Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. Widzisz, Mistrzu, a nie chciałeś pisać! Reminiscencje z Afryki? Ja cholera najdalej nad El Dżerid byłem :(((
  2. czemu to brzmi jak scenariusz albo didaskalia??? Bardzo łatwo mozesz to przerobić na normalny, fajny tekst. Spróbuj i zmieniaj w trakcie. Efekty samego Cię zadziwią :)
  3. Taka dola w Bieszczadach :) Przynajmniej Maca i Geanta nie masz, Leszek; Wiesz, Pedro. To niestety zaobserwowane...
  4. Nic prostrzego, szanowni Państwo. Proszę o adresy na priv albo mail. mogę posłać, ale tylko jutro, bo od środy już mieszkam na Północnym Ealingu :))) I dymam, żeby zarobić na kolejne książki. Kocie, obraziłem się :( Freney, dzięki :) A tak w ogóle miło się popanoszyć pośród jaśniepaństwa poetów. Ja to bym chciał mieć Historie Miłosne Prozą Jaya Kapuścińskiego - o ile powstaną, Alicję Wurena - jak wcześniej, Koniucha - ale boję się, że nie dożyję..., I chciałbym mieć głupoty gościa o pseudo Dytko, ale przestał pisać. Z wrodzonej gracji żadnych poetów nie wymienię - no Kota, ale się obraziłem :(
  5. * U. pośrodku snu żeglował na tratwie z piękną blondynką o oczach koloru nieba. Jej nagość promieniowała ciepłem, które zapraszało w gościnę. Właśnie miał ruszyć ku niej, gdy na nosie usiadła mu wielka, kosmata mucha. Strącał ją raz po raz, ale wczepiła się z morderczą pasją. Łaskotanie stawało się trudne do zniesienia, więc w końcu zdzielił się ręką w nos. Wtedy otworzył oczy i ból ze świata snu przeniósł się wraz z nim do rzeczywistości. Zamiast blondynki, leżała obok żona w piżamie w misie, a muchą okazało się piórko w ręce pochylonej nad nim Mariki. Zerwał się i zaczął gonić córkę, która z piskiem uciekała wokół stołu. Siedzący na pufie Marcin aż nakrył się nogami ze śmiechu. - Piękny mam autorytet we własnym domu – rzekł płaczliwie U. – Pracuję sześć dni w tygodniu, a w siódmym jestem łaskotany przez złośliwego potworka. I to samego rana! - Oj, tato! Jest prawie jedenasta – zaprotestowała Marika. - Chcemy na wycieczkę! – dodał Marcin. Karolina podparła się na łokciu z miną Kuby Rozpruwacza. - Do łóżek, bo nogi z dupy powyrywam! Miała autorytet. Dzieci pobladły i straciły pewność siebie. - Głodna jestem – jęknęła Marika – I chcę mieć nogi tam, gdzie mam. Karolina przetarła podkrążone oczy. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce. - Chodź, skarbie. Mama nie chciała cię przestraszyć – mała wskoczyła do łóżka, wtulając się w nią z całych sił – Poleżymy sobie chwilkę, a nasi panowie zrobią nam cacy śniadanko. U. chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie, że w myśl układu w niedzielę kuchnią rządzą mężczyźni. - Dawaj, bracie. Krój i smaruj. Ja opłuczę twarz i majtnę jajecznicę. - Tata, ja chcę na wycieczkę! - Na wycieczkę, na wycieczkę! – włączyła się Marika. - Pomyślimy, Teraz do garów. A ciebie, potworku wyłaskoczę po śniadaniu. - Terefere. - Raczej gili gili... - Włączyłam ssanie – oświadczyła głucho Karolina, sprawiając że U. posłusznie zniknął w łazience. Po śniadaniu wypili w spokoju kawę, bo dzieci z zaciekawieniem oglądały film o dzielnym psie, który zaopiekował się gromadką osieroconych, dzikich kotów. Później natręta melodia wróciła. - Tato, co z tą wycieczką? - Przecież