
Sceptic
-
Postów
1 354 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Odpowiedzi opublikowane przez Sceptic
-
-
-Jak nie pisać?
-Wcale :P
[żart]
Wydaje mi się, że tak naprawdę pisanie prozy i pisanie poezji niewiele się różni; mnie osobiście nic tak nie cieszy, jak jakaś zgrabna metafora w tekście prozatorskim... Albo w drugą stronę - przyjąć postawę reportera i wszystko opowiadać bez emocji i z wyrachowaniem.
Na pewno nie należy zbytnio angażować się w bohaterów i wydarzenia, bo to dla czytelnika wyczuwalne (wiadomo z góry, który bohater okaże się w końcu tym dobrym itd.); w ogóle moim zdaniem należy - tak jak w poezji - unikać wszelkich emocji; dobra literatura jest zimna jak kamień!0 -
Przyjeżdża Mirosław Szymkowiak do domu i idzie pod prysznic. Żona łapie za jego torbę i krzyczy:
-Kochanie, gdzie byłeś?
-Na mistrzostwach świata.
-Ale ta koszulka jest sucha i nawet nie pachnie :D0 -
A podam podam, nie było mnie dwa dni:)
W ogóle to pragnąłbym zwrócić uwagę szanownych czytelników na to, iż w wierszu tym dokonuje się ciekawa polemika między determinizmem, a indeterminizmem.
W kontekście determinizmu Bóg okazuje się straszliwym tyranem, bo nie dość, że odbiera Jego, to jeszcze w ogóle go stwarza i nakazuje podmiotowi o nim rozmyślać, co jest już świństwem pierwszej wody.
Natomiast w kontekście indeterminizmu Bóg jest nieskończenie dobry, gdyż jego rola w całej historii ogranicza się do stworzenia Jego, który to On musi być przecież istotą idealną, skoro opdmiot tak za nim szaleje.0 -
CytatWidzę późny komentarz zamieszczony pod Fantazją grzyba i Urodzinami, jest ewidentną zaczepką z twojej strony, i zastanawiam się po co to robisz? Po co ci mój komentarz.
Zaczepką? Smutno chyba żyć z takim nastawieniem do świata zewnętrznego - ktoś wystawia ci dwa w gruncie rzeczy pozytywne komentarze (bo w obydwu przyznałem, że styl masz żywy, tylko popełniasz haniebne błędy; błędy te były akurat czysto obiektywne i trudno chyba się wymigać od oskarżenia o nie), a ty natychmiast lecisz się wypłkać pod jego teksty? Zaiste, gdyby nie było to w sprzeczności z moimi poglądami - współczułbym. Ale nie współczuję.Cytat
Po pierwsze, ja już się uodporniłem na literackich mędrców takich jak Ty
Nazywanie mędrcem kogoś, kto ma na tyle wiedzy, by wytknąć ci błędy rzeczowe, mimo wszystko swiadczy o nienajgorszej samoocenie; winszuję.Cytat
to już nie mój problem Ignorancie
Jak widać - nie uodporniłeś się na owych mędrców jeszcze w stopniu wystarczającym, by nie nazywać ich ignorantami :DCytat
co do publikacji, tekst ten poszedł w lokalnym dwutygodniku i pan redaktor bardzo się ucieszył
O - przepraszam - chyba, że w lokalnym dwutygodniku :D Bo to i tekst - co zresztą w tych czy innych słowach napisałem w komentarzu (mówię o Grzybie) - w sam raz na lokalny dwutygodnik. Wiadomości Gliwickie albo Informator Tomaszowski...
Błąd rzeczowy jest błędem zawsze (a jeśli się wędzidełko nazywa wiązadełkiem to tak, jakby się samolot nazywało choinką) - i nawet, jeśli cały świat jest zadowolony - błąd jest.Cytat
Po drugie: Nie mam ochoty polemizować z takimi ludzmi jak ty, ani wdawać się w zaczepki, bo jesli atakiem jest to, ze ktos porusza temat seksu
Smutno tak chyba z uporem czynić to, na co się nie ma ochoty, prawda?
Pisanie o seksie jest zarzutem wtedy, gdy nie pisze się o niczym więcej. W twoich tekstach (zwłąszcza w Grzybie, w Urodzinach mniej) jest tylko seks - opisany żywo, dynamicznie, z ironią, ale tylko seks. De Sade bywał (jeśli nie jest do tej pory) nazywany katalogiem wszelkich możliwych seksualnych dewiacji i stawiany obok tytułów stricte naukowych - bo tam jest nie tylko seks, tam jest przede wszystkim ponure studium psychiki. Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że twoje teksty nie podzielą jego losu?Cytat
Był przed Tobą koleś , nazywał się Kerouac i nie wiem czemu, jego wspaniała książka
nosi taki sam tytuł.?
