Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rafał Pigoń

Użytkownicy
  • Postów

    144
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Rafał Pigoń

  1. Pamiętam, leciałem Wielkim czerwonym helikopterem. I bałem się, że spadnę. I rozbiję się na miliony części. Ale wtedy nie spadłem. Nie lubię latać. Nie lubię czerwonych helikopterów. ... Chciałbym lecieć w czymś błękitnym I patrzeć się w chmury. I być zupełnie, zupełnie sam. ... Nie całkiem, Bo bym rozmawiał Z moim błękitnym wielorybem posród Białych chmur.
  2. Aż tu zza chmur Wielki huk! I wyleciał on, Jak kaszalot o płetwach rytmicznych, Bo to wiosła i wiosełka, ale to koło ogona. To statek. To niebo! Panie, to paradoksy! Ale czy doleciałby do gwiazd jakichś? Skądże, to nasz kaszalot. Kaszalot spod błękitnego nieba I tylko po takim przyjdzie mu I Płynąć, i Płynąć. Wciąż od wielkich liter. A kto płynie? A nikt panie, pan nie wierzy w te banialuki! Pan siądzie, ochłonie i powtórzy, Sprawdzając, ile ma palców. "Statki nie latają po niebie." Statki nie latają po niebie.
  3. I widziałem miasta Wielobarwne i wielokolorowe. I rzędy budynków wcale ładnych. Wzniosłych, piętrzących. Jak fale. To w górę rosły, raz w dół. I łuki, łuki strzeliste i czarne, Powykrzywiane jakieś, Lecz wykrzywione w uśmiech raczej. Lecz reszta już kolorowa. Bo i czerwienie, fontanna zielona. I to krzykliwe, i słoneczne, Bo pogoda akurat była. Jak pada deszcz, to też Podobno wesoło, Bo wewnątrz też kolorowo. I deszcz kolorowy. Różnobarwny. A jak piorun gdzieś trzaśnie w któregoś, Piorun sklecony w uśmiech, To zmienia się ten w plamę, w plamę tęczową. I wszystko tam było kolorowe I świeciło im słońce.
  4. I tak oto jest gatunek ludzki. Jego zwały, zawoje, nawały I zwojnice na rogach. Ludzka masa w pudełku, Kto by się spodziewał. I jak to pudełko tak w bok, To wszyscy w ten krok. Powódź ludzkich ciał. Wymieszane ręce, to głowy, to krzyki, Aż czasem zatyczki do uszu Bawiący musi wkładać. A jak w górę-hops. To i wszyscy w nos. Do góry, w nos, do dołu. I znów powodzie ludzkie, Jak pająki jakieś wijące się w pudełku. A jak nie złapać, to lepiej nie, Bo pudełko dość słabe I przerwać się może. A jak tam wody nalać I zamieszać, to jak napój jakiś Z dodatkami, płatki czy co tam jeszcze. A gdy potrząsnąć, to i lepiej, A brokatem posypać, jak śnieg Mieniący, magiczny i potrząsnąć to, I zmieszać. A jak bawiący by miał chęć, To i układać z nich wieże, Narzędzia, rozkręcać, przekręcać Albo dociskać i sprawdzać, Co będzie. Można też kazać krzyczeć do nucenia Bawiącego. Ale to tylko szczypcami, przez otwory. Masa ludzka nie może zobaczyć, Co poza pudełkiem, Bo kto wie. Jeszcze by kogoś zjadła.
  5. Wielki wieloryb Rozpłynął się na błękitnym niebie. I były większe, wciąż większe kręgi. Rozchodzące się, jakby wody, Jakby to szary kamień wpadł W beskresną toń rzeki, A może tylko małego jeziorka. Łapią go, jego wielki, pulchny Balon, to górna płetwa. Kleszczą w czarnej siatce, By nie sięgnął gwiazd. A przecież ich nie ma W tym błękicie. To mali, lecz dużo ich, czarni, Jak nurkowie zagłębieni w górze. W błękitnej górze, lecz stromej, zrobionej Z puchatych chmur. A na czubek balonu wszedł jeden Mieszkaniec wieloryba. I był kremowy z czarnymi oczyma, Jakby w nim była noc. Usiadł i grał na trąbce. ... A co, nie wiem. Wieloryb opadał. A z tej góry jeszcze nikt nigdy nie spadł. Bo takie są tam piękne widoki.
  6. Rafał Pigoń

