Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

shy angel

Użytkownicy
  • Postów

    89
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez shy angel

  1. shy angel

    dafne

    Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wiersz jest po prostu piękny. Zawiera w sobie tyle obrazów, nasuwa tyle skojarzeń, tworzy niepowtarzalny klimat. Od początku do końca jest świetny!!!
  2. Dziękuję za miły komentarz :). Wlałam w to opowiadanie wiele własnych emocji i bardzo się cieszę, że zostało to docenione. Wiem, że ta tematyka nie każdemu odpowiada bo nie jest "piękna". Pokazuje raczej brzydotę świata. Ale jest prawdziwa :). Czekam na więcej opinii :D.
  3. To co czuję gdy widzę twą twarz na dnie echem odbija się wołanie twoje w suchej studni zapomnienia To co czuję gdy widzę twe skrzydła wypadające w cierpieniu ciszy z rozpaczy dni minionych i niepewności jutra uśpione życie śpi w splocie twych włosów ręce masz zimne, pogniecione - samotne? niekochane? suche jak drzew kora Gdy widzę jak próbując ratować życie twe nad przepaścią zabijam cię nagłym szarpnięciem zrywając siatkę marzeń To co czuję to strużka delikatna spływająca po mym policzku w księżyca godzinie Gdy widzę twój cień tak ściśnięty do środka i moje ręce zastygłe z bezruchu bezradności Gdy czuję, że przerywam tę nić magiczną od koniuszków twych palców do sklepienia ciemnej, gęstej nocy delikatnym dotykiem jak wiatru powiew To co czuję gdy zabiłam anioła myśli mych i pocieszycielkę mych łez próbując powstrzymać iskierkę małą w twoim bladym ciele wypalam się od środka noc ugiętą pod ciężarem gwiazd chcę schować gdzieś głęboko do szuflady by nie kładła się na twych powiekach i siedzisz skulona ciszy przykryta niewidzialnym płaszczem przędziesz srebrne nuty ciszy wydobyte spomiędzy nocy długich palców w poszukiwaniu ciepła o jeden oddech za dużo poranek otworzy ci oczy wstań skrzydła czekają...
  4. nikt nie chce komentować...? :( buuu...
  5. Marta Kotwica - Pamiętnik Weroniki *** 27 lipca 2004r. Mam na imię Weronika. Mam 17 lat. Od 3 lat walczę ze zbędnymi kilogramami. Leczę się od 8 mies. w szpitalu, pod okiem specjalistów. Piszę ten pamiętnik, bo tak kazała mi lekarka. Powiedziała, że to mi pomoże. Nie wiem kiedy to się zaczęło. To nie ma początku. Nagle cię dopada i potem już nic nie jest takie samo. 3 lata temu umarła moja mama. Nie miałam najlepszego kontaktu z ojcem. Nie mogliśmy się dogadać, ciągle się kłóciliśmy. Nagle mój świat się zawalił. Nic nie miało znaczenia. Czułam się nikim. Udawałam, że wszystko jest OK. Chciałam uwierzyć w swój sztuczny uśmiech. Dobrze się uczyłam, miałam przyjaciół, chłopaka. Ale myśli o zniknięciu, samobójstwie niszczyły mój świat. To były początki długotrwałego smutku - depresji. Wczoraj rozstaliśmy się z moim chłopakiem... Czułam, że mnie nie rozumie, chciał pomóc, pytał czemu jestem taka smutna. Poza tym mieliśmy mało czasu dla siebie. To nie miało sensu. Żyłam w swoim świecie, w innej rzeczywistości obok normalnego świata. Przyjaciele próbowali mi pomóc. Ale na depresję nie pomaga pocieszanie ani dobre rady. Chciałam wyglądać jak modelka. Chciałam być szczupła. Więc zaczęłam się odchudzać. Długo nie wiedziałam, że to choroba. Gdy dowiedziałam się, że to nie jest odchudzanie nie przejęłam się specjalnie. Uznałam, że dobrym rozwiązaniem byłaby śmierć na raty. Ana mi ją gwarantowała. Oprócz tego, myślałam, będę się