Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'vintage' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 5 wyników

  1. graphics CC0 z czerwonych cegieł famuły na Księżym Młynie tak kiedyś funkcjonował świat? z kuchni do spiżarni prosto przez wąskie drzwi pod obrazkiem Scheiblera na jego przerzedzonych bokobrodach osiadało heliocentryczne słońce wpadające przez lufcik otwarty na oścież na fasadę fabryki i ceglany parkan wewnątrz obskurnej pakamery turpiczny zapach stęchlizny w skrzynkach słoiki smalec ze skwarkami kamionki pełne owoców i warzyw ubodzy kmiecie rewirów napływowi parobkowie i wyrobnicy majstrowie – salowi – rodziny wielodzietne popalający machorkę ojcowie we flanelowych koszulach czatujący na rogatkach zobaczysz tu wesołe miasteczko dzieci grające w klasy i berka marzące o wyimaginowanych awansach na obłych królów bawełny: cukrowa wata!… więc w nogi! bo matka wygna po wodę – do studni siurków zbereźne docinki przy karuzeli cycata sąsiadka wylewa brudy do ulicznego rynsztoka po nocnym rollercoaster z operatorem lunaparkowej kolejki — maj 2019
  2. graphics CC0 [legenda Słowian - vintage 2016] Gdzieś, w szmatławej tancbudzie niech będzie w prasłowiańskim „Budziszynku” alboż w innym Carcassone praśredniowiecza? Nieważne… (wybierz sobie co chcesz), w klubie „Smocza awaria” – w „szczodre gody” spotkałem dwóch braci, niech będzie: „na wieprzowych kiełbaskach”, czyli przy barze. Świat efektowny, z obrzędu i rytuału u nas Słowian zaplanowany…, siedzą jak przy „LEDowej” ławie niby didżeje monstrualne potężne dwa chłopy na schwał, jak tury, bez łańcuchów, pieszczoch, i maczug – jakoby bracia Klitschko, albo Golec Orkiestra w Milówce . Nie, żeby czerep zaraz nabzdryngolić … drink nadliczbowy – jeden, za to kolejka dla wszystkich, toż siadam przy nich skoro się przyfarciło, ci boys snują swoją fantastyczną opowieść (więc ucha nadstawiam – pokorne cielę z dwóch kufli – ssie). Donoszą te Goliaty, że smoka wykurzyli z miasta, a król tego „Koszałkowa” przyobiecał im dwie córy i królestwo po połowie – za tego smoka spód. Pierwszego wołali Wyrwidąb, drugi był Waligóra - bliźniaki; matka powiła w lesie zbierając jagody a sama oddała ducha w połogu. Górola wykarmiła wadera, Dębasa brunatna niedźwiedzica. Kiedy dorośli, zapuścili się ongiś poza ciemną puszczę, chcieli zobaczyć industrialne miastko: neonki, klubiki i fan_zonki – pełne dziewuch puszczalskich i bibek. Od wczesnego dzieciństwa śpiewały im (o tem wszyśćkim) kruki i kwiczoły z lasu – co miastka te odwiedzały przelotnie, nad pulsarami dyskotek szybując. Cóż tam, żadne halo… banalne ludzkie pragnienie, chłopców z prowincji. Więc poszli. Słuchawy w ucho, zabukować gitną muzę na smartfon i w drogę, przez las komu – w czas. Jeden tydzień, i jeszcze dwa dni zapitalają – puszcza gęsta, nogi bolą – rety, ale drama!? Patrzą?, biegnie do nich jakiś karzeł – liliput – chustka bandanka, nisko w kroku: gacie skejty albo boyfriendy, z głogu i jałowców wypłoszył dzierzby i kukułki. „Elo chopy” do nich – krzyczy. Górol stuka brata łokciem gada: „patrz Dębas, on na jakimś kocu śmiga – urok to czy jak? – sukinfelek”. Gnom, gdy podszedł tak im rzecze na powitanie: „Witojta parobczoki? Łodny mom kobierzec? W jednej chwili wos zaniosę gdzie tylko zażądocie”. Do miastka chcieli. Na dywanie – już lecą, (bajka arabska) – w pięć minut byli na miejscu, dał im jeszcze trzewiki od kostropatego czarownika z carrefour’a, teraz sprint mają jak u „Usajna Bolta” co krok to – mila, co sus – to dwie, każdy z braci po jednym „adidasku” dostał. Toć, opowiada karzeł dryblasom o monstrum co miastu zagraża i zaraz prowadzi ich do swego króla na życzenie. Łatwo przewidzieć: że prędko zgłosili gotowość do pojedynku ze smokiem. Wkrótce wskazano im pieczarę gdzie żyło to paskudztwo. Do akcji! Wyrwidąb szczopił przed smoczą jaskinią dąb ogromny jak zamek, tyle miał pary – że wyrwał go z korzeniem, stoi i czeka a… Waligóra z tyłu potrząsa grotą gada, by go wypłoszyć na zewnątrz. Smoczysko w końcu wychynęło z jamy, ogon u niego na metrów osiem, jak tren – czy rogi Lejdi Gagi – (nomen omen trochę mniej zgrabne). Dębas, łup go w czerep konarem!, leje się ciurkiem posoka oblecha, to znaczy: hot blood (należy rzec), gad chciał jeszcze ich kitą zahaczyć, ale mieli te botki od karzełka chochlika, w adikach odskoczyli więc na milę. Już drugi dąb załatwił sprawę, kompletnie zamroczył bestię, łeb na miazgę, a zadek ufajdany. Teraz Górol uniósł największy głaz w okolicy i zakrywszy nim pieczarę zamknął w niej smocze ścierwo – wieńcząc dzieło wiekopomne. Wracają bracia do pałacu, w mieście na chwałę dzwony biją, król wielce uradowany oddał im córki za żony, a jedna ładniejsza od drugiej, hajs, komóra, – ojć – żadna nie była „xmenką”. Jednemu bratu i drugiemu – po połowie królestwa, tu na cześć śmiałków – zaraz powstają dwa rewiry: Waligória & Wyrwidębia. Hossa w City, tłusty portfel i renesans, mega lans. Już sadzą brzozy, cisy, klony, zbierają pszczeli kit, pod zamkiem grusze i lilaki, rząd lip – by pokój był między nemi, każdy liznął high life’u lecz nie zapomniał o biednych, produkcja kaszy i rzepaku, bukłaki z cydrem, kopalnie soli. Młodzieżowy język urzędowy alternatywnie – mniej współczesny, bo każdy jest przecież cool, są banki, kościoły, karczmy i burdele, wyszynki i nocne kluby, frazesów gęby, pagóry, fury, skóry i dęby, aleeeee… DLA WSZYSTKICH! --
  3. Neurotyczka

