Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. dzieki, Nata, bez Ciebie to nie bylo to samo :)))
  2. msza za miasto Arras...:)
  3. czyli dalem ciala... to ma byc dramat, ktory niepostrzezenie zmienia sie w przygode zycia z happy endem. jaja dopiero sie zaczna. mam duzo pomyslow na jaja z inglisza. sie obaczy. nie odbierajcie tego az tak powaznie. za 4 dni robota u hindusow - bedzie troche smieszniej :)
  4. * Chciałem na początek coś o sobie. Wziąłem długopis – taki ładny, z napisem „Poland” oraz orzełkiem na skuwce – i zatrzymałem się wpół zdania. Uczciwie przyznam, że już nie wiem kim jestem. Wiem za to doskonale, kim byłem, bo tak się składa, że gdzieś po drodze umarłem i teraz rodzę się na nowo. Byłem nadużywającym piwa lekkoduchem, który żył tylko po to, by spisywać swoje – jak mu się wydawało – piekne myśli. Byłem szefem, maleńkiej, przytulnej firmy, w której zebrałem grupkę dobrze rozumiejących się i współpracujących ludzi. Byłem wreszcie człowiekiem permanentnie zaręczonym. Zaręczyłem się na ostatnim roku studiów, kiedy oboje się obroniliśmy. Permanentnie, czyli dozgonnie. Nie było szans na dom, poczucie bezpieczeństwa, a co za tym idzie- na dziecko, moje wymarzone małe cacko, małe człowieczeństwo, które mógłbym hodować na naszych pięknych, nieistniejących włościach. Pojawił się za to kot, stworzenie idealnie zaspokajające naszą potrzebę opiekuńczości i miłości do istoty słabszej. I czas sobie płynął. Płynąłby z pewnością łagodnie dalej, gdybym pewnego dnia nie zbankrutował. Koniunktura na rynku reklamowym załamała się gwałtownie, ciągnąc na dno małe firemki, jak moja. Rekiny miały dużych graczy, średnie stany zgranęły resztę, a mnie już nie były w stanie utrzymać sporadycznie wpadające do sieci płoteczki. Prawie wszyscy płakalismy, wynosząc meble, demontując elektronikę, zamiatając. Tamtego dnia upadł mój sytem wartości. Przestałem cokolwiek czuć i rozumieć, ułamał się ster moje łódki, sprawiając, że zacząłem dryfować. Gdybym był sam na świecie, pewnie osiadłbym któregoś dnia na jakiejś mieliźnie, ale moja Aneta zaczęła ustawiać żagle. (kochanie, jeśli kiedykolwiek to przeczytasz, wiedz, że postąpiłaś słusznie i choć się buntowałem ze wszystkich sił, Ty i tylko Ty miałaś rację). Aneta, widząc mój stan, powiedziała: jedziesz do Anglii, byłeś w Norwegii, poradziłeś sobie, teraz też dasz rade. Spojrzałem na nią przerażony. A co z moim pięknym, złudnym światem, z moimi orgiami literek, spokojem ducha i przekonaniem, że jakoś będzie? Na nic zdała się moja histeria, awantury, wytworne sprzeczki argumentów i knajpiane bluzgi. Klamka zapadła i urwała się. Kupiłem bilet, wsiadłem w samolot i oto jestem. Skoro zabrakło mi nowych pomysłów na życie, a poprzednie jakoś nie wypaliły, trzeba było spróbować wersji Anety. Bezwolny jak ciele, ociężały od nadmiaru bagażu, z wielką kluchą strachu w przełyku wysiadłem na Gatwick i ekspresem pognałem na Victorię. Tak, na tę samą Victorię, na której rok temu nastąpił exodus ludów z Europy Środkowej i Wschodniej. Wszystkie zakazane gęby, zawracane dotychczas z granicy, zaczęły dwornie paradować przed urzędnikami imigracyjnymi, a ci z uśmiechem pokazywali: tędy do raju. No i cała ta hałastra zwaliła się na Victoria Station, by z przerażeniem stwierdzić, że nigdzie nie ma wywieszki: PRACA. Walizy, plecaki, karimaty i śpiwory zaścieliły ten piękny dworzec, budząc skrajne uczucia okolicznych mieszkańców i bezradności konstabli. Spali tam tygodniami. Ani słowa po angielsku, żadnego namiaru ani kontaktu. Na co oni liczyli? Co za desperacja