To wybornie; rzecz w tym, iż sam narazie nie znam tytułu powieści i byłbym wdzięczny, jeśli mi go zdradzisz. En route i Vimarda (przy czym żadne nie jest neologizmem - pierwsze pochodzi z francuskiego, drugie z sanskrytu, więc trudno dawać komuś nań patenty) to tytuły poszczególnych fragmentów; powieść w warsztacie (do sprawdzenia) od dawna figuruje pod roboczym tytułem "A jednak się nie kręci" - który to tytuł najprawdopodobniej ulegnie zmianie - nie wiem jeszcze na jaki.Cytat
Masz kiepski, nudny styl. Nie ma w twojej literaturze, nic co mogło by przyciągnąć uwagę. Pisarz opowiada, wciąga, ty smęcisz szukając filozoficznego usprawiedliwienia do swojej pisaniny. Narazie treści nie komentuje bo nic nie ma. Facet jedzie dokądś, rozmyśla... nudaaaaaaaaaaaa
No właśnie - liczyłem się z takimi komentarzami, bo sam bym taki wystawił. Po prostu publikowanie powieści w odcinkach w internecie nie jest najszczęśliwszym wyjściem (gdybym czytał w Internecie strona po stronie, kawałeczek po kawałeczku np. "Dżumę", szlag by mnie trafił). Nie mniej jednak - tekst ten ma narazie - przeliczając na format mniej więcej książkowy - jakieś 5 stron; i chyba niewiele jest powieści, w których na pierwszych pieciu stronach jest więcej akcji, niż u mnie (mam na myśli gatunek powieści filozoficznej).Cytat
Błędów nie szukam bo nie jestem czepialski
A szkoda; poszukiwacze błędów są bardzo mili w gruncie rzeczy, gdyż odwalają za autora czarną robotę.
Co do rady - dziękuję; Cohelio nie znoszę, egzystencjalistów łykam pasjami (Camus to dopiero "nudno" - na twoją miarę - pisał).Cytat
A na koniec możesz mnie pocałować w dupe, natchnie mnie ona do wiekszej pracy nad WĘDZIDEŁKAMI...
Dziękuję, nie skorzystam; jeśli czerpiesz natchnienie z własnej dupy, to coś chyba nie jest w porządku...
Co do stylu - lepszą miarą językowej sprawności jest poezja niż proza. A jak cię komentują w poezji - to już sam wiesz.Cytat
p.s Jak Mason? Jakieś nagrody, wystawiasz go? Ktoś to nakręci?
1. Dziekuję, nieźle.
2. Mason nie jest jeszcze ukończony, a co za tym idzie opublikowany ani nagrodzony.
3. Mason jest dramatem niescenicznym, do czytania, o czym już ci zresztą pisałem.
4. Jeśli chodzi o nagrody za dotychczasową twórczość - to nie mam się czego wstydzić. I nie wstydzę się.0 -
żeby móc w pełni zdefiniować przyczynę czegokolwiek, trzeba najpierw zdefiniować przyczynę przyczyny i tak dalej, aż do pierwszej przyczyny, czyli "nieruchomego poruszyciela"; człowiek jadący pociągiem zastanawia się nad jakąś błahą przyczyną; zdaje sobie jednak sprawę z istnienia łańcucha przyczyn i dochodzi do wniosku, że rozwiązanie całego problemu w danej chwili go przerasta; a że jedzie po prawdziwe poznanie - ufa, że będzie miał w tej kwestii niedługo więcej do powiedzenia.
Fakycznie, ciężki żart - bo i życie jest ciężkim żartem.0 -
Cytat
o przyczynach całkiem ładnie, ale nagle absolut i istota Boga - to zakrawa na ciężki żart;
To zakrawa na to, że pan komentator powinien poczytać popularnego filozofa greckiego - Arystotelesa. On sobie też tak cieżko żartoał - żartowniś taki.0 -
Osatnio mam taką schizę, że wymyślam sobie dziwnych ludzi. I tak np. wymyśliłem gościa, który przepisuje ręcznie książki; który nigdy nie siada, zawsze stoi; który pije alkohol, bo tylko wtedy nie chce mu się palić papierosów; który zaraża się wszystkimi chorobami, zeby się na nie uodpornić; złodzieja, który nie kradnie, tylko zamienia...
Wpadł wam kiedyś do głowy jakiś taki dziwny człowiek? A może znacie kogoś, kto zasługuje na umieszczenie na liście? Podzielcie się :)0 -
jakie tam żałosne, ja jestem szczerze wzruszony i pełen podziwu; zwłaszcza, gdy przełożę sobie nazwę zacnej statui na "Pierwszy w Kawałkach" :D
0 -
Semantyczno-estetyczne wynurzenia piętnastolatek mają moc zabijania.
0 -
Ponoć nieoszlifowane diamenty są brzydkie (t.zn. wyglądają jak zwykłe kamienie). Jeśli tak, to ten tekst to nieoszlifowany diament. Jest brzydki, jest brzydko napisany, ma jakąś dziwaczną formę (czemu dramat zapisujesz jak epikę?)...
Ale jeśli się za niego porządnie wziąć i oszlifować, wówczas - jestem tego pewien - może powstać jedna z najlepszych miniatur w litraturze polskiej XXI wieku (i mówię to bez zbytniej przesady). A zatem do dzieła - nadaj temu brzydkiemu kamieniowi kunsztowną formę!0 -
Masz rację, M., pospieszyłem się chyba trochę z wklejaniem tekstu, bo faktycznie ma błędy techniczne; zgadzam się z twoimi uwagami i wszystko postaram się poprawić - właśnie pracujemy teraz nad ostatecznym oszlifowaniem (wielu rzeczy nie wyłapałem). Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz i zajrzysz do kolejnych części, na pewno będą bardziej dopieszczone.
Pozdrawiam.0 -
Intensywnie pracuję nad powieścią; oczywiście mamy warsztat prozy, ale sami wiecie, jak on działa. Dlatego uprzejmie proszę chętne osoby o beta-reading - oczywiście z mojej strony mogą liczyć na wzajemność.