    Macierz

    Sciemniło się. Ale nieprzebrany gąszcz dżungli... On zawsze śpi. I zawsze pozostaje czujny. Sam tworzy sen, w którym wszyscy jesteśmy. Czarny, bezkształtny sen, Którego rytm wybijają duże, małe ręce. ... Huczało wielkie ognisko. Płomienie dotykały nieba, Oziębiły się, By przerodzić w mgłę. Tak jak ciała. Jak nagie, dzikie ciała, Na stałe złączone z czarną ziemią, A ona złączona z wieczną nocą. ... Bębny, rytm nieuciszonego snu. To rytm ognia, rytm tupiących stóp, Wpatrzonych oczu wiedzących, Że dzieje się coś ważnego. Że to właśnie ten czas, Gdy wszyscy patrzą. Patrzymy my i patrzą w nas nasi bogowie, I dym, który dobiegł góry. W górze jest fiolet, Zobaczył gwiazdy, granaty nocnego nieba. I rozpierzchł się, by nigdy nie powrócić Z odpowiedzią.
  7. Wstrętny, Powyginany palec Wodzi. On drży. Drży! I wije się, kręci, jakby... On chce uciec. Uciec. Wyrwać! Przegnać Swą macierz... Palec garbatego starucha. Niedbale wodzi Po obwałach gwiazd, Po klifach majączącego Księżyca. Bezceremonialny. Ohydny! Kryje kolejne rozpraszające Bezkres granatów mgławice. Cisza... Nieme mlaskania. Starczy, posiniały język Stoczył się ku koniuszkom Ust. Dźwięk. Ale zgrzybiały. Piosenka. Bursztynek. Śpiewa. On drży. Macha do taktu palcem Zabawia w dyrygenta. Oblizuje. Niszczy obraz. Granaty. Fałsz. Koncert ciszy. Dźwięk. Mlaskania. Mlaskania, dźwięk I płacz. ... I gwiazdy.
  8. Rafał Pigoń

    Smok

    Nie zapomnę tamtej nocy Zionącej nieprzebraną czernią, Chaosem niezliczonych gwiazd. ... Tych skrzydeł, Ognistych, łaknących krzyku ślepi, Jarzących szponów. On leciał, wił się. Te wszystkie. Te dzikie kolory, W tę czarną, udającą ślepą toń. A może po prostu wszystko wiedziała. ... Potem było słychać powolne tupanie. Małe oczy zwrócone w szkarłatną bestię. To tylko chłopiec, Chłopiec, który nie mógł spać. Ktorego nie utuliła noc, Księżyc nie zmróżył oczu. A może, może chcieli oni popatrzeć Na wielki, kolorowy latawiec. Na wielkiego smoka Wijącego wśród gwiazd. Wsród tych, co śpią I tych, co nigdy w to nie uwierzą.
  9. Tam, pośród puchatych Chmur, na pewnej Czysto-błękitnej alejce... Płynie wieloryb. Nim zapytacie, Czy się zgubił? Czy może tylko na chwilę Wyszedł ze swej błękitnej wody... W środku wieloryba Siedzą ludzie W długich lub tylko w obcisłych sukienkach. Z fajką, gazetą, czasem tylko Z niedopałkiem. A czasem nie widać oczu, bo Ktoś ma je przysłonięte kapeluszem. ... Z wieloryba odchodzi żyłka. Raz leci niżej. A czasem ktoś żyłkę popuszcza. To nie płynie wieloryb. Wieloryby nie pływają w niebie, Ani po żadnych alejkach. To tylko mijają chmury.
  10. Rafał Pigoń

