Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

janusz_pyzinski

Użytkownicy
  • Postów

    1 159
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez janusz_pyzinski

  1. podpisuję się obiema rękami pod obydwoma wypowiedziami,tzn.Goyi i Twoim.Obydwie macie rację,wielkie dzięki za dobre rady,na pewno postaram sie z nich skorzystać,a że moje gadulstwo idzie w parze z plastycznością,no cóż...tak to już jest że nie tylko ciekawość do piekła prowadzi, ale również gadulstwo donikąd.Spróbuję się streszczać,może się uda. serdecznie pozdrawiam
  2. Przepięknie opowiedziana ta chwila.I zakończona bardzo optymistycznie.Naprawdę nie jesteś niczyja.Trwaj chwilo dożywotnio. gratuluję i pozdrawiam
  3. gdy kiedykolwiek będziesz chciała świat swój darować moim dłoniom to przyjdź na ławkę podkasztanową wiesz tam gdzie zawsze o tej porze kwitną marzenia na różowo w pąki rumieńców ubierając ciała i w śpiew słowika najpiękniejszy dusze gdzie gwiazdy świecąc tylko dla nas wyzwolą wszystkie zmysły z ciemności zanim księżyc stary zazdrośnik nie przyśle chmury świtu z bogami pić będziemy wino i z ćmami tańczyć taniec światła w rytmie karnawałowych dreszczy świerszczy by ulatując lekko nad sobą czas zostawić samemu sobie imię przestrzeni jakże odległe kiedy się niebo miesza z ziemią i z niebytu granic rozsądku rosa się leje w spragnione dzbany ciał które wcale nie są naszymi tylko rydwanem maja mocno zziajane konie nieba stanęły nagle przy wodopoju chłepcąc rozkosz i nadzieję że niedaleko stąd do raju zapach czeremchy z zapachem siana wszczynają burdę o pierwszeństwo w kalejdoskopie polnych kwiatów a my na ławce blisko siebie całkiem jakby łabędziowo plączemy szyje splatamy dłonie płyniemy w sobie pod żaglem nocy i długim wierszem odchodzimy podkasztanowej ławki gasząc płomień i nikomu niepotrzebne słowa które same odeszły w dorosłość a których uczyć trzeba się od nowa jak warkocza przywołującego młodość
  4. uśmiech wysublimowany ze wszystkich uśmiechów tylko ty potrafisz tak unikalnie się uśmiechać conocznie śnię jego pejzaż codziennie uczę się na nowo słońca które kiedy już umiem znika w logarytmach jutra stroskaną przestrzeń czasu wypełniając płomieniem nie dającym się nazwać fizyczna pustka bez ciebie jest nic nie znaczącym bólem kiedy w oczach niewiędnący uśmiech prowadzi na smyczy miłość wyrafinowaną ścieżką księżyca i gwiazd aż wyczerpany tachometr nieba położy sie z rosą pośród traw a cisza jest tylko pozorna bo uśmiech znów wraca ze słońcem na twarz i znowu sie uczę i znowu powracam w twój cień tym bardziej że upał zdwojonego szczęścia wyciska ze mnie siódmy pot wędrując przez ciernie aż uśmiechnie się noc najpiękniejszym kwiatem
  5. dwa ostatnie wersy można różnie interpretować,ale nawet w tłumaczeniu na wszystkie języki świata nie znajdują potwierdzenia. z głową płynącą pod górę pozdrawiam
  6. jestem jak stary kalendarz z którego zrywasz codzienność pożółkłe kartki milczenia makulaturę dat z wyobraźnią papieru toaletowego tu zegar jest tylko urzędnikiem czasu drżącą wskazówką perspektywy złomu w niezmienności gorącej herbaty z cytryną i nieprzełkniętej kromki z dojrzałością wyreżyserowany uśmiech na dzień dobry czeka na mój powrót z tamtej strony grobli na której nareszcie będę tylko sobą pająkiem w bursztynie na twojej piersi półoddechem oddechu wyjściem i powrotem ciszy przesiąkniętej migdałowym sokiem i psem przemokniętym pod twoimi drzwiami przykładem wiecznego dążenia do odnowy życia jestem jak stary kalendarz z którego zrywasz ostatnią nadzieję pożółkłe kartki milczenia do widzenia na piaskach różowych wspomnień dawno już wymyślonych słów i nasłuchiwania kroków na schodach jabłka z zakazanego drzewa na poddaszu uwikłanego w labirynt krajobrazu jeżyn w który najlepiej się wchodzi z majowym deszczem a najtrudniej wychodzi jesienią
