W ciemnej budowli bez ścian i okien
omiatam przestrzeń błądzącym wzrokiem.
Duszno i pusto, choć pełno strachu
tchórza nie mogę znieść już zapachu.
Wyjść stąd nie zdołam, bom uwiązana
sama przez siebie na mrok skazana.
Taplam się w czerni, oddycham winą
zła i nieszczęścia jestem przyczyną.
I tak mijają lata kolejne
bagażu winy z pleców nie zdejmę.
Bo nie potrafię bólem zgnieciona
wolności skrzydeł wczepić w ramiona.
Wolną swą wolę w ciemność kieruję
i nieustannie winna się czuję.
Zła i głupoty dałam zbyt wiele,
żale najcięższe w sumieniu mielę.
Razu pewnego do mej budowli
wkradł się promyczek światła cudowny.
Z nim przyszła łaska, której pragnęłam
i do niej ręce swe wyciągnęłam.
Łaska za rękę poprowadziła
dała mi poznać, żem Bogu miła.
Tak w sakramencie spowiedzi świętej,
wszystkie me winy zostały zdjęte.
Bo najzwyczajniej Bóg nam wybacza
chociaż pojęcie ludzkie przekracza
to Miłosierdzie nieskończoności.
Oddajcie Panu swe ułomności!
*Dziękuję za inspirację Marcinowi W.