Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

janusz_pyzinski

Użytkownicy
  • Postów

    1 159
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez janusz_pyzinski

  1. przyjdź jeszcze raz czekam na wierne łapy psa na szorstki język liźnięciem nocy leczący rany dnia przyjdź czekam na obrożę twoich rąk na ciche warknięcie zachwytu warg tylko przyjdź i bądź strażnikiem mych stóp na świątynnych schodach wiodących na piedestał ...niedokończonym wierszem czekam na anioła sprawującego władzę swojej odmienności tylko przyjdź a reszta będzie milczeniem i błogosławieństwem
  2. I JEST TAKA CISZA jest taka cisza która się innej ciszy nie boi jest taki głos który wsłuchując się w inny mówi głosem swoim są takie ręce zamknięte w różaniec i pierścień chwytający przestrzeń świętości przyrody widocznej z kajaka na mazurskich szlakach i z lotu ptaka pod suknią Turbacza gdy mgłę Twej peleryny rozwiewa wiatr stoisz jak Giewont strzegący historii Tej ziemi wskazując niebo pod niebem krzyż milczący uśmiech jakby mówił którą ścieżką najprościej iść jest taka chwila która jest wiecznością obrazem Twoim na tle gór przez które największy Pasterz tego świata idzie po subwencje dla ludzi do nieba II BYłEś TU byłeś tu jeszcze ślady Twoich stóp pachną na ścieżkach jodłami jeszcze Giewont podziwia panoramę Twoich słów i górale tęsknią za nimi przed obliczem Ludźmierskiej Pani mgła jeszcze pieści Twoje włosy siwizną strumienie śpiewem pozdrawiają cień światło przenosi horyzont za granie wiatr nie znający językowych barier niesie Twój głos za granice czasu zostałeś tu na zawsze orłem by spod nieba patrzeć na pasące się owce uśmiechem posyłasz w doliny gałązkę oliwną w ustach gołębicy aż biała szata zakwitnie purpurą w zachodzącym słońcu ziemskiego dnia a potem już tylko śWIATłOść i na historii Tej ziemi klęczący Turbacz III PIETA DROGI miejsce nasze nie tu i nie nasz czas tu tylko droga dzieży zaczyn uświęcający chleb Ty byłeś Drogą i Ojcem na Drodze i bólem i promieniem słońca milionem ścieżek składnikiem dróg pytaniem dokąd-? i odpowiedzią jak zrozumieć bliskość stajenki do Krzyża i Krzyż byłeś pomiędzy Wiarą i Nadzieją Miłością krzyżującą dni Słowem kalwaryjskich dróżek chwytającym przemijanie w dłonie by nie bać się wszystkim się zdawało że do Boga daleko a Bóg tak blisko był na dobrze oświetlonej miasta drodze gdy my śniliśmy rozległy sen więc wybacz Ojcze ślepoty grzech nie nasz tu czas i miejsce dziś gdy odszedłeś zapamiętuję Twoją twarz wyuczoną na pamięć Pielgrzymkę dwudziestu sześciu lat chleba skibkę Dobra smak cieszę się i cierpię lękliwą ikoną kruchości szkła trwam prowadzisz mnie za rękę wierzę przecież zostawiłeś znak nie wypatruję już zbuntowanych jeźdźców i płonących mieczy egoizmu stygmatów Ty jesteś Drogą i Pietą
  3. wiara która wszystkie upadki tłumaczy podnosi z klęczek nadzieję i każe iść dalej która każe zapomnieć o bliznach zapomina tak szybko jak umie a umie zbyt dużo żeby nie pamiętać o prawdach tajemnic istnienia i nie ma niewierzących są tylko błądzący po ścierniach własnej niewierności szukający inaczej niepewnych teorii wierzący w teorie nigdy niesprawdzalne jak wierzy się w siebie nigdy nie do końca
  4. dziękuję.na pewno warto,ale tak,by nam skrzydła zostały
