
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
* Podniósł się z klęczek i zapalił papierosa. Patrząc w leniwie płynącą wodę, myślał o uchodzącym czasie. Ile razy można zaczynać od nowa? Skąd brać siły, by dźwigać się po kolejnych upadkach? Całkiem niedawno skończył czterdziesty rok życia, siódmy rok abstynencji i piąty rok postępowania wedle norm społecznych. Cykl ciągłego odradzania się dawał mu poczucie nieśmiertelności, lecz wiedział, że to tylko piękne złudzenie. Stwierdził, że dobrze się stało, że nie dowiedział się więcej. Rafał... Rok 1984, więzienie w Pińczowie. Jeden z ostatnich w Polsce pierdli bez kanalizacji, do tego kadra pamiętająca czasy stalinowskie. Smród i w kółko puszczane te same piosenki ludowe nawet mnicha doprowadziłyby do białej gorączki. Krystian zaczął walić w stalowe drzwi, a echo grało w ping-ponga między ścianami korytarza. Wpadli we czterech, wszyscy postawni od orki i sianokosów. Pewnie by go zabili, gdyby nie Rafał. Rok 1986, więzienie w Tarnowie. Roboty przy torach. Na umówiony znak rzucili się w przeciwne strony, żeby zmylić strażników. Dwóch pobiegło za Rafałem, trzeci ruszył za nim. Wrzeszczał: stój, bo strzelam, ale Krystian nie wierzył, że ten chuderlawy kurdupel będzie do tego zdolny. Zbliżał się do płotu. Zostało jeszcze parę kroków, gdy obok ucha świsnął mu pocisk. - Ty pojebańcu!!! – wrzasnął Krystian, odwracając się na pięcie – To miał być ostrzegawczy???!!! Zgłupiały strażnik stanął jak wryty i z pobielałą twarzą oglądał trzymaną w ręce broń. O to Krystianowi chodziło. Pognał w stronę płotu ile sił w nogach i z rozpędu skoczył na siatkę. Poczuł wściekły ból w łydce, dopiero potem usłyszał huk wystrzału. Ale już był po drugiej stronie płotu. Pobiegł w las przez nikogo już nie ścigany. Rafała dopadli po pięciuset metrach. Siny, ze złamanym żebrem i wstrząsem mózgu przesiedział dwa tygodnie w izolatce. Rafał... To imię zaczęło go prześladować. Nie chciał wiedzieć, nie chciał o tym myśleć. Rafał akurat przebywał w Warszawie. Widzieli się przedwczoraj. Wspominali szkolenia w Fundacji Batorego, w jakich uczestniczyli i stołeczne mityngi AA. Rafał od dawna lawirował w życiu, próbując znaleźć bezpieczną przystań. Nie wychodziło mu, więc Krystian wspierał go jak mógł. Kiedy Rafał fatalnie zainwestował w ośrodek wczasowy w Karkonoszach, gdzie chciał organizować turnusy dla dzieci, Krystian udzielił mu pożyczki, kiedy trzeba było mu wsparcia duchowego, wsiadał w samochód i gnał na spotkanie w przyjacielem. Nie. Lepiej nie wiedzieć. To byłby koniec jego wiary w ludzi, w przyjaciół, w bliźnich. Świat stanąłby na głowie, a on nie byłby już takim samym człowiekiem. Zbyt długo nad sobą pracował, zbyt wiele czasu i energii poświęcił, aby się odbudować i wrócić do życia. Znów zapragnął się napić. Był, niczym dziecko, obrażone na cały świat, ukrywające się coraz głębiej w ciemnym lesie. Wiedział, że postępuje infantylnie, ale stare przyzwyczajenie okazało się silniejsze. Mocno zapragnął się napić. Stracić pamięć, czucie, zdolność myślenia. A od jutra zacząć wszystko jeszcze raz. - Do Mariotta - polecił taksówkarzowi, który obejrzał go podejrzliwie w lusterku - Co pan tak patrzy? - dodał napastliwym tonem - Straciłem dziś prawie wszystko, ale trochę jeszcze mam. Wal pan albo zmienię powóz. Wchodząc do kasyna, nie zdawał sobie sprawy, że nie ma na sobie garnituru. Zachowywał się pewnie i godnie, więc zdziwiło go, że wszyscy wokół patrzą na niego jakoś dziwnie. Dwa miesiące wcześniej wygrał tutaj zawrotną sumę, a ci sami ludzie skakali obok niego, jak lokaje. Machnął ręką. Wspomnienie było przyjemniejsze. Dostał pokój w hotelu i czek. W euforii wydzwaniał do przyjaciół i obiecywał im prezenty. Nazajutrz spłacił raty za samochód oraz wyrównał debet ze swojej złotej