  7. Goya!-skąd wiesz?
  8. rozumiem i cieplutko pozdrawiam
  9. wracam tu bo tylko tu mogę odpocząć i odpoczywam wracam tu bo tylko tu mogę czas zatrzymać i zatrzymuję wracam tu tylko na chwilę która jest wiecznością i dziękuję że jestem wtopiony w kalejdoskop pól jak mrówka w żywicę zostanę bursztynem na zawsze za tysiąc lat koralem na szyi na zdrowie zawisnę reliktem wolności przestrzeni tubylcem który umiał właściwie ocenić odległość w ciemności jak śnieg wracający na ziemię
  10. pytasz dlaczego tak trudno odgadnąć drogę wiodącą w przyszłość by nie być zdeptanym na drodze pytasz jak się czuć można będąc zgubionym w chaosie wciąż wracającego dzieciństwa gdy ogień młodości już wygasł pytasz znaków na niebie i horoskopów zbyt łatwych spełnień by się spełnić miały kosztem katharsis uciekasz w marzenia nie mogąc przewidzieć paraboli lotu liścia w ucieczce od drzewa która nie jest antidotum życia choć chciałbyś by była pytasz o możliwość powrotu sam nie wiedząc dokąd zapomniałeś już jak z wozu na rogu rozdałeś za darmo wieś pełną po dyszel i wciąż czekasz na coś czego nikt nigdy ci nie obiecał zapytaj co zapamiętała niezapominajka zanim przerosła ją trawa - w świecie gdzie nic się nie spieszy gdzie lato spaceruje z chabrem po miedzy nie pytaj
  11. Matka Boska znów pierze obrus na świąteczny stół potem pójdzie narwać kwiatów zanim usiądzie wysypie okruszki gołębiom pocałuje słońce i uśmiechnie się do kota cierpliwością schylona wychylona przez balkon do południa wyrywa chwasty z ikony mojego podwórka ugotuje obiad z wczorajszych marzeń i pójdzie na spacer z wózkiem pełnym szczęścia w powrotnej drodze nazbiera chrustu na opał bo wieczór znów sypnie chłodem wcale się nie spieszy ale i w tył nie ogląda kiedy podchodzi do okna by powitać męża gwiazdy już lśnią w jej oczach i włosach nocą nauczy się na pamięć wiersza który pisała przez cały dzień i zanim zaśnie odnajdzie stare przytulanki gdzieś tam na strychu własnego nieba rankiem znów spotka się z rosą i odmówi z malwami pacierz cerując niespokojne myśli nadziane na kolce tarniny jak duchy nieostrożnych motyli potem odejdzie spokojnie po przełęczy cienia by nam rozpalić nadzieję a sobie zostawić troskę o rodzinny album prawie boska moja matka przypomina mi ciągle wieczny ogień płonący przed ołtarzem domu
  12. żeby mieć czas na chwilę przystanąć zapatrzyć się w niebo zatęsknić zobaczyć jak piękny jest świat lecz żeby go widzieć trzeba go rozumieć dostrzegać pamięć pochłaniać echo słów patrzeć jak płatki śniegu wirując za szybą stwarzają obraz podobny zstępującym aniołom a my w pejzaże swoje wpisani znów dalsi sobie niż wczoraj i jakby od niechcenia pies odchodzi od nas kupujemy gazety w kioskach czasem wpadniemy do biblioteki rzeźbimy swój świat mocą wyobraźni nierzadko kończymy uniwersytet a jednak z ciałem uwięzionym w potrzasku pieniądza czekamy na uderzenie pioruna rzucamy zimne pocałunki kwiatom pensjonariusze nowych domów z centralnym ogrzewaniem spod strzechy i kamienia nie pamiętamy garbu starca komina plotkującego ze znajomą ścieżką o furtce co przeganiała wiatr i tyle spraw otwierała naraz a stąd nawet mysz obarczona ciężarem kota odeszła donikąd żeby mieć w sobie tyle siły by ciężar rozłąki udźwignąć zapatrzyć się w niebo zatęsknić za wonią siana oszałamiającą niepamięć głęboka jak cisza skąd kwiaty wyfruną znowu z luster motylich skrzydeł i stary ptak wyśpiewa naszą młodość co ją na nieba błękicie złotem napisały kłosy powoli obrasta nas bluszczowy smutek odliczamy godziny zamykanej przestrzeni rozwieszonej między słowem i gestem jak jesienne pranie ostatnie przed deszczem co strząsa w nas nieuchronne zasypianie i ptaki gotowe już do odlotu
