
Krzych Kowalski
Użytkownicy-
Postów
44 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Krzych Kowalski
-
Niedziela...Dzień Pański jest...
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
... niczym milczenie, spacerując wśród jesiennych drzew osłonecznionego parku, gdy gęsto i leniwie opadają złotem połyskujące liście KK a może...jedynie zamyśleniem...chwilą ulotną, schwyconą wśród mgieł codzienności... KJ ... co promieniami poświat dusz przyjaznych migocze miliardem wesołych mrugnięć ... KK ...niczym niebo, nocą tajemniczą, poświatą drogi mlecznej rozjaśnione....dokąd ona prowadzi? czy zapowiedzią pogodnego jest poranka... czy też deszczu będzie łzą?? KJ ... a może na jej krańcach, gdzieś pośród marzeń, dłonie otwarte szczerością i bratersko uniesione, troski odrzucą pętające, by blask nadziei móc zobaczyć w oczach tych, co przy stole ... KK i...z nadzieją w oczach wpisaną zielenią, tęskne spojrzenie kieruje ku nieba błękitom, by słońca promienie oddały, i uśmiechem czarując, odgonić szarości chmurami spowite , z radością dłoń swoją przyjaźnie ku dłoniom wyciągnąć ... KJ ... niech palce splecione uczynków dobro przekażą, radości ziarna rozsieją pośród sióstr i braci wielu, co w krąg spojrzenia, o aksamitu lekkości, wstąpić wolno było... KK ...i skromnych progach powitać przystaje, tych co przekroczyć linię cienką chęć mają, z przyjaznym uśmiechem, pogodnością zakątka tego dzielić się pozostaje, wędrowcom szlachetnym otwartą dłoń podaje... KJ ...jak ten co w Niebiosach drogę prawdy otwiera, jak matka córce chleb pracy swej oddaje, jak żona mężowi, gdy sam ze światem stoi, jak mąż jutra pewność ramieniem żonie powierza... KK -
Wybiegłem z mieszkania wściekły. E, zaraz tam z pianą na ustach! Zwyczajnie, wściekły na… Tak, tego dnia wszystko było nie tak. Zaczęło się od rana. Jeszcze samo przebudzanie niczego złego nie zapowiadało. Jak każdego ranka, wielokrotnie uciszałem i przestawiałem budzącą komórkę. Komórka. Gdy słyszę to słowo, zawsze wracam do lat dzieciństwa, gdy w rodzinnym mieście, w komórce wuj mój (no tak i jeszcze mojego rodzeństwa i kilku innych kuzynów) trzymał rowery, węgiel i parę innych potrzebnych drobiazgów. I już widziałem nad sobą kawałek budynku w dłoni mega-cyklopa, a z wnętrza sypał się węgiel i spadały rowery. Od zgniecenia uratowało mnie wspomnienie dziadka, wjeżdżającego zimową porą na długich saniach, które ciągnęła spocona klacz. Zajechali pod tą komórkę, by po chwili wyładować ziemniaki, przykryte słomą… Proszę – tak wiele przeżyłem w momencie trzymania telefonu komórkowego. Ok, wstałem. Do pacierza wszystko układało się bezboleśnie. Ale w łazience… Ba! Każdy by zębów kremem do golenia nie umył. Płukałem przez dobrych kilka minut. Zastanawiając się jak mogło do tego dojść, sięgałem lewą dłonią po pędzel, prawą po tubkę i krążąc myślami po sposobach na mycie zębów, machałem pędzlem po twarzy. Masz, a to co znowu?... Krem się nie rozciera, piana nie pęcznieje. Za suchy? No to pod wodę i na twarz. Nie pomaga. Dziwne. Kątem oka na tubkę. Jasne! Pastą do zębów zarostu nie skoszę. Jakoś przebrnąłem przez zmory w łazience. Pora na śniadanie. A, postanowiłem porwać się na ambitniejsze zadanie – ugotuję kaszę manną. Postanowiłem i już. Mleko z lodówki i na palnik. Ależ, aż tak źle nie było… Nie wylałem mleka na palnik. Nieco cierpliwości. Rondel był odpowiedni. Już mleko było bliskie wyskoczenia z niego. No, z rondelka. Chwyciłem