karty. Później z nowym zapasem sił rzucił się w wir pracy. Wkraczał w zupełnie nowy etap życia - nowa kobieta, nowy samochód, nowe biuro, nowe mieszkanie. Kim był teraz? Bankrutem. Wygnańcem losu. Nikim. Na początek zamówił piwo, ale szybko wzgardził jego łagodnym smakiem i poprosił o podwójnego Befatera z tonikiem. Grę rozpoczął od Jackpota. Maszyna zdawała się wyczuwać jego niefart, bo pożarła większość żetonów, nie odwdzięczając się za jego hojność. Zdzielił ją pięścią w bok i odszedł. Przy Blackjacku stolik obsługiwała krupierka, która już nieraz przynosiła mu szczęście. Poznała go, lecz uśmiech na jej twarzy był tym razem jakby przyklejony. To nie mogło wróżyć dobrze. Po paru porażkach postawił sporą sumę na jedno stanowisko. Znudzony Japończyk, z którym przyszło mu grać, zerknął zaskoczony i przebudził się z letargu. Karty z szelestem wylądowały obok obstawionych pól. Japończyk poprzestał na tym, co miał, Krystian poprosił jeszcze jedną. Doskonale orientował się w kombinacjach kart i ich przypuszczalnym następstwie, ale tym razem los go okpił. Krupierka ze smutkiem zgarnęła żetony, Japończyk posłał mu pełen zadowolenia uśmiech. - Tyrałeś całe życie jak wół, teraz wozisz dupę po świecie - mruknął do niego Krystian - Ja tyrałem siedem lat i znów jestem na zero. Następna w kolejce był ruletka. Wypróbował na niej dwa ze swoich rozlicznych systemów, jednak tego dnia nic mu się nie udawało. Zaklął paskudnie i poszedł do baru, gdzie zgarbił się nad kieliszkiem najlepszej Metaxy. Nagle z prędkością błyskawicy uderzył go myśl, że znajduje się nie w tym miejscu, w którym powinien. Kasyno należy do zwycięzców - nawet jeżeli opuszczają je jako przegrani. W obecnej formie nie miał tam czego szukać. Fortuna od razu dała mu to odczuć, nie pozwalając na minimalną wręcz wygraną. Kiedy przychodził do kasyna w aurze życiowego triumfu i brał się z nią za bary, niejeden raz udawało mu się ją powalić. Dziś zemściła się z nawiązką, pogłębiając jego poczucie niższości i beznadziei. Porzucił niedopitego drinka i wybiegł na ulicę. Spojrzał w lewo. Spojrzał w prawo. Dokąd? Wszyscy wokół sprawiali wrażenie, że zmierzają do jakiegoś celu. Śpieszyli się, tłoczyli, przepychali. Stał między nimi z wyrazem zamyślenia na twarzy i powoli zaciągał się dymem. Brakowało mu bratniej duszy. Nie takiej, która podzieli z nim żal, czy będzie go próbowała pocieszyć, ale która pójdzie z nim w wir zapomnienia. Wygrzebał z kieszeni telefon, uruchomił go i wybrał książkę telefoniczną. Żadna z kobiet nie wchodziła w grę. Potrzebował kumpla. Po namyśle odrzucił tych, którzy mogliby skorzystać ze swojej charyzmy i przeszkadzać mu w spełnieniu jego pragnień. Najlepszym wydawał się Adam. Spotykali się niegdyś na mityngach AA, jednak zbliżyła ich nie tylko choroba. Obaj byli ludźmi sukcesu, należeli do elity w swoim środowisku, toteż doskonale rozumieli swoje rozterki. Brali za przykład raczej panów Osiatyńskiego i Falandysza, aniżeli wielodzietnego górnika z familoka. Dla nich ważne było, jak poradzić sobie z alkoholizmem w obliczu sukcesu, nie zaś jak przeżyć do jutra i wciąż nie pić. Ich grzęzawiska tkwiły w bogactwie, upojeniu życiem, ambicji zdobywania. I to właśnie Adam wpadł w jedno z nich. Był dyrektorem oddziału potężnej firmy, bywał na bankietach i galach towarzyskich - tam napił się po raz pierwszy od czasu terapii i już nie umiał tego żywiołu powstrzymać. Na to samo pozwolił sobie Krystian i teraz, w chwili kryzysu ponosił konsekwencje tego nierozważnego kroku. Zaczął coraz częściej sięgać po piwo i wino do posiłków, barek w jego mieszkaniu zawsze pełen był najrozmaitszych trunków. Stanął na równi pochyłej, choć nieustannie próbował przekonywać się w duchu, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Adam popłynął - jak to się