Gdzie łąki niegdyś szumiały nadzieją, dziś step jest głuchy,
A w piersi mojej wiatr zimny wyje, jak potępione duchy.
Patrzę w to lustro, co twarz mi kradnie, w milczenia srogiej żałobie,
I widzę tylko cień, co upadnie, samotny w własnej osobie.
O, smutku wielki! Tyś jest jak piołun, co usta gorzko wykrzywia,
Jak ten Kordian na szczycie góry, co chmurą myśli się żywi.
Serce me – kurhan, gdzie dawne czucia, w letargu cichym usnęły,
A dłonie puste, do gwiazd wyciągam, co dawno już zatonęły.
Dusza ma płacze, lecz łez jej nie ma – wyschły jak źródła na skale,
Tylko ten ciężar, co gniecie piersi, trwa w nieskończonym szale.
Jestem jak żagiel na martwej fali, co wiatru nie zna litości,
Więźniem we własnym, chłodnym pałacu, swej wiecznej samotności.