szklany słoik i zawartość spokojnie wsypywałem do gotującego się mleka. Podziwiałem swoją sprawność: lewą ręką wsypywałem, prawą mieszałem. Tak miałem kombinować, aż to, co w rondelku zacznie gęstnieć. Nie gęstniało. Tknięty przedłużającą się operacją, przestałem mieszać i przyjrzałem się … Wsypywałem bułkę tartą, a gdzie kasza manna ??!! Zdumienie. Odstawiłem podstępny słoik. No i gdzie kasza? Chwilę mojej nieuwagi wykorzystało mleko – płynnie z bulgotem i syczeniem wydostało się na płytę. Instynktownie wyłączyłem gaz. Rondelek za rączkę i do zlewu. Prask! Moim oczom ukazał się gejzerowy pejzaż – na płycie kuchenki. Zapaskudzona podkładka na palniku. Trzeba umyć. Gołą dłonią chwyciłem… Czemu!!?? Do dziś nie wiem! Jak szybko chwyciłem, tak błyskawicznie puściłem. Ciężar zbyt wielki? Tak! Mimo lania zimną wodą i łapania się za ucho – odcisk podkładki pozostał na palcach. Cóż, poprzestałem na kromce chleba z masłem, dziurawym serem żółtym i dżemem. Wystałem to w miejscowym super sklepie, gdzieś obok parku, okaleczonego wichurą. Pamiętam jak stałem w długiej kolejce do kasy. Wówczas była sobota i nie spieszyłem się. Stałem spokojny, zasłuchany w kojący głos Dido. Czasami była ze mną, gdy samotnie jechałem na kolejne spotkania. Ale tamtego dnia byłem wśród dźwigających i pchających pełne kosze. Przesuwali się powoli w zamyśleniu… Nagle! Jest! Nowa kasjerka! Spokój prysł – zagotowało się! Biegnij! No, rusz się! Jest nowa! I z ogniem w oczach ruszyli do nowej. I już w pośpiechu wykładali swoją górę jedzenia. A ja patrzyłem na metalowy, biały regał, stojący spokojnie obok pilnie liczącej pani kasjerki. Cóż, regał – taki sam, jak w każdym super sklepie. Tu na bocznych półkach – gumowy wybór do żucia, sąsiadował z gumową ochroną przed poczęciem, pod którą mamiły kolorami „orbitki” do ssania. Nad całością górowały baterie zasilające… A ja swoją kanapkę popiłem świeżo parzoną herbatą. Wyciszyłem się nieco po porannych klęskach. Chociaż, leżące przede mną spadające notowania giełdowe kwasiły humor. Jak tak, to zdecydowałem ten kwaśny humor doprawić i sięgnąłem po ogórek konserwowy. Był ostatnim na dnie litrowego słoika. Spodziewając się dalszego ciągu niepowodzeń – widziałem jak moja dłoń więźnie w słoiku i jedynie drastyczny ruch młotkiem ją uwalnia… A tu – niespodzianka – nic z tego. Dłoń z ogórkiem wyjąłem sprawnie. Niestety, wyjmując ją… szarpnąłem mocniej w górę, nagłe szarpnięcie chlusnęło zaprawą ogórkową na dłoń, trzymającą słoik i … wyślizgnął się. Usłyszałem trzask rozbijanego szkła o kamienną posadzkę, a na stopach poczułem nieprzyjemną wilgoć ogórkowego płynu. Dalej szło prosto – sprzątanie. Jasne – pozbierać grubsze odłamki szkła. Resztę zmieść i podłogę wytrzeć do sucha. Do roboty. Co dostrzegłem – pozbierałem. Resztę, tak byłem przekonany, zmiotłem i wytarłem. Ale… jeżeli córka przyjdzie do kuchni boso? Stanie na zdradziecko czającym się odłamku twardego szkła? Rana cięta stopy gotowa i pełno czerwonych śladów stóp w mieszkaniu, płaczu i temu tam podobnych oznak nieszczęścia. Nie! Nie mogłem do tego dopuścić… Już byłem na kolanach. Gołą dłonią sprawdzałem czystość podłogi. Do czasu! Jak rażony prądem – poderwałem dłoń od podłogi… Gdyby była dłuższa walnęłaby o sufit… Cięcie – jak dziadkową brzytwą – ostre i przenikliwe. Ależ, cięcia dziadkową brzytwą nie doznałem… Jednak niczym błysk błyskawicy, na jedyne mgnienie ujrzałem dziadka, stojącego obok drzwi do