określa w żargonie - on wciąż zachowywał umiar i normalnie żył. Ale spokój przeminął, zaś widmo powrotu do starych nawyków nigdy nie było potężniejsze, niż teraz, gdy stracił wszystko i znów znalazł się na dnie. Tak, w tej chwili Adam wydawał się najlepszym kompanem do ucieczki od świata. Krystian włączył wybieranie jego numeru, jednak automatyczna sekretarka Plusa uprzejmie poprosiła, aby zostawił wiadomość. - Cześć, Adam. Obrobili mnie. Stoję nad przepaścią. Chętnie bym się spotkał. Oddzwoń, kiedy tylko odbierzesz tę wiadomość. Hej! Następny w kolejce był Młody. Zadzwonił rano do kilku osób, ale albo były jeszcze zaspane, albo niczego nie rozumiały. Potem zadzwonił do niego, a gdy ten wyraził natychmiastową gotowość przyjazdu z odsieczą, Krystian podziękował mu, lecz nie zaprosił. Bał się pewnie, że Młody będzie robił swoje żałosne miny i cierpiał bardziej od niego. Nie znosił tego, był człowiekiem czynu. Teraz jednakże przypomniał sobie, że Młody też umie pić. - Wyjeżdżam około 15.00. Heniek odbiera mnie z Katowic o 18.00 Gdzie wolisz przyjechać: tam czy do domu? - Będę przed szóstą w Katowicach - odrzekł Młody – Jak z tobą? - Doskonale - Krystian uśmiechnął się ze smutkiem - Zapiję cię dzisiaj na amen, wiesz? Zobaczysz, co to znaczy pić. Nie jestem jakimś dupeczkiem od piwka. Jestem alchemikiem chlania. Bachus to przy mnie żałosny palant. Nie pozwolił mu już nic więcej powiedzieć. Zegar na ścianie Dworca Centralnego wskazywał 14.30. Krystian pociągnął nosem i splunął ostentacyjnie na chodnik. Spojrzał jeszcze wzdłuż ścian Mariotta. Tam, na samej górze tkwił przedmiot jego marzeń - własne biuro na ostatnim piętrze, potwornie ekskluzywne i nieludzko drogie. Teraz zajmował je International Paper – pół piętra miały Klucze z ich pachnącą srajtaśmą i innymi artykułami higienicznymi, drugie Kwidzyń od ryz papieru do ksero, drukowania i bazgrania na plastyce. Jakże daleko od tego biura był teraz! Nagle nieuważny przechodzień trącił go ramieniem, przerywając strumień ponurych myśli. Zakręciło nim tak, że musiał oprzeć się o barierkę. - Ciąg się, kutolu, bo zęby pogubisz! - syknął za nim, lecz nie na tyle głośno, by tamten mógł usłyszeć - Kurewskie miasto, jak ja cię nienawidzę. Powlókł się ku przejściu podziemnemu pod Alejami Jerozolimskimi. Skrzywił się ze wstrętem na widok tłumów, jakie tamtędy płynęły i dał im się ponieść ku wyjściu na perony. Większość z oczekujących zajęła już miejsca w wagonach drugiej klasy, ”jedynki” przeważnie były luźniejsze. W przedziale, gdzie przydzielono mu miejsce, siedział tylko jeden człowiek. Był to elegancko ubrany mężczyzna około trzydziestki. Krystian omiótł go półprzytomnym wzrokiem, cisnął kurtkę na siedzenie i stanął przy oknie na korytarzu. Zapalił papierosa. Czterdziestego, pięćdziesiątego tego dnia? Refleksja zatliła się na dnie jego omroczonego umysłu i zaraz zgasła. Miał ochotę wypalić i sto.
-
k.u.p.a. (dokończenie)
asher odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
No i spoko.Dla mnie bomba!Ciekawe co powie Marchołt, jeśli się pojawi :) -
Świetny tekst, zabrakło mi jedynie głębszej groteski, bo aż się prosiło :)
-
Najlepiej, jeśli sam wybierzesz puentę.
-
Niestety, zmiana niemożliwa. Zmień tylko u siebie :)
-
Wywaliłbym dwa banały - tytuł, bo od razu film Munka mam przed oczami i cytat z Nietego :) Reszta mi się podoba. A piewszy akapit to nawet zabójczo. Lubię takie zakrętasy myślowe.
-
Cuś mało i niemrawo...
-
Klimaty całkiem znajome :)) Tak trzymaj! A pozwól sobie zareklamować Szczęście na baterie, bo jak wrzuciłem, to miałeś przestój :)))))))))
-
To się nazywa komenty i znowu przy błahostce. Aż mnie rumieniec obłapił :)) Dzięki.
-
Jednak wolę kaczą dupę :)
-
Maluchno tego, że oczy bolą.
-
Świńtuszyć Ci się zachciało. A poważną prozę zarzuciłeś?
