Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

shy angel

Użytkownicy
  • Postów

    89
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez shy angel

  1. Dziękuję za wszystkie komentarze :). Te "brakuje" to celowo, to nie "pójście na łatwiznę" :P. Nowa wersja mi nie pasuje, niestety. Miałam inne wyobrażenie tego wiersza. Ale dziękuję za podsunięty pomysł :D. pozdrawiam
  2. Brakuje nam słów Brakuje nam rąk Brakuje nam lasów pełnych westchnień Krople rosy na policzkach nie drżą już jak dawniej w zachwycie gdy wiszę pomarszczona na sznurku myśląc czy życie cię jeszcze nie wykręciło na lewą strone i z powrotem w marudzący suszony liść się zamieniam.
  3. Do Piątej Pory Roku. Możliwe, że teraz ana jest w modzie. Ja się dopiero teraz o tym dowiaduję, że to coś czym można się pochwalić. Wiem, anorki nie widzą tego, że są takie chude, ale w niektórych programach one mówią, że już to zauważyły, ale jest już za późno. Oglądałam kiedyś film o takiej dziewczynie. To był już dla niej koniec. Ale ona widziała, że jest chuda. yłok już, niestety, za późno. Nie widać rozdwojenia? Ona wyraźnie na początku mówi, że chce w ten sposób umrzeć. Potem, po namyśle, decyduje się nadal żyć, przeżywa załamania, napady depresji powracającej falami. Tu panią zaskoczę, ona nie chciała być po propstu szczupła. Anoreksja ma często głębsze podłoże niż tylko chęć bycia szczupłą. Czytałam o tym. Często to dotyczy tego, że w domu anorektyczki nie było dobrze, często mają na to wpływ także złe relacje z matką. Wtedy jedzenie jest rodzinnym rytuałem, a jeśli w rodzinie są problemy to odżywianie się staje się czymś, co anorki mogą kontrolować, w przeciwieństwie do sytuacji w której się znalazły. Już pisałam: Weronika jest sobą, a nie tylko ANOREKTYCZKĄ. Nie wszystkie anorki są TAKIE SAME. Znam dziewczynę, która najpierw chciała być po prostu chuda, potem chciała umrzeć. Przypadki są różne, nie uogólniajmy: "anorektyczki robią tak, a tak". Niektóre typy zachowań się często wśród nich powarzają, inne rzadziej, ale na pewno nie ma 2 takich samych anorektyczek, tak jak nie ma dwóch takich samych zdrowych osób. Co do terapii, o której Pani wspomniała, oglądałam film gdzie dla anorektyczki, po pewnym czasie nie było już ratunku. Stąd pomysł żeby Werce też nie dawać szans na przeżycie. Ja już z góry założyłam, że umrze, że nie poradzi sobie, nie chciałam żeby sobie poradziła. Po prostu poczułam się w pewnym momencie panią jej życia i śmierci i postanowiłam "Weronika musi umrzeć". Dlatego ci lekarze, którzy starali się ją wyleczyć, też załamali ręce. Moze to okrutne, ale w prawdziwym życiu też tak nieraz jest, że ludzie się poddają, niektórych się nie da wyleczyć, bo albo są nieuleczalnie chorzy, albo mogliby być zdrowi, ale teraz jest już za późno na leczenie. Bardzo dziękuję za długi i wyczerpujący komentarz. To świadczy chyba na korzyść tego opowiadania, że zechciała Pani poświęcić swój czas na napisanie paru wskazówek co powinnam zmienić. pozdrawiam :) Do wampirki. Ja wiem, te opisy są beznadziejne :P, ale szczerze mówiąc, nie miałam co tam wcisnąć :(. Wybacz. Ale bardzo się cieszę, bo jesteś pierwszą, która to dostrzegła, a może pierwszą, która odważyła się coś na ten temat powiedzieć :). Motyl to pewien symbol dla tej anorektyczki. Czuję się zaszczycona! :D Pierwszy komentarz, no, no :). Postaram się coś zmienić w opowiadaniu (z tymi banałami :P), zechcesz je jeszcze raz przeczytać, już po naniesionych poprawkach? Pozdrawiam
  4. Pisałam w poprzednim komentarzu, że uzgadniałam to z moją przyjaciółką. Jej ten świat jest bliższy niż mnie. Nie wiem skąd "wiedziała Pani, że tego nie napisała naorektyczka". Ale moja koleżanka anorektyczka powiedziała, że nie ma mi nic do zarzucenia jeśli chodzi o ten pamiętnik. Pani jest anorektyczką? Zna Pani jakąś anorektyczkę? Czytałam blogi "anorek". Były nieprawdziwe. W większości. Nie opisywałam przeżyć wszystkich anorektyczek, tylko tej jednej, konkretnej, podobnej do kogoś kogo znam. I kto też prowadzi swój własny blog. Jest tam dużo o smutku, załamaniu, determinacji w dążeniu do celu. Napisałam o wrażliwej dziewczynie, która oprócz tego, że jest chora jest kimś wartościowym, a nie, tak jak co niektóre z tych dziewczyn, istotą, dla której wszystko przestało mieć znaczenie poza dietą i która nie potrafi się już cieszyć. Anorektyczki też się między sobą różnią. Trzeba o tym pamiętać. Czekam komentarz w którym ktoś mi jasno i wyraźnie powie co jest źle w tym tekście. pozdrawiam
  5. Dziękuję za komentarz :). W założeniu wiersz miał być właśnie taki długi. Miał być podzielony na 4 części. Pierwsza jest lekka, tak jak lekkie jest zauroczenie, druga jest "dramatyczna" :), trochę dziecinna, trzecia opowiada o starości, a ostatnia, czwarta, o śmierci. Myślę, że w życiu każdej miłości są takie "4 pory roku". I to chciałam m. in. przekazać w tym wierszu :). Także to, żeby nie mówić "kocham" kiedy się nie jest pewnym co to znaczy. pozdrawiam
  6. Dziękuję za komentarz. Ale myślę, że nie ma co się czepiać akurat tej wagi. Po napisaniu tego pamiętnika skonsultowałam ten tekst z moją przyjaciółką (która wie na temat anoreksji chyba więcej niż zdrowi ludzie). I to ona doradziła mi żeby dodać wagę po każdym dniu. Anorektyczki lubią pisać ile ważą bo to je mobilizuje. Widzą przejrzyście czy schudły czy nie. To taki rachunek sumienia. Wiem co to znaczy anoreksja i jaką jest wyniszczającą chorobą. Wiele czytałam na jej temat i dlatego ośmieliłam się napisać pamiętnik anorektyczki. Po jakimś czasie mogłam sobie doskonale wyobrazić ten ból psychiczny. A filmy dokumentalne to nie to samo co pamiętniki anorektyczek. Oglądałam kilka takich filmów, ale czytałam też pamiętniki dziewczyn walczących z tą chorobą, rozmawiałam z anorektyczkami na gg, dużo czytałam o tej chorobie i myślę, że napisałam ten pamiętnik najlepiej jak potrafiłam. pozdrawiam
