-
Postów
72 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Mirosław_Zapała
-
Oko życia
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
O ! powieko życia Zahartuj me struny obolałe Jak stal . . . . . . . . . Twardy metal. I zapuszczą korzenie. -
"N" jak Nowość...
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Lilka_Laszczyk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Monotonia dnia. Mimo, że nie mam kobitki, widzę podobieństwo w cyklu życia rodzinnego. Panta rhei! i niech tak zostanie. Żeby tylko z cierpienia wyciągnąć lekcję i pozwolić sobie iść dalej. Nie zatrzymywać się za długo.... jak kamień zasnąć w rozpaczach. Elastycznie i zmiennie. -
Garniturowe cygara
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
W kilku słodkich kroplach opowiedzieć, O tym szepcie ciepłej minuty, Tak długo wyczekiwanym spokoju melodii. Jak właśnie teraz, kiedy nie ma Ty, nie ma Wy, Albo, ale i Wśród wieczornego dymu garniturowych cygar, Dokoła miliony gotowych ust czernieni. Ach! Jakie słowa, szepty i rytmy zgodne. . . . . . Jak obłok niewidoczny, płynę kołysany przez dzieci Endo morfiny. Wole nadal fotel grzać. W upale uchylonej minuty, Gdzie ruch mój widać na radosnej kontemplacji. Bo to chwila. . . jazz u ekstazy. Kocham ten stan, Gdzie muzyka koniec ignoruje. Tam nie ma . dość . Bo to jest Teraz. Tam muzyka bije mocno. Zaraz w . w wbija mnie w tron akcent tu . tu Jazz I opada, głęboko . . . w dół. Powoli. Aż do snu. -
Skywalker na stepach 69
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
A jeśli otępiaczem jest konieczność w pigułce? dzień za dniem, tolerancja pozwoli na pisania czegoś żywszego :) Dzięki. Pozdrawiam -
Skywalker na stepach 69
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pieśń. Trochę senna, bo po sporej dawce otępiacza -
Moje awatary
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na gabrysia_cabaj utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
(W Gotham podobno nie ma roboty. Mam nadzieję, że Batman znów wróci do mnie, pod tęsknotę kołdry wyśnioną, ponownie przyjże się mu z boku, lecz, myślę że zrobi na mnie inne wrażenie niż wtedy. Inne wrażenie niż sprzed lat). Wróżek też już nie ma i Piotruś dawno uciekł z Nibylandii. -
Skywalker na stepach 69
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Gdzieś po jasnej Arizonie pływał delikatnie. Obcy tuziemiec, na piaskach pośród skał. Gdzieś na pyle zagubiony spał. I nadal wędrował śpiąc! Bez wytchnienia ale nadal delikatnie, Jak za dnia. Lecz tym razem na pyle gwiazd, Podniebny tancerz, Skywalker tak go zwali, Kiedy tworzył piruety gdzieś an pasjansach gwiazd. Obcy tuziemiec na piaskach, Gdzieś w Arizonie spał. Kiedy tak smacznie pływał, Zagubiony pośród swoich gwiazd, Oni go wypatrzyli! To on Lucky Luke Baster I tak Skywalker przed szeryfem stanął. Lecz nadal z powiekami wśród gwiazd. Cóż mogli zrobić ze zbójem Wyrok Lecz wędka nie pomogła, ni kula nie zabiła. Bo tancerz nadal spał, Jakby Chroniony przez mistrzów sprzed lat. I tancerz nadal spał, Pośród gwiazd, coraz bardziej tuziemiec niż obcy. Gdzieś na pasjansach gwiazd. I do tej pory nic go nie obudziło. Czuwali latami, on nadal pośród gwiazd. Nawet pomniki pobudowali Wielkie budowle z kamienia Lecz On pośród gwiazd. Poza nimi. Poza czasem. Koniec nastał, Kiedy serce zamrożono gdzieś tam Daleko I gwiazdy straciły ostatniego przyjaciela. -
Mogiły Rewolucji
