Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wiktor Kwieciński

Użytkownicy
  • Postów

    47
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wiktor Kwieciński

  1. Podkuliła kolana pod brodę w najbardziej zakurzonym kącie pamięci z egzemplarzem "Ballad i Romansów" chwyta się ostatniej deski ratunku: "Słuchaj, dzieweczko!" dzieweczka nie słucha krzyczy.
  2. Na śniadanie zjadła tuńczyka Z ogóreczkiem prosto z krzaczka, Wypiła filiżaneczkę czaju z imbryczka, I nie wiedzieć czemu - złapała ją czkawka. Na obiad, jako że miała gości, Przyrządziła w pokaźnej ilości Pomidorówkę na grubej kości, A na deser - kosze słodkości (Wszak nie wolno pościć, gdy ma się gości!) Wszyscy najedli się do sytości, I nie wiedzieć czemu - zaczęli pluć ośćmi. Co za wstyd! Co za frasunki! Z żalu musiała barek opróżnić; A gdy biegła do sklepu po nowe trunki, Nagle (Och, już ona wie czemu!) Dostała biegunki.
  3. Zostań gdzie byłaś, nie przybywaj wiosno, Lepiej by trawa nie zaczęła rosnąć; Nie chcę, och nie chcę tej trawy podpalić, To nie źdźbła zielone ogień przetrawi: Te trzaski to dzeci. Ten pan. Ta pani... Zostań gdzie jesteś, nie przybywaj lato, Studnia już pusta i bez twoich katorg; Zlituj się lato, nie starczy ci jeszcze Mliona jezior i ostatnich westchnień? Zatrzymaj kroku, nie przychodź jesieni (Na samo twoje wspomnienie truchleję). Ty najdłuższa, najżywsza, sześcioletnia, Nie przychodź jesieni. Nie chcę pamiętać. I ty idź sobie, zimo o dwóch twarzach, Wracaj do domu, na szczyty gór wracaj. Która z daleka wyglądasz jak kryształ, Która wzrokiem pochwycasz czas w sidła, Narzuć z powrotem usłany krą kożuch, Niech zacznie odtajać ziemia pod groby... Ciebie potrzeba, Piąta Poro Roku! Przyjdź, daj zbliżyć dłoń do Twojego boku! Świat Ciebie czeka jak Itaki Odys; Świat, który jak ja: zdyszany. Zmęczony...
  4. Kiedyś ta lipa rosnąca tuż za moim oknem była straszna i cudowna zależnie od pory dnia i roku po jej żylastych ramionach skakały fauny (te to dopiero lubiły się przede mną popisywać!) ich ulubionym zajęciem było łapanie maluteńkich tęczasto lśniących driad ilekroć na nie patrzyłem przypominało mi się hobby Pana Kleksa i byłem dumny ze swoich piegów a w nocy ta lipa szczerzyła zębiska syczała na mnie szszszszumiała że muszę iść spać kiedyś ta lipa była straszna i cudowna dzisiaj jej nie ma znikła razem z piegami a przecież wcale tego nie chciałem czasami jednak będąc w pokoju czuję na sobie czyjś wzrok i słyszę stłumione wołania piskliwe ale nie spoglądam już w okno spieszę się.
  5. Mówisz mi dziadku że nie potrafisz nazwać mnie przewracającego znaki drogowe bez krzty skrupułów i że nie możesz patrzeć jak skulony rzygam pod twoim oknem każdej soboty mówisz mi dziadku że nie potrafisz mnie nazwać a czy przypadkiem sam nie zapomniałeś jak jakieś pięćdziesiąt lat temu krzyczałeś: nazywam się Legion i z mickiewiczowskim hymnem wrytym w świadomośc rzucałeś znakami może jeszcze dalej a na którejś z twoich za ciasnych koszuli wciąż pewnie widnieje niespieralna plama zaschniętych wymiotów?
  6. Drogi Kolego, kochanku klarowności, co z ulitowaniem i pobłażliwością patrzysz na splecione z sobą ręce, czy mógłbyś, proszę, tężyzną praw umysłu, pokazać, że Heisenberg doprawdy nie pstryknął Cię w nos? Detektywie tautologii, Krzewicielu prawdy per se, czy przed następnym prychnięciem nie spróbowałbyś wyczuć zerojedynkowej uzdy nałożonej przez Twoją - wybaczysz - ułomną panią Ostensywność, stwierdzając, iż w istocie zamiast nie wierzyć, wierzysz, że nie?