  13. widzę cię światło i choć nie mieszkasz we mnie codziennie dotykam słyszę pieśń brzasku gdy wchodzę w najwierniejsze barwie słońca zboża dojrzewające w krajobrazie nieba widzę stągwie cienia z których pijesz radość roztańczenia z wiatrem w azylach zajęczych jak sygnaturka dajesz znak do modlitwy czas rozstawiasz po kątach i narzekasz na chwilę bezczynności kiedy już zamkniesz oczy kwiatom i oddasz w dzierżawę gwiazdom ciemną łąkę nad miastem chciałbym tak wtedy stać oparty o ciebie i przestrzeń i śnić pod zatrzaśniętą powieką najmilszy rodzinny pejzaż gdzie jeszcze zapach naftaliny przywraca świat słońca i światła które rozumie kocha i nie żąda a ja drżę jak alien kiedy wnikasz we mnie zachłannie już nie krok po kroku ale myśl po myśli w świat który jest wciąż moim światem
  14. twój krajobraz zamyka się we mnie widnokręgiem wieczoru z nadzieją na gwiazdy zapatrzony w zachód słońca przez różowe szkiełka pachnie jeziora flakon perfum plącze się i supła jak w trzcinach wiatr język szept podchodzi do brzegu kręgiem białej kartki puszczonego łabędzia kiedy nasze ciała przybierają kolor ziemi i wszystko się miesza gdy zaczynamy rozbierać bezwstydnie tamtą podróż i tamten śnieg czuwający za oknem by księżyc nie podglądał lubieżnych kształtów prawdziwej poezji płoszysz biciem serca melodię polnego konika znowu ci przyjdzie słodki przywitać brzeg i zagłębić się w otchłań ramion swojego mężczyzny jak fale przelewają się armie wspaniałych obietnic unosząc nas nad sobą potem wkładając jakby do kołyski w głęboki dekolt toni źle zinterpretowaną niewinność do samej siebie niepodobna odbijasz swoją twarz tyloma ciepłymi kolorami naraz w płytkim i szybkim oddechu plaży jakby stąd właśnie wiatr dopiero odszedł z bosych stóp strącając piasek rozsypujesz po niebie wiązanki kaczeńców a ja szczęściem drżący podchodzę do ciebie biorę cię na ręce wchodzimy w pejzaż jonaszowej ryby po kolana po pas po szyję jak zawsze od nowa
  15. tak mało mi ciebie tak krótko choć słodycz rozlała się wkoło to deszcz nam kałużą się kładzie do stóp nie wiem czy kiedyś zamienię się w światło nieraz już umierałem w świetle gwiazd lecz uwierz że wcale nie było mi łatwo strachliwą osiką przy dębie oddychać i schylać się razem po kolce róż w świecie emigrujących donikąd motyli trzymających kotwice rzucone w ukojenia przystań czekamy na siebie nieznani wśród łąk tak blisko do ciebie a już zapomniałem twe imię tak daleko gdy tydzień zakończy niedzielę tak mało mi ciebie tak krótko podobno miłość ma słodko-gorzki smak spróbowałem i teraz wiem już wszystko drzewa w kwiatach wiosenno-niewinne jakby ktoś na ich głowach suknie ślubne kładł i sygnaturki znajomy głos na majówkę... napisałem do ciebie miłosny list wysłałem na adres nieznany wśród pól czekam być może w ciszy usłyszysz mój głos
  16. Przeczytałem wszystko co dziś napisałaś.Jestem pod wrażeniem.Cisza bijąca z Twoich wierszy tworzy przepiękny krajobraz słów w którym każde z nich jest na swoim miejscu,a ich oszczędność sprawia,że klimat się ociepla,a wraz z nim opustoszałe nocne perony. Gratuluję i życzę dalszych,równie udanych utworów.Gorąco pozdrawiam.
