Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Triengel

Użytkownicy
  • Postów

    95
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Triengel

  1. @Annna2 Dzięki za zauważenie błędu, poprawiłem. Wspilczesny świat czasami jest okrutny, jak ktos jest inny to często może się czuć całkowicie odrzuconym
  2. Pewien niegdyś chłopiec, Zgubił się w mroku tego świata, Odnaleźć się nie mógł, Totalnie go nie rozumiał, Ulicami miast hasał, W poszukiwaniu odpowiedzi. Zagubiony chłopiec, Społeczeństwa się bardzo przestraszył, Taki agresywny, taki paskudny, Nikt go nie chciał zaakceptować, Podporządkować się również próbował, Nie dał rady, mimo chęci. Plecak pełen radości porzucić musiał, Balastem okazał się zbyt dużym, Jego ciężar go przytłaczał, Dalej zagubiony, dalej z pustymi rękoma, Głowa spuszczona w dół Nie wiedział co począć miał. Liczne porażki go nie wzmocniły, W cieniu wolał się ukryć, W jego głowie mu bezpieczniej, Nie chciał patrzeć na te twarze, Podejrzliwe i pełne nienawiści, Jak dziwaka go traktują, Jak od siebie gorszego. Chłopiec poddał się, Za dużo po drodze stracił, Nie dał rady iść dalej, Wyrwać się z tego świata, Ani mu jakoś pomóc, Nie dał rady go zrozumieć, Czy też odpowiedzi znaleźć, Na nurtujące go pytanie: "Czy mogę być tu sobą?"
  3. Uratować rodziców swoich chciałem, Nie udało mi się, porażkę poniosłem, Dzięki zdolnościom które posiadam, Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham, A jedynie śmierć przyniosłem, Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem... ***** Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia, Lat wtedy skończyłem szesnaście, Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście. Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni, Ciasno było, czułem się jak w matni, Każdy się przepychał, byli jak dzikusy, A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem. Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę, Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. ***** Odzyskałem po jakimś czasie przytomność, Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość, Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię, Obiekty dookoła mnie latały, I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz, Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz, Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi, Albo jest to jakiegoś rodzaju raj, W głowie taki straszny mętlik miałem, "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie, Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie, Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę, Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej. Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące, Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zszokowało. Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, Był niski, surowy, osądzający, Ciarki mi po plecach przeszły, Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły, Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać, Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać. Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, Ze środka jakieś światło się wydobywało, Które mnie mocno oślepiało, Nagle poczułem w potylicę uderzenie, Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie. ****** "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu w powietrzu wisiałem, Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego, I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, No i znowu były te wszystkie latające skały, Tym razem jakoś inaczej się zachowywały... Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć, Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć, To było dziwne, ale wtedy się tym nie martwiłem, Mózg wyłączyłem i się jak dziecko bawiłem, Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..." Usłyszałem ponownie ten tajemniczy głos, Tym razem był spokojny, ale mimo to dalej jerzył mi się włos, Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie, Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie, "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem... ***** Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie, Głowa mnie bolała jak nie wiem, Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła, Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, Zastanawiałem się o co kurdę chodzi, Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły, Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. Ktoś raptownie otworzył drzwi, To był Konrad - mój przyjaciel bliski, Przez chwilę stał jak osłupiały, Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły, Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim, Cały ten bałagan to ja zrobiłem, W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem, Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało, Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało... Spróbowałem po raz kolejny wstać, Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, Miał rację, omal nie zwymiotowałem, Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli, Po około pięciu minutach, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli... Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny, Ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem, Na prawdę się ogromnie cieszyłem, Chcieli bym się nauczył nad nowymi mocami panować, I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować... ***** Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, Żeby móc w miarę spokojnie żyć, Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, Stałem się miejscowym bohaterem, Z niesamowitym wręcz charakterem. Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami, Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami, W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne, Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne, Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym, I stałem się ich wsparciem nieocenionym. ***** W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć, A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć, Choć zabrzmi to śmiesznie, To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać, A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. Ale zanim to, chcę pójść do sklepu, Żeby nie na pusty żołądek robić "występu", Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!", Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego, Typowe przekąski nastolatka przeciętnego. ***** Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie, Wydaje się być w miarę spokojnie, Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, Aż do życia pojawiają się chęci, Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć, I dłużej na świeżym powietrzu pobyć. Osiedlowy jest już w moim polu widzenia, Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!", To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma, Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, Jak z komiksów zostać bohaterem... Kostium zakładam w ekspresowym tempie, Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, Mam ze sobą też deskę skateboardową, Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo, No, ale dobra, dość już zbędnego gadania, Mam w końcu przestępcę do złapania! ***** Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, I jedynie Konrada na przystanku widziałem, Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce, Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. ***** Godzina osiemnasta właśnie wybiła, Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to, Czuję się jakbym upadł na samo dno, Nie mogę o tym zapomnieć, Ani nawet sobie w twarz spojrzeć... Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki, I według mnie, złodziej żeby mi umknąć musiałby być mega szybki... Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę... ***** Kurdę, ktoś na komórkę do mnie dzwoni, Zostawiłem ją u siebie - chwilę się tylko skupię i już leci w kierunku mojej dłoni, Oho, to mój znajomy ze straży pożarnej, Dobra, odbieram - ugh, wrzasnął do mojego ucha jak nigdy wcześniej, Kamienica się pali, w środku zostali jacyś ludzie, Mam się zjawić jak najszybciej, nim ona z dymem pójdzie. Nie mam czasu do stracenia, więc strój szybko zakładam i lecę, Wybijam się z chodnika i wskakuję na moją deskę, Do centrum miasta pięć kilometrów mam, Bez szwanku dostanę się tam, Prędkość dobrą obrałem, kierunek z resztą też, Korki mi nie straszne, gdyż nad nimi sobie śmigam tak jak pewien znany nietoperz. ***** Jasny gwint, nie wygląda to dobrze, Cały budynek trawi ogień, mój Boże, Strażacy na mój widok zaczęli do mnie machać, Obniżę lot i podlecę do nich, chyba chcą mi coś przekazać, Jeden z nich krzyknął, że mam się dostać na ostatnie piętro, nim dojdzie do tragedii, Nie mam czasu obmyśleć już porządnej strategii... Dlatego też będę musiał improwizować, Stresuję się jak diabli, ale muszę wziąć się w garść i za robotę zabrać, Uniosę się szybko do góry i zobaczymy co dalej, A im wyżej jestem, tym robi się chyba cieplej, Słyszę już jakieś głuche wołanie z oddali, Mam ogromną nadzieję, że wszyscy się dobrze schowali... Wszystko jest zawalone, nie mam nawet jak wejść, Jednym ruchem ręki przesuwam wszystko, teraz mogę swobodnie przejść, Wlatuję do środka, krzyki stały się wyraźniejsze, "Gdzie oni są?" - jest to pytanie najważniejsze, Fale dźwiękowe się dziwnie tu rozchodziły, Przez to wydaje się, jakby wołania z każdej strony dochodziły. Szukam ich i szukam, nikogo tu nie ma, Czuję jakby miała znowu wyjść z tego sytuacja haniebna, Przecież do jasnej... wszystko się zaraz zawali, Gdzieście wy się wszyscy schowali? Filtr w masce za długo już nie wytrzyma, A jak nie zdążę, płuca się zapadną, a serce zatrzyma... Już do naprawdę desperackich ruchów się posunąłem, Wziąłem kilka szafek przesunąłem, A za nimi... leżą magnetofony, Nie no, teraz to ja jestem serio wkurzony, Ale nic to, zabiorę ze sobą je, I stąd czmycham, nim coś mi się stanie. ***** Udało mi się jakoś wylądować, Ale ciężko było całą tą złość opanować, Po chwili podeszła do mnie policja, pytając co się stało, Powiedziałem im, co tak na prawdę tam się odpierniczało, Dałem również te magnetofony, żeby je mogli przeanalizować, A gdy się dowiedzą czegoś więcej, mają mnie o tym poinformować. Postanowiłem przeszukanie kanałów na dzisiaj odpuścić, Jedynie czego chcę to do domu wrócić, Udzieliłem jeszcze paru wywiadów, Oraz uspokoiłem zaniepokojonych sąsiadów, Którzy myśleli, że ktoś mógł w kamienicy być, A to podpucha, ktoś chciał się mnie pozbyć... ***** Jeszcze trochę i będę u siebie, Z rodzicami będę musiał omówić pewne kwestie, Staram się z nimi zawsze na każdy temat rozmawiać, A po dzisiejszym dniu, zaczynam się o swoje życie obawiać, Sytuacja u mnie się tak mocno skomplikowała, Że przez to wszystko głowa mnie rozbolała. W końcu na miejscu, drzwi od razu zatrzasnąłem, Kostium cały z siebie ściągnąłem, Spocony jestem jak świnia, Przydałby się teraz zimny prysznic, oraz coś dobrego do picia, I w końcu też ten sernik zjem, Jak o siebie nie zadbam, to z wycieńczenia padnę całkiem. Spokojnie coś jest wyjątkowo, Rodzice gdzieś wyszli? Zgaduję, że chwilowo, Po wejściu do kuchni moje nozdrza zaatakował specyficzny smród, To perfumy Konrada - na samą jego myśl przeszył mnie chłód, Wszystko tutaj jest porozrzucane, "Boże... porwał ich... muszę ich uratować, nim będą mieli bardziej przerąbane..." Odkąd dowiedział się, że posiadam moce, Zrobił się zazdrosny, z czasem zawistny - stało się to przerażające, Staram się o nim myśleć sporadycznie, Lecz zawsze, gdy go mijam, czuję się wręcz idiotycznie, Nie dlatego, że mu nie pomogłem, Tylko dlatego, że go chyba jako przyjaciel zawiodłem... ***** Pierwsze co, to polecę do domu Konrada, W głowie mam tylko: "niech no ja dorwę tego dziada", Wszechobecny stres nie daje mi spokoju, "Dlaczego ty mi to robisz ty przebrzydły gnoju!", Ciężko mi jest nie myśleć negatywnie, Zwłaszcza, kiedy może im coś zrobić definitywnie... ***** Dotarłem na jego posesję szybciej niż myślałem, W kierunku drzwi poszedłem i dzięki moim mocom je z zawiasów wyrwałem, A w środku co? Nic - nikt tu już od dawna nie mieszka, Każdy mebel pokryty białym prześcieradłem... "Cholera ciężka", Zaczynam się cały ze strachu trząść, Muszę szukać dalej, nie mam czasu teraz usiąść... Już chyba wiem gdzie szukać! Kanały - tam musi się na pewno ukrywać, Podbiegam do włazu, Otwieram go od razu, I wskakuję do środka, licząc, że tu go znajdę, Są strasznie rozległe, mam nadzieję, że się szybko jakoś odnajdę. ***** Zgubiłem się - totalnie racji nie miałem, Poczułem taką niemoc, że aż się popłakałem, Nie ma go tu przecież, a rodzice pewnie już nie żyją, Przyjście tutaj było jednak złą decyzją... Mimo tego, jeszcze w jedno miejsce zajrzeć chcę, Skoro tu jestem, to głupio byłoby wycofać się. Im głębiej się zapuszczam, tym większy słyszę hałas, Chyba jestem blisko; w głowie już sobie powtarzam: "zaraz uratuję was!"