Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ernest Krociel

Użytkownicy
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ernest Krociel

  1. Założyłem się z Życiem Kto kogo pierwszy Wystrychnie na dudka O przeżyć monetę złotą I starałem się Rubinowo trzeszczących Od namiaru sił gałęzi Nie wtrącić w kołowrotek zdarzeń I prząść... I prząść... Byle tylko nie stracić Sokolego wzroku I co? Życie mnie zapytało: Z której gałęzi chłopcze Wykonasz łuk dla mnie doskonały? Ja na to: Z tej, której wiatru Nie dało złamać imienia swego Opuściło wzrok I odeszło niepocieszone
  2. a to prawda, lepiej brzmi, dzieki pozdrawiam:)
  3. Szelest spraw codziennych Zagłusza wołanie Boga Może to i dobrze? Bo niepodobno przecież W młodości oddać ducha
  4. ja jestem przeciwko wycinaniu lasów, nie wiem jak reszta:) pozdr
  5. tytuł...hmm....ciekawy, bo wykreślna zwykle bywa geometria, sam kiedyś miałem z geometrią doczynienia, a teraz zamieiłem ją na wyobrażnie;) cały wiersz jest lekki, przyjemnie się czyta.. pozdr
  6. już to gdzieś słyszałem, tzn to że szczęście to odrobina wysiłku w pracy, ale pomysł jest ok:) pozdr
  7. W krainie elfów świetlistych Troli okradających upragnione czerwienie Księżniczek przeźroczyście Obecnych w swoich komnatach Dzielnych rycerzy żelaznych Obsypywanych pierzem zuchwałym Książąt przyrośniętych Pod kawalkadą westchnień i uwielbień Do samych siebie Niepotrzebne jest słowo Tu wszystko smakuje i pachnie Tęczową nieuwagą Znieruchomiałą na widok Boga Obciążone najlżejszym spojrzeniem Nie wątpią w sens własnego istnienia Poukładane bitwy i romanse Trącają w policzek swą banalnością Ale trzeba, trzeba oszczędzać Zawroty głowy i gorączki Bo jak mydlana bańka Spierzchną i pękną Unoszone na wietrze Melodyjnym śpiewem Tu niepotrzebe jest słowo Szperanie zatwardziałych Głosicieli nowin i cudów Okalających wszystko Podmuchem niewyspanych oczu Tu niepotrzebnie obowiązuje Związek między nad i pod Po co?! Do jasnej cholery, po co?! Tu potrzebne jest tylko NIC Odmierzone lśniącą wstęgą Zmartwychwstałego SŁOŃCA
  8. Odmienione wzajemności Szczypią skórę Blaskowym migotaniem Nie pachną już Dotkliwością chwili A może? Było wspominać z uwagą Ogłuszonych chrypką Uwag i oskarżeń Przeminą.... W dzień słonecznych spojrzeń Znów radośniej będzie Pójść nad staw Odłożyć przed i później I odfrunąć Na skrzydłach zapomnienia
  9. Nie śpij - zbyt późno na spanie Odczaruję Cię Złotousłanym tętnieniem mojej krwi Za szybą jest tylko Nieuporządkowany porządek Zdarzeń niczyich Migocze Oblewa... Wypełniając przerwy między słowami Bądź tutaj, tu słuchaj i patrz Zerwij sensu przebranie I pozostaw bezsens obdarowany Mijającą chwilą
  10. hmm...ciekawy wiersz, próba spojrzenia na coś co poezji bratnią duszą jest...naprawdę ciekawe...ten wers: "moment uchwycenia nienasycenia dotyku..." jakoś mi nie pasuje, ale ja się w sumie nie znam;) pozdrawiam:)
  11. Piękny wiersz, naprawdę uroczy, trochę baśniowy, ale chyba każdy z nas czuł się (albo nadal przebywa w takim błogostanie jak autor:))jak baśniowy bohater, zresztą po co te słowa, wiadomo o co chodzi, dziękuję.... pozdrawiam
  12. Wzdłuż ścian niezapomnianych Wędrują myślosłowa Odmierzane słuchaniem Tup, tup, tup, tup... Wczoraj było odrobinę wcześniej Odnajdywać brzegi zamysłu Jaśniejące niewinną rozwagą Niekompletne skojarzenia Oblepione garścią a,b,t i w.. Szczypały okna Wkradającym się wołaniem Dziś skarżą się Kształtem warg Ostatnie szepty normalności W mig odpłyną Bogatsze o jedną strofę tego wiersza Tej - której nigdy nie było...