  17. to jest właśnie to,czego od Ciebie oczekiwałem.Znalazłaś to,czego intensywnie szukałaś,bez zbędnych,górnolotnych słów,ale w nadziei szukania,w sile miłości.W prostocie tego wiersza jest PIEKNO w całym tego słowa znaczeniu. kołyszę Cię do snu...cichutko,by mój oddech nie zmącił Twojego oddechu
  18. jeszcze tkwi w nas spotkana po drodze chwila jeszcze płonie ogień i rozprzestrzenia się czas w naszych żyłach gorejącą plamą jeszcze wiatr w grzywach koni porywa do tańca liście naszych palców wypełnia sie przestrzeń ciał bosymi stopami wędrówki warg każdy powrót jest ciszą po trzęsieniu ziemi szczęśliwą że udało się przeżyć a teza że jest jeszcze cos piękniejszego jest tylko hipotezą
  19. uciekaj jeśli chcesz nie będę gonił cię i nie oglądaj się za moim cieniem wiatr w żagle włosów złap w oczy bezkresną dal przyjazne drgnienia fal pod stopami powrotnej drogi zostaw ślad na piasku pod wierzbami gdzie cisza rozpostarta na krzyżu rozstajów kompasem jest mewom uciekaj tam gdzie deszcz nie dosięgnie cię tam gdzie bezpieczną jest nieba przystań w pamiętniku słońca na pamiątkę zostaw zasuszoną łzę powróć piórem ptaka gniazdem będę czekał na twój śpiew zawsze będziesz wracać ścieżkami tęsknoty jak powraca grzech nie uciekaj dalej stwórzmy tu port marzeń poczekajmy co przyniesie dzień powróć choćby burzą bo nie mogę dłużej samotnością tkwić powróć tu choć trudno lecz jednak najprościej z sobą tylko z sobą nowe gniazdo wić gdzies w gałęziach ramion szczęście swoje dźwigać jak wracający nad ranem do poduszki sen
  20. jak słońce ziemi przyglądamy się sobie w oczach tańczą promyki nadziei na zawsze świt zmęczony całonocną podróżą u drzwi naszych przycupnął ze spokojem spogląda w dnia lustro widząc parę gołębi gruchającą swe szczęście aż jastrząb cień rzucając na dróżkę uderzy czas nieznany i miejsce odejścia ciał naszych palce zaklęte w obrączce a dusze splecione miłością zanim wiatr pióra rozniesie po świecie i czas się zwęgli w spadającej gwieździe powróćmy na wzgórza zapomnianych wspomnień dobrze jest stamtąd widzieć wszystko inaczej i przełykając ślinę tego co już było czekać co jutro przyniesie aż zatłoczony tramwaj opóźnionej nocy wyrzuci przez okna sen w złudny seksapil dnia
  21. puste szuflady pełne wspomnień zapachu lawendy spłowiałego adresu skreślonego kreteńskim labiryntem życia zanim w tryby miłości wdarł się piach nim zgrzyt goryczy serce zakuł w dyby zgubił po drdze wielobarwne liście i rzeczywistość zamienił w sny podarowałem ci kiedyś misia miś dawno umarł a jego cień wędruje ze mną po dnach szuflad kwiat zasuszony dla pamięci spowity kurzem starych dat penetracją wczoraj włączony odkurzacz jak ściąga z historii przydatny majestat mgnienia uchwycony spogląda na mnie z oblicz zdjęć ja miałem wtedy jeszcze włosy tobie zbyteczny był makijaż zbierałem owoc kwiatu dojrzałej jabłoni piłem rosę pogodnych nocy twych oczu napęczniałymi do bólu ustami szukałem manny twoich warg szare komórki zgłupiałe doszczętnie boso błądziły po pszenicznych rżyskach jak ekran w kinie lniany obrus zatańczył na stole światłem które rozumie kocha i nie żąda-obrączki dwie zagbione aureole aniołów pod krzywym niebem wierzb w pożółkłych kartkach kalendarzy niepowtarzalna wielobarwność chwil za nami tyle niewidzialnych murów garbatych dróg i szczęść po drugiej stronie czasu chcesz dotknąć ciepła czujesz ból pustych szuflad
  22. inne są nasze cisze gdy twoja śpi spokojnie moja wyje bólem dlatego tak trudno w oczy spoglądać i szukać w sobie schronienia dwa światy w naszym wspólnym świecie goniące cienie wczoraj po przestrzeniach nigdy tak jakby wielokątom geometria odebrała kąty na płaszczyznach potknięć zamknięta w okrąg historia bytu gdzie każdy punkt wyjścia jest punktem powrotu świadomością echa po wydaniu krzyku ciszą bólu i bólem ciszy po utracie czegoś co przed chwilą było oczekiwaniem
  23. jeszcze zanim zaśniesz przyjdziesz pocałujesz pościel twego ciała kwiaty twoich rąk mgnienie tamtych wiosen ciepło tamtych lat zwiniesz w kłębek ciszy wiersze będziesz tkał Ikarowi skrzydła i ślepcowi laskę przyjdź nie pożałujesz dojrzewają owoce w utkanym ogrodzie koszyk weź zagubił się w ślinie słony smak czekam zegar samotnie połyka godziny i szczekanie psa aż pięciopalczasty uśmiech twojej twarzy zejdzie niżej i niżej wtedy mogę umierać a ty utkasz kwitnący sad i wszystko od nowa jak się tka tylko miłość
  24. Całym sobą popieram słowa Lea Len.Totalne dno nie tylko gramatyczne,ale i kulturowe na które (na szczęście nie wszyscy) spadamy
  25. nie lubię gumy,ale truskawki tak.Smaczne podobnie jak wiersz.Już niedługo i będzie ich mnóstwo. I truskawek i wierszy,bo piszesz coraz lepiej,a ja jak pamiętasz,czekam na to i życzę połamania pióra(albo klawiatury). wiosennie-truskawkowo pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...