
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
Smiertelnie powaznie. Ale nie mozena nigdzie zadzwonic, bo sieci padly...
-
ano nie bylem. nie ruszam dupy z mojej dzielnicy... :) jak widac, wybor sluszny...
-
tym razem nie dalem sie zaskoczyc. tez mialem takie plany literackie: 1. kafkowska wariacja na temat gier 2. zycie pozagrobowe w poetyce gry. moze kiedys do tego wroce - zainspirowany Twymi slowy :)
-
nie potwierdzone wiesci. Wybuchly bomby w 3 autobusach i w metrze. sa ofiary, ale nikt nie wie, ile... ostatni raport - 90 ofiar...
-
tez bywam rzadko, bo praca wre... dzieki :)
-
Wlasnie sram w portki, bo mialem jechac do centrum Londynu. A tu bomki pukly i to wcale nie choinkowe...
-
Milo, ze zajrzalas, Basiu. Z kompem trzeba isc do lekarza :)))
-
No, Lechu. Pomysl byl, po co sie tak spieszyles z wrzutka???
-
Rozpekniety tekscior, pierwej fajny, potem mniej.
-
oczekiwanie na ostatnie tchnienie
asher odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wzbudza literackie endorfiny :) Zasyfiala... chyba. Sory, ale mialem nadzieje, ze stary ozdrowieje i powie: teraz Wam kurwa pokaze... Ale dobrze, ze tak nie jest. Jest mocne i skonczone w sposob otwarty. -
Pewnie, ze warto. To swietna zabawa...:)
-
Ojeju, nie przesadzaj :) Ale dzieki. Milo bardzo, bo meczylem ten kawalek ze dwa dni... No, to czekam na efekty - az chce sie pisac :)))))))))
-
A mylisz sie :))) Nie ma ze mnie nic. To portret mojego bylego wspolnika, ktory troche podlamal mi zycie. Predzej widze sie w Mlodym, ale to bedzie postac mroczniejsza. Dzieki.
-
Dzieki, Jay, ze zajrzales. To ostatnio dla mnie swieto :)
-
Dzieki, Irenko. PW czeka :)
-
Tez bym chcial dlugo, tylko nie mam jak. Pewnie we wrzesniu... :(((
-
Rozumiem, ze dluzej pociagnac nie dasz rady. Nie bede nalegal. Impresyjki sa ok.
-
Najpierw apropos pierwszego komentarza. Nie zalapalem tych postaci pop-kultury. No chyba, ze my juz som spopowani :))) Coz, Lechu w grzechu i usmiechu, pomyslow Ci staje jak jasna cholera. Rozkrecasz sie z kazdym fragmentem. Parodia to taka samonakrecajaca sie spirala. Juz jej nie zatrzymasz.
-
Zdecydowanie najslabszy fragment :(((, ale musialem od czegos zaczac, bo mam pomysl na nastepne rozdzialy, a tu mi zionie dziura...
-
Rozumiem te nawiasy. Poslij tekst na uniwerek, zeby intelektualne patologi szukaly, w czym rzecz :) Ja tam lubie pisac i czytac po Bozemu, ale nie mam nic przeciwko.
-
Te myslniki, to - jak rozumiem - wybryk formalny, ale moim zdaniem burza spojnosc i nie pozwalaja uchwycic sensu, o ile o takowy Ci chodzilo.
