Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

cizia

Użytkownicy
  • Postów

    79
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez cizia

  1. Chopin ma krem na języku, przelewa przez palce kaskadę dźwięków, drgają jeszcze na powierzchni skóry, by ulewą zamknąć usta, kiedy dotyka gładkiej powierzchni klawiszy, jak kukiełka przelatuje przez brzmienia, rozciąga się wzdłuż i wszerz, szarpie od wewnątrz, wyrywa ramiona w górę, spadają z hukiem tysiącem klaśnięć o podłogę, krem pada na podest. Chopin od dawna żyje na pięciolini, lubi leżeć na strunach, zawsze, po symfonii, chowa dłonie do etui.
  2. cizia

    Stopy

    Co do tego muślinu to tak jakoś mi przeskadza, nie brzmi, nie pasuje. Pointa strasznie bezsensowna, burzy wiersz. Reszta jest absolutnie piękna :) podoba mi się pomysł i wykonanie.
  3. wiem wiem porywam się zawsze z motyką na słońce, fakt odnośnik do mitologi byłby dobry. następnym razem będzie bez literówek, co nie oznacza, że popadnę w pedantyzm :) Przyziemnego? tzn?
  4. ksiązki i gary to codzienność :) a kolana no bo już nie jest dobrze więc dla podmiotu podstawą pozostają jedynie kolana, chodzi o upadek.
  5. nie mam worda ! powtarzam raz setny niestety, nie mam choć bardzo bym chciała, a sama zwyczajnie nie wyłapuję ogonków.
  6. widać zdenerwowanie i brak słów, bardzo normalny nawet rozwlekły tekst, przemyśl prześpij się z tym czy nie wiem jeszcze co i tak od słowa do słowa na nowo, a to jedyne jako konstrukcję albo plan wydarzeń potraktuj.
  7. Weź mnie w nocnej ciszy. Śpiącą,uderzając delikatnie w skórę, porusz biodra. Trzy czwarte zawsze należy do ciebie, reszta jest sekretem, wsadzonym między strony książek a brudne garnki. Nie lśni srebrem, właźi ze mną pod kołdrę, kiedy nie boi się wskorzyć we mnie spowrotem. Ważę wielkości wyrazów. Oddanie wcale nie ciąży na ramionach, lekko obsypuje palce, gniecie za uchem, uwiera w przeguby. Ściskasz szyję, swoją i moją. W oddechach jest nas zbyt dużo. Gdzy zamykam oczy i skwierczę jestem znośna, nic nie mówię. Wiszę w twoich źrenicach, gdy się poruszam nie poznaję się. Uzdrowicielska sztuka zapominania własnej twarzy, przywraca grunt pod kolanami. Patrzę tempo w ściane, próbuję wykroić z niej coś co mnie skurczy. Zwinie do brzucha matki. Cofnie na start, przywróci świeżość języka. Ręka matki rozgrzeszy i wyczuje gorączkę. Odrobina ściennej czułości kusi bardziej niż twoje rozpalone czoło. Tak łagodnie przełykam te pół godziny. Po soku pomarańczowym z wiórkami wiecej we mnie zostaje. Wykałaczką wygrzebuje z siebie twoje resztki. Odrywam denka od szklanek, nie da się ich napełnić. Puste szkło dźwięczy w uszach. To taki niewyobrażalny hałas, oszrania bębenki. Kiedy lodowe szybki pękają zostaje dziki pisk własnej ciszy, która paradoksalnie stwarza więcej hałasu niż hałas. Siła z jaką przerywa kontrolowany odbiór, brutalnie dezorientuje. Właśnie wtedy wpadam do szklanki, którą sama pozbawiłam bariery. Rozpryskuje się na posadzce. Gdy jutro znów przyjdziesz, żeby wyznać mi to i owo, przywita cie kot ze szklanymi oczami, pod powiekami z cięzkiej soli. Zawrócisz jeszcze by zamknąć okno, nie lubisz przeciągu, kot zmierzwi śierść i policzy twoje kroki na schodach.
  8. tak pamiętam ten komentarz był pomocny, tylko nie umiem z niego skorzystać, czego chcę? po pierwsze to brak mi warsztatu, ramy, poukładania potrzebuję "ręki" , knoty czy gnioty może? ja głównie muszę skupić się na sobie na własnej pracy bo leży, nie mogę się rozpraszać i bawić w ciocię dobrą radę ponieważ dobrych rad mi brak
  9. podziękowałam pod swoim, poza tym komentuje i czytam tylko to co mnie zainteresuje nie mam w zwyczaju odwdzięczania się "komentarz za komentarz" , a z umieraniem strony przyznaję rację
  10. Wywracam się do środka i grymaszę, to wciąż ja, ta sama, która wczoraj zarzekała się nienagannie. Że nie lubi, nie zrobi, w ogóle nie współgra. Po porannej kawie ulatuje ze mnie etniczny ciężarek. Księżyc to moja planeta, nie żadna wenus. Jestem jak on niema. Gdyby tak przywiązać się do czegoś, żeby nie ulecieć jak balon z helem. Nie spaść na dół od prasy ciśnienia. To czy było by łatwiej mieszkać na obcej ziemi i obcej głowie? Czy złe byłoby mieć cudze dłonie i stopy, obce zdania mówić i przeskakiwać z jednej osoby w drugą tak niepozornie i bezboleśnie, że aż krzykliwie?
  11. cizia