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dawnymi czasy, tylko świat zmienić chciałem, Co przed dębem nocy - na rewolucję! wołałem Odnowa duchowo, o to walczyć chciałem, Lecz walczymy zawsze, o to czego mieć nie możemy Teraz świat mój na poezję zabarwiony, Prozą dopadł mnie duch zmiany, Zapomniałem, jakby nie istniały dawnych lat herezje, Czas na zmiany, na przyszłości poezję. Pióro mym narzędziem wzrastania, Co duch mój wznosi się nad atramentem, Klawisze w umyśle, dyktują mi treści nowego świata, My, stwórcy, raz do Boga podobni, Innym razem tylko ludźmi jesteśmy. Złamane pióra pogrzebali Ci, co walczyli dla walk, Nie wiedząc po co, szli prosto na mogił przestrzenie, Teraz kleksy zalały bojowników ciała, Samotnie usypiają w ciemnych mogiłach, ich ciała obolałe Odleciały z wiatrem nocy, gdy na rzeź lecieli jak Spartanie Pamięci straconych dyktuję tę poezję, Niech kwiaty wielkie wzrosną na ich ciałach, Bo, gdy człowiek upadnie, oni trwać będą w przestrzeni dziele, Jam dobył pióro i szlachetny atrament jeszcze nie wylał. Jeszcze nie wylał -
LOT nad marnością
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Za to nowe życie podziękować chciałem, Com się wniósł ponad kolców godziną I patrzeć mogłem z boku na tę łez maskaradę, Co w minucie była pożegnaniem końca, A w następnej, kiedym z resztek dumą Patrzał okiem czystym, Zdawała się być małym, jasnym Była gasnącym płomieniem młodości powitania. Więc jąłem się wzniecania, Aby ratować co zostało w godzinie. I ten płomyk kulawy Żeby nie zgasł bo patrzałem nie tylko okiem prawym! Jedno spojrzenie w lewo stoisz w krwawym bagnie ruchomym. Więc szabli dobyłem na wojaczkę łez granicy! Koncentracja, to co cenniejsze od złota zostało. I dokoła materia, co wnet rozsypana w proch została. Jak i ja rozsypać mogłem prawość w oka mgnieniu. Lecz nie! Co mi tam niech dokoła się sypie, upada. Ja zostanę! Patrząc trzeźwym chłodem oczu niebieskich Na to wszystko, co marnością było wczoraj. Ale w dniu cennym, nieco później Stała się marność niebieskim kondorem. Co na pustym niebie jaśnieje jego lot. Nieskończony lot. Jaśniejszy nad kratami wzrok. -
A tam odwrotnie
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na gabrysia_cabaj utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
I słońce miewało kolce. Tedy bolce, ostrwie pod skórą.... Gdzieś, kiedyś, jak patrzałem na wschodzące Słońce! -
Epicka legenda
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziewięćdziesiąt jeden zapomnianych! Chcieli dojść tam, gdzie przed nimi nie było jednego, Na góry i szczyty, hen w niebo jasne, A dziewięćdziesiąt dziewięć spojrzało za siebie, Długie spojrzenie za, długie też pod…. i w hipnotycznym spojrzeniu otchłani zostali. Tak więc dzień w dzień w doły, błota i kamienie, Milkną do dziś martwym snem jak głazy, A nie poruszył ich grzmot, i wody nie ożywiły. Dziewięćdziesiąt dziewięć zapomnianych! Bez jednego wyklęci wątpliwością. Ale jeden doszedł i jeden widział. Do dziś chwała jego nie przemija, do dziś nie przemija. -
Tęsknota...
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"Wtedy przemienię się do martwych, usatysfakcjonowanym będąc, że kamienie żyją, a poeci umierają" M. Patriota Dążenie życia. Bo w każdej radości, chcemy więcej piękna i więcej... więcej. Będąc tu, chcemy być tam. A tam, chcemy nie być tu. Tu jest miejsce człowieka - jego wyobraźnia. Imaginacja jest "przestrzenią dla mnie" - tylko myśl nasza może być pałacem, dla człowieka. Nawet samotna noc na sianie, mogłaby być niczym nocą w "pałacu dla ludzi". Jest to... jest to nie tylko tęsknota, ale też pragnienie wiecznego samodoskonalenia... I jest też radość największa, ale ona nie jest przeznaczona dla człowieka, nie na tej ziemi. -
Tęsknota...
