Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Łukasz_Kozera

Użytkownicy
  • Postów

    37
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Łukasz_Kozera

  1. Rozdział IV Spotkanie Rano byłem wykończony. Nie spałem prawie całą noc. Wypiłem chyba ze trzy filiżanki kawy w moim ulubionym barze. Gdy tak siedziałem i popijałem kawę wpadłem na pomysł by wpaść do starego Reynoldsa. Może on mi wyjaśni, co nieco. Fotel na werandzie był pusty. Zapukałem do drzwi. Cisza. Spróbowałem drugi i trzeci raz. Gdy miałem już odchodzić drzwi otworzyła jego córka. - Pan do mojego ojca. – zapytała niepewnym głosem. - Tak jest w domu? – zapytałem. - Jest, ale nie czuje się najlepiej. Ostatniej nocy miał kryzys. - W takim razie nie będę przeszkadzał. Niech pani przekaże mu moje pozdrowienia. - Dobrze. Do widzenia. - Do widzenia. Zastanawiałem się czy ten kryzys miał coś wspólnego tym, co przydarzyło mi się ostatniej nocy. Czy to możliwe? Nie zdziwiłbym się wcale gdyby okazało się, że miał wizję swojej córki i majaczył. Kto wie? Tak czy inaczej musiałem załatwić ważniejsze sprawy. Udałem się w poszukiwaniu sklepu, w którym mógłbym się zaopatrzyć w niezbędny sprzęt. Na szczęście udało mi się. Znalazłem mały sklepik, w którym dostałem wszystko, co było mi potrzebne. Łom, dużą latarkę, linę, szpadel, nigdy nie wiadomo, co zastanę za tą ścianą. Gdy zebrałem wszystkie potrzebne narzędzia udałem się do baru na szklaneczkę whisky, tak na otuchę. Stanąłem w bramie, poczułem jak wzbiera we mnie strach. Kolana zrobiły się miękkie a ręce zaczęły nerwowo drgać. Zebrałem się w sobie i ruszyłem przed siebie. Tym razem nie czułem nic dziwnego, uspokoiło mnie to trochę. Wszedłem do środka i od razu skierowałem się w kierunku piwnicy. Stanąłem przed schodami i znów czułem czyjąś obecność, jakby cały czas ktoś miał mnie na oku. – „Hej ho lets go” – wymamrotałem. – nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem, ale chyba w takich chwilach człowiek przestaje myśleć logicznie. Ruszyłem w duł schodów z zapaloną latarką. Tym razem przygotowałem się da uderzenie smrodu. Odruchowo zatkałem nos i kontynuowałem swoja drogę. Po chwili przyzwyczaiłem się do warunków panujących na dole. Stanąłem przed pierwszymi zamkniętymi drzwiami, położyłem cały sprzęt na podłodze wziąłem do ręki łom zaparłem się i z całej siły pociągnąłem. Bałem się tego, co zobaczę, gdy drzwi się otworzą. W głębi duszy miałem nadzieje że wszystkie cele okażą się puste. Zamek puścił. Delikatnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. To, co zobaczyłem i poczułem było okropne. Zatrzasnąłem drzwi i zacząłem wymiotować. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Dobrze, że nie zjadłem zbyt dużo na śniadanie. - Co tam zobaczyłeś? – zapytał Adam. - Czy jesteś pewien, że chcesz to wiedzieć? - Tak jestem. – odparł stanowczo - A więc… Smród, był niewyobrażalny. Było to coś w rodzaju smrodu zgniłej padliny, ale to nie było zwierzę. Na podłodze leżało dziecko. Było potwornie chude. Większość ciała zdążyło już odejść pozostawiając lśniące kości. Leżało w błagalnej pozycji i patrzyło się w stronę drzwi. Wydawało mi się, że patrzy na mnie. - Boże, co to za człowiek, który skazuje dzieci na takie męczarnie? – Henry nic nie odpowiedział tylko kontynuował swoją opowieść. - Potrzebowałem trochę czasu żeby dojść do siebie. Gdy w końcu byłem gotowy otworzyłem drzwi żeby przyjrzeć się dokładniej. Cela była mała, stało w niej tylko łóżko i coś, co przypominało muszle klozetową. Nie było w niej okna tylko lampa na suficie. Odwróciłem się i zamknąłem drzwi. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale otworzyłem cele obok. Gdy to, zrobiłe poczułem straszliwy ból, który zaczął rozdzierać moje ciało. Wydawało mi się, że żyje we mnie jakiś obcy, który właśnie teraz postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy spojrzałem na podłogę zrozumiałem, co jest jego przyczyną. Na podłodze leżała mała dziewczynka w różowej sukience i długimi blond włosami. To była ona. Natychmiast zatrzasnąłem drzwi i znowu zwymiotowałem. Wolałem nie zastanawiać się, co dzieję się teraz ze starym Reynoldsem. Być może już za późno? Czułem jak opuszcza mnie świadomość, nie mogłem sobie na to pozwolić. Musiałem wyrzucić te myśli, schować je w najciemniejszym zakątku mojej świadomości. Nie mogłem pozwolić by opanował mnie strach. Wiedziałem, że jeśli do tego dopuszczę to już koniec. Odwróciłem się od drzwi pochyliłem się opierając ręce na kolanach, zacząłem głęboko oddychać i skupiłem się na punkcie z dalekiej przeszłość. Po chwili wszystko zaczęło wracać do normy, serce wróciło do normalnego rytmu i ustało drżenie rąk. Po paru chwilach byłem już gotowy by stawić czoła nowym wyzwaniom. Ruszyłem w stronę tych wielkich drzwi i zastanawiałem się, co odkryje po ich drugiej stronie. Gdy wreszcie stanąłem przed nimi włożyłem łom między skrzydła i szarpnąłem najmocniej jak tylko potrafiłem. Czułem upór, z jakim broniły swojej tajemnicy. Jednak byłem silniejszy. Usłyszałem głośny trzask, zamek pękł i drzwi otworzyły się. Po drugiej stronie drzwi było znacznie cieplej i zapach też był inny. W prawą rękę wziąłem łom a w drugą latarkę. Było tak ciemno, że widoczność kończyła się jakiś metr przede mną. Zewsząd dochodziły piski szczurów. Gdy skierowałem światło pod stopy okazało się, że stoję jedynie na ubitej ziemi. Ciekawe, dlaczego? Gdy kierowałem się w głąb robiło się coraz cieplej i coraz wyraźniej słychać było popiskiwanie szczurów. Jeden otarł się prawie o moją nogę, był wielki niczym domowy kot. Wolałem nie myśleć ile ich tu musi być i jak wygląda ich matka. Parę kroków dalej zobaczyłem dwa rzędy ciemnych płyt ustawionych równolegle do ściany. W miarę jak się zbliżałem kształty robiły się coraz wyraźniejsze. „ Mój Borze to są nagrobki” – wykrzyknąłem. Jak to możliwe, że rodzice niczego nie podejrzewali, przecież musiało im się wydawać za dziwne, dlaczego nie mogą zobaczyć swoich dzieci? Większość napisów była nieczytelna. Ostatni grób w drugim rzędzie był pusty. Widocznie miano w nim spocząć jedno z dzieci, które znalazłem. Gdy pochyliłem się i wytarłem nagrobek moim oczom ukazał się napis „ Maria Reynolds”. Nagle z ciemności rzucił się na mnie jakiś