Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Święty

Użytkownicy
  • Postów

    58
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Święty

  1. Zakład jeden po drugim upada Idzie zagłada... idzie zagłada... Człek już nie swoim językiem gada Idzie zagłada... idzie zagłada... Sąsiad sąsiada nocą okrada Idzie zagłada... idzie zagłada... Jeden drugiemu śniadanie zjada Idzie zagłada... idzie zagłada... Żona na męża codzień ujada Idzie zagłada... idzie zagłada... Co teraz będzie nie jest już wiada Idzie zagłada... idzie zagłada... Przez wioski będzie szła autostrada Idzie zagłada... idzie zagłada... Woda nie spada już z wodospada Idzie zagłada... idzie zagłada... Teściowa z synowej wciąż nie jest rada Idzie zagłada... idzie zagłada... Człek już z gadami swoimi gada Idzie zagłada... idzie zagłada... Dolar poniżej Euro juz spada Idzie zagłada... idzie zagłada... Dobrze że jeszcze jesteśmy cali Bowiem ten świat się w ruine wali Co też nam licho jeszcze tu nada Idzie zagłada... idzie zagłada... Z każdego będzie wnet kawał dziada idzie zagłada... idzie zagłada... Jeden drugiemu z garczka wyjada Idzie zagłada... idzie zagłada... I nawet sąsiad sąsiada zjada Idzie zagłada... idzie zagłada... Nie będzie można dać więcej czada Idzie zagłada... idzie zagłada... Mucha na łajnie już nawet nie siada Idzie zagłada... idzie zagłada... Giez od końskiego ucieka zada Idzie zagłada... idzie zagłada... Nic do niczego się wnet nie nada Idzie zagłada... idzie zagłada... I nawet mi się już głupio gada... Idzie zagłada... idzie zagłada...
  2. Bardzo oryginalny wierszyk... Spróbuj coś jeszcze w tym stylu.
  3. Psztyczka w klawisz nie żałujcie i na POTOP zagłosujcie! (mimo całej mej skromności musze pozachęcać gości:) NIECH OGARNIE WSZYSTKICH MANIA NAMIĘTNEGO RYMOWANIA! [sub]Tekst był edytowany przez Święty dnia 20-09-2003 12:14.[/sub] [sub]Tekst był edytowany przez Święty dnia 20-09-2003 12:14.[/sub]
  4. Dzęki blazen! Zachęcam wszytskich do komentarzy, albowiem wtedy na mojej twarzy radość się wielka roztacza szczera i mi samotność mało doskwiera. Nawet gorzkich komentarzy nie traktuję jak potwarzy! Dajcie upust więc swej chuci, każdy prawdę niech wyrzuci!
  5. Dobra to jest rzecz, poezja... Widzę, że cię nostalgia jakowas ogarnia. Ale to dobrze. Oddając się swoim uczuciom masz szanse na określenie swoich dążeń. Musisz tylko troszkę wyrównać priorytety; wierzby sa wysokie i rozłożyste, a bratki przyziemne i... malutkie. Gdyby to było w "skurczonych" twarzach liści wierzb, to... bratki też są fajne i warto im poświęcić trochę uwagi, zaś jaskółki możesz skoligagacić z tymi "skurczonymi" liśćmi wierzbowymi, pośród których mogłyby znaleźć uciechę i radość, której ty zapewne szukasz. Suma sumarum - jestem z tobą! Pa!
  6. Jako autor onego wirso kciołek wom zycyć przyjemny lyktury. Jak by chto kcioł do mnie cosik na skrobać, to niech pise na imojla.