  7. Czekam na komentarze, także te krytyczne :).
  8. Wprowadziłam parę poprawek i mam nadzieję, że teraz wiersz się trochę lepiej prezentuje :).
  9. Zapraszam do wersji nowej, poprawionej - www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=15460 Marta Kotwica - Pamiętnik Weroniki *** 27 lipca 2004r. Mam na imię Weronika. Mam 17 lat. Od 3 lat walczę ze zbędnymi kilogramami. Leczę się od 8 mies. w szpitalu, pod okiem specjalistów. Piszę ten pamiętnik, bo tak kazała mi lekarka. Powiedziała, że to mi pomoże. Nie wiem kiedy to się zaczęło. To nie ma początku. Nagle cię dopada i potem już nic nie jest takie samo. 3 lata temu umarła moja mama. Nie miałam najlepszego kontaktu z ojcem. Nie mogliśmy się dogadać, ciągle się kłóciliśmy. Nagle mój świat się zawalił. Nic nie miało znaczenia. Czułam się nikim. Udawałam, że wszystko jest OK. Chciałam uwierzyć w swój sztuczny uśmiech. Dobrze się uczyłam, miałam przyjaciół, chłopaka. Ale myśli o zniknięciu, samobójstwie niszczyły mój świat. To były początki długotrwałego smutku - depresji. Wczoraj rozstaliśmy się z moim chłopakiem... Czułam, że mnie nie rozumie, pytał czemu jestem taka smutna. Poza tym mieliśmy mało czasu dla siebie. To nie miało sensu. Żyłam w swoim świecie, w innej rzeczywistości obok normalnego świata. Przyjaciele próbowali mi pomóc. Ale na depresję nie pomaga pocieszanie ani dobre rady. Chciałam wyglądać jak modelka. Chciałam być szczupła. Więc zaczęłam się odchudzać. Długo nie wiedziałam, że to choroba. Gdy dowiedziałam się, że to nie jest odchudzanie nie przejęłam się specjalnie. Uznałam, że dobrym rozwiązaniem byłaby śmierć na raty. Ana mi ją gwarantowała. Oprócz tego, myślałam, będę się świetnie prezentować w trumnie. Chuda. Piękna. Chcę umrzeć. Umrę z głodu. Czuję taką radość, euforię, czuję się lżejsza niż powietrze, jaśniejsza niż niebo, tak czysta, chcę latać, szybować po niebie. Jestem chuda. Najchudsza. Jestem piękna. Chciałam zniknąć, przestać istnieć, ale też chciałam żyć. Moje oczy są zapadnięte, skóra jest żółtoszara, cienka jak pergamin i rozciągnięta ciasno między moimi kośćmi. Mogę policzyć moje wystające żebra, biodra i kolana odznaczają się pod ubraniami. Ważę 31 kg przy wzroście 175 cm. Włosy wypadają mi garściami, ale to nic, najważniejsze, że podobam się sobie. Paznokcie rozdwajają się i pękają. Tylko stopy i ręce są jak z lodu, zimne. Chciałabym żeby były cieplejsze. Wciąż próbują mnie leczyć. Zastanawiam się, po co? Nie chcę żyć. Nie chcę jeść. Parę dziewczyn w szpitalu nauczyło mnie mnóstwa sztuczek. Wcieram masło we włosy i paznokcie, chowam jedzenie w foliowych woreczkach. Ta tortura, to umieranie z głodu, psychiczny strach, wyczerpanie, uczucie zimna przeszywającego kości to nałóg, którego nie mogę rzucić. Tracę resztki poczucia własnej wartości. Czuję się nikim... Teraz wszystko zależy od wagi. Jeden kg więcej - smutek, jeden mniej - radość. Chcę po prostu uwolnić się od ciała i ulecieć, wysoko i daleko stąd. Waga: 31, 3 kg 30 lipca 2004r. Odwiedził mnie ojciec. Pokłóciliśmy się. On mnie w ogóle nie próbuje zrozumieć! Powiedział, że przez moje głupie pragnienie bycia szczupłą stał się kłębkiem nerwów! Zaczął mówić co to by było jakby żyła mama... Nawet gdyby wiedział przez co musiałam przejść, nie zrozumiałby. On niczego nie rozumie. Moje wołanie o pomoc pozostaje bez odzewu. Potrzebuję pomocy, wsparcia. A on nie potrafi mi tego dać. Odechciewa mi się czegokolwiek... po prostu życia. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę jest coraz gorzej, a ja nie mogę sobie pomóc... lekcja życia... Te problemy, ta depresja mnie przytłacza... nie potrafię sobie z nią poradzić. Brak chęci do życia... i te myśli... o samobójstwie... Mam zawroty głowy, wszystko mnie boli. Cały dzień chce mi się spać. Karmią mnie prawie na siłę. Obiecują nagrody. Czuję wyraźnie każdy organ swojego ciała, przy przełykaniu każdy kęs jedzenia, który pokonuje długa drogę w moim ciele. W nocy zamykamy się w pokoju z dziewczynami i ćwiczymy do 5 rano. Właściwie to one ćwiczą razem, a ja się dołączam na chwilę. Bo nie nadążam. Robią zbyt intenstywne ćwiczenia. Zbyt męczące. Bolą mnie mięśnie i stawy. Często upadam. Nikt mnie nie akceptuje. Czuję pustkę... Nie mogę złapać oddechu, a serce bije mi jak oszalałe, ale chudnę. Dlaczego nikt mnie nie kocha...? Odczepcie się ode mnie wszyscy! Proszę... zostawcie mnie w spokoju. Nie każcie śmiać się, żyć normalnym życiem! pozwólcie płakać i... zabijać się powoli... powolutku... w sidłach odchudzania... Waga: 29, 6 kg 5 sierpnia 2004r. Wczoraj rano lekarz powiedział mojemu ojcu, że nie zostało mi wiele czasu i, że