pokoju. Lewą ręką napinał szeroki pas, zawieszony sprzączką gdzieś w górze. Prawą dłonią, ruchem wahadła, przesuwał brzytwę po pasie w górę i w dół. Ostrzył. Efekt ostrzenia czasami można było zobaczyć na jego twarzy, gdy po goleniu przyklejał sobie mały kawałek gazety. Tamował krew. A ja papierka sobie do dłoni nie przyklejałem. Pognałem do łazienki. Dopadłem buteleczkę spirytusu. Chyba jej połowę wylałem na zranioną dłoń. Nie było łatwo – wąska szyjka miała mały otwór. Wykonywałem szybkie ruchy. Jak przy trzepaniu dywanu. Musiałem się przy tym nieco napracować. Łatwiej było pewnemu jegomościowi przy kiosku z gazetami w Ustce. Widziałem to wiele lat wcześniej. Jegomość ów nabył w kiosku buteleczkę wody brzozowej, szybkim, ale precyzyjnym ruchem uderzył buteleczką o krawędź kiosku – odtrącił szyjkę buteleczki i już mógł swobodnie pić. Nie męczył się tak, jak jego kumpel obok, koziołkujący, czyli przytakujący co rusz z dłonią przy ustach. W dłoni była mała buteleczka spirytusu kosmetycznego. Spojrzałem na dłoń. Nic strasznego. W podstawówce było znacznie gorzej. Pamiętam jak w ramach lekcji zajęć praktyczno-technicznych przenosiliśmy – bez rękawic – długie, szerokie taśmy stalowe. W pewnym momencie taśma przesunęła się w mojej dłoni… Zamknąłem tylko pięść i pobiegłem do pielęgniarki. Tam już sprawnie – jodyna, jazda do chirurga, szwy i żal ucznia – była to lewa ręka. Nici ze zwolnienia. Tak było, a potem, po tym kuchennym szkle – drobiazg. Zakleiłem plastrem. Wróciłem do kuchni. Ślad krwi znaczył miejsce kawałka szkła. Sprzątnąłem. Teraz córka mogła boso chodzić po posadzce w kuchni. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku rodzicielskiego i pęczniejący dumą, bo przecież uratowałem córkę od niechybnego cierpienia – wyszedłem z kuchni, kierując się do dużego pokoju. Pomyślałem, iż dobrze byłoby wypełnić płuca świeżym tchnieniem poranka. Najlepiej zrobić to na balkonie. Skierowałem się w stronę drzwi balkonowych. Bez specjalnej potrzeby spojrzałem nad drzwi balkonowe. Tam w dniu poprzednim zamontowałem roletę. Pewnie jedną dumę chciałem spotęgować kolejną dumą. Ktoś jednak nie chciał bym tego dnia napęczniał niczym balon i z balkonu nie uleciał w czysty błękit – dostrzegłem pewną nierówność w zatrzasku rolety. - No nie, nie może być niedoróbek – przemknęło mi przez myśl. Postanowienie zamieniam w czyn. Jedno krzesło, drugie krzesło – frontem do siebie. Na nie taboret. Konstrukcja była gotowa. Zauważyłem, że jest nieco chwiejna, ale przecież tylko poprawię zaczep i będzie po kłopocie. Krzątając się przy krzesłowo-taboretowej układance, przypominałem sobie filmiki internetowe, słane mi przez znajomych. Ich bohaterowie też składali najprzeróżniejsze konstrukcje, by wspiąć się na dach… O, mam kuzyna, który przy zrzucaniu śniegu z dachu swojego domku jednorodzinnego tak się zabezpieczył, że razem z zabezpieczeniem zjechał po dachówkach na gałęzie jabłoni, łamiąc je (a każdego roku takie smaczne jabłka zrywałem prosto z tarasu) oraz nogę, przedramię i wybijając sobie bark. Cóż, przestroga, przestrogą, a człowiek i tak robi swoje… Wszedłem na tą swoją konstrukcję. Jeszcze wspiąłem się na palcach, by sięgnąć zatrzasku po lewej stronie i… Krzesła się zachybotały, taboret stracił podparcie, a ja rację stania na czymkolwiek. Roletę puściłem. Leciałem bezwładnie w dół. Sprawnie. Nie na wyprostowaną rękę. Chociaż ta sprawność nie była potrzebna. Siłę upadku łagodziło