byliśmy w zeszłą niedzielę. - To co? - Jak to co? Nic nam nie potrzeba. Zaczęły się jęki, krzyki i protesty. Spojrzał zmartwiony na żonę, lecz ona tylko uśmiechnęła się przepraszająco. Zrozumiał, że musi decydować sam. - Dobra. Sio do kuchni i łazienki, sprawdzić czy coś się kończy. A ty sprawdź, o której jedzie autobus. Rozsiadł się wygodnie z miną wodza, który na wzgórzu ponad polem bitwy wysłuchuje meldunków od swoich oficerów. - Połowa proszku! - Cukier się kończy! - Pół kostki masła! - Mleka na dnie! - Kasza, mąka, ryż! - Oleju mało! - Autobus za dwadzieścia minut! Westchnął zrezygnowany. Nici z filmu przyrodniczego z hipnotyzującym głosem Krystyny Czubówny. Podniósł się ciężko, by poszukać w pufie świeżych skarpetek. - Dobra, skrzaty. Ale żadnych gokardów, szukania promocji i innych dupereli. Kupujemy co trzeba, wcinamy po hamburgerze i do domu. Mama z tatą chcą zdążyć na Familiadę. - Tak jest! Zdążyli na przystanek w samą porę. Autobus z wielkim logo na boku właśnie nadjeżdżał. W linii prostej było z kilometr, lecz kierowca musiał objechać wszystkie osiedla i ostatecznie podróż trwała przeszło trzydzieści minut. Kiedy dojechali, Marcin wziął złotówkę i pobiegł po wózek. Pchając go, wydawał odgłosy, które miały przypominać pracę silnika. - Babcia! – krzyknęła nagle Marika. Mieli ułamek sekundy na reakcję. Na komendę: chodu! uskoczyli za wiatę z wózkami. Starsza, dystyngowana pani przeszła obok z paroma plasterkami szynki i koszyczkiem kiwi w siatce. - Obłuda ludzka nie zna granic – rzekła z obrzydzeniem Karolina. - Gusty się zmieniają – wzruszył ramionami U. - Ale też jestem w szoku Ruszyli w kierunku rozsuwanych drzwi i zniknęli w gęstniejącym tłumie.
  6. Wzięło mnie... Cześć, kochanie. Siedzę na tej zimnej chmurze i zerkam na neon knajpy, w której siedzisz od trzeciej popołudniu. Walisz chłodne piwo, a moje zwłoki już drugi dzień gniją na dywaniku obok wanny. Jedyne co mi po Tobie zostało, to wspomnienie smaku krwi - jakbym miała w ustach kawałek zardzewiałego gwoździa. Dałeś mi kopa w życiu, nie powiem. Niejednego. Wcale nie rosną mi skrzydła, tak jak tobie rogi. Wszystko to jest frazą wariata spisaną na serwetce. Pozdrów Cześka i Mariana. Nie pijcie za dużo i nie gwałć więcej Zosi - mam podejrzenia, że ma syfa... No dobra. Żartowałem. To Twój tekst :)
  7. Zajefajny pomysł! Ale wykonanie tu i ówdzie przykulewa. Wyjołeś??? Kurde, jest potencjał, jak jasna cholera. Spróbuj jeszcze raz, bo WARTO! Mniej oczywistości, więcej ironii i będzie bomborewelacja. No, i zza ilu światów jest ten list? :))
  8. Bo to Leszkowa zabawa interaktywna. Tekst + inne atrakcje :))) Smacznego bigosu.
  9. asher

    Żal

    Stały zarzut - za mało. Miniatura miniaturą, ale coś trza pomyśleć...
  10. Nie jest źle, ale takie wycinki z reguły nie znajdują tu posłuchu, bo się ludziska starają stworzyć coś więcej. Ale niektóre zlepki słów pierwsza klasa.
  11. Dostał w łeb, bo nie miałem lepszego pomysłu, niestety. Już kiedyś pisałem Wycieczkę, więc broniłem się rekami i nogami, by nie powielać schematu.
  12. Widzi mi się. Matrwił mnie przez chwilę ciemny kształt skąpany w świetle, ale chyba ok. Trochę więcej zakręcenia i różnych wynalazków i byłby ładny K.DIck.