stwór. Zamachnąłem się i szczur leżał na ziemi. Był wielki jeszcze większy niż ten, którego zobaczyłem wcześniej. „ Pora się stąd wynosić” – pomyślałem. Wstałem, czym prędzej ruszyłem w stronę schodów. Za plecami słyszałem odgłosy nadciągających szczurów. Gdy miałem już wbiegać na schody jeden z nich złapał mnie za nogawkę, mało się nie przewróciłem. Kopnąłem go z całej siły, wyskoczyłem na zewnątrz i zatrzasnąłem z osoba drzwi. Tym razem mi się udało. Stanąłem na korytarzu żeby odetchnąć i odpocząć. Miałem zamiar odszukać gabinet dyrektora, może znalazłbym tam cos ciekawego. Gdy tak stałem oświetlenie zaczęło szwankować, a po chwili działało już tylko kilka lamp. Korytarz zalał półmrok a ja zauważyłem, że gdy uciekałem upuściłem gdzieś latarkę. Zrobiło mi się gorąco, wydawało mi się że ściany są coraz bliżej. Nie mogłem się ruszyć. Ze ścian zaczęły dochodzić dziwne dźwięki, które zmieniły się w głosy. Śmiały się ze mnie. Było coraz cieplej. Na ścianach zaczęły się pojawiać jakieś twarze, twarze moich bliskich. Śmieli się ze mnie. Zamknąłem oczy, to nie mogło się dziać naprawdę. Gdy je otworzyłem zobaczyłem kobietę w białej sukni, miała ciemne włosy i głębokie czarne oczy. Szła m moim kierunku i się uśmiechała. Głosy ze ściany umilkły. Na ich miejscu pojawiły się odgłosy gulgotania i dziwnego buczenia, jakby cos w nich żyło. Dziewczyna zatrzymała się jakieś cztery pięć metrów przede mną. Zaczęła płakać a z jej oczu ciekła krew. Wiedziałem, kim była. Gdy jej krwawe łzy upadały na podłogę zaczynały się palić. Wkoło niej buchały płomienie, które szybko ogarniały korytarz. Ogień biegł w moim kierunku, czułem jego ciepło. Słyszałem jak płytki pękają od wysokiej temperatury. Znowu zamknąłem oczy nie chciałem umierać. Nie mogłem skończyć w ten sposób. Zacząłem się trząść, zrobiło się bardzo zimno, czułem się jakbym zaraz miał zmienić się w sopel lodu. Zimno pochłaniało coraz większą powierzchnię wkoło mnie. Czas niesamowicie zwolnił, ciągnął cię jak karmelowa krówka, nie wiem ile to trwało. Gdy otworzyłem oczy jej nie było a mi było potwornie zimno. - Muszę się napić zmęczyło mnie to gadanie. – powiedział Henry - Poczekaj zaraz przyniosę drugą butelkę, stoi w pokoju obok. – odrzekł Adam. - Dobrze. Gdy Adam wrócił do pokoju nie zastał nikogo. Na stole stała pusta szklanka i dyktafon, który ciągle nagrywał.
  2. Dzięki za komentarze, nie martw się że nie rozumiesz, to normalne.
  3. Rozdział III Mrocznej historii ciąg dalszy… - Co widziałeś? - Widziałem szpital. - I co z tego. – w jej głosie słychać było ironię. - Chodzi o to, że nie był taki jak teraz tylko jak na twoim zdjęciu.. - O co ci Chodzi Henry? - Czy mogę do ciebie wpaść? Wtedy ci wszystko wytłumaczę. - No dobrze, jeśli ci to pomorze. - Będę za dwadzieścia minut. Zanim ruszyłem do jej domu zaszedłem do baru na jednego głębszego. To jak się spodziewałem pomogło uspokoić skołatane nerwy. Gdy stanąłem przed jej domem byłem już spokojny i opanowany. Zapukałem do drzwi i wszedłem do środka, Amanda czekała już w salonie. - Więc zaczynaj – odezwała się nagle. Usiadłem w fotelu i zacząłem mówić. - Wracałem do motelu i postanowiłem wstąpić do baru. Po drodze zatrzymałem się przed szpitalem. Czułem jakieś przyciąganie. Postanowiłem wejść na chwile na teren. Gdy przeszedłem przez bramę zrobiło mi się ciemno i zobaczyłem szpital. Był pełen zieleni a wkoło bawiły się dzieci. Najdziwniejsze było to, że byłem małą dziewczynką. Gdy odwróciłem głowę do tyłu zobaczyłem mężczyznę zapewne to był mój tata. Było w nim cos ciekawego jakbym go już wcześniej widział. – gdy skończyłem mówić zapadła cisza. Spojrzałem na Amandę, chciała coś powiedzieć, ale się wahała. - A więc to tak. – odezwała się po chwili, przerywając ciszę. A więc pora żebym opowiedziała ci coś jeszcze. Myślałam, że nie będę musiała tego robić. Ale teraz…chyba najwyższa pora. Słuchaj i nie zadawaj żadnych pytań. - Ale dla czego? - Za Pawłowa nastało wiele zmian. – kontynuowała nie zwracając uwagi na moje pytanie. – Powiadają, że te nadpobudliwe i wymagające nieustannej opieki dzieci zamykano w izolatkach w piwnicy. Ojciec często mówił, że słyszał jakieś dziwne dźwięki dochodzące właśnie z piwnicy. Poza tym rodzice przestali odwiedzać swoje dzieci a po szpitalu zaczęły krążyć plotki o „krwawej dziewicy”. Podobno, gdy płakała ginęło jedno dziecko. Z biegiem czasu zwiększała się liczba dzieci, które umierały lub znikały w dziwnych okolicznościach. Całą ta tragedie zakończył pożar, który wybuchł na piętrze. Podobno spłonęła tylko jedna dziewczynka. Ten szpital ma jeszcze wiele tajemnic. Jest tylko jeden sposób żeby przekonać się, co tak naprawdę miało tam miejsce. Ktoś musi tam iść. Chyba wiesz, o co mi chodzi. A co do twojej wizji to musiałeś mieć kontakt z tym mężczyzną i to dość niedawno. A więc jak? - Czy mogę się zastanowić? – zapytałem. - Ależ oczywiście. Ale wiedz, że ja już ci nie pomogę. Moje zadanie skończone. Rób, co chcesz i niech Bóg będzie z tobą. Wstałem pożegnałem się z nią i wyszedłem. Na zewnątrz zaczęło się już robić ciemno. Nawet nie byłem świadom, że minęło prawie dwie godziny od chwili, w której zapukałem do drzwi Amandy. - Przyjąłeś to zadanie? – zapytał Adam. - A czy miałem inne wyjście? - Żałowałeś tej decyzji? - Czy żałowałem…? - Noc nie przyniosła mi ukojenia. Leżałem w łóżku i nie mogłem zasnąć. Myślałem o wszystkim, co spotkało mnie tego dnia. O tym jak tu przybyłem, o Amandzie i wreszcie o mojej wizji. Ciągle miałem przed oczyma ten obraz. Zasnąłem. Śnił mi się szpital. Bawiłem się z dziećmi. Znowu byłem ta mało dziewczynką. Coś nas łączyło, jakiś wspólny pierwiastek, może osoba, którą oboje znaliśmy? Nagle zacząłem unosić się nad ziemię, obraz zamigotał i jeszcze na chwile zobaczyłem szpital taki jak zapamiętałem go z rana. Obudziłem się, była druga nad ranem. Wstałem z łóżka i stanąłem w oknie. Księżyc był dziś w pełni uśmiechał się do mnie tylko, że to nie był księżyc tylko twarz małej dziewczynki. Miała piękne oczy, świeciły niczym gwiazdy. I wtedy pomyślałem, że nigdy nie będzie mi dane spojrzeć w oczy dziecka, mojego dziecka. Nigdy do tej pory się nad tym nie zastanawiałem. Ale teraz żałowałem drogi, którą wybrałem wiele lat temu. Jedyne, co mi zostało to