świetnie prezentować w trumnie. Chuda. Piękna. Chcę umrzeć. Umrę z głodu. Czuję taką radość, euforię, czuję się lżejsza niż powietrze, jaśniejsza niż niebo, tak czysta, chcę latać, szybować po niebie. Jestem chuda. Najchudsza. Jestem piękna. Chciałam zniknąć, przestać istnieć, ale też chciałam żyć. Moje oczy są zapadnięte, skóra jest żółtoszara, cienka jak pergamin i rozciągnięta ciasno między moimi kośćmi. Mogę policzyć moje wystające żebra, biodra i kolana odznaczają się pod ubraniami. Ważę 31 kg przy wzroście 175 cm. Włosy wypadają mi garściami, ale to nic, najważniejsze, że podobam się sobie. Paznokcie rozdwajają się i pękają. Tylko stopy i ręce są jak z lodu, zimne. Chciałabym żeby były cieplejsze. Wciąż próbują mnie leczyć. Zastanawiam się, po co? Nie chcę żyć. Nie chcę jeść. Parę dziewczyn w szpitalu nauczyło mnie mnóstwa sztuczek. Wcieram masło we włosy i paznokcie, chowam jedzenie w foliowych woreczkach. Ta tortura, to umieranie z głodu, psychiczny strach, wyczerpanie, uczucie zimna przeszywającego kości to nałóg, którego nie mogę rzucić. Tracę resztki poczucia własnej wartości. Czuję się nikim... Teraz wszystko zależy od wagi. Jeden kg więcej - smutek, jeden mniej - radość. Chcę po prostu uwolnić się od ciała i ulecieć, wysoko i daleko stąd. Waga: 31, 3 kg 30 lipca 2004r. Odwiedził mnie ojciec. Pokłóciliśmy się. On mnie w ogóle nie próbuje zrozumieć! Powiedział, że przez moje głupie pragnienie bycia szczupłą stał się kłębkiem nerwów! Zaczął mówić co to by było jakby żyła mama... Nawet gdyby wiedział przez co musiałam przejść, nie zrozumiałby. On niczego nie rozumie. Moje wołanie o pomoc pozostaje bez odzewu. Potrzebuję pomocy, wsparcia. A on nie potrafi mi tego dać. Odechciewa mi się czegokolwiek... po prostu życia. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę jest coraz gorzej, a ja nie mogę sobie pomóc... lekcja życia... Te problemy, ta depresja mnie przytłacza... nie potrafię sobie z nią poradzić. Brak chęci do życia... i te myśli... o samobójstwie... Mam zawroty głowy, wszystko mnie boli. Cały dzień chce mi się spać. Karmią mnie prawie na siłę. Obiecują nagrody. Czuję wyraźnie każdy organ swojego ciała, przy przełykaniu każdy kęs jedzenia, który pokonuje długa drogę w moim ciele. W nocy zamykamy się w pokoju z dziewczynami i ćwiczymy do 5 rano. Właściwie to one ćwiczą razem, a ja się dołączam na chwilę. Bo nie nadążam. Robią zbyt intenstywne ćwiczenia. Zbyt męczące. Bolą mnie mięśnie i stawy. Często upadam. Nikt mnie nie akceptuje. Czuję pustkę... Nie mogę złapać oddechu, a serce bije mi jak oszalałe, ale chudnę. Dlaczego nikt mnie nie kocha...? Odczepcie się ode mnie wszyscy! Proszę... zostawcie mnie w spokoju. Nie każcie śmiać się, żyć normalnym życiem! pozwólcie płakać i... zabijać się powoli... powolutku... w sidłach odchudzania... samotność mnie zabija... Waga: 29, 6 kg 5 sierpnia 2004r. Wczoraj rano lekarz powiedział mojemu ojcu, że nie zostało mi wiele czasu i, że może mnie zabrać do domu. Jestem w domu. Nie jestem pewna czy tego chciałam. Chciałam sama decydować o tym co jem i o tym kiedy odejdę. A teraz dowiaduję się, że umieram... że to już koniec, postawili na mnie krzyżyk... i nie mogę już powiedzieć, że chcę jednak nadal żyć. Umieram. Naprawdę umieram... boję się... czuję się zawieszona w próżni... Nie chcę umierać ale... nie lubię być przejedzona. Czuję lęk przed każdym kęsem. Bo po nim można