  13. Ostatnio byłem na Metallice w Chorzowie. Jechałem kolejką z browcem w ręce. Bilety sprzedawała taka miła pani :)) Najwazniejsze, że Ci natchnienie wróciło.
  14. Pomysł jest, ale jako człek, który coś podobnego napisał na 300 stronach, muszę wyrazić swój niecny prostest, że chwytanie się ważlich tematów wymaga wysiłku. Za maluchno, Aniu. I motywacje nie do końca przekonują. Warte przemyślenia.
  15. Wiesz co, Jay. Widzę pułapkę. Idziesz cały czas po tej samej linii i już nie ma zaskoczenia. Nie bądź takim szownistą. Odwróć czasem schemat. Baby też potrafią. Zmieniaj też narrację, bo za którymś razem dojdzie do zmęczenia materiału. Życzliwy :)
  16. Przypomina mi opowiadania Natalii, co wcale nie jest zarzutem. Chodzi o atmosferę, wyważenie i ... no ciepło właśnie.
  17. Ocvzywiście, że widziałem film Scorsese. Filmoznawca w końcu ze mnie dyplomowany :) Ale nie sugerowałem się nim. Mój chłopiec jest zmyślony od zera, a o zgodość tak znów nie dbałem :) Dzięki. Sakiewkę chyba faktycznie usunę.
  18. Rzeczywiście, Palestyńczyk najlepszy. Poza tym nie ma zaskoczenia. Jest jak w znanych kawałach. Ale czy to zarzut? Chyba nie. Zabawa jest zabwą.
  19. Strasznie dużo emfazy, ale niewiele treści. Pierwszy akapit tak wydumany, że filozofi padają na twarz. Wiem co chciałeś napisać, jednak nie wyszło. Włocławski, by nie powiedzieć nudny. Zakupy co najmniej udane. Takich niepotrzebnych zwrotów jest o wiele za dużo. Sorki :(
  20. Się poprawiło...
  21. Sam nie wiem, co Ci napisać. Ale przeczytałem.
  22. Ciekawe na jak długo starczy Ci pomysłów. Bo już lekko chwiejnie jest. Spacerowali jak przytulone łabędzie? Coś bym poprawił :)
  23. Najlepsza jest późniejsza dłuuuuga pauza, jak step szeroka :)))
  24. Dzięki, Leszku, ale chyba będę Ci posyłał na priv...:)))
  25. * Samolot przechylił się na lewe skrzydło i zaczął podchodzić do lądowania. B. nerwowo przełknął ślinę. Ktoś mu kiedyś poradził, by w trakcie opadania samolotu żuł gumę. Trochę pomagało, ale i tak ból w uszach był trudny do zniesienia. Stewardesa, widząc jego minę, uśmiechnęła się pocieszająco. Ten uśmiech zdawał się mówić: jeszcze minuta i po strachu. B. skrzywił się brzydko. Zlatał pół świata i wcale się nie bał, tylko ciśnienie wbijało mu szpile w uszy. Wracał do Krakowa z niepokojem. 5 lat na uniwersytecie poza Polską musiało wiele w nim zmienić. A i kraj na pewno był inny. Pierwszego dotyku obcości doznał już w chwili, gdy maszyna zbliżała się do ziemi. Wyglądało na to, że wylądują pośrodku gigantycznego bazaru. W dole, między rzędami stojących samochodów ujrzał tłumy ludzi, a potem dopiero zbliżający się pas lotniska. Już kiedyś przeżywał takie lęki. Najpierw w Pyrzowicach, gdzie miał wrażenie, że samolot wyląduje pośrodku lasu, później w Kopenhadze, gdzie pasy startowe są ulokowane nad samym brzegiem morza. Współpasażer, spocony drągal w dresie i berecie, trącił go łokciem. - Patrz pan, to jedyne miejsce na świecie, gdzie zaraz za płotem lotniska jest giełda samochodowa. - A to Polska właśnie? – zaśmiał się B. - Z ust mi pan to wyjął. Kiedy postawił stopę na ziemi, wróciło poczucie normalności. Długo czekał aż taśma przywiezie jego walizkę na kółkach. Wszyscy już odebrali swoje i poszli do wyjścia, a on stał i stał, modląc się, by nie trafiła do Paryża albo Miami. Los w końcu okazał