-
* - Halo? Krystian Tymon z Centrum Reklamy Aktywnej. Chciałbym potwierdzić nasze poniedziałkowe spotkanie. Zgadza się, panie prezesie. O dziesiątej. Kłaniam się. Miłego weekendu. Odłożył telefon na półeczkę ponad deską rozdzielczą i zamyślił się. To było już chyba wszystko, co miał do zrobienia. Zmierzchało. Pędził autostradą z Katowic do Krakowa z prędkością 200 kilometrów na godzinę. Kolejne samochody potulnie zjeżdżały na prawy pas, ustępując mu miejsca. Zawsze podróżował w ten sposób - szybko, zdecydowanie, czasem niezbyt bezpiecznie. I w ten sam sposób żył. Był już właściwie weekend. W piątkowe popołudnie i wieczór ludzie rozpoczynali swoje, przez cały tydzień wyczekiwane wypady - stąd na drodze panował spory ruch. Krystian zerknął we wsteczne lusterko i uśmiechnął się bezczelnie. Czasem zdarzał się ktoś, kto jeździł szybciej niż on. Tym razem było to czarne Mondeo, które od paru sekund wyraźnie następowało mu na ogon. Nie był w stanie z nim konkurować, więc łagodnie uskoczył na prawy pas i pozwolił się wyprzedzić. Mondeo minęło go z szybkością przekraczającą 200 kilometrów na godzinę i lada chwila miało zniknąć mu z oczu. Tak się jednak nie stało. Krystian ze zdumieniem spostrzegł, że Mondeo zjechało na prawy pas i raptownie zwolniło. W ciągu kilkunastu sekund znalazł się tuż za nim i wypadało mu wyprzedzać. Włączył kierunkowskaz i znów pomknął pustym pasem. Nic z tego nie rozumiał, ale nie chciało mi się nad tym zastanawiać. Po jakimś czasie zerknął w lusterko. Mondeo ponownie siedziało mu na ogonie. Mało tego - jego kierowca migaczem poganiał go, by ustąpił. Krystian roześmiał się wesoło. Uśpiony duch rywalizacji przebudził się w nim i domagał przyjęcia wyzwania. Krystian wcisnął gaz do dechy i zaczął kiwać się na siedzeniu, jak gdyby chciał w ten sposób pomóc swojemu żelaznemu rumakowi. Zdołał odskoczyć na kilkanaście metrów, lecz Mondeo po raz kolejny znalazło się za maską jego Astry. Zawody były skończone. Nic więcej nie dało się wydusić, więc Krystian skapitulował i zjechał pokornie na prawo. Gdyby tylko miał inny samochód... Kiedy odwrócił głowę, by skinąć z uznaniem kierowcy Mondeo, ujrzał wyciągnięte ramię, nakazujące mu lizakiem, by się zatrzymał. Zaklął szpetnie, plasnął dłońmi w kierownicę i zjechał na pobocze. Spotkali się z umundurowanym kapitanem w pół drogi. Obaj uśmiechali się świadomi gry, jaką odbyli. Policjant zasalutował energicznie i zaprosił Krystiana do samochodu. Był słusznej wagi, postawnym mężczyzną o mięsistej twarzy i uważnych, ciemnych oczach. Budził respekt. Krystian pomyślał, że gdyby wszyscy policjanci tak wyglądali, społeczeństwo na pewno czułoby się bezpieczniej. Usiadł z tyłu i przygotował dokumenty do kontroli. W dowodzie rejestracyjnym miał specjalnie odłożony na taką okazję banknot. Wręczył papiery kapitanowi, zanim ten zdążył o nie poprosić, i cierpliwie czekał na jego decyzję. Młody kierowca, który towarzyszył kapitanowi przez cały czas nieruchomo patrzył przed siebie, ukrywając oczy za szkłami przyciemnianych okularów. Krystian napotkał wzrok kapitana w tylnym lusterku i uśmiechnął się słabo. - Jechał pan przynajmniej 180 - rzekł policjant. - Niemożliwe – odparł Krystian z wyrazem zaskoczenia na twarzy – Mój samochód tyle nie jeździ... - Pokazać panu na kasecie? – zapytał rozbawiony policjant - Przepraszam, panie władzo - zafrasowany Krystian podrapał się w głowę - Narzeczona czeka na dworcu w Trzebinii. Robi się ciemno. Nie chciałem, żeby spotkało ją coś