  7. (...) W kraju zaś ruszenie wielkie przywodziło rody wszelkie. Na wezwanie Kazimierza lud się ruszył do oręża od młodzieńca aż do męża. A Pan Michał poraniony, rękę nieco w boju skruszył. Siłą rzeczy poskromiony, na wyprawę nie wyruszył... (...) - Tak w konwenciem nauczona! Daj więc waćpan może spokój, bo zawołam zaraz ciotkę i opuszczę z nią ten pokój... On zaś klęcząc na kolanach, w oczy krzyknął jej ochoczo: - Niech chorągwie całe ciotek nawet zaraz tutaj wkroczą! - Niech tu waćpan nie udaje! - A zobaczysz! Patrz! Już wstaję! - Waść za dużo tu nie gadaj, ino w fotel zaraz siadaj! - Powiem pannie jak koledze... już spokojnym, no i... siedzę... - Judasz z waści no i zdrajca! Andrzej schwycił się za głowę i miał słowa już gotowe: - To nieprawda! Jak całuję zawsze wtedy wielką czuję chęć, więc wolę raczej skonać, niż cię zaraz nie przekonać! Bo waćpanna mi nie wierzysz oraz z wstydu się tu jeżysz! Pocałować mi się każ! - Ani mi się waćpan waż! (...) - Ano zdrowie twe, dziewczyno! Grunt to szabla oraz wino! Powiem ci, że tylko diabli dadzą radę mojej szabli! A gdy Kmicic jest po winie diabeł mu się nie wywinie! (...) Był też chłystek jeden taki, który naśladował ptaki. I choć miewał do nich wstręt, ćwierkał dalej. Zwał się Zend. Gdy ktos wątpi niech uwierzy, bowiem bardzo różnych zwierzy naśladować umie głos, czy to wilk, czy nawet kos. Śpiewa, mruczy, albo ryczy, zaś jak trzeba, nawet krzyczy. Często dmucha sobie w dłonie, lub rży głośno, niczym konie. Jak nie strzela żadnej gafy, od Andrzeja miewa lafy. Rzekł raz: - Z rodu jam ślachcica! - zatem przystał do Kmicica. (...) - Podkomorzego niech będzie zdrowie, co Billewiczem się wszędy zowie! - Głupiś! - Kmicic mu odpowie - nieboszczyka chcesz pić zdrowie? (...) Kulwiec przerwał mu w przemowie: - Za Jędrusia pijmy zdrowie! Głośniej jeszcze jął wypyszczać: - Za naszego niech rotmistrza zdrowie każdy tu wypije! I wlał sobie wino w szyję. - Bowiem Andrzej nas od bicza odwiódł do swego Lubicza! Możeśmy i niecne ciule, ale biedni też exule! Dachu przydał nam nad głowę! - rzekł i skończył swą przemowę. - Słusznie mówi znad obrusa! Zdrowie Hipocentaurusa! - Gdy pomyśli i się skupi nie jest wtedy taki głupi! (...) Kokosiński, zawadiacki, swój nabrzmiały pysk pijacki do Kmicica wnet odwrócił i chrypliwie się doń zwrócił: - Święte słowa twe Jędrusiu! Bogdaj nam się lepiej działo! I na zawsze tak ostało! (...) Wnet do okien, słysząc śpiewki przyszły stadnie wiejskie dziewki. Odgarnąwszy z czoła włosy, powlepiały w szybę nosy. W środku zaś tańczyli świry. Każdy ryczał w wielkim szale. Głośno, niczym jekieś zdziry wyć poczęli jak szakale. Zant je dojrzał w blasku świeczki: - Chodźcie do nas sikoreczki! Chodźcie się zabawić z nami! Już nie stójcie za oknami! Dalej w pląsy sikoreczki! Mamy wina cztery beczki! Chodźcie wszystkie! - znów je mami - i zatańczcie z żołnierzami! (...) Zasię w izbie wnet od nowa już zabawa jest gotowa. Pośród dymu znowu pląsy, znowu kości, znowu wąsy. Ktoś jął wino kolorowe lać drugiemu wprost na głowę. Inny strzelił strzelbą w stół, który rozpadł się na pół. Uhlik trafiał do słoika na odległość, ze stolika. Potem rozlał zawadziwszy, bałaganu narobiwszy. Jakiś łobuz mocno schlany z krzesłem poszedł nagle w tany, jednak wyrżnął wnet z impetem, gdy jął machać taboretem. Kokosiński począł badać, czy się portret da poskładać, lecz po chwili, rozwścieczony rzucał nim na różne strony. Gdy wystrzelił znowu który, z ścian leciały kurz i wióry. Wino było wylewane, potem z stołu wprost spijane. Na wyścigi każdy leciał, schylał głowę nad bajorem i z zapałem chełptać począł wymachując swym jęzorem. Tak kompania imć Kmicica swą wolnością się zachwyca, zanim mocno wykończona padnie w końcu z