usiadłam na tobie tak jak
chciałeś, okrakiem, ale twoje biodra
były niczym zakopane w śniegu. i znowu
jakbyś chciał powiedzieć mi, że nie, że nie
masz ochoty mnie kochać.
jeśli raz jeszcze usłyszę, że miewasz nastroje
bo naczytałeś się dostojewskiego to
przyrzekam - puszczę cię z jakimś rosjaninem.
dla zasady. jakiej? nie wiem, w liceum
naczytałam się poświatowskiej.
za dużo dostojewskiego, za dużo dostojewskiego,
ale herbatę ciepłą mógbyś zrobić.
czego jak czego, ale herbaty dostojewski by
nie spierdolił. siedzisz posępny, brodę skubiesz,
nastroje, mówisz, nieuchwytne.
ta wena, o której tyle opowiadasz,
przypomina mi amfetaminę. jedna ręka
szuka nerwowo czegoś do pisania, druga włącznika
światła. ręce potykają się o niewidzialne schody.
powiesz, że do nieba a ja powiem, że nie.
już sobie tym dostojewskim gęby
nie wycieraj. wytrzyj herbatę, którą rozlałeś,
napraw błąd, który popełniłeś. dotknij
palcami mojego policzka i wykop swoje ciało
spod śniegu. chyba nie proszę o zbyt
wiele. czy proszę o za dużo?