    Balon

    Niebo zachuczało jakby Fanfarą pełną przeróżnego złota. Garbate, młode, zgięte, proste palce Wskazują przełaje rozpanoszonych Błękitów. To rozpękły balon. Wielki, majestatycznie kolorowy. Ornamentacyjnie sznurowany. I wielki. Wielki jak balon. Skąd, jak dziesięć takich balonów! On leci w górę. I w górę. I wciąż w górę, Jakby miał sięgnąć gwiazd. Gwiazd. I znów, Znów gwiazd, Jak niedorosłe dziecko. Ale jest dzień. Czysty, jasny dzień świeci, A on rządzi jaskrawym słońcem. Tak długi. Tak ogromny, wielki. Jak balon. Jak sto takich balonów! '' Gdybym miał balon. Tak wielki balon. Bym uciekł od tych palców.'' Ale jest sznur. Ten długi sznur. Ornamentacyjne wrzeciono Łączące te cuda z ziemią. I ze zgiętymi palcami.
  11. Naraz ciemny granat Okrył całe swe tereny. I wzeszły złote gwiazdy, A tak, jakby tyczyły swoje Niebiańskie alejki. ... Alejki, które oświetlały latarnie. Ziemskie latarnie, a kto wie, Może je zasilały, bądź co bądź... Te parowce, prąd... to dopiero Nowy ludzki przeżytek. ... I tak nastała zwykła ludzka noc. Noc tak dobrze poznana I cała już oświetlona. I nikt więcej nie spojrzał się na Tam w dali cicho falujący ocean. ... Nikt nie spojrzał na Ostatnie żagle, Na zbyt ciemne żagle Niknące za ciemnym horyzontem.
  12. Gdzieś tam w dali. Tam wysoko pewno on jest. I leci. Leci bezkształtny blaszany. Nasz wspólny ludzki okruch. ... Będzie czas, że wzejdą Nam pierwsze gwiazdy. Czas ten, gdy wszystko ściemnieje. Oblecze tonią migotliwych świateł. ... I do tej ciemni, co patrzy się W nas jakby z cichym zrozumieniem Przyjdą ci, co nie chcieli spać. Przyjdą, uniosą oczy i ręce. Ręce, to dzieci chcą chwytać gwiazd, Dzieci wymkną się, dzieci bezkształtnej nocy. Wzrok, szkiełka, to starcy wpatrują się w dal. W tę niemą dal i w jej świetliste, migoczące oczy. Póki tu noc. I nie trzeba spać.
  13. Tu są rzędy drzew, Śniących drzew. Girlandy liści o brązowych duszach. I chodnik nimi zasypany. ... I tu też ludzie krążą. We frakach czarnych I w dużych czarnych kapeluszach. Mówisz, chciałbyś z kimś Wymienić słowo. Lecz tu są jedynie rzędy drzew. Rzędy śniących drzew. I girlandy liści o brązowych duszach. I chodnik nimi zasypany.
  14. Bo kiedy pomarańczowy olbrzym Snuje się, kurczy, ku tym górom, To wtedy wiem. I czuję wtedy, i mam pewność, Że to musiało tak być. ... I leją się granaty, Jak woda. I gwiazdy wschodzą, Jak na tej toni latarnie. I ptactwo czarne zaszumi, Jak ci latarnicy, Co tylko oni wiedzą, Gdzie właściwa wszystkim droga. ... Wtedy łamiące się sylwetki Wchodzą na milczącą górę, Depczą po wyschniętych trawach. To wtedy zamglone oczy chłoną... Te już ostatnie promienie Na tę długą, na tę ciemną noc.
  15. Jeżeli chodzi o słowo, to istnieje. Z pewnością jest bezokolicznik-obkrążyć. A więc liczba mnoga rodzaju żeńskiego-obkrążyły. Samo słowo jest od-krążyć, z prefiksem-ob. Jeżeli nie, to już jest jako neologizm.
  16. Rafał Pigoń