podjąć zadanie narzucone mi przez los. Przecież tego chciałem i musiałem to osiągnąć. Stałem tak przez chwile użalając się nad sobą. A gdy się odwróciłem i spojrzałem na zegarek było wpół do czwartej. Położyłem się do łóżka i zasnąłem. Tym razem nic mi się już nie przyśnił. Gdy wstałem była ósma a wspomnienia nocy były tak odległe. Umyłem się, ubrałem i wyszedłem do baru na śniadanie. Wybrałem taką drogę by nie przejeżdżać obok szpitala. Bar był prawie pusty jak zwykle o tej porze. Zamówiłem grzanki i kawę. Patrzyłem jak barmanka kołysze się w rytm muzyki dobiegającej z głośników. Przypomniała mi się twarz dziewczynki, uśmiechała się. - Proszę. – powiedziała i postawiła na ladzie talerzyk z grzankami i filiżankę kawy. - Ach tak dziękuje. - Czy coś się stało? – zapytała. - Nie, nic po prostu się zamyśliłem. Jadłem grzanki i tępo wpatrywałem się w barmankę. W pewnym momencie odwróciła się, spojrzała na mnie i odwzajemniła moje spojrzenie uśmiechem. Znowu zobaczyłem tą dziewczynkę. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiłem kawę i w pośpiechu opuściłem bar. Nie miałem pojęcia, co robić. Włóczyłem się po ulicach zaglądając przez szyby do sklepów i mieszkań. Przyszło mi do głowy żeby zrobić wywiad środowiskowy. Pytałem przechodniów czy słyszeli coś o tym, co dzieje się w szpitalu. - I co odpowiadali? – zapytał Adam - Wszyscy jak jeden mąż, wzruszali ramionami i mówili, że nic nie wiedzą. - I co zrobiłeś? - Zapytałem czy mogą mnie oprowadzić? - I jak reagowali? - Mówili, że nie ma tam nic godnego uwagi i nie maja zamiaru marnować na to czasu. - Rzeczywiście dziwnie. – stwierdził Adam. Wiedziałem już wystarczająco dużo żeby się tam udać, ale nie mogłem się zebrać. Wpadłem jeszcze do baru na jednego głębszego. W rezultacie wypiłem dwie filiżanki whisky. I wtedy Henry sięgnął po szklankę i wziął dużego łyka. - Zaschło mi w gardle. – wyjaśnił. - Może ci dolać? – zaproponował Adam. - Z chęcią. - Stanąłem przed bramą, nie było odwrotu. Dałem krok do przodu i znowu się zaczęło. Stałem w bramie a za mną moi rodzice. Ruszyłem do przodu długą wysypana czarna ziemią drogą, która prowadziła aż do samych drzwi. Bałem się nie chciałem tam zostawać. Rodzice tłumaczyli mi, że to dla mojego dobra. Ale ja, ja ich bardzo kochałem. Drzwi otworzył wysoki ubrany na biało mężczyzna, przypominał mi jedna z postaci, którą widziałem na zdjęciu u Amandy. W środku było jasno, podłoga była wyłożona białymi i czarnymi płytkami. Po korytarzu spacerowały dzieci pod opieką pielęgniarek. Gdy wszystko wróciło do normy, byłem już w środku. Teraz było tu zupełnie inaczej. Ciemno zimno, podłoga była pokryta grubą warstwa kurzu i brudu. Znalazłem kontakt i włączyłem światło, delikatnie rozświetlając otoczenie. Dopiero teraz zauważyłem rysunki na ścianach. Pentagramy, trzy szóstki, to wszystko pozostałości po działaniu dzieciaków. Na przeciwko mnie był korytarz, a na przeciwległej ścianie znajdowały się schody. Po prawej ręce miałem recepcje. Zacząłem posuwać się w stronę schodów. Poczułem, że zaraz nadejdzie kolejna wizja. Ale tym razem było trochę inaczej. Nie straciłem nad sobą kontroli, teraz to było jak film w mojej podświadomości. Czułem to wszystko, co ta mała dziewczynka. Mogłem w dowolnej chwili przywołać te obrazy zatrzymać się na chwilę i się rozejrzeć, co zrobiłem. Znowu zobaczyłem spacerujące dzieci i pielęgniarki. Wzdłuż korytarza ciągnęły się sale, najprawdopodobniej były to pokoje dla dzieci. Postanowiłem wejść na górę. Schody nie wyglądały zbyt solidnie, ale winda była jeszcze w gorszym stanie. Z każdym moim krokiem słychać było skrzypienie wyginających się desek. Postanowiłem zajrzeć do jednego z pokoi. Był średniej wielkości, stały w nim łóżko i szafa. W kącie stała drewniana skrzynia. Otworzyłem ją i zajrzałem do środka, w środku było,mnóstwo starych zabawek. Zdawało mi się, że ktoś stoi w drzwiach. Od razu pomyślałem, że zobaczę mała dziewczynkę wlepiającą we mnie swoje lśniące oczy, ale nie było tam nikogo. Ruszyłem dalej. Na końcu korytarza stało biurko, zastanowiłem się, po co ktoś je tam postawił. Dalej były schody na strych. Po co ktoś pilnował żeby niepowołane osoby nie mogły tam wejść? Postanowiłem udać się tam w celu znalezienia jakichś informacji. Na górze panowały egipskie ciemności, dobrze, że wziąłem latarkę. Strych był jednym wielkim pomieszczeniem z dwoma rzędami kolumn wspierających strop. Wzdłuż jednej ze ścian ustawiony był szereg szafek. Udałem się w tamtą stronę. Były to kartoteki pokryte grubą warstwą pajęczyny i kurzu. Na pierwszej z szafek leżały wielkie księgi, wziąłem pierwsza i otworzyłem delikatnie by jej nie uszkodzić. Była to historia tego miejsca sięgająca czasów, w których teren ten należał do opactwa. Rzeczy, które usłyszałem od starego Reynoldsa znalazły potwierdzenie. Znalazłem też pewną wzmiankę, która mogłaby tłumaczyć pojawianie się „Krwawej dziewicy”. Mianowicie za czasów, gdy znajdował się tu szpital dla żołnierzy większość personelu stanowiły pielęgniarki. Była wśród nich jedna, która odznaczała się nadzwyczajną troską i opiekuńczością, kochała również dzieci. Często pomagała tym mieszkającym w okolicy. Niestety wszystkie zginęły w nalocie. Gdy to czytałem znowu usłyszałem kroki, brzmiało to jakby ktoś wchodził na górę. Drugi tom zawierał historię najnowszą. Wszystko to, co działo się za czasów Martenów kończyło się przybyciem Pawłowa. Najwyraźniej nowy właściciel miał gdzieś prowadzenie tej głupiej kroniki. Zamknąłem księgę i odłożyłem. W szafkach obok znajdowała się kartoteka. Nieświadomie odnalazłem R i zacząłem przeglądać karty. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem kartę należącą do Marii Reynolds. Wyjąłem ją i spojrzałem na zdjęcie. To była ta dziewczynka moich wizji. A więc to tak. Teraz wszystko ułożyło się w sensowną całość. Przyjrzałem się karcie i odczytałem „ Wypisana 20 maja 1990 roku”. – Jak to wypisana? – pomyślałem. Coś tu nie było w porządku. Odłożyłem kartę i zamknąłem szufladę. Na ostatniej szafce leżały plany budynku. Znalazłem piwnice, była bardzo mała. To niemożliwe żeby zajmowała tylko część podziemi, tam musiało być coś jeszcze. Zszedłem na dół, odnalazłem wejście do piwnicy. Jak mogłem się domyślić wejścia pilnowało biurko strażnika. Gdy zszedłem na dół w twarz uderzył mnie niewyobrażalny smród, niepodobny do niczego. Było to coś jakby zmieszać smród zgnilizny ze smrodem odchodów i moczu oraz niewiadomo, czego jeszcze. Było tam ciemno bez żadnych okien. Jedynie dwa klosze zwisały z sufitu. Znalazłem wyłącznik i załączyłem światło. Niestety tym razem nie miałem tyle szczęścia, co poprzednio. Żarówki rozbłysły na chwile, po czym wybuchły rozsypując w koło drobne odłamki szkła. Gdy stanąłem już na podłodze piszczenie szczurów, dochodziło jakby z daleka. Włączyłem latarkę i rozejrzałem się. Zobaczyłem szczurzą rodzinkę, która gnieździła się w koncie. Szczury były wielkie, białe i miały czerwone ślepia. Gdy skierowałem na nie snop światła zaczęły przeraźliwie piszczeć i uciekły. Najwyraźniej pobyt w tym izolowanym, pozbawionym światła świecie doprowadziły, do jakich mutacji. Po lewej stronie znajdowała się kotłownia z wielkim przerdzewiałym piecem. Dalej były malutkie pomieszczenia z ciężkimi drzwiami. Dobiegał z nich niesamowity smród zgnilizny. Spróbowałem otworzyć pierwsze, ale były zamknięte, podobnie rzecz się miała z kolejnymi. Nie byłem przygotowany na taką okoliczność. Rzeczywiście piwnica była mała, na pierwszy rzut oka. Gdy doszedłem prawie do końca przeciwległej ściany znalazłem wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Oczywiście były zamknięte. Po tych wstępnych oględzinach wyszedłem przed szpital. Zajrzałem jeszcze na tyły, ale znalazłem tam tylko szopkę i zejście do kotłowni. Wróciłem do hotelu. Miałem całą noc na przemyślenia.
  4. To początek, ale są jeszcze tylko dwa rozdziały. To dość stary tekst, wcześniej zamieściłem już pierwsze dwa rozdziały, ale nie pamiętam kiedy to było. Teraz postanowiłem zamieścić załość.
  5. Rozdział I Początek podróży Był październikowy wieczór. Za oknami padał deszcz. Po ulicy snuli się nieliczni ludzie. W większości mieszkań pobliskiego osiedla. W bloku przy 4 Alei było ciemno. Tylko w niektórych oknach błyskało biało-niebieskie światło z telewizorów. Mieszkanie numer 30 na 4 piętrze należało do Adama Browna. Adam jest pisarzem. Jego ostatnia powieść wzbudziła wielkie zgorszenie wśród krytyków. Nocną ciszę zakłóciło pukanie do drzwi. Adam siedział przy stole zaglądając do pustej butelki po whisky. Na początku nie miał w ogóle zamiaru otwierać, ale w końcu wstał i otworzył drzwi. Stał tam wysoki mężczyzna koło 40, ubrany niczym gangster ze starych filmów. Miał na sobie długi prochowiec i kapelusz, spod którego wystawały kosmyki siwych włosów. - Czy mogę wejść ? odezwał się nieznajomy, głosem, który równie dobrze mógł należeć do 60 letniego staruszka. - Tak Proszę. Nazywam się ? - Adam Brown. Miło mi jestem Henry Smis. - Skąd pan? - Po prostu Henry. Przygotowałem się. - Proszę siadaj. ? powiedział Adam. - Dziękuje. ? Nieznajomy siadł, wyciągnął z kieszeni paczkę Malboro i zapalił jednego. - Poczęstujesz się. - Z chęcią. Masz może?- nim zdążył dokończyć Henry wyciągnął zapalniczkę i podpalił Adamowi papierosa. - Czemu zawdzięczam taką wizytę? - Jesteś pisarzem, prawda? A ja mam dla ciebie opowieść. Historie, która przydarzyła mi się wiosną 2000 roku. - Dlaczego wybrałeś akurat mnie? - Dużo o tobie słyszałem. - Bardzo mi miło. - I uznałem, że to ty będziesz się do tego najlepiej nadawał. - Ach tak. A czemuż to. - Bo jest to historia niezwykła która zmieniła całe moje życie. - Więc zaczynajmy. Adam włączył dyktafon i postawił go na środku stołu. W pokoju było dość ciemno jedynie kilka lampek rozpraszało mrok. Nie było tam również zbyt dużo mebli. W pokoju, w którym znajdowali się mężczyźni stał tylko stół z krzesłami i telewizor. - To może, zacznę od początku. Jestem pogromcą duchów, choć sam wole określenie łowca tajemnic. Pochodzę z małej miejscowości nieopodal Bangor w stanie Main. Od dziecka pasjonowały mnie zjawiska paranormalne. W takiej małe miejscowości pełno jest różnych legend i historii przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Po ukończeniu psychologii na Uniwersytecie stanowym postanowiłem wyjechać z domu w poszukiwaniu dowodów na istnienie duchów i innych rzeczy tego typu. Podróżowałem po całych stanach i nie tylko. Odwiedziłem różne małe wioski opuszczone prze czas. - I znalazłeś coś wartego uwagi? - Nic. Wszędzie opowiadano mi te same historie. Po pewnym czasie znałem je już na pamięć. Spędziłem wiele nocy w starych domach i opuszczonych zamczyskach. Raz myślałem, że jestem bliski odkrycia czegoś większego. Było to w starym zamku w Wielkiej Brytanii w hrabstw Esex. Podobno ostatni właściciel oszalał i zabił całą swoja rodzinę a później widywano go jak błąka się po korytarzach. Niestety okazało się, że to wszystko tylko mistyfikacja. Szczerze mówiąc to traciłem już nadzieje, że uda mi się coś znaleźć. Mimo to odwiedzałem kolejne miejsca. Robiłem to, aby nie upokorzyć się przed rodziną. Jak się dowiedzieli co zamierzam to pomyśleli że oszalałem, ale mimo to zaufali mi. Więc nie mogłem ich zawieść. - I co zrobiłeś dalej? - Wtedy, zdarzyło się to, na co czekałem przeszło pięć lat. Dostałem informacje, że w małym miasteczku, Weast Bridge na południu Wielkiej Brytanii dzieją się dziwne rzeczy. - I co, pojechałeś tam? - Czy miałem inne wyjście? Co prawdaż musiało minąć trochę czasu zanim się zdecydowałem. Ale w końcu kupiłem bilet, spakowałem się i odleciałem. - Co tam zastałeś? - Cóż było tam zupełnie inaczej. Nikt nie chciał nic mówić a osoby, z którymi rozmawiałem miały negatywne podejście do całej sprawy. - Możemy zrobić małą przerwę? ? zapytał Henry. - Nie ma sprawy, morze napijesz się trochę whisky? - Z chęcią. Za oknami noc była już w pełni a deszcz wciąż padał. Henry z Adamem siedzieli przy stole popijali whisky i patrzyli sobie w oczy. Wtedy Henry znowu zaczął mówić Rozdział II Mroczna historia - Zacząłem jak zwykle od znalezienia noclegu. Zatrzymałem się w małym motelu na pobrzeżach miasteczka. Następnie ruszyłem by zobaczyć mój cel. Był to wielki dwupiętrowy budynek. Wszystkie okna były potłuczone a drzwi wyrwane z zawiasów. Przed budynkiem znajdował się parking a droga do niego była z obu stron obsadzona drzewami. Typowy nawiedzony dom pomyślałem i ruszyłem dalej. Postanowiłem odwiedzić miejscowy