najpierw oparcie krzesła, zdzierając mi dotkliwie naskórek na ręce i nodze oraz telewizor, na który bezwładnie, pozbawiony oparcia ładowałem się z impetem. A ten, dociśnięty moim ciałem, przechylił się i też runął ze swojego stolika na długowłosy dywan. Jak szybko leciałem, tak szybko się pozbierałem i błyskawicznie zlustrowałem: roleta na miejscu, firanki nie zerwane, krzesła powywracane, telewizor na dywanie… Jeszcze tego brakowało, by trzeba było z nim do warsztatu. Ustawiłem go na stoliku. Pilot w dłoń i przycisk - włącz. Nic. Baterie na miejscu. Jeszcze raz. Nic. No, nie – coś musiało w nim pęknąć, ale… Nie takim ostatni. Zerknąłem na kontakt za telewizorem – pusty. Włożyłem wtyczkę i… uf… działał. Niepowszechny hałas zwabił do pokoju małżonkę, a ta zamiast zatroszczyć się o mnie spokojnie zapytała: - Czemu nie wziąłeś drabinki? - ??? – ciekawe pytanie. Drabinka lekka, stabilna, składana stała… na balkonie tuż za drzwiami, ale pod ręką były krzesła. - Chłopie, nie demoluj nam mieszkania. Idź lepiej po samochód. Potrzebuję warzyw z targu. – spokojnie zaproponowała małżonka, widząc, że jestem na chodzie.
-
stres w pracy
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Gdy masz umowę spisaną, A w niej srodze daty terminów Swoją bezwzględnością oczy rażą, To dla swego bezpieczeństwa I swoich podwładnych - baczysz, By któryś z nich ani godziny - W swoim opieszalstwie nie zostawił. Gdy jednak godziny mijają, A ty cięgle w oczekiwaniu drżysz, Ściśnięty presją nadchodzących kar I przepaścią, chłonącą lata prac, Aż wreszcie dostajesz dzieło, Co mozolnie, ospale, tygodniami Tworzyli ci obok za ścianą - Biały ze złości skaczesz do wozu, I gnasz setki kilometrów w dal, By zdążyć na czas - bezwzględny czas. Gnasz, zerkając w lusterka i w dal, Wypatrując radarowych stróżów praw. Gnasz, mijasz, patrz, gnasz, mijasz, patrz... I głód po kilometrach wielu - Ściska twój brzuch, więc sięgasz - Po kromki chleba, co od żony masz, Ale patrz, bo gnasz i bierz, bo głód, Więc bierzesz i dżemu maź na dłoni masz, Ale gnasz, bo czas, bo oni - tam... Wycierasz dłoń, bo szmatę obok masz, Choć buty miała trzeć - nie dłoń! Teraz w zębach kawałki jakieś masz... Ale ty gnasz, bo czas, bo oni - tam, Więc gumy listek spod radia - chap, Językiem folię - chlup i guma w zgryz, By i świeży oddech był, a nie strach. A tu wpadasz w slalomy górskich dróg, A na szyby chlap, chlap - śniegu płat I drżysz, bo na kołach letnie gumy masz. Taki, to, stres poniedziałkowego dnia W marcu roku któregoś był. -
dlaczego pędzę
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
czas gna mnie do celu, gdy wpatrzony w termin, zapisane w kalendarzu - znad kierownicy - zerkałem na bok, gdy droga pusta i myśl biegnie do tych, co za ścianą mijanej chaty, co może za mgłą firanki drżą, a może gdzieś za rogiem czekają na uśmiech, kiwniecie ręki przyjaznej, by lekko pójść na spotkanie żony, ojca, córki? -
Telefon ala Aragon
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zadzwoniła pewna pani, wyglądająca zagadkowo z uwagi na jej niewidzenie, będące przymiotem pewnych rozmów telefonicznych, odbywających się zawsze w przestrzeni wsi, miast, przysiółków, co zawsze skrywają tajemnice, będące urokiem tych starych dębów, stojących na rozstajach dróg, wiodących gdzieś w daleką dal, kuszącą nas jasnością wschodzącego słońca, namalowanego dziecięcą rączką na białej kartce, unoszonej wiatrem nad łąką, zieleniącą się latem bogactwem traw, przyjaźnie sąsiadujących z gajem brzozowym, machających brzóz jakby chciały też jakąś wiadomość przekazać... -
