Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Xylomena

Użytkownicy
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Xylomena

  1. Cieszę się, że dałam Ci się namówić na przeczytanie czegoś poza "Pająkiem na wrzosowisku", bo teraz się czuję tak jakbym przeczytała opowiadanko stanowiące komentarz do mojego "Władcy bez pierścieni" http://www.kosciol.pl/article.php?story=20051016172740291&query=w%25B3adca%2Bbez%2Bpier%25B6cieni Nie polecam Ci przeczytania całej powieści (nawet za dokładnie nia patrzyłam czy cała została umieszczona, bo tam wstawia redakcja po zatwierdzeniu; no i tam proszę nie komentuj - prawie nie zaglądam, a nie przesyłają komentarzy), bo może być za ciężka przy Twoim specyficznym poczuciu humoru, ale koniecznie wyszukaj sobie przynajmniej ten fragment z rozbitym dzbanem...
  2. Ależ ja Cię bardzo cenię jako komentatora i właśnie o tym napisałam, podkreślając Twoje zasługi w stosunku do Tian tian. Jesteś ożywczym elementem tego adresu, swoistą gospodynią na swoim podwórku, która bankowo odezwie się do każdego. Da się wyczuć, że bardziej lubisz zawierać tu znajomości i dyskutować, niż pisać. Rozumiem, że masz poczucie humoru, aczkolwiek ono mi się nie udziela. Co to odbioru mojego przesłania, to kwestie indywidualne i jeżeli widzisz moją wrogość, to tak powinno zostać. Najważniejsze, że uważasz, że umiesz pisać tak, że łatwo "zrozumieć, o co Ci chodzi" i nie powtarzasz słów (jak np. ja tutaj - że), a przy tym padają one we właściwym kontekście...
  3. Jeżeli ta autonarracja, to Twoja metoda na bełkot diabła w lewej półkuli mózgowej, to pewnie nawet przejdziesz do historii medycyny naturalnej... Wybacz - chciałam jakoś bardziej podbudowywująco, ale - ni diabła - nie idzie.
  4. Bardzo chciałam Cię pochwalić... Przeczytałam kilka Twoich wierszy w tym celu i tylko utwierdzam się w przekonaniu, że nie masz słuchu. Po co Ci te wiersze? Pisz prozę - odważ się, a zobaczysz, że wypadniesz doskonale!
  5. Już jestem po zaznajomieniu z twórczością Tian tian i widzę, że powinnam być z siebie dumna, iż udało mi się pogodzić dwujkę niezawodnych krytyków w tej witrynie. Jeszcze jakby Wam starczyło wyobraźni do kreowania takiej literatury, której satysfakcjonujące ramy tak sprawnie określacie (głównie Rhianion), to przynajmniej byłoby się na czym uczyć...
  6. Chodziło mi wyłącznie o definicję słowa - proza. Skąd się wzięło, że jest ono identyfikowane z fikcją literacką? O przerobieniu tego rzeczywistego snu w beletrystykę najpierw myślałam, a potem odpóściłam. Jest w tym coś frapującego, że sny rzeczywiste idzie identyfikowć. Z Tian tian jeszcze nie przeczytałam nic, ale jeśli będę wolniejsza, to napewno to zrobię, jak niejedną zaległość, chociaż z komentarza czytam, że to fantazy, a więc coś do czego serca nie mam... Jednak głębsze przesłania mnie pociągają i jeśli tylko nie przeszkadza im forma, to niechby były i z wampirami w tle, i od człowieka, a nie - Pana Boga.