bar, znajdował się po przeciwnej stronie drogi, trochę bardziej na północ od miejsca, w którym się znajdowałem. To w takich miejscach można dowiedzieć się prawie wszystkiego. Knajpa nosiła nazwę u Joego. Był to niski, lecz szeroki budynek z dużymi oknami. Wszedłem do środka i usiadłem przy barze. Zamówiłem szklaneczkę whisky rozejrzałem się dokoła. W środku było prawie pusto, tylko kilku dziadków siedziało w koncie i grało w karty. Zapytałem barmanki czy nie słyszała niczego o tym, co dzieje się w tym starym szpitalu. - Wie pan ludzie mówią różne rzeczy. ? odpowiedziała. - Czy zna pani kogoś, kto mógłby opowiedzieć mi o tym miejscu? - Tak jest jedna osoba. Pan Reynolds jest jednym z najstarszych mieszkańców. On na pewno zna historie tego miejsca, przeżył obie wojny i wciąż się dobrze trzyma. Mieszka na końcu ulicy. - Dziękuje za informacje. ? Nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Miała radosny uśmiech. Zapłaciłem za piwo i wyszedłem. Postanowiłem udać się tam pieszo. Ulice w małych miasteczkach nie są tak długie jak w miastach. Składają się najczęściej z kilkunastu budynków ustawionych w równym szyku wzdłuż ulicy. Dało mi to czas by zastanowić się, co mam jeszcze do zrobienia. Dom Reynoldsa znajdował się na samym końcu ulicy po tej samej stronie, co pub. Był to mały jednorodzinny domek w kolorze niebieskim. Z przodu znajdował się mały ogródek, w którym rosły kwiaty. Przed wejściem znajdowała się weranda, na której stał stuł i wiklinowy bujany fotel. Stanąłem przed frontowymi drzwiami i zadzwoniłem. Po kilku chwilach drzwi otworzyła kobieta. Miała długie czarne włosy a na jej twarzy było już widać znaki czasu. Więc domyśliłem się, że to córka pana Reynoldsa - Czy zastałem pana Reynoldsa? - A z kim mam przyjemność? - Nazywam się Henry Smis. Jestem tu by porozmawiać z pani ojcem o tym starym szpitalu. Po chwili w drzwiach stanął stary mężczyzna. Na jego twarzy było widać dokładnie, jaki czas potrafi być okrutny. Lecz w jego oczach wciąż tlił się swego rodzaju żar. Zupełnie nie typowy dla ludzi w jego wieku. - Dzień dobry nazywam się William Reynolds. ? odezwał się staruszek. - Miło mi, Henry Smis. - W czym mogę panu pomóc? - Chciałem z panem porozmawiać o starym szpitalu. - Proszę siadać ? wskazał na niebieską ławeczkę stojącą przy balustradzie sam z trudem usiadł w swoim fotelu. ? Więc interesują pana losy naszego szpitala ? kontynuował. - Tak. ? odpowiedziałem. - Wiedziałem, że po pewnym czasie przybędzie ktoś, kto spróbuje rozwiązać jego tajemnice. Pan jest pierwszy. Coraz mniej na świecie takich jak pan. Teraz nikt nie wieży w duchy. A pan? - Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Sam nie byłem pewien. ? Tak wieże ? odpowiedziałem po chwili. - To dobrze, bo to, co się tutaj dzieje jest niewiarygodne. Była tu raz nawet telewizja. Przywieźli ze sobą cały ten sprzęt i mieli nadzieje, że dzięki temu uda im się czegoś dowiedzieć. Zrobili nawet kilka zdjęć a później uciekli jakby zobaczyli samego diabła ? zaśmiał się głośno i podał mi zdjęcia ? Oto i one. ? powiedział. ? Większość przedstawia fragmenty korytarza i ścian, ale to jedno ? rzucił w mą stronę zdjęcie, którego wcześniej nie zauważyłem. ? Co pan na to? ? zapytał. Wziąłem je do ręki i przyjrzałem się obrazowi znajdującemu się na zdjęciu. Po środku znajdowała się postać, może mnich. Zasłonięty był dziwną mgłą. Trzymał ręce jakąś rzecz. Z początku nie mogłem zobaczyć, co to jest. Lecz po chwili wpatrywania się kontury się zaostrzyły i zobaczyłem małe dziecko zawinięte w białą chustę. W drugiej ręce natomiast trzymał świecznik. - Więc duchy istnieją? ? zapytał zaciekawiony Adam. - A jak myślisz? Burza ucichła było już tylko słychać delikatny powiew wiatru i samochody przejeżdżające na dole. - Czy to zdjęcie zostało zrobione w szpitalu? ? zapytałem, niedowierzając temu co na nim zobaczyłem. - Tak. - Więc to miejsce jest naprawdę nawiedzone? - Nie wiem. Togo musi się pan dowiedzieć już sam. Ja mogę panu opowiedzieć historie tego miejsca. Jest pan zainteresowany? - Ależ oczywiście. ? odpowiedziałem bez chwili zastanowienia. - Więc niech pan słucha. Jak sięgam pamięcią to stał on tutaj. Teren, na którym teraz stoimy należał niegdyś do opactwa a mniej więcej tu gdzie stoi teraz szpital stał klasztor. Budynek strawił pożar, który powstał z niewiadomych przyczyn. Niektórzy sugerowali, że został podpalony. Podobno później ruiny były nawiedzane przez duchy. Podczas pierwszej wojny budynek ten już stał i służył za szpital dla rannych żołnierzy. Nie wiem dokładnie, kiedy go pobudowano, ale musiało być to koło 1910 roku. Po zakończeniu drugiej wojny budynek był już niepotrzebny, stał i niszczał. Trwało to ponad 20 lat a później opiekę nad szpitalem przejął konserwator. W prawdzie były próby otworzenia tutaj muzeum zaczęto nawet renowacje, ale jej nie skończono. Ekipy budowlane przyjeżdżały i odjeżdżały a na ich miejsce pojawiały się kolejne. Podobno bali się tu pracować. Około 20 lat temu szpital zmienił właściciela. Wykupiło go młode małżeństwo i zaczęły się prace remontowe. Z początku nikt nie wiedział, co zamierzali, później okazało się, że zamierzają tu otworzyć sierociniec. Zadziwiająco dobrze prosperował jak na tamte czasy oczywiście. Z czasem właściciele otworzyli tu również klinikę dla upośledzonych dzieci. Gdy wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku wydarzyła się tragedia, która dotknęła nas wszystkich., Właściciele zginęli w tragicznym wypadku. Nie mieli żadnych szans. Później zjawił się nowy właściciel. Nikt nie wie, co dokładnie działo się w szpitalu. Podobno ludzie słyszeli dziwne jęki i krzyki. Zadziwiający był również, że odwiedziny rodziców były rzadkością. Jakieś pięć lat temu szpital upadł. Ale podobno wciąż słychać było dziwne odgłosy, ale nikt nie odważył się by tam zajrzeć. - Pan tez je słyszał, prawda? - Tak, chyba tak. Ale w moim wieku nie można być niczego pewnym. Ludzie, którzy później odwiedzili szpital skończyli w zakładzie dla czubków. Na własne oczy widziałem jak wybiegał stamtąd jeden śmiałek. To wszystko, co mogę panu powiedzieć. - Czy jest ktoś jeszcze, kto mógłby mi pomóc? ? zapytałem. - Amanda Watson jej ojciec pracował w szpitalu. - Co się z nim stało? - A jak pan