-
No pieknie, panie Marek. Tylko aowszem popraw. Nieźle, całkiem nieźle :) A ziornij przy okazji, jak ja o wznoszeniu piszę...
-
AUTOSTOP POZNAŃ, PRAGA /z cyklu: poszukiwania zmysLOVEj esencji
asher odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ciekawostka. Super języczek Ci się trafił. A i forma przednia. Ta narrowistość fragmentów mnie wzięła. Gratulacje! -
Opowieść z puszczy kanadyjskiej
asher odpowiedział(a) na Pedro Salazar utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozumiem, że to ma być powieść. Potencjał jest, ale Jay ma rację. Ja dodałbym jeszcze, że brakuje dobrych opisów, którymi literatura zazwyczaj stoi. Streszczasz tę historię, nie opowiadasz. Oprócz momentów w pierwszym akapicie. -
Zakamarki cz. trzecia
asher odpowiedział(a) na Donika Kuźniewska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Czekam na część 154 :))) -
Co robić :((( Szorty 3 chyba już nie powstaną. Chyba, że o anglosasach, do czego mnie kumpel usilnie namawia. Ja to sobie mówię tak, jadę napisać powieść pt. Squat - o Słowianach, którzy zajmują stary dom w centrum Londka i sztukę do teatru pt. Polonia Prostytuta. Się ta kacza dupa przyjęła :)) Ja się tak źle nie czuję. Chciałem tylko oddać znak czasu. Tak w ogóle to robię bibę pożegnalną na Błoniach. Będą Wilki i lecę bo chcę...
-
Tam raczej nie :) To jednoosobówka. Ale jak masz robotę, to Cię każdy przygarnie z pocałowaniem. Tak, Leszku. To właśnie miałem na myśli... Ale nic to, podobno jest net = 4 Mega/s czy cuś :) Byle tylko czasu chwilkę mieć...
-
Dzięki, Leszku. Nie martw się. To nie będzie przygnębiające. Opowiałem Ci kiedyś, żę nęci mnie historia o półświatku. No i jest. Chlopaki po przejściach chcieli sporządnieć, ale nie wyszło. To założą agencję towarzyską w Krakowie, gdzie działa mafia. Etos kryminalistów już nie wystarczy. teraz liczy się byczy kark, fura i znajomości. Będzie też wesoło :)
-
* Śniłem, że lecę do góry. Wznosiłem się łagodnie, a niezwykła radość rozsadzała mi serce. Zawsze pragnąłem być jak najdalej od przeklętej ziemi i oto udało się. Nawet nie zauważyłem, kiedy minąłem dach budynku, w którym spędziłem dzieciństwo i osiągnąłem dojrzałość. Niespodziewanie wyrosła przede mną nieskończona przestrzeń i w pierwszej chwili aż zachłysnąłem się jej widokiem. Potem spojrzałem w dół. Ogromny układ osób, rzeczy i zdarzeń pozostał tam daleko, mizerny i mały. A przecież jeszcze tak niedawno sądziłem, że rozmiary przykrych zdarzeń całkowicie mnie przytłoczą! Kiedy osiągnąłem wysokość, z której mogłem z szyderstwem odnieść się do tego, co zostało w dole, rozłożyłem szeroko ramiona i krzyknąłem donośnie. Czułem się histerycznie szczęśliwy. Posiadłem bowiem wolność i to w takiej postaci, w jakiej ją sobie wymarzyłem. Jednakże po paru minutach, równie szybko jak szczęście, przyszło coś zgoła odmiennego, a mianowicie spostrzeżenie, że u nóg dynda mi gruby łańcuch. W panice sięgnąłem ku niemu i spróbowałem go odczepić, ale żelastwo stawiło rzetelny opór. Chcąc nie chcąc, po chwili bezowocnej szarpaniny, zrezygnowałem. Łańcuch ginął gdzieś w przestworzach i być może ciągnął się aż do znienawidzonej ziemi. Machnąłem na to ręką. A co tam! Dopóki się unosiłem, wcale nie musiało mnie to obchodzić. Nagle jednak z obszaru jasności utworzonego przez przyjazne słońce wpadłem między kłębiaste chmury, gdzie natychmiast otoczyła mnie wilgotna mgła. Zaraz potem przywarł do mojego ciała, zrazu przyjemny, potem coraz bardziej nieznośny chłód. Krzyknąłem znowu - tym razem z rozpaczy. Lodowaty strach, jaki poczułem, był niczym w porównaniu z zimnem oplatającym mnie z zewnątrz. A przy tym wcale nie przestawałem się unosić. Robiłem wszystko, żeby się obudzić, lecz w końcu zrozumiałem, że to nie sen. W ostatnim odruchu samoobrony sięgnąłem zgrabiałymi palcami do łańcucha i zacząłem schodzić po nim w dół. Udało mu się pokonać kilka metrów, jednak zaraz straciłem siły i pofrunąłem z powrotem. Na więcej nie było mnie już stać. W miarę, jak robiło się coraz zimniej, moje krzyki słabły, aż wreszcie zmieniłem się w bryłę lodu, która dryfowała dalej w powietrzu wbrew wszelkiej logice. I wtedy, niespodziewanie łańcuch się skończył, a kawał lodu o ludzkich kształtach zawisł w miejscu, niczym przerażająca kukła. Potem chmury zamknęły się w ciszy.