O Jasiu
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jaś szedł do szkoły, to dobrze – rzekła mama. Dała kanapki z serem, bo na więcej nie miała. Więc Jaś z tornistrem na grzbiecie szedł – po świecie. Spotkał dowcipnisia w kraciastych spodenkach I ten – z zazdrości o kanapki – dowcipy rozsiewa. A jakże o Jasiu, co sepleni, co brzydko mówi do pani. Biedny nasz Jasiu o tym – w swej uczciwości – No przecież – nic, a nic nie wiedział i pewnie nie wie, Bo ciągle wędruje – broda mu już urosła, Zęby wypadły, włosy całkiem posiwiały. Podpiera się kijem, co znalazł w przydrożnym rowie. Tornister na grzbiecie wypłowiał, A kanapki siwą pleśnią oblazły. Idzie niezmiennie po świecie i tylko cel mu się zmienił – Nie idzie do szkoły... Raz spotkał młodzieńca w kraciastych spodenkach – Zatrzymał się i spojrzał na gładką twarz... - Starcze, naucz mnie uczciwego życia - usłyszał. -
Pajacyk
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Kto go nie dostrzeże, Tego policja zabierze Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Temu koniczynkę śle w darze, A tamtemu kłaniać się karze. Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Dzidziuś zerka na nietoperze, Bo tatuś jeździ na rowerze Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Jednemu dali loda w prezencie, Drugiemu dziura w buta brezencie. Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Stryjek piwo pije w bufecie, Ciotka lustro bije w afekcie. Raz, dwa, trzy, Pajacyk patrzy. Cztery, pięć, sześć... O osiemnastej – zamknięte. -
dwudziesty ósmy szósty dwatysiące piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziś w cieniu wysokich kasztanów, Dumnych z zielonych, rozłożystych liści – Dałeś mi wytchnienie w zaciszu Oświęcimia, Gdzie zawiodłeś mnie w słońcu skąpanym dniu. Pozwoliłeś ukończyć podróży czas, Gdy wiodłeś przez Śląska miasta… Chwilę przed – z łagodnej wstęgi autostrady – Ukazałeś mi dostojność opolskiej doliny, Gdzie dotarłem spod stoków Śnieżki. Zmęczonemu podróżą wskazałeś drogę – Zawiodła w zacisze przytulnego hotelu „Galicja”. I tu, słuchającemu radosnej melodii świerszcza Dałeś znać o odejściu… Wezwałeś – kierowcę ciężarówki do siebie… Czy smutek miał uronić łzę żalu? Ty zabrałeś doznanie rozpaczy, O, Panie, to Ty mi wskazałeś, Że doznał dumę ojcostwa, Że nie poznał rodziców cierpień, Że zaznał męskości podróżnika. Teraz zabraknie go wśród nas. Tak nagle – bez przygotowania… Jednak w pełni szczęścia i bez bólu. Zabrałeś go do Domu Ojca, Cierpienie zostawiając osamotnionym, Którzy nie zdążyli z miłością, A może byli nią wypełnieni? Rankiem kolejnego dnia – powitałeś – Śpiewem skowronka, gdy spacerowałem – Oświęcimską aleją szemrających wiatrem brzóz. -
czternasty szósty dwatysiące piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Wieże kościołów otoczone zielonym puchem drzew Migają z oddali w promieniach porannego słońca. Samotnie przemykam obok budzących się gospodarstw. Skręcam w lewo i mruga do mnie staw, otoczony szuwarami. Łąki zielenią koją, a polne maki uśmiechają się czerwienią. Bocian na kominie starej piekarni rozdaje śniadanie młodym. Kręty podjazd we wsi Cerekwica – przypomina – Rowerową wycieczkę, gdy lat miałem kilkanaście. Ostry zakręt odsłania pejzaż zielonej doliny – Gdzieś blisko horyzontu białe ściany wiejskich chat Ślą uśmiech wśród leśnej zieleni, co jest wyspą na morzu traw. Podjazd i unoszę się pod srebrny, przydrożny krzyż, Otulony miłością białej brzozy. To kilka chwil z jazdy do Trzebnicy. -