  7. Kiedy opatulam Twoje ciało ramieniem jak kocem i, wsłuchany w miarowy odgłos spokoju, płynący czy to z Twoich ust, czy spod powiek, próbuję zasnąć - nie mogę. Kiedy uciekam od Twojej postaci zaklęcia, zamykając oczy jakby ze strachu, że mógłbym zamarzyć o mocy bazyliszka, i próbuję zasnąć, wtedy wciągam powietrze i czuję Twój zapach. Nie mogę. A kiedy dłonią przebijesz martwotę powietrza, jak woda sycąc moich spragnionych palców ziemię, wtedy zaciskam wargi i odwracam głowę i, usiłując odegnać ten świat kryształowy, wrzeszczę: bądź twardy, bądź twardy! Nie mogę.
  8. Byłem ja. I Ty. W oknie krople deszczu - samobójcy. Powiedz, co zrobiłaś, że świat znikł, deszcz nie stuka, tylko dudni? Raz. Dwa. Gdzie się skryją ptaki? (Czemu muszę o tym myśleć?) Raz. Dwa. Czemu każdy matematyk Wydaje mi się tkwić w błędzie? Boże, coraz ciężej mi oddychać. Deszcz się sypie niczym skały. Boże, czy to krzyki, czy to cisza? Słyszę: kochaj. Bądź kochanym.
  9. I W ciepły lipcowy poranek Tomek dowiedział się od taty że jego ukochany pies Ocelot nie żyje płakał chłopiec za kudłatym przyjacielem z którym trzy razy dziennie zwykł wychodzić na spacer i który zawsze merdał ogonem gdy Pan wracał ze szkoły ale na szczęście były wakacje i o dziesiątej przyszedł Jacek z rakietkami i lotką do badmingtona a Tomek otarł rękawem łzy i poszedł grać. II W zimne grudniowe popołudnie tydzień przed świętami Alicja poprosiła szefową o wolne kiedy dowiedziała się że synowa Magda zmarła przy porodzie wnuka odchodziła Alicja od zmysłów wyczerpała domowy zapas chusteczek i okropnie bolał ją brzuch dopóki przystojny pan z telewizji ubrany w garnitur szyty na miarę nie powiedział zadzwoń już teraz nagroda gwarantowana. III W wietrzny wrześniowy wieczór mechanik Alojz pokłócił się z żoną tym razem na dobre bo odeszła potykając się w progu z pośpiechu i od ciężaru walizek a przecież obiecywał że nigdy jej nie zrani Bogu dzięki za chwilę mecz a w lodówce zimne piwo i kiełbasa jeszcze tylko kilka chrząknięć i chrypnięć by rozgrzać gardło przed dzikim okrzykiem jesteśmy z wami.
  10. Kiedy byłam mała, Pani traktowała mnie tak dobrze. Głaskała na tyle czule i na tyle często, że zdążyłam Ją pokochać. Miała pulchne policzki, które przy uśmiechu prawie całkiem zamykały oczy, i bardzo lubiła układać puzzle. (nieboszczka Pelargonia zawsze Jej kibicowała). Równie chętnie śpiewała, klaszcząc do rytmu i tupiąc nóżkami. Czasami oddechem łaskotała moje listki. Wtedy nie mogła wiedzieć, że pewnego dnia rzuci puzzle w kąt, a wesoła muzyka zacznie ohydnie wykrzywiać usta. I ja też nigdy bym nie uwierzyła, że Pani pozwoli mi poznać, co znaczy umieranie z pragnienia. Ale ciągle Ją kocham. Nawet teraz, kiedy bezsilnie próbuję zamachać listkami, błagając choć o jedną kroplę, i przypomnieć Pani, której twarz już wcale niepulchna, że z pudełka puzzli należy zdmuchnąć kurz.
  11. Usiadłem na fotelu splotłem dłonie i patrzyłem jak autystyczny kubizm pokoju zbiegał się w jeden czarny punkt który po chwili eksplodował jak gdyby ktoś krzyknął czas start i na zaprzęgu bez głupich kół uniosłem się naraz w miejscu gdzie zrozumiałe staje się pojęcie trans cendencji bez spoglądania w słownik zachłysnąłem się krzyknąłem Boże to ja to Ty Boże czy naprawdę od zawsze to było takie banalne? i wtedy nagle zaszczekał pies zaszczekał pies i w tej samej chwili zaświstał czajnik spadłem z zaprzęgu spadłem z zaprzęgu a z oczy skakały łzy prosto na śmierć.
