
adam sosna
Użytkownicy-
Postów
4 140 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez adam sosna
-
konstrukcje
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
dzie wuszka Wow - aże? poprawiam Macondo może Ci się spodoba mnie się podoba -
konstrukcje
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Czarna wcale nie myślałem o wydarzeniu dopiero po napisaniu spostrzegłem łączność -
Czarna słuszne 1 "poeta" won "czy" won kolory? ma być ascetycznie kolory nie zbełtają?
-
mi też coś zmieniłem
-
konstrukcje
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
płatki śniegu jak liście ciągną ku zmęczonym dachom obiecującym bezpieczeństwo padają przed bratem łaknącym ziemi odkładają wagę jeden za drugim oddając hołd konstruktorom schronienia bezpiecznie nad szybowały teraz leżą przed metą same nic - gniotą przestrzeń obiecującą spokój z nimi zrzeszone - członkostwo przypadkowe związane płaszczyzną wierne prawu ciążenia Adam Sosna(2006.03.12) -
uzurpatorki, czyli kochane kłopoty
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
może nie wolno myśleć tak samo nawet podobnie – zabronione noszenie identycznych kłopotów -
pszczoła?
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
uprzejmie proszę nie używać słów tak brzydkich jak "samoobrona" -
W nocy powstają arcydzieła poezji i miłości napiszę wiersz - piękny kochał będę - pięknie Jesteś z dnia, ciemności? pokoju, kuchni, łazienki? w przedpokoju przeciągi na balkonie podglądają Śniadanie - ktoś poda? sam wezmę - bułka z masłem nad bułką się pochylę z masłem pomylę jakiś mix Nikt nie pamięta - tylko poeta siedział do rana nie napisał jednej linijki stracił noc Adam Sosna (2005.11.07)
-
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 8-ma
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ręce założył za głowę. Nic nie robi – czyli myśli? Przemknęło Pawłowi przez głowę. Rysiek odwrócił się do niego – brodą wskazał krzesłofotel po przeciwnej stronie. -Dobrze. Na początek – sądząc po pańskiej minie – jesteśmy obaj psami. Gabinety do wyboru pokażę jutro; mój obowiązek. Tylko... wszystkim mówię po imieniu od piątego w górę, a ty będziesz miał gabinet wyżej. Pawle! -W porządku. Tak lepiej! Mogę mówić tak jak nasz biały znajomy? – Paweł czuł się coraz swobodniej. -A jak on mówi? Rysiek? Paweł kiwnął głową potakująco. -Spodziewałem się raczej „stara pierdoła”. Jak tak ładnie – zgadzam się. Z tym ciśnieniem to ty poważnie? Bo nasz uroczy łapiduch to samo mówił. – Rysiek oparł się o blat przed nim. -Bardzo poważnie! Teraz jeszcze poważniej. Jak dwu poważnych mówi powinieneś posłuchać. Zabawne... -Co? -Takie zwykłe i na miejscu to spoufalenie się z tobą. - Paweł zamilkł chcąc nabrać dystansu do tego co przeżył. Ryszard patrzył na niego uważnie, życzliwie; uśmiechał się całą postacią. -Zabawne to jest, że ja czuję tak samo. – Wyraźnie odpowiadał mu nastrój chwili. – Możesz mi powiedzieć, jak mnie ochrzciłeś w myślach? -Zwalisty. Tak jakoś... -Pewien znajomy lekarz, też go znasz, zalecił mi odchudzanie. Miał rację. Z wykształcenia jestem anatomopatologiem i wiem, że chudych kroić łatwiej, ale miałem dość nieboszczyków i ich dowcipów i zostałem głównym dostarczycielem karmy dla piesków i spinaczy dla psów. Muszę się zastanowić, czy nie wrócić do zawodu, jeśli ty tu będziesz pracował. Na pierwszy rzut oka – jesteś bardzo poważny i chudy, na drugi – dużo mniej. -Jestem