Beta-reading, żeby nie było wątpliwości, to czytanie fragmentów tekstu niemalże "na gorąco", w każdym razie przed publikacją, prosto od autora (autor sobie zresztą wcześniej robi "alfa-reading:D) nastawione na ostrą krytykę i bezlitosne wytykanie błędów; czyli w sumie to, co wszyscy tutaj lubimy robić :D
Z góry dziękuję.0 -
Pragnąłbym zwrócić uwagę na ciekawy stosunek poetki do Boga.
0 -
Całe noce, całe dnie O Nim myśle
Czy on kocha mnie?
W myślach go całuje,
Lecz wiem, że to marzenie,
On myśli, że go kokietuje,
Lecz to tylko wspomnienie.
Moje mysli kraża wokół niego,
Lecz on udeje niemego, niewidomego,
Nie zauwaza mnie.
Czasem się usmiechnie i daje,
Mi nadzieje, ale z tego nic Nie bedzie,
choc Go Widze wszedzie,
bo Me serce krwawi,
Miłość do niego mnie dławi.
Ja tone w uczuciu bez przyszłości,
Czy los nie ma litości? Umieram w nadzjei, że to sie zmieni!
Mój drogi!
Bóg był srogi wobec mnie i Pozwolił odebrac mi Cię!!
/znalezione na fabrica librorum; tam wywiązała się niesłychanie ciekawa dyskusja nad tym lirykiem; ciekawe, czy tu będzie podobnie:D0 -
Tekst z dobrym pomysłem, napisany żywym językiem, jednak z błędami, które zdyskredytowałyby nawet noblistę. Cała fura interpunkcyjnych, jeden frazeologiczny (mówi się: "tu JEST pies pogrzebany", nie "TKWI") oraz jeden rzeczowy, bardzo ciężki.
Panie specjalisto od pisania o fiutach, na Boga, ta część, która czasami pęka, to WĘDZIDEŁKO, nie żadne WIĄZADEŁKO! W obliczu takiego błędu czytelnik pęka ze śmiechu, ale nie z sytuacji, lecz z autora :/
Jakby poprawiać błędy, to można spokojnie wysyłać do jakiejś porno gazetki. Wydrukują. Być może nawet za przyzwoite pieniądze.0 -
stosunkowo dość późno - no bez przesady.
Chociaż word na to słowo nie protestuje, zawsze zastanawiałem się, co ono oznacza; chodzi o słowo "poczym", zamiast "po czym" - proszę o wyjaśnienie.
Z książką, na którą nie stać, to przegięcie; w każdym mieście są biblioteki, w których można zarejestrować się za darmo albo za symboliczne 5 zł - na to też go nie stać?
Zawsze myslałem, że bohaterowie mówią do siebie tylko w telenowelach ("ach, jakże ja kocham Adama"; mówiąc poważnie - nie widziałem jeszcze chyba naprawdę porządnego filmu, w którym bohater mówiłby tak na chama całkiem do siebie); a już w książkach, gdzie swobodnie można opisać myśli bohatera bez konieczeności ich przezeń wypowiadania, to już dla mnie paranoja.
i paluszki oczywiście, bo paluszki do piwa najlepsze są - podobnie jak poprzednik, nie bardzo wiem, co to jest; czy moze inaczej - wiem, że w podobnej sytuacji sam bym być może tak pomyślał; jednak w tym tekście się to kompletnie nie komponuje, bo i z czym?
Jego długie, proste, zadbane włosy, opadały delikatnie na ramiona i miał taką delikatną cerę jak niemowlak - bardzo źle skomponowane zdanie.
Nagrałem nawet demówkę – wrzucił po drodze - komu wrzucił? Chyba "rzucił"?
Adam podłączył gitarę pod prąd - proszę mi powiedzieć, jak się podłącza gitarę pod prąd. Zaznaczam, że gitara elektryczna jest instrumentem, z którym jestem bardzo zaprzyjaźniony i nigdy jeszcze nie widziałem, żeby ktoś podłączał gitarę do prądu, ani nie słyszałem, żeby tak "skrótowo" mówił (a pracowałem w sklepie muzycznym).
Był już nieźle wstawiony ale mimo to, jego palce płynęły po gryfie jak papierowe żaglówki puszczane na wodzie - w pierwszej części jest jakaś niezrozumiała dla mnie interpunkcja; w drugiej nie pasuje mi metafora, ale to w sumie czysto subiektywne.
Jazzem - czemu wielka literą, przez szacunek dla tego (i owszem, zacnego) gatunku?
Reasumując - dla mnie jest to zwykła opowiastka napisana nieatrakcyjnym językiem, miejscami balansująca na granicy poprawności. Brak głębszego sensu i walorów artystycznych - jeśli tak miało być, to się udało. Jeśli w założeniu miała to być wartościowa literatura, a nie przecietne czytadło - to niestety zupełnie nie wyszło.0 -
EN ROUTE
Hubert był w drodze.
Siedział wygodnie w fotelu obitym miękkim czerwonym pluszem i zamyślonym wzrokiem spoglądał za okno przedziału. Umyślnie wybrał miejsce tyłem do kierunku jazdy, dzięki czemu widział krajobrazy nie przybliżające się, lecz oddalające. Każde mijane drzewo, każdy kamień i każdy dom (domów zresztą – co zauważył z łatwością – było coraz mniej) znikały, czy raczej zmniejszały się nieubłaganie wzdłuż linii perspektywy do mikroskopijnych rozmiarów, zanim jeszcze zdążył im się przyjrzeć. Dawało to Hubertowi przyjemne uczucie podróżowania w nieznane i zostawiania wszystkiego, czego zaznał do tej pory, za sobą. Stwarzało też wymarzone warunki do rozmyślania. Na wiele godzin – bo droga była daleka – sześcioosobowy przedział z brązowymi ścianami i fotelami obitymi czerwonym pluszem, stał się dla Huberta prywatnym kosmosem, którego on sam był centrum. Wszystkie sprawy – ważne i mniej ważne – krążyły teraz w tej ciasnej przestrzeni po orbitach umysłu Huberta. Jednej tylko myśli starał się do siebie nie dopuścić – o tym, że ten czerwono-brązowy przedział był jednym z dziesiątków, może nawet setek tysięcy podobnych przedziałów. Pozwolił sobie zapomnieć o tym i w wyobraźni uczynił swój przedział jedynym i niepowtarzalnym.