    pocałunek

    to była huba buba? :p
  12. cizia

    pocałunek

    wolności, wolności krzyczę i dalej zamykam usta w kwaśnym grymasie cytryny - gubię się między ciepłem zębów szukam gumy do żucia, otwiera nowy horyzont - gniecie podniebienie obkleja usta substytut języka gniotę w palcach tęsknotę, nie potrzebna mi już mam miętową drażetkę, ona też nic nie czuje
  13. Napijmy się za dzikość słów. Wychylmy kieliszki, zliżmy ciężką wódkę ze ścianek. Dawno temu dume wsadziłam sobie gdzieś, tylko teraz nie pamiętam gdzie, a bardzo jej potrzebuję. Kiedy spadam na twarz,na własną wycieraczkę, nie czuję upokorzenia ani bólu. Czy to ważne? Czy ja wyglądam na kobietę z klasą? Kiedy opróżniam szklankę za szklanką, rozmowa się klei, rozpływa się po knajpie. Nawet czuję podniecenie. Obserwujesz mnie tak jakbym była niezużyta. Przykładam do warg papierosa, nie odpalam. Za dużo we mnie tytoniu, kiedy kaszlę wylatuje z ust. Otwierasz wtedy buzię i połykasz te okruchy, zawsze chciałaś palić. Denko szklanki bardziej mnie interesuje, niż twoje rozbiegane źrenice. Gdzie patrzysz? Dlaczego przestałaś patrzeć na mnie? Mowiłaś,że jestem taka piękna. Mam oczy jak krążki czekolady,usta jak sofę,mięką czerwoną sofę, kurwa, na której twoje usta tak lubiły siadać. Idziemy na parkiet, coś ci odbiło żeby mnie tam zaciągnąć. Czuję szum w głowie, błogi szum i mrowienie ciała. Twoje ręce tak delikatnie opadają na moje ramiona. W głowie mam jak ściskasz je, kiedy ci dobrze. Dotykasz moich bioder, obie lubimy te krągłości, mamy z nimi tyle zabawy... Nie pamiętam jak dochodzimy do domu. Tak jakbym przefrunęła stamtąd tu, z zadymionego,przepełnionego rozkoszą dotyku, parkietu na zimną posadzkę. Już nie trzymają mnie twoje palce. Sama wycieram rzygi z twarzy. Wiem damie tak nie przystoi. Chwiać się na nogach, nie przystoi płakać. Trzeba twardo iść i stawiać nogi na kimś. Wiem też,że trzeba oddać się nurtowi czasu.Zanurzyć się w kaskady minut. Skraść sobię parę obietnic, nie zaciskając ze złości dłoni. Kiedy wypełnia mnie cały wszechświat,nie ma miejsca dla mnie. Wypluwam wtedy siebie przed drzwiami i do łóżka kładę się z tobą. Wtulam się w twoje piersi i tylko czasem budzą mnie czyjeś szepty z korytarza.
  14. nie podoba mi się pointa, dwa ostatnie wersy nic nie wnoszą, reszta jest ok
  15. nie podoba mi się jako wiersz, zestawienie słów metafor , zainteresowałam się tylko ze względu na login , czyżby DM? ::))
  16. cizia

    z krwi i kości

    Śpij mówię, zanurz tam koniuszki palców, zabawimy sie w zatruwanie słodkich snów, subtelne opadanie we wnętrze ciała. W kieszeniach zawsze są szczęścia, w razie potrzeby wystarczy wybrać odpowiednie przyczepić astmatyczne leki do ust. Zbyt lekkie ramiona odrywają od ziemi, jestem taka głupia bo nie chodzę, nie dźwigam przeszłośći, nie mam drzazg w ustach. Śpij mówię i zaciskam powieki zabawimy się w wymyślanie słodkich snów, możesz polizać moją podeszwę, rozgryść poczuć mdłą woń wolności. Pachnie wszystkim, przesiąka miastem, parnym chodnikiem, wybuchem świateł, rozrywa tkankę świadomości. Cierpliwie zbieram się na szufelkę.
  17. subtelnie mściwe , podoba mi się
  18. cizia

    trepanacja.