myśli? Zwariował. - Gdzie mogę ją znaleźć? - Mieszka po drugiej stronie ulicy, przy kościele. Mały jednorodzinny domek, jeśli mnie pamięć nie myli to numer 7. Na pewno pan trafi. Odszedłem, więc. Byłem pewien, że starzec nie powiedział mi wszystkiego. Może ten śmiałek to był jego syn? Kto wie?. Staruszek miał rację, z łatwością znalazłem dom Amandy. Mieszkała w małym domku. Zauważyłem, że wszystkie domy są do siebie bardzo podobne. Bardzo rozbawiła mnie myśl, że mieszkam w takim małym domku w podobnej okolicy. Stanąłem w progu i zadzwoniłem. Drzwi otworzyła mi piękna wysoka kobieta. Miała długie ciemne włosy i brązowe oczy. Ubrana była w dżinsy i niebieski T-shirt. - W czym mogę pomóc? - zapytała delikatnym głosem. - Szukam Amandy Watson. - To ja. - Skierował mnie do pani staruszek Reynolds. Podobno wie pani, co działo się w szpitalu za ostatniego właściciela. ? Gdy skończyłem mówić zauważyłem, że rumieni się delikatnie uśmiechając się przy tym słodko. - Po prostu Amanda. Jeśli już to panna. - Ach tak zapomniałem się przedstawić jestem Henry Smis. ? odpowiedziałem lekko zakłopotany. - Tak wiem coś na ten temat. Proszę wejdź. ? Do salonu prowadził mały korytarz. Stały w nim tylko szafa na ubrania i kilka kwiatów. Wszedłem do pokoju i usiadłem na fotelu. - Kawa czy herbata? ? Zapytała. - Nie dziękuje. ? odpowiedziałem. - Ależ nalegam to może trochę potrwać. - W takim razie herbata. Gdy znikła w kuchni miałem chwile by się rozejrzeć. Pierwsza rzeczą, która rzuciła mi się w oczy były zdjęcia szpitalu i jakichś mężczyzn, które stało na kominku. Szpital był piękny, wkoło było mnóstwo zieleni. Byłem tak zafascynowany tymi zdjęciami, że nawet nie zauważyłam, kiedy Amanda weszła do pokoju. - Widzę, że zauważyłeś już zdjęcia mojego ojca. ? mówiąc to postawiła na stole tace z dwiema filiżankami herbaty i ciasteczkami. - Tak. ? odpowiedziałem. - To zdjęcia z dawnych lat. - Kim był twój ojciec. - Pracował jako sanitariusz, choć większość czasu spędzał w recepcji. - Jest w szpitalu, oszalał? ? zapytałem - Tak skąd wiedziałeś. ? w jej oczach malowało się zdziwienie. - Stary Reynolds mi opowiadał? - Ach tak. Niestety nie najlepiej z nim. Lekarze nie dają mu większych szans. Ale nie mówmy o tym, dobrze? - Dobrze. Porozmawiajmy, więc o tym jak wyglądał szpital zanim? no wiesz. - Mój ojciec pracował tam jeszcze za czasu Martenów. To z tamtego okresu pochodzi to zdjęcie. Wtedy jeszcze szpital był cudownym miejscem. Wprost idealnym dla chorych dzieci. Wkoło było mnóstwo zieleni i drzew. Był również plac zabaw i boisko. Pamiętam, że czasami chodziłam tam z tatą i bawiłam się z dziećmi, które tam mieszkały, były wspaniałe. Ale gdy zmienił się właściciel tata zabronił mi tam chodzić. Jak mówiłam tata był sanitariuszem ale czasami przyjmował w gabinecie na dole. Na dole po prawej stronie były gabinety i pokuj dyrektora, a po lewej stołówka i pokoje odwiedzin. Naprzeciwko były pokoje i zejście do piwnicy a na górze już tylko pokoje. W piwnicy na początku znajdował się magazyn, ale gdy zmienił się właściciel tacie i innym zabroniono tam chodzić. Po tym tragicznym wypadku wszyscy bali się o swoje posady, tata też. Ale tata nie wyleciał, chociaż czasami zastanawiam się jakby to było. Może wtedy byłby tu teraz ze mną, kto wie? Nowy właściciel był jeszcze gorszy niż się na początku wydawało. Był obcokrajowcem, jeśli mnie pamięć nie myli to nazywał się Pawłow. Wprowadził wiele zmian, a jedną z nich był terror. Skrócił wyjścia dzieci na plac zabaw a później całkowicie skasował. Mówił, że jeśli się komuś nie podoba to niech lepiej sami odejdą, ale dodawał przy tym, że postara się żeby już nigdy nie znaleźli pracy. Z czasem rozpoczął remont piwnicy, ale zabronił tam wchodzić wszystkim oprócz jego zaufanych pracowników. Tata wracał do domu coraz później, był bardzo przemęczony. Z czasem miał coraz mniej czasu dla mnie i mojej matki. Mama wprawdzie zaczęła mu robić wyrzuty, ale zrozumiała, że to nic nie zmieni. Prosiła żeby odszedł z pracy, ale tata zawsze stawiał na swoim. Aż pewnego dnia, gdy ojciec miał nocny dyżur doszło do wypadku. Nie wiem, co dokładnie miało tam miejsce i na ile opowieści taty były prawdziwe. Z pewnością było to cos przerażającego. - Co się stało? ? zapytałem. - Tata mówił coś o dziewczynie ubranej w białą suknie, płakała. Szła w jego stronę. A później? Skończył jak ci wcześniej mówiłam. - Dzięki że poświęciłaś mi swój czas. Gdyby ci się coś przypomniało zadzwoń. ? Podałem jej moją wizytówkę a ona zapisała mi swój numer na skrawku kartki. Dokończyłem herbatę i wyszedłem. Skierowałem się w stronę baru. Po drodze jeszcze raz przetworzyłem to, czego się dowiedziałem. Fakty zaczęły się układać w sensowną całość. Dziwiło mnie tylko podejście okolicznych ludzi do tej całej sprawy. Zwykle w takich sytuacjach słyszałem niesamowite historie niektóre wręcz żywcem wyjęte z jakiegoś kiepskiego serialu. Była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju, był to szpital. Nie mogłem pozbyć się wrażenia jakby mnie przyciągał. Gdy wreszcie przechodziłem obok niego postanowiłem się na chwile zatrzymać. Stanąłem w bramie, po czym dałem krok do przodu. W jednej chwili wszystko pociemniało. Stałem sam a wkoło pustka. Nagle ciemności wyłoniło się oślepiające światło. Spojrzałem w nie i zobaczyłem szpital, ale był jakiś inny. Tak wkoło pełno było zieleni a dzieci bawiły się na placu zabaw, zupełnie jak na zdjęciu u Amandy. Spojrzałem w duł i zauważyłem, że to wcale nie jestem ja. Byłem małą dziewczynką w różowej sukience i ślicznych pantofelkach. Gdy odwróciłem głowę zobaczyłem mężczyznę i kobietę, którzy stali za mną. Domyśliłem się, że to są moi rodzice. Mężczyzna wydawał mi się znajomy jakbym go już wcześniej widział, ale nie wiedziałem, kto to. Gdy na chwile udało mi się odzyskać kontrole nad swoim ciałem, dałem krok w tył i wyładowałem na chodniku. Gdy otworzyłem oczy wszystko było jak dawniej. Poderwałem się na równe nogi, złapałem za telefon i zadzwoniłem do Amandy. - Tak słucham. ? odezwał się ciepły głos słuchawce - Amanda tu Henry, musimy porozmawiać. ? nie mogłem powstrzymać drżenia w głosie i cały się trzęsłem. - Uspokój się czy wszystko w porządku? - Taak, może nie uwierzysz, ale widziałem?