się łaskawy. Gdy wyszedł z terminalu, słońce zaświeciło mu przyjaźnie w oczy. Przy krawężniku stał rządek pękatych merców należących do tych samych taksówkarzy, co przed laty. Żaden kierowca spoza układu nie miał szans nawet przebywać w pobliżu. B. uśmiechnął się kpiąco. Zawsze był to jakiś swojski akcent, który rozpoznawał. Nie zdecydował się jednak na ten środek lokomocji z obawy o wysokość rachunku. Tuż obok stał autobus, lecz nie jak dawniej przegubowy, tylko zwykły i z innym numerem linii. Ale jechał tam, gdzie B. chciał. W środku tłoczyli się już inni pasażerowie z wielkimi pakami, walizami i torbami, leżącymi pod nogami, bo nikt nie przewidział miejsca na bagaże. Jakoś upchnął się w pobliżu drzwi, walizkę stawiając na schodach. Zaraz potem kierowca ruszył. Po wyjeździe z terenu lotniska autobus utknął w korku złożonym z VW Golfów, Audi i Opli na obcych rejestracjach, które krótko ostrzyżeni, młodzi mężczyźni próbowali dostarczyć w okolice giełdy. Mimo otwartych okien, stojące, ciepłe powietrze z trudem pozwalało oddychać. B. zobaczył krople potu na skroniach sąsiada i wielkie plamy pod pachami. Po chwili i jemu pociekło obok uszu. Wysiadł przy Colegium Novum. Z nostalgią obejrzał ceglany gmach i piękne bez względu na porę roku Planty. Gołębią i Wiślną dotarł do Rynku. Z trudem przeciskał się w tłumie przechodniów, a ciągnięta walizka grzechotała na bruku. Rynek bardzo się zmienił. Wymieniono dużą część nawierzchni oraz ławki i kosze na śmieci na jeszcze mniej praktyczne. Ludzi było dużo więcej, niż dawniej. Spokojnie wystarczało ich, by utrzymały się dwie konkurencyjne orkiestry krakowiaków, przygrywające po obu stronach sukiennic. B. przeciął Rynek i wszedł na Św. Jana, chcąc zajrzeć w Zaułek Św. Tomasza. W Camelocie dawali pyszną herbatę po góralsku, za którą tyle lat tęsknił. Przechodząc obok punktu Informacji Kulturalnej, zauważył interesujący plakat reklamujący przegląd najnowszych filmów hiszpańskich. Przystanął zaciekawiony. W środku kręciło się kilku pracowników. Wśród nich dostrzegł postać, która wydała mu się znajoma. Serce zabiło mu mocniej, oczy zaszły mgłą. Długo stał przed wystawą i przyglądał się kobiecie za biurkiem. Jeśli była tym, kim myślał, że jest, musiała ściąć i przefarbować włosy, lekko też przybrała na wadze. Z wahaniem nacisnął klamkę. Podniosła głowę z wystudiowanym uśmiechem, który nagle zgasł. B. już wiedział, że o żadnej pomyłce nie może być mowy. - Witaj, Kasiu – szepnął wzruszony. Przez jej twarz przemknął cień zdenerwowania, ale zaraz wróciła do pozy miłej pani od obsługi klienta. - Welcome back, Mister Obieżyświat. Can I help You? Podszedł bliżej. Kółeczka walizki klekotały niemiłosiernie. - Kasiu, ja pisałem. Listy, maile, sms-y… - Portal, na którym miałam skrzynkę, został zlikwidowany, zmieniłam adres, a komórkę mi ukradli. Stałam się wolnym człowiekiem. - Nie pracujesz już na uczelni? - Postawili nas pod ścianą. Albo stypendium albo praca. A jeśli stypendium, to tylko przez pół roku. Drugie pół za friko. Nie chciałam być doktorem Biedą. Chciałam zajść w ciążę i żyć jak człowiek. Tu jest ok. Też kultura, tylko inaczej. Na pierwszej linii, że tak powiem. Wtedy zobaczył obrączkę. Ostatni raz to czuł, gdy redaktorzy „Science” stwierdzili, że jego artykuł jest wtórny i nic nie wnosi do kwestii. Takie piekące