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jest gdzieś miejsce dla mnie. Błyszczący krystalicznie czystą wodą staw. Śpiewające drozdy unoszą się hen wysoko, Tonąc gdzieś daleko, tuż pod ręką Boga. Jest gdzieś miejsce dla człowieka, Pałac lasu, w którym czyste powietrze unosi chmurę prawdy. Miejsce oddalone od iluzji pędu o tysiące mil, Przestrzeń, gdzie można oddychać. Jest tam pałac dla człowieka, Zbudowany z tysiąca belek wolny dom. Pośród ciszy natury unoszę się pracując nad lekturą. Wpatrzony w ducha przeszłości… Przeglądam z zachwytem kolejne stronice. Patrząc tak na jasność myśli, mogę spokojnie odetchnąć. Jest gdzieś dom dla ludzi. Miejsce, gdzie wolne myśli tworzą chmurę piękna, A my pośród niej kąpiemy się w czystości słowa. Jest to pałac dla ludzi, Miejsce dla człowieka Jest to… Jest to przestrzeń dla mnie. -
Mesjasz autodestrukcji
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Każdego poranka, kiedy ociężały i zaspany, niegotowy do pracy zwlekałem się z łóżka, pierwszym obowiązkiem było wyłączenie budzika w telefonie, który z sekundy na sekundę irytował mnie coraz bardziej. Kiedy już to zrobiłem, moje lepkie i zmęczone palce sprawdzały stan wiadomości. Zwykle podczas snu, nikt nie dzwonił, ani nie pisał, jednak robiłem to każdego poranka bo nóż, może akurat podczas nocnej eskapady Kovik zdobył dla mnie kilka gramów dobrej Fety. Na telefonie ustawiona była godzina ósma. Tej nocy, jak prawie każdej innej, nikt nie pisał, nie dzwonił. Miałem kilka minut na obudzenie się z odurzenia po spaleniu sześciu jointów. Ósma jeden – zsunąłem się z łóżka i podrapałem po ekstra jędrnych pośladkach, po czym stanąłem jak zahipnotyzowany i zacząłem wpatrywać się w ekran Sony Ericssona. Położony był na biurku tak, że musiałem zrobić dwa duże kroki, żeby go dobyć. Stałem nadal. Z odległości ponad metra, widziałem, że właśnie wybiła ósma dwa. Zostały mi jeszcze trzy przyjemne minuty jakie mogłem spędzić w mojej bazie kosmicznej – tak nazywałem pokój na drugim piętrze, w którym spałem od trzech lat. Nadal patrzyłem jak ujęty czarem Hochsztaplera, na ten sypiący się pseudo-telefon. Zadzwonić, nie zadzwonić – zacząłem zastanawiać się na tym co bym powiedział, gdyby doszło do zwykłej rozmowy. Może jeszcze śpi. A jak nie śpi? (całą noc, mógł wciągać olbrzymie kreski fety z nagrobka) jeśli jest jeszcze na nogach, na pewno jest cholernie zmęczony, albo poirytowany, może jest na głodzie? - Pieprzyć to – machnąłem ręką, mówiąc na głos. Wzdychając jak ciemiężony chłop po dziennej harówce, usiadłem na brzegu łóżka i znów zacząłem myśleć. Ile to już czasu minęło odkąd go znam. Dwa lata, tak dwa lata – upewniłem się w myślach, zdając sobie sprawę, że od tamtego czasu wcale nie wzrastałem na duchu. Wprost przeciwnie. Każdego dnia, spotykając Kovika i zaglądając w narkotyczną otchłań zapomnienia i imersji wpędzałem się w coraz większe tarapaty, spychałem swój zblazowany i pewnie już niszczony mózg na same dno. Ciekawe ile to jeszcze potrwa? Usłyszałem dzwonek. Rozsypujący się Ericsson wibrował na stole. - Co jest?.....nie, wstałem dopiero, a co tam u Ciebie?.... Ósemka, wow! To sporo… ja kończę tak jak zwykle, od dwóch lat niezmiennie robię do osiemnastej…. Co ty, nic się nie zmienia, wszystko jest takie same jak wtedy… rozumiem…. Wiem, jak spotykamy się wieczorem to pogadamy o tym, teraz muszę iść na śniadanie i do harówki…. No, to do dwudziestej…. No, na razie. Odłożyłem klocek na stół i spojrzałem na czas – Ósma siedem – czas zmykać na piętro. Tak więc, pierwsza dobra wiadomość - wieczorem szykowało się niezłe szaleństwo na wsi! Świetnie. Nawet nie miałem czasu wizualizować sobie tego przedsięwzięcia, byłem zbyt pochłonięty pierwszymi