... W zawrotnym tempie doleciałem do kryjówki jego, Tylko, że nikogo tu nie ma, ani też niczego, Nie rozumiem, to skąd te dźwięki dochodzą? Czy może jednak moje komórki mózgowe już zawodzą? Dobra, raz jeszcze skupić się spróbuję, Za dużo mam w sobie emocji, przez nie się fatalnie czuję, Zamknąłem oczy, uspokoiłem oddech, Wdech - wydech - wdech - wydech - głęboki wdech... Im bliżej jednej z ścian jestem, tym szmery wydają się wyraźniejsze, Macając ją czuję, jak niektóre cegły są luźniejsze. Na pięcie się odwracam i kawałek odsuwam, Machnięciem ręki przeszkodę całkowicie usuwam... Tajne przejście! Na deskę wskakuję i czym prędzej dalej lecę, Jest tu tak ciemno, że przydałaby się zapalić latarkę albo świecę, Ale jakoś sobie poradzę, za źródłem - teraz uderzeń - podążać będę, "Nie martwcie się, z odsieczą za chwilę przybędę!" ***** "Już jestem!" - widok związanych rodziców zmroził mi krew w żyłach... Mama z oddali krzyknęła: "uważaj" - kiedy to ona w jakiś pusty punkt za mną patrzyła, Po chwili usłyszałem strzał, patrzę na swoją klatkę piersiową - krew mi leci... O szlag, nie jest dobrze, w głowie się już kręci, Nogi posłuszeństwa odmówiły i czuję jak upadam, "Pożałujesz, że przyszedłeś" - kolejne strzały padły z broni Konrada... ***** "Ż... żyję? Jakim cudem?" No chyba, że... "Obym się mylił, obym się mylił...", podnoszę głowę, i... "O Boże..." "Mamo! Tato!" - próbuję wstać, choć jest ciężko, Za dużo krwi straciłem, nie mam siły, czuję jak szaleje mi tętno, Nie wierzę, że to zrobił... Ja... Mam tego dość! Czuję jak opanowuje mnie ogromna złość. Konrad... On wymierzył swoją bronią w kierunku ich głów, Bez najmniejszego wahania strzelił znów, I wszystko to na moich oczach... Spojrzał się teraz na mnie i się zaśmiał, on już nie wie co to współczucie czy strach... Następny strzał we mnie chciał oddać, Przez kipiący w środku gniew udało mi się go zastopować. Kontrolować się próbuję... Nie mogę, Ścisnąłem swoją dłoń, łamiąc mu ręce i jedną nogę, Powoli unoszę się nad ziemię, mój oddech jest niesamowicie przyspieszony, "Nie zasługujesz na tę moc! To ja powinienem być niezwyciężony!", Ta złość.... Jest jej za dużo, dochodzę do momentu, w którym zatracam się, Cały nabuzowany, nawet nie wiedziałem, kiedy powiedziałem: "zabiję cię"... ***** Ocknąłem się wreszcie, mam mroczki przed oczami, Coś we mnie pękło, zalałem się łzami, Moja klatka... Krew przestała lecieć, a rana całkowicie zniknęła, Po chwili jakaś substancja w moje nozdrza głęboko wniknęła, To był kurz... Mnóstwo tu tego, Obawiam się, że zrobiłem coś porypanego. Wszędzie dookoła leżą cegły oraz gruz, Co ja zrobiłem... Jezus... Nie mam za dużo energii, ale postaram się drogę udrożnić... Udało się! Trochę niepotrzebnie swoją siłę staram się sobie udowodnić, Teraz tylko... Ehh, się do końca tunelu doczłapać, Będzie ciężko, ale chcę bardzo spróbować się w tej sytuacji połapać. ***** To na prawdę byłem ja? - Tyle zniszczenia, Jakim cudem ja na to pozwoliłem, widok wręcz nie do zniesienia, Od porozrzucanych kończyn, Po zawaleniu całego pomieszczenia - wszystko to był mój czyn, Nie mogłem powstrzymać znowu łez, co ja najlepszego zrobiłem, Ja... Jak do takiego czegoś dopuściłem? Jestem skończony - stałem się wrogiem publicznym numer jeden, Na dożywocie siedzieć pójdę, albo mnie uśmiercą, nie wiem, Zasłużyłem sobie na taki los, Całemu społeczeństwu zadałem haniebny cios, A ukrycie się nawet nie wchodzi w grę, Uwierzcie mi, najbardziej to ja umrzeć teraz chcę... Koniec. Jest to jak dotad najdluzsza historia, którą napisałem, ponad 3 miesiące pisałem, dla tych, którzy zechcą ją przeczytać życzę miłej lektury
  4. Uratować rodziców swoich chciałem, Nie udało mi się, porażkę poniosłem, Dzięki zdolnościom które posiadam, Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham, A jedynie śmierć dookoła przyniosłem, Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem... ****** Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia, Lat wtedy skończyłem szesnaście, Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście. Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni, Ciasno było, czułem się jak w matni, Każdy się przepychał, byli jak dzikusy, A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem. Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę, Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. ****** Odzyskałem po jakimś czasie przytomność, Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość, Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię, Obiekty dookoła mnie się unosiły, I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz, Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz, Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi, Albo jest to jakiegoś rodzaju raj, W głowie taki straszny mętlik miałem, "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie, Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie, Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę, Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej. Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące, Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło. Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, Był niski, surowy, osądzający, Ciarki mi po plecach przeszły, Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły, Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać, Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać. Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, Ze środka wydobywało się jakieś światło, Które mnie mocno oślepiało, Nagle poczułem w potylicę uderzenie, Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie. ****** "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem, Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego, I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, No i znowu były te wszystkie latające skały, Tym razem jakoś inaczej się zachowywały... Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć, Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć, To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem, Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem, Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..." Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie, Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie, Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie, Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie, "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem... ******* Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie, Głowa mnie bolała jak nie wiem, Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła, Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, Zastanawiałem się o co kurdę chodzi, Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły, Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. Ktoś raptownie otworzył drzwi, To był Konrad - mój przyjaciel bliski, Przez chwilę stał jak osłupiały, Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły, Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim, Cały ten bałagan to ja zrobiłem, W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem, Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało, Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało... Spróbowałem po raz kolejny wstać, Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, Miał rację, omal nie zwymiotowałem, Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli, Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli... Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny, A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem, Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem, Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować, I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować... ******** Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, Żeby móc w miarę spokojnie żyć, Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, Stałem się miejscowym bohaterem, Z zabawnym wręcz charakterem. Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami, Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami, W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne, Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne, Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym, I stałem się ich wsparciem zaufanym. ******* W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć, A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć, Choć zabrzmi to śmiesznie, To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać, A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. Ale zanim to, chcę pójść do sklepu, Żeby nie na pusty żołądek robić "występu", Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!", Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego, Typowe przekąski nastolatka przeciętnego. ******** Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie, Wydaje się być w miarę spokojnie, Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, Aż do życia pojawiają się chęci, Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć, I dłużej na świeżym powietrzu pobyć. Osiedlowy jest już w moim polu widzenia, Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!", To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma, Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, Jak z komiksów zostać superbohaterem... Kostium zakładam w ekspresowym tempie, Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, Mam ze sobą też deskę skateboardową, Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo, No, ale dobra, dość już zbędnego gadania, Mam w końcu przestępcę do złapania! ********* Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, I jedynie Konrada na przystanku widziałem, Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce, Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. ******** Godzina osiemnasta właśnie wybiła, Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to, Czuję się jakbym upadł na samo dno, Nie mogę o tym zapomnieć, Ani nawet sobie w twarz spojrzeć... Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki, I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki... Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę... ******** A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi
  5. Istnieje pewna przeklęta broń... Dzięki której każdego przeciwnika powalisz, Lecz ze swoimi demonami polegniesz, Nadzwyczajną przewagę sobie zapewnisz, Lecz na samotność skazany będziesz. Dzierżą ją najbystrzejsi, Głupcy do niej dostępu nie mają, Ani też żołdacy najzwyklejsi, Czy też ci, co się luksusem obławiają. Wielu osób zostało zapamiętanych, Ich nazwiska są nam doskonale znane, Żądzą sukcesów za życia opętanych, Osiągnęli coś, czego niektórym nie będzie dane. Byli mistrzami w swoich dziedzinach, I choć ich śmierć echem się nie rozeszła Na zawsze będziemy pamiętać o ich wyczynach, Bo dzięki nim historia ludzkości na wyższy poziom weszła. Z ręki do ręki broń ta przechodziła, Dzieliła oraz łączyła pokolenia, Zagładę ludzkości ona przynosiła, Miała ona różne wcielenia. Historię ludzkości ona wielokrotnie zmieniła, Nowe zasady za jej pomocą ustalono, Całe dnie i noce właścicieli gnębiła, Jakby ich czymś poważnym zarażono. Nikt jej na oczy nie widział, Jej geneza do zrozumienia jest ciężka, Po prostu istnieje, każdy tylko korzystał, A potem jak wiadomo, czekała ich klęska.
  6. Pewne sprawy zaszły za daleko, Cofnąć czas tak bardzo bym chciał, Lecz pozostało mi się zmierzyć z demonami, Z którymi sobie nie radzę wcale. Wstaję wciąż z ciężką głową, Myślę, co poszło nie tak, Dlaczego do tego doszło I tak w kółko to samo, Aż do końca zasranego dnia. Pewne sprawy zaszły za daleko, Żałuję ich z całego serca, Nie potrafię tego naprawić, Choćbym nie wiadomo jak się starał, Będę musiał już z tym żyć. Tak łatwo coś jest zjebać, Człowieka drugiego tak bardzo skrzywdzić, Złamać i podeptać serce jego, Głupi byłem, a teraz sam się przekonałem, Jakie to jest uczucie. Pewne sprawy zaszły za daleko, I chyba dłużej tego nie dźwignę, Jakież to wszystko jest przewrotne, No, ale cóż mogę powiedzieć, W końcu sam sobie taki los zgotowałem...
  7. Czasami życia mam dość Skończyć to, najłatwiej by było Rzucić się w przepaść bez konsekwencji Z uśmiechem na twarzy móc umrzeć Coś mnie jednak powstrzymuje... Niebiosa wzywają mnie w snach Łzy w oczach mi się pojawiają Raj od tak dawna upragniony Niemal na wyciągnięcie ręki Lecz bariera nie pozwala mi się przebić Coś mnie powstrzymuje... Anielski śpiew rozbrzmiewa w moich uszach Taki piękny, taki czysty Dlaczego ja to słyszę? Czemu nie mogę do nich dołączyć? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi Za każdym razem, kiedy próbuje się wsłuchać w melodię Coś mnie powstrzymuje... Przyjaciele czekają na mnie Czekają z utęsknieniem Tak bardzo dołączyć do nich bym chciał Samotność mnie już męczy I zawsze kiedy chcę zrobić ten ostateczny krok Coś mnie powstrzymuje... Życie znaki ewidentne mi daje Każe wkroczyć na ścieżkę przeznaczenia A ja wciąż zrobić tego nie mogę Ogromny ból mi to sprawia Mimo iż tak bardzo się staram Do tej pory się zastanawiam Co mnie powstrzymuje?