niepoważny? Jestem gruby? -Jasne, że niepoważny! Gruby jeszcze nie. W tej instytucji poważni nie pracują. A ci od zabójstw są najmniej poważni, przekonasz się. Najpierw trzeba: umrzeć ze śmiechu, rozśmieszyć do łez, umrzeć z rozkoszy - później brać się za współpracę z nimi, wiem coś o tym; ciebie też to czeka. Uważaj – ich ulubiony dowcip to wkładanie odciętej dłoni do torby nowicjusza przed jego wyjściem do domu. Ale rekord pobili podmieniając wątrobę w teczce delikwenta, którą ten był zakupił na obiad. Jego żona się zorientowała przy stole. -Okropne! -Codzienność współpracy z wydziałem zabójstw tak wygląda. Im ktoś bardziej narażony na przykre doznania, tym bardziej skłonny do głupich, makabrycznych dowcipów. Ja ich rozumiem. -Ja chyba też. -Dobra. To do jutra. Masz jeszcze coś do załatwienia; ja muszę poudawać, że pracuję. O której przyjdziesz? -O dziewiątej. -Do jutra. Pokażę ci gabinet i będziesz mógł zacząć się urządzać. Sekretarkę wybierzesz w przyszłym tygodniu. Na początku będziesz się ze mną kontaktował dosyć często. Do moich obowiązków należy przekonywanie kandydatów o głupocie jaką popełniają, przyjmując się tu do pracy. Pawłowi zaczynało kręcić się w głowie od gadania Ryśka. Rzeczywiście – mógł odwieść od zamiaru pracy tutaj. -Jak długo tu jesteś? -Siedemnaście lat. -To jesteś doświadczony. -Bardzo. Przez życie i śmierć. Tu, gdzie nic nie robię, przedtem cztery lata w prosektorium... -Do jutra. I zrób badania, jak prosił nasz znajomy lekarz. -Paweł! -Słucham. -Mam do ciebie prośbę. -Tak. -Mów do niego Zygmunt, „ty” – bardzo się ucieszy. -Nie wiem... -Ja wiem. – Rysiek machnął ręką. -On jest nieśmiały, a szacunek jaki go otacza jeszcze bardziej go onieśmiela. Zachowuje się, jak gdyby na niego nie zasługiwał, a zasługuje. Po tylu publikacjach, po tylu trudnych przypadkach, z którymi sobie radził. Zasługuje! Ma wrogów, podwładnych – przyjaciół nie. Zrobię porządek z ciśnieniem pod warunkiem, że będzie dla ciebie Zygmuntem, nie panem profesorem. Dobrze? Pawłowi wydawało się, że zwalisty ma lekko wilgotne oczy, może miał? -Tak jest! – postanowił zmniejszyć wagę rozmowy, ale nie problemów. -Od jutra, nawet od dzisiaj zaczynam mówić „Zygmunt”, ty zabierasz się za swoje ciśnienie. -Dlaczego ci tak zależy na moim ciśnieniu? Boisz się, że kto inny wlepi ci gorszy gabinet? -Boję się, że Zygmunt mnie zmusi do gry w karty jeśli ty odpadniesz. Do następnego! Do dziewiątej. 3) Ponowna wizyta u „grubego” Paweł wstał i znaną drogą wyszedł. Na dole pozdrowił wszystkich funkcjonariuszy, a dyżurnego poprosił o wezwanie taksówki. Nie musiał się liczyć z każdym groszem, miał nadzieję, że jeszcze przyoszczędzi. Podał docelowy adres – adres grubego. Postanowił osobiście poinformować go o wydarzeniach; przy okazji porozmawiać o dozowniku zygmuntowego wynalazku na węch. Czuł się zobowiązany bezinteresowną życzliwością tamtego, przeczuwał, że może na niego liczyć. Stopnie ułożone w schody – windy, nawet bez piesków w piwnicy, powodowały lęki. Korytarz „głupi”, bo bez świateł i tylko numery na drzwiach pomagały trafić. Wszedł do sekretariatu. Podał imię, nazwisko. Pani – starsza tym razem poprosiła by usiadł, zaczekał. Z kimś się komunikowała. Podała mu numer pomieszczenia dwa piętra wyżej. Ruszył, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę. Prawie dostał zadyszki, bo stopnie były wysokie – wyższe niż zazwyczaj. Korytarz słabo