  12. W plastelinę rozpuszczonych wspomnień wnikam Jak niemowlę, które tylko w piersi matki Odnajduje drogę do piernikowej chatki - Inaczej nie mogę mojej Brzozy dotykać. Ile godzin spowiłem jałowości sferą, Ginąc w myślach o naszych kilku spotkaniach? I wciąż ją widzę, ciągle pamiętam jej zapach, Jak gdybym wczoraj ją tulił, nie lata temu... Co mi po wiedzy o lesie, w którym mieszka I trującej pewności, że tam ją zastanę, Gdy zmaże mój widok jak gwiazdy poranek? A może przebaczy, widząc ciężki kajdan serca? Słowem odrzuci bezsennych nocy ostrogi... Boże!... Napełnij wiarą zbuntowane nogi.
  13. Zaklęta Wieczności znad górskich pejzaży, Apeironie, co ścierasz w proch dociekania, Łąko usłana bezkresem źdźbeł baśni, Daj mi odpowiedź! Gdzie się podziałem? Przez otwarte oczy, piekielna ręka Zaciska się wokół mej duszy jak pałąk. I dusząc się, duszę swą chwytam za ramię, Pytając bezgłośnie: gdzie się podziałem? Noce nabrzmiałe wątłymi gwiazdami Spędzam, próbując odnaleźć spokój. Gnany pragnieniem zwodzenia losu, Jedno chcę wiedzieć. Gdzie się podziałem? Na wszelki smutek, na łzy, na tęsknoty, Zaklinam Cię, Źródło najstarszych pytań, Oszczędź wiodących na dno poszukiwań, Weź mnie za rękę. Pokaż mi drogę.
  14. W sobotni wieczór pijani herosi zaburzają codzienność i wiarę ja w światło przyćmionej lampy spętany wyglądam przez okno pijany gwiazdami w sobotni wieczór herosi namiętnie szukają anioła co szybko rozpina guziki i dziko palcami rozcapirza włosy ja skazany na owoc zamkniętych oczu wyglądam anioła któremu mógłbym ten wiersz przeczytać a w niedzielny ranek wymierają herosi bez epitafiów w resztkach człowieczych ból się ostaje i codzienność ja który zmagam się z tlenowym rakiem nie do półbogów sięgam rękoma mi nie sobotnie wieczory pisane tylko te drzewa w nich fauny schowane i driady które na dźwięki tęsknoty niegłuche.
  15. Harmonijkę wystrugłem z jesionu I-m wykoncypował dla Cię melodyję. Harmonijkę wystrugłem z jesionu I patrzałem za Cię po całym domu, Patrzałem takoż na kłosowym polu I hen daleko, w dzikiej dolinie. Patrzałem za Cię na wielkiej pustyni, A stopy i zdrowie - złożyłem Bogu. Patrzałem za Cię w śniegowych zaspach; Mróz mnie po pysku i po palcach szczypał. Patrzałem za Cię we wielkich miastach, Co jeszcze gorsze są jak ta zima... Wstąpiłem za Cię na dzikie stepy; Ocean dla Cię obeszłem wzdłuż brzegu, Diabłu i wszemu światowi na przekór, Patrzałem za Cię, bom ciągle wierzał... Dopóki-m nie wstąpił do małej karczemki Gdzie-m pocałował się z butelcyną I nie patrzałem za Cię już więcej, A harmonijkę... - trach! trach! - Niechby licho to wszystko chwyciło!
  16. Zadrżało spięte powietrze znienacka, Jak gdyby ulękłe naszym milczeniem; Dwa cienie na ścianie tknęło do tańca, A w Twoich oczach - topniały świece. Z nieba kaskadą spadały gwiazdy Nic znaczące przy Twoim spojrzeniu, Tak małostkowe przy tym uniesieniu, Gdy moje usta swoimi zamknęłaś; Zsuwając laurowy liść wstydu, zgubiłem Granicę pomiędzy marzeniem a jawą, Kiedy do piersi Twych wargi zbliżyłem I kiedy szepnęłaś, że to za mało... Tak tańczyły nasze cienie na ścianie, Tańcem ognistszym niż pióra feniksa, Nie pytałem wcale, dlaczego płaczesz, Bo taki sam powód me oczy uciskał.
  17. to naiwne myśli o ludzkiej dobroci - że po to cierpimy, by nam pomagano, to nieśmiałe milczenie wśród krzyku, co tworzy sylaby nie słowa, to współodczuwanie nagości drzew, którym listopad pozabierał dzieci, to nieprzerwany wysiłek utrzymania wróżek jeszcze chwilę przy życiu i łzy ocierane pospiesznie, bo nigdy nie wolno tracić nadziei.