  8. Myślałem, że życie chce mi powiedzieć jedno Lecz się pomyliłem, gdy trafiłem w samo sedno Potencjał swój pełny odkryłem Spodobał mi się, w końcu poczułem, że odżyłem Konsekwencje może i będą duże, Ale też i czemu miałbym się sprzeciwiać własnej naturze? W domku opuszczonym się zaszyję I kto wie, może ludzie uznają, że już nie żyję. ********* Od dzieciństwa wmawiano mi, że będę nikim Nic nie osiągnę, mimo, że zawsze miałem dobre wyniki Rodzice - durnie - codziennie alkohol pili Często mnie do czerwoności bili Wstydziłem się gdziekolwiek wyjść Gdyż rany, które miałem ciężko było zakryć. Rówieśnicy wcale lepsi nie byli, Do różnych czynów się odważyli, Nigdzie bezpiecznie się nie czułem, Dla nauczycieli byłem chyba duchem, Prośby i skargi moje zostały zignorowane, Mieli na mnie totalnie wyjebane, I co, czy jakoś na to zareagowałem? Nie - dzieckiem byłem i strasznie się wtedy bałem. Lata mijały, a ja wciąż taki sam Cichy, nielubiany, w skrócie jeden wielki chłam W świat dorosłych wdrążyć się chciałem Lecz prawdę powiedziawszy, niczego nie umiałem Praca, pomyślałem, pozwoli mi się ogarnąć Myśli złych natłok na bok zepchnąć. W warsztacie samochodowym mnie zatrudnili, Jedynie sprzątania i mycia nauczyli Dziwnych bardzo ludzi tam spotkałem Chyba to nie dla mnie - pomyślałem Szkoda jednak tak szybko było się poddać, W końcu sam chciałem dorosłe życie poznać. Z czasem, okazało się, że popełniłem błąd Mogłem uciec jak najdalej z tamtąd Wparowali ludzie w broń palną uzbrojeni Jakieś pieniądze oni bardzo chcieli Bez wahania szefa mojego zastrzelili, Resztę pracowników śmiertelnie pobili Ja ukryłem się w jednej z szafek Głupi sądziłem, że nie zajrzą do wszystkich wnęk. Moje najgorsze obawy się spełniły Wydarzyły się rzeczy, które do końca życia będą mi się śniły Drzwiczki raptownie otworzyli Wyciągnęli mnie z kryjówki, kogoś zawołali, a potem mocno w głowę uderzyli Traciłem powoli przytomność, mocno na podłogę upadłem Krew ze mnie leciała, gdyż mokro pod głową miałem... Ocknąłem się po dłuższym czasie, Nie wiedziałem, co się wydarzyło właśnie Otumaniony przez chwilę byłem Lecz w końcu do podniesienia się odważyłem. Cholernie mnie bolała głowa, Cóż, przeżyłem jako jedyny, trochę szkoda W duchu tak bardzo umrzeć bym chciał, Ale los najwyraźniej inne plany miał. Udało mi się w końcu wstać Trochę ciężko mi było równowagę złapać Rozejrzałem się dookoła siebie uważnie Nie wiedziałem, czy ten spokój mogłem traktować na poważnie Po chwili ruszyłem przed siebie Nie ukrywam, czułem się wtedy bardzo niepewnie Otworzyłem pobliskie drzwi i wszedłem do głównej hali Cisza, nikogo nie było, wszyscy już pojechali... Nie miałem pojęcia jak zareagować Tak szczerze, to chciało mi się śmiać, Widok tych wszystkich trupów Uświadomił mi ile w życiu doznałem trudów, Przecież ten jeden gość pod wpływem Dotykał mnie, kiedy po pracy się myłem A teraz leżał na ziemi martwy I tak jak cała reszta, zostanie on zapomniany. Od tego momentu inaczej się czuję, Morderstwami się strasznie lubuję, Nikomu tego nie mówiłem, W tamtym zakładzie niedobitków dobiłem, Dziwną przyjemność mi to sprawiło I to uczucie w pamięci utkwiło, Zabrzmi to wręcz niepokojąco Myślenie o tym, działa na mnie kojąco. Rodzice całe życie mnie bili, Ogromną krzywdę psychiczną mi wyrządzili, W własnym domu bezpiecznie się nie czułem Z lękami się codziennie budziłem Siniaki miałem praktycznie na całym ciele, Tego całego gówna było jeszcze wiele, Ale powiedziałem temu dość, Niech sprawiedliwości stanie się zadość! Obudziło się we mnie dzikie zwierzę, A więc, zrobiłem to, do tej pory w to nie wierzę, Matkę i ojca z zimną krwią zabiłem I szczerze powiedziawszy, lepiej się poczułem Nie do opisania jednym słowem ulgę, Problem teraz, co zrobić z ciałami, kurdę... Może to najgłupsza rzecz jaką zrobiłem Ciała w ogrodzie, pod osłoną nocy, zakopałem Jeśli ich znajdą, a na pewno to się stanie Mnie na miejscu nie będzie, ukryję się póki co w jakimś pustostanie A kiedy uda mi się na bezpieczną odległość oddalić Cóż, mam nadzieję, że uda mi się kogoś dla zabawy zabić... ********* Cieszę się, że mogłem swoje myśli gdzieś zapisać, Moje życie móc w skrócie opisać. Co przyszłość pokaże, zobaczymy Gliny będą mnie ścigać za moje czyny Ale szczerze, jebać to... Dobrze się bawiłem, a to najważniejsze, ot co! Czy kiedyś coś tu jeszcze napiszę? Nie wiem, pewnie nie, to się jeszcze okaże...
