Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcin Łukasz Makowski

Użytkownicy
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marcin Łukasz Makowski

  1. moze to nic odkrywczego, w tematyce, ale mimowszystko wiersz czyta sie dobrze pozdrawiam
  2. przechodniu furiacie finansisto radiotelegrafisto pilocie czekajże damo gondolo czarowna dziki kocie w grę wchodzi zwątpienie o północy półcień półdźwięk półmrok skok we dnie i w nocy we dwoje wegetacja klaustrofobia kosmogonia mrok wtedy sięgam twoja ręka rozdarta plaże piasek palec granice bramy kijowa mosty otwarte ożaglowania czyste dzielnice moment monogamia loteria koktajle spijane z traw to ptaki nieloty martwe odmierzone fale powabne gonitwa modlitwa sen idioty ja istniejący niedokrwiony lekko ranny niewyspany młody i feralny ty mgła metanol damsko-męski zeszłoroczny czerwony batalion sen studiów zaocznych ty i ja to mikrokosmos razem jesteśmy zajebistą wiosną
  3. a co jest zlego w dwudziestoletniej?
  4. niezmiernie mi milo w takim razie :)
  5. pozwól że zaistniejesz na potrzebę chwili tego wiersza ulepię cię jasnoblond dwudziestoletnią wypatrzę wśród straganów innych ust ułożę z finezją fenomenalnie a po naszym bruderszafcie spojrzeń przysiądę oniemiały nad wielkością stworzenia
  6. hmm, 61 to akurat numer autobusu, ktorym niemal codziennie dojezdzam na uczelnie a co do arcykaplana to przeciez jest nawiazanie "misterium kurzu i spieszenia", misterium+arcykaplan=nawiazanie :)
  7. spedzam w nich polowe swojej mlodosci i smiem watpic :)
  8. ten autobus arcykapłan ten 61 on cały nie myśli wcale ani o platonie ani o imejlach ani o hobbitach nawet cały ten autobus misterium kurzu i spieszenia nie myśli wcale
  9. ten autobus arcykapłan ten 61 on cały nie myśli wcale ani o platonie ani o imejlach ani o hobbitach nawet cały ten autobus misterium kurzu i spieszenia nie myśli wcale
  10. I jack logan zerknął ukradkiem ciemny korytarz schody brudna klatka okno za oknem przeciwpożarowe drabinki wiec będzie jak uciec jack logan w prochowcu kapeluszu jack logan z tommym gunem i okrągłym magazynkiem kałuże za oknem czerwono niebieskie metal trze o metal syreny śpiewają odyseję chicago szybka decyzja seria na dobranoc skok na drabinki to nie będzie nic wielkiego bulwarówki nie umieszczą fotografii pod skokiem stulecia jack logan potrąca kubły bezdomnych jack logan rozpływa się w powietrzu nieuchwytny kolejny raz II mgły rozpuszczają tanie dzielnice tylne wyjście restauracji red dragon śmierć lokalna atrakcja koloryt chicago jack logan stawia walizkę odchodzi dziesięć kroków luca di pietro ze swoją parszywą bandą okamgnienia wymiana będzie dobrze z dachu spada niedopałek cholerne psy skok po walizkę jack logan wsiada do czarnego camaro kula trzaska w lusterko dwie przecznice dalej zrobiło się jak-gdyby-nigdy-nic jack logan zaciska palce na walizce w radio gra murzyn z nowego orleanu III najlepszy ze złych jack logan w paryskim garniturze pachnie elegancją katie stewens szczeniacka miłość z liceum los przeplata ich drogi na przedmieściach chicago zawsze możesz skończyć jack nie mogę kochanie jestem symbolem jack zamieszkamy w zielonej dzielnicy będziesz wyprowadzać psa a ja będę gotować nie teraz katie czekają na mnie wszystkie gangi chicago (jeszcze nie teraz) katie milczy (mógłbym przysiądź ze jack się cofnie) jack logan się nie cofa IV ostateczna rozgrywka osaczyli symbol wielka hala ciemnych interesów jack wiesz że to koniec rzuć ta cholerna bron jack szeryf o'hara wył przez megafon zawsze możesz skończyć jack baby czasem mają rację zawsze mogę skończyć katie spotkamy się na zielonej dzielnicy i razem będziemy wyprowadzać psa wiesz o tym ostatni raz jack logan w prochowcu kapeluszu paryskim garniturze uśmiecha się odbezpiecza broń bulwarówki będą się bić o zdjęcia tym razem na pewno