przytyć. Nie lubię zmian. Czuję się tu obco. Niby mój pokój, a taki jakiś obcy, pusty i zimny. Czuję się spięta. Patrzę na białe meble równo ustawione pod ścianą, na przeciwko łóżka. Pełno w nich ubrań. Za dużych już na mnie. Bo teraz jestem chudsza... Na półkach stoją, poustawiane w rządku, szklane motyle. Zaczęłam je zbierać kiedy mama dała mi jednego z nich na 9. urodziny. Miał czerwono-karminowe skrzydła w czarne wzory. Nie mogłam się nim nacieszyć. Pamiętam jak chodziłam do parku i porównywałam go z żywymi motylami. Spadł kiedyś z półki. Teraz ma posklejane skrzydła. Przy łóżku stoi mała szafka nocna. Mam na niej fotografię moją i mamy. Mam 7 lat. Jesteśmy nad wodą. Mama pięknie wyglądała w swojej chabrowej sukience. Mam duże okno, na prawie całej ścianie. Lubię w nie patrzeć. Tylko czasem... odwracam wzrok kiedy widzę zakochane pary... Ściany przybliżają się do siebie. Pokój zacieśnia się coraz bardziej. Ciasno mi tu. Choć mam tyle przestrzeni dla siebie. Tak pusto i cicho. W takich chwilach, kiedy jestem niespokojna, najczęściej myślę o jedzeniu... jestem głodna, ale nie chcę jeść... wstydzę się moich natrętnych myśli o jedzeniu. Napawają mnie obrzydzeniem do samej siebie. Boli mnie gardło, żołądek, płuca, wątroba... Kiedy chcę się schylić, boli. Często śnią mi się pączki albo kurczak. Ale nie mogę tego jeść. Nie chcę i nie mogę. Odkąd wróciłam do domu przytyłam całe 2 kg...! Czuję się nikim. Nie umiem nawet kontrolować własnego ciała. Czuję się nieczysta i gruba. Waga: 32 kg 6 sierpnia 2004r. Więc wróciłam do domu. Zajmuje się mną Anna. To pani, którą przydzielili do mnie ze szpitala. Patrząc na jej włosy myślę, że jest bardzo stara. Mam skurczony żołądek i wyniszczony układ pokarmowy dlatego Anna podaje mi wyciągnięte z lodówki zamrożone papki jedzenia, które muszę jeść co półtorej godziny. Nienawidzę pory posiłku. Nie chcę jeść. Anna do niczego mnie nie zmusza. Tylko przekonuje, że muszę jeść. Ale ja wiem, że nie chcę. I nie jem. Mam już wszystkiego dość... czuję, że dopadła mnie depresja... powoli łapie mnie w swoje ostre szpony i rozdziera duszę na strzępy... Kilka razy w ciągu dnia mdleję, jestem wyczerpana. Depresja powraca falami. Nagle wszystko jest bez sensu i chciałabym odejść, rozpłynąć się w powietrzu. Dręczą mnie myśli samobójcze, nie mogę spać i często płaczę. Po co się męczyć... po co... przecież i tak odejdę... Ale jestem czysta i lekka, a jednak... tak ciężko mi jakoś jakbym ważyła strasznie dużo... znów nie moge spokojnie oddychać. Serce trochę się uspokoiło, bo nie mogę już ćwiczyć. Nie mam siły. Idę się przespać. Waga: 31, 8 kg 7 sierpnia 2004r. Nie widuję się w ogóle z ojcem. Pracuje cały dzień i wraca do domu wtedy kiedy śpię. Może to dobrze. Przynajmniej się nie kłócimy. Wszyscy faceci są tacy sami: egoiści. On chyba myśli, że za jakiś czas wszystko ze mną będzie OK. A ja się brzydzę jedzenia! Wczoraj w nocy miałam koszmary. Czułam jak się duszę, jak pot oblewa moje ciało, wydawało mi się, że to już koniec. Tysiące noży wbijały się w moje ciało, a ja nie potrafiłam przeciwstawić się temu cierpieniu. Po jakimś czasie poczułam jak ktoś przykłada mi coś zimnego do czoła, gładzi ręką moje długie ciemne włosy. I nagle zalała mnie fala błogiego spokoju. Wyrwanie z tych mąk umierania, z tego strasznego cierpienia duszy i ciała. Świtało. Otwierałam powoli oczy. Zupełnie jakbym pierwszy raz widziała