  9. Myślałem, że życie chce mi powiedzieć jedno Lecz się pomyliłem, gdy trafiłem w samo sedno Potencjał swój pełny odkryłem Spodobał mi się, w końcu poczułem, że odżyłem Konsekwencje może i będą duże, Ale też i czemu miałbym się sprzeciwiać własnej naturze? W domku opuszczonym się zaszyję I kto wie, może ludzie uznają, że już nie żyję. ********* Od dzieciństwa wmawiano mi, że będę nikim Nic nie osiągnę, mimo, że zawsze miałem dobre wyniki Rodzice - durnie - codziennie alkohol pili Często mnie do czerwoności bili Wstydziłem się gdziekolwiek wyjść Gdyż rany, które miałem ciężko było zakryć. Rówieśnicy wcale lepsi nie byli, Do różnych czynów się odważyli, Nigdzie bezpiecznie się nie czułem, Dla nauczycieli byłem chyba duchem, Prośby i skargi moje zostały zignorowane, Mieli na mnie totalnie wyjebane, I co, czy jakoś na to zareagowałem? Nie - dzieckiem byłem i strasznie się wtedy bałem. Lata mijały, a ja wciąż taki sam Cichy, nielubiany, w skrócie jeden wielki chłam W świat dorosłych wdrążyć się chciałem Lecz prawdę powiedziawszy, niczego nie umiałem Praca, pomyślałem, pozwoli mi się ogarnąć Myśli złych natłok na bok zepchnąć. W warsztacie samochodowym mnie zatrudnili, Jedynie sprzątania i mycia nauczyli Dziwnych bardzo ludzi tam spotkałem Chyba to nie dla mnie - pomyślałem Szkoda jednak tak szybko było się poddać, W końcu sam chciałem dorosłe życie poznać. Z czasem, okazało się, że popełniłem błąd Mogłem uciec jak najdalej z tamtąd Wparowali ludzie w broń palną uzbrojeni Jakieś pieniądze oni bardzo chcieli Bez wahania szefa mojego zastrzelili, Resztę pracowników śmiertelnie pobili Ja ukryłem się w jednej z szafek Głupi sądziłem, że nie zajrzą do wszystkich wnęk. Moje najgorsze obawy się spełniły Wydarzyły się rzeczy, które do końca życia będą mi się śniły Drzwiczki raptownie otworzyli Wyciągnęli mnie z kryjówki, kogoś zawołali, a potem mocno w głowę uderzyli Traciłem powoli przytomność, mocno na podłogę upadłem Krew ze mnie leciała, gdyż mokro pod głową miałem... Ocknąłem się po dłuższym czasie, Nie wiedziałem, co się wydarzyło właśnie Otumaniony przez chwilę byłem Lecz w końcu do podniesienia się odważyłem. Głowa mnie bolała jak cholera Cóż, przeżyłem jako jedyny, trochę szkoda W duchu tak bardzo umrzeć bym chciał, Ale los najwyraźniej inne plany miał. Udało mi się w końcu wstać Trochę ciężko mi było równowagę złapać Rozejrzałem się dookoła siebie uważnie Nie wiedziałem, czy ten spokój mogłem traktować na poważnie Po chwili ruszyłem przed siebie Nie ukrywam, czułem się wtedy bardzo niepewnie Otworzyłem pobliskie drzwi i wszedłem do głównej hali Cisza, nikogo nie było, wszyscy już pojechali... Nie miałem pojęcia jak zareagować Tak szczerze, to chciało mi śmiać, Widok tych wszystkich trupów Uświadomił mi ile w życiu doznałem trudów, Przecież ten jeden gość pod wpływem Dotykał mnie, kiedy po pracy się myłem A teraz leżał na ziemi martwy I tak jak cała reszta, zostanie on zapomniany. Od tego momentu inaczej się czuję, Morderstwami się strasznie lubuję, Nikomu tego nie mówiłem, W tamtym zakładzie niedobitków dobiłem, Dziwną przyjemność mi to sprawiło I to uczucie w pamięci utkwiło, Zabrzmi to wręcz niepokojąco Myślenie o tym, działa na mnie kojąco. Rodzice całe życie mnie bili, Ogromną krzywdę psychiczną mi wyrządzili, W własnym domu bezpiecznie się nie czułem Z lękami się codziennie budziłem Siniaki miałem praktycznie na całym ciele, Tego całego gówna było jeszcze wiele, Ale powiedziałem temu dość, Niech sprawiedliwości stanie się zadość! Obudziło się we mnie dzikie zwierzę, A więc, zrobiłem to, do tej pory w to nie wierzę, Matka i ojciec Ogólnie to nie jest dokończone, pytam się was - czytelników, czy póki co ma to sens co pisze, wiele mam do poprawki, coś Chce jeszcze dodać, także na matka i ojciec się to nie skończy, ale chciałbym poznać waszą opinię co o tym wstępnie sądzicie, czy składniowo ma to sens itd
  10. Wiem, jak ciężko jest żyć Będąc na samym dnie, Kiedy inni tańczą pośród gwiazd, Miejsca swojego szukasz Lecz nie tam gdzie trzeba. Wiem, jak ciężko drogę odnaleźć, Kiedy wokół nie ma światła. Mrok otacza oczy i umysł Twój, Myślisz że nie ma na to rozwiązania Lecz się poważnie mylisz. Wiem, jak ciężko jest się pozbierać, Kiedy życie tak dobija. Pod nogi kłody podstawia, Nikt pomocnej dłoni nie chce podać Lecz to się zmieni. Wiem, jak ciężko komuś zaufać, Ludzie to okropne potwory, Skrzywdziły Cię i wyśmiały, Ślad głęboki w pamięci zostawiły Lecz nie każdy taki jest. Wiem, jak ciężko jest z tym wygrać, Ciężką walkę stoczyć musisz, Smutek jest bardzo silnym przeciwnikiem, Tak łatwo nie odpuści Lecz sobie z nim poradzisz. Warto sobie pomóc, a dzięki temu Miejsce pośród gwiazd sobie zapewnisz, Z tego dołu znajdziesz wyjście, Rozświetlisz każdą najciemniejszą drogę, Wygrasz każdą brutalną bitwę.