  11. chwytam rower łapiąc w płuca skrzydła za dużo myślę o jutrze i o kolejnych jutrach opony zostawiają ślady na piasku tak by każdy mógł mnie odnaleźć mam tendencje do uderzania głową w kamień tarczowe hamulce wystawiane na próby uginają karki zbożowe oceany tętnią życiem nieodparty urok porzucania drogi utonięcia po uszy mosty mogą okazać się kluczowe dlatego nie palę za sobą niczego czerwienie się i oblewam potem gdy matka nachyla twarz ku słońcu słoneczniki szukając ujścia niepohamowanym żądzom odwracają głowy zawadzam o miasta budzę się na chwilę obserwując inny dziwny świat ognie na rynku w krakowie herbaciarnie w zaułkach park z nieczynną fontanną oraz amerykanina rowerzystę z chicago który był na czterech wojnach teraz poznał życie obserwując śmierć ściskam gumowe obicia kierownicy wychylam się sądząc ze to przyspieszy koniec zarośnięte linie kolejowe zardzewiale wagony nierówny chodnik jest stromo i koło wyskakuje z zawiasów łamie szprychy otwieram usta leżę jestem spokojny jeszcze jest jasno na niebie są chmury jaskółki zataczając kręgi będzie padać schodzą niżej mają długie szyje nie różnią się od sępów schodzą niżej a ja nie mogę się ruszyć
  12. chwytam rower łapiąc w płuca skrzydła za dużo myślę o jutrze i o kolejnych jutrach opony zostawiają ślady na piasku tak by każdy mógł mnie odnaleźć mam tendencje do uderzania głową w kamień tarczowe hamulce wystawiane na próby uginają karki zbożowe oceany tętnią życiem nieodparty urok porzucania drogi utonięcia po uszy mosty mogą okazać się kluczowe dlatego nie palę za sobą niczego czerwienie się i oblewam potem gdy matka nachyla twarz ku słońcu słoneczniki szukając ujścia niepohamowanym żądzom odwracają głowy zawadzam o miasta budzę się na chwilę obserwując inny dziwny świat ognie na rynku w krakowie herbaciarnie w zaułkach park z nieczynną fontanną oraz amerykanina rowerzystę z chicago który był na czterech wojnach teraz poznał życie obserwując śmierć ściskam gumowe obicia kierownicy wychylam się sądząc ze to przyspieszy koniec zarośnięte linie kolejowe zardzewiale wagony nierówny chodnik jest stromo i koło wyskakuje z zawiasów łamie szprychy otwieram usta leżę jestem spokojny jeszcze jest jasno na niebie są chmury jaskółki zataczając kręgi będzie padać schodzą niżej mają długie szyje nie różnią się od sępów schodzą niżej a ja nie mogę się ruszyć
  13. usiądź na kolanach i bądź jak ta noc co nie głuchnie a powinna być głucha opowiem ci o dniu o kawiarni w paryżu paryskiej kawiarni "siedem bajek" na rue de rosa w płaszczu z dymu fajek po prawej kopciuszek w żółtej sukni i szczerbata królewna śnieżka topnieje w rogu podpierając pijaną baletnicę serce na bagnecie ołowianego żołnierza straciło wyraz piotruś pan trzyma łokcie na ladzie rzuca zgraną talie w twarz kubusia (ale on jest myślami w ciepłym miodzie) figaro przybiegł z wesela był inny prawdziwy mimo to zaśmiał się i zaśpiewał o swoim nieistnieniu
  14. usiądź na kolanach i bądź jak ta noc co nie głuchnie a powinna być głucha opowiem ci o dniu o kawiarni w paryżu paryskiej kawiarni "siedem bajek" na rue de rosa w płaszczu z dymu fajek po prawej kopciuszek w żółtej sukni i szczerbata królewna śnieżka topnieje w rogu podpierając pijaną baletnicę serce na bagnecie ołowianego żołnierza straciło wyraz piotruś pan trzyma łokcie na ladzie rzuca zgraną talie w twarz kubusia (ale on jest myślami w ciepłym miodzie) figaro przybiegł z wesela był inny prawdziwy mimo to zaśmiał się i zaśpiewał o swoim nieistnieniu
  15. "brak mi tutaj koncepcji i prawdy spojrzenia" a to niby dlaczego? dorastalas w Nowym Jorku i znasz go lepiej niz ja? pozatym cala Ameryka tak naprawde jest bezladna, jesto polaczeniem wielu kultur i rzeczy sprzecznych.