  5. zamknąłeś we mnie cała miłość zgubiłeś albo wyrzuciłeś klucz ktoś znalazł otworzył drzwi przeciąg zdmuchnął kurz wspomnień postawił kwiaty w oknach boję się że znów zgubi klucz nie wpuszczam nikogo do środka i nikogo nie muszę wyrzucać zmuszając sie do litości jestem sama ale nie samotna w kolorowym świecie wrażeń z górnej półki sięgam coraz wyżej i głębiej ściągam księżyc z nieba kołysze w ramionach wiatr jeszcze nikt nie pieścił tak mych piersi jak trawa nikt nie brał w objęcia tak czule i blisko jak woda nie głaskał mych ud nie łaskotał obficiej od piasku stóp nikt nie mówił do mnie tak pięknie jak ptak i nie czochrał włosów intensywniej od gwiazd na którejś ze stron pamiętnika zapisałam noc z nieznajomym od klucza było dobrze teraz jest piękniej przewiduje boskość pawich piór
  6. pytasz dlaczego tak trudno odgadnąć drogę wiodącą w przyszłość by nie być zdeptanym na drodze pytasz jak się czuć można będąc zgubionym w chaosie wciąż wracającego dzieciństwa gdy ogień młodości już wygasł pytasz znaków na niebie i horoskopów zbyt łatwych spełnień by się spełnić miały kosztem katharsis uciekasz w marzenia nie mogąc przewidzieć paraboli lotu liścia w ucieczce od drzewa która nie jest antidotum życia choć chciałbyś by była pytasz o możliwość powrotu sam nie wiedząc dokąd zapomniałeś już jak z wozu na rogu rozdałeś za darmo wieś pełną po dyszel i wciąż czekasz na coś czego nikt nigdy ci nie obiecał zapytaj co zapamiętała niezapominajka zanim przerosła ją trawa - w świecie gdzie nic się nie spieszy gdzie lato spaceruje z chabrem po miedzy nie pytaj
  7. nie wchodź w obręb światła chcąc dostać się na świecznik ćma już to dawno zrobiła i zamiast świecznika ma klęcznik
  8. aż tyle mam za dużo żeby brać za mało żeby dać mam ciebie ty mnie dwa konie wprzągnięte w kierat dnia sny wspólne nieba dach ogniska ciepło i ziemi szmat mam tyle ile wart jestem mieć mam wszystko
  9. w sadzie naszym już jesień lato minęło a przecież dopiero zakwitał krokus w sadzie naszym szron włosy drzewom maluje a przecież dopiero pierwszokomunijne przymierzały alby w sadzie naszym jesiennym wspomnienia przytulone do ognisk ty podchodzisz i w ciszy pytasz ojca popiołów dlaczego liście w kołysance deszczu zraszają pustynię a chmury podbite wiatrem niepewności w kożuch ubierają błękit matka piorunów w śniegu rodzi dzieci i strach się skrada w krzyku łabędzi bez słowa odchodzisz już wiesz-za szybko w sadzie naszym jesiennym betlejemskość się jawi rdzawością
  10. jeszcze nas księżyc oczaruje jeszcze nas gwiazdy wezmą pod rękę jeszcze nas drzewa obejmą czule jeszcze nam wiatr potarga włosy jeszcze nam konie kopytami wskrzeszą pieśni zapomniane jeszcze nas grzywy rozchełstane zabiorą tam gdzie czeka wiosna gdzie kwiat czeremchy utęskniony muśnięć smukłości naszych palców czeka tylko na stosowną chwilę by nas wyzwolić z wszystkich lęków i zaprowadzić w sad opętany dojrzewaniem gdzie nasze źródło jeszcze bije tam w starej studni z cembrowiną z której piliśmy pierwszą miłość jeszcze wrócimy pod namiot nocy gdzie skrywaliśmy blask ogniska na swoich twarzach gasząc płomień przecudną mową warg i języka gdzie wszystkie sprawy ziemskie i boskie warte były grzechu aniołów splecionych skrzydeł i oddechów mówisz że szron już że jesień popatrz świt rozsuwa kurtynę dzień taki sam jak wczoraj i konie gasnące gwiazdy w rozwianych grzywach a słońce takie samo nasze jak odrobina wiary w szczęście
  11. DOM to nie cztery ściany i dach dom to majstersztyk przechowalni dobra tu kąty dzielone na cieplo tu każdy ma swój kąt stąd sie wychodzi tu wraca tu troski rozłożone równo i szczęście mnożone na długo choć jego ściany kiedyś runą pod dachem nie zagości strach dom jest ręką ojca i uśmiechem matki o jedną pustkę za dużo kiedy się spełni zły sen w popiele po nim znajdę MIłOść jej diament zatrzyma łzę