    Hiperbóg

    Pieczołowicie skręcone Stelaże przeszył nawał iskier. To skowyt. To ostatnie poprawki. Szczęk. Roztwarte oczy... ... Hiperbóg osadzony. Obwiązany nitami moloch. Skrępowane obwały Stalowego cielska ściskają... Przeciągły skrzyp ciemni... To pierwszy ruch. To zimno. To rozpanoszone diody. Ostatni dech ciszy. Majaczące sylwetki Obkrążyły dzieło. Pierwsze strugi potu Topią majączący spokój. Świeci. Pierwsze tryby drgnęły. Kondensatory zbawienia. Druty przykazań Jak macki... Jęk... To Hiperbóg... ... Hiperbóg ożywiony. Z początku ekstrakt. W ciemni rozlał się Całkiem niepozorny raik. Fala błękitu zalała ciemność. Błękit zlały krzyki. To odowody równoważne. To nic. To piekiełko Mąk nienarodzonych. A więc świat. A więc sylwetki. I więcej. Więcej. Więc ludzie. A wewnątrz stwora, By nie uciekli! By druty. By był wszędzie. Sprawca. Stwórcą. A rządcą! ... Hiperbóg... To jedno słowo miłości. Rozrost. Metale oblekają Konstruktorów. Krzyczą. Wiją się. Spazmatycznie do światła. To wnętrze. To Hiperbóg. To świat. Wszystko... To lasy, pola. Łąki. To raje. ... Jedynie konstruktorzy. Oni pamiętają, Że mogło być inaczej.
  17. Dziękuję za komentarz. Podkreślenia niczemu nie służą. Same się zrobiły, ale już zostawiłem.
  18. Rafał Pigoń

    Zaduszki

    W ciemnej izbie, samemu Sobie płomień samotny Dogasa. ... A kiedy mrok odludnił I te drożyny, te pola. I gwiazdy, strażnice, wystawił. Tam widać chatę, ktoś woła. Tam ktoś i świeczkę zostawił. A w oknie tańcuje ogień. To słychać- Hejże, to śpiewy. A tu był krzyż, martwy powiew. Tam były chata i chlewy. I cienie dzieci tu plączą. Tam starców kruche sylwetki. Godziny, gałęzie mącą. Godziny, pień próchniuteńki. To chata była sosnowa, A bory w dal przycmentarne. To były chlewy, a pełne. W dal pola tu nieme, czarne. Już świta, to ludzie wstają. A rzecby, bo noc nie nasza. W ciemnej izbie, samemu Sobie płomień samotny Dogasa.
  19. A najpierw zatrzęsła się Resztka wyschłych liści, A wtedy ustąpiły mgły. A mgły tak gęste, powolne, Snujące się bez celu. I to był calutki świat. Tam od pól tych obmarzłych I po drogę tę i ten kościół boży, I rzędy krzyży, że gdyby jakie ptactwo siadło, Zmarzłoby, tak ciche oziębły. A kto by wtedy przechodził tą drogą. Kto by wóz ciągnął, To konie przyganiał, Ujrzałby, że gdzieś tam skulony Starzec siedział, wpatrując się W wyrytą tabliczkę... Kiedy w szarości nie spostrzec zachodu, Ani tego księżyca, Ani tych pierwszych gwiazd.
  20. Rafał Pigoń