oświetlony prowadził do pomieszczeń rekomendowanych przez sekretarkę – powinny być wysokie. Wreszcie stanął przed drzwiami z właściwym numerem. Przycisk staromodnego dzwonka – lepsze to niż pukanie – nacisnął. Czekał. -Tak myślałem, że to pan. Proszę. Zobaczył... Co zobaczył? Według oglądanych filmów tak mogła wyglądać pracownia starożytnego alchemika. Tylko te migające ekrany burzyły obraz. Gruby-łysy nie był gruby – gdy stał był łysy i wysoki i szczupły. Tuszę sugerowała okrągła twarz. -Proszę usiąść. Sądząc po minie, po postawie jest pan z tarczą; ja muszę szukać pracownika. -Cóż. Zdecydował chyba fakt, że chcą wykorzystać moje defekty. Mogę na nich zarabiać, nie tylko cierpieć. -Gdzie pan będzie pracował? -Pracuję. Od dzisiaj. Na policji. -Rozumiem. Budżet. Mogą dużo zaproponować. Mogę na pana liczyć? Jakby co. -Może pan jakby co. Ale na razie to ja mam do pana interes, i zdaje się, że dobrze trafiłem. Paweł wyłuszczył byłemu grubemu, o co chodzi – pokazał buteleczki z drogocennymi płynami. Ten wstał, podszedł do ściany, która okazała się drzwiami wielkiej szafy, wyjął dwa małe pojemniczki, wrócił do swego gościa. -Wezmę próbki. Zrobię wszystko w jakieś dwa tygodnie. Do nosa to najlepszy będzie wtrysk, a jeśli idzie o smak – mówił pan pół łyżeczki? Dosyć gęste. Można rozcieńczyć? -Nie wiem. Muszę spytać. -Proszę spytać. Paweł wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer z zapamiętanych. Po trzech sygnałach Zygmunt odebrał. -Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam. Z Ryszardem pozytywnie. Mam pytanie w związku z tą mieszanką do nosa. Czym można ją rozcieńczyć? Zwykłą gorzką, zimną herbatą. Dobrze. Połączę się wieczorem. – nie wyrobię osobiście, rozłączył się. -Słyszał pan? – trywialne! Zimna, gorzka herbata. -Lubi pan gorzką herbatę? -Z kartonu? Pierwsze co zrobię po wyjściu stąd – zapas zimnej herbaty w kartonach.- rozmarzył się Paweł. -Mam Tego dużo. Mam nawet gustowne filiżanki z jednego kompletu chyba. Gruby-szczupły nalał w dwie filiżanki herbaty do pełna – pili w milczeniu, dużymi łykami pieczętując w ten sposób zawarte porozumienie. -Proszę zadzwonić albo lepiej przyjść; przynieść ze sobą całość tych specjałów, najlepiej jeśli skontaktuje mnie pan z producentem. Sam przygotuję najodpowiedniejsze opakowania. W tym laboratorium robiłem różne rzeczy ale takich pojemników jeszcze nie. Lubię wyzwania. Dlaczego pan przyszedł z tym do mnie? Paweł zarumienił się nieco. -Zasięgnąłem informacji o firmie i o panu. Można je znaleźć w sieci. To dane dostępne wszystkim. Muszę przyznać, że sprawdzałem dane o sobie i tak przy okazji... -Znalazł pan siebie? -Tak. Figuruję jako student i jako ciekawy przypadek medyczny. -Mogę zobaczyć? -Dane nie są poufne, zastrzeżone. -Tak. Tylko nie pracował pan wcześniej tam gdzie teraz. Sprawdzimy je? Sprzątnął filiżanki; pusty karton znalazł miejsce w koszu na papierowe odpady. W stole ukazała się klawiatura a ściana nad nim okazała się ekranem. Moment – ekran wabił możliwościami przeglądarki-wyszukiwarki danych w sieci. Wpisał dane z wizytówki... Nic. A przecież były. Wpatrywali się obaj w ścianę, teraz ekran. -Szybko działają i dokładnie – przypomniał sobie, że w kadrach ostrzegano go o zasadzie niejawności na zewnątrz firmy. -Mogę? Klawiatura zmieniła położenie. Wpisał dane Ryśka – nic. Rocznik na uczelni również pozbawiony był danych o nim. Wyjął z teczki wypis ze