może mnie zabrać do domu. Jestem w domu. Nie jestem pewna czy tego chciałam. Chciałam sama decydować o tym co jem i o tym kiedy odejdę. A teraz dowiaduję się, że umieram... że to już koniec, postawili na mnie krzyżyk... i nie mogę już powiedzieć, że chcę jednak nadal żyć. Umieram. Naprawdę umieram... boję się... czuję się zawieszona w próżni... Nie chcę umierać ale... nie lubię być przejedzona. Czuję lęk przed każdym kęsem. Bo po nim można przytyć. Nie lubię zmian. Czuję się tu obco. Niby mój pokój, a taki jakiś obcy, pusty i zimny. Czuję się spięta. Patrzę na białe meble równo ustawione pod ścianą, na przeciwko łóżka. Pełno w nich ubrań. Za dużych już na mnie. Bo teraz jestem chudsza... Na półkach stoją, poustawiane w rządku, szklane motyle. Zaczęłam je zbierać kiedy mama dała mi jednego z nich na 9. urodziny. Miał czerwono-karminowe skrzydła w czarne wzory. Nie mogłam się nim nacieszyć. Pamiętam jak chodziłam do parku i porównywałam go z żywymi motylami. Spadł kiedyś z półki. Teraz ma posklejane skrzydła. Przy łóżku stoi mała szafka nocna. Mam na niej fotografię moją i mamy. Mam 7 lat. Jesteśmy nad wodą. Mama pięknie wyglądała w swojej chabrowej sukience. Mam duże okno, na prawie całej ścianie. Lubię w nie patrzeć. Tylko czasem... odwracam wzrok kiedy widzę zakochane pary... Ściany przybliżają się do siebie. Pokój zacieśnia się coraz bardziej. Ciasno mi tu. Choć mam tyle przestrzeni dla siebie. Tak pusto i cicho. Milczenie przerwał hałas. Z szafy wypadł zimowy płaszcz, a z jego rękawa, jak z rozprutego żołądka, wysypuje się długi szalik - krwistoczerwony, jak jelita. W takich chwilach, kiedy jestem niespokojna, najczęściej myślę o jedzeniu... jestem głodna, ale nie chcę jeść... wstydzę się moich natrętnych myśli o jedzeniu. Napawają mnie obrzydzeniem do samej siebie. Boli mnie gardło, żołądek, płuca, wątroba... Kiedy chcę się schylić, boli. Często śnią mi się pączki albo kurczak. Ale nie mogę tego jeść. Nie chcę i nie mogę. Odkąd wróciłam do domu przytyłam całe 2 kg...! Czuję się nikim. Nie umiem nawet kontrolować własnego ciała. Czuję się nieczysta i gruba. Waga: 32 kg 6 sierpnia 2004r. Więc wróciłam do domu. Zajmuje się mną Anna. To pani, którą przydzielili do mnie ze szpitala. Patrząc na jej włosy myślę, że jest bardzo stara. Mam skurczony żołądek i wyniszczony układ pokarmowy dlatego Anna podaje mi wyciągnięte z lodówki zamrożone papki jedzenia, które muszę jeść co półtorej godziny. Nienawidzę pory posiłku. Nie chcę jeść. Anna do niczego mnie nie zmusza. Tylko przekonuje, że muszę jeść. Ale ja wiem, że nie chcę. I nie jem. Mam już wszystkiego dość... czuję, że dopadła mnie depresja... powoli łapie mnie w swoje ostre szpony i rozdziera duszę na strzępy... Kilka razy w ciągu dnia mdleję, jestem wyczerpana. Depresja powraca falami. Nagle wszystko jest bez sensu i chciałabym odejść, rozpłynąć się w powietrzu. Dręczą mnie myśli samobójcze, nie mogę spać i często płaczę. Po co się męczyć... po co... przecież i tak odejdę... Woda przed oczami. Wstrętne łzy. Ale jestem czysta i lekka, a jednak... tak ciężko mi jakoś jakbym ważyła strasznie dużo... znów nie moge spokojnie oddychać. Serce trochę się uspokoiło, bo nie mogę już ćwiczyć. Nie mam siły. Idę się przespać. Obudziły mnie brutalne zgrzyty wskazówek zegara. A może w ogóle nie spałam? Cisza. Za dużo ciszy. Jest pusto. I ani jedno słowo nie przeszywa przestrzeni wokół mnie. Tak bezbarwna i atłasowa pustka. Słyszę w tej ciszy sapanie. Kaszlnięcie. Duszenie się. Ktoś znów nieumiejętnie próbował się wieszać. A teraz żyje jeszcze chwilę. Cierpi. Dyszy, połykając pospiesznie grube ziarna czasu. Krople potu mieszają mu się z krwią nieumiejętnie podciętych żył, a każdy oddech przybliża do śmierci. Przestał dyszeć. Waga: 31, 8 kg 7 sierpnia 2004r. Nie widuję się w ogóle z ojcem. Pracuje cały dzień i wraca do domu wtedy kiedy śpię. Może to dobrze. Przynajmniej się nie kłócimy. Wszyscy faceci są tacy sami: egoiści. On chyba myśli, że za jakiś czas wszystko ze mną będzie OK. A ja się brzydzę jedzenia! Wczoraj w nocy miałam koszmary. Czułam jak się duszę, jak pot oblewa moje ciało, wydawało mi się, że to już koniec. Tysiące noży wbijało się w moje ciało, a ja nie potrafiłam przeciwstawić się temu cierpieniu. Po jakimś czasie poczułam jak ktoś przykłada mi coś zimnego do czoła, gładzi ręką moje długie ciemne włosy. I nagle zalała mnie fala błogiego spokoju. Wyrwanie z tych mąk umierania, z tego strasznego cierpienia duszy i ciała. Świtało. Otwierałam powoli oczy. Zupełnie jakbym pierwszy raz widziała promyki słońca. Było tak jasne. Pani Anna. Została przy mnie. Czemu? Mam takie