  6. Przepraszam, za wszystkie błędy, niestety mam z tym problem, a często tak bywa że Word nie poprawia wszystkich błędów.
  7. Uwielbiam ten słodki zapach mgły unoszącej się delikatnie nad ziemią. A w szczególności jej delikatny dotyk, gdy otacza całe moje ciało, mleczno białą zasłoną ogradzając mnie tym samym od całego świata. Ostatnio coraz częściej potrzebuje takich chwil jak ta, gdy mogę się zagłębić swoje myśli. Czasami wydaje mi się, że słyszę jakieś głosy, ale gdy się odwracałam nikogo nie ma. Najgorzej jest w sobotni i niedzielny wieczór, gdy siedzę sam w domu i gapię się w telewizor. Wtedy zaczyna mnie boleć głowa i te dziwne ataki się nasilają. Jedynym ratunkiem jest ucieczka do parku, na ogół pomaga. Boję się, że sytuacja może się pogorszyć, ale nie wiem, co mam z tym zrobić. Jak na razie czuję się dobrze, ale zazdroszczę tym chłopakom, którzy siedzą w parku ze swoimi dziewczynami zupełnie nieświadomi otaczającego ich świata. Tak jak ten tutaj, siedzi na ławeczce, trzyma swoją dziewczynę za rękę i całuję ją namiętnie. Chciałbym być na jego miejscu. O brama, czas już kończyć te rozmyślania i wrócić do normalnego świata. To dziwne, ale jest już strasznie ciemno, ciekawe, która godzina. Czasami łapię się na tym, że gdy wchodzę do parku jest jeszcze jasno, a gdy wychodzę jest już późno w nocy. To ciekawe jak człowieka może pochłonąć taki spacer. Ale to nic, wracam do domu, muszę jeszcze przygotować sobie kolację. Zmęczył mnie trochę ten spacer a muszę jeszcze wrzucić coś na ruszt. Dobrze, że kupiłem kilka mrożonek, zaraz tylko gdzie jest nóż. E tam dam sobie radę i bez niego. Dzisiejszy dzień był jeszcze gorszy od wczorajszego. Jestem zupełnie wykończony, a do tego jeszcze ten pulsujący ból w skroni. Dlaczego oni nie przestaną? Zamknijcie się, wynoście się z mojej głowy! Nie wiem, co się ze mną dzieje, nie mogę tego opanować. Chyba po wiadomościach będę musiał udać się na kolejny spacer do parku. Ale na razie zobaczmy, co tam się dzieje na świecie. - Wczoraj wieczorem zginęła kolejna dziewczyna Linda Thomas. Prawdopodobnie padła ofiarą tego samego mordercy, który zabił Sare MIchel i kilka innych dziewczyn, i którego do tej pory nie udało się odszukać. Rozmawialiśmy z jej chłopakiem… Zaraz, zaraz widziałem ją wczoraj wieczorem. Siedziała na ławce ze swoim chłopakiem. Tak to ona, poznaję. - To było straszne. Gdy wróciłem ona leżała przed ławką, była zmasakrowana. Nie mogłem uwierzyć, że spotkało ją coś równie potwornego… To chyba musiało się stać chwilę po tym jak wyszedłem z parku. Może gdybym tam jeszcze tam był to nie doszłoby do tego, choć z drugiej strony na pewno znalazłby kolejną ofiarę. Co musi się dziać w głowie takiego potwora, który atakuje bezbronne dziewczyny a potem masakruje ich ciała? Jak one muszą cierpieć? A gdzie był jej chłopak! Przecież powinien być przy niej i jej bronić! Do czego to dochodzi! Nie, musisz się uspokoić, dobrze ci zrobi mały spacerek. Zaraz tylko wyłączę telewizor. No teraz mogę już iść. Wiedziałem, że to mi pomorze, zawsze tak jest. Dzisiejszy wieczór jest jeszcze piękniejszy. Promienie zachodzącego słońca odbijają się we mgle tworząc fascynujące refleksy. Wymarzony wieczór na spacerek. Zastanawiam się skąd się biorą te wszystkie wizje. Czy to możliwe, bym był nieświadomie światkiem tych morderstw, nie to niemożliwe? Chociaż… Dzisiaj nocy miałem potworny sen. Śniło mi się, że to ja zabiłem Lindę. Błagała mnie o litość, klęcząc u moich stóp i obejmując moje nogi, a ja ją dźgałem i rżnąłem długim kuchennym nożem, zupełnie takim samym jak ten mój. Co gorsza nie mogłem skupić się na prac. Ciągle błądziłem poszukując tej dziewczyny. Wpadłem w niezłe tarapaty, ale szef jest wyrozumiały i jakoś mi darował. Jak tak dalej pójdzie to będę musiał wziąć urlop. Dzisiaj lepiej zostanę w domu, obejrzę wiadomości i pójdę wcześniej spać. Ciekawe czy dzisiaj będzie coś o kolejnym morderstwie. Nie, na szczęście dzisiaj nie, mogę spokojnie zasnąć. Przynajmniej taką mam nadzieję. Niestety było jeszcze gorzej znowu wróciłem w to miejsce w parku, ale tym razem było ich tam więcej. Wszyscy płakali i błagali o litość a ja ich wszystkich zabiłem z uśmiechem na twarzy. Chyba zaraz zadzwonię do szefa i poproszę o wolne. Udało się mam cały tydzień wolny. Szef mnie zrozumiał. Dzisiaj chyba też spędzę cały dzień w domu, będzie lepiej dla mnie i dla innych. Zrobiłem to, co pomyślałem i spędziłem cały dzień w domu, co prawdaż trochę się nudziłem, ale teraz jestem wypoczęty. Ta noc, choć nie przyniosła całkowitego ukojenia, pozwoliła odpocząć mojemu umysłowi. Chyba dzisiaj przejdę się do parku, przecież nic nikomu już nie grozi. Od paru dni nie odnotowano żadnego ataku, a biorąc pod uwagę łudząco podobne ataki zeszłej jesieni niedługo wszystko powinno wrócić do normalności. Jeżeli jest to jeszcze w ogóle możliwe. Niedługo ziemię przestanie spowijać mgła, a to właśnie wtedy atakuje. A więc zdecydowane pójdę. Dawno nie byłem w parku o tak wczesnej porze dnia. Z początku było jakoś dziwnie, ale teraz już się przyzwyczaiłem. Muszę przyznać że nawet mi się podoba. Chyba będę musiał odbywać częściej takie przechadzki, jeżeli tylko praca na to pozwoli. Czuję się dużo lepiej, jest mi lekko i rozpiera mnie niesamowita energia. O jaka piękna dziewczyna, o długich blond włosach, niesamowicie brązowych oczach, no i ten uśmiech. A w dodatku sama. No, no. Czuję się dziwnie znużony, trochę snu nie zaszkodzi, przecież ostatnio miałem z tym trochę