Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

janusz_pyzinski

Użytkownicy
  • Postów

    1 159
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez janusz_pyzinski

  1. coś tu chyba jakaś magia działa bo intuicją tego bym nie nazwał,ale ja też w tym samie czasie tylko na drugim forum jakoś wstecznie się rozmarzyłem.Podoba mi się to co wyżej i kupuję w ciemno.Lubię te stare domy i ich nastrój,a tu i mchem zapachniało i pająkiem jakoś swojsko. cieplutko,domowo pozdrawiam
  2. nie pytaj kim jetem pytaj jakim jestem człowiekiem a odpowiem Ci wierszem dziękuję za chwile uwagi i serdecznie pozdrawiam
  3. ty który kiedyś w ciszy cieni rzucałeś światło gwiazd pod nogi ty który pustkę po odejściu wiatru wypełniałeś szeptem własnego oddechu ty który jutro na sny podzieliłeś budząc rozkosze bosostopej rosy popatrz już zmierzchem pokrywa się przystań i czas wypłynąć na wieczorne łowy wspomnieniem iskier żagiel wypełnić ogniska już mgła niepewności z dymem rozczarowań płynie ptakiem się przebić przez skałę ciemności ty który kiedyś się przebijałeś wiesz że niemożliwe staje się możliwym wystarczy tylko w siebie się wtulić z dwóch ciał tworząc jedno ciało wędrować po nocnych przestrzeniach lotem nietoperza w łoskocie pociągu na peronach serca poprzez krew pulsującą do granic szaleństwa ty który kiedyś będąc szaleńcem wybrałeś bezmiar wzburzonego morza dzisiaj rozumiesz bezcelowość ciszy wiatru w żaglach i samotność łodzi dryfującej w głębię ty który kiedyś na pustyni chcąc być baobabem musiałeś się uczyć mowy pieszczot piasków naucz mnie miłości tym większej im bardziej odległej tęsknoty gałęzi do wiatru i szumu rozmowy o jutrze bym mogła uwierzyć w każdy jego szczegół jak wierzę w moc żagli spójrz horyzont wypełnił się światłem anioł przybił do przystani i wita zbłąkanych przechodniów nasze ciała rzucone na plażę drżą w snopach iskier i tętencie koni przywożących dzisiaj gdzie światło uczy się cienia deszczu ziemia ja ciebie ty mnie bez końca do początku przez mgłę
  4. szept tylko i aż bo przecież jesteś choćby powietrzem choćby śliną choćby pragnieniem i marzeniem zapachem cienia wiatrem wspomnień którego choć nie widzę czuję jak niebiański dotyk oczu twoich boskich który z tamtej strony czasu patrzy z rozbawieniem na pląs mojej duszy chorej na zbawienie gdzieś wśród twoich ramion szept Anioła Stróża Ukojenia pozostał tylko tyle i aż tyle odeszłaś a ja zapomniałem jak się zapomina twoją twarz pamiętam jak ciszę błękitnej ekstazy gdy wnosiłem w krąg światła swój cień
  5. ja zanim umrę zapiszę go w pamięci,a potem gdzieś tam z sobą zabiorę,jako ucieczkę od szarości. z milutkim pozdrowionkiem oczywiście.
  6. znów usiądziemy przy stole pełnym dni ciepłych i dobra ojciec modlitwą wieczernik otworzy i ciszę wpuści do środka już nigdzie nie będziemy się spieszyć czas rozwikłując szczerą rozmową o dniu pomiędzy jutrem a wczoraj wpychając go w szuflady wspomnień z nadzieją że powróci kiedyś i jako absolwent Akademii życia zasiądzie na katedrze Domu matka wyciągnie z pieca zapach świeżego chleba i śmiech się rozlegnie po kątach wyrafinowaną wagnerowską radością znów usiądziemy przy stole gdzie miłość oznacza bezinteresowność cofającą zegar stąpający cicho by chwili nie spłoszyć gdzie nie ma miejsc nietkniętych stopami dzieciństwa gdzie każda chwila jest chwilą szczęśliwą i każda prawda jest prawdą prawdziwą czy będę mógł zabrać cię tam kiedyś gdzie księżyc był mi przewodnikiem a echo bicia serca wiatrem gdzie ptak był mi niebem tęcza była wieńcem tak chciałbym być w nim zasuszonym kwiatem i tęsknotą za stołem i łzą opadłą na nową podłogę i ciszą aż do bólu zaciśniętych zębów
  7. wstrzymuję oddech aby cię nie spłoszyć a ty mimo wszystko odchodzisz gdzieś tylko szczekanie psa i taniec światła wśród nocy spłoszonej bezdechem cierpliwe cierpienie czekania na drodze powrotnej od ciebie alternatywa krańcowości pośród brzóz rozdzierających szaty przenika w pieśń płomienia gdy twoje światło w noc przechodzi poruszane wiatrem wspomnień na białej chuście rosy ...gdzieś tam rozebrany do ostatniego liścia czekam aż nadejdzie deszcz rzeźbiący twoją postać