Wbrew temu, co mogłaby sugerować pewna nonszalancja Huberta w sposobie siedzenia i patrzenia za okno, nie była to podróż donikąd, bez celu. Przeciwnie – Hubert był zupełnie świadom celu podróży jak i tego, że z każdą chwilą zbliża się moment, w którym będzie musiał opuścić swój przedział; o momencie tym nie myślał ani ze szczególnym utęsknieniem, ani z niechęcią – afirmował po prostu to, że kiedyś on nadejdzie i że trzeba będzie stawić mu czoła (tak, „stawić czoła” – właśnie tego wyrażenia używał Hubert, zresztą na wpół tylko świadomie).
Jechał do Vimardy, miejsca, którego nie było na żadnej mapie, do którego oficjalnie nie kursowały żadne pociągi, o którym on sam – niepospolity erudyta – dowiedział się z własnych snów (choć przez całe dojrzałe życie nie wierzył w iluminację z gorliwością, która kazała mu wyśmiewać zwolenników tej teorii). Jechał tam jako reporter, badacz, literat, jako turysta. Przede wszystkim jednak jechał tam jako poszukiwacz skarbu, jakim jest poznanie.
Znał zatem cel, ale nie znał przyczyn – i w gruncie rzeczy nie chciał ich znać. Nie wiedział, dlaczego tak naprawdę jedzie do Vimardy. Mógłby oczywiście wymyślić sobie jakąś odpowiedź – wymówkę przed własną ciekawością – na przykład: że jedzie tam dlatego, że sny o tym miejscu od kilku nocy nie dawały mu spokoju. Byłaby to zresztą odpowiedź równie dobra, czy też równie zła, jak ta, że jedzie tam, ponieważ urodził się dwudziestego maja; ponieważ układ gwiazd był wtedy taki, a nie inny; ponieważ fotele w przedziale wyłożone były miękkim czerwonym pluszem.
Nawet jeśli przyjmiemy, myślał Hubert, że jakakolwiek przyczyna możliwa jest do ustalenia, że pojęcie przyczynowości nie jest tylko sztuczką, jaką umysł ludzki wymyślił dla oszukania samego siebie, pozostaje jeszcze kwestia łańcucha przyczyn. Każda wszak przyczyna ma własną przyczynę, ta znów swoją i tak dalej, aż do pierwszej przyczyny – przyczyny wszelkiego ruchu, samonapędzającej, która sama już przyczyny nie potrzebuje. A zatem, myślał dalej, żeby móc z całą pewnością ustalić przyczynę mojej podróży, należałoby zacząć od ustalenia istoty absolutu, istoty Boga. Jakkolwiek pociągająca to perspektywa, odkrywanie pierwszej przyczyny na razie mnie nie interesuje. Jeszcze nie.
Gdy patrzył na mijane drzewa – pociąg jechał tak szybko, że Hubert nie mógł nawet rozpoznać ich gatunku – nabierał pewności, że podróż ta odmieni go na zawsze, i że w istocie całe dotychczasowe życie zostawia za sobą. Nie było mu smutno ani wesoło – nauczył się opanowywać tak proste uczucia jak radość i smutek; wykorzystywał je tak, jak wytrawny kucharz wykorzystuje przyprawy – mieszając w odpowiednich proporcjach, otrzymywał cały bukiet rozmaitych, wymykających się opisowi emocji.
Hubert rzadko podróżował, w gruncie rzeczy lubił jednak podróże. Nastrajały go zawsze refleksyjnie, pozwalały jego myślom wypłynąć na szerokie wody – a Hubert uwielbiał rozmyślać. Właśnie dlatego zawsze wybierał archaiczny środek transportu, jakim był pociąg – z szacunku dla własnych myśli. W pociągu myślało mu się najlepiej, zwłaszcza, jeśli miał przed sobą długą drogę, tak jak tym razem.
VIMARDA
Z zamyślenia wyrwały Huberta delikatne wstrząsy; zdążył już zapomnieć o tym, że siedzi w czerwonym fotelu w przedziale wagonu osobowego i potrzebował kilku sekund, by uświadomić sobie, że owe wstrząsy były wywołane spojeniami szyn, po których przejeżdżał pociąg. Coraz większa częstotliwość tych zakłóceń płynności jazdy świadczyła niezbicie o tym, że cel podróży był już bliski.
Gdy pociąg zaczął zwalniać, Hubert powoli wstał ze swojego wygodnego miejsca. Czy to wielogodzinne rozmyślania, z których jeszcze nie do końca był się ocknął, czy też po postu ciągłe trwanie w jednej pozycji sprawiło, że całe ciało mrowiło go i z ociąganiem wykonywało jego polecenia. W uszach mu szumiało, a wszelkie dźwięki otoczenia docierały do niego przytłumione, jakby spod wody. W połączeniu z lekkimi zawrotami głowy, zrozumiałymi przy zmianie pozycji, sprawiło to, że Hubert czuł się jak we śnie; jakby sterował swoim ciałem z odległości i nie do końca mógł być pewien własnych ruchów.