kłopotu. Niestety znowu miałem sen, nie wiem jak długo spałem, ale chyba dość krótko. Jeszcze nie widać mgły, może jeszcze zdążę. Śniło mi się, że szedłem przez park i zobaczyłem ta przepiękną dziewczynę, która siedziała na ławeczce. Ale był tam ktoś jeszcze. W jej stronę zaczął się zbliżać mężczyzna w długim płaszczu, spowity we mgle. Zacząłem biec, biegłem coraz szybciej. Aż w końcu znalazłem się na tyle blisko by dostrzec twarz tego, mężczyzny. Ku mojemu przerażeniu to była moja twarz. I wtedy się obudziłem. A teraz muszę ruszać. Mam jeszcze czas, dopiero zaczyna się robić mgła. Choć z każdą chwilą robi się coraz gęstsza. Gdy wbiegłem do parku była już tak gęsta, że ledwo widziałem to, co było przede mną. Na szczęście to ta ławka, o jest i ona. Zaraz, zaraz, ktoś idzie w jej stronę. Trzeba działać, nie pozwolę by zrobił jej krzywdę. - Niech ją pan zostawi! – krzyknąłem. – Mężczyznę wyraźnie zatkało, nie wiedział, co ma robić. Odwrócił się powoli w moją stronę. Przez chwilę spodziewałem się, że zobaczę własną twarz. Ale na szczęście okazało się, że to tylko jakiś lump. - Ja nie chciałem zrobić nic złego. – wyjąkał. – chciałem tylko… Niech pan nie wzywa policji, ja już sobie idę. Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć, zupełnie się tego nie spodziewałem. - Dobra, tylko nie zaczepiaj już pań. Zrozumiałeś. - Doobra, już mnie nie ma. – ledwo skończył mówić i puścił się biegiem w stronę bramy. - Dzięki że się za mną wstawiłeś. Jestem Liza. - Miło mi Mark. Wiesz, że powinnaś uważasz. Ostatnio po parku kręcą się różne typy. - Zapamiętam to.- odpowiedział uśmiechając się słodko. Dziś mój wielki wieczór. Pierwszy raz od jakichś 4 miesięcy umówiłem się z dziewczyną. Liza jest naprawdę urocza. A i jeszcze jedno w końcu znalazłem ten nóż. Dziwo był w wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza. Był umazany jakąś dziwną szkarłatną mazią, ale go już dokładnie umyłem. Tylko nie wiem, po co mi on był w płaszczu i dlaczego zabrałem go wtedy, gdy ruszyłem Lizie na ratunek.
  8. Łukasz_Kozera

    ****

    Dzięki za wszystkie komentarze i przepraszam za taki "gniot", więcej sie takie próby nie powturzą, obiecuje.
  9. Łukasz_Kozera

    ****

    stoję a w koło pustka płaczę a łzy nie płyną krzyczę a tu taka cisza biegnę a świat nie przemija widzę a oczy mam zamknięte jestem? nie to tylko odbicie w lustrze
  10. Łukasz_Kozera

    oczy

    otwarte wrota zamknięte oczy widzą pustka umysłu
  11. Łukasz_Kozera

    ***

    Pomysł jest niezły ale przez tą formę nie bardzo do mnie trafia, choć jest w nim coś ciekawego.
  12. Podoba mi się, jest całkiem subtelny i dobrze oddaje emocje. Tak trzymaj.
  13. Rzeczywiście może trudno go zrozumieć chodzi w nim o coś właśnie w tym stylu, ale na odwrót, czyli mężczyzna czekający na kobietę. Niestety po raz kolejny nie udało mi się przekazać swojego pomysłu chyba się będę musiał nad tym zastanowić.
  14. Siedzę czekając na cud Ale on nie nadchodzi Rozglądam się dokoła Wyczekując go W każdym ruchu powietrza W każdym szmerze Który do mnie dociera Chwile ciągną się jak rzeka Zmieniając oczekiwanie W cierpienie Krwawy żar wylewa się z oczu Krople kapią na podłogę A on nie nadchodzi
  15. Słodko nie miało być. Możliwe, że nie wyszło. Był to swego rodzaju eksperyment. Ostatnio dawno nic nie publikowałem chciałem sprawdzić czy nadszedł już czas.
  16. Spadam Nie mając odwrotu Wszystko stracone Ogarnia mnie pustka Jest bardzo zimno Słyszę głos Czy to ty aniele śmierci? … Och jak słodko Odpływam
  17. Rzeczywiście musisz jeszcze trochę popracować. Uważaj na powtórzenia lub wyrazy które brzmią podobnie „wtulona”, „przytulona”. I ta ostatnia zwrotka. O ile pierwsze dwie jeszcze jakoś wchodzą to z trzecią są kłopoty.
  18. Podoba mi się poza paroma drobiazgami. Po pierwsze to „Dziecięca postać,chociaż aniołem” druga część trochę nie pasuje jakby dodana siłę żeby się rymowało. A poza tym to zgubiłaś gdzieś rytm. pozdrawiam Łukasz
  19. Nie podoba mi się. Przede wszystkim te rymy na początku i na końcu przydałoby się poprawić. No i ten brak polskich znaków. Ale próbuj dalej. Pozdrowienia Łukasz
  20. Podoba mi się. Ciężko jest napisać dobry rymowany wiersz a tobie się to udało. Pozdrawiam. Łukasz
  21. Zgodzę się z natalią temat dobry, lecz z wykonaniem trochę gorzej. Ale za to dobrze wyraża uczucia. A to jest najważniejsze. Musisz popracować nad formą a będzie dobrze. Łukasz
  22. Może być. Forma trochę toporna, ale to chyba był zabieg celowy, bo dobrze pasuje do treści. Nie rozumiem tylko dwóch wersów "więc zwiększam rozdzielczość i rosną oczekiwania wraz ze śladami ptasich stóp na ekranie" pozdrawiam Łukasz
  23. Tak na prawde to ten wiersz nie jest mój. Napisał go mój kolega i chciałem wiedzieć co inny powiedzą na temat tego wiersza. On sam nigdy by go nie opublikował. Oczywiście wiedział o wszystkim od początku. Mam nadzieje że nie czujecie się oszukani.
  24. Nauczmy się jak chwytać chwile Nie pozwól na płakać Nikt nie chce cierpieć Bądź szczęśliwy jedz ile zdołasz Inni tylko czekają by zrobić to za ciebie Bież jeśli zostanie ci dane Nie czekaj aż cię poproszą - nie poproszą To nie twoja wina - ktoś Inny stworzył świat Rób co możesz Jedynie szczęście sprawia Że jeszcze żyjesz Jeśli mówią ci że masz talent -uwierz … Tylko w siebie
  25. Rzeczywiście trochę pospieszyłem się z publikacją tego wiersza. Jak będę miał więcej czasu to spróbuje nad nim popracować.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...