krokami jakie musiałem zrobić przed pójściem do pracy to jest; pogadać z mamusią, ojcem, zjeść i tak dalej. Od kilku dni, śniadanie smakowało niczym trociny. Miałem ochotę rzucić gdzieś daleko te widelce i noże, powiedzieć: jestem ćpun i nie będę nic jadł, bo mam zejście – ale to nie jest rozwiązanie. Nawet jeśli było by możliwe zrobienie czegoś tak radykalnego, na pewno nie odważyłbym się po tym wszystkim spojrzeć rodzicom w oczy. Musiałbym uciekać daleko nad Bajkał, co tam! Hen na Sybir, albo dalej i rozsypać się pod stertą przeraźliwie zimnych drzew. To byłby koniec. Zwalczając destrukcyjne myśli, starałem się to zjeść (jajko na miękko, dwie kromki z pasztetem i pomidorem, kawa Prima i jogurt naturalny – oddałbym to każdemu, jeszcze bym zapłacił każdą cenę, żeby tylko matka myślała, że jestem pojedzony. Zaraz miała wybić dziewiąta. Załatwiłem wszystkie, codzienne sprawy związane z higieną i życiem rodzinnym, po czym wreszcie poszedłem do kotłowni, wyciągnąłem schowaną głęboko między starymi książkami paczkę Cameli, schowałem zapalniczkę do kieszeni i pomaszerowałem w stronę tarasu. Pierwszy buch należał do największej przyjemności z rana. Wypuszczając namiętnie dym z ust, poszedłem na super krótki spacer po ogrodzie. Palenie z rana, jako dodatek do mocnej kawy, przyspieszało działanie umysłu, pobudzało i obdarzało niesamowitą koncentracją. Jego długi, kamienny dom był widoczny z mojego ogrodu. Stałem na środku olbrzymiego pola zieleni i wpatrywałem się w dal, tam gdzie był jego dom. Wybudowany był zbyt daleko, żebym mógł stwierdzić, czy ktoś jest w obejściu, tak więc zrezygnowałem z bezowocnego patrzenia, przymulania i zerknąłem na świat, na barwność boskiego stworzenia, któremu deptałem po piętach. Fatalność stała zaraz obok, czułem jej obecność niemal w każdej chwili. Szczęście uleciało w dalekie dale, a ja stałem jak umierający sługa Feniksa, patrząc na bezchmurne niebo i go nie widząc. Nie rozumiałem piękna natury. Nie teraz. Czas się zmienił, ja się zmieniłem. Wtedy widziałem tylko naturę, tylko naturę (nie była pięknem matki ziemi, a jedynie rozszarpaną szarością) dodatek do zdarzeń czekających na mnie prawie każdego wieczoru, była przy mnie, kiedy ćpałem , ruchałem się, albo słuchałem rock and rolla, bo tak naprawdę tylko to się wtedy liczyło. -
Godziny
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Godzin mgła zapadła nad mym duchem, Co wznieść się ponad czas zachciała. Wtem czarny napój co sił daje, Wstrząsnął mną, gdym ukończył celebrację. Tak mocno zapomnieć o minutach chciałem, Co później wzdychałem nad ciężarem usypiania. Czemu nie mijają te przeklęte minuty? Napój dodaje, co odbiera przed snem. Odlecieć w zapomnienie snu, Z kobietą, tworem wyobraźni najjaśniejszym. Decybele szumią, porywane wiatrem nocy, A ja pod nimi, z ustami co o sen proszą. Czemu tak ciężko, dla czemu muzyka cichnie? Wtedy od kolebki odpadłem, Zanurzyłem się w baśni szarpanej, Po godzinie ślepia otwierać i na zmianę. Ach, te nużące przebudzenia, co mój światek dopadły. Wspomnienie przyszło nad ranem, Myśl powstała o świcie co zabija, Przed porankiem co wznosi nas nad niebo, Lecz innym razem, jak trujący bluszcz dopada -
"Pod ciężarem nieba" PROLOG
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