promyki słońca. Było tak jasne. Pani Anna. Została przy mnie. Dlaczego? Mam takie ciężkie powieki. głowa opada mi bezwładnie na podbródek. Chyba się zdrzemnę. Tylko chwilkę. Anna powiedziała, że spałam 1, 5 godziny. A ja w ogóle nie czułam się wypoczęta. Potem namawiała mnie do jedzenia. A ja nie chciałam! Ale powoli, powolutku, przełknęłam to paskudztwo. Ciężko wdychać powietrze. Zastanawiam się nad każdym oddechem. Jest duszno. Gorąco i zimno. Czuje jak co chwilę fale ciepła zalewają moje ciało, a za chwilę ogarnia mnie ze wszystkich stron zimno. Czuję się słaba. Chyba potrzebuję więcej snu. Waga: 31, 2 kg 8 sierpnia 2004r. Dzisiaj Anna opowiedziała mi pewną historię. Pewien uczeń codziennie pytał nauczyciela: jak mogę znależć Boga? I codziennie otrzymywał od swego nauczyciela tę samą tajemniczą odpowiedź: - Musisz go pragnąć. Pewnego dnia nauczyciel i jego uczeń kąpali sie w rzece. Nagle nauczyciel zanurzył głowę chłopca pod wodą i przytrzymał ją mocno przez chwilę, podczas gdy uczeń ropaczliwie próbował się uwolnić. Następnego dnia nauczyciel spytał: - Dlaczego tak się szamotałeś, gdy trzymałem twoją głowę pod wodą? - Bo rozpaczliwie szukałem powietrza. - Gdy dana ci będzie łaska rozpaczliwego szukania Boga - znajdziesz Go. Anna powiedziała, że modlitwa to jak dodanie skrzydeł. Próbuję odnaleźć tego, w którego istnienie nawet nie wierzę. Nie wierzę w to, że jest. Bo jeśli jest to czemu pozwala na to by byli tacy ludzie jak ja? By byli chorzy na anoreksję i nieszczęśliwi? Pogrążeni w depresji? I czemu pozwolił aby tak piękna miłość jak moja i Jego wygasła...? Słyszę jak Anna otwiera lodówkę. Znowu pora posiłku! Chciałabym schować się pod łóżkiem i wyjść jak już będzie po wszystkim. Waga: 30, 3 kg 9 sierpnia 2004r. Dzisiaj jest dzień ciszy. Anna krząta się po domu. Robi wszystko cicho, niemal bezszelestnie. Potrzebowałam tego spokoju, tej głębokiej ciszy. Pada deszcz. Słyszę jak bębni okrutnie w szybę. Jestem słaba, zmęczona, wyciszona... Wyobrażam sobie powiększające się kałuże. Niewinne krople wpadają w nie delikatnie. Niebo płacze. Słyszę szelest cichego strumnienia, płynącego pomiędzy kolejnymi nutami śpiewu ptaków, i krzyk wodospadu. Nagle kałuża jest pełna purpurowych liści. I widzę zamarznięte kałuże na szarym chodniku. Padające śnieżynki. Cztery pory roku... Napełniłam się ciszą. Wsłuchuję się w nią poznając siebie. Kiedy zostaję sama z ciszą między ramionami czuję się wolna, ale czuję pustkę... czuję jak bardzo jestem samotna... Krople nikną w oczach, stają się coraz chudsze, chudsze... znikają... Przestało padać. Zza chmury nieśmiało wyłania się słońce. Milczenie też uczy. Gdy pada deszcz obraz w wodzie na chodniku jest rozmyty, niewyraźny. Woda jest poruszona. Ale gdy deszcz przestaje padać, gdy kałuże są pozostawione samym sobie dostrzeżesz w nich samego siebie. Efekt milczenia: dostrzegasz samego siebie. Poznaje siebie. Tak dogłębnie, od koniuszków palców... do granicy westchnień. Poznaję siebie taką jaką jestem. Nie taką jaką widzą mnie inni. Waga: 29, 7 kg 10 sierpnia 2004r. Tata nie był dzisiaj w pracy. Został ze mną. Karmił mnie i zajmował się mną cały dzień. Nie mówił prawie nic. Chyba nie wiedział co powiedzieć. Właściwie nie musiał nic mówić. Z początku myślałam, że się mnie boi. Mnie albo mojej choroby, a może śmierci... ale potem pomyślałam, że wszystko robi tak cicho i delikatnie, i tak delikatnie mnie