łaskotki pnące się od żołądka do głowy. - Dlaczego wróciłeś? - Tęskniłem za krajem. Dostałem propozycję pracy na Diget, ale to było silniejsze. Pokiwała głową. Nigdy nie przypuszczał, że jej piękne, obfite wargi mogą być tak mocno zaciśnięte, aż utworzą siną linię. - Czyli oboje dokonaliśmy wyboru – powiedziała kpiąco – Czas pokaże czy słusznie. - Kasiu, czy ty jesteś szczęśliwa? Potrząsnęła głową, jak gdyby próbowała zgubić jakąś natrętną myśl. - Myślę, że to pytanie nie na miejscu – odpowiedziała z poczerwieniałą twarzą – Czuję się bezpieczna i spełniona. Mam nadzieję, że to właśnie jest szczęście. A teraz wracam do pracy... - O której kończysz? Uniosła dłonie w obronnym geście. - Chciałbym tylko powspominać – dodał szybko. Teraz w jej oczach ujrzał gniewne błyski. - To znajdź sobie kogoś, kto ma miłe wspomnienia! Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale odwróciła się na pięcie i znikła na zapleczu. Wrócił ze swoją hałasującą walizką na ulicę. Tłumy spacerowiczów całkiem zatamowały Rynek. Wymijanie ich to była naprawdę ciężka praca. Nagle poczuł głód. Rozejrzał się, próbując przypomnieć sobie, gdzie dają dobrze jeść i wybrał przewodnikową jadłodajnię „Pani Stasi” na Mikołajskiej. Tym razem wzruszenie mocniej ścisnęło go za gardło. Jak dawniej, już na podwórku czekała grupka chętnych, by w ciasnym wnętrzu, ramię w ramię, zjeść pierogi, knedle albo sztukę mięsa w sosie chrzanowym. Płaciło się przy wyjściu. Cudzoziemcy uwielbiali tam jadać, a i miejscowi chwalili sobie tamtejsze przysmaki. Nie wiedział co dalej robić. Wiedział, że w Sączu czekają na niego rodzice, ale to o powrocie do Krakowa szczególnie marzył. Ostatni autobus odjeżdżał koło 21.00, więc B. miał jeszcze mnóstwo czasu dla siebie. Wrócił między ludzi na ulicy i poszedł do pomnika Mickiewicza. Biedny wieszcz był po staremu oblężony przez siedzących małolatów, a wokół barierek nerwowo krążyli szczęśliwi randkowicze. Postanowił zajść na bulwary wiślane, a potem przespacerować się na Kazimierz i stamtąd iść już prosto do autobusu. Obok filharmonii wypatrzył nowiutki hotel, na bulwarach następny, za mostem Dębnickim jeszcze jeden. Pokiwał z uznaniem głową, lecz zaraz posmutniał. Hotel Forum po drugiej stronie Wisły straszył brudnymi szybami i brakiem życia. Na całej jego szerokości rozciągał się wielki banner, na którym Browary gratulowały Polakom Żywca. Coś za coś – pomyślał. I znów się uśmiechnął. Panowie, którzy o lat grali na bulwarach w szachy, jak zwykle popijali piwo z puszek i ćmili papierosy bez filtra. Bliżej mostu Piłsudskiego zrobiło się pusto. Ściany straszyły graffiti i pogróżkami dla kibiców. Z dala zauważył trzech ogolonych na pałę wyrostków. Szli niespiesznie w stronę centrum, pociągając piwo z butelki. Na jego widok zaczęli podśmiewać się szyderczo i coś szeptać. Poczuł się głupio. Spojrzał po sobie, ale nie zauważył niczego niestosownego. Minął ich szybkim krokiem, a klekot kółeczek do reszty ich rozśmieszył. Nagle poczuł silne uderzenie w tył głowy i ziemia wybiegła mu na spotkanie. Był przytomny, kiedy przeszukiwali mu kieszenie i wyrzucali rzeczy z walizki. Pomyślał, że mimo wszystko, polska gościnność też się nie zmieniła - nie dźgali nożem, nie strzelali, tylko walili w głowę. Potem runął w mrok.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...