ciężkie powieki. głowa opada mi bezwładnie na podbródek. Chyba się zdrzemnę. Tylko chwilkę. Anna powiedziała, że spałam 1, 5 godziny. A ja w ogóle nie czułam się wypoczęta. Potem namawiała mnie do jedzenia. A ja nie chciałam! Ale powoli, powolutku, przełknęłam to paskudztwo. Ciężko wdychać powietrze. Zastanawiam się nad każdym oddechem. Jest duszno. Gorąco i zimno. Czuje jak co chwilę fale ciepła zalewają moje ciało, a za chwilę ogarnia mnie ze wszystkich stron zimno. Czuję się słaba. Chyba potrzebuję więcej snu. Waga: 31, 2 kg 8 sierpnia 2004r. Dzisiaj Anna opowiedziała mi pewną historię. Pewien uczeń codziennie pytał nauczyciela: jak mogę znależć Boga? I codziennie otrzymywał od swego nauczyciela tę samą tajemniczą odpowiedź: - Musisz go pragnąć. Pewnego dnia nauczyciel i jego uczeń kąpali sie w rzece. Nagle nauczyciel zanurzył głowę chłopca pod wodą i przytrzymał ją mocno przez chwilę, podczas gdy uczeń ropaczliwie próbował się uwolnić. Następnego dnia nauczyciel spytał: - Dlaczego tak się szamotałeś, gdy trzymałem twoją głowę pod wodą? - Bo rozpaczliwie szukałem powietrza. - Gdy dana ci będzie łaska rozpaczliwego szukania Boga - znajdziesz Go. Anna powiedziała, że modlitwa to jak dodanie skrzydeł. Próbuję odnaleźć tego, w którego istnienie nawet nie wierzę. Nie wierzę w to, że jest. Bo jeśli jest to czemu pozwala na to by byli tacy ludzie jak ja? By byli chorzy i nieszczęśliwi? Pogrążeni w depresji...? Słyszę jak Anna otwiera lodówkę. Znowu pora posiłku! Chciałabym schować się pod łóżkiem i wyjść jak już będzie po wszystkim. Waga: 30, 3 kg 9 sierpnia 2004r. Dzisiaj jest dzień ciszy. Anna krząta się po domu. Robi wszystko cicho, niemal bezszelestnie. Potrzebowałam tego spokoju, tej głębokiej ciszy. Pada deszcz. Słyszę jak bębni okrutnie w szybę. Jestem słaba, zmęczona, wyciszona... Wyobrażam sobie powiększające się kałuże. Niewinne krople wpadają w nie delikatnie. Niebo płacze. Słyszę szelest cichego strumnienia, płynącego pomiędzy kolejnymi nutami śpiewu ptaków, i krzyk wodospadu. Nagle kałuża jest pełna purpurowych liści. I widzę zamarznięte kałuże na szarym chodniku. Padające śnieżynki. Cztery pory roku... Napełniłam się ciszą. Wsłuchuję się w nią poznając siebie. Kiedy zostaję sama z ciszą między ramionami czuję się wolna, ale czuję pustkę... czuję jak bardzo jestem samotna... Ulicami chodzą zabiegani ludzie, narzekający na obrzydliwą pogodę. Mijają się w milczeniu. Pomiędzy ulicami snują się ich brudne życiorysy. Każdy z nich ma swoją opowieść. Ale czy oni się widzą? Czy oni widzą ile na ulicach sie gromadzi problemów, smutków i szarych radości? Czy może idą przed siebie, nie patrząc na rozmknięte serca obok nich? Jak nakręcone zabawki chodzące od jednego końca ulicy do drugiego. Krople nikną w oczach, stają się coraz chudsze, chudsze... znikają... Przestało padać. Zza chmury nieśmiało wyłania się słońce. Milczenie też uczy. Gdy pada deszcz obraz w wodzie na chodniku jest rozmyty, niewyraźny. Woda jest poruszona. Ale gdy deszcz przestaje padać, gdy kałuże są pozostawione samym sobie, dostrzeżesz w nich samego siebie. Efekt milczenia: dostrzegasz samego siebie. Poznaję siebie. Tak dogłębnie, od koniuszków palców... do granicy westchnień. Poznaję siebie taką jaką jestem. Nie taką jaką widzą mnie inni. Waga: 29, 7 kg 10 sierpnia 2004r. Tata nie był dzisiaj w pracy. Został ze mną. Karmił mnie i zajmował się mną cały dzień. Nie mówił prawie nic. Chyba nie wiedział co powiedzieć. Z początku myślałam, że się mnie boi. Mnie albo mojej choroby, a może śmierci... ale potem pomyślałam, że wszystko robi tak cicho i delikatnie, i tak delikatnie mnie dotyka, bo boi się mnie skrzywdzić. Nie widziałam dzisiaj Anny. Może chciała zostawić nas samych. Mam nadzieję, że jutro przyjdzie. Waga: 29 kg 11 sierpnia 2004r. Krople światła spłynęły na moją twarz i zobaczyłam jak niewyraźna postać odsłania błękitne zasłony, po których wiły się łodygi kwiatów i latały niebieskie motyle. Anna usiadła na moim łóżku. Powiedziała, że chciałaby mi coś pokazać. Chciała zabrać mnie na spacer. Wiedziała w jakim jestem stanie. Wiedziała, że boję się poznawać świat na nowo: oczami kogoś, kogo z każdym dniem jest coraz mniej. Mimo wszystko postanowiła zabrać mnie na spacer. - Świeże powietrze tchnie w Ciebie nowe życie - powiedziała. Droga z bloku na zewnątrz była ciężka. Anna najpierw zniosła mój wózek. Potem wzięła mnie na ręce. Otworzyłam usta żeby zacząć krzyczeć, że przecież jestem za ciężka, że mnie nie uniesie, ale popatrzyłam na to co ze mnie zostało... na moje suche gałęzie, które kiedyś były ciepłymi ramionami, a teraz z trudem mogę nimi