dotyka, bo boi się mnie skrzywdzić. Nie widziałam dzisiaj Anny. Może chciała zostawić nas samych. Mam nadzieję, że jutro przyjdzie. Waga: 29 kg 11 sierpnia 2006r. Krople światła spłynęły na moją twarz i zobaczyłam jak niewyraźna postać odsłania błękitne zasłony, po których wiły się łodygi kwiatów i latały niebieskie motyle. Anna usiadła na moim łóżku. Powiedziała, że chciałaby mi coś pokazać. Chciała zabrać mnie na spacer. Wiedziała w jakim jestem stanie. Wiedziała, że boję się poznawać świat na nowo: oczami kogoś, kogo z każdym dniem jest coraz mniej. Mimo wszystko postanowiła zabrać mnie na spacer. - Świeże powietrze tchnie w Ciebie nowe życie - powiedziała. Droga z bloku na zewnątrz była ciężka. Anna najpierw zniosła mój wózek. Potem wzięła mnie na ręce. Otworzyłam usta żeby zacząć krzyczeć, że przecież jestem za ciężka, że mnie nie uniesie, ale popatrzyłam na to co ze mnie zostało... na moje suche gałęzie, które kiedyś były ciepłymi ramionami, a teraz z trudem mogę nimi poruszać, na moją zapadniętą, szarą skórę... i nie powiedziałam nic. Spacerowałyśmy po alejkach w parku. Usłyszałam śpiew ptaków, który dla mnie brzmiał jak śpiewy aniołów. Przez te pare dni, które wydawały się wiecznością nie wychodziłam w ogóle z domu. Zapomniałam koloru kwiatów i zapachu trawy. Ze szpitala także nie pozwalano nam wychodzić. Mieliśmy możliwość jedynie przyjęcia odwiedzin kogoś z zewnątrz. Przeszłyśmy obok placu zabaw. Zobaczyłam śmiejące się dzieci. Jedne huśtały się na huśtawkach, inne bawiły się na karuzeli. Śmiały się głośno i radośnie. Popatrzyłam na dziewczynkę huśtającą się na żółtej huśtawce. I nagle zobaczyłam siebie. Jak mama huśtała mnie na huśtawce, bawiła się moimi włosami i plotła wianki z kwiatów. Jak bawiłyśmy się w księżniczki. Anna, jakby widząc moje myśli, uzbierała bukiecik kwiatów i zaplotła wianek. Pachnący zielenią, polnymi kwiatami. Włożyła mi go na głowę. Zsunął mi się na czoło. Anna, odgarniając niesforne kosmyki moich włosów, poprawiła go. Przystanęłyśmy obok fontanny. Anna nabrała trochę wody w dłonie i przysunęła je tak blisko bym mogła zanurzyć w niej wargi w wodzie. - Wiesz, ta fontanna spełnia życzenia. Trzeba tylko bardzo mocno czegoś pragnąć - powiedziała - pomyśl życzenie - zachęcała mnie. Pomyślałam, że jest coś, czego bardzo pragnę. Ale nie jestem pewna czy się spełni. Może za mało tego pragnę? Słońce świeciło jasno, chcąc uczynić ten dzień pięknym i niezapomnianym. Zobaczyłam motyla lecącego tuż obok mojego ramienia. Anna zamknęła go w swoich pomarszczonych dłoniach. Po chwili zaczęła powoli rozchylać dłonie. Zobaczyłam każdą plamkę na jego skrzydłach, przyglądałam się każdemu refleksowi światła. Usiadł na moim palcu. Czułam że trzymam coś kruchego, istotę, która jest tak delikatna jak płatek róży. Poczułam się zmęczona, zupełnie jakby motyl nagle stał się ciężarem nie do uniesienia. Anna spojrzała na zegarek i uznała, że czas wracać do domu. Motyl odleciał. Anna powiedziała mi, że byłyśmy na spacerze prawie godzinę. A ja czułam jakbym spędzała tam całe życie! Potem znowu te obrzydliwe papki... Nawet nie zauważyłam kiedy z południa zrobiło się popołudnie. Poszłam spać chyba po jedzeniu. Bolały mnie kości, czułam się strasznie zmęczona. Czułam się strasznie słaba. Nie pamiętam kiedy dokładnie znalazłam się w łóżku. Ale kiedy otworzyłam oczy, ona przy mnie była. Ten dzień był niezwykły. Anna to ktoś więcej