-
Nic przeciw sobie, na miłość boską, nawet jeśli jesteś nic.
asher odpowiedział(a) na kasia 3kowalska 3 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bez względu na przedmiot, tekst całkiem fajny. -
* - Tak, słucham? - wybełkotał, wpatrując się w peta, którego właśnie wdeptał w chodnik. - Pan Krystian Tymon? - oficjalny, obcy głos sprawił, że raptownie wytrzeźwiał - Marian Schwab, Krajowa Korporacja Marketingowa. Dzwonię, ponieważ moich zwierzchników niepokoi milczenie ze strony pana firmy. Czy zaszło coś nieprzewidzianego, o czym powinniśmy wiedzieć? Krystian oparł się o mur i wolną ręką przetarł twarz. Żałował, że nie wyłączył telefonu. - A, tak - mruknął, ciężko wypuszczając powietrze - Zdarzyło się parę rzeczy, ale nie sądzę, aby to w jakikolwiek sposób mogło zakłócić naszą współpracę. Kampania, którą dla państwa przygotowujemy jest w trakcie dopracowywania ostatecznych szczegółów. Niebawem jeden z moich pracowników dostarczy państwu gotowy projekt. Przypuszczam, że nastąpi to na początku przyszłego tygodnia. W miarę, jak mówił, jego głos dochodził do dawnego szlifu. Poczuł się zawstydzony faktem, że jeden z jego klientów, mógłby powziąć podejrzenie, że brak mu kompetencji. Po chwili nieznośnej ciszy pracownik Korporacji skwitował jego pokrętne tłumaczenia jednym zdaniem: - W takim razie oczekujemy na kontakt... - Gówno - burknął Krystian, gdy tamten się rozłączył - Gówno gówniane w zaprawie gównianej. Ruszył środkiem deptaka, zataczając się niemiłosiernie. Skórzana kurtka luźno zwisała mu na ramieniu, pomięta koszulka z logo Kongresu Trzeźwych Alkoholików wystawała ze spodni, kurz na butach lepił się do licznych plam po piwie. Nie miał w sobie nic z dawnej klasy, którą wzbudzał zachwyt kobiet i zazdrość mężczyzn. Potrafił być najlepiej ubranym człowiekiem w towarzystwie, uwielbiał się wyróżniać, robić wrażenie. W ten sposób rekompensował sobie kompleks niskiego wzrostu: nikt nie śmiał przejść obok niego obojętnie albo patrzeć na niego z góry. Teraz był nikim i czuł się nikim. Ludzie na deptaku ustępowali mu drogi. Z daleka widzieli, że się chwieje, zaś z bliska dostrzegali agresywnie przygarbione ramiona i ogniste, gniewne spojrzenie. Sprawiał wrażenie, jakby miał nagle skoczyć komuś do gardła i wyrwać mu krtań. Na moment przystanął i opuścił głowę, zbierając siły do dalszej wędrówki. Splunął ciężko, pokiwał głową własnym myślom i wyjął papierosy. Zapalił, ale od strony filtra. Cisnął go i przydeptał, po czym zapalił jeszcze jednego, tylko poprawnie. Kiedy ponownie uniósł głowę, świat zakołysał się, niczym okręt pośród sztormowych fal. Kształty uległy rozmazaniu, twarze zdały się szyderczo wykrzywione. Potrząsnął gwałtownie głową i wszystko wróciło do normy. - Mógłbym was pozabijać, okraść i nikt by wam nie przyszedł z pomocą - mruczał do mijanych przechodniów - W tym rejonie policja ma dwie ekipy, lecz obie są zajęte. I co wy na to? Nic się nie boicie? Ludzie mijali go łagodnym łukiem i przyspieszali kroku. Starał się uchwycić wzrok któregoś z nich, ale nikt nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz. Machnął na to ręką i znów opuścił ciężką głowę. Nie mógł już nawet palić. Cisnął papierosa za siebie i zaśpiewał pod nosem strofy piosenki, którą napisał dawno temu ku pokrzepieniu serca: przez ciernie do gwiazd, przez ciernie do gwiazd... Siedzący pod murem żebrak - jedyny, jak ulica długa i szeroka, ośmielił się spojrzeć mu w oczy. Krystian zatrzymał się zaskoczony. Upojenie sprawiło, że przechyliło go w tył i musiał cofnąć się o krok, żeby z powrotem złapać równowagę. Podszedł do podpierającego ścianę człowieka i niezdarnie usiadł obok niego. Był to trzydziestoletni mężczyzna, lecz tryb