  8. stąd tylko chwila i znowu będziemy razem krótka i ciepła jak noc pełna skojarzeń rozrzutna jak ktoś kto wygrał w totka i znalazł radość w grudce ziemi jeszcze nic nie mów choćby na wzgląd niespełnialności a potem kiedy już będziesz za granicą światła to bądź mi światłem bez ram aureolą bez otoczki wyzwoleniem w więzów w haremie namiętności tylko nic nie mów i pozwól mi powrócić tam gdzie nikt nie pyta o miłość a kiedyś opowiem ci o tęsknocie bez granic
  9. czasem przypominasz mi złoty uśmiech karminowych ust liści jesienią czasem jesteś ucieczką szronu przed wspólnotą słońca czasem babim latem pod skrzydłami wiatru odlatującym w niepamięć czasem arogancją ptaka mącącego błękit horyzontu niespełnień czasem szaleństwem lustra we włosach rzucanych na grzebień czasem polem widzenia ćmy z okiem żyrandola lub uśpionym porankiem we wspomnieniach rosy czasem łzą deszczu i dreszczem tęsknoty za ciepłem mówisz że nie wiesz skąd tyle szarości w kolorach spójrz-jesień ptasim kluczem zamyka marzenia o jeszcze a ty drżysz niecierpliwa czekając na wiosnę zamieniasz się w śniegowy płatek
  10. czy te "Myślątka" to aluzja do myslątka?-jest tu coś takiego na forum. pod dwoma ostatnimi wersami też się podpisuję.PIęKNE!!! I nie ziewaj więcej,takie piękne,niedzielne popołudnie,idź na spacer.ja pójdę za Tobą.Słyszysz?To tylko szelest moich kroków.Już w pierwszym wersie wyluzowałaś i tak trzymaj.Idę... gorąco pozdrawiam,i cieszę się,że się rozumiemy jak dwa stare konie
  11. sorry,błąd w druku,powinno być-"gdzie zmęczony wędrówką próg uklęka przed modlitwą" dzięki za słuszną uwagę i wnikliwe czytanie. cieszę sie,że nie tylko czytasz,ale i rozumiesz co czytasz. serdecznie pozdrawiam...i ...lubię Twoje uwagi
  12. chciałem zachować te dni pod poduszką gdzie ciepło udusiły się z braku perspektyw chciałem uskrzydlić noce sny odleciały chciałem uchylić furtkę zanim zapukałaś puste drzwi i pusty korytarz namiętności czkają niezamkniętego na nigdy może kiedyś...
  13. na twoich rzęsach motyl przysiadł ciężarem swoim przygniótł sen śpisz nic nie czujesz nie oddychasz na twojej twarzy fale tsunami tańczą ostatni brzeg z ust półotwartych krawędź przestrzeni wyławia szept jak wulkan głębia otchłani ciało drży śnisz powiew wiatru kłaniasz się trawom pieścisz stopami zapach łąk w ciężkim połogu rodzisz czas i myśl o latawcu który miał być spełnieniem a jest tylko cieniem rosy -haftowaną gwiazdą na światłoczułym materiale nocy
  14. na strunach gitary z pieśnią znad ogniska popłynę w krainę bez końca gdzie niebo się miesza z pyłem polnych dróg gdzie turkot wozu na rozstajach jak śpiew skowronka najpiękniejszy gdzie świt rozgrzesza nagość kłosów i miłość pszczół do malwy gdzie słońc gromady słoneczników ciepłem czeszą grzywy polnych koni gdzie każdy wieczór jest powieścią spisaną przez dzień skrzydłem motylim popłynę tam gdzie światło chaty zapala się na krótko gdzie zmęczony modlitwą próg uklęka przed modlitwą i ołtarz domu jak obraz jutra tonie w tysiącach gwiezdnych świec gdy słowik profanuje ciszę zabiorę cię tam jeszcze dzisiaj byś zobaczyć mogła inny świat pokażę ci wielobarwność twardości skał bezczas krańców nieba w pamięci bez pamięci i dla pamięci zachodzących wciąż słońc starych pacierzy zgubionych po drodze krowich placków kolein cieszę się lecz nie rozumiem dziury w nowych skarpetach cicho mruczy komputer zabiera światło kwiatom w trawie umiera cień wielkie Ego małego człowieka
  15. jest sztuką kompromisu pomiędzy przyczyną i skutkiem umiejętnością wchodzenia na płaszczyzny potknięć bez przymusu dostosowując swą wielkość do wszystkich gabarytów czyni z nas niewolników piękna dosięga każdego niezależnie od płci i wieku nieokiełzana jak rzeka potrafi uzdrowić i zabić domina życia ciągnąca bez końca coś czego jeszcze nikt nie nazwał chyba że gdzieś tam poza niesprawnym kaftanem bezpieczeństwa