niż pani, która ma za zadanie mnie karmić. Waga: 29 kg 12 sierpnia 2004r. Obudziłam się wcześnie rano, zobaczyłam słońce nad horyzontem, poczułam, że oddycham,a potem... uświadamiam sobie, że muszę żyć, nie wiem dla kogo, dla czego, ale muszę, jeszcze chociaż dzień, chociaż dwa. Moje życie jest jak cieniutka niteczka - w każdej chwili może zostać przerwane. Anna. Anna ma siwe włosy związane w srebrzysty kok. Koloruje mój świat. To dzięki niej zauważam ile trudu słońce wkłada w to żeby się przebudzić i żeby potem świecić tak jasno. Wciąż nienawidzę pory posiłku. Najchętniej w ogóle bym nie jadła, ale postanowiłam walczyć. Muszę żyć jak najdłużej, chwytać każdy dzień i wyciskać z niego jak najwięcej bo świat jest piękny. Może jeszcze nie jest za późno. Będę walczyć o życie, o zdrowie. Będę próbować żyć w miarę normalnie. Uda się. Musi się udać. Jestem zmęczona. Za chwilę południe... jak tylko zjem na pewno od razu poczuję się silniejsza. Waga: 28, 5 kg 13 sierpnia 2004r. Jestem osłabiona. Boję się, że się nie uda. Że już zawsze będę chora. Ale... uda się! Bo walczę! Staram się jeść wszystkie posiłki, co półtorej godziny. Mam często zawroty głowy. Chciałam podejść do motyli stojących na półce. Upadłam. Ciężko oddycham. Z trudem przełykam ślinę. Czuję się jak staruszka, bolą mnie kości i stawy... Bałam się wspomnień. Myślałam, że to dobre dla babć i dziadków. Bałam się, że niepotrzebnie rozdrapię rany, które tak długo musiały się goić... a właściwie... nigdy nie miały szansy się zabliźnić... Był moja pierwszą... ostatnią... jedyną... miłością... Żałuję tych nieprzemyślanych gestów, nieczułych spojrzeń, pochopnych słów... Tęsknię za nim. Czasem myślę o tym co by było gdybyśmy wciąż byli razem... Boże, jeśli istniejesz... Dlaczego...? Dlaczego nie pozwoliłeś nam być razem? Dlaczego rozciągnąłeś drogę jak wstążkę, żeby jeszcze bardziej nas od siebie oddalić? Miłość jest jak narkotyk... wciąga, nie można się od niej uwolnić... jak choć raz się jej spróbuje chce się jej więcej i więcej... Pamiętam jak mówiłeś, że jestem aniołem... który otworzył Ci oczy w ciemnościach... A teraz zostałam sama... Usycham z tęsknoty... umieram z miłości... Ukochana osoba zostaje w sercu na zawsze, nawet wtedy gdy tego serca już nie ma... pamiętaj o tym... Kiedy dwie osoby się kochają to ich serca nie są osobno: moje we mnie, twoje w tobie... nie... są jednością... Teraz już wiem, że cię kocham i tak naprawdę... zawsze kochałam... i... zawsze będziesz w moim sercu... Jestem bezradna... trochę samotna... i zagubiona... ale JESTEM. Waga: 28, 2 kg 14 sierpnia 2004r. Widziałam piękny zachód słońca: bladoniebieskie chmury, różowe obłoczki. Patrzyłam na to zachodzące słońce i myślałam... czy rzeczywiście tam, w górze są anioły? Nikt nie wie co dzieje się po cichu we mnie samej. Chciałabym jak najszybciej spotkać się z mamą. Była taka pogodna, radosna... urodzona optymistka. miała siłę by walczyć o własne marzenia, by się nie poddać. Za to ją podziwiałam. Nie mogę o niej zapomnieć. Zbyt wiele dla mnie znaczyła aby tak po prostu wyrzucić ją z myśli, z życia, z serca... Nie zdążyłam jej podziękować. Nie mogę się doczekać chwili kiedy znowu będziemy razem żartować, śmiać się. Czasem wieczorem, gdy mi smutno, Anna czyta mi te książki, które lubiła mama, a ja próbuję śpiewać jej ulubione piosenki... próbuję, bo tak naprawdę z trudem oddycham... Minęło już tyle czasu, a