szpitala; pieczołowicie wstukał, kosztowną według Zygmunta, nazwę choroby – pojawił się spis pięciu artykułów lecz jego dane osobowe zostały z nich usunięte, a były. -Nie ma mnie! Dokładni i szybcy są moi koledzy z pracy – spojrzał na zegarek. Trzy godziny jestem pracownikiem firmy i już zniknąłem. Zaczynam się bać. -Ja jeszcze bardziej – gruby-chudy uśmiechnął się lekko. Spotkamy się kiedyś na strzelnicy? Jesteśmy, rzec można, kolegami z pracy. Nieźle pan trafił. Ryśka pan zna? -Poznałem go dzisiaj, dzięki niemu mam tę pracę. Umówiłem się z nim na jutro. -Wszystkie zapotrzebowania na zakupy materiałów do tego laboratorium przechodzą przez jego ręce; prawie wszystko, co dotyczy bezpieczeństwa firmy, w firmie jest jego oraz moim pomysłem. Jestem autorem oprzyrządowania do odczytu, do przesyłu danych o paluszkach, siatkówkach, kształcie nosa. Rysiek panu o tym nie mówił, bo nie miał kiedy. -To zatoczyłem koło. Panu mam do zawdzięczenia poranną gehennę z windami. Panu i Ryśkowi! Pewnie nie złapał pan poręczy? -Właśnie. -Nie mogę znaleźć skutecznego sposobu na młodych, sprawnych. -Ruchome stopnie u samej góry, gdy ktoś wcześniej nie złapie za poręcz – to mi przyszło do głowy. -Ruchome stopnie tylko dla tych co nie złapali się wcześniej - dobry pomysł. Co z inwalidami ruchu i bezrękimi? -Dużo takich wchodzi? -Kilku miesięcznie. -Stanowią problem? -Nie. -Można ich trzepać ręcznie uprzejmie przed tym ostrzegając. W systemie można chyba bardziej wykorzystywać wzór siatkówki oka. -Dobry pomysł. Umówimy się kiedyś na dłużej? -Z Ryśkiem mogę przyjść? Będzie weselej. -Pewnie. Może panu uwierzy, że powinien zająć się sobą, zadbać o ciśnienie... Śmieje się pan? -Tak. Mniej więcej półtora godziny temu mówiłem mu to. -Zauważył pan nadmierną pobudliwość, szybkie mówienie, niespokojne ruchy? -Tak. Zastanawiałem się, czy nie dotrzeć do jego najlepszego przyjaciela – podobno jest lekarzem. Paweł niespokojnie kręcił się na krześle. Nie wytrzymał, parsknął śmiechem. Podniósł rękę chcąc przerwać potok wymowy grubego-chudego. Udało mu się. Na pytające spojrzenie odpowiedział: -jako policjant pan się dowie – jestem pacjentem tego przyjaciela, przez niego załatwiłem pracę, przed chwilą z nim rozmawiałem, bo to on jest głównym twórcą tych specyfików, dla których szukam godnego opakowania. Mało tego – Ryśkowi obiecałem, że będę mówił po imieniu jego kumplowi, a mojemu lekarzowi; Rysiek obiecał, że weźmie się poważnie za swoje zdrowie. Gruby-chudy uśmiechnął się, zrobił zrezygnowaną minę: -z gliniarzem na „ty” jestem, mogę być z dwoma, o ile nie ma pan nic przeciw temu. -Nie mam. Będzie remis, bo ja też z dwoma... -W ten delikatny sposób jeden glina dał drugiemu do zrozumienie kto mu płaci. Karol – powiedział gruby-chudy wyciągając rękę. -Paweł. Muszę iść prosto do domu, inaczej z całym miastem będę „po imieniu”, dodatkowo jeszcze dowiem się, że wszyscy pracują tam gdzie ja. -Ja pracodawcę mam przypadkiem. Głównie dlatego, bo polubiłem Ryśka. -Też go polubiłem, lubię coraz bardziej. -To za dwa tygodnie. Nawet ludzie bliscy nie są w stanie przyśpieszyć moich procesów myślowych. Paweł wstał, podał rękę. Do zobaczenia... Karol. Przed kolacją postanowił porozmawiać z Zygmuntem. Wystukał numer – zajęte. Wreszcie dodzwonił się. Profesor odebrał – Paweł usłyszał zdyszany głos: -słucham? -Nie przeszkadzam? -Nie – to znaczy tak. ściągnąłeś mnie z rowerka. Z domowego