  7. Bardzo miłe komentarze, chociaż nie wszystkie na hura. Dziekuję i obiecuję czytać Wasze prace, gdy tylko wyluzuję się z czasem. Żałuję jedynie, że nie mam Waszych adresów e-mail, bo ja to bym najchętniej te swoje piosenki rozsyłała z muzyką. A ta akurat rzeczywiście coś ma w sobie z szanty. Pozdrawiam
  8. ;) Wypada mi tylko zapoznać się z twórczością takiego miłego komentatora, czego nie omieszkam po okresie egzaminacyjnym. (Ale Jimmy Jordan też mnie intryguje - ma wyraźny charakter)
  9. Miałam zły sen. Kiedy wyszłam z domu porządkować ogród, moje dzieci rozeszły się w różne strony. Tylko Alma go nie opuściła, pomimo, że została w nim zupełnie sama. Zaraz za mną wyszedł ich ojciec, nienaturalnie uszczęśliwiony, że może reperować samochód i obdzielić domokrążców odpadami na złom. Właśnie przyszli. Żadne szumowiny, młodzi uczniowie, znajomi moich córek, którzy na wieść, że mają co wziąć, zaniechali odwiedzin, zaczęli biegać po działce przekrzykując nawzajem i w takim galopie zabrali się z towarem. Nie wiedziałam, że mężczyzna cieszy się z tego co robi najstarsza - Iga, która wyszła na inną część ogrodu, przedzieloną domem. Za chwilę na podwórko wybiegł najmłodszy - Emilian, i w jakiejś dziwnej złości, ignorującej obecność ludzi zaczął wspinać się na drzewo. Babcia, która wybiegła w pogoni za nim, nie miała nic do powiedzenia ani wnuczkowi, ani swojemu synowi, tylko do mnie zaczęła wyśmiewać zachowanie Emiliana. Nie to ją jednak śmieszyło, że dziecko ucieka na drzewo, ale skąd mu mogło przyjść do głowy, że rodzice go opuścili... Jego udało mi się zawrócić. Podeszłam do drzewa i wydając proste komendy nakłoniłam dziecko do opuszczenia się. Było bose i w samych majtkach, więc z umożliwiającej to wysokości zdjęłam je z drzewa i na rękach zaczęłam nieść do domu. Rozmawialiśmy krótko. Do ustalenia, że wszystko jest w porządku, wystarczyło przytulenie. Dopiero tuż przed drzwiami zauważyłam, że na dworzu jest jeszcze Iga. Nie wyglądała niepokojąco, tylko ta trudność ustalenia, co ona właściwie robi... Stała nieruchomo, odwrócona plecami, jakby coś oglądała. Powiodłam wzrokiem w kierunku wynikającym z jej sylwetki. Niebo. W istocie niezwykłe - czerwone. Pewnie zachód słońca... Jakoś nie zastanowiłam się, że to strona południowa. Tym bardziej nie przyszło mi do głowy, że córka jest zajęta wsłuchiwaniem się w głos skrzeczącej wrony, którą było słychać. Jakby zniecierpliwiona moim zagadywaniem po imieniu: "Igusiu, Igusiu..." Zaczęła zbliżać się w moją stronę. I zobaczyłam. Ona nie umiała mówić. Skrzeczała identycznie jak ptak, którego przed chwilą słuchała... A może żadnego innego ptaka nie było? Twarz czerwona, wzrok błędny, dziki, wpatrzony równo w moje oczy. To było straszne. Potem wróciła do przytomności, ale nie wierzyła, że taki stan jej dotyczył. Zrobiła się oschła i nieufna, jakbym wymyśliła sobie pretekst do nieakceptowania jej. Nie wiedziałam jak powstrzymać straceńca. Wiedziałam tylko, aczkolwiek ze snu nie wynikało - skąd, że regularnie opuszczała dom, nie potrafiąc nazywać do kogo idzie. Zakradłam się za nią, żeby zrozumieć, jakich ludzi córka nie umie identyfikować jako osób, tym samym - przez co tak skutecznie przestawia się jej percepcja i zupełnie zanika tożsamość. To były kobiety nazywające siebie Buddystkami. Wdałam się z nimi w rozmowę, czego chcą od mojego dziecka. Zdążyłam usłyszeć tylko przykazanie, że nie mogę Idze ograniczać wolności... Potem ich mowa stawała się coraz cichsza, aż pomyślałam, że znowu zatkały mi się uszy, co mi się czasem zdarza. Iga biernie przysłuchiwała się tej rozmowie siedząc na krześle, jak jej nauczycielki. Wcale nie widać było, żeby umiała wysnuć wniosek, iż zarzuty pod moim adresem pochodzą tylko z rozstrzygnięć, których dokonuje sama. Nikt poza nią ich nie stawiał, bo wygłaszano nie mające potwierdzenia truizmy. Wiedziałam, że będę musiała ją z tymi kobietami zostawić, żeby mogła rozpoznać źródło swojej wolności