ja ciągle nie mogę pogodzić się z myślą, że jej już nie ma na tym świecie... Mamo... dlaczego zostawiłaś mnie samą? Kiedy odeszłaś... straciłam siłę, ochotę, chęć do życia... Kiedyś, kiedy śmiałyśmy się, kiedy rozmawiałyśmy, czas zdawał się nie istnieć, a świat wydawał się pięknym snem. Jesteś teraz wysoko. Pewnie patrzysz na mnie. Może nawet się uśmiechasz...? Czasem trudno jest nie tracić wiary, nadziei na to, że się uda, że wszystko jeszcze będzie piękne... Tyle razy byłam zła, że nie pozwalałaś mi na tyle rzeczy, nie zgadzałaś się ze mną. Ale dałaś mi wspaniały dar jakim jest życie. Gdybym wiedziała, że wtedy po raz ostatni Cię zobaczę, objęłabym cię mocno i modliłabym się do Boga, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem. Smutno mi... dlaczego nie ma Cię przy mnie? Tak bardzo Cię potrzebuję... Czuję lęk. Nie wiem przed kim, przed czym. Ale wiem, że się boję. Ręce często mi się trzęsą. Anna śpiewa mi piosenki, które kojarzą mi się z dzieciństwem. Pomaga mi też przy pisaniu tego pamiętnika, bo ja nie mam na tyle siły by utrzymać przez długi czas długopis w dłoni. Mamo, a może to Ty zesłałaś mi Annę? Waga: 28 kg 15 sierpnia 2004r. Kiedyś myślałam, że mam dość siły by zmienić świat. Porwałam się z motyką na słońce. Pomyślałam, że spróbuję zmienić chociaż tych, którzy mnie otaczają. Ale dopiero teraz zauważyłam, że zamiast zmieniać innych powinnam zmienić siebie. Przecież bycie pięknym nie powinno być celem życia. Nie to się tak naprawdę liczy. Uroda przemija. Zauważyłam, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę. Anna otworzyła okno żeby wpadło trochę światła i powietrza. Duszno. Bolą mnie nogi i ręce. Słyszę swój ciężki oddech. Waga: 28 kg 16 sierpnia 2004r. Gdybym mogła narodzić się ponownie, przeżyłabym życie w inny sposób. Nie poddałabym się, walczyłabym z depresją. Ustępowałabym ojcu, nie próbowałabym za wszelką cenę udowodnić swojej racji. Zobaczyłabym jak wielką miłością darzą mnie moi przyjaciele, jak się o mnie martwią i do jakich poświęceń są zdolni. Nie odpychałabym niewdzięcznie miłości, pozwoliłabym żeby jej skrzydła uniosły mnie wysoko, ponad światem aniołów. Nie pogrążałabym się w depresji i nie raniłabym siebie myśląc, że nikt mnie nie kocha i nikomu na mnie nie zależy... Mogąc zacząć wszystko od nowa, zawładnęłabym każdą minutą... patrzyłabym na nią tak długo, aż zobaczyłabym ją rzeczywiście... żyłabym nią... i nie oddałabym nigdy. Teraz wiem, że każda chwila, którą Bóg mi daje jest skarbem. Teraz wiem, że miłość wymaga zapomnienia o sobie, zaufania i całkowitego oddania. Zdałam sobie sprawę z lęku, który uniemożliwiał prawdziwe uczucie, z nieuczynionych gestów, niewypowiedzianych słów, z miłości... którą mogłam kogoś obdarzyć, ale nie obdarzyłam. Zdałam sobie sprawę z niespełnionych przyrzeczeń i z utraconego czasu. Nie chcę ranić innych. Widzę jak cierpią patrząc na mnie, a raczej na to co ze mnie zostało... cień dawnej Weroniki. Czuję się jakbym już była daleko... jakbym zostawiła tutaj tylko martwą skorupę... Jestem zmęczona. Tak mi ciężko. Ciężko nawet kiedy leżę, nawet kiedy nie robię nic. Liczę motyle na półce. Mojego karminowego mam na szafce obok łóżka. Waga: 27, 4 kg 17 sierpnia 2004r. Jestem słaba. Leżę na łóżku z oczami utkwionymi w złote gwiazdy poprzyklejane na suficie. Anna pomaga mi w napisaniu tego co czuję. Wiem już, nie dożyję swoich 18. urodzin. Wiem, że już niewiele