  16. wzgórza jeszcze pachną miłością w doliny schodzi spełniony księżyc nagość okrywa mgły peleryną wita go strumień żegnają świerki noc jak ranny gladiator na ziemi się kładzie rydwany gwiazd pędzą na oślep a nam jest tutaj dobrze a nam się nie spieszy powoli pijemy wino tu czas zatrzymał się tylko dla nas nabrzmiałe piersi rosy karmią ślady stóp na wysokości oczu ciszy rozpostarł się krajobraz szczęścia kwiatów we włosach ladacznicy wiatr na zmarszczkach jeziora odmawia różaniec metafizyka pokrzywy daje znać o sobie a nam jest tutaj dobrze a nam się nie spieszy powoli splatamy palce i zaczynamy podróż w przyciasnych ramionach wstać to nie problem lecz sztuką iść dalej kiedy przerasta nas trawa dwie Penelopy wmodlone w ciemność pluszowe zajączki na łące jak kwiaty Chagalla na nagim dywanie improwizują wieczność
  17. odpowiedzi szukaj w"cichej naszej przystani" cichutko,leciutko pozdrawiam
  18. odpowiedzi szukaj w "cichej naszej przystani"
  19. cichą przystań ciepłych poranków pod parasolem powiek schronię by deszcz co zawsze przychodzi nie w porę nie rozmył marzeń naszych piasków niech śpią spokojnie w błękicie oczu budząc się sosną rodząc gwiazdą wspomnieniem drogi już przebytej na Wielkim Wozie i pod wozem nieba szukając słów dawno już nazwanych błądzę po krętym słowniku wiatru na skrzydłach swoich pogłosem ptaków czekam na wspólny z tobą język gdy spraw codziennych wieża Babel odprawia szczęście na rydwanie poza porwane kolory tęczy patrząc uparcie w głodne oczy gdzieś na polanach gęstych głogów zanim spustoszy nas milczenie drzwi jutra wciąż otwarte stoją nie zatrzaśnięte jeszcze nie umarłe stańmy pomiędzy dziś i wczoraj z rachunkiem prawdopodobieństwa garbu -garbatych nie da się krzyżować- obudźmy przystań ciepłych poranków zapachem rozmów nieprzeterminowanych i wyciągniętych dłoni zastygłych w nadziei odkrycia alei w labiryncie ciszy szukając ścieżki jeszcze nie odkrytej nie pozwólmy by rodziły się nadal pustki z pełności naszych serc gdzie miłość jak bumerang wraca najstarszym słowem kocham cię
  20. niedaleko nam do świtu porzucone ciała bez pościeli bez ruchu śnią barbarzyńsko zniekształcony pejzaż usłyszaną w dzień tęsknotę do gniazda przepaść rodzi potrzebę posiadania skrzydeł abstrakcja lotu zniewala wywołując chwilę fizycznego bólu upadku w cień wspólnego nieba nie będzie ukołysz mnie obejmij zanim skończy się sen niech kwitnie na kobiercu mchu paprocią
  21. nie mam pewności czy jutro jeszcze będzie więc żyję tak jakby jutra miało nie być niestraszny mi kac ani wstyd ani łzy na plażach namiętności tańczę noc zimna kawa i ciepły kąt twoich rąk o palcach pełnych szkła skostniały dotyk warg zanurzony w śpiący jaśmin jeszcze nie czas jeszcze nie na powrót na pół złamana tabliczka słodkich przeprosin i kwiat drzewo które miało być drzewem jest tylko mimozą czołgającą się na kolanach dnia którego miało nie być jakże okrutny jest w powrotach Eden
  22. nie w tą stronę kombinujesz,zmień kierunek na optymizm dziękuję i serdecznie pozdrawiam
  23. wiem że chciałabyś malować mój świat swoją paletą barw uszczęśliwiać anioły nieba im przychylać z krzyży ściągać samotność i na krzyże się wspinać Jonaszem będąc i krzykiem zatartych znaków na niebie chciałabyś pozostać przestrzenią i w drzwiach bez zamknięcia umierać tyle już razy umierałaś by wracać obrazem niedomalowanym kiedy ogień w popiół przemieniał się nad ranem wiem że chciałabyś uciekać od wielkości zbyt wielkiej niedoniesionej w niedopieszczonej pościeli dnia poczekaj to ja namaluję ci świat kiedy twój cień w mój będzie przechodził i długo nie wracał kiedy będziemy tylko plamą nie wiem czy w ogóle i na jak długo wystarczy wyciągnij ręce żeby nie zbłądzić błądząc nad otchłanią gdy pielgrzymki dreszczy prowadzić cię będą w krainę niebytu światłami zaciśniętych powiek namaluję wspomnieniem spełnionym powiewem jezior szumem tataraku strofą wiatru
  24. pieściłem puder twojej twarzy makijaż oczu twych ust różę szminki lecz kiedy dotknąłem natury poczułem że jesteś lalką wyrzuconą na śmietnik
  25. ...a potem już tylko cisza pejzaży zza okien słońce z marginesu nieba wykrawa drzew cienie rosa manną się ściele my wpleceni w trawy skrzydłami motyli przykrywamy ciała muśnięciem promieni dopite do końca kielichy zapachem miłosci trącają w siano w rumieniec łąki wrzucają nagości wstyd świt w krzyku świateł zapomina o nocy ramiona jodeł błogosławią majestat naszego MY
×
×
  • Dodaj nową pozycję...