jedenasty szósty dwatysiące piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Oleśnicki super sklep, gdzieś obok parku, okaleczonego wichurą – Stałem w długiej kolejce do kasy, bo w sobotę nam nie spieszno. Stałem spokojny – może to wpływ Dido? Czasami jej miękki, kojący głos był ze mną, Gdy samotnie jechałem na kolejne spotkania. Jednak tego dnia byłem wśród … Dźwigających i pchających pełne kosze. Oczekujący przesuwali się powoli, z zamyśleniem… Nagle! Jest! Nowa kasjerka! Spokój prysł – zagotowało się! Biegnij! No, rusz się! Jest nowa! I z ogniem w oczach ruszyli do nowej, I już w pośpiechu wykładali swoją górę jedzenia. A ja patrzyłem na metalowy, biały regał, Stojący spokojnie obok pilnie liczącej pani kasjerki. Cóż, regał – taki sam, jak w każdym super sklepie. Tu na bocznych półkach – gumowy wybór do żucia, Sąsiadował z gumową ochroną przed poczęciem, Pod którą mamiły kolorami „orbitki” do ssania. Nad całością górowały baterie zasilające. -
pierwszy szósty dwatysiące piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jest prawie północ w pokoju bordowym, W „Strasznym Dworze” w Chodzieży. Właśnie wspomniałem jak moja babcia, Gdzieś na Opolszczyźnie w wiosce Dytmarów, Nauczyła słów prośby do Anioła Stróża. Nie wróciłbym do tamtego wieczoru… Gdyby nie zielona cisza, wokół chodzieskiego dwór, Gdyby nie romantyczne kojenie, płynące Gdzieś z barwnych ścian, Ozdobionych portretami dawnych postaci, Danych nam wprawną ręką kopisty, Gdy wpatrywałem się w nie z fotela jakby z dawnej epoki. Mógłbym dodać jeszcze nocny spacer chodzieskim rynkiem I wspomnienie – z przed chwili – wesołych pokrzykiwań… Barwnych kaczek, lecących nad tamtejszym stawem. I jeszcze zielone szpalery lasów, Pozdrawiający szumem i śpiewem ptaków. Gdzieś między Szczecinkiem, Piłą i Chodzieżą. A minionego dnia było już tak ponuro, Gdy nad lasami gnały granatowe chmury, Zalewając jezdnie strugami deszczu i chłodząc – Ciepło wrocławskiego przedpołudnia. Jakby lekceważąc naszą jazdę do Koszalina. Tamten dzień – pomieszany upałem, chłodem, deszczem, Sms-em o szaleństwie wichury nad Oleśnicą – Minął w wieczorze w pałacowym motelu – „Czarny Tulipan”. -
osiemnasty piąty dwatysiące piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Co udało się wczoraj, nie udało się tego dnia – Służby drogowe upamiętniły mój przejazd … Boczną, nieruchliwą ulicą Kobylnicy, bo – Gmina kupiła sobie ruchomy foto-radar – Powołała służby drogowe i chłopaki szaleją z radarem. Trudno, wyskoczyłem na drogi krajowe… I pognałem w słoneczną pogodę do Ustki, Słupska, A kolejnego dnia do Szczecinka na spotkania z ludźmi. Teraz, gdy już późna noc 19.05.05 i myślę o śnie – Wspominam świergot ptaków w duecie z warkotem silników, Zieleń drzew, żółte pola rzepaku… -
siedemnasty piąty dwatysiace piąty
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nie były dostojne, piękne ani ulotne. Stały jak bezradne, pokraczne przekupki. Było mi zimno, chociaż połowa maja, Chociaż morze spokojne i słońce czyste, Wiatr lekki – przenikał ostrym chłodem. Samotnie stałem na plaży w Ustce – Spokojny, wpatrzony w obojętne łabędzie. Dzień się kończył – dzień szalony – Deszcz… nie… potoki wody z nieba, A ja miałem być. Miałem być na czas w Ujściu i Koszalinie. I byłem… policję mijałem zajętą innymi, Przed foto-radarami zwalniałem, a potem do… Widziałem tych przede mną i drogę, Zakręty i asfalt jezdni z czarnymi strugami wody. Mgliście pamiętam zielone ściany lasów i wsie. Gnałem okrywając mijanych chmurą wodnego pyłu… Pyłu samotnej jazdy – ponurego dnia. Ale… spotkałem ludzi życzliwych, uśmiechniętych. Wieczorem samotnym pozostali wspomnieniem, Wieczorem, gdy w Wadowicach Anna Maria śpiewała „Barkę”. -