czasu mi pozostało. Dopiero teraz rozumiem jak kruche jest życie i jak łatwo je stracić. Ale za późno to zrozumiałam. Byłam za słaba. Nie poradziłam sobie z życiem... wbrew pozorom, życia także trzeba się nauczyć. Ten kto umie żyć jest szczęśliwy... Teraz wiem... że jutro nie jest zagwarantowane nikomu. Być może dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Nie czekaj dłużej, zrób to co masz zrobić - dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra... będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by powiedzieć kocham. Życie jest tak krótkie. Kiedy zamartwiasz się całymi dniami, to tak jakbyś miał przed sobą nierozpakowany prezent, który wyrzucasz... Teraz już wiem... że życie to nie wyścig... poświęć czas na słuchanie muzyki zanim piosenka się nie skończy... Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak wczoraj. Dla mnie jest już za późno. Nie założę białej sukni... nie będę mogła nosić złotego krążka na palcu... zostanę sama na zawsze... sama z moją samotnością... nie będę mogła przeżyć 9 miesięcy oczekiwania, współtworzenia z Bogiem kolejnego cudu... i nigdy nie dostanę bukieciku więdnących polnych kwiatków, ani laurki z "tańczącymi" literkami "dla babci"... ani ciepłego buziaka pachnącego dzieciństwem... Ale chciałabym zostawić po sobie ślad. Jeśli dzięki tym zapiskom choć jedna osoba zrozumie jak straszną i wyniszczającą chorobą jest anoreksja, to nie umrę na marne. Mam nadzieję, że może moja śmierć da początek nowego życia choć jednej osobie... Jestem zmęczona życiem... chyba umieram... Waga: 27 kg ********* Obudziłam się. Anna znowu jest przy mnie. Jakaś inna. Jakby... jaśniejsza... ********* 18 sierpnia 2004r. Weronika zasnęła. Śpi. Nie obudzi się już. Teraz jest jej lepiej... Anna
  6. Dzięki za komentarze. "zwoje ust niedomknięte". Tu chodzi o zwoje, a nie usta, napisałam to prawidłowo. Tylko niektórzy tego nie zrozumieli :). Jeśli chodzi o klimat to ten wiersz jest dość nietypowy jak na mnie :). Zwykle piszę o samotności, cierpieniu itp. Dopiero tu wystartowałam i może zrobiłam to nieodpowiedlim wierszem. Ale może po pewnym czasie zobaczycie jaki mam styl. pozdrowienia :*
  7. pamiętasz te skrzydła porzucone na łące lasów długie ramiona cichy śpiew przezroczysty? przelotem powiek je zamykam domykam te zwoje ust niedomknięte milczeniem by słowa nie kaleczyły delikatnych żył melodii ciszy a na chropowatym murze jesieni obraz ust moich - dwóch liści spękanych.
  8. shy angel

    My Dear

    Bardzo ładny wiersz, dobry klimat. Jedyne do czego mogę się przyczepić jest to "my dear". Patrząc na tytuł myślałam, że wiersz jest po angielsku :/. Czemu wplotłaś takie obce "my dear" zamiast napisać "mój drogi"?
  9. Niczego bym w nim nie zmieniła. Śliczny :)
  10. shy angel

    pozwól

    O, pozwól spływać radośnie pomiędzy słowem, a ciałem strumieniem bezwładnym i odrętwiałym kiedy już blada jestem od miłości ciężka od westchnień i lekka od bólu.
  11. Choć promień dnia ci zamknięto pod powieką korzenie ludzkie nawadniasz wciąż wiarą płynną i spierzchniętymi wargami wpijasz się w czasu mogiłę Rozszczepiło ci słońce powieki lecz twa młodość, jak chciałeś, zgęstniała by strącać gwiazdy z metalu nieba złotym księżyca sierpem stojąc rzędem umarłych szkieletów żebra swoje próchnem mozołu powlekając ssiesz toksyczną naftę zakrzepłych serc.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...