    Wizjer

    Ostatnie drzwi szczelne. Kluczyk w kieszeni Zmiętolonej koszulki. Czerwone, wypłowiałe miejsce. Ciemnia osiągnięta. Niema toń gwiazd. Z początku głuche, Mieszające granaty, Falisty puls czerni. Zbija się. Ściska. Przelewa... Pomarszczone palce Wolno przekręcają Pierścień powiększający. Tu już kulisty kontur. Płynie. Zlewa... W czerni... Purpurze! Bieli! Biel! Biel pulsuje jak inne! Nie, nie, nie tak. Dysze! Sprzęga! Zapada w połysk! To musi! Musi się skończyć... Niemy błysk zalał obiektyw. Fala granatu zalała błysk. Ciemnia przywrócona. Okulary odwróciły się Od obiektywu. Drżące nogi suną do drzwi. Spocone ręce sięgają kluczyka. Zielona jarzeniówka- Otwarte. I tak zakończyła się noc. Tak umarło niewidoczne.
  21. Dziękuję Ci za komentarze. Kiedyś przeczytałem, że kiedy autor ponownie czyta swój wiersz, sam nie wie dokładnie, o co mu chodziło, bo te emocje, pejzaż i ideę miał tylko w tym momencie, w którym stawiał litery i, według mnie, się to zgadza.
  22. Rafał Pigoń

    Przedednie

    Cisza I zwiewny świergot ptaków. A to znać, że zimny oddech idzie. I że mgły ustępują różom, Dziecinnym płaczom. A gdy nikną te iskry, te gwiazdy, Korale nocy... A gdy ciemna toń przeszywana Jarzącym promieniem, To tak musiało być. A czemu to? Nie wiem, Szepnął wiatr, Który, gdy przejaśniało, Ujrzał trzymającą się parę. Parę zimnych, pomarszczonych rąk.
  23. I tak wymyślnie Pogwizdywałem w złudnej Nadziei, że to skrzydlate Bydlęcie w końcu sobie Upatrzy kogoś innego. Nie upatrzyło. Gwizdałem, Dopóki nie zdałem sobie sprawy Z idiotyczności tego zachowania. I to wystawionego na widok Publiczny. ... Zmierzcha. Zmętniałe oczy, Jakby z wymuszonym trudem, Trzymające się pooranej twarzy, Wpijają wzrok W przydrożną studnię. Zgarbiona sylwetka zdaje się Łamać przy wiecznie młodym Wietrze. Bzyczenie. Spokój uśmiercony. Latające bydlę nadal żyje. Mucha. Wilgotny, zgrzybiały język Jakby z apetytem Oblizał resztki zębów. Wytarte usta ułożyły się We wspomnienie sprzed lat. Słychać cichy gwizd. Wymyślny, wałęsający się Wśród gwiazd.
  24. Rafał Pigoń

    Roztopy

    Samotne drzewo Nie szuka towarzysza. Błotniste rozłogi Ustępują śladom kół i kopyt. A znać to, że niebo rzednieje. I że mgły ustępują Oszronionym chatom i chlewom. A kto nie posłyszy to dzwonów, Kto nie zejdzie się zobaczyć, A wśród kazania na lepsze czasy. Samotne drzewo Nie szuka towarzysza, Lecz te mgły może drogę zmyliły, A te oczy nic nie widziały. Zgarbiony starzec skulony Pod schylonymi wkoło gałęziami Ściska drewniane paciorki, A na wspominki Tych wichrów ciętych i śniegów.
  25. Rafał Pigoń

    Ozimina

    Głuche brązy Ogałacają rzędy wychudłych gałęzi. Zatopione snującą mgłą wieczoru Wyją, smagane jednostajnym wichrem. Chylą się ku niemej ziemi, lecz ani ona, Ani też to szare niebo. Nikt im nie odpowie. Aż w dal wije się okryta szadzią droga. I w dali słychać by tylko śnieg, Szukający bożego miejsca dla siebie. Lecz ani on, ani i ta droga Nie wskażą północy czy południa. Bo i nie widać jakiej pory. Nie widać nocy czy dnia. Tylko tu wicher wyje. I widły są wbite w ziemię. I snuje się biała mgła.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...