złego. Kapitan w zamyśleniu pokiwał głową. Jego kolega odwrócił głowę w bok i wyglądał przez boczną szybę. - Skończyły nam się blankiety. - kapitan zwrócił mu dokumenty z krzywym uśmieszkiem – Uznajmy to za wypadek przy pracy, ale następnym razem nie pójdzie tak gładko. - Dziękuję - rzekł z powagą Krystian - Będę uważał. Wrócił do samochodu i od razu zapuścił silnik. Ruszył bardzo spokojnie, jednak w chwili, gdy spostrzegł, że Mondeo zawraca w kierunku Katowic, wdepnął pedał gazu do oporu. Ludzie mieli różne sposoby radzenia sobie z patrolami drogowymi, był tylko jeden warunek, policjanci musieli wykazać minimum uwagi i chcieć usłyszeć, co delikwent ma im do powiedzenia. Krystian nie dyskutował. Wkładał gotówkę i umywał ręce. Zawsze mógł się tłumaczyć, że pieniądze zawieruszyły mu się w papierach. Najważniejsze, że nie dostał punktów karnych - nie był pewien, czy mógłby żyć bez prowadzenia samochodu. Anitę zobaczył z daleka. Gmerała przy telefonie komórkowym, który jej kupił pod choinkę. Zapewne zamierzała do niego zadzwonić zaniepokojona faktem, że się spóźnia. Nie widziała go, ponieważ była nieuleczalnym krótkowidzem i rozpoznawała kształty dopiero, gdy miała je przed twarzą. Ostro skręcił i zajechał przed budynek dworca. Uśmiech Anity - dziewczęcy, ciepły, zabarwiony niewinnością pomieszaną z wyuzdaniem - był najlepszą rzeczą, jaka go tego dnia spotkała. Skinął na nią, by od razu wsiadła. Zapadał wieczór, a on musiał jeszcze trochę popracować w domu. Chciał jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej przestrzeni znajomych kątów, zrzucić oficjalne ubranie i poczuć się swobodnie. Po drodze wstąpili na stację benzynową. W domu brakowało właściwie wszystkiego, ale wcześniej nie miał czasu zrobić zakupów. Bez namysłu zaczęli wrzucać do koszyka najpotrzebniejsze rzeczy, mając w pamięci obraz pustej spiżarni, lodówki i szafek kuchennych. Sprzedawczyni uroczyście oświadczyła, że zostaną uhonorowani promocyjnymi zestawami koszulek, kubków i czapeczek. Podziękowali, wrzucili je do bagażnika i natychmiast o nich zapomnieli. - Nie chce mi się już nic gotować - mruknął zamyślony Krystian. - Mnie też - zaśmiała się dziecinnie Anita. - Ale od rana nic nie jadłem - ciągnął swoją myśl Krystian - Co byś powiedziała na frutti di mare? Kątem oka ujrzał, jak Anita krzywi się lekko, pragnienie było jednak silniejsze. Włączył silnik i pomknął w kierunku restauracji. - Spróbujesz - zdecydował za nią - Jeśli nie będzie ci smakować, po prostu nie zjesz. - Zrobię dla ciebie wszystko - odparła dyplomatycznie i więcej o tym nie wspominali. W pobliskiej restauracji wypili kawę, oczekując aż kucharz przygotuje owoce morza na wynos. Była wyśmienita. Krystian z rozkoszą zamówił jeszcze jedną. Nie znosił pospolitych lur podawanych w większości lokali gastronomicznych w tym kraju, przy czym bez znaczenia było, czy są to restauracje w dużych miastach, czy przydrożne bary. Wszyscy jakby się uparli, by parzyć brązowawą wodę o smaku zbliżonym do kawy. Dlatego, ilekroć spotykała go miła niespodzianka, prosił o więcej, chwalił podającego i zostawiał sowite napiwki. Tak też postąpił teraz, molestując kelnerkę do tego stopnia, że Anita spojrzała na niego, niczym urażona kocica. Pod domem powitała ich lampa na fotokomórkę, rozświetlając ganek smugą radosnego światła. Krystian z prawdziwą dumą spojrzał na front budynku i łza prawie zakręciła mu się w oku. Przeniósł się tam z małego mieszkanka, gdzie ledwie mógł sam się poruszać, nie mówiąc już o