nóg zwalona... (...) Billewiczów protoplasta rzekł jednego razu: - Basta! Zobaczywszy kto go słucha, wkrótce też wyzionął ducha. (...) Wielce zatem zadziwiła sytuacja Radziwiłła. Na ratunek im nie zdążył, nawet wojska sam pogrążył. Miast rozwinąć chluby wstęgę, dostał z bata krwistą pręgę. Nie ma tutaj żadnych jaj! Wróg pogrążył cały kraj! (...) Kulwiecównej zrzedła mina, zatem rzekła do Żmudzina: - Obacz, kto przyjechał ninie! Tylko pospiesz się Żmudzinie! Poszedł Żmudzin więc obaczyć i z czeladnej cicho wyszedł, zaś za chwilę, kiedy przyszedł, flegmatycznie rzekł swym basem, że się widział z imć Kmitasem. Bowiem on to do dworzyszcza zjechał, zatem iść należy i przywitać wraz żołnierzy. (...) I poczęły wnet wydziwiać, że: - Strach by się mu sprzeciwiać. Chwyt ma mocny, zatem onem skręci babę jak wrzecionem, jeśli się mu przeciwstawić, gdy się zechce chłop zabawić. (...) Nozdrza mu latały z chęci, niczym u młodych źrebięci: - Ajajaj, co to za oczki! Wokół głowy co za loczki! Wszyscy święci! Ja już bredzę! Trzymaj mnie, bo nie usiedzę! - Przez cztery lata waćpan siedziałeś i się na koniec gdzieś zapodziałeś. Zatem nie wzywaj mi teraz świętych, bowiem ni trochę nie boję się tych! (...) Zaś Kmicica szczera mina, na gąsiorek pełen wina uśmiechnięta już spogląda, bowiem moc mu wkrótce on da. (...) Andrzej na gąsior okiem już łypił: - Ja dla waćpanny truciznę bym wypił! - rzekł i skosztował wino z gąsiora chętnie, bo nie pił jeszcze od wczora. (...) Panna spostrzegła, że twarz Kmicica przecięła groźna błyskawica. Coś pod nosem tylko gruchnął, jednak gniewem nie wybuchnął... Smutny, niczym umrzyk w trumnie, rzekł powoli, ale dumnie: - Nieboszczyka szanowałem, ale się nie spodziewałem, że testament ten jest taki, by opiekę te szaraki ponad tobą sprawowali. Lecz, gdym przybył tu, azali, tedy powiem w jednym słowie, sprzeciw dając owej zmowie: nikt nade mną opiekunem ci nie będzie, bowiem w porę złapię go i tęgo spiorę! Niechby dziad się w grobie wił, nawet książę Radziwiłł opiekunem ci nie będzie! Takie moje jest orędzie! (...) Przed innymi blondyn świński szedł Jaromir Kokosiński. Pypką się pieczętujący, wino również kosztujący. Z blizną swą przez całe czoło, szedł i mruczał coś wesoło. Blizna zaś szła dość wysoko, zahaczając mu o oko. (...) Za nim zasię szedł Ranicki, który żywot miał banicki. A pochodził z mścisławskiego, lecz wyświęcon był przez niego. Ulubieńcem był Kmicica, chociaż zabił raz szlachcica. Jakby mało było tego, wkrótce zabił też drugiego. Pierwszy zrobił ten uczynek, kiedy wygrał pojedynek. Drugi, niczym wszetecznicy, zabił gościa wprost z rusznicy. Ziemie jakieś odziedziczył, ale się nie zakotwiczył, zatem mienia nie posiadał i z Kmicicem wnet się zadał. Glista ta była tutaj spokojna, bo jego również chroniła wojna. Jako wielki zawadiaka, siła w nim drzemała taka, że równego jemu nie ma. Prawda to, nie żadna ściema! Zaś rozbójnik to był taki, że po bitce z nim, wnet ptaki pożywienie znajdowały, bo się zwłoki nie ruszały. Trzeci zaś, Rekuć Leliwa, który choć popiwszy piwa, krwi swojemumu nie upuści, lecz wrogowi nie odpuści. Kiedyś winem się pokrzepił, w kości przegrał, lubo przepił swą fortunę tak dla picu i pozostał przy Kmicicu. Czwarty z onego, zasię kompani, jako i inni też smoleńszczanin, również był niecnym skurczybykiem, a zaś przezywał się Uhlikiem. Z wszelkich burd wychodził cały, choć rozpędzał trybunały. A że jeszcze nań nie padło, zatem całe nosił gardło. Jako takim był muzykiem. Często grywał czekanikiem, zatem w zgrai, ku ozdobie, Andrzej trzymał go przy sobie. (...) - Jutro zaraz pojedziemy! - Kokosiński się zachwyca - bowiem cała okolica pewnie warta jest poznania. Nim rozpocznie się zaranie, rozpocznijmy