  18. Dzisiaj płaczę - bez powodu. ot tak - niczym trawa wzruszona wschodem słońca skromne łzy puszczam pomimo; niech się cieszą!, niechaj płyną! Niech nawilżą skalne teraz! Potem zginą... całe szczęście, że nie zdążą się zadziwić jaki lity jest ten głaz.
  19. W ten dzień pochmurny niczym Warszawa Nieśmiało wyznaję - chcę porozmawiać. Ot, tak beztrosko, jak w piaskownicy - Pomiędzy słowami słyszeć muzykę I klaskać gorliwie jak oddany kibic, Co kocha Twych warg akrobatykę; Gdy zamykasz je w "m" i otwierasz w "a", A język w tym wszystkim niczym batuta. W ten dzień pochmurny rozmowa słońcem; Wie o tym ten, kto jak ja w oknie Siedzi i patrzy na szare ulice, Co raz ocierając zaparowaną szybę.
  20. Dobitnie powtarzasz, abym wzuł buty i patrzysz wymownie, gdy pochmurnieję. A ja nie chcę - jak kamieniem w wodę, Nie chcę - jak martwy twór iść i nic nie czuć. A pomyślałaś, co powie trawa? Co na to klonowy liść? Czy one w ogóle znają różnicę między "stąpać", a "deptać"? Czy daliśmy im szansę, by ją poznały? *** Gumowy profil pod stopami, na oczach para dystopii. W tym lesie, gdzie pachną ostatnie modrzewie nie znajdę Prawdziwka ani sarnich legowisk. Prostuję się więc, próbując nie myśleć, że w tym lesie więcej słupów niż drzew.
  21. Która, jak Ona, młoda i sędziwa, Która tak często zmieniała lica, Lecz piękności nigdy nie utraciła, Choć już niejeden Ją bił i poniżał? Któż tyle razy płakał po synach, Którzy z próżności i niechlubnych przywar Sprawili, że śmiercią była spowita? Której to jeszcze Najświętsza Maryja Przyszła z pomocą w najcięższych godzinach Gdy na oczach wszystkich Ją powódź topiła? Czy jakaś może być tak nieszczęśliwa Jak Ona, której ciągle ubywa? Wciąż jednak uśmiech twarz Jej obmywa, Bo przez lata już się nauczyła... Bo przez lata już się nauczyła, Że po zimie sasanka rozkwita, Znów przebaczy temu, kto ją poniżał I znowu zapłacze, gdy kraj będzie krzyczał: Niech żyje, niech żyje Rzeczpospolita!
  22. Dlaczego nie chcesz spać przecież inaczej nie wstaniesz a czeka na ciebie Róża Niebieska ukryta w lesie kilkugodzinnym i Hydra łby wznosi - nie ma z kim walczyć i wiatr biedaczysko nie wie dokąd biec i świat Twój będzie płakał dopóki nie zaśniesz by w nim się obudzić
  23. Interpunkcja się schowała Dość już miała narzekania Przecinek wtem został dziewiątką Kropka razem z O się zrosła Myślnik wraz uciekł do H Pytajnik zamienił się w hak A dwukropek z nawiasami Jakże sprytnie się przebrali Tworząc pulchną twarz z oczyma Nawet słownik ich nie schwytał Lecz wkrótce ludzie błagali By wróciły wszystkie znaki Bo za choćby złota górę Nie szło się z kimś porozumieć
  24. Na swe dziewięćdziesiąte urodziny, W obawie, że następnych nie dożyje, Dziadek zaprosił rodzinę całą; Przyjechał też syn z córeczką małą, Którą staruszek pierwszy raz ujrzał - Wyściskał ją czule i wytargał za uszka; Wnuczka rzekła: "Hello, grandpusiu" Życzyła leksusa i innych luksusów, Spytała się, czy jest jakiś foodzik, Bo kapryśny belly się ze snu obudził, A chwilę po tym, jak zjadła placki, Uniosła kciuk, krzycząc: "I like it!" I poprosiła o kabel do neta, Bo musi odebrać jakiegoś message'a... Słysząc to wszystko, dziadek złapał się za głowę Serce zaczęło mu bić jak szalone Zmartwiony, podbiegł do syna z pytaniem: "Synu, czy ja okupację przespałem?"
  25. Łaknie Marysia miłości, nie pieniędzy, Dobrych, nie bogatych szuka mężczyzn, Pragnie dzieci, nie wszelakich rozrywek - Żywi uczucia szczere, nie brudne i fałszywe; Marysia jest przecież damą, nie lafiryndą Ulegnie jedynie klasie, nie sponsoringom.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...