  11. Siły tej nie powstrzymasz Doskonale o tym wiesz A wciąż jednak próbujesz Bronisz się i walczysz Tak już od długich lat... Naciera z każdej strony Ty stoisz niczym mur Lecz cegieł wciąż ubywa Aż w końcu się rozlecisz I nie będzie czego zbierać... Głupcem Cię muszę nazwać Nie słuchasz ostrzeżeń moich Wycofaj się i zrozum Daj sobie czas na przemyślenie Że tak dalej nic nie ugrasz... Prawda nieustępliwa jest Nie ugnie się przed nikim Każdego w końcu dopadnie Nawet i Ciebie Uwierz mi na słowo... Tej wojny nie wygrasz Nawet gdybyś chciał Mimo usilnych starań Tarcza na nic się już nie zda Odkąd miecz swój złamałeś...
  12. @Stary_Kredens kurczaki dużo tych błędów się znalazło, dziekuje za zwrócenie uwagi :)
  13. @jan_komułzykant Słuszna uwaga, dziękuję za zwrocenie uwagi! Czasami małe chochliki się przytrafią, których nie zauważam
  14. Ręce mam związane Porzucony w ciemnym pokoju Ruszyć się nie mogę O pomoc ciągle wołam Grube otaczają mnie ściany Zagłuszają one wszystko Drzwi zamknięte szczelnie Więc nawet gdybym chciał Uciec bym nie zdołał Świat ten niesprawiedliwy Osądził człowieka dobrego Krzywdy nigdy nie zrobiłem A traktują mnie jak śmiecia Izolują od społeczeństwa Głodzą i samotnością torturują Słońce mi zabrali Świeżego powietrza nie wpuszczają Na niechybną śmierć mnie zostawili Dłużej już nie dam rady Zaczynam się gubić W tych mrocznych ciemnościach Tak bardzo się boję W dodatku chyba nie jestem sam Coś tu na mnie czyha Pożre mnie zaraz żywcem Słyszę jak warczy Czuję jego wzrok na sobie Kolejny stwór się pojawił Jest ich coraz więcej Otoczyły mnie z każdej strony Niech ich ktoś stąd zabierze "Pomocy!" *** Pacjent rzuca się i szarpie Lekarze rozkładają ręce Kolejna pielęgniarka zaatakowana Utrzymać go nie mogą Żaden lek nie pomaga Boją się o swoje zdrowie Więc go znów zamknęli W trosce o bezpieczeństwo Jego i personelu Zostawią go samego Na pastwę losu Do końca jego dni...
  15. Tysiące smutnych ludzi koło mnie krąży Głowy spuszczone w dół Szurają nogami o chodnik Chłopcy i dziewczęta Dzieci, które pewnie wiele przeszły Za nimi również dorośli Mężczyźni i kobiety Niczym się nie różnią od nich Wszyscy tacy bladzi i śnięci Nic dziwnego, w końcu są martwi. Codziennie tędy przechodzę Przez ten stary cmentarz Widzę to, czego inni nie potrafią Martwych żołnierzy po krwawych bitwach Nie spoczywających w pokoju Tylko bezwładnie chodzących Prawie niczym marionetki Z tą jednak różnicą Że nikt nie pociąga za sznurki. Na samym końcu cmentarza Który sam w sobie jest ogromny Rośnie stare drzewo, piękne, liściaste Wokół niego pochowane zostały Ofiary wybuchu - setki dzieci Który dziesiątki lat temu Miał miejsce w okolicznym szpitalu Kiedy widzę, jak oni wciąż cierpią Nie odpoczywają w niebie Serce mi pęka z żalu, Dlatego też zapalam jedną świeczkę Żeby ich upamiętnić A być może, na jedną chociaż chwilę Sprawiam im odrobinę radości. Żałuję, że nie mogę pomóc Strąceni z nieba, skazani na tułaczkę Nie taki los ich powinien spotkać Jedyne co mogę zrobić To modlić się i prosić Żeby wszystkie te dusze stąd znikły Odnalazły upragniony raj I wreszcie należycie odpoczęły Kobiety i mężczyźni Chłopcy i dziewczęta Wszyscy, którzy tu są.
  16. Tłumy się zebrały Dziś do teatru Widownia już oczekuje Na rozpoczęcie spektaklu W roli głównej Szczęśliwy Pan Alojzy Znany w całym kraju Którego gram ja... Przygotowuję się do występu Rozbawić i zaciekawić widownię Moją misją jest Z szuflady wyciągam maskę Za każdym razem się jej przyglądam Biała niczym śnieg Uśmiechnięty grymas na niej O dreszcze mnie przyprawia Po chwili ją na głowę zakładam I wychodzę na scenę... Kiedy spoglądam na widownię Widzę te wszystkie uśmiechy Zadowolone z mojej gry Przypominają one moją maskę Różnicy prawie nie ma Co mnie mocno przeraża Lecz na całe szczęście Nikt nie widzi mojej twarzy Której nie chcę pokazywać... Nikt nie widzi moich łez Smutku i bólu które skrywam W głębi swojego serca Doskonale to kryję W końcu aktorem jestem A przy akompaniamencie Wesołej muzyki orkiestrowej Klnę pod nosem I szlocham niczym dziecko... Nagle gromkie brawa się pojawiły Spodobał im się mój występ Własnych myśli już nie słyszę Jest cholernie głośno Kiedy powinienem się z tego cieszyć Jest zupełnie na odwrót Zagrałem tak jak oni chcieli A im się to spodobało Nie lubię tego Ale nie mam innego wyboru Taką odgrywam rolę... Po spektaklu zawsze się modlę Sam nie wiem czemu Nigdy nie byłem wierzącą osobą Po chwili zdejmuję tę przeklętą maskę Na twarzy mojej widnieje uśmiech Tylko po to by pokazać kolegom Że wszystko jest w porządku Udaję się do swojej garderoby Żebym mógł znowu płakać Lecz tym razem Bez założonej maski...