  16. z notatnika odnalezionego na Fulton Street nieopodal East River który zawieruszył się miedzy rybami i pachnie Nowym Jorkiem PS notatnik ten nigdy nie został napisany dorastałem z tym miastem na dachach czynszówek wodne zbiorniki i wielka reklama Malboro o którą oplótł sieć człowiek pająk jak ścigał goblina to moje komiksy za szafą 50 dolców na czarną godzinę pani Baker (ona była stara i bogata) powiedziała chłopcze zrób coś ze sobą bądź jak Park Avenue jak 42-druga jak Time Square w milenium jak ta wielka święcąca kula wytaczana co roku to jest Ameryka chłopcze tutaj marzenia umierają pod chodnikami tutaj dusisz się i oddychasz tym samym powietrzem Wall Street ma pstrokate szelki bądź dumny jak Empire State doświadczony jak rany po bliźniaczych wieżach patrz zielonym wzrokiem z Liberty Island jak płyną jachty jak mijają mosty bądź zmienny niczym światło skaczące po szklanych domach Lower Manhattan wejdź do metra i posłuchaj Bóg śpiewa na szynach Sinatre głowa do góry chłopcze mam na imię Hope i jestem Coca-Cola Rangersa Islanders Knicks i Yankees NY Post NY Times New Yorker jestem symbolem jestem $ymbolem
  17. amerykańscy chłopcy nosiciele światła pierwiosnków przebiśniegów słońce kolbą karabinu rozbiło okno f16 wiosna m16 wiosna sektor 315 prosimy o wsparcie o ciepły wiatr kapralu ludzie się czerwienią rumienią wycierają twarze pola wyciągają palce ku niebu drzewa rodzą otwierają się na świat słońce kolbą karabinu rozbiło głowę black hawk! black hawk! do cholery więcej ognia wiosna idzie!