zaproszeniu kogokolwiek. Dom nie wyglądał atrakcyjnie, lecz był to kamuflaż dla ewentualnych złodziei. Za to w środku pysznił się przepychem i bogactwem. Po prawej od wejścia znajdowała się wielka wyłożona kafelkami łazienka z ogromną wanną i kabiną prysznicową, na lewo mała, przyzwoita spiżarnia konserwująca żywność naturalnym chłodem. Dalej mieścił się obszerny hall, skąd kolejne drzwi prowadziły do kuchni i na pokoje oraz kręte, stalowe schody, którymi można było wejść na piętro lub zejść do pomieszczeń piwnicznych. Pozornie wszystko to sprawiało wrażenie zbyt wielkiego, jak na jego osobę, ale miał sporo planów, jak sobie z nadmiarem przestrzeni poradzić. Jeden z pokoi przeznaczył na salon, drugi na sypialnię - tyle w zupełności jemu i Anicie - o ile akurat była - wystarczało. W piwnicy miał zamiar stworzyć siłownię oraz tak zwany gabinet męski: tam jego goście mogliby wypić drinka, zapalić cygaro i pogawędzić o męskich sprawach. Na piętrze planował utworzyć pomieszczenie dla młodych twórców, jakich mnóstwo zdążył poznać i polubić. Mieliby tam komputery, instrumenty muzyczne, sprzęt malarski itp. Marzył o domu otwartym, do którego przyjeżdżaliby wszyscy jego bliscy, by odpocząć lub dać wyraz gnębiącym ich obsesjom artystycznym. I był niemal u celu. Przy kolacji przyglądał się Anicie. W niczym nie przypominała zagubionej studentki bibliotekoznawstwa, jaką poznał. W jej zachowaniu było sporo pewności siebie i poczucia własnej wartości. Rogowe okulary zmieniła na szkła kontaktowe, ładne, lecz zbyt dziewczęce ciuchy zastąpiły znakomicie uszyte kostiumy i sukienki, fryzura bliższa była kobiecie, aniżeli dwudziestoletniej dziewczynie. Taką pragnął ją widzieć. Nie zabrało jej zresztą zbyt wiele czasu, by świadomość tego faktu uzyskać. Aby być u jego boku podczas licznych spotkań biznesowych i towarzyskich, musiała mieć klasę - przynajmniej na poziomie porównywalnym z innymi kobietami z towarzystwa. Z czasem okazało się, że oprócz sztucznego splendoru, który wokół siebie stworzyła, ma jeszcze sporo wdzięku i uroku osobistego, czego wielu z tych kobiet brakowało. Obawy Krystiana rozwiały się, ustępując miejsca łechczącej męskiej dumie. Potrzebował kobiety elastycznej, by jak on sam potrafiła dostosować się do aktualnej sytuacji i Anita bardzo szybko przekonała go, że jest do tego stworzona. - Jedz - zachęcił, widząc, jak męczy się z kawałkiem panierowanego żabiego udka - To podobno dobrze działa na korzeń... - Ja nie mam korzenia - szepnęła z rozbrajającą miną. - Tobie na korzonki - poprawił się - To może trochę ostryg. Albo krabika. - Nie jestem głodna - popatrzyła na niego błagalnie - Chcę iść do łóżka. Uśmiechnął się lubieżnie i zaczął prowokacyjnie ssać małżę. Bawiło go zdezorientowane spojrzenie Anity, w którym podniecenie mieszało się z obrzydzeniem. Zdecydowanie najlepiej było im w łóżku. Już po pierwszym spotkaniu na urodzinach Młodego, zgwałciła go w hotelowym pokoju, nic sobie nie robiąc z tego, że jest wykończony i znajduje się w stanie półsnu. Śmiałością i wyuzdaniem sprawiła, że zapragnął spotkać się z nią ponownie. Był wówczas w stanie ostrej melancholii za kobietą, którą kochał, a która pewnego dnia oświadczyła, że dłużej z nim wytrzymać nie może. Miał wszystko - władzę, pieniądze, osobowość i tracił to, co nadawało temu głębsze znaczenie. Tracąc to, deprecjonował całą resztę i w żaden sposób nie potrafił się odnaleźć. Nic nie pomagało - ani praca, ani prostytutki, ani hazard. W końcu sięgnął po alkohol.