sercem, skoro rozumem już nie potrafiła. Z jej oczu zaczęło wyzierać zatrzymywanie się pamięci, więc nachyliłam się jeszcze nad nią zacałowywując jej twarz i przypominając jej własne Imię. Pomogło. Teraz nie stała się wroną. Ale i tak nie zrozumiała, że stoczyłam walkę o jej wolność. Została z trzema kobietami. Kiedy odeszłam, mogłam już tylko płakać nad tym co się z nią stanie. I płakałam. Tyle też pomogło, wiedziałam, chociaż nie widziałam dziecka. Tylko że ja nie mogłam płakać bez końca, tak jak bez końca całować. Natchnęło mnie, że powinnam jeszcze urządzić sąd tym kobietom w obecności Igi. Wygarnąć im co one z nią robią i czego pozbawiają. Mój sąd byłby oparty na konkretach i osobowy, więc to nie Iga musiałaby w nim roztrzygać, tylko Buddystki znaleźć sobie usprawiedliwienie. Zasłonić się jej wolą przy niej, dopóki jeszcze umiała słuchać, a nie tylko słyszeć hałas ludzkiej mowy. Wróciłam do kobiet opowiedzieć Im co robią, jakie szkody wyrządzają. Po moich pierwszych słowach zwarły szyk siedzących przy sobie ściśle jedna obok drugiej, aż ich sterczące loki na głowach, zaczęły się ze sobą stykać. Gdy zgodnie wytrzeszczyły oczy na mnie, pomyślałam, że chcą tak uważnie słuchać, żeby dobrze przygotować własną mowę. Niepotrzebnie mierzyłam podług siebie. Ledwo powiedziałam coś o ich przeznaczaniu Igi na śmierć, a już musiałam zweryfikować swoje mniemanie - to nie były spojrzenia słuchaczek, tylko mówczyń. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nie mogłam ubiec trzech jędz w tym co miałam do powiedzenia, bo najpierw układałam to w myślach. Im niczego nie miałam do powiedzenia wprost z serca. W ogóle nie do nich przyszłam. Przegrałam przyjmując ich strategię. W okolicy krążyła opowieść o starcu, który kiedyś uratował chłopca przed nimi, chowając go w schowku zamaskowanym kasetonem na ścianie. Pewnie opowiadano tak o moim pierwszym dziecku, już dorosłym, chociaż we śnie nie zastanawiałam się nad tym. Jakiś znajomy zaprowadził mnie na uczelnię, żeby ów schowek pokazać. I okazało się, że jestem studentką owej uczelni, tak samo jak kobiety-Buddystki, i w zasadzie wszyscy mieszkańcy miasteczka, a starzec jedynym jej nauczycielem, rektorem. Należało tylko poinformować go, że Iga jest w niebezpieczeństwie, żeby te kobiety same uciekły... Ale napięcie wyczekiwania na jego obecność na sali wykładowej obudziło mnie i nie osiągnęłam celu.
  10. Pogoda - gdy zaklinacz deszczu jest kobietą. Jak urok gwiazd dosięga, kiedy nikt nie czeka. Kiedy już nie czeka nikt... O - z łez całe morze; o - magiczny nimb. Nic tu nie pomoże, póki chłopski dryl. Dlaczego serce płacze i coś gra, ile sił, i tak gra, ile sił dla tych chmur, własnych miejsc, wiecznych snów? Byle sił... O - z łez całe morze; o - magiczny nimb. Nic tu nie pomoże, póki chłopski dryl. Wygoda, gdy kapitan statku jest kobietą, Pocieszy, klepnie, krzyknie, kiedy nikt nie czeka. Kiedy już nie czeka nikt... O - z łez całe morze; o - magiczny nimb. Nic tu nie pomoże, póki chłopski dryl. Dlaczego serce płacze i gdzieś gna, ile sił, i tak gna, ile sił do tych chmur, własnych miejsc, wiecznych snów? Byle sił... O - z łez całe morze; o - magiczny nimb. Nic tu nie pomoże, póki chłopski dryl.
  11. No cóż, ja chyba w ogóle nie jestem poetką. W przypadku piosenek najpierw tworzę muzykę. I jest ona tak dominująca w swojej roli gimnastykowania duszy, iż nawet nie można mówić, że słowa pełnią drugoplanową rolę. W moich piosenkach słowa są profanowane. Są używane niekonwencjonalnie - z dużymi przeskokami myślowymi, skrótami - by wzmóc w odbiorcy rozumienie jakiś pojedyńczych pojęć, obrazów. Ale uważam, że właśnie to w piosenkach wszelkich (nie tylko moich) jest najpiękniejsze, najlepsze. W każdym razie ja przestawienia tych wartości nie trawię jako odbiorca, więc nawet nie staram się tego robić jako twórca (t.j. wychodzić od robienia wiersza, a potem kolorować muzyką). Przepraszam, że być może to wiersze nie są.