    piękny, twardy prawdziwy i szczery wiersz, lubię nazywanie rzeczy w mocny i prosty sposób, temat mi pasuje, bo ja też czuję się zadeptana przez współczesność, pozdrawiam
  19. HAYQ zapadłem w "zapadniente'm" co w zgliszcza zamieniło pazerność mą na puentę tym niemniej było miło haha dziękuję uprzejmie za lekture, i spieszę wytłumaczyć się ze to moja dysleksja?
  20. podoba mi się tylko pierwsza zwrotka dalsze są ckliwe
  21. Wiem, widziałam tych chorych na zniewolenie,związanie rąk, zapadniente płuca;chemiczna obietnica syci głód, nienajedzonych dorosłością karmi,sieje w nich pola maku, strużką płynącego kiedy transfuzja mózgu jest zabroniona jak aborcja nie musisz mieć własnych marzeń, możesz realizować cudze i mieć tyle samo, wciskać w siebie milimetr uśmiechu, poza to ty, poza,która tak wrasta w człowieka,że staje się nim nikt tu nie udaje boska czystość wykrawa sylwetki spreparowanych wzorów, już się nie nabieram na dobrych ludzi,przyspieszonym kursem umiem współgrac w żołądku codzienności,tak prosto,bezbłędnie dotyka szczerość, kwaśnymi wargami,tak smakuję dziś i wczoraj,bo jutro już nie, na jutro nie ma siły pachnieć, jest remixem zimy vivaldiego, przeistoczona, na wszytskie sposoby,wykraczaniem poza granice, anarchistyczny kompozytor bluźni pięciolinią, jak zwykle wsadzają w kaftan nowej przyswajalności ułamek sekundy,w którym wychodzisz z fazy snu jest jak prasownica,jak matryca drukarska spycha do raju kolorów,dreszczy,ciepłoty skóry tak, wtedy czujesz,że żyjesz co za różnica jak.
  22. Czuję się tak jakbym nie żyła. Sztuka rodzenia własnych myśli. Obierania pomarańczy, zdzierania skórki z siebie samej. Wyciskanie miąższu. Muszę wypluć to na nowo. Kobiecisko zwinięte w reklame z Vouge, obwinięte szalem z H&M z Astorem na rzęsach i gównem w głowie. Biegnę za pięknem. Ruchomym zapachem powiek, huraganem przewalającym się przez zbyt tłustą materię. Jeżdże na betonowym wózku z kokardką wyobraźni w kosmyku. Mam paraliż bytu. Szarość, która z litości malarzy jest kolorem, grozi stabilnością. Mowi czerniami i światłem. Mdłym kleikiem kontrastów. Nie trawi się go, połyka i przelatuje wprost do tyłka. Tam zamienia się w kleik. Reinkarnacja? Czy obieg przyrody? Moja druga półkula jest skrajnie odmienna, dlatego tak dobrze się rozumiemy. Brak słów, zastępują nieartykułowane żale. Potłuczony talerz to tylko metafora miłośći. Po kolana w niej stoimy. Zachłyśnieci nową osłonką. Jest bezpieczna, tłumacząco-wybaczająco-nielogiczna. Doświadczam fotosyntezy, napędzam. Dźwigam nas na moim młodym,napiegowanym zmarszczkami czole. Jestem w tym wszytskim jak pomarańcza. Zimna i martwa oraz porowata i świeża. Piramidą niezgodności, Wiszącym Oglodem sekretów i Eifel tower wieczności. Weź, obieracz wsadziłam go między łyżeczki - będziemy spożywać.
  23. wmow mi kobiecość siebie ciebie od nowa daj mi imie kształt ciebie jeszcze raz bez wdzieczności rzadnej wdziecznosci zawsze obiecuje i tylko jutro spelniam obietnice uwierz we mnie siebie i moja kobiecosc
  24. stąd tam jest krótka droga, mozna nią chodzic na rozne sposoby ale tylko raz wymaga tyle odwagi ile tchórzowstwa i tyle rozpaczy ile obojętności ja jestem siebie pewna bardziej niz powinnam chodze z mama za ręke nie boje się i boję równoczesnie bo mozna płynąc wieki spokojnym morzem, pod kloszem dobrze sypiac, i skakać z krawędzi siebie w kogos innego siebie zgubić i przestac byc sobą.
  25. wszytsko zamyka się w obrębie koła symetria symetria nie ma czasu na pomyłki błedy jest zegar są wskazówki komendy rozkazy prośby ołówki akrkusze tabletki na uspokojenie są kawy papierosy akta delegacje kłotnie spóźnienia kontrole egzaminy prace projekty presje pieniądze potrzeby rachunki gorączki są ludzie czasu bez czasu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...