Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. No i ok. Zauwazylem tutaj, ze niektorym ciezko uniknac belkotliwego s-f. A Tobie sie udalo cacy ladnie. Dzieki za owocna lekture. To juz drugie dzis pomieszanie ludycznosci z kosmosem, jakie czytalem :)))
  2. Taka dola dlugopisola. Juz sie przyzwyczailem. Kto zechce, zajrzy.
  3. Nie wariujcie. Fajna zabawka jezykowa. Moge tylko przyklasnac.
  4. Rany, dzieki, Jay. Martwie sie tylko rozwartwieniem stylistycznym, ale moze fachowcy to jakos zbiora do kupy. Powiesc brytyjska juz sie pisze. To bedzie na pewno przeboj :))) Tylko teraz lece na ryj, bo 2 godziny kopalem ogrodek, zeby sie przypodobac "szefowi"... I co? I minalem sie z powolaniem chyba :))))
  5. Zyskaliby ci, ktorzy pisza 10 zdan na krzyz. Ja moge czekac i dopieszczac. Bez goracych glow prosze, nalezy sie cieszyc, ze ktos nas czyta na tym poj... swiecie.
  6. Nie ma mowy o zamianie. Tanczacego jak pajac Dudka zapamietam na cale zycie :)))
  7. Bedzie King Size! Polaczenie K.Dicka, Marlowe'ä i horroru. Taka zabaweczka...
  8. Sie poprawi. Dopiero zaczynam. Pewnie, ze pociagne. To miala byc powiesc, ale pewnie skonczy sie na opowiadaniu, jak zwykle. Moj pseudonim wzial sie od tego inspektora, kiedy robilem notatki :)
  9. To juz cza bylo bez polskich liter pisac - jak ja. Tak to to wyglada okropnie. Jest w tekscie potencjal jakowys, ale temacik odrobine zgrany juz w Mlodej Polsce :)
  10. W zyciu nie widzialem. Liverpool - Alaves pare lat temu 5:4 w finale UEFA dawalo wiare, ze podolaja. Ale z Wlochami to byl wyczyn. Bede probowal zrobic wywiad z Dudkiem do Gonca Polskiego. Sie obaczy, czy znajda kase na bilet do Liverpoolu :)
  11. Oj, kicia. Zarty to zarty. Od kiedy stracilas poczucie humoru? Fajny tekst przeca jest.
  12. Jest temat na utwor, ale az sie prosi o wiecej dystansu i ironii. Powaga przy corach gangsterow nie wypadnie najlepiej :)