nakazała im porzucić pracę, dom, rodzinę i jechać w nieznane, tylko dlatego, że prasa rozpisywała się, ile to na wyspach trzeba rąk do pracy? Muszę przyznać, że nie mam pojęcia. Dziś nie ma po nich ani śladu. Kłębią się tłumy, lecz nikt nie siedzi na ziemi i nie patrzy błagalnie w kierunku każdego zbliżającego się przechodnia. Część jakoś znalazła robotę, reszta wróciła do wsi i miasteczek, by docenic to, co ma. Ja mogłem przynajmniej liczyć na tyle, że kumpel zgodził się przechować mnie na kilka dni, dopóki nie znajdę taniego flata i roboty. Z Victorii miałem dwa kroki do knajpy Hogs Head, gdzie pracował Jarek. Jako szef obsługi nie miał dla mnie czasu. Zostawiłem bety w jakiejś kanciapie, wyjąłem plik cv oraz innych to-whom-to-may-concernów i ruszyłem w miasto. Krążą już legendy o Polaczkach spacerujących od pubu do pubu, żegnanych życzliwym uśmiechem albo kartką: We have no job for You. Ale chwilowo nie mam lepszego pomysłu. Więc idę. Wyobrażam sobie, że wędruję po górach. Każdy pub to jakby ostatni pagórek, za którym kryje się szczyt. Wspinam się na niego i dopiero wtedy wychodzi na jaw, że droga jeszcze daleka. W butach miazga, zastanawiam się, czy mam jeszcze stopy. Po jajkach sunie kropla za kroplą, podobnie na plecach. Mógłbym przysiąść, ale boję się, że potem nie wstanę. Nie mam plecaka, nie idę pod górę, a jednak grawitacja bardzo mi dokucza. Mam w nogach to, czego nie mam w głowie albo nie mam w głowie tego, co mam w nogach. Sam nie wiem. Idę, bo ruch to życie, to nadzieja, to zmierzanie dokądś i rozkosz zgadywania, co znajduje się za zakrętem. Nie znam Londynu i on nie zna mnie. Obaj tego nie potrzebujemy. Jestem dla niego za mały, on dla mnie zbyt ogromny. On tu jest od zawsze, ja od kilku godzin. Nie ma mowy, bym nagiął go do siebie – musi być tak, jak on zechce. Zatem, Mistrzu, daj mi lekcję życia. Kopnij mnie w dupę albo przytul do serca. Idę. Wszystko wokół mnie drga i pulsuje. Ma swój skomplikowany rytm wyrażony wielokrotnie złożoną strukturą kroków, gestów, słów i dźwieków. Tylko ja w tym całym zamieszaniu nie wiem dokąd zmierzam.
  5. * Rzucił się biegiem do wyjścia. Chciał pić dalej, łaknął mocnego alkoholu, zwalającego z nóg napoju, który oddali palący go nastrój klęski. Nie było to jednak takie proste. Lata spędzone nad kieliszkiem wytrenowały jego organizm do tego stopnia, że padał z nóg dopiero po kilku godzinach ostrego picia. Wyprawkę ślubną z pierwszego małżeństwa przepił z Turkami w Niemczech, gdzie, jak wielu emigrantów zarobkowych ze Śląska, miał rozkręcić rodzinny interes. Potem ruszył w trasę po Polsce, trochę pracując dorywczo, trochę kombinując i kradnąc, zaś podmiotem wszelkich działań była chęć napicia się. Wydawało się, że nie ma już ratunku. Przestał hołdować tak zwanemu paradoksowi zaprzeczania i przyjął z pokorą, że jest uzależniony. Drugie małżeństwo także nie przyniosło odmiany. Kolejne wyroki otrzymywane za głupie wybryki również. Swobodne opadanie trwało latami, lecz dno wciąż było daleko. Krótkie okresy przebudzenia przechodziły w długie pasma kolejnych otępień. Dawid przegrywał z Goliatem - z tym bezmózgim monstrum, za którym stała wyłącznie bezmyślna siła, bo nie potrafił przeciwstawić mu mocy ducha i umysłu. Aż pewnego dnia, za kolejne głupstwo usłyszał w sądzie, że nie rokuje żadnych nadziei i czeka go 7 lat życia w odosobnieniu. Patrzył na krzykliwie umalowaną sędzinę, mrugając z niedowierzaniem oczami. Był w dziwnym amoku, kiedy konwojenci w milczeniu odprowadzali go do samochodu. Miał ponad trzydzieści lat, dwa nieudane