poruszać, na moją zapadniętą, szarą skórę... i nie powiedziałam nic. Spacerowałyśmy po alejkach w parku. Usłyszałam śpiew ptaków, który dla mnie brzmiał jak śpiewy aniołów. Przez te pare dni, które wydawały się wiecznością nie wychodziłam w ogóle z domu. Zapomniałam koloru kwiatów i zapachu trawy. Ze szpitala także nie pozwalano nam wychodzić. Mieliśmy możliwość jedynie przyjęcia odwiedzin kogoś z zewnątrz. Przeszłyśmy obok placu zabaw. Zobaczyłam śmiejące się dzieci. Jedne huśtały się na huśtawkach, inne bawiły się na karuzeli. Śmiały się głośno i radośnie. Popatrzyłam na dziewczynkę huśtającą się na żółtej huśtawce. I nagle zobaczyłam siebie. Jak mama huśtała mnie na huśtawce, bawiła się moimi włosami i plotła wianki z kwiatów. Jak bawiłyśmy się w księżniczki. Anna, jakby widząc moje myśli, uzbierała bukiecik kwiatów i zaplotła wianek. Pachnący zielenią, polnymi kwiatami. Włożyła mi go na głowę. Zsunął mi się na czoło. Anna, odgarniając niesforne kosmyki moich włosów, poprawiła go. Przystanęłyśmy obok fontanny. Anna nabrała trochę wody w dłonie i przysunęła je tak blisko bym mogła zanurzyć w niej wargi w wodzie. - Wiesz, ta fontanna spełnia życzenia. Trzeba tylko bardzo mocno czegoś pragnąć - powiedziała - pomyśl życzenie - zachęcała mnie. Pomyślałam, że jest coś, czego bardzo pragnę. Ale nie jestem pewna czy się spełni. Może za mało tego pragnę? Słońce świeciło jasno, chcąc uczynić ten dzień pięknym i niezapomnianym. Zobaczyłam motyla lecącego tuż obok mojego ramienia. Anna zamknęła go w swoich pomarszczonych dłoniach. Po chwili zaczęła powoli rozchylać dłonie. Zobaczyłam każdą plamkę na jego skrzydłach, przyglądałam się każdemu refleksowi światła. Usiadł na moim palcu. Czułam że trzymam coś kruchego, istotę, która jest tak delikatna jak płatek róży. Poczułam się zmęczona, zupełnie jakby motyl nagle stał się ciężarem nie do uniesienia. Anna spojrzała na zegarek i uznała, że czas wracać do domu. Motyl odleciał. Anna powiedziała mi, że byłyśmy na spacerze prawie godzinę. A ja czułam jakbym spędzała tam całe życie! Potem znowu były te obrzydliwe papki... Nawet nie zauważyłam kiedy z południa zrobiło się popołudnie. Poszłam spać chyba po jedzeniu. Bolały mnie kości, czułam się strasznie zmęczona. Czułam się strasznie słaba. Nie pamiętam kiedy dokładnie znalazłam się w łóżku. Ale kiedy otworzyłam oczy, ona przy mnie była. Ten dzień był niezwykły. Anna to ktoś więcej niż pani, która ma za zadanie mnie karmić. Waga: 29 kg 12 sierpnia 2004r. Obudziłam się wcześnie rano, zobaczyłam słońce nad horyzontem, poczułam, że oddycham,a potem... uświadamiam sobie, że muszę żyć, nie wiem dla kogo, dla czego, ale muszę, jeszcze chociaż dzień, chociaż dwa. Moje życie jest jak cieniutka niteczka - w każdej chwili może zostać przerwane. Anna. Anna ma siwe włosy związane w srebrzysty kok. Koloruje mój świat. To dzięki niej zauważam ile trudu słońce wkłada w to żeby się przebudzić i żeby potem świecić tak jasno. Wciąż nienawidzę pory posiłku. Najchętniej w ogóle bym nie jadła, ale postanowiłam walczyć. Muszę żyć jak najdłużej, chwytać każdy dzień i wyciskać z niego jak najwięcej bo świat jest piękny. Może jeszcze nie jest za późno. Będę walczyć o życie, o zdrowie. Będę próbować żyć w miarę normalnie. Uda się. Musi się udać. Jestem zmęczona. Za chwilę południe... jak tylko zjem na pewno od razu poczuję się silniejsza. Waga: 28, 5 kg 13 sierpnia 2004r. Jestem osłabiona. Boję się, że się nie uda. Że już zawsze będę chora. Ale... uda się! Bo walczę! Staram się jeść wszystkie posiłki, co półtorej godziny. Mam często zawroty głowy. Chciałam podejść do motyli stojących na półce. Upadłam. Ciężko oddycham. Z trudem przełykam ślinę. Czuję się jak staruszka, bolą mnie kości i stawy... Widziałam dzisiaj przez okno płaczącą dziewczynę. Siedziała na ławce w letniej sukience w żółte kwiatki, z dłońmi wspartymi o kolana. Myślałam nam tym dlaczego płacze. Dlaczego zamiast biegać na imprezy, tak po prostu siedzi na ławce i płacze. Może to przez chłopaka? Ja też płakałam kiedy odszedł. Mieliśmy być zawsze razem. Kiedyś nawet przemknęła mi przez głowę myśl, że któregoś dnia nie wytrzyma i odejdzie. Byłam zmęczona ciągłymi pytaniami o to co, kiedy i ile jem. Chciałam być wtedy sama. Odsuwałam się od niego kiedy próbował mnie przytulać. I chyba zaczynałam go denerwować swoim smutkiem. Nie mogliśmy o niczym rozmawiać bo zawsze kończyło się to pytaniem: czemu jesteś smutna? Tego dnia przyszedł odwiedzić mnie w szpitalu. Nic nie wskazywało na to co za chwilę miało się stać! No, moze to, że nie pocałował mnie w policzek, jak zawsze. A ja wtedy zawsze odwracałam głowę. Chciałam