życia lub choroba, na którą cierpiał, czyniły go przynajmniej dziesięć lat starszym. Na zapadniętej, szarej twarzy miał wypisany autentyczny ból, w jego ciemnych oczach kotłowała się desperacja. Krystian znał takie twarze i był w stanie określić, co się za nimi kryło. W kartonowym pudełku żebrak miał trochę drobnych, jednak nie tyle, by miał powody do zadowolenia. Krystian zajrzał do środka, a potem skierował mętny wzrok na przestraszonego już nieco właściciela pudełka. - Dasz mi na piwo? Biedak pociemniał na twarzy. Minęła dłuższa chwila, zanim zdołał przemówić. - Idź se jaja robić z kogoś innego - warknął i przycisnął pudełko do siebie. - Mówię poważnie - Krystian pokiwał gorliwie głową - Rozumiem chłopaków, jak ty. Często dawałem im jakiś grosz. Dzisiaj straciłem dużo pieniędzy. Nie mam nic. Żebrak był coraz bardziej zdezorientowany. Zerkał niespokojnie: to w prawo, to w lewo, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi. Wreszcie nastroszył się i hardo podniósł głowę. - Ja tu nie siedzę po to, by mieć na piwo. Muszę jakoś żyć. Bez pracy, domu, rodziny człowiek jest nikim - mówił szybko i nieskładnie, oczy biegały mu, jak szalone - Nie mam żadnych nałogów, chcę tylko coś zjeść. Nie mogę postawić ci piwa, bo pozbawię się kolacji. Chyba, że poczekasz aż zjawi się ktoś z gestem: starsza pani o miękkim sercu albo cudzoziemiec. Zawstydzony Krystian odwrócił oczy, w których pojawiły się łzy. Kiedy dygotał spazmatycznie, żebrak przyglądał mu się, nie kryjąc zdziwienia. - Przepraszam. Zgrywałem się - jęknął Krystian - Tkwi we mnie dzieciak. Ten dzieciak to niezły urwis. Mogę tu trochę posiedzieć? - Pewnie - włóczęga uśmiechnął się ciepło - Razem odstraszymy nawet największych dobroczyńców. Wybuchnęli radosnym śmiechem. Przechodnie zaczęli przyglądać im się bacznie, niektórzy ze wstrętem odwracali wzrok. - Czym się zajmowałeś wcześniej? - zapytał Krystian. - Skończyłem podstawówkę. Nic właściwie nie umiem. Pracowałem tu i tam. Potem przyszła choroba. Krystian zapalczywie pokiwał głową. Czknęło mu się ogromnie, toteż sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął dość dobrze napoczętą butelkę. - Walniesz? - zagadnął żebraka. - Nie piję - odparł tamten - To przyspiesza chorobę. Nawet nie wiesz, jak bardzo chce się żyć, kiedy masz świadomość, ze koniec jest blisko. Krystian złapał się za głowę i potrząsnął nią potężnie. - Jezu, co ja zrobiłem ze swoim życiem! - wypił do dna, zaś butelkę cisnął pod mur - Też byłem na dnie, ale pozbierałem się i wyszedłem na szczyty. Pożyczyłem parę groszy, wziąłem niewielki kredyt. Zrezygnowałem z własnych potrzeb, liczyła się tylko firma. I uczciwość. Głos mu się załamał. Przerwał. Z trudem powstrzymał łkanie, które po raz kolejny tego dnia cisnęło mu się przez gardło. Żebrak przypatrywał mu się ze zrozumieniem, chociaż niewiele z tego rwanego słowotoku rozumiał. Krystian zapalił kolejnego papierosa. - Kiedy ostatni raz widziałeś policjanta? - zapytał. - Bo ja wiem. Może wczoraj. - No, to kto ma bronić mojej uczciwości? - Na mój rozum, ty sam. Rozpromieniony Krystian klepnął go przyjaźnie w ramię. - To najlepsza rada, jaka dzisiaj słyszałem - mówiąc to, wyprostował jedną nogę i zaczął grzebać w kieszeni spodni. Wręczył pierwszy napotkany banknot żebrakowi i uśmiechnął się z iście pijacką serdecznością. - Przeżyj jeden dzień z godnością. - Człowieku! To stówa! - wykrzyknął żebrak. - I co z tego? - roześmiał się Krystian - Straciłem dziś dwieście tysięcy. Miał zamiar ruszyć przed siebie, ale zawahał się i odwrócił ku swemu rozmówcy jeszcze raz. Uniósł palec, aby nadać rangę słowom, które zamierzał wypowiedzieć. - Coś ci powiem. Kiedy spotkasz uratowanego alkoholika, masz