Marzec tego roku był jak... zupa jarzynowa. Taka, jaką pamiętam z kuchni mojej babci, a potem teściowej. Zupa miała powodzenie. Z talerzy znikała szybko. Raz, bo z pola wracało się okrutnie głodnym, a dwa, bo była znakomita. Znakomita poprzez swoją rozmaitość. Trafiało się tam na jakieś zieleniny, wygrzebane gdzieś z mroźnych czeluści wiejskiej spiżarni. To tak, jak pewna nieznajoma - odświeżyła swoje prawo jazdy, zerknęła na jeszcze widoczny bieżnik letnich opon i zerwała się do zielonej jazdy. Jakże piękny - w swojej prostocie, naiwności - był widok zielonej nieznajomej w czerwonym średniaku (to tak, by nie napisać "maluchu") na skrzyżowaniu wrocławskich ulic Sienkiewicza i Wyszyńskiego. Nieznajoma oczekiwała na zielone światło, mrugając lewym migaczem, będąc przed krzyczącym swoją wielkością - zakazem skrętu w lewo. Widok ten mnie zauroczył. Tak, jak zielenina w wiosennej zupie jarzynowej mojej babci. Tylko, że zielenina pojechała prosto w moje usta, a zielona nieznajoma... skręciła w lewo... Babcia pozwalała nam młokosom odnaleźć dobrze wygotowane ziemniaki... To tak, jak ciężarówki jadące przez Wrocław - olbrzymie i jeszcze większe, gdy przetaczają się ich koła wzdłuż mojego samochodu. Czuję ich wielkość. Ziemniaka w ustach. Spaliny ciężarówek - też. I tu jest prawda nie ukryta. Proszę mi wierzyć. Ziemniaki w zupie ni jak nie smakowały, jak spaliny z wielkich rur, wycelowanych w okna mojego samochodu. Doświadczenie, to prawda, uczy. Przed skrzyżowaniem obojętnieję i nie wzruszam się klaksonami, gdy zatrzymuję się kilkanaście metrów przed...Byle nie oknem w rurę ciężarowca, albo czerwonego autobusu. Tak, dobrze kojarzy się z kawałkami czerwonego pomidora, wydobytego z wielkiego słoja przez moją babcię. Pomidor dobrze się zakonserwował i pasował do zupy. Może, gdyby i miejskie autobusy, wielkie ciężarówki równie dobrze były konserwowane przez babcie - też pasowałyby do marcowej... jazdy. Ale, po tylu latach mogę napisać, iż zdarzały się miłe niespodzianki. Oczywiście - w babcinej zupie. To było coś bardziej konkretnego. Może nie olbrzymie, ale cieszyło podniebienie. Gdy trafiała się niespodzianka z głębi duszy rwał się cichy okrzyk radości. Na Kochanowskiego nie rwał się okrzyk radości. Postawny jegomość z czarnej limuzyny rzucał wiązankami niespodzianek, gdy, a jakże, niespodziewanie natknął się na listwy zapór drogowych. Nie inaczej było na Sobieskiego, gdy mknął w kierunku Warszawy i za łukiem trafiał w niesygnalizowane bariery. Opony wydawały przeraźliwy pisk, a zza kierownicy leciały całe naręcza niespodzianek... Po zupie mojej babci spałem bez sensacji. Gorzej jest z żołądkami kierowców. Nie zważają na bombowe leje pobocza przed Mirkowem. Zatrzymują swoje pojazdy i pędem w nieliczne krzewy, albo z narażeniem życia przez jezdnię i do... odległej toaletowej budki. A ja siedzę sobie nad talerzem pełnym jarzynowej zupy, tym razem - mojej żony i cieszę się, że robi ją tak, jak jej poprzedniczki i nie zdobyła prawa jazdy.