  18. List miłosny ::: Marcin Łukasz Makowski ::: czy pamiętasz ukochana? miedzy liśćmi co ciekawsko na nas spoglądały w krzakach parku Batorego koło mostu i liceum kradłem ci dziewictwo opuszkami palców krążąc dziko labiryntem twojej talii wciąż błądziłem cała byłaś rozpalona po policzku łza spływała to ze szczęścia prawda miła? może czasem ci się przyśnię kiedy pierwsza gwiazdka błyśnie podpisano: Twój przyjaciel Twój GWAŁCICIEL
  19. Moja wielka ucieczka ::: Marcin Łukasz Makowski ::: "Ale świadomy byłem różniących się wieczności mężczyzny i kobiety." Guillaume Apollinaire wiedziałem że muszę uważać na każdym zakręcie blisko jest do wieczności to tylko serce trzyma mnie przy życiu ulice uprzątnięte zamiecione wzrokiem skaczę raz po raz płytki chodnikowe świetna zabawa gdybyście mogli zobaczyć starsza pani w futrze z uśmiechniętym molem nie zdążyła na autobus piątek w Warszawie zadziwiająco dużo szkła czytałem w supermarkecie jakaś dziewczyna trzy tygodnie czekała na miłość lotnisko w Dublinie żywili ją Irlandczycy pisała prasa chciałem być jak ze starych filmów trochę niemodnie podejść powiedzieć nie znam cię kocham cię zapamiętasz a ja ucieknę jak Mahomet do Medyny
  20. pięć srebrnych krzyży na płaszczu pielgrzyma w drodze do Jerozolimy siedem złotych lat żagle kupieckie morski wiatr Mesyny co południe zegar wprawiał w ruch obrazy Caravaggia mali ludzie pakowali w małe skrzynie złoto kadzidło i mirrę pewien Francuz z Aix en Provence nie do końca rozumiał ten mechanizm myślał że to tylko wiersz strudzony pielgrzym wkroczył w las miął przed sobą sto dni ciszy
  21. przy drodze do Verdun jeden z nieznajomych przebrany w mundur skakał bez nogi widziałem podobny popis w cyrku Monaco tej pamiętnej wiosny roku 1912 flary śpiewały na niebie znaczyły okopy gotowe do snu były takie dni że zabierali całe wozy woskowych figur pisałem wiersze palcem po błocie épave w zasadzie czasy powszednieją oczy robią się szklane roztrzaskane poranione drzewa głaszczą nagie piwnice teraz już wiem umiem oddychać śmiercią i co dzień oddycham śmiercią - épave-fr. ziemia niczyja
  22. Ilekroć patrzę w gwiazdy, dwoistość natury światła, fal, materii. Złote orły, gryfy z popiołu, przekwitłe kasztanowce, liczą stare światy. Pod koniec sierpnia karmazynowe teorie nieoznaczoności, Florencja, moja Florencja. Na moście złotników, szyjo ścięta, na moście rzeźników. Diamentowe kolie łez Najświętszej Dziewicy, ukradnę z nieba Człowiek marnieje, przy stadach bez twarzy, łysych owiec, pobekują zielone polany. Na tych kilku martwych drzewach wiszą kolibry mojej młodości, bo te drzewa umiały kiedyś śpiewać, cytrynowe, jabłecznikowe arie. Jakie są twoje perliste wieczności, pochłonięte oceanem. Wierutne prawdy, szczere bzdury, aleje, bagnety, mundury. Cienie chodnikowe najlepiej rozgniatać butem, nim wzlecą w niebo, to może być niebezpieczne dla odbicia duszy, koleje, aleje katuszy. Tak zmieszać się z kałużą, brudnym śniegiem to nie przystoi. Najlepiej wsiąść do karety, otrzepać z peleryny, słońcem podszytej, czyjś wyblakły łupież, stada anemii. Spijać z Alp krwistych Toskanie. We wspomnianej Florencji, marmurowi święci bazyliki Madonna di Fiore, wznosili w górę puste oczy, wykrzywiali ciała w tańcu zastygłym jak smoła. Tańcu, który przeoczył księżyc, zajęty chmurami, opleciony bluszczem, szeptem kochanków gwałcony. Dotykałem po kolei, wisielców, te drzewa, grały, wydawały dźwięki. Każdy przybierał formy martwych motyli. Dawno martwych wciąż błyszczących kolorem skrzydeł, przypiętych szpilką, za diamentową szybką. Zbiory głów, trofea