  13. Fajowe to! Kosmos i madrosc ludowa. He!
  14. Ciekawostka :) Mozna by pomrocznic bardziej, ale jak uwazasz.
  15. Milo powitac kogos, kto wie co i jak chce pisac :)
  16. Kompletny brak wysilku...
  17. No, Stary, szkoda, ze przegapilem wczesniej. Moje ulubione klimaty:)
  18. To nic pewnego, Leszku. Tylko zaproszenie pod drzwi, aby poczuc zapach zarcia z kuchni :) Sie obaczy.
  19. * Nie wiem jak się to wszystko zaczęło i nie wiem jak się skończy. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Po prostu dzieją się. Masz farta, jakoś będzie, lecz jeśli nie masz, od razu daj nura z mostu albo zrób sobie gustowny krawacik i skróć niepotrzebne cierpienie. Wtedy nie byłem pewien, czy mam, choć wiele wskazywało, że niekoniecznie, więc aby uzyskać niezbitą pewność, postanowiłem zaczekać. Człowiek, który stracił dziecko, którego opuściła żona, a potem kochanka, człowiek, którego nikt nie lubił ani nie szanował, i który nigdy niczego nie wygrał lub nie dostał za darmo – powinien, jestem pewien, mieć więcej oleju w głowie. Oczy trupa wyrażały zdziwienie, jak gdyby w ostatniej chwili ujrzał coś, czego jego oczy nie były w stanie zapomnieć, albo umarł nagle, zbyt szybko, by odczuć cokolwiek więcej. Krwawa bruzda na jego szyi wskazywała na robotę specjalisty. - Znałeś go? – zapytał inspektor Asher. - Pierwszy raz gościa widzę – odparłem, puszczając w jego stronę chmurę dymu. Asher skrzywił się i machnął ręką, jakby przeganiał muchę. - Umrzesz od tego, Polański. - Każdy od czegoś umrze, inspektorze. Ekipa smętnie krzątała się przy zwłokach. Odniosłem dziwne wrażenie, że kryminolog, fotograf i lekarz mają tak nieszczęśliwe miny, bo z powodu tego gościa leżącego na podłodze, wystygła im pizza. Nie lubiłem błysków flesza. Czułem irracjonalny lęk, że jego działanie czyni nieodwracalne zmiany w moim mózgu. Zamknąłem oczy. Wtedy ktoś złapał mnie za klapy marynarki i porządnie potrząsnął. - To ty, co? – z ust Wreda Williamsa zalatywało nieświeżą rybą. - Pierdol się – mruknalem ze stoickim spokojem i wyrwałem z jego łap mój jedyny garnitur. Wred to był kawał chłopa. Z grubym jak pędy roślin zarostem, lekkim zezem i zaciętym wyrazem ust wyglądał naprawdę groźnie. Nie chciałbym być w skórze przestępcy, którego złapał trop. Za mądry nie był, ale nadrabiał ambicją. Patrzac na mnie, poczerwieniał na gębie, a jego włochate łapska zrobiły się zupełnie białe. - Kiedyś Asher przejdzie na emeryturę – wycedził na tyle cicho, by szef go nie słyszał – Wyjedź wtedy z miasta, Polański. - Chyba nie myślisz, że cię awansują? – droczyłem się, bo dawno nie miałem takiej radochy. - Wyjedź wtedy – powtórzył z naciskiem. Poczułem niespodziewany przypływ złości i dobre samopoczucie szlag trafił. - Bo co, tłuczku do mięsa? – wycedziłem, odpowiadając na jego rybkę czosnkiem z niedawno zjedzonego tortellini. Mierzyliśmy się wzrokiem, niby dwa wielkoludy przed starciem w stylu sumo. Wred pękł pierwszy. Splunął i wyszedł bez słowa. Miałem obiecane. Wiedziałem, że prędzej czy później mnie to nie minie. Nie splunąłem za nim, bo z powodu kaca miałem w ustach coś w rodzaju gąbki, która spadła za wannę ze trzy dni temu. Pokiwałem tylko głową i zmieniłem kanał. Podszedłem do zamyślonego Ashera, który coś notował w swoim wysłużonym notesie. - Jakieś tropy? – spytałem, siląc się na kumplowski ton. - Jeszcze nie wiem - odparł i spojrzał na mnie takim dziwacznym, pełnym