  12. wiedzący znacznie mniej niż wczoraj znaczący znacznie mniej niż kropka tak oczekiwana w zbyt długim zdaniu całkiem nagi pod owczą skórą przekraczam granicę terytorium wilków prowokuje ich ślinę i oczy łapczywie liczące kości przeraża alternatywa przeciętności kiedy się patrzy w ziejące paszcze każdy krok jest ciężarem podnoszonej nogi nie tylko dla zrobienia kroku kopnięcie musi być mocne by zamknęło język w czeluści pustosłowia i wybiło zęby czyhające na ochłap przesuwam się w męczarni niedokonań wilki juz dzielą skórę całkiem nagi uciekam przed wstydem zachowując w pamięci ich twarze na własnym podwórku uklękam do własnych relikwii się modlę zamykam się w sobie i ciszę zaczynam zamieniać na szczęście rozumieć że nigdy i nigdzie nie będzie tak dobrze jak w domu gdzie wilk jest znany od dawna i owca nie musi być czarna skąd wciąż niezależnie od kolorów i wieku wychodzę szukać człowieka
  13. cóż zostanie po mnie puste dłonie wspomnień drzwi zamknięte na oścież puste miejsce przy stole i wiatr co czasem przyciągnie pod okno cień na którym spadający liść napisze ostatni wiersz cóż zostanie po wierszu gdy przeczyta go deszcz i nabożnie złoży w koślawym lustrze nekrologu
  14. widzisz synu po naszych całonocnych rozmowach nie zostało śladu kurz osiadł na niedosyt słowa zawsze nam mało było słów by określić odległość gwiazd od słońca w słowniku wiatru szukaliśmy najprostszych dróg zrozumienia siebie krakowskim targiem dobijaliśmy do przystani marzeń by w portowych knajpach spijać pianę z nawarzonego piwa lekko nam nie było skoro świt nigdy nie zastawał nas śpiących szukających po omacku białych plam na historii stołu uczyliśmy się jeść deszcz w zaciśniętych zębach i uśmiechać pojęciem sytości kochać babcie i żony u szczytu wieczoru czytające bajki z księgi snów jeszcze nigdy nie było tak prosto jak teraz usiąść wypić wino i zanucić pieśń dzieci które dorosły do powrotu w dzieciństwo zrozumieją brak słów czy pamiętasz synu twardość dłoni przynoszącej chleb?
  15. modlitwo moja przeporanna nie ta której mnie matka uczyła nie ta z książeczki do obrazka nie ta z klęczników anioła modlitwo moja z ptakiem wniebowzięta i wracająca z paciorkami rosy jak ciebie nazwać gdy gwiazdami świecisz niby wiecznymi lampkami przed ołtarzem nocy kiedy świat zasypia w kadzidle maciejki i kiedy się wybudza z dzwonieniem konwalii modlę się z najmniejszym nawet kwiatkiem polnym który mi najlepszym jest nauczycielem pokory cierpliwości we wrastaniu w skałę jak cię rozumieć pośród mowy zwierząt i jak odnaleźć w padającym śniegu dlatego się modlę lotem skrzydeł ważki i nie ma dla mnie rzeczy mniej lub bardziej ważnych modlę się ciszą odwiecznie milczących kamieni znających siłę milczenia i ciszę siły kosmosu modlitwo moja z zasuszonych ziaren pożniwnego wieńca gdzie się ukryły słowa polnego różańca i prostota pługa na drodze do szczęścia z upuszczonej przez skowronka struny dźwigającej ciężar sacrum i profanum prawdy niebiańskości ziemi modlitwo moja ze skrzypienia szeroko otwieranych ramion z panoramy słońca na tafli jeziora z szumu tataraku i śladów odciśniętych w piasku kiedy świt myje zaspane oczy okien bez słów niepotrzebnych i gestów niemocy jak ciebie pojąc jak cię nazwać i jak się modlić by cię rozumieć i jak upadać