jutra, wolności, dryfujące wyspy. Dziedzińce prawdy schowanej w klasztorach, grubych księgach, pergaminach ludzkiej skóry. Wypisane na dłoniach wersety pism, wyryte sztyletami wrosły głębiej niż czarne węże, stalowe magnolie. Morze, ocean spokojności na ironie, topił kupieckie jachty, wodne karawany. Przemytników dusił topielą, ciemne oceanu zakamarki, gdzie światła nie proszono. Martwi nie o to dbają, zatopione galeony, Odyseje dni świetlistych. Moje twierdze, ponad czasem, niezdobyte. Każdy z hordy pada. Oddech wrogów do poduszki, kołysanki, harfy żył wyprutych. Jedwabne pościele, tureckie jedwabie w mojej ciemnicy, jedwabne bez dna. Uciąłem wyciągnięte ręce, języki szukające schronienia, oczy miłości po brzegi. Nawet, szaleństwo, gdy będę wołać nie usłyszy nikt, skowronki, jutrzenki, narodziny, moje srebrzyste galerie. Każdy z czasem zdaje sobie sprawę , jak samotność piecze w usta. Chyba nawet ja. Rzucę Ci pod nogi, świętości, świętości. Teraz jestem w Wenecji, to był ten jeden dzień, zlany z turkusem Adriatyku. Wielki liniowiec Costa Mediterranea pomachał sterburtą do małego orzecha, płynąłem nim, Pan Brzechwa liczył gołębie. Ponoć zechciał opłynąć glob, może nawet dalej. Zostawiłem towarzysza rejsu, skok w duszność uliczek. Proszę pana, z gracją wdziękiem baletnicy, pewien gondolier mieszał między mostami nie wodę, lecz płynne złoto. Po mleko nie warto wstawać, cykliczne zalewy donoszą prowiant pod okna. Taksówki, motorówki, policja. Brak samochodów, niedosyt drzew, deficyty zieloności. Spadający z okna wazon, nauczył mnie śmiechu, w rytm pulsu miasta. W kawiarni, której nazwy nie pamiętam, zamówiłem tost z szynką, pieczone indyki, bielsze od śniegu kruki. Tak łatwo się zgubić, szczególnie w tłumie, najłatwiej wśród ludzi. Wykazałem zdolność łączenia pierwiastków zupełnie elementarnych. Mistrale unosiły pierścienie Saturna, po niebie igrały. Lwy weneckie, skrzydlate omiatały wzrokiem bruki. Mnie omiotła pewna Włoszka, nie powiem, nieładna. Domy palą się, lękiem przed nocą zakrywają okna. Orkiestra gra walca, na rynku, tańczą wystawowe manekiny. Orkiestra gra walca, by ukryć przede mną wstydliwe swoje bolączki. W środy nie warto bywać w mieście Wenecja, poeta by się zgorszył, gdy wywożą szambo nie współgra ono z gotykiem, łukami, framugami, obłędem. Orszakiem niebieskim, rydwanem Apollina odpływam w niebyt, oddychałem historią, przez ten jeden dzień. Miasto, które trwa na strażnicy światła, Rzym. Operetki sztandarów łopotały na wietrze, współgra to z melodią ulicy. Na stosie ciałopalnym boskiego Cezara, ktoś wciąż zostawia ścięte róże. Czarne koty, wyjadają resztki rozkładu wszechświata. Ironia, Panteonie pogański kościele Agryppa dał w nosa Tobie Benedykcie, papieżu. Ognie z nieba topią każdy przejaw ciemnych myśli, nie warto kołysać do snu jednorożce. Kolumny wielkich zwycięstw, grają cieniem w szachy. Oczy metra tańczą aniołami, obnażone ramiona bezwstydnic. Deszcz przy Koloseum ukazał piersi nastolatki bez słowa otuchy. Fontanna di Trevi zwierciadłem odbija skorpiony, oriony, wielkie niedźwiedzice. Legiony widm, upiory toczą walki z motorami. Wszędzie pełno włosów, wiatru młodych, szalejących. Tańczą w harmonii z jasnymi szyjami. Spokojne loty jaskółek, w powietrzu kręcą ósemki. Mnie nie oczarują pomniki magnatów pomarłych. Już czas miniaturę świata zamknąć w pieści, ocalić trupy dni, kładące pokotem wspomnienia. Cyfrowe wizje z pewnością, staną się kolorem. Sztuko amatorów, maluj melodie Adriatykiem, symfonie nieoznaczoności.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...