Niezdarnym krokiem (wszak od kilkunastu godzin nie korzystał z dobrodziejstw poruszania się w pozycji wyprostowanej na dwóch kończynach, za czym zresztą wcale nie tęsknił) opuścił przedział i wyszedł na wąski korytarz. Nie było ani śladu tłoku, tak charakterystycznego dla takich korytarzyków w chwili, gdy pociąg zwalnia już przed stacją; przeciwnie – Hubert był sam, tak samo jak całą drogę siedział sam w przedziale.
Kiedy dotarł do drzwi wagonu, pociąg stał już w miejscu – zahamował wyjątkowo łagodnie, bez najmniejszych szarpnięć. Jeszcze tylko dwa kroki w dół i już obuta stopa Huberta dotykała ziemi w Vimardzie. Nadal czuł się jeszcze jak we śnie (nie wiedział, że uczucie to nie opuści go aż do końca pobytu), gdy przy wtórze huku towarzyszącego odjazdowi pociągu rozglądał się po okolicy.
Gwoli szczerości zaznaczyć należy, że Vimarda – to mistyczne, wyśnione miejsce – w pierwszej chwili raczej rozczarowała niż olśniła Huberta. Nie oczekiwał oczywiście złotych gór ani podwodnych twierdz; w zasadzie sam nie wiedział do końca, czego tak naprawdę oczekiwał, na pewno jednak nie tego, co zastał. Nie było bowiem nawet chodnika – Hubert wysiadł prosto na wąską ścieżkę wydeptaną wśród bujnej trawy. Przez dłuższą chwilę stał w miejscu („na peronie”, pomyślał cynicznie, bo przecież żadną miarą nie można było nazwać tego peronem), jakby wypatrując jakiegoś niezwykłego znaku, jednak trywialność okolicy była nieubłagana; wsadził więc ręce w kieszenie (było to już u niego odruch – często sprawdzał dla uspokojenia, czy w kieszeni spodni ma portfel – tym razem jednak nie zabrał go ze sobą) i ruszy, dokąd wiodła ścieżka.
Chodził niedbale, nie myśląc o dumnie wyprostowanych plecach i władczo usztywnionym karku; powłóczył nogami, skutkiem czego potykał się często - nie sprawiało mu to jednak wielkich trudności, gdyż do perfekcji doprowadził sztukę odzyskiwania równowagi i nie przewracał się prawie wcale. W połączeniu z niestarannym strojem mogło to sprawiać wrażenie, że Hubert jest człowiekiem niechlujnym - jednak nic bardziej mylnego. Owszem, był leniwy i jakiekolwiek czynności wymagające fizycznego zaangażowania wykonywał z własnej woli niezmiernie rzadko - ilekroć jednak coś już przedsięwziął, wówczas pracował z ogromnym pietyzmem, w pełni zasługującym na miano niebywałego. Ci, którzy znali go na tyle dobrze, by odkryć w nim tę cechę, rozumieli dlaczego Hubert - w rzeczywistości pedant i esteta - nie przywiązuje najmniejszej wagi do tego, jak chodzi. Chodzenie było bowiem dla niego czynnością estetycznie obojętną, a przez to niegodną jakiejkolwiek uwagi. "Chodzi się po to, żeby iść - powiedziałby zapewne, gdyby go kto zapytał - nie po to, żeby delektować się chodem". Jeśli zdaniu temu nadamy kontekst szerszy - "Żyje się po to, żeby żyć, nie po to, żeby delektować się życiem" - wówczas otrzymamy skondensowany, acz kompleksowy obraz jego osoby.
Droga prowadziła z początku przez pola i łąki; Hubert z pewną radością spostrzegł ospałą krowę, leżącą na trawie w pobliżu ścieżki; uśmiechnął się nawet lekko na myśl o tym, że to pierwszy ssak, może nawet pierwsza żywa istota (zdawało mu się, że widział już lecącego wysoko ptaka, ale nie był tego do końca pewien), jaką napotkał od wczoraj.
Słońce świeciło już dość nisko - zapewne było około piętnastej - lecz wciąż jeszcze grzało bardzo intensywnie – najwyraźniej już od wielu dni, gdyż piach polnej ścieżki był suchy jak pieprz, tak, że idąc, Hubert wzbijał tumany pyłu osiadającego nie tylko na butach, ale także na twarzy i włosach. Na widok zbliżającego się rzadkiego lasu doznał zatem pewnej ulgi, liczył bowiem nie tylko na cień, który dałby mu schronienie przed upałem, lecz także na panującą w lesie wilgoć, która poskromiłaby wirujące w powietrzu kłęby pyłu; nie zawiódł się ani na jednym, ani na drugim.
Rzadka brzezina niespodziewanie przeszła w gęsty las sosnowy, ten z kolei skończył się gwałtownie, jak ucięty nożem. Hubert jednak właściwie tego nie zauważył, jego uwagę pochłonęło bowiem coś, co dostrzegł w oddali: człowiek siedzący na wielkim kamieniu, wpatrzony w granatową toń jeziora.0 -
Poprzednie części: En route, Vimarda.