małżeństwa, syna, który wychowywał się bez ojca i wizję absolutnej pustki przed sobą. W tej chwili wyczuł pod stopami dno. Dotarł do punktu krytycznego, skąd droga prowadziła już tylko do samobójczej śmierci albo odrodzenia. Do celi wrócił z płaczem, budząc skrajne zdumienie kolegów i jeszcze tej samej nocy zaczął snuć plany powrotu. Do rana nie zmrużył oka, ale jakość i wartość postanowień, jakie powziął, była tego warta. Od razu rozpoczal terapie w AA. Początkowo z trudem otwierał się przed obcymi ludźmi, ale z czasem nabrał nawyku szczerości do tego stopnia, że przeszczepił go na obszar codziennej rzeczywistości. Po paru miesiącach był już pewien, że znalazł się na właściwej drodze do wolności. I nie chodziło tylko o przedostanie się poza mur - odnalazł wolność w sobie. Rozpoczął pracę w więziennym radiowęźle, dzięki czemu wzrósł poziom kultury wśród osadzonych. Odkrył w sobie również inne cenne zdolności, które dotychczas spoczywały pod zgrubiałą skorupą obojętności. Zaczął pisać wiersze, zajął się kwestiami mediacji między ofiarą i sprawcą oraz teorią resocjalizacji. Wiersze, które pisał, zaczęły zdobywać nagrody w licznych konkursach, zaś teksty publicystyczne ukazywały się w rozmaitych periodykach, spotykając się z wielkim uznaniem fachowców. Znana w świecie katedra prawa Uniwersytetu w Toruniu zaproponowała mu stypendium, aby po odzyskaniu wolności mógł podjąć tam studia. Odwiedzali go przedstawiciele mediów, dla których temat więzienia nareszcie stał się dostępny oraz osoby zawodowo związane z pracą z więźniami. Po latach ktoś z UJ zrobił nawet doktorat na podstawie jego przypadku. Pracę nad sobą uczynił sposobem na powrót do świata, wciąż jednak wisiało nad nim widmo długiego wyroku. Pewnej nocy postanowił, że zagra va banque. Napisał prośbę o ułaskawienie do prezydenta. Każdy człowiek miał prawo skorzystać z niej tylko raz w życiu. Po paru miesiącach przyszła pozytywna odpowiedź. Był wolny, otrzymał ostatnią szansę i myśli o powieszeniu się na kracie stały się nieaktualne. Przekraczając bramę, poprzysiągł, że więcej tam nie wróci, lecz nie dotrzymał obietnicy. Wracał i to nie raz i nie tylko do miejsca, które opuścił. Wracał, by spotykać się z potrzebującymi wsparcia i namawiał ich do powrotu na łono świata. To było silniejsze od niego. Uznał, że skoro jemu udało się tak szybko odbudować to, co przez lata w zapamiętale niszczył, inni też powinni dostać szansę. Przeszedł wszystkie dostępne szkolenia oferowane przez ruch AA, Komitet Helsiński czy Fundację Batorego i tak uszlachetniony, rzucał się w wir pracy na rzecz innych. Nie zapominał także o sobie. Akurat trwała przebudowa kraju, który przez pięćdziesiąt lat pozostawał w szponach chorego systemu. Gospodarkę centralnie sterowaną zastąpiła gospodarka wolnorynkowa, nastał czas wielkich i niepowtarzalnych okazji dla ludzi z głową na karku i pomysłem na własny interes. Początki miał skromne. Razem z przyjacielem z AA postanowili założyć agencję reklamową. Nazwali ją Cyrograf, co jak się później okazało, było znakomitym posunięciem. Wydawali dodatki branżowe do gazet regionalnych, organizowali trasy koncertowe oraz promocje wydawnictw muzycznych. Wkrótce z małego biura na prowincji przenieśli się do większego biura w centrum, rozbudowali infrastrukturę i rozszerzyli kadrę pracowniczą. Rozwój wydawał się być procesem nie do zatrzymania, jednakże z czasem doszło między nimi do konfliktu. Kiedy rozbieżności w wizji budowania firmy przybrały przykre rozmiary, Krystian odszedł. I to okazało się przedsięwzięciem błogosławionym w