PROLOG Na krawędzi Zamknął oczy. Miał nadzieję, że kiedy je otworzy, wszystko okaże się jedynie paskudnym snem. Stał roztrzęsiony, próbując rozbudzić świadomość. Ściskał brwi w błagalny sposób, podnosząc głowę w stronę nieba. Okazuje się, że ciężko skupić myśli w obliczu strachu. Został pozbawiony rozsądku. Chyba już nic nie pomoże. Możliwe że wszystko co się dzieje, jest tylko złym snem. Jednak nie miał pewności, dlatego właśnie podejmował próby kontroli umysłu. Otworzył oczy. Nie udało się. Znów stał nad przepaścią, a patrząc w dół od razu zaczynał się trząść. Cofnął się o krok. Jednak nie mógł pobiec w żadnym kierunku - przed nim niebezpieczeństwo śmierci, a za nim płomienie ognia. Stał na krawędzi kamiennej formacji, a za nim ogień niszczył wszystkie rośliny, całą przyrodę, z minuty na minutę coraz większą przyjmując postać. Młody mężczyzna patrzył w stronę nieba, starając się skleić z roztrzęsionych myśli jakąkolwiek modlitwę. Stojąc oko w oko ze śmiercią, pojawił się żal za grzechy. Nie bywał w kaplicy od czasu komunii świętej, może za dużo grzeszył i teraz musi zmierzyć się ze śmiercią, stojąc przed czeluściami piekieł? Zza jego pleców zadźwięczał okropny głos. - I co teraz zrobisz? To pytanie powtórzyło się w jego głowie kilka razy, jak echo przedzierającego szybę sztyletu. Bał się odwrócić. To nie może się dziać, powtarzał sobie, nie wierzę. Jednak ten ktoś spytał jeszcze raz. Tym razem głośniej. - Znam Twoje imię, wiem kim jesteś. Co teraz zrobisz? Nie mając wyboru mężczyzna odwrócił się. Stała przed nim postać z koszmarów. Diabeł wcielony. Czerwona skóra, dwa zygzakowate paski na twarzy. Ten ktoś wyciągnął do niego rękę. Była czymś spalona. - Dlaczego masz taką dłoń? – Odważył się młodziak. Ledwo wydobył głos. - Jest spalona. Uwierz mi, Twoja też taka będzie, jeśli nie podasz mi dłoni. - Mam Ci podać dłoń? - Podasz mi rękę i skoczymy na dół. Spójrz za siebie jeszcze raz, nie bój się. Tamten nie dowierzał, nie rozumiał przeraźliwych słów Szatana. Dalej powtarzało mu w głowie piekielne echo jego słów. W końcu zrobił dwa kroki w stronę przepaści. Zadrżał. Diabelska postać znów wydobyła z siebie niski głos. - I co widzisz? - Jak to co…śmierć, przepaść, ogień… - No właśnie. Ja proponuję Ci życie wieczne. Tam na dole. Ogień przybliża się do nas coraz szybciej. Za chwilę zginiemy w płomieniach. Jest tylko jedno wyjście. Głos płomieni zaskwierczał głośniej. - Skoczyć w przepaść?! – Wrzasnął mężczyzna. - Tak. Skoczyć z krawędzi na dół. Tam odbijemy się od dna i będziemy żyć wiecznie. Tam posiądziesz wiedzę i zaznasz dobrobytu, który ja Ci oferuję. Przez całe życie śniłeś. Twoje miejsce, twój niby dom, to nic innego jak zwykła iluzja szczęścia. W większości cierpienie. Jestem tutaj jako postać czysto duchowa, chcę Cię uratować. Jednak musisz podać mi dłoń, przestać się lękać. Nie masz nic do stracenia. No. – Zrobił krok w stronę młodego i zaakcentował zapraszający ruch dłonią. – No podaj. Sprowadzę Cię tam na dół i będziesz żył wiecznie. - Nie! – Wrzasnął tamten. – Chcę wracać do domu. Jeżeli podam Ci dłoń, zginę. Nie wierzę że istniejesz, nie wierzę. – Zadrżał. Ogromny głaz skalny spadł nie wiadomo skąd. Oboje szybko usunęli się na bok. Był to wielki kamień który stoczył się z urwiska i po chwili leciał już w dół, dalej i dalej… Mężczyzna podniósł brwi. Przysunął się do krawędzi i popatrzył. Kamień leciał i leciał zmniejszając się coraz bardziej. Po chwili znikł z jego oczu. Potem słychać było tylko trzask, potężne uderzenie. Kamień roztrzaskał się na tysiące drobnych kawałków, a echo uderzenia przelatywało koło nich, przeplatając się z dźwiękiem przybliżających się z każdą sekundą płomieni ognia. Szatańska postać cały czas patrzyła na niego, a on nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Dopadł go mutyzm, potęgujący w każdej chwili, gdy patrzył na płomienie i Diabła. Strach przejął kontrolę nad każdą komórką jego ciała. Tak właśnie nie mając znikąd prawdziwej pomocy, znów zamknął oczy. Zwrócił twarz w stronę nieba i złapał energicznie za koszulę. Ściągnął ją i cisnął w przepaść. Stał teraz umięśniony, w samych spodniach, z opadającymi do ramion włosami. Miał