Kolejna jesień siadła na łące,
kłęby białego dymu maluje.
Po niebie chmury płyną obwisłe,
sznur dzikich gęsi w dal odlatuje.
I znowu motyl utknął za szybą,
choć nie wiadomo, jak tam się dostał.
Miota się trwożnie,wyjścia nie widząc,
i naraz - wolny - odleciał z okna.
Przechodzi pani z kasztanem w dłoni,
pod kasztanowcem, liczy kasztany.
Jesienny motyl musnął w przelocie
skrzydłami dłonie par zakochanych.
Wiatr na przeciągu łamie gałęzie,
sponiewierane lecą konary.
Co chwilę mijam kogoś w alejce,
lecz my się tutaj już nie spotkamy.