-
* Nigdy nie widziałem Waldka, który mieszka za kuchnią. Wiem o nim tyle, ile powiedział mi Archie, resztę dopowiedziałem sobie po dźwiękach dobiegających z jego pokoju. Ale nie mam pojęcia jak wygląda. Mogę stworzyć jego rysopis, bawić się wyobrażeniami, straszyć lub rozśmieszać. Facet ma ze trzy telefony komórkowe i jeden stacjonarny, które dzwonią na zmianę, a każdy dzwonek jest głupszy od poprzedniego. Czasem odbiera i gada godzinami (ma taki płaski, nijaki głosik z tendencją do emocjonalnych popiskiwań), lecz najczęściej są to po prostu tak popularne w Polsce sygnałki. Puszczamy je sobie, bo nie mamy sobie nic do powiedzenia, lecz musimy jakoś podkreślić przywiązanie i nieustanne myślenie o sobie. To wersja komunikacji dla oszczędnych - w kasie i słowie. Ostatnio uradował mnie niezmiernie, bo zmienił płytę na Myslovitz, który wprost uwielbiam. Przeleciało Korova Milky Bar, a ja słuchałem, jak zaczarowany. Niestety, potem upodobał sobie jeden z kawałków i zaczęło się nowe „Alleluja”. Archie mówił mi, że facet ma bzika na punkcie religii. Uczepił się jakiegoś, wygodnego dla jego sposobu myślenia kawałka Biblii i stworzył protestancką sektę. Liczyła trzy osoby. Dwie z nich wkrótce zrezygnowały i został samodzielnym guru-prawodawcą. Wyobrażam sobie posępnego bruneta ze złowrogim błyskiem w oku, w długiej szacie i żelastwem na szyi, który odprawia tajemne modły w swojej świątynii za kuchnią. Od paru dni mam doła jak Rów Mariański. Archie z Magdą ścisnęli tyłki i zaczęli wykonywać nawet najtrudniejszą robotę. Zbierają na samochód, więc muszą zarabiać więcej. Snują się, ledwie powłócząc nogami, ale po mnie nie dzwonią. Z jednej strony ich rozumiem, z drugiej czuję się zbędny. Nie szukałem pracy, bo sama mnie znalazła, a teraz zostałem na lodzie. Codziennie wstaję rano i mam fajrant. W akcie desperacji zadzwoniłem do polskiej gazety i złożyłem kilkanaście propozycji ulepszenia jej wizerunku. Niby zostały przyjęte, ale żadnych konkretów nie usłyszałem. Dostałem za to zlecenie na artykuł sponsorowany. I znów pieprzony paradoks. Przejechałem dwa tysiące kilometrów, by robić to, co w Polsce. Oczywiście zlecenie przyjąłem. Dwadzieścia pięć funtów minus koszty piechotą nie chodzi. Zresztą jakie koszty? Zamiast wsiąść w autobus, poszedłem półtorej godziny na butach – w tę i z powrotem. Przybyło mi parę odcisków, ale spacer był w sumie przyjemny. Zwiedziłem kawał innej dzielnicy, pogadałem ze setką przechodniów, próbując namierzyć właściwy adres i w końcu znalazłem wielkie magazyny nad jakimś kanałem. W jednym z nich mieściła się firma spawalnicza prowadzona przez dwoje przedsiębiorczych Polaków. Popracowali jakiś czas, odłożyli trochę kasy i spróbowali samemu. Za to kocham Zachód i nienawidzę polskiego piekła. Tutaj masz pomysł, umiesz coś, to działasz bez obaw. U nas musisz nabrać kredytów albo dostać spadek, bo każdy interes zaczynasz ze sporym debetem na ZUS, czynsze, podatki i inne opłaty. W Anglii rejestrujesz firmę po trzech miesiącach od wystawienia pierwszej faktury, na ubezpieczenie płacisz 2 funty tygodniowo, a biznes możesz prowadzić w wynajętym flacie. Spotkałem wiele osób, które postawiły na samozatrudnienie i nie zauważyłem, żeby działa im się jakakolwiek krzywda. Może i ja kiedyś spróbuję? Kiedy wracałem, nad moją głowa co pół minuty startowały samoloty. Nie wiem, czego jest więcej na tutejszym niebie – ptaków czy latających maszyn. Przecinają niebo, niczym jakiś szalony, gigantyczny Zorro i czasem wydaje się, że dojdzie do katastrofy. Pędzą ku sobie z ogromną prędkością, by minąć się na róznych pułapach. Zostaje po nich tylko niemiłosiernie pocięty błękit. Napisałem tekst w pół godziny. Nie z takimi ludźmi i nie w takich pipidówach się wywiady przeprowadzało. Mam ich na koncie kilkaset. Moim największym klientem był International Paper od pachnącej srajtaśmy. Dyrektor Generalna czekała w wielkim, skórzanym fotelu na samym szczycie warszawskiego Mariotta. Pogadaliśmy z godzinę, a na