cały czas zamknięte oczy i ściśnięte brwi. Podniósł dłonie wysoko, a kiedy poczuł ból (spodnie zaczęły się palić) skoczył w niewiadome. Spadał szybko. Uderzenie powietrza było tak silne, że nie potrafił nawet myśleć już o strachu. O niczym nie myślał. Budzik zadzwonił. Mężczyzna podniósł się z łóżka i nacisnął na przycisk nad wskazówkami. Cholera jasna, przeklął, to tylko sen. Budzik przestał alarmować. Kiedy otrząsnął się, przypomniał sobie o notkach. Wstał z łóżka i podszedł do biurka. Stał tam plik notatek dotyczących OOB i świadomego snu. Teraz wszystko jasne, stwierdził. Uprzedniej nocy, kilka godzin przed snem, rozluźniał ciało starając się wejść w stan świadomego snu. Wyobrażał sobie kwiatki, wizualizował motyle, siebie na plaży, obudził się o pierwszej, potem starał się utrzymać świadomość, leżąc częściowo bezwładnie (po dwugodzinnym śnie i przebudzeniu ciało jest zmęczone). Teraz przypomniał sobie zdarzenia poprzedzające sen. Coś musiało pójść nie tak, stwierdził. Mimo prób wejścia w stan świadomego snu, będąc już w marzeniach sennych nie potrafił ich kontrolować, co gorsza spotkał go koszmar chyba największy w życiu. Jednak nie mógł tutaj siedzieć nad notatkami i pisać, głowić się. Lekko jeszcze oszołomiony przypomniał sobie, że za pół godziny musi zjawić się w pracy (dorabiał jako barman). Tak więc ubrał się momentalnie i wybiegł z pokoju, starając się zostawić daleko za sobą diabelskie sny i skupić umysł na dzisiejszym dniu. -
Równowaga
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Śpiewajmy i tańczmy, W nasze otchłanie snów zaglądajmy. Póki czas, przeżyjmy wszystko co minuta daje. Bo taki Nasz Wybrańców los W całunie śmierci, usypiać w jej objęciach, A za dnia do kwiatów tulić się i pić mocne niczym metal wina. Wstałem o świcie, patrzyłem ku niebu I sprowadziłem nagle jakby ducha przezroczystego, Szła do mnie postać mieniąca perłami słońca, Jam do boków jej przyłożył palce obolałe, Kiedym spadł na nią i sychyliłem się ku gwiazdom nieskończonym, Obracam się w lewo, później w prawo i nic, Wtem pierwszy raz zrozumiałem nicości piękno, Nieskalane planet orbity, a ja między nimi, jak Mały Książę, Lecz nie w samotności, a w braku drugiego człowieka, nic złego przecież Sam na sam z planetami jak kuleczki grochu, co się do mnie śmieją nie mogą przestać, tak jak ja nie mogę W dźwiękach przestrzeni ujrzeć łzy radości, Nie swoje, nie brata, lecz tego, co nad nami lata. Co niezmiennie dodaje nam skrzydeł za dnia, I ujrzeć też muszę te inne łzy…płacz smutku, Kiedy to skrzydła me opadają, prosto w głazy najtwardsze celują, Bo czymże bez upadania świat, Tym czym, bez zmartwychwstania życie, Tym, czym bez skrzydeł lot -
Jim Morrison - Legenda
Mirosław_Zapała odpowiedział(a) na Mirosław_Zapała utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nikt nie mógł ujrzeć jego gwiazd, Jego przeznaczenie było ponad wami, Małymi ludźmi, których imię zdmuchną piaski czasu. Jak żył, kim był naprawdę...być może dowiecie się, za jakiś czas, ziemski czas....w jego świecie nie istniał. Doskonały nie był On sam, lecz jego Kosmos w którym znajdował schronienie przed fałszywym lustrem Życia... Tak bardzo pragnął oprowadzić was po swoim namiocie ....lecz nikt poza nim nie mógł go oglądać. Doskonałości której tak pragnął nie odnalazł, lecz Drzwi do percepcji zostały otwarte! Szelest drzewa życia, Anielska poezja, Schody do nieba Nie!...Oddalamy się od tych drzwi... Blokada umysłu, Piekielny system, Ja....czekam... Czekam na narodziny wolności. Rzeczywistość fałszywym odbiciem złego lustra, świat w którym nic nie jest pewne i nie istnieje doskonałość... ...Czyż nie jest świat nicością? Bo czymże jest świat bez doskonałości, Tym czym niebo bez gwiazd