ciepła spojrzeniem, z jakim ostatni raz spotkałem się, kiedy wyjeżdżałem do szkoły z internatem, a ojciec wiedział, że jest bardzo chory i może mnie już nie zobaczyć – Wybacz Wredowi, Polański. To dobry policjant, ale niezbyt dobry czlowiek. Ja wiem, że nie masz z tym nieboszczykiem nic wspólnego. Prowadzisz jakąś sprawę? Idź, wyspij się. Wszystko się wyjaśni niebawem. Ta wizytówka to żaden dowód, nawet dla Wreda. Uśmiechnąłem się, choć przy okazji łza zakręciła mi się w kącie oka. Takich ludzi, jak Asher, było coraz mniej. Uczciwi, z zasadami, sumienni w pracy, solidni w życiu. Kiedy tak patrzyłem na jego drobną, przygarbioną postać, na tę wytartą jesionkę, spodnie zaprasowane na kant i druciane okulary, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że i jego za chwilę stracę. Świat bardzo szybko opuszczali ludzie, którzy mi się podobali. To było skrajne uczucie, jakby każdy z nich zabierał ze sobą jakąś cząstkę mnie. - Manfred Stockinwood, artysta, meloman, performer – mruknął Asher niby do siebie – Dziwaczna sprawa. Ludzie wrażliwi nie są niebezpieczni. A tego tu spotkało coś, czego nie rozumiem. Zerknąłem na trupa. Miał rzadko spotykane, zielone oczy. Też miałem takie, tylko nabiegłe krwią od sznapsa, braku snu, cygar i kawy. Poleciłem w duchu nieboszczyka opiece Najwyższego i poszedłem do samochodu. Przedświt śmierdział trawionym alkoholem. Feerie niezliczonych świateł za oknem przypominały narkotyczny trans jakiegoś wariata. Dla kogoś trzeźwego taki świat musiał być czymś trudnym do zniesienia, ale ja sobie nie żałowałem, więc nawet mi się podobał. Wygodnie uwalony w fotelu popijałem tandetną brandy i mamrotałem do leżącego na biurku compatybila swoje najświeższe przemyślenia: - Fakt posiadania przez denata mojej wizytówki nie tyle mnie niepokoi, co denerwuje. Przychodzą mi do głowy trzy hipotezy. Pierwsza, najłatwiejsza jest taka, że dostał ją od któregoś z moich klientów, bo zamierzał dać mi zlecenie. Druga, umiarkowana: otrzymał ją ode mnie podczas przypadkowego spotkania, a ja o tym zapomniałem. I trzecia, ryzykowna: ktoś mu ją podlozył, zeby rzucić podejrzenie na mnie. Wrogów mi nie brakuje, przyjaciół nie mam wcale. Nie mogę wykluczyć, że jakiś frustrat próbuje się na mnie odegrać, sugerując mój udział w tej zbrodni. Każda kurwa, sklepikarz i żul w naszej dzielnicy wie, że jestem samotnikiem i nie mam alibi na cokolwiek. Może mnie wrabiać ktoś przebiegły, który założył, że w moim przypadku wizytówka wystarczy, albo tępak, który z braku lepszego pomysłu użył tego akurat przedmiotu. Asher na szczęście ma głowę na karku i doskonale o tym wie. Compatybil zapisywał moje słowa w dwóch ścieżkach – jako nagranie dźwiękowe i jako plik tekstowy. Z rzeczy, które ostatnimi czasy wymyślono, ten wynalazek najbardziej przypadł mi do gustu. Pisarze, publicyści, wszyscy jajogłowi dłubiący w piśmie, mieli teraz łatwiejsze życie. Mogli, jak ja, popijać drinka i nagrywać swoje słowa z mozliwością natychmiastowej translacji na dowolny język świata, o ile posiada graficzną reprezentację. Też polubiłem text-creatora, bo bardzo ułatwiał mi pracę. Były też osobne panele do podłączenia do komputera, lecz komputera od dawna nie używałem. Ciągłe modyfikacje i ulepszenia służyły już wyłącznie małolatom, moją generację dawno przestały bawić. Służyły za meble, tak jak telewizory. Sterowały całym porządkiem świata od domowej