  13. Domniemany zabójca Jesiennej melancholii Czeka, ukryty Wewnątrz piaskowego koła Bo cała wrzawa Stukniętych prawideł Nie pozwala mu zmrużyć oka Później wstanie Zrzuci zatęchły czas I wyruszy By odkryć Przemieszane z ziemią Okruchy wczorajszej hulanki
  14. Najwznioślej można wszystko I to co poranne I to co wieczorne Zagorzałą rękawiczkę Rzucić do stóp I czekać Ale nieopodal Wszyscy już ziewają Są znudzeni Krwawiącą wstegą Połamanych ideii Nie wygramy Tu trzeba czterolistnej koniczyny I blasku słońca W zmęczone oczy
  15. Odrzucić wszystko Wkroić pomieszanie Z garstką czekających słów Zasiąść do błagalnych wersów I też je odrzucić To nie zwyczajne Obmurować promień Czy ofiarować kość Na pożarcie diabłom Ale trzeba Minione lata otwarte na zaś Pomalować na kolor rozpaczy Uklęknąć I obrysować łukiem Dawne kroki Stu pachnących nalegań Nie widać, rozpłyneły się W oczach przeludnionych od drzazg To dobrze Bo nie ma kamieni A cukrem nie boli
  16. Skosztować warg napromiennych Otulić szalem westchnień I bezmiarem wylewności Można tylko ją Aby to zrobić Wykosztować się trzeba nie mało Z potumanionych krząstek Wracających uwag I bezmyślnych zdarzeń Aby móc zapisać Jej dotkliwy urok Wrócić trzeba z powrotem Do ksiąg obumarłych Odświerzać kartki I korzystać z dnia
  17. Odprowadziłem dziś uwagę Do domu Śpi spokojnie Lirycznym ruchem dłoni Zerwałem zasłonę Odsłaniając nagie biodro mej kochanki Wcale mi nie głupio Sąsiedzi jak zwykle Dmuchają w balony swego jestestwa A kwiaty w oknach Śnią za wszystkich Okrytych puchem Wzorowej dyscypliny
  18. Odkryta nieśmiałość Wtulona Wiąże nieznośność czasu Z jego wspaniałością Czasem zapomina O manierach wyuczonych Brązowieje wyciszona nicością Pewnego dnia odejdzie Żegnając się sfatygowanym spojrzeniem Wystawionym na pokaz W miejskim muzeum
  19. Okno mojego pokoju Wyrównuje nieścisłości czasu Zataczając krąg bladożółtego świtu Jest nienasycone Przez srebrną taflę Pochłania perły nocy Karmiąc swą krystaliczność Oddechem porannego wiatru Później, gdy Ustępuje szarej mgle Wyolbrzymionej mroczną wstęgą Jawi się czysty obraz Niepomiarkowanej pasji mrówczego zapału
  20. Oszczędzam półmrok Rozkołysany w twym słowie Wtulonym w blask świecy Chwilą zatrzymaną w tobie Czekam wezbrany Upojony zachłannością Pachnący wiatrem I nagi nicością
  21. Gdy kawałek snu Przeistacza się w mówiące cudo Przeplatane kruchym ciastem To na wierzch Wypływa prawda o nas samych Jako Ludzików szklistych Umaczanych w czekoladzie Poddanych obróbce Przez istoty wędrownych dusz Ludzików Natchnienia szukających W chwilach pożółkłych od wilgoci W zamazanych albumach niemych konwersacji Lub w zapachu prawdziwej ziemi Ludzików Głową zanurzonych W gęstwinie barw i dźwięków Czychających z siatką na motyle By móc Choć na moment Udławić się kroplą Zatrzymaną w powietrzu
  22. Za dobitnie czasem Dorysowuję kolejny element w układance ulic Ukłuwam myśli Przesączone z zawczasów Nie potrzebnie Trwonie krople mojej krwi Przestrajam dźwięki w kabinie mych snów Odsuwam na później Chwile patetycznie usłane fiołkami I różami czerwonymi Chwile pachnące łąką I porankiem pachnące Akurat udaje zwycięzce Ozdabiam grób mój Wieńcem laurowym I w pośpiechu Wciskam słowa w zakurzony gramofon Który i tak Dumnie sączy jedną tylko pieśń: Carpe diem tralala , carpe diem....
  23. Okno mojego pokoju Wyrównuje nieścisłości czasu Zataczając krąg bladożółtego świtu Jest nienasycone Przez srebrną taflę Pochłania perły nocy Karmiąc swą krystaliczność Oddechem porannego wiatru Później, gdy Ustępuje szarej mgle Wyolbrzymionej mroczną wstęgą Jawi się czysty obraz Niepomiarkowanej pasji mrówczego zapału
×
×
  • Dodaj nową pozycję...