zmierzch zapadł siwy
i rzęsy ołówkiem malowane
i piski latających nietoperzy
zegar na ścianie
cienie
i to czekanie
i te rzęsy ołówkiem malowane
jak atrament odbiły się
na ścianie
i w tym zmierzchu tak...
ciepło...
się unosi
zmysły pieści lecz
skóry nie dotyka
i tylko wtedy gdy się duszę
cicho przez okno się
wymyka
i wtedy to świeżość
i ciemność
są jak goście
wytworni w moich płucach
a pył skwarny oddany przy wydechu
do gwiazd cieni mnie podrzuca
i lecę na oślep
przez próżnię
nie jest dobrze
lecz wciąż błogo
i karmi mnie kosmos euforią
i śnię słodko
chociaż spać nie mogę