-
Dytmarów
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Szare ściany i ciemne plamy okien Zapomniane słowa z dorosłych ust Znajome twarze o rysach zatartych Byłem tam i miałem ich na błysk dotyku Kwaśny smak szczawiu na zielonej łące Zerwany skrzyp dla smętnej klaczy Pogoń za polną myszą po ściernisku Byłem tam i czułem w mgnieniu oka Słodkie jeżyny znad polnego strumyka Czereśnie zerwane w lasku wśród pól Kotka przed poczęciem miłości prosząca Byłem tam i smakowałem jak powietrze Papierówki z dziadkowego sadu zza stodoły Chłód kwaśnego mleka z babcinego garnka Gra w ganianego z łaciatym cielakiem Byłem tam i … już mnie tam nie ma. Wróciły te chwile do mnie na balkonie Wróciły na czarnych skrzydłach jaskółek Jaskółek z gniazd na szarych ścianach Jaskółek karmiących przy plamach okien. -
O jakiej wichurze piszę?
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
O tej, co rozwiała włosy moje, O tej, co myśli posłała za horyzont, O tej, co spojrzenie moje ukoiła, Gdym samotnym pośród bliskich stał, Gdym zdobywał serca przechodniów, Gdym do szyb stukał spóźnionych, Kiedy już nie stało pomocnej dłoni, Kiedy uśmiech zniknął w starczej twarzy, Kiedy nadzieją został kamyk srogi, Gdy już nie stało odwagi spojrzenia, Gdy już zabrakło promyku o świtaniu, Gdy już dłoń nie znalazła dłoni... -
Zatrzymać
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Chciałem życie objąć rękami drobnymi, Ale brakło palców u obu rąk mych, Chciałem sięgnąć Wieczności ułamek, Lecz w sekundzie nikł blask oczu tego, Co przede mną leżał na ciemnym asfalcie, Choć całą wolą swoją żona moja pochylona, Tchnienie życia wiosny dać pragnęła, By jeszcze powrócił do żony, dzieci, By jeszcze uśmiechnął się szczerze, Ale ona i kobieta jeszcze inna o życie Walczyły tego, co wszak obcym się zda, A jednak – bliskim jest przez życia znak. Był wśród miliardów nas – nie spotkanych, Ale w ten jeden mgnienia świata czas – Podjęły walkę o zatrzymanie go pośród nas. I nikt nie pytał, czy się go zna od wielu dni, Ale targały śmierci cień, by jeszcze zbladł I czy tak było, czy pozostał tu? Ambulans odwiózł odpowiedzi…. -
Daj....
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Daj jeszcze chwilę Nagle umierającemu. Niech powie słowo kochającym. Może dopije piwo, Nie zapali papierosa. Sąsiadowi odda przeczytaną gazetę. Dozorcy da wiadro na śmieci. Nauczycielce – zgubiony długopis. Daj jeszcze chwilę Nagle umierającemu. Niech powie słowo wybaczenia. Może skreśli to i owo, Nie spojrzy krzywo. Sąsiadce da różową serwetkę. Stróżowi zaś znaczek co świeci, A policjantowi zgubiony – notes. Daj jeszcze chwilę Nagle umierającemu. Niech spojrzy w błękitne oczy Morza miłości. -
Maruda
Krzych Kowalski odpowiedział(a) na Krzych Kowalski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Hej!, pamiętasz?... Pytania zadawane bez końca? - Jak minął dzień? Co nowego w pracy? Znajomi zdrowi? W pracy dużo obowiązków? Śniadanie zjadłaś? Wypiłaś kawę z mleczkiem? Nie poplamiłaś bluzeczki? Rano założyłaś czapkę i rękawiczki? Ciepło się ubierasz? W biurze się nie przegrzewasz? Pamiętasz o przerwach? Nie garbisz się? Dbasz o swój wzrok? Wiesz, że komputery szkodzą? Drzwi biurowe otwierasz chusteczką? Czy tam kichają? Okna są zamknięte? Uważasz na mroźne powietrze? Nie siedzisz w przeciągu? Pamiętasz, że przeciągi nie służą kobietom? Pamiętasz, pamiętasz, pamiętasz?... Dziś pytania się poplątały – Odpite echem pamięci...