skutkach. Cyrograf pozostał w stadium rozwojowym, zaś nowo utworzone Centrum Reklamy Aktywnej prześcignęło go po wielokroć. Krystian przyjął młodych, prężnych ludzi, sam zaś zajął się zarządzaniem. Chciał firmy z przyszłością, firmy, z którą pracownicy będą się w pełni identyfikować, firmy posiadającej niepodważalną markę na rynku i świetne perspektywy. Każdy zysk natychmiast inwestował: otworzył dodatkowy oddział w Warszawie, rozpoczął starania o otworzenie nowej formy działalności - wydawnictwa. Marzył o drukowaniu literatury terapeutycznej, a część ewentualnych zysków planował przeznaczyć na publikację młodych zdolnych. Realizował swoją wizję konsekwentnie, aż pewnego przeklętego dnia, jego młody dyrektor nie włączył alarmu na noc i firma stanęła na skraju bankructwa. Przy okazji wyszło na jaw, że filia warszawska od paru miesięcy przynosiła same straty i brakuje pieniędzy nawet na kupienie nowego sprzętu, nie mówiąc już o wywiązaniu się z kontraktów oraz obowiązujących umów. Głos megafonu wyrwał Krystiana z otępienia. Stał przed oszkloną reklamą własnej firmy zawieszoną przy wyjściu z peronów do miasta. PODBIJAMY ŚWIAT WYOBRAŹNI. Poczuł nieodpartą chęć, by rozbić szybę i zniszczyć wszystko, co było za nią. Wzruszył jednak ramionami i powlókł się dalej. W kieszeni kurtki dzwonił telefon. - Chłopie, martwimy się. Miło słyszeć, że nie popełniłeś samobójstwa i nie zostałeś aresztowany. No, co z tobą? Czekamy już pół godziny. Młody. Miał już pewnie pod trzydziestkę, ale dla niego zawsze miał być młody. Dobre chłopisko, tylko nadwrażliwe - Macie wódę? – zapytał. - Nie. - To z czym po mnie przyjeżdżacie?! - Z sercem na dłoni. - Dobra. Idę, idę. Z trudem wspiął się po schodach i wyszedł na Plac Andrzeja. Drzwi taksówki Heńka po obu stronach były otwarte, obydwaj trzymali łokcie na dachu Mercedesa, uśmiechając się kpiąco. Krystian podszedł i uścisnął ich serdecznie. Heniek był postawnym mężczyzną ze złotawym wąsem i rudą czupryną. Kiedyś utrzymywał wielodzietną rodzinę wyłącznie z kursów, Krystian często go zatrudniał - nawet jeżeli nie było doraźnej potrzeby. Później Heniek wystawiał mu rachunek na firmę za cały miesiąc. Teraz wiodło mu się lepiej, bo zajął się dystrybucją tajemniczego wywaru z tysiąca ziół, który napływał stopniowo z zagranicy. Był już tak zwanym Brylantowym Dyrektorem w sieci i premie w dolarach, jakie otrzymywał, były naprawdę pokaźne. A Krystiana woził raczej z powodu emocjonalnej więzi, jaka się pomiędzy nimi zawiązała. Byli bliżej, ale nigdy nie nazywał go swoim przyjacielem. Z Młodym było inaczej, choć dla bezpieczeństwa i higieny wzajemnych stosunków, określali siebie mianem kandydatów na przyjaciół albo sprzyjacieli. Krystian był pewien, iż od jakiegoś czasu jest to prawdziwa, szczera męska przyjaźń na całe życie, ale pasował mu układ pełen niedomówień. Nie cierpiał tylko, gdy Młody patrzył na niego tak, jak w tej chwili - cierpiętniczo i współczująco. Poczucie mesjanizmu i przesadne zdolności do empatii miał rzeczywiście nieco przesadzone, lecz to akurat Krystian rozumiał doskonale. Bez poczucia misji, posłannictwa na świecie nie mogliby w żaden sposób egzystować. To była kolejna forma ucieczki przed tożsamością, której nie da się zaakceptować - tożsamością wyrzutka. Heniek gestem stangreta zaprosił go do środka, jednak Krystian cofnął się chwiejnie. - Chcę się napić. - W domu - zastrzegł od razu Młody. - Teraz! - nastroszył się Krystian - Wychodzicie po największego nałoga jak kraj długi i szeroki i nic nie macie. Nigdzie z wami nie jadę. - Chodź - Heniek