rowerka. Lekarze też muszą dbać o zdrowie. Tobie radzę. -Słyszę, że rozmawiałeś już z Ryśkiem – polubiłem go. Odmłodniałem w jego towarzystwie. -Będę rano z niemowlęcym wózkiem. I półlitrem... mleka. Dzięki – on obiecał poważnie zająć się sobą. -Byłem po drodze od Ryśka do domu u tego grubego, który mnie zatrudnił. Obiecał, że dozowniki będą gotowe za dwa tygodnie. Okazuje się – zna Ryśka, nie jest gruby – też jest gliną. -Ja do was nie pasuję. Chyba, że mnie przyjmiecie do pracy w waszej szacownej instytucji. Liczę na sprawozdanie z pierwszego dnia w nowym miejscu zatrudnienia. Zadzwonisz? -Jasne. Kiedy będę mógł cię zobaczyć? -
hajda z orgiem w lasy i pola
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
jak nie sierpem to młotem naprzód cywilizacjo może lepiej na urlop? mal! stanie samochód -
narazie bez
adam sosna odpowiedział(a) na Tomasz_Biela utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
przyczyna wojen? "Jam wszechwiedzący" - moim zdaniem przy pomocy różnych narzędzi usiłuję przekonać do siebie -
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 6-ta
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Twoje uwagi zastosowałem chyba -
w okolicy piątej
adam sosna odpowiedział(a) na Kwiat Pomarańczy utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
rozumiem emocje szybko popraw "prucz" -
podziwiam wirtualnie Pani cierpliwość
-
metaforyzując kota
adam sosna odpowiedział(a) na Ela Adamiec utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
czy jedno słowo czyni poezję "współczesną"? + -
nie wysłany list
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
aha!!! czas - iluzjonista -
nie wysłany list
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Księżyc - odbicie Słońca -
a ja takie teksty lubię klimat i wiedzę gratuluję dziękuję +
-
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 7-ma
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Mimo perturbacji na parterze był punktualnie. Drzwi obciągnięto czymś miękkim; więc nie pukał. Wszedł do obszernego pomieszczenia – zajmowała je kobieta w średnim wieku. Jej obecność oraz duża ilość sprzętu biurowego wskazywały, że jest w sekretariacie. -Pan Paweł? – mimo wcześniejszych zabezpieczeń sekretarka upewniała się czy gość jest właściwy. -Proszę spocząć – wskazała wygodny krzesłofotel. -Ryszard ugrzązł u szefa szefów; bardzo przeprasza, że jeszcze go nie ma. Usiadł lustrując obszerne pomieszczenie – biurko, długi stół, kosze na śmieci będące prawdopodobnie niszczarkami papierów, kilka ukrytych komputerów, schowany w kącie wieszak na wierzchnie okrycia. Dopiero po chwili zauważył, że cała ściana przed nim jest ogromnymi drzwiami do szafy. -Nie szkodzi. Poczekam. Kobieta przyglądała mu się. Pewnie Rysiek (przejął tę formę od profesora) powiedział jej to i owo. W końcu nie wytrzymała: -przepraszam, pan faktycznie czuje tak mocno? Nie zaproponowałam panu nic do picia, bo boję się urazić. -Nie nie. Nos mam zapchany watą, a smak – po zastosowaniu lekarskiej sztuczki mam jeszcze pół godziny spokoju. -Widzi pan, przeważnie przychodzą tu ludzie tacy jak inni. Rzadko, właściwie nigdy nie zdarza się spotkać kogoś tak ciekawego. Kawa czy herbata? -Sądzi pani, że jestem ciekawym obiektem? Dla mnie to dolegliwość i przekleństwo. Chociaż... -Zmienia pan ostatnio zdanie? Opowiedział jej historię sprzed kilku dni – o facecie, który zaatakował na