JEZIORO
To, co Hubert z początku wziął za kamień, w istocie było swego rodzaju naturalną kamienną ławą z płaskim siedziskiem i niewielkim oparciem; gdy podszedł bliżej, mógł zobaczyć to dokładnie. Kiedy od tej kuriozalnej ławy dzieliło go już nie więcej niż kilka kroków, zawahał się; chwilę stał nieruchomo, jakby w obawie przed tym, by nie zburzyć spokoju siedzącego na niej człowieka. Przez moment czuł się jak przyrodnik, który ujrzał jakieś rzadkie zwierzę w naturalnym środowisku, i w którym radość z nadarzającej się wyjątkowej okazji zakłócona jest przez lęk, by okazji tej nie zaprzepaścić.
Hubert nie zdziwiłby się na pewno, gdyby ów osobliwy człowiek siedzący kilka metrów przed nim, bez odwracania się zawołał go po imieniu; w gruncie rzeczy tego właśnie oczekiwał, takie zachowanie najlepiej jego zdaniem pasowałoby do okoliczności. Stało się jednak inaczej, co w pewnym sensie rozczarowało Huberta; nieznajomy obrócił głowę w jego stronę i szerokim, poufałym gestem zaprosił bliżej, czy wręcz nakazał podejść.
Włosy miał długie, zmierzwione i mocno szpakowate, znacznie już nad czołem wyłysiałe; twarz okrągłą (ludzie o takich twarzach zawsze wydawali się Hubertowi sympatyczni i wylewni), przesłoniętą przez długą brodę. Hubertowi przemknęła przez głowę myśl, że do twarzy byłoby mu w chitonie; ubrany był jednak w prostą płócienną koszulę i ciemne spodnie.
Zanim jeszcze Hubert zdążył dokładnie mu się przyjrzeć, nieznajomy przesunął się na kamiennej ławie, robiąc mu miejsce obok siebie; jednak z początku nie skorzystał z propozycji – stał nadal obok, dotykając dłonią zimnego oparcia ławy.
Człowiek wycelował sękaty palec wskazujący przed siebie; wtedy dopiero Hubert uprzytomnił sobie na powrót to, o czym był zupełnie zapomniał – oto stał przed niewielkim jeziorem, o wodzie wyjątkowo spokojnej i ciemnej. Spróbował sobie wyobrazić, jak wygląda z lotu ptaka; ujrzał je na moment jako granatową plamkę na tle jasnozielonych łąk i ciemnoniebieskich lasów, przeciętych cieniutką wstęgą szaro-burej ścieżki.
-Widzisz? – zapytał nieznajomy; głos miał piękny – mocny i dźwięczny, a przy tym tak idealnie czysty, że Hubert nazwał jego posiadacza w myślach Sokratesem; imię to w przedziwny sposób pasowało do niego, gdyż w istocie nie tylko mówił, ale nawet wyglądał jak filozof. Gdy Hubert nadał swemu rozmówcy imię, nagle poczuł się dziwnie ośmielony, jakby widział go nie po raz pierwszy, ale znał od dawna.
-Woda. – odpowiedział, siadając na kamiennej ławie, niezbyt błyskotliwie i głosem jakby obcym, z zewnątrz.
Sokrates uśmiechnął się – Hubert nie był pewien, czy z serdecznością, czy z politowaniem.
-W samej rzeczy – woda. Mówisz tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie; nie słyszę w twoim głosie należnego wodzie szacunku. Czy nie zastanawia cię to, że o ile każdy o własnej matce wypowiada się z szacunkiem, o tyle o wodzie, która jest matką wszystkich matek i wszelkiego życia, mówi się czasem wręcz z pogardą? A przecież wszyscy zrodziliśmy się z wody. I nie chodzi tu tylko o to, że nasz wspólny praprzodek był potomkiem jakiejś wodnej bestii, że w istocie sławić powinniśmy nie moment zejścia z drzewa, lecz wyjścia z wody; bardziej jeszcze mam tu na myśli to, że woda żywi nas wszystkich po dziś dzień. Wszystko co żyje, żyje wodą – pokarm ma w sobie zawsze wilgoć, wilgotne jest nasienie i zarodki; nawet najsuchsze z pozoru nasiona w głębi skrywają choć odrobinę wody, i to właśnie dzięki niej uśpiona roślina ma siłę, by wzejść. Jeśli na najsuchszej z pustyń znajdzie się kropla wody – powstanie tam życie; nie bez przyczyny starożytni wierzyli, że wiele gatunków poprzez abiogenezę generatio spontea powstaje z wody; nie byli w tym wcale dalecy od prawdy.
Sokrates zrobił przerwę, jakby chciał ciszą uczcić pamięć starożytnych, po czym kontynuował:
-Cały rozwój gatunku ludzkiego sprowadza się do tego, by uniezależnić się od przyrody – co zresztą jest zrozumiałe i chwalebne, gdyż człowiek wyrwany z przyrody i niezależny od niej staje się istotą wszechpotężną, niemal boską – to od wody właśnie nigdy nie uda się człowiekowi uciec; a gdyby kiedyś miało się to udać, wówczas będzie oznaczało przeistoczenie człowieka w boga... Słuchasz mnie, chłopcze?
Hubert nie słuchał zbyt uważnie; podobny pogląd był mu doskonale znany; zdziwiło go tylko, że nadal można przywiązywać do niego tak wielką wagę, podczas gdy na ogół był traktowany tylko jako niewielki krok w odpowiednim kierunku, jako nieudolny początek prawdziwej filozofii; przez grzeczność jednak przytaknął z nieco przesadzonym zaangażowaniem.