ujął go za ramię, lecz wyrwał się i asekuracyjnie uniósł ręce do góry - No, chodźże. - Nie ma mowy! Albo wódka, albo idę w miasto! - Kris – rzekł Młody pedagogicznym tonem - Nie rób skandalu. Chcesz, żeby ludzie się dowiedzieli, że prezes szanowanej firmy chleje i rozbija się po mieście? - Nie dbam o to - Krystian beznamiętnie wzruszył ramionami - Dzisiaj jestem najbardziej nieodpowiedzialnym człowiekiem na ziemi, prezesem nieistniejącej firmy, która obsługuje widmowych klientów w żarłocznej paszczy niebytu. Spojrzeli z Heńkiem na siebie bezradnie. - Co kupić? - zapytał z rezygnacją Młody. - Zdaję się na ciebie. Kup to, czego sam się napijesz. Upiję cię, jak szczyla z przedszkola. Będziesz kwilił i rzygał dalej, niż widzisz. Łap. Wręczył mu zwitek banknotów, a Młody bezwolnie ruszył do sklepu. Przyniósł butelkę wódki, sok pomarańczowy oraz parę piw. - Wiedziałem - jęknął Krystian, krzywiąc się niemiłosiernie na widok piwa - Czemu nigdy nie pijesz ,jak mężczyzna? - Już ci mówiłem - odparł cierpliwie Młody - Mam taką maksymę: pijesz, jak stuprocentowy mężczyzna, a w rowie leżysz, jak stuprocentowy ciul. - Dobra. Pij, co chcesz. O, wódeczka też jest. - To jedziemy - zakomenderował Heniek. Niemal siłą wepchnęli Krystiana do samochodu, gdzie od razu sięgnął po butelkę. Ochoczo przytknął ją do ust, lecz po chwili odstawił ją ze wstrętem. - Nawet pić już nie mogę - wyszeptał i wręczył napoczętą butelkę Młodemu, który zakręcił ją ukradkiem, nie wypijając ani kropli - Nie umiem wrócić do starych przyzwyczajeń. Zacisnął bezsilnie pięści i rozpłakał się. W jednej chwili rozkleił się, jakby był z papieru. Sprawiła to obecność bliskich mu ludzi, w towarzystwie których czuł się bezpieczny. Nie musiał już nakładać żadnej maski. Był sobą. Zgnębionym nieszczęściem i bezsilnością człowiekiem. Tak ciężko przychodziło mu osiąganie kolejnych szczebli życiowej drabiny, a miał do stracenia dużo więcej, niż każdy normalny obywatel tego kraju. Gdyby się całkowicie załamał, przekreśliłby wszystko, co do tej pory osiągnął w pracy nad sobą. Miał być dobry, uczciwy i trzeźwy. Pouczał innych, a tymczasem sam był bliski zaprzeczenia swoim naukom. Wiedział, co to znaczy, bo wielokrotnie zdarzało mu się zdradzać samego siebie i swoje ideały. Kiedy jego łkanie powoli przeszło w ciężki szloch, zgarbił plecy i opuścił głowę, chcąc ukryć łzy, których nie był w stanie powstrzymać. Zmieszany Heniek założył okulary przeciwsłoneczne i pilnował drogi. Młody ścisnął Krystiana za ramię, patrząc na niego z taką żałością, że gdyby był trzeźwiejszy, na pewno zgromiłby go za skłonność do przesady. Nagle ucichł i podniósł głowę, zaglądając Młodemu głęboko w oczy. - Mogłem gnojowi złamać tę girę - rzekł cicho, a potem głos mu się załamał - Ale nie umiałem. - I dobrze - odparł z naciskiem Młody - Nigdy byś sobie tego nie wybaczył. - Wiem. Tak trudno być uczciwym w tym przeklętym kraju. Lecz jeszcze trudniej wrócić na stare śmiecie. - Kto to zrobił? – dopytywał Młody - Masz jakieś podejrzenia? Krystian sapnął ciężko i pokręcił głową, jakby chciał w ten sposób zaprzeczyć swoim myślom. - Już nie chcę wiedzieć. Mogłoby się okazać... - Co??? - Nieważne. Dlatego mało kogo nazywam przyjacielem. - Kto wiedział, że pracownicy nie umieją włączać alarmu? - Parę osób. Krystian nieco się uspokoił. W tej chwili uciekał od przykrych myśli i nie chciał drążyć tematu. Wyciągnął do Młodego rękę, którą ten ścisnął z całych sił. - Na pewno jesteście głodni - stwierdził zrównoważonym już głosem - Wieź nas na porządne żarło! Najlepiej do A Donga!