by umieć się podnieść dźwigając w omdlałych ramionach upadłość dziesięciu przykazań jak cię umieć słuchać pod amboną lasów z której najmocniej Bóg przemawia - tu dopiero słyszę najszczerszą modlitwę i tam zaczynam rozumiec sens życia wszystkiego co kiedyś On stworzył i stwarza dlatego się modlę każdym powiewem wiatru unoszącym ręce gałęzi do nieba proszącym dla ziemi o deszcz i pogodę ...z wysokości bezruchu ptasich skrzydeł maleńkie konfesjonały świątynnych wież mienią się pychą w sieciach pajęczyn żywej jeszcze nekropolii swiata a ja się modlę każdą ciszą dzielącą krzyk upadków i echo podniesień dom z którego wychodzę jest moją modlitwą do którego wracam po dobrym uczynku modlitwo moja całodniowa pijąca z pszczołami nektar z kielichów goryczy przed i podeszczowa z horyzontu tęczy za którą Pan swe oblicze schował widzę Go jak schodzi po wieży kościoła nie wchodzi do środka nie klęka baldachim łopianu kryje Jego postać pod baldachimem mała myszka polna rozgryza kość nieba i płacze bo straciła zęba
  16. u nas kukułka już nie kuka lat ani szczaw nie przychodzi do domu na zupę pierwsze czereśnie nie pachną szpakami jaskółka nie wita wiosny ani deszczu wszystko po staremu a jakoś inaczej nasze góry zmalały dziewczynki wyrosły dni coraz szybsze i krótsze wieczory słów coraz mniej a jeśli już są to jakieś oschle nieszczęśliwe i do świętego Mikołaja nienapisany list proszę-przynieś mi krótkie portki
  17. o trzeciej nad ranem myśli staja sie bezpłodne i nie wydadzą już dzieci obumierają jak niepotrzebne plemniki pod lawiną kamieni spadających powiek w budce drzemiących faktów dnia wczorajszego strażnik nocy karmi nadzieję że go nie złapią na brzydkim uczynku samogwałtu oczu zręcznie nazbierany koszyk malin snu rozlał się słodkim sokiem w pisanych na wodzie kręgach nie wiedzących witać się czy żegnać strażnik do świtu czeka na odpowiedź
  18. jak się odbiera pierwszy dotyk światła widok nagiej piersi smak pierwszego mleka pierwszy zapach matki jak się czuje miłość gwałtownych upomnień pierwszych kroków upadków podniesień jak świerzbi język pierwszym słowem mama jak cieszy się nocnik z nocnego sikania i sucha pielucha nad ranem ile straciłem nie wiem nie pamiętam a jednak skąd wiem co syn czuje kiedy światła dotyk widok nagiej piersi kiedy dorośliśmy do kolejnych spełnień
  19. zbudź mnie chcę podglądać życie nie umiem go jeszcze na pamięć tylko zbudź mnie a może JUTRO odgadnę
  20. odkleja się twarz od twarzy świt zgorszone święte obrazy zasypiają do następnej nocy przeraźliwie skrzypiących łóżek
  21. w mojej wsi już dawno wycięli najwyższe topole zaorali ścieżki do sąsiada na ranach zasiali obojętność wysprzedali konie teraz się wykłócają o miejsce w kolejce do SKR-u i o telefon w mojej wsi diabeł składa Bogu ofiarę ze starych kawalerów a panny z dziećmi modlą się o małe mieszkanie na nowym osiedlu w mojej wsi pod zbutwiałymi jak twarze płotami siadają spełnione marzenia o marmurowym cmentarzu galicyjskiej biedy
  22. śmiercią kliniczną umarłe spod prawa łona jabłoni wyjęte jeszcze żyją czekają aż dojrzeje śmierć czyhająca przez zimę w naszych zębach
  23. w strachu własnych cieni budujemy pospiesznie porty przeznaczenia e-mailem umawiamy spotkania nigdy niespotkane na stronach www człowiek małpa com pl pisane obojętnie szukamy twarzy dawno nie widzianych za ścianą samotne jestestwo powoli umiera wdeptane w popielnicę czasu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...