-Nie o tym jednak chciałem z tobą rozmawiać – uciął Sokrates, nie zważając wcale na odpowiedź Huberta, po czym nieoczekiwanie zapytał: - Czy widziałeś kiedyś na własne oczy dno jeziora?
-Nie widziałem – odpowiedział Hubert po chwili zastanowienia; uważał, że mógł je widzieć tylko niedoszły topielec lub nurek, a nie był ani jednym, ani drugim.
-Czy zatem uważasz, że to tutaj jezioro - ma dno?
Tym razem nie zastanawiał się ani chwili:
-Tak, jestem tego pewien; ma je niezawodnie.
-Skoro nie widziałeś go, a nawet jak sam przed chwilą stwierdziłeś, nie widziałeś dna żadnego z jezior, zatem przyjmujesz istnienie dna a priori; można powiedzieć, że nie wiesz tego na pewno, a jedynie w to wierzysz.
-Nie do końca – Hubert uważał się za wprawnego w erystyce i nie lubił być przypierany do muru. – Ta hipoteza nie wymaga potwierdzenia w doświadczeniu, gdyż przemawia za nią wiele już wykonanych doswiadczeń; człowiek dotarł do dna każdego z jezior, każde dokładnie zmierzył, nigdy nie natrafiając na jezioro bezdenne; poza tym teoria, jakoby istniały jeziora bez dna, a zatem nieskończenie głębokie, jest w oczywisty sposób nie do pogodzenia z kulistością ziemi.
-Na poparcie jednego a priori przywołujesz drugie i trzecie; nie masz wszak doświadczalnych dowodów ani na to, że wszystkie jeziora mają dno, ani na to, że Ziemia jest kulą.
Hubert czuł się lekko poirytowany:
-Owszem, sam nie wykonałem stosownych doświadczeń i nie wykonam ich, jednak bazuję na wielokrotnie potwierdzonych eksperymentach uczonych; gdybym swą wizję świata budował tylko na podstawie własnych doświadczeń, zgromadziłbym jedynie znikomą część wiedzy, którą posiadam, nie mówiąc już o tym, że w nowych warunkach byłbym kompletnie zagubiony i bezbronny.
-Właśnie – przerwał mu Sokrates – zagubiony i bezbronny. Ludzie oszukują samych siebie z lęku przed uczuciem zagubienia i bezbronności.
-Czy dawanie wiary powszechnie uznanym przez naukę i potwierdzonym doświadczalnie prawdom jest oszukiwaniem siebie?
-A jak inaczej można to nazwać? W istocie przecież nie masz lepszego dowodu na ogromną część wyznawanych przez siebie prawd, niż to, co wyczytałeś w książkach lub co powiedział ci ktoś, kto wiedzę swą również czerpał z książek. Żyjesz fałszywym obrazem świata, a jego fałszu nie dostrzegasz tylko dlatego, że obawiasz się własnej małości i bezsilności w poszukiwaniu prawdy. Oszukujesz się, bo tak jest wygodniej; a prawda nie zawsze jest wygodna.
-Czemu miałbym wątpić w prawdy powszechne – dlatego tylko, że nie wszystkie sprawdzę przez osobiste doświadczenie?
-Dlatego, że nic nie jest prawdziwe dla ciebie, jeśli sam tego nie doświadczysz – Hubert nie mógł oprzeć się wrażeniu, że głos Sokratesa był dziwnie smutny, gdy wypowiadał to zdanie. – Wszystko to, w co wierzysz, a czego nie doświadczasz, jest tylko bajką, która ma uśpić umysł. Ludzie żyją takimi bajkami, rezygnując z poszukiwania prawdy, do której dochodzi się nie biernym przyswajaniem wiedzy, lecz jej czynnym zdobywaniem. Czy myślisz, że jeśli ktoś odkryje prawdę absolutną, i opisze ją w książce, a ty tę książkę przeczytasz, to również poznasz najwyższą tajemnicę?
Hubert milczał długą chwilę; w końcu przyszedł mu do głowy mocny argument:
-Co w takim razie z dorobkiem nauki; mam tu na myśli nie tylko przyrodników, ale głównie filozofów; czy mogę poszukiwać prawdy sam, ignorując trzy tysiące lat tradycji? Jak można być poszukiwaczem, nie znając zdobyczy innych poszukiwaczy?
-Filozofów czytać należy nie po to, by przyjmować ich poglądy za własne; pogląd na wszystko trzeba wyrobić sobie samemu – nie ma oczywiście nic złego w tym, że pokryje się on z poglądem jakiegoś myśliciela z minionej epoki, trzeba go jednak odnaleźć własnym wysiłkiem. Filozofia ma nie wyrzeźbić umysł, lecz uszlachetnić go; kamień ma zmienić w złoto, gdyż rzeźba kamienna, choćby była dziełem najdoskonalszego rzeźbiarza, nie dorówna nigdy pięknem rzeźbie złotej. Filozofia czyni materię twego umysłu szlachetniejszą, lecz ukształtować ją musisz już sam.
Słowa Sokratesa uderzyły w Huberta; poczuł się jak ktoś, kto całe życie spędził na poszukiwaniu zakopanego skarbu i nagle uświadomiono mu, że nie wziął ze sobą łopaty.