  12. I bardzo piękny obraz, chociaż ciutek za krótki. Dam nawet na cały album (8 piosenek).
  13. Że zniechęciłam do czytania umieszczeniem tłumaczenia z polskiego na naszy, to mi przykro; że niektórzy umieją ćmić produkując onomatopoje bez znaczenia, to niech się cieszą - nie chytrzę; ale Rakoski ewidentnie nie umie docenić, że zaniechałam komentarza nad jego "boską" naturą podgryzającą wampirzyce w seksualnym uniesieniu.
  14. Tłumaczę tym razem z góry: kolejne maile odbierające wiarę, to spam; ćmy, to ci, którzy o odbiorcy marzą jako konsumencie; a skryty skarb leży z skrzynce do której bohater nie zagląda (tu o ludzkim sercu).
  15. Buu... zagazowany! Taki ładny chłopak, a kiepsko z nim - odpali dni: bum, bum! Maleńkie nic - bum, bum... Bo co tam majtki do liczenia, gdy od kwitków puchnie czub; szalona jazda dobra, póki mały dług. Po ciężkie chwile nikt nie sięga, ale jakoś idą w przód, chociaż nie prosisz i nie stąpasz za ich próg... Daj gaz na lepszy ruch. Skryty skarb masz nadany ci, a patrzysz, gdzie tu drzwi. Niedobrze, gdy boli brzuch. Kolejny mail wiarę kosi ci, znów ćmy robią film, ten z tobą, gdy w maraźmie tkwisz; ten z tobą, gdy w malignie drżysz. Ten z tobą film... Mmm... jak opętany słuchasz Radia Ojca, bo chciałbyś pić! Odwala ci - bum, bum! Pikawa brzmi: bum, bum... Cały ten kosmos dziwnie ciasny - dla myślenia duszny grób. Znów masz coś zakuć nim wystawisz własny dziób. Mogą iść w diabły wszyscy razem, nie zapłaczesz, choćbyś spuchł! Dlaczego świata nie naprawia dobry Bóg! Daj gaz na lepszy ruch. Skryty skarb masz nadany ci, a patrzysz, gdzie tu drzwi. Niedobrze, gdy boli brzuch. Kolejny mail wiarę kosi ci, znów ćmy robią film, ten z tobą, gdy w maraźmie tkwisz; ten z tobą, gdy w malignie drżysz. Ten z tobą film...
  16. Chętnie opowiem, chociaż wiersze nie są do rozumienia bez tego co w duszy gra, a więc za sprawą tłumumacza. Do jego rozumienia mógłbyś poczekać na inny nastrój (nowe doświadczenia) lub w ogóle nie zmuszać się. Zły sen zdefiniowałam jako rozpoznawalny po tym, iż sam o sobie wie (ma do powiedzenia) wszystko co wiedzieć (zobaczyć) o nim można. Doświadczając go trudno nie być na drodze krętej, zawiłej, gdyż bez wątpienia jest się tym głupszym - ignorantem. Potocznie zły sen jest rozumiany jako taki, który budzi strach. I ja opowiadam historię bania się, o której można myśleć, iż jest jak zły sen, który kiedyś przeminie... Mój bohater o swoim życiu myśli jako o utytłanym w gównie, z którego nie może wydobyć nóg, ponieważ bać się musi ciągle. Jest wyzywany i bity za coś od czego uwalnia tylko śmierć - za posiadanie ciała (poszczególnych jego członków). W świecie którego doświadcza, cielesnośc ludzi nie łączy, tylko dzieli, jakby o jej posiadanie należało wieść walkę przeciwko wszystkim. Kto gwiazdki widzi od uderzeń po karku, to ma już je tak blisko, że nie ma po co ich szukać na niebie (spadły - sięgły dna?). Każda rywalizacja między ludźmi jest traktowana jako dopuszczalna gra, zabawa, o ile tylko uda jej się nadać nazwę. Może się nazywać: "Bij - Zabij", a będzie niesiona (powtarzana) jako dobry sposób na życie. A choćby zabawa i zabijanie nie były w istocie tożsamością (oddzielne zdania), co z samego słyszenia (metafora teorii) trudno rozpoznać, to głupiec przyjmie je jako naukę (powtórzy). Mój bohater nie jest mędrcem. Dokonuje zabójstwa, od którego jego życie nie staje się inne (wraca zwrotka). To co było w nim nie do zniesienia trwa nadal, a to, że kogoś się pokonuje (spad - od spadówy) już nie przynosi żadnej nadziei. Odbiera ją ten, który Zrobił spad z życia bohatera na dobre. Chłopak zawsze miał doła od rozmyślań do czego służy walka o samego siebie i przeklinał cały świat za takie upodlenie swojej osoby ("ale nędza, niech to szlak"), a teraz już sam dokonał wyroku, że ludzkie ciało wartości nie ma żadnej... Gdy brać złe teorie do wykonywania w praktyce, to tak jak wywoływać wiatr zamykający człowiekowi różne przejścia. Wiatr, bo nikt konkretny tych drzwi nie zatrzaskuje, ani nie mówi za co - za co nie da się myśleć o sobie dobrze, ani bronić samego siebie. Od tych zawężających wyborów marzy się tylko coraz mniej i mniej. Patrzy się jedynie na ten wiatr (obsesja kary, lęki), aż już zupełnie nie ma na co. W końcu nie dociśnie się do człowieka już żaden sen, łącznie z tym złym (życiem), który tak straszył, gdy wszystko o sobie wiedział od razu... Już rozumieć o czym ta piosenka? ;(
