Grzegorz Bodnar

łeb mi spuchł

ZANIM WYTŁUMIĘ KROKI WYKŁADZINĄ OSWOJONYCH GODZIN PRZEJDĘ JESZCZE RAZ PO RÓWNIKU CHWILI... DOWIEM SIĘ JAKIM ŚWIATŁEM KARMIĆ GRZECH... BĘDĘ ISKRĄ PRZESKAKUJĄCĄ MIĘDZY BIEGUNAMI BIODER...

ZAZDROŚĆ TO ŚPIĄCA HIENA CIEMNA PASZCZA OBŁĄKANIA PSUJĄCA POWIETRZE CHŁEPCZE SŁABĄ KREW CZYHA NA GRANICY TOLERANCJI SSIE TWARDY GNAT NASZEJ WIARY...

BO POTEM TO JUŻ NIE BĘDZIE CZŁOWIEK LECZ SYMETRYCZNY POMOST JAK PĘPOWINA W USTACH NIE DAJĄC SIĘ PRZEGRYŹĆ TRWANIE I PRZEKLEŃSTWO W PORACH PODAWANIA LEKARSTW NA PRZECZYSZCZENIE LABIRYNTÓW ZMYSŁOWYCH ROZMÓW WYRUSZAM BŁOTNISTĄ DROGĄ UST ZASYCHAJĄCĄ NA SŁOŃCU JAK RANA PĘKA KOBIECA NICOŚĆ.

UTRZYMANE W BŁOGOSŁAWIONYM STANIE POCZUCIE WINY CHOĆ MAM TYLE RĄK NA ILE MI POZWALASZ ZWIEDZAM TWOJE KONSTELACJE... JAK PAPUGA IRONII PRZEDRZEŹNIAM ŚWIT ZLIZUJE Z TWOICH UD KOLEJNY WERS TEGO WIERSZA...

MÓWIMY JĘZYKAMI TYCH KRAIN W KTÓRYCH UDZIELA SIĘ AZYLU UCIEKINIEROM DNI TRWONIMY CZUŁOŚĆ KOBIETA KTÓRA KOCHA TO PASAŻER NA GAPĘ UCZEPIONY ŻAGLA SNU TO NOTATKA PISANA BRAILLEM NA PAKUNKOWYM PAPIERZE EMOCJI... WIERSZ ZARAŻONY WSTYDLIWĄ CHOROBĄ...

OFIARY NIEUDANYCH OPERACJI NA OTWARTYM SERCU STRASZĄ NA SKRZYŻOWANIACH... CZEKAJĄ NA ZNACHORÓW, SZARLATANÓW POETÓW.. RYSY TWARZY WYPEŁNIONE WOSKIEM BOJĄ SIĘ OGNIA... BŁĄDZĄ WŚRÓD STRAGANÓW NA JARMARKU DOZNAŃ...

Dziękuję i pozdrawiam

TROSZCZĘ SIĘ O WAS KOPIĄC W BRZUCH MONOTONII WIĘC NIECH NIE SKAMLE OBLEŚNA WRAŻLIWOŚĆ ROZLICZAM CHODNIK TEGO DNIA Z PRZYNALEŻNOŚCI KŁADĘ FARBĘ WPROST NA RDZĘ..

PRZESTRAJAJ CIAŁO NA NIEWINNOŚĆ NIM NA PARAPECIE SKIŚNIE MLEKO CHŁOPCÓW GŁODU TO CO ZAJMUJE TWOJĄ MIĘTOWĄ FILIŻANKĘ CYTATU TO MODLISZKA PRAWDA JEST RĘKĄ POD SPÓDNICĄ ? ...

PRZEROŚNIĘTA KOŃCZYNA MARZEŃ JEST PRZEKLEŃSTWEM NAIWNOŚCIĄ PRZELEWAJĄCĄ SIĘ PRZEZ KRAWĘDŹ SŁOŃCA PLAMI UBRANIE FERMENTUJĄCY SOK KOLEJNYCH SŁÓW OTWIERA MŚCIWY AZYL WIECZORNEJ LIKANTROPII...

NA ULICACH OSTRA AMUNICJA UKRYTA POD PŁASZCZAMI KOBIET... REWIR ŚMIAŁYCH POCZYNAŃ ZAJMUJE WIĘKSZĄ CZĘŚĆ CIAŁA... Z ODLEGŁOŚCI DAJEMY SOBIE ZNAKI GRAMY W DWA OGNIE...