odchodne dostałem całą kolekcję produktów marki Velvet. Czułem się jak król świata. Tekst został przyjęty, zapłata miała nastąpić po publikacji. No, i zeszły dwa tygodnie, a ja nadal nie mam czeku. Prosty wniosek – jako dziennikarz zdechłbym w Londynie z głodu, bo nie dość, że płatność się przeciąga, to jeszcze obowiązuje forma czeku. Nie mam konta w banku, więc mógłbym go namoczyć i spróbować przełknąć albo dać do kanapki zamiast sałaty. Mimo to, napisałem kilka tekstów, które poszły do druku. Może pod koniec roku los sprawi mi niespodziankę i dostanę kasę w większym kawałku. Nie ma pracy, to i z kasą krucho. Dobrze, że Aneta o tym nie wie. Mam odłożone parę stów, ale podliczywszy czas, jaki tu jestem, nie zarobiłem aż tak wiele. Zorganizowałem sobie za to słoik na penale. Penale (od penality) są duże, ciężkie i nikomu niepotrzebne. Każdy w domu ma swoją puszkę, do której wrzuca penale na czarną godzinę, lecz gdyby takowa nadeszła, nazbierałoby się tego może funt. Za tyle, to bohater „Zaułka łgarza” mógł kiedyś kupić fajki, obecnie ledwie na browca wystarczy. Najgorsze jest to, że co dnia wszyscy idą do pracy, a ja zostaję w pustym pokoju i czekam sam nie wiem na co. Wracają pod wieczór i kazdy ma jakąś dobrą nowinę, która przygniata mnie do ziemi. A to Jerry dostał prowizję za wynajęcie flata albo kartę kredytową, a to Archie chwali się, że dostał kolejne duże zlecenie. Uśmiecham się życzliwie, lecz w środku przelewa mi się wrząca lawa. Zerkam na swoje krzywe odbicie w lustrze i mam ochotę dać sobie w pysk. Czytam, piszę, oglądam, słucham, czyli ekonomicznie rzecz biorąc marnuję czas. Trzeba coś z tym będzie zrobić, bo inaczej ta eskapada straci sens bytu. No chyba, że kapnie jakiś dar losu. Ktoś puka i w drzwiach ukazuje się głowa Raya. - You have some job? - No fucking job! - Ok. Come with me. Can You put the bricks? - A little bit. Coś tam kiedyś murowałem, ale nie żebym należał do specjalistów. Nie mówię mu tego, tylko twardo zaiwaniam na robotę. Miła pani w średnim wieku pokazuje nam murek w ogrodzie, który oddziela jej działkę od posesji sąsiada. Chyba za nim nie przepada, skoro każe nam dobudować mur na wysokość Raya. Ja robię zaprawę, on kładzie cegły. Już po dwóch warstwach widać, że nie ma o tym bladego pojęcia. Patrzy na mnie błagalnie i prosi, żebym może ja spróbował. Kręcę głową i umywam ręce z cementu. Rób, facet, skoro wziąłeś zlecenie. Po godzinie mur jest już tak koślawy, a dziury między cegłami tak rażą w oczy, że zaczynam się martwić o zapłatę. Póki baba nie widzi, łatam co mogę i paluchem formuję fugi. Can You bild the bricks – podśpiewuję pod nosem szyderczo, parodiując Jej Plastyczność Cher. Godziny mijają, mur przypomina ten chiński, tylko widzany z samolotu. Zakręca, prostuje się, znów zakręca – zupełnie, jakby był z modeliny. Baba mruczy, że ugly, lecz staramy się tego nie słuchać. Postanawiam, że ostatni raz poszedłem z Rayem na robotę. Już ten krawężnik u Ahhhmeda powinien dać mi do myślenia. Co będzie, jeżeli gość jutro stwierdzi, że jest w stanie wymienić komuś dach albo zrobić operację wyrostka? Najwyraźniej chce robić wszystko, ale nie umie nic. Rypaliśmy siedem godzin i nie udało się skończyć. Okazuje się, że Ray umówił się na płatność od całości i nie powąchamy dziś nawet funta. Mam czekać, aż znajdzie wolny dzień i będziemy mogli dokończyć. Znów coś zrobiłem i nie mam z tego kasy. Trzaskam drzwiami i znikam w łóżku. Ciągle słyszę o jakiejś robocie dla mnie, ale tylko gniję w tym cholernym pokoju. Sierota obrzygana! Niedorób! Kaszaniarz!
-
światła dyskotek mamroczą zaklęcia, mnie to nie rusza
asher odpowiedział(a) na Ona_Kot utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
ale mi chodzilo, czy obrasta w zwoje czy zwojami, bo tera to nawet jak na wiersz nie lezy :) -
światła dyskotek mamroczą zaklęcia, mnie to nie rusza
asher odpowiedział(a) na Ona_Kot utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie kumam ino karku obrastajacego zwoje...