elektroniki po wielkie kolektory słoneczne, a jednak coraz szybciej wychodziły z osobistego użytku. Moje myśli nieuchronnie wracały do trupa Manfreda. Byłem facetem, którego nikt nie lubi, ale nie do tego stopnia, by podrzucać mu w spadku trupa z namiarami na krzesło elektryczne. Coś było mocno nie tak, a kiedy jest nie tak, zwykle nikt nie ma pojęcia o co właściwie chodzi. Z braku lepszych pomysłów postanowiłem poczekać na wyniki śledztwa Ashera i nie robić nic na własną rękę. Dwa lata spędzone na kwarantannie w teminalu emigracyjnym nauczyły mnie cierpliwości. Badania lekarskie na obecność różnych medycznych paskudztw, nauka języka, kultury i codziennych obyczajów, dwa posiłki dziennie, prycza w ciasnej klatce w końcu korytarza. Terminal od więzienia różnił się tylko tym, że zamiast szyb w oknach wstawiono plazmowe ekrany do oglądania materiałów propagandowych i progamów telewizji rządowej. Dzień po dniu ten sam upierdliwy rytuał niejednego odprowadził na tamten świat lub do wariatkowa, ale kto wytrzymał, ta lekcja odporności starczała mu na resztę życia. Spędziłem tam dwa lata tylko dlatego, że postanowiłem kształcić się w kierunku inwestigatementu, a to była nisza na rynku usług. Karel z klatki obok czekał pięć lat na mozliwość wyjścia i podjęcia pracy w salonie fryzjerskim. Ale i tak obaj byliśmy wielkimi szczęściarzami. Reszta świata podupadała i dziczała, doznawała nawrotu barbarzyństwa, szerzyły się dawno zapomniane choróbska, zaczynało brakować wody pitnej, jedzenia i surowców naturalnych. Ocaleliśmy z tego syfu i bramy tak zwanego „raju’ stanęły przed nami otworem. Nigdy więcej Karela nie spotkałem, ale mam nadzieję, że strzyże teraz socjetę z wieżowców City. O reszcie kolesi nie wiem nic i obawiam się, iż nie doczekali swojej szansy. Zamknałem compatybila i poszedłem się odlać.
  20. Dzieki. Wlasnie 21.37 i Podwórko zwrócily ich uwage :)
  21. Hihi, u Was juz polnoc, a u mnie 23.00. wyskakuje mi ,ze komenta dalem wczoraj. Plis, nie czytajcie glupot, tylko PS, bo to jest najwazniejsze!!!
  22. To jest sluchowisko? Jakis opis by sie jednak przydal :)
  23. Nadrabiaj, Nata. Ja caøy czas pisze :))) Wszyscy tu naduzywaja slowa szorty. Ktos to wczesniej wymyslil, czy jednak ja? Bo sie pieknie przyjelo...
  24. Dzieki, Nata. The rest of users fuck off me... Ale Liverpool wygral, a Dudus bronil cudownie.
  25. * Zwalila mi sie stacja dyskietek, wiec zadnego pliku nie moge przeniesc, zeby wrzucic do sieci. Dlatego improwizuje, lewostronna klawiatura, bez polskich znakow. Pierwsze slowa, jakie uslyszalem na Gatwick to "shit happens". Miluchne to bylo, zwlaszcza, ze przylecialem samolotem opoznionym o trzy godziny. Jeszcze w Balicach bawilem sie z pogranicznikami w ciuciubabke. Bieglem do kibla, sztachalem sie kilkanascie razy i cmyk peta do muszli. Zanim nadbiegli, udawalem, ze myje rece. Nie moja, do cholery, wina, ze maja opoznienia i zakazuja palenia. Browca mozna bylo pic od groma, ale jarac ni chuchu. Na Gatwick ulga. Pytam konduktorki z ekspresu jadacego na Victorie, gdzie moge zapalic, a ona: tu. Na peronie. Wyobrazcie sobie moja ulge. Dalej to juz bylo jak w bajce. Przelecialem 1000 kilometrow, zeby na drzwiach domu kumpla ujrzec kartke: Jacku, wracam za pol godziny. Jak stalem, tak usiadlem na trawniku z moimi tobolami. Teraz juz jestem, jak u siebie. Chca mnie do pubu, do polskiej gazety, do sadzenia kwiatow, do