  17. Ale zadrośników się z leciało, to musi coś znaczyć...
  18. Masz świetną intuicję. To jest jedna z moich piosenek, ale ponieważ powtarzalność w niej słów sprzyja właściwej dla tematu ekspresji, a w puencie jeszcze rozumieniu, że nawet całe zwroty pomimo powtarzania się mogą nabierać nowych znaczeń pod wpływem zmieniających się doświadczeń człowieka, to ośmieliłam się umieścić tu tekst bez tłumaczenia, że posiada on jeszcze muzykę.
  19. Zbyt surowo potraktowałam Cię, prorokując gdzie indziej, w nawiązaniu do tego opowiadania, iż nie zostaniesz literatem. Przepraszam. W gruncie rzeczy najbardziej waży o tym lubienie pisania, a to zdajesz się przejawiać, chociaż nie w formie lekkiej, ani filozofując (jak ja), tylko dramatyzując. Zawsze to jakieś urozmaicenie w miejscu promujacym estrada-styl. Głupio mi, że nazwałam Twoją twórczość sensacyjnymi gniotami, ale sprowokowałeś mnie, robiąc ze mnie autora umownego - pisanego z dużej litery. Autorem czegoś albo się jest, albo się nie jest - jakość dzieła nie ma tu nic do rzeczy. A jeżeli ja według Ciebie nie mam prawa do używania słów jako własnych (poza bogiem nikt tego prawa nie ma i nie wiem czy zastanowiłeś się, co to znaczy być poza bogiem - gdzie mnie tym umiejscowiłeś...), to co myśleć o sądzącym tak? Już został odkupicielem za wszystkie moje grzechy, czy jeszcze mu troszkę brakuje? (Acha - i przyłóż się do odróżniania, co to są czasy czasowników, a tryby - dokonane i niedokonane; ale to nie apropos, tylko żebyś mógł nauczyć pewnego Tygrysa; - Miał!)
  20. Zły sen wita: - Zły sen wita! Kręta droga jest moją - pacialapa od gnoju. Oberwałem i na: "ch" i gwiazdki z nieba też jakby siegły już dna - szum od uszu gdzieś gna. Oberwałem i na: "ch" i spad. Hej, hej, hej, zabawa: Bij - Zabij! Hej, hej, hej, zabawa: Bij - Zabij! Hej, hej, hej zabawa! Bij, zabij... Hej, hej, hej zabawa! Bij, zabij... Jeszcze dzień! Jeszcze jeden taki dzień, by ocalić kark - ale nędza, niech to szlak; by ocalić kark - jakby cokolwiek był wart. By ocalić kark! Hej, hej, hej, zabawa: Bij - Zabij! Hej, hej, hej zabawa! Bij, zabij... ... skonał. Oberwałem i na: "ch", i gwiazdki z nieba też jakby siegły już dna - szum od uszu gdzieś gna. Oberwałem i na: "ch", i spad... Wiatr wieje, wiatr, wieje wiatr i zamyka drzwi... Wiatr wieje, wiatr, wieje wiatr i zamyka drzwi... Wiatr wieje, wiatr, wieje wiatr i zamyka drzwi! Wiatr wieje, wiatr, wieje wiatr i zamyka drzwi