  17. Skoczmy razem Do czeluści Nam nieznanej Odkryjmy razem Nowe rzeczy Nowe możliwości A potem Odlećmy razem I zostańmy Na zawsze Pośród gwiazd Tańczyć do Końca życia Wszelkie problemy Zostawmy tam Na dole Bądźmy razem Razem wszędzie Poznamy świat Na nowo I wtedy Mam nadzieję Będziemy szczęśliwi Już na wieki
  18. @Alicja_Wysocka słuszna zmiana, dziękuję. Choć musze przyznac nie jestem idealnym poetą, piszę jak pisze póki mi w głowie to ładnie brzmi 😅 Pozdrawiam
  19. @Alicja_Wysocka jest to wolny wiersz, nie miałem na celu tutaj rymować, jakoś tak mi się w taki sposób napisało. Wiersze ogólnie pisze od ponad 3 lat więc nie wiem czy w tej "branży" można uznać mnie wciąż za młódkę 😅 Pozdrawiam
  20. Wieczne serce ledwo zipie Tragedii przykrej doznało Smutek przeszywa go boleśnie Gdyż przebite zostało brutalnie I się pozbierać już nie może Wieczna dusza z ciała się ulatnia W zaświaty uciec pragnie Zostawić za sobą zranione ciało Które zbyt wiele doświadczyło Więcej bólu znieść nie może Wieczne ciało się już nie uniesie Leży na wpół przytomne Na łożu swym zakrwawionym Czekając aż zobaczy światło Doczekać się tego nie może Wieczny umysł najbardziej cierpiał Widział wszystkie te bolesne zdarzenia I w kółko je odtwarzał Ogromną krzywdę sobie robił Tak więc on ulgę największą doznał
  21. Zapomnij proszę czym jest smutek Zrób coś czego nie robiłaś Wyznaczę Ci drogę pewną Ciężki bagaż doświadczeń na plecy zarzuć I wiedz że czasu na to poświęcisz Padniesz na twarz zmęczona Ale po chwili wstaniesz Wierzę w Ciebie! A gdy nie dasz rady Ja zawsze Ci pomogę A resztę drogi pokonasz sama Będę czekał przy mecie Gdy potkniesz się po raz kolejny I odniesiesz jakieś rany Wstań i idź dalej Wierzę w Ciebie! Obiecuję że ci się to opłaci Perspektywę na życie zmienisz Z uśmiechem na twarzy się obudzisz Wiem to z własnego doświadczenia Tylko proszę zacznij walczyć Cel będzie wciąż przed tobą Położenia nigdy nie zmieni Dasz sobie radę! Jeśli pod koniec się poddasz Nie wstaniesz i nie dotrzesz do mety Wszystko w błoto pójdzie Cofniesz się na początek Skąd ciężko wrócić na właściwe tory Wiem doskonale co mówię Wielokrotnie to przeżywałem Trzymam za Ciebie kciuki! A gdy jednak dotrzesz tu do mnie Cel upragniony osiągniesz Pełnią życia się nacieszysz Warto więc jest się namęczyć Bóle ciężkie znieść Albowiem taka droga jest Do pełnej samoakceptacji
  22. @befana_di_campi no dla dziecka wchodzącego w życie nie są to koniecznie banały 😁
  23. @befana_di_campi masz rację, głupia pomyłka z mojej stronyxd
  24. Życie to próba Sprawdza twoją silną wolę Z czego jesteś zrobiony A więc nie lękaj się Koszmarów swych Gdyż one nas wzmacniają Testują naszą odwagę Ulegnij pragnieniom swym Każdy na to zasługuje Lecz strzeż się niewiadomego Gdyż czai się w ukryciu Bądź przygotowany na najgorsze Albowiem każdy z nas musi to przejść I z tego żywy wyjść O rodzinę swoją dbaj Wrogów swych pielęgnuj Gdyż skrzywdzony na każdym kroku będziesz Więc bądź gotowy A bólu nie zaznasz Silnym człowiekiem będziesz Bezpieczeństwo wśród bliskich znajdziesz O pomoc nie bój się wołać Nie jest to słabością Czas łaskawy nie będzie Cierpienia ci przysporzy Lecz w grupie siła Miejsce swoje zawsze znajdziesz Albowiem zwierzęciem stadnym jesteś Więc nie lękaj się dziecko Życie to próba Gdyż świat okrutny jest Przygotowany na wszystko bądź A rany nie będą doskwierać Ból przyjemny się stanie Wszystko łatwiejsze będzie...
  25. Dzwony biją na alarm Tragedia się wydarzyła Człowiek zgubił się w swych myślach Dookoła pustka wszechobecna Do pomocy nikt nie przyszedł Na pastwę losu go pozostawili Tylko echo mu odpowiadało... Dzwony biją na alarm Minęło dni kilka Człowiek zaczyna tracić zmysły Sępy nad głową krążyć zaczęły Ofiarę swą otaczać Nie ma nikogo kto by je spłoszył Żar pustynny zaczyna coraz bardziej doskwierać Dzwony biją na alarm Czasu mnóstwo minęło Człowiek zatracił się w swym szaleństwie Smutek i żal pokarmem się stały Dla wszystkich tych padlinożerców Skubiąc mięso powoli Nasycają się smakiem samotności Dzwony ucichły już Czas jego dobiegł końca Człowiek martwy leżał Nie wygrał tej batalii Przez świat został zapomniany Nikt o nim nawet nie wspomni Gdyż samotny przez całe życie był...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...