    Shelby

    Szofer otwiera mi drzwi samochodu, jestem na miejscu, wchodzę do pobliskiej dość obskurnej knajpy- ale czego mogę spodziewać się w tym kraju po rewolucji. Idąc pomiędzy stołami, pomiędzy unoszącymi się kłębami dymu, pomiędzy wieloma nowymi twarzami, czuję się jak małe bezbronne stworzenie pośród zgrai rozwścieczałych psów. Przy barze zamawiam whisky, paląc papierosa. Wyczuwam na sobie twój wzrok zmierzający od moich stóp do głowy przykrytej kapeluszem z najnowszej kolekcji. Delikatnie odchylam się do tyłu, widzę przystojnego mężczyznę w średnim wieku, od razu zwracam uwagę na drogi garnitur- stwierdzam, że mój nieznajomy jest bogatym bukmacherem. Zastanawiam się czy powinnam się uśmiechnąć, jednak ty robisz to pierwszy a ja odpowiadam tym samym. Po dość krótkim czasie dostaje moje upragnione whisky i lekko zakręcam kiekiszkiem. Nasz wzrok się spotyka a ja nadal czekam na twój pierwszy ruch- w końcu podchodzisz, zadajesz kilka zdawkowych pytań, zamawiając whisky i paląc papierosa. Twoje niebieskie oczy hipnotyzują, nie mogę oderwać od ciebie wzroku. W pośpiechu umawiamy się na kolejne spotkanie, już nie mogę się doczekać. Na koniec pomagasz mi założyć płaszcz, przy wyjściu odwracam się żeby móc jezcze raz cię zobaczyć, tak jak myślałam- robisz to samo.
  4. O tak, ukłoń się, zaproś mnie do tańca. Oczywiście że się zgadzam. Teraz ja delikatnie się ukłonię, w końcu jesteś dobrą partią. Poczekaj jeszcze chwilkę, tylko zdejmę mój płaszczyk od Barbary Hoff. Właśnie włączyli "I just died in yours arms", to mój ulubiony kawałek. Wiedziałam, że dobrze znasz te kroki. Delikatnie zjeżdżasz ręką po mojej talii, a potem mnie obracasz. Cały pusty świat, każdy wystrzał z broni na ziemi nie ma już dla mnie większego znaczenia. Jesteś moim marzeniem, odpowiedzią na każde pytanie, jesteś przekleństwem i przeznaczeniem. Zamykam oczy i miotam się jak motyl w twoich silnych ramionach, a ty delikatnie odgarniasz włosy z mojej rozpalonej twarzy. Światła są zwrócone tylko na nas, każdy zadziwony wzrok na sali obserwuje nasze kroki, naszą wędrówkę ku przeznaczeniu. Z każdym obrotem, z każdym oddechem poznaję cię bardziej, nasze kroki idealnie się dopasowują, to miejsce jest stworzone wyłącznie dla nas. W końcu chwytasz mnie mocniej, jesteś taki nieosiągalny a jednocześnie czuję, że jesteś cały mój. Z każdym twoim ruchem mam coraz więcej pytań i tak mało odpowiedzi. W końcu podnosisz mnie do góry, spełniasz najskrytsze sny, a moje usta pokryte ciemną szminką lekko się uśmiechają. Nasz taniec to gra, gra która zaraz dobiegnie końca, a ja nawet nie będę znała twojego imienia. Ale to nic, tańczmy dalej, to takie proste, takie zachwycające.
  5. graphics CC0 [retro centon – vintage] [w podziwie i szacunku – dla dzieł Bruna Jasieńskiego] kiedy widzę jej pantofle bredzi Bruno panny w lesie – but użala w butonierce bezpowrotnie i taktycznie traci humor czy wypada pantofelkiem męża kusić? o czułości która stopy nie posunie uciekamy południkiem ona nuci na biegunie – coraz cieplej na biegunie w białych lisach czy w pelisach – czyjeś glany? mdłych pingwinek transpłciowe otoczenia dziób nieludzki wiecznie szklany że aż mdli ich spojrzenia epokowe przesilenia wygolone pod piercingiem nekro–damy archetypy sinych kwiatów o jak gorzko! odczynionej tu fatygi deseń z kostką co tak tuczy ich goleni – parafigi? a ty śliczna w pantofelku mini nóżka i uwielbiam gdy mistycznie znów poziomki – zakwitają ci na ustach na biegunie długa noc – zielone niebo na pluszowe pantofelki ekstazerki pada deszcz – i skrzypi łóżko coś ożyło coś czulszego nic innego się nie czai moja Duszko świt w falbankach – ten od Bruna Jasieńskiego --
×
×
  • Dodaj nową pozycję...