mu powiedzieć o tym jak długo udało mi się ćwiczyć w nocy, pochwalić się moim cichym seukcesem, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie zrozumie mojego entuzjazmu, że nie będzie ze mnie dumny. Poprosił żebym usiadła. Wziął mnie delikatnie za rękę. Powiedział, że nie wytrzymuje tego napięcia, tej bezradności, kiedy nie może mi pomóc. Patrzyłam tępo w podłogę. Nie wierzyłam. Nie chciałam wierzyć. A moze było mi to obojętne...? Usłyszałam pisk kół pociągu. Zgrzyt. Miażdżył rozpostarte na torach ciało. Chciałam żeby zobaczył to zmasakrowane ciało, usłyszał ostatni krzyk. Chciałam żeby poczuł kroplę łez uronioną za późno. Jedno ogromne milczenie. Nagle wyschły we mnie łzy. Byłam pusta. Jak szklana figura wyrzeźbiona z bólu. Nagle poczułam złość. Byłam zła na siebie. Wcześniej z naiwnością patrzyłam to co mam. Byłam pewna, że to mi jest dane na zawsze. I nagle wszystkie plany stały się prochem, nędznymi kawałkami szkła. Uwolniłam dłoń ze splotu jego rąk - po co udawać przyjaźń skoro on nie może być mój, a ja jego? Poczułąm się jakbyśmy czekali na koniec świata. On mi coś kiedyś obiecał. Ale złamał tę przysięgę - przestał kochać. Ale ja też mu coś obiecałam - że się nie będę ciąć. Nigdy więcej. Teraz już nie wiązały nas żadne przysięgi. Kiedy tylko wyszedł poszłam do pokoju, wyjęłam żyletkę spomiędzy warstw prześcieradła - metal drżał z przejęcia, tak długo czekał. Cięcie. Krew. Pamiętam to jak własną śmierć... Delikatna krew spływa czerwienią po dłoni. Chwilowy grymas na twarzy i wreszcie ulga... Czuję się wolna. Nareszcie. Strugi jasnej, czystej, rzadkiej krwi leją się na podłogę. o chwili krew gęstnieje, staje się lepka i ciemna, zasycha grubą warstwą na pociętej ręce jak rdza na starym gwoździu. Cienie nacięcia na skórze jeszcze parę dni przypominały o rozstaniu. Popatrzyłam znów na ławkę. Wciąż na niej siedziała. I nagle ogarnęło mnie tak silne współczucie... Chciałam podejść do niej powiedzieć, ze wszystko będzie dobrze, żeby nie płakała... albo po prostu usiąść i płakać razem z nią. Ale byłam oddzielona od niej szyba, która dzieliła nasze światy: życie i umieranie. Dotknęłam palcem szyby, ale to nie osuszyło jej łez. Przysunęłam bliżej policzek i ciepły oddech odcisnął się na wilgotnej szybie. Waga: 28, 2 kg 14 sierpnia 2004r. Widziałam piękny zachód słońca: bladoniebieskie chmury, różowe obłoczki. Patrzyłam na to zachodzące słońce i myślałam... czy rzeczywiście tam, w górze są anioły? Nikt nie wie co dzieje się po cichu we mnie samej. Chciałabym jak najszybciej spotkać się z mamą. Była taka pogodna, radosna... urodzona optymistka. miała siłę by walczyć o własne marzenia, by się nie poddać. Za to ją podziwiałam. Nie mogę o niej zapomnieć. Zbyt wiele dla mnie znaczyła aby tak po prostu wyrzucić ją z myśli, z życia, z serca... Nie zdążyłam jej podziękować. Nie mogę się doczekać chwili kiedy znowu będziemy razem żartować, śmiać się. Czasem wieczorem, gdy mi smutno, Anna czyta mi te książki, które lubiła mama, a ja próbuję śpiewać jej ulubione piosenki... próbuję, bo tak naprawdę z trudem oddycham... Minęło już tyle czasu, a ja ciągle nie mogę pogodzić się z myślą, że jej już nie ma na tym świecie... Dlaczego zostawiłaś mnie samą? Kiedy odeszłaś... straciłam siłę, ochotę, chęć do życia... Kiedyś, kiedy śmiałyśmy się, kiedy rozmawiałyśmy, czas zdawał się nie istnieć, a świat wydawał się pięknym snem. Jesteś teraz wysoko. Pewnie patrzysz na mnie. Może nawet się uśmiechasz...? Czasem trudno jest nie tracić wiary, nadziei na to, że się uda, że wszystko jeszcze będzie piękne... Tyle razy byłam zła, że nie pozwalałaś mi na tyle rzeczy, nie zgadzałaś się ze mną. Ale dałaś mi wspaniały dar jakim jest życie. Gdybym wiedziała, że wtedy po raz ostatni Cię zobaczę, objęłabym cię mocno i modliłabym się do Boga, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem. Smutno mi... dlaczego nie ma Cię przy mnie? Tak bardzo Cię potrzebuję... Czuję lęk. Nie wiem przed kim, przed czym. Ale wiem, że się boję. Ręce często mi się trzęsą. Anna śpiewa mi piosenki, które kojarzą mi się z dzieciństwem. Pomaga mi też przy pisaniu tego pamiętnika, bo ja nie mam na tyle siły by utrzymać przez długi czas długopis w dłoni. Mamo, a może to Ty zesłałaś mi Annę? Waga: 28 kg 15 sierpnia 2004r. Kiedyś myślałam, że mam dość siły by zmienić świat. Chyba porwałam się z motyką na słońce. Potem pomyślałam, że spróbuję zmienić chociaż tych, którzy mnie otaczają, których kocham. Ale dopiero teraz zauważyłam, że zamiast zmieniać innych powinnam zmienić siebie. Co się naprawdę liczy? Czy gdyby teraz Bóg wyciągnął po mnie dłoń, czy mogłabym spokojnie