zanim pomyślę co chciałam powiedzieć
miałam jeden dzień
nauczyć się grać na flecie
jem kalafior
miałam przechodzi w drugi
pada deszcz specyfika tego miejsca
mojego otoczenia
aura szarości wcale nie od fajek
śniło mi się parę dni temu że idę
z chłopakiem przez las jest gęsta mgła
nic nie widać jestem w knajpie może
nawet Pani Ka patrzę w lustro i mam
totalnie duże źrenice czarne ogromne
nie widać tęczówki
potem otwieram drzwi
przygniata mnie słońce jak walec
[sub]Tekst był edytowany przez Natasza Dziedziejak dnia 21-08-2004 18:38.[/sub]
Jestem w labiryncie luster. Otoczona twarzami.
Otoczona stęchłym mięsem.
Rozwieszam skórę jak baldachim.
Kolejna bezsensowna rzecz.
Za niedługo będę wyrażać się tylko w ten sposób.
Wszystko jako symbol.
Będę czerwonym krzyżem z napisem Caritas.
Światełka z choinki wokół głowy.
Ikona. Oto jestem. Proszę czcić.
ciche uśpione popołudniem miasto klei powieki dachów
ze sobą Łączy się przestrzeń nieba Tekturowy świat
kolekcja blaszanych pudełek Odwracam wzrok w drugą
stronę Ale jest jedna strona Zamykam się i powoli
otwieram Jak powój Otrzepuje z kurzu Wbijam paznokcie
do krwi głęboko Poczucie czegokolwiek By dało się
zaspać spokojnie Budzić co rano jak reszta
Reszty nie ma Istnieje tylko ja Ciche uśpione
miasto wydłubuje sen zza dziąseł ulic
spróbuję zrobić wersję alternatywną, bardziej subtelną, chociaż upieram się, że ta odrobina brutalności jest tam potrzebna, dziękuję za komentarze i pozdrawiam
Zaczęłam się leczyć w zielonym szpitalu.
Zgniłozielonym. Jak wnętrze duszy.
Opowiadałam podłodze wszystkie historie
swojego życia. Przytakiwała.
Robiłam przerwy na tabletki.
Dużo piłam. Dużo piję. Nie palę. Święta
wyrocznia podłogi orzekła: jeśli nie
połamiesz kości podczas rzucania się
o ściany to przeżyjesz. Tak się stało.
Siedziałam w kucki i głaskałam się
po głowie. Ściągałam skarpety z nóg
i zakładałam. Przychodzili karmili
mnie z łyżeczki a ja plułam jedzeniem
po ścianach. Brałam swoje gówno
w dłoń i lepiłam z niego rzeźby.
Ustawiałam potem na parapecie. By
wyschło na słońcu i skruszało.
Miałam plany na przyszłość. Więcej
rzygać mniej czuć. Tak było. Często.
Najniższy stopień degradacji
Ciała umysłu ducha.
Siedziałam na parapecie czekając
aż skruszy mnie słońce.
[sub]Tekst był edytowany przez Natasza Dziedziejak dnia 19-06-2004 19:54.[/sub]
[sub]Tekst był edytowany przez Natasza Dziedziejak dnia 19-06-2004 23:44.[/sub]