wracając stamtąd żegnałam
rdzawe zagony
przerośnięte gdzieniegdzie
konopiami
starą chatę z wilgoci zmurszałą
na czarno
czubki buków żarzyły się jasno
wyblakłą purpurą
denaturat wylewał się z nieba
i za wstęgą asfaltu ujrzałam
nadwiślaną krawędź lasu
która w ocznej mgiełce spłynęła
po ciemnej materii pustki
prześwietlonej promieniami X