przed sobą bohatera. Czyha w nim bowiem uśpiony wróg śmiertelny. On zaś obciążony swą słabością kontynuuje mozolną swą drogę poprzez ten świat, w którym panuje kult picia. Wśród otoczenia, które go nie rozumie. W społeczeństwie, które sądzi, że ma prawo z żałosną nienawiścią spoglądać na niego z góry jako na człowieka pośledniejszego gatunku, ponieważ ośmiela się on płynąć pod prąd alkoholowej rzeki. Kiedy spotkasz takiego człowieka - wiedz, że jest to człowiek w bardzo dobrym gatunku... Po tych słowach ruszył ostro przed siebie, rozpędzając grupkę przechodniów, których zaskoczył swoim wtargnięciem. - To dlaczego pijesz?! - krzyknął za nim żebrak. - Właśnie! - Krystian odwrócił się i pomachał mu ręką. Po chwili skręcił w inną ulicę, gdzie panował jeszcze większy tłok i mógł robić jeszcze większe zamieszanie. Niespodziewanie zadzwonił telefon. - Tak? - Krystian Marek z tej strony. Chyba mamy jednego. - Gdzie jesteście? - Na Pradze. - Przywieźcie go nad Wisłę. Pamiętasz, tam, gdzie kiedyś urzędowaliśmy. - Jasne. Będziemy do pół godziny. Krystian schował telefon i rozejrzał się triumfalnie po twarzach przechodzących obok niego ludzi. Nadchodził czas rewanżu, nadchodził czas bezpardonowej zemsty. Stracił dzisiaj wszystko - dorobek życia, szacunek i dobre imię. A teraz miał jednego z tych, którzy się do tego sytuacji przyczynili. Poczuł w ustach smak nadchodzącej nagrody. Niewiele myśląc, zadzwonił po taksówkę i kazał wieźć się na Wisłę. Na miejscu okazało się, że ma jeszcze bardzo dużo czasu. Żałował, że nie kupił sobie przynajmniej piwa, ale było już za późno, by mógł cokolwiek w tej sprawie zrobić. Nie był w stanie ani stać, ani siedzieć, więc spacerował nerwowo, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Pałał morderczą chęcią zemsty, myślał jedynie o tym. Jakaś mroczna zasłona spadła na tę część jego świadomości, której zawdzięczał to, kim teraz był. Nie myślał jednak o tym, zdawał się na instynkt. Lekki wiatr owiewał jego spoconą twarz, przynosząc mu nieznaczną ochłodę. W mieście panowała koszmarna duchota, nad rzeką było dużo przyjemniej, lecz nie miał w tej chwili na tyle wrażliwości, by ten fakt docenić. Znowu ktoś chciał rozmawiać. Krystian niechętnie sięgnął po telefon. - Słucham? - Cześć - usłyszał znajomy głos i skrzywił się niemiłosiernie. W tej chwili była ostatnią osobą, z którą miał ochotę rozmawiać. - Cześć, Krysiu - powiedział niesłychanie łagodnym głosem - Nie mogę w tej chwili rozmawiać. Odezwę się później. - Posłuchaj, tylko chwilę. Mama znów się napiła. Zabierz ją na mityng. Razem sobie tak dobrze radzicie. - Później. Najpierw sam się napiję. - Dlaczego??? - Bo mam ochotę!!! Pa.. Dał jej pięć sekund. Kiedy zadzwoniła po raz kolejny, po prostu wyłączył telefon. Nie chciał rozmawiać o problemach innych ludzi. Ten jeden raz chciał rozmawiać tylko o sobie. Czekanie zdawało mu się być najgorszą torturą. Mógł jedynie chodzić tam i z powrotem i wypalać papierosy jeden po drugim. Dostrzegł ich z daleka. Marek i Tomek, kumple z lat bardzo dawnych, wlekli delikwenta za włosy z taką siłą, że ledwie był w stanie za nimi nadążyć. Krystian ruszył im naprzeciw. Po chwili zaczął biec. Z rozpędu powalił chłopaka na ziemię i spojrzał mu w twarz. Nie mógł mieć więcej niż 20 lat. W wykrzywionych strachem ustach brakował już kilku zębów, skrzep zwisał mu z nosa, niczym krwawy sopel, pod lewym okiem widniał wielki, fioletowy obrzęk. Krystian usiadł mu na klatce piersiowej i ścisnął go za gardło. - Gadaj, bo cię zakopię w piasku! - wrzasnął dziko. - Ja nic nie wiem! - okrzyknął przerażony chłopak. Krystian obejrzał się. Starzy kumple obserwowali każdy jego ruch. - Miał dwa komputery i fax - wyjaśnił Marek - Był sam. Sprzęt jest u pasera na Pradze. Nie mogliśmy go odzyskać bez wojny. Rozumiał ich. Żyli tu na co dzień. Nie mogli likwidować meliny pasera tylko dlatego, że spotkali starego kumpla. Musiał zapłacić. Dużo zapłacić. Więcej, niż wydałby na zakup nowego sprzętu, a wchodziły w grę również koszty, których nie dało się wyrazić w pieniądzach. Jeszcze raz wbił płonący wzrok w powalonego chłopaka. - Kto to zaplanował?! Myśl szybko. W oczach chłopaka pojawiły się oznaki paniki. - Nie mogę powiedzieć! Krystian z całej siły uderzył łokciem w ziemię, tuż obok jego twarzy. Purpurowy ze złości stanowił zupełne przeciwieństwo bladego ze strachu chłopaka. - No gadaj, kurwa!!! - wrzasnął Krystian - Nie jesteś na policji!!! Chłopak jednak zawziął się i milczał. Zdezorientowany i bezradny Krystian złapał go za nogę, jakby miał zamiar złamać ją w kolanie. - Raz! - Nie wiem! Jezu! Nie wiem! - Dwa!! - Nie mogę! Nie wiem! - Trzy!!! - Rafał... Krystianowi krew odpłynęła z twarzy. Chciał stłumić szok, jakiego doznał, słysząc to imię, ale nie umiał już niczego ukryć. Prawie płakał. - Co Rafał?! Chłopak zaczął szybko kręcić głową. Płakał i kwilił. Był w szoku. Ze strachu tak się zawziął, że tylko najbardziej wyszukane tortury, mogły go teraz złamać. Zdesperowany Krystian ponownie zacisnął dłonie na jego kolanie i natarł na nie z całych sił. - Raz! Dwa!! Trzy!!! Wszyscy wstrzymali oddech. W oczach Marka i Tomka pojawiło się coś na kształt złośliwej satysfakcji, chłopak zacisnął powieki i czekał na powitanie bólu. Krystian jednak puścił jego nogę i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy odczuł działanie ciszy, jaka nastąpiła, od razu się opamiętał, ale było już za późno: wynajęci pomocnicy zdążyli zauważyć, że się załamał. Wstał pośpiesznie i odciągnął ich na bok. - Wypuście go za pół godziny - poprosił, wręczając im stosowny zwitek banknotów. - Puszczasz go? - nie dowierzali. - Nie powie. - My się nim zajmiemy - zaoferowali się, ale pokręcił głową. - Dzięki. Puśćcie go. Opuścił głowę i powlókł się pustą plażą. Dopiero, kiedy znikł im z oczu, upadł na kolana i zapłakał głośno. Szloch był tak gwałtowny, że zaparło mu dech w piersiach. Trwało to długo, bardzo długo. Marność wszystkiego i potworna bezsilność paliły jego duszę do żywego. Gdyby złamał tę nogę, chłopak śpiewałby, jak na spowiedzi. Ale jak mógł to zrobić? Teraz nie mieściło mu się już w głowie, że w ogóle był zdolny o tym pomyśleć. Gniew i rozpacz przesłoniły cały bezmiar osiągnięć, jakich dokonał na przestrzeni ostatnich lat. Na szczęście opamiętał się po krótkiej chwili. Zabrakło mu łez i poczuł nieoczekiwaną ulgę. Minęła jednak, zanim zdążył się nią nacieszyć. Teraz przewagę osiągnął nastrój rezygnacji. Zdał sobie sprawę, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Mimo niechęci, zwrócił się do policji, potem działając na własną rękę, osiągnął więcej, ale skapitulował przed samym sobą. Żadna poniesiona strata finansowa nie była warta sprzeniewierzenia się zasadom. Kiedyś może nie miałby litości dla człowieka, który doprowadził go do ruiny, obecnie przemoc była jedynie mglistym wspomnieniem z innego świata.
-
Dzieki za odwiedziny. Będzie, jak połączę sacrum z profanum, a to nie takie łatwe. Musi potrwać. Sprawa zbyt poważna, by dziłać szybko. Może zdążę przed następną Wielkanocą :)))
-
Jacku, mnie też boli, ale starałem się za bardzo nie jęczeć. Bezetku, to tylko opis czleka degenerowanego - kaszana i bluzgi oddalają od realiów. Basiu, pokój na Ealingu już mam załatwiony, bilet zabukowany, więc coś jest na rzeczy :)))
-
Mam wrażenie, że wolisz dialogi niz opis. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Przez gadanie też można dużo wyrazić.