korytarzu. Pokiwała głową. -Miał pan szczęście, z tym węchem. Wyczuł go pan. -Tak. Miałem też szczęście, bo znam podstawowe techniki obronne. I jeśli ktoś zakłada, że nie – ma pecha! -Bardzo proszę. Usiądzie pan tu bliżej. Będę się czuła bezpieczniej. – wskazała na krzesłofotel bliżej jej biurka. Wstała – pewnie by zrobić mu herbaty. Coś ostatnio ma szczęście do ludzi mających sekretarki. -Proszę! Prawie podskoczył na dźwięk naczynia z chłodnym płynem. -To gotowiec, zimna herbata z kartonu - powiedziała. -Nawet nie wiedziałem, że taka jest. Dzięki. -Od ponad pięćdziesięciu lat jest. Usiadła do swoich zajęć. Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi pchnięte ręką zwalistego mężczyzny. Pewnie Rysiek wyrwał się wreszcie od „góry”; może poświęci mu parę chwil? -Przepraszam pana, ale jak szefostwo przypomni sobie o spinaczach, które namiętnie gnie, wrzuca do niszczarki, która się psuje, bo tego nie lubi, nie ma rady. Zna pan jakieś czary? Pilnie potrzebuję kogoś, kto zna; wyczaruje jakieś środki, alias pieniądze na zakup spinaczy i niszczarki. Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. chodźmy do mnie, żeby Grażynce nie przeszkadzać. Zamówi jeden spinacz i sto niszczarek i będzie bardzo śmiesznie. -Kiedy ostatnio mierzył pan ciśnienie? – Paweł dość obcesowo przerwał potok słów szybko wyrzucanych przez mężczyznę. -Zygmunt coś panu mówił? – w ten okrężny sposób poznał imię profesora (na wizytówce było tylko nazwisko). -Nie. Gołym okiem widać, że powinien się pan pilnować. -Zygmunt mówił to samo. Coś w tym jest. -Jest, jest. Chce mieć kolegę na dłużej. -Dobra. Rysiek jakby się uspokoił po tej wymianie zdań. -Chodźmy do gabinetu. Paweł skinął głową pani Grażynie. Wstał nie zapominając o herbacie i poszedł posłusznie za zwalistym. Polubił go. Gabinet w porównaniu z sekretariatem był mały; skromnie wyposażony; pewnie gros spraw załatwiano w tamtym pomieszczeniu. -To prawda co opowiadał biały hohsztapler? – Rysiek wskazał na nos; pozostał w żartobliwej konwencji. -Pewnie tak. To mi dokucza. -Mogę?. Mężczyzna obrócił się na krzesłofotelu do ściany, w której schowany, tkwił niewielki sejf. Wyjął z niego plik banknotów spiętych papierową banderolą; podał Pawłowi, mówiąc: -znajdzie pan fałszywe? -Przepraszam na chwilę. Jest tu gdzieś kosz na śmieci? -Tam w kącie za parawanem. Paweł odłożył banknoty; poszedł we wskazane miejsce i wyrzucił dyskretnie watę z nosa. Lekko wciągnął powietrze przekonując się o działaniu powonienia. Wrócił na krzesłofotel wstrzymując oddech. Wziął banknoty do ręki i... Wszystkie były takie same. Spojrzał na Ryśka. -Wszystkie są takie same. -W tym gabinecie ktoś był prócz mnie? -Około sześć godzin temu jakaś kobieta i dwie godziny temu pani Grażyna. -Zechce pan przejrzeć te monety? – zwalisty wyjął z szuflady miskę pełną monet. -Te dwie – są takie same ale inne od pozostałych. Rysiek pokręcił głową w zachwycie. -Stary Zygmunt miał rację; nie koloryzował. Jeśli o węch idzie – mogę pana z czystym sumieniem naszym psom polecić; tym na dole i tym na górze. Warunki są następujące – trzy miesiące próby płatnej rzecz jasna, gabinet podobny do mojego, sekretarka – sam ją pan wybierze spośród przedstawionych kandydatek – samochód jak taksówka. Pawłowi zakręciło się w głowie od warunków, od wymienionej sumy. Policzył błyskawicznie w głowie i stwierdził, że nawet po trzech tylko miesiącach będzie dość zamożnym