polowanie! - Niedźwiedziowi nos się utrze! Choćby jutro, lub pojutrze! (...) - Nie wyganiaj nas po winie! Daj się choć na grochowinie przespać, zamiast nas wyganiać! - dodał ktoś i jął się słaniać na swych nogach, bo opity ledwie stał, niczym pobity. (...) - Dalej w pląsy! Dalej w pląsy! - ryczałł ktoś, drąc w szale wąsy. (...) Wszyscy wraz podlatywali i gdy którąś z nich schwytali, zagladali: - Dziołcha czyżby? - i wsadzali ją do izby. (...) - Panie rotmistrzu! - Co tam Soroka? - Upita pali się - łypnął spod oka - jeszcze do tego tak wczesną porą wszyscy na kupę się z sobą piorą! - Jezus Maria! - krzyczy Ola - co za straszna tu swawola... Kmicic odrzekł: - Nie bójże się. Że się biją? Jeszcze chodzą z całą szyją! Zaraz ujął się pod boki i zapytał wnet Soroki: - Kto się bije? Powiedz szczerze! - Z... mieszczanami... się... żołnierze... W rynku pożar! Palą dranie! Już zasiekli się mieszczanie! Po prezydium też posłali... Już nie mogę złapać tchu, takem prędko gonił tu! Kiedy oni rozmawiali, inni z tyłu nadjechali. Towarzysze wyskoczyli ze swych sań i się zbliżyli. Kokosiński i Ranicki, który wygląd miał banicki, Kulwiec też, Hipocentaurus, Rekuć, Uhlik oraz Zend, wszyscy przyszli, jak na spend. - O co poszło? - Kmicic rzecze - zaś Soroka, herbu miecze opowiadać jął nieskładnie, czasem przy tym klął dosadnie. - Koniom dawać, mości panie, obawiali się mieszczanie. Ni obroków, ani siana ni z wieczora, ani z rana... Ludziom tudzież żałowali i dla siebie wszystko brali! Jak nie chcieli im nic dać, tedy jęli gwałtem brać! Oblegliśmy ich, azali, bo się w rynku pochowali. Myślim: - "albo ich wnet pogniem, albo poczęstujem ogniem!" Się uparły oszołomy, więc spaliliśmy dwa domy. Wielki gwałt jest podniesiony, zatem biją wszystkie dzwony! Kmicic oczy począł mrużyć, bo się nie chciał jeszcze wkurzyć i się starał opanować. - Trzeba zatem ich ratować! - krzyknął ostro Kokosiński, zaś Ranicki się w bok ujął: - Wojsko łyczki oprymują! - i już plamy mu czerwone na twarz mocno występują, potem białe były one, potem zaś gdzieniegdzie szare mu pokryły dolną warę. - Szach! - wzniósł krzyk - mości panowie! Szach! - i - Szach! - rzekł swe posłowie. Zend zaświszczał, niczym ptak... chyba puszczyk, i to tak głośno gwizdnął z całej siły, że się konie aż spłoszyły. Rzeczą jest to niepojętą jak to zrobił, bo zamkniętą gębę przecie swoją miał. Więc skąd gwizd ten głośny dał? Gdy Zent przestał ptakiem świszczeć, Rekuć nagle począł piszczeć: - Bij kto może skurczybyków! Bij na zabój! Z dymem łyków! - Milczeć! - wargnął Kmicic w złości i tak zwrócił się do gości: - Nic tam po was, baraniny! Nie trza nam tu siekaniny! Siadać wszyscy w dwoje sani! - krzyknął ostro wnet do drani. Do Lubicza precz! Albowiem, nie przyjeżdżać jak nie powiem! Zend, choć nie był dziś naprany, zachwiał się w przód, jak pijany. Zaś Ranicki oponował: - Jak to... - mówić coś próbował. Andrzej nań się mocno zbiesił, głowę nieco na dół zwiesił, ślepia jasne miał, jak żmije. Schwycił ręką go pod szyję. Zacisnąwszy mocno zęby rzekł mu zły: - Ni pary z gęby! Uciszyli się azali. Widać strasznie się go bali... Choć czasami... jakby wcale... poczynali poufale... - Do Wodoktów Oleńko wracaj i się nawet nie odwracaj! Albo jedź do Kulwiecownej, bowiem nie ma nad nią równej! Ot się kulig skończył nagle, trzeba zatem zwijać żagle... Jam ci wiedział, że te kmioty to diabelskie są pomioty! Wraz się zrobi tam spokojnie, gdy łzy zlecą jak na wojnie! Teraz jedź już, a ja potem wrócę do cię wnet z powrotem. Rzekłszy, cmoknął pannę czule i otulił ją w wilczurę. Potem siadł do innych sani i zaryczał, jak opity: - Teraz jedziem do Upity! [sub]Tekst był edytowany przez Święty dnia 20-09-2003 12:12.[/sub]
×
×
  • Dodaj nową pozycję...