  6. powtorze sie po raz kolejny - najtrudniejsza sprawa po K.Dicku, Gobsonie i Tolkienie - cos wykombinowac.... nie jest zle, ale tez nie calkiem dobrze :)
  7. powtorze sie po raz kolejny - najtrudniejsza sprawa po K.Dicku, Gobsonie i Tolkienie - cos wykombinowac.... nie jest zle, ale tez nie calkiem dobrze :)
  8. Panie Michale, pan samokrytyke skladasz??? nazwe nada ktos zupelnie przypadkiem i prasa to rozdmucha. a juz na pewno nazw bedzie kilka gdybym mial na cos stawiac, to raczej minimalizm
  9. fajne, ale i tak nie przebije "przebijalismy sie w 5-ciu" :)))
  10. Jak nie bedzie pila z Polaczkami w parku, nic jej nie grozi :)))))))))))))) to bardzo cywilizowany kraj. wszedzie sa kamery wlasnie po to, zeby panowie w kamizelkach mogli szybko interweniowac :)))
  11. Maryjo Bosko, a cus to??? Pocyna sie piknie, potem jakosik narrator, choc debil, pocyna madrosci prawic.
  12. Toz to felieton jest, panie. Przeredagowac i do gazety slac :)
  13. full metal packet :) Ale w dwoch sciezkach. jedne Szorty - odjechane, drugie - rzeczy powazniejsze. nie mam sumienia wszystkiego mieszac.
  14. Niechaj bedzie bielskiem. Jutro siadam robic pakiet do wydawcy. Niech sie udlawi :)
  15. Miszczu jest kontent, ino w depresji, bo czytal w metrze, kiedy jechal po paczke od ukochanej na dworzec Victoria. Przejchal dwie stacje dalej, bo Zaulek lgarza to jest powiesc wydarzenie...i miszczu tak pisac, cholerka, nie umi... No, ale teraz Leszku ksiezniczka bedzie czytana :)))
  16. Siedze sobie wlasnie i pisze pierwszy rozdzial arcypowiesci, ktora bedzie hitem :))) A tak powaznie, to czytam Roberta Mc Liama Wilsona, jak chodzil glodny po londku. Fantastyczna rzecz, jakie opisy, jaka tkanka literacka., cud miod i zawstydzenie... Sie to zwie Zaulek lgarza. Jest to jedna z ksiazek, po ktorej odechciewa mi sie pisac - jak kiedys po Murach Hebronu Stasiuka, Kobietach Bukowskiego i paru innych. Pare dni utrwa zanim znow w siebie uwierze :0
  17. Dla mnie nieporozumienie. Ale skoro sie podoba, nie bede sie znecal :)))
  18. ale to juz bylo... czemu zmieniles wersje?
  19. Miast Scotland Yardu gonia constable, w ostatecznosci przyjezdzaja biale koszule w kamizelkach kuloodpornych :) Na szczescie mialem do czynienia tylko z pierwszymi, rok temu na Leicester Square przy Soho. Nie wylapalem jeno, czy to akcja w Polandii czy nad Tamiza.
  20. Fajny kawalek prozy poetyckiej. Nikt takiej nie potrzebuje, ale warto ja tworzyc.
  21. Za krotko, za lakonicznie, za byle jak. Czekam na ambitniejsze proby.
  22. Tu tez parowa nieczego sobie. Kopiesz 5 minut i pot Cie zalewa, bardziej niz krew :)
  23. Nata. Nie lec tak. Zdazysz. Teraz bedem wrzucal na przemian... :)
  24. Dzieki. Kasiu, napisz co tam w Bielsku. Jacku, malo troche tych tekstow :) Pewnie, ze tu roznych swirow od groma, ale ja jestem wsrod swoich.
  25. Zdecydowanie "Nad Niemnem". Sadomasochizmom kresowym gromkie NIE!!!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...