NA DŁONIACH ROSNĄ PACHNĄCE ZIOŁA STRACHU TEMU KRÓLOWI KTÓRY WŁADA METREM KWADRATOWYM NIEŚMIERTELNEJ TRAWY W ZŁOTEJ CZAPCE ŁOWI LATAJĄCE RYBY NAD BRZEGIEM KORYTA RZECZYWISTOŚCI POTEM ZAPISUJE W JAKICH ODSTĘPACH CZASU KASZLE SŁOŃCE... MÓWIĄ- TO POETA...

WINA TO NIELOTNY PTAK CO SIĘ NIE SPIESZY PRZY BUDOWANIU GNIAZD NOCĄ WYDZIOBUJE PORZECZKI SNU SIADA NA PARAPECIE POD UCHYLONYM OKNEM UST NAŚLADUJE GŁOSY...

MASZ SKÓRĘ DELIKATNĄ ZBYT GORLIWĄ WYDAJE SIĘ ŻE POWINNO BYĆ INACZEJ... NAWET STARA KOMETA SNU SPADŁA I ZGASŁA W KAŁUŻY BRUDNEJ MGŁY GDYBYM MÓGŁ SPLUNĄŁBYM TYM WIERSZEM W OCZY TYCH CO TĘPO KROCZĄ PO CUDZYCH DROGACH CHOCIAŻ JESTEM TYLKO STWORZENIEM Z NIEBIESKIEGO MYDŁA.

BO POTEM TO JUŻ NIE BĘDZIE CZŁOWIEK LECZ SYMETRYCZNY POMOST JAK PĘPOWINA W USTACH NIE DAJĄC SIĘ PRZEGRYŹĆ TRWANIE I PRZEKLEŃSTWO W PORACH PODAWANIA LEKARSTW NA PRZECZYSZCZENIE LABIRYNTÓW ZMYSŁOWYCH ROZMÓW WYRUSZAM BŁOTNISTĄ DROGĄ UST ZASYCHAJĄCĄ NA SŁOŃCU JAK RANA PĘKA KOBIECA NICOŚĆ.

ZRASTAJĄ SIĘ PALCE DOMYSŁU W RUCHOMYCH PIASKACH PONIESIONYCH KLĘSK ZASTAWIAMY PUŁAPKI SZKLANA TRAWA NIEŚMIAŁO MUSKA UDA ŚPIĄCYCH KOBIET ZA ROGIEM CZYHA NA NIE SPRAWIEDLIWY GWAŁCICIEL SNU

W księżycu Ugrzęzło oko Dając znać o sobie Jak strażnik Uderza w szybę okna Potem znika Lub wraca wprost W ciepłą dziurę myśli Krąży jak chudy ptak Istota Naszej choroby … Więcej nie podpowiem Bo pod stołem Ślini się śmierć

DOZNANIE TO PODRÓŻ NA KONIEC JĘZYKA W CISZY PORA ROKU ZASTYGAJĄCA W SPLECIONYCH WERSACH UST SIADA NA PARAPECIE PŁOMIEŃ KRWI I ZARAŻA ... KIELISZEK PEŁNY STRACHU CZEKA NA TWÓJ RUCH

ROŚNIESZ W USTACH ZWIEDZIONE OBIETNICĄ PODNIEBIENIE NIEBA PACHNIE TWOJĄ NIEOBECNOŚĆ PODAJE SIĘ JAK KAŻDE INNE MIĘSO UWAŻAJ NA MIŁOŚĆ- TO WEGETARIANIN

ŚWIDER SŁODKICH SZEPTÓW PROSTO W MÓZG JAK JAŁMUŻNA ZŁOSZCZĘ SIĘ ODGRYZAM NOGĘ TWOJEJ ISTOCIE PÓŹNIEJ SIADAM I PATRZĘ JAK TRACI RACJĘ BYTU RUCH SZACHOWEGO KONIA KTÓREGO DOSIADASZ

KROKI ŚMIERCI WIDZĘ W BLISKICH TWARZACH PRZEGRYZAM DŁUGIE SZYJE CIEKAWOŚCI PO TO BY PO KAMIENIACH GŁÓW PRZEJŚĆ NA DRUGĄ STRONĘ ODRĘCZNIE NAKREŚLAM IDEALNIE PROSTE LINIE MIĘDZY MOCĄ A WIARĄ CIESZĘ SIĘ JAK NIEUCZCIWY GRACZ W KASYNACH PEŁNEJ CISZY.

No to dużo zdrowia życzę!! hehehehehehe

Nie. cała moja rodzina pochodzi z podkarpacia...

Mieszkam w Żarnowcu...