odejść? I czy tam, w górze, cierpienie się wreszcie skończy? Anna otworzyła okno żeby wpadło trochę światła i powietrza. Duszno. Bolą mnie nogi i ręce. Słyszę swój ciężki oddech. Waga: 28 kg 16 sierpnia 2004r. Chyba gdybym mogła narodzić się ponownie, przeżyłabym życie w inny sposób. Nie poddałabym się, walczyłabym z depresją. Dlaczego nie zauważyłam wcześniej, że cięcie skóry i utrzymywanie "czystego" łożądka to nie dowód siły, ale słabości? Ustępowałabym ojcu, nie próbowałabym za wszelką cenę udowodnić swojej racji. Zobaczyłabym jak wielką miłością darzą mnie moi przyjaciele, jak się o mnie martwią i do jakich poświęceń są zdolni. Nie odpychałabym niewdzięcznie miłości, pozwoliłabym żeby jej skrzydła uniosły mnie wysoko, ponad światem aniołów. Nie pogrążałabym się w depresji i nie raniłabym siebie myśląc, że nikt mnie nie kocha i nikomu na mnie nie zależy... Mogąc zacząć wszystko od nowa, zawładnęłabym każdą minutą... patrzyłabym na nią tak długo, aż zobaczyłabym ją rzeczywiście... żyłabym nią... i nie oddałabym nigdy. Teraz wiem, że każda chwila, którą Bóg mi daje jest skarbem. Teraz wiem, że miłość wymaga zapomnienia o sobie, zaufania i całkowitego oddania. Zdałam sobie sprawę z lęku, który uniemożliwiał prawdziwe uczucie, z nieuczynionych gestów, niewypowiedzianych słów, z miłości... którą mogłam kogoś obdarzyć, ale nie obdarzyłam. Zdałam sobie sprawę z niespełnionych przyrzeczeń i z utraconego czasu. Nie chcę ranić innych. Widzę jak cierpią patrząc na mnie, a raczej na to co ze mnie zostało... cień dawnej Weroniki. Czuję się jakbym już była daleko... jakbym zostawiła tutaj tylko martwą skorupę... Jestem zmęczona. Tak mi ciężko. Ciężko nawet kiedy leżę, nawet kiedy nie robię nic. Liczę motyle na półce. Mojego karminowego mam na szafce obok łóżka. Waga: 27, 4 kg 17 sierpnia 2004r. Jestem słaba. Leżę na łóżku z oczami utkwionymi w złote gwiazdy poprzyklejane na suficie. Anna pomaga mi w napisaniu tego co czuję. Wiem już, nie dożyję swoich 18. urodzin. Wiem, że już niewiele czasu mi pozostało. Dopiero teraz rozumiem jak kruche jest życie i jak łatwo je stracić. Ale za późno to zrozumiałam. Byłam za słaba. Nie poradziłam sobie z życiem... wbrew pozorom, życia także trzeba się nauczyć. Ten kto umie żyć jest szczęśliwy... Teraz wiem... że jutro nie jest zagwarantowane nikomu. Być może dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Nie czekaj dłużej, zrób to co masz zrobić - dzisiaj, bo jeśli okaże się, że nie doczekasz jutra... będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by powiedzieć kocham. Jeśli nie zrobisz tego dzisiaj, jutro będzie takie samo jak wczoraj. Życie jest tak krótkie. Straciłam to, co miałam. Zamknięta w swojej samotności nie zauważałam przyjaciół z wyciągniętymi dłońmi. Miałam przyjaźń, ale przeminęła... potem odeszła miłość. Ale nawet jeśli ktoś odebrał ci wszystko, co miałeś, to co kochałeś, nie poddawaj się, teraz twoja kolej - odbuduj to, stwórz sobie ten świat, w którym chcesz żyć. Dla mnie jest już za późno. Nie założę białej sukni... nie będę mogła nosić złotego krążka na palcu... zostanę sama na zawsze... sama z moją samotnością... nie będę mogła przeżyć 9 miesięcy oczekiwania, współtworzenia z Bogiem kolejnego cudu... i nigdy nie dostanę bukieciku więdnących polnych kwiatków, ani laurki z "tańczącymi" literkami "dla babci"... ani ciepłego buziaka pachnącego dzieciństwem... Ale chciałabym zostawić po sobie ślad. Jeśli dzięki tym zapiskom choć jedna osoba zrozumie jak straszną i wyniszczającą chorobą jest anoreksja, to nie umrę na marne. Mam nadzieję, że może moja śmierć da początek nowego życia choć jednej osobie... Jestem zmęczona życiem... bezradna... trochę samotna... i zagubiona... ale wciąż JESTEM. Waga: 27 kg ********* Obudziłam się. Anna znowu jest przy mnie. Jakaś inna. Jakby... jaśniejsza... ********* 18 sierpnia 2004r. Weronika zasnęła. Śpi. Nie obudzi się już. Teraz jest jej lepiej... Anna __________________________________________________________________ Dziękuję K.C. i R.R. za natchnienie :*. Czasem nawet bolesne doświadczenia też się przydają. ___________________________________________________________________ edit: 14. 10. 2009r. Opowiadanie napisałam mając 15 lat. Uświadom to sobie zanim napiszesz komentarz jako osoba 20- albo 30- letnia komentując fikcję literacką jak błędne badania naukowe lub dokument fałszujący rzeczywistość. Miałam 15 lat i chciałam wierzyć w to, że więcej buduję niż niszczę. "Pamiętnik..." to nie dokument - to bajka, to życzenie, to sen słodko-gorzki. Jeśli Ci się nie spodobał - zapomnij go, jakby Ci się niepotrzebnie przyśnił. Tyle.