-Hubercie – powiedział Sokrates głosem łagodniejszym, mniej karcącym; okazało się, że jednak znał jego imię – przybyłeś do Vimardy w poszukiwaniu prawdziwego poznania; zanim jednak zaczniesz go szukać, musisz zrzucić balast, by wzbić się na wyższy poziom. Musisz zapomnieć o wszystkim tym, w co wierzysz, a czego sam nie doświadczyłeś; o tym, że Ziemia jest kulą, że wszystkie jeziora mają dno, że po nocy zawsze wstaje dzień; tutaj ta wiedza nie przyda ci się do niczego. Pomyśl o człowieku pierwotnym – dla niego wszystkie jeziora były bezdenne i co wieczór zasypiał w strachu, że nowy dzień nie nadejdzie; choć żył w ciągłej niepewności, o ileż bliżej był prawdy od współczesnych ludzi. By poznać prawdę odrzuć fałszywe a priori. Tutaj, w Vimardzie, jeziora są bezdenne, Ziemia płaska i nieruchoma – dokładnie taka, jaka się wydaje zmysłom.
Hubert długo wpatrywał się w granatową wodę jeziora, dopóki zrozumiał, dlaczego była tak nienaturalnie ciemna.
Sokrates wstał z kamiennej ławy:
-Chodź, Hubercie. Już czas.0 -
Cytatbahawioryzm
Że co proszę?
Być może miałaś napisać "behawioryzm". Behawioryzm jest to teoria psychologiczna, której prekursorem jest niejaki Watson, a wedle której zjawiska psychiczne są niedostępne badaniu naukowemu i psychologia winna ograniczyć się tylko do badania konkretnych zachowań; w skrajnej postaci zakładająca, że wyższe uczucia (np. miłosć, szlachetność) w ogóle nie istnieją. Oczywiście behawioryzm znalazł swe odbicie i w poezji, i w prozie (chodzi o utwory, które nie przedstawiają głębokiego opisu psychologicznego postaci, skupiając się jedynie na ich czynach), jednak tutaj behawioryzmu na pewno nie ma.
Tuszę, że chodziło ci o "strumień świadomości".
Jakkolwiek - napisałaś, że "może się nie znasz". Niestety - najwyraźniej nie.0 -
wczoraj przyśnił mi się szatan
od miłości piekły oczy
od nadziei drżały zęby
i od wiary puchły usta
na dywanie kłębki nerwów
na suficie krople myśli
na ubraniu plamy pragnień
za kołnierzem ślady wódki
w trumnie - bukiet ciętych kwiatów
dym z cygara w krematorium
jutro przyśni mi się szatan0 -
CytatSprawa jest poważna, bo jak tu spać? Doradzam więcej piwa, pozdrawiam, Stefan.
Pijam ostatnimi czasy piwo pasjami (polecam Karpackie - Okocim Palone + 9% alkoholu) :D
A sypiam raczej dobrze, dziękuję ;)0 -
Cytat
Oczywiście masz rację.
Wiem :PCytat
Mnie tylko ten akapit, w którym przewija się ta sama kwestia - powtórzona wielokrotnie - znudził. Ja wiem, że tekst prozy jest nastawiony nie tylko na jakość, ale i na ilość.
A który dokładnie to akapit? Ten o chodzeniu, czy te wcześniejsze, o siedzeniu? Nie wiem dokładnie, o który "ten akapit" ci chodzi, ale skoro tylko się dowiem - obiecuję, że poprawię, co będę w stanie.Cytat
za wiele takich zabiegów może nie wyjść na dobre twojemu tekstowi.
Oczywiście; stosuję tutaj w ogóle dosyć ciężkawy styl (aż się boję, co by było, gdyby ktoś mi kazał narysować wykres co bardziej pogmatwanych zdań), a także - co zauważyłeś - nastawiam się także na pewną "powieściową" objętość (co oznacza w praktyce co najmniej 100 stron Worda czcionką 10 z odstępami 1 :D). Po to właśnie wkleiłem te teksty do warsztatu i po to prosiłem cię o opinię - żebyś ocenił, czy właśnie w te klocki nie przeginam (w moim odczuciu - przeginam :D).Cytat
Zrobisz jak uważasz, to jest twój tekst.
Mój - i to w zamierzeniu bardziej mój niż którykolwiek inny. Jednak gdybym powiedział, ze nie zależy mi na opiniach odbiorców, wówczas skłamałbym; zależy mi i w wielu kwestiach są one dla mnie wiążące.0 -
wczoraj przyśnił mi się szatan
od miłości piekły oczy
od nadziei drżały zęby
i od wiary puchły usta
na dywanie kłębki nerwów
na suficie krople myśli
na ubraniu plamy pragnień
za kołnierzem ślady wódki
w trumnie - bukiet ciętych kwiatów
dym z cygara w krematorium
jutro przyśni mi się szatan0 -
Zdaję sobie sprawę, Sanestisie, że taka właśnie, ujmijmy to w cudzysłów, "retardacja", może drażnić czytelnika; ale wydaje mi się, że tylko wtedy, gdy czyta się tekst w kawałkach, w internecie (gdzie szybkość jest wszak rzeczą najbardziej pożądaną); w rzeczywistości jednak takie zabiegi są w powieściach - przynajmniej w większości - rzeczą zupelnie normalną i w gruncie rzeczy pożądaną. Pomijając jakieś tandetne sensacje i kryminały, gdzie akcja toczy się strasznie szybko, akcja w powieściach na ogół jest właśnie spowalniana. Weź taką "zbrodnię i karę" (pierwsze, co mi przyszło do głowy, może być cokolwiek innego) - i porownaj, czy tam na pięciu stronach (mniej więcej tyle ma do tej pory moja powiastka) jest więcej akcji niż u mnie...
0
Prośba o beta-reading
w Test / śmietnik
Opublikowano
Proszę o kontakt (wysłałem PW)