człowiekiem. -Przyjmuję. – Powiedział szybko. -Doskonale. Proszę w takim razie do kadr – piąte piętro, pokoje pięćset siedemdziesiąt jeden do pięćset siedemdziesiąt osiem. Potem, całkiem prywatnie, jeśli ma pan ochotę – proszę do mnie. -Windy będą działały bez zarzutu? – to przyjdę. Na nieme zapytanie opowiedział historię wchodzenia do budynku. Mężczyzna zaśmiał się. -System śledzenia. Prawie wszyscy wchodzący do budynku, korzystają z poręczy, które są jednocześnie skanerami, czytnikami linii papilarnych. Matematyczny wzorzec linii trafia do centralnego komputera ruchu, który zawiaduje drzwiami; windami; połączony jest także z wykrywaczami uzbrojenia i materiałów wybuchowych. Do piątego piętra dotarłby pan bez kłopotu jeśli komputer stwierdziłby, że pan jest czysty. Wyżej konieczne jest „zaproszenie”, przyzwolenie na wjazd – windy mają też urządzenia pozwalające na odczytywanie i przesłanie matematycznego obrazu skóry palców do systemu. Zygmunt dał mi pańskie odciski palców więc nie musiałem schodzić na parter. -Co się dzieje jeżeli delikwent buntuje się? Panowie z parteru byli bardzo uprzejmi. -Wtedy przestają być uprzejmi, a pieski w piwnicy mają co jeść. Abstrahując od potocznej nazwy instytucji, mamy w piwnicy piękną psiarnię połączoną krótkimi korytarzami z bardzo porządnymi wybiegami. -Aha. Dobrze, że byłem grzeczny. -Bardzo dobrze. Gdy był pan niegrzeczny pewnie nie rozmawialibyśmy teraz, a ja wydałbym mniej na karmę dla piesków. -Szczęście piesków, że dokarmiane są czymś dobrym. Nie tylko knąbrnymi klientami. -Wrócisz? Przepraszam! Wróci Pan? -Jasne. Nie szkodzi – pochlebstwo. Idę dopełnić formalu. Wrócę na herbatę – zimną! Zatkał dyskretnie nos przyniesionymi z domu wacikami. Wyszedł do kadr; cieszył się, że to zaledwie trzy piętra, że winda go już „zna” i nie „nakarmi” nim piesków. W drodze przez sekretariat, ukłonił się pani Grażynie wkroczył na korytarz. Pod opieką światła bez problemu trafił do windy – prawą ręką musnął dziewiąte piętro – nic. Na piąte winda zareagowała; drzwi zasunęły się i prawie natychmiast rozsunęły. Nie czuł jazdy. Podążał za światłem – dobry wynalazek – pomyślał. Drzwi pokoju pięćset jeden czekały na niego, nikt ich nie wyniósł. Wszedł energiczniej niż do Ryśka; natknął się na starszą, zażywną kobietę – wyglądało jak gdyby na niego czekała. Nie zapytała nawet czy on, to on. Domyślił się, że na jakimś ekranie podziwiała już jego wizerunek, a na innym dane personalne. Ukłonił się, kobieta wskazała mu miejsce, usiadł. Skoro pan tu jest, to znaczy, że decyzja pozytywna podjęta – głos miała wysoki ale melodyjny – słuchało się jej bez przykrości. Natychmiast jej palce rozpoczęły bieganinę po klawiaturze wywołując na niewidocznym dla niego ekranie, burzę znaków. Wiedziała już prawie wszystko tylko... -Jak właściwie nazywa się stanowisko, na które mam przyjąć? -Może oberpies? – było mu lekko i radośnie. Pokiwała głową. -Podoba mi się. Tylko ta nazwa jest już zajęta. Domyśla się pan – kogo tak nazywamy? -Hm... -Sam pan nazwę znajdzie; powie mi. Ruszyła maszyna tworząca dokument na papierze i kartę identyfikacyjną z bardzo trwałego tworzywa. Wszystko dla niego. Zastanawiał się, kiedy pobiorą od niego oficjalnie „kadrowo” odciski palców. Nie doczekał się – pani pokaźna wyjęła z szuflady biurka coś w rodzaju aparatu fotograficznego: -pan tu spojrzy. Muszę wprowadzić wzór siatkówki, żeby pański gabinet