  10. Gdy siedzisz tak ściśnięta do środka z powiekami martwymi z życiem uśpionym w splocie włosów i nie masz siły by podnieść ćmę życia ukryta w niewidzialności bólu wyciągasz brudne ręce po kawałek szczęścia.
  11. wypełzasz spod zmysłów zdrapując mi z serca rany dnia i widzę rozpostarte ramiona słońca pod stopami moimi a gdy nakarmisz mnie tym chlebem żywym - słowami o smaku powietrza poczuję w sobie mniejszy kawał pustki i więcej kroplistego szczęścia pod skórą.
  12. Dziękuję za zainteresowanie moim wierszem! Może jest on "długi, monotonny, błachy i nudny". Jak dotąd nikt mi nie podpowiedział co właściwie powinnam zmienić w wierszach (tylko pani polonistka mi mówiła co jest niespecjalnie ciekawe, a co do pokazania na światło dzienne, ale jej się ten wiersz podobał najbardziej z moich wszystkich...). Mam nadzieję, że kiedyś stworzę coś co się wam spodoba od początku do końca :).
  13. Nie mów "kocham" Póki nie czujesz Że jestem dla Ciebie wszystkim, Myślami, Oddechem, Słońcem, Księżycem, Życiem. Póki nie jesteś gotowy By być przyszytym Do mojego wschodu słońca By dotknąć gwiazd Trzymać w ręku blask księżyca i kawałek nieba. Czy Tobie także ta jasność serce przebija? Dotykam aniołów po kolei Szukając Cię w ich oczach. Okryta w jasne pióra letniej nocy. Nie mów "kocham" Kiedy nie jesteś gotowy By żyć tylko dla mnie I dla mnie umrzeć Kiedy nie jesteś pewien Czy to nasze usta spotkały się Wczorajszego wieczoru Póki nie zobaczysz w lustrze Zmarszczek Póki Twoje oczy nie ujrzą myśli mych Spływających po policzku Póki noc nie będzie naszym sprzymierzeńcem Nie mów "kocham" Jeśli nie zaakceptujesz Płynącego czasu Bo pewnego dnia Obudzisz się z moimi suchymi gałęziami We włosach Będę stara, zmarszczona, złamana Z garścią zmartwień między ramionami W cierpieniu ciszy siedząca Z nutami stuletniej kołysanki w uszach. A krople ciepłego światła świec Będą spływać po mojej jasnej twarzy. Nie mów "kocham" Jeśli to nie na mnie chcesz patrzeć Umierając Odlatując... Trzymać właśnie mnie słabnącą ręką. Gdy ostatni płatek z Ciebie opadnie... I w bólu radości połączymy się W jedną kroplę rosy. A wtedy słońce Przytuli nas do swych rąk Byśmy poczuli smak szczęścia i słodką kroplę łez radości.
  14. To na pewno było bardzo ładne, ale jak to przelałeś na papier z tymi rymami... :/
  15. A mi się bardzo ten wiersz podoba :). Jest może trochę szczegółów, które byłoby warto poprawić, ale temat i klimat są dobre. Także mi się podoba :).
  16. Szczerze mówiąc nie zależy mi na tym aby ktoś potraktował ten pamiętnik jako fakty, a nie tylko fikcję. Zmieniłam 2006r. na 2004. Myślę, że żadnych poprawek nie będę już dokonywać, chyba, że ktoś mi wytknie jakiś istotny błąd :).
  17. Znalazłam jeden błąś. Do poprawienia "prawdziwa".
  18. wierszyk delikatny jak muśnięcie przez ćmę :)
  19. Piękny :). I podoba mi się temat tego wiersza.
  20. Bardzo "lekki" wiersz. Taki nieskazitelny :). Podoba mi się. Nie będę się niczego czepiać, bo w krytyce nie jestem zbyt mocna :P. Ale życzę powodzenia. podoba mi się Twój styl :). pozdrowienia
  21. Wiesz... ja to pisałam z myślą właśnie o przyszłości. Bałam się, że to się może stać prawdą, bo jak na razie to tylko fikcja literacka. Ale to było jakby odwrócenie złego losu od pewnej osoby. Dzięki, za ten błąd :). Mam tam jeszcze pare rzeczy, które powinnam poprawić. Zrobię to w najbliższym czasie :). pozdrawiam
  22. Dziękuję za komentarz, MZ. Wcale nie twierdzę. że "większość woli "piękną" tematykę". Napisałam tylko, że niektórym to po prostu może nie odpowiadać, ale nie podałam liczby tych osób ani ich przybliżonej ilości :). Napisałam coś o dziewczynie i raczej dla dziewczyn, bo myślę, że kobietom takie problemy i wyrażanie w ten sposób uczuć są jednak bliższe. Szczerze mówiąc nie wierzyłam zbyt w to, że komukolwiek się będzie chciało to czytać i nie mogę zapewnić, że warto :).
×
×
  • Dodaj nową pozycję...