obslugi wesel itp. Nie moge sie odgonic od propozycji pracy, ale kazda z nich jakos tak malo pewna. Chwilowo najlepiej ida mi ogrodki. Leze na 10.00 do Hindusa (wczesniej sie nie da, bo Ciapak chyba cierpi na bezsennosc) i dlubie sobie w ziemi, jakbym cale zycie nic innego nie robil. Fajna robota. Ani ciezka, ani dobrze platna. Idealnie nijaka, jak sami Ciapaci. Przed domem maja dwa merce, zeby robic zdjecia dla krewnych z Kalkuty, a w domu syf, myszy i wielki telewizor do ogladania kreskowek. Gadam po angielsku lepiej od nich, jestem wyksztalconym bylym prezesem bylejakiej firmy, a teraz dymam u jakiegos ciemnawego analfabety, ktory jezdzi do pracy na dwie godziny dziennie. Wracam brudny. Podobno im robol bardziej brudny, tym milej widziany, bo niby profesjonalista. Wieczorami chodze do polskiej rodziny palic galezie. Jebnieci jacys. W polsce na pewno samo robili takie duperele, a teraz miluchno sobie w foteliku siedza i czekaja az skoncze, by mi dac te pieprzone dwadziescia funtow, za ktore przezyje (nie pijac piwa) dwa tygodnie. I tak to sie kula. Przeszkadzaja mi nawyki literackie i to do bólu. Mam sie skupic na robocie, a w glowie roja sie slowa i obrazy. Juz bym pobiegl do domu to wszystko spisac, zamienic w szeregi ukochanych liter, nadac sens i forme. Jak mi tego brakuje! Chyba zwariuje od nadmiaru tresci. Moze zaczne pisac po nocach? Kompa dostalem. Stary rzech, ale word odpala. A to jest najwazniejsze. Poronilem juz swoj pierwszy fragment duzego opowiadania i kiedy chcialem sie nim z Wami podzielic, okazalo sie, ze stacja dyskietek uwalona i dupa z tego. No pisze byle co i byle jak, majac na uwadze niektore teksty zamieszczane przez forumowiczow. Pisze od jakichs 3 minut. Zaraz bedzie gotowy utwor i go wrzuce do sieci. Jako przestroge i jako prosbe. Nie warto wrzucac do sieci czegos tylko dlatego, ze sie to napisalo. To nie oznacza automatycznie, ze powstal utwor literacki i wszyscy gromko westchna z zachwytu. Miejmy dla siebie troche szacunku. Piszmy rzeczy przyzwoite, a wtedy cale forum na tym zyska. O jasny gwint, nauczyciel sie znalazl. Brud pod paluchami, zgarbiony, kosci bola i drzazgi drecza pod skora, ale bedzie sie popisywal. No, i co z tego? Moze ma racje, moze nie. To tylko prosba, to ktorej nikt nie musi sie przychylac. Ale uprzedzam, z uwagi na stan psychofizyczny, bede komentowal krotko i ostro. Najwyzej pare osob sie obrazi, lecz moze inne pare zrozumie, co mam na mysli i mi wybaczy. Juz dobrze. Blablabla... Wkrotce zaczne wrzucac powazne wypoty, jak tylko kupie stacje dyskietek - 10 funtow - godzina z okladem roboty u jakiegos pojeba w turbanie. Aha, ukradlem wlascicielom kota. Spi u mnie, mnie nudzi o zarcie, ze mna smiga na spacer do ogrodu - czyli ogolna tragedia, zwazywszy, ze moj polski kot postanowil z tesknoty popelnic smierc glodowa.... PS. Wrzucilbym to na forum ogolnym, ale tam rzadza sami poeci, ktorzy nie widza o co chodzi. Prosze Was bardzo - wskazcie mi na priv, ktore z Szortow i ktore z pozostalych, dluzszych opowiadan moge zlozyc u wydawcy. Dostalem zielone swiatlo od Znaku, ze chca, ale musze sie wykazac, ze warto. No i prawie nie spie z nerwow, bo to zyciowa szansa. Miluchno by bylo dymac sztychowka i sadzic kwiatki, kiedy tam, w Krakowie, drukuje sie pachnacy farba debiucik. Dzieki z gory. Koniec bloga, znika trwoga...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...