się otworzył. Dziękuję. -A odciski palców? -Już pobrane. W blacie biurka jest czytnik linii – wszędzie ich tu pełno, tych skanerów. Będzie pan meldował temu elektronicznemu karakonowi, ze żyje. Co piętnaście minut trzeba się meldować od piątego piętra w górę. Niżej – co godzinę. Prosta procedura i chodzi o bezpieczeństwo; rozumiem to – jednak czuję się upokorzona. -Te środki są konieczne by skutecznie chronić życie. Pawłowi – sam nie wiedział czemu – zrobiło się głupio, kiedy to mówił. -Proszę tu spojrzeć – kobieta wskazała na przytwierdzony do ściany okular. -Wygląd siatkówki będzie zmieniony w cyfrowy i przeniesiony do pamięci tego cerbera. To zamiast klucza – potwierdzenie tożsamości przy wchodzeniu do gabinetu. Spojrzy pan przed drzwiami i kabelkami schowanymi w ścianie wzór siatkówki trafi gdzie trzeba; drzwi pałacu staną otworem. -Wszystko? -Wszystko – skinęła głową. -Powyżej piątego stosujemy procedurę skróconą, żeby ochotnicy nagłej śmierci nie męczyli się zbytnio. Witamy w psiarni. -Zaproponuję aby nad drzwiami umieścić wielki napis – „WIERNOŚĆ”. Oddaje własności miejsca? Kobieta spojrzała na niego. -Zmienił pan zdanie tak szybko? -Argument z piwnic na mnie zadziałał! Wstała podając mu rękę – w ten archaiczny sposób dawała mu do zrozumienia, że chętnie z nim porozmawia kiedyś. Tak to odebrał. -Przyjdę zobaczyć, jak gabinet urządzony; jaką sekretarkę pan wybrał. Osobiście dopilnuję, żeby podesłano najbrzydsze i najgłupsze kandydatki. Na imię mam Bożena. Dowodzę tu od piętnastu lat. Miła była. Wszyscy byli mili. Na każdym piętrze. Mam pracę o jakiej nie marzyłem za wynagrodzenie, o którym nie marzyłem. Jestem szczęściarzem. Korytarz odprowadził go światłem do windy potem zawiódł do Ryśka. Wszedł – skinął głową pani Grażynie; skierował się ku zajmowanemu wcześniej krzesłofotelowi; gest stróża w spódnicy pokazał mu drzwi gabinetu Ryśka. -Niech pan wejdzie. On robi to co lubi, czyli nic! Całą robotę odwalam ja więc mnie by pańska obecność przeszkadzała. Rysiek rozpościerał się za biurkiem, tyłem do wejścia. -
a gdyby jak kwiaty...?
adam sosna odpowiedział(a) na zak stanisława utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
jakoś mnie nibykurtuazja nie razi pewnie, bo spacji nie lubię "proszalnym" mi się kojarzy - żebraczym -
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 4-ta
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
mój przypadek podobno jest unikatowy nauka tego w nosie nie ma -
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 4-ta
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
wprowadziłem prawie wszystkie Twoje uwagi do tej części Ucieszyła go wiadomość o postępach prac nad środkami blokującymi jego zmysły. ---badania naukowe z reguły mają na myśli więcej niż jedną osobę więc jego ego won z tym się nie zgadzam!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Pawła przypadek jest u-n-i-k-a-t-o-w-y -
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 6-ta
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
niech CI -
Na fali /villanella/ :)
adam sosna odpowiedział(a) na Joanna_Soroka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"czternastu chłopa na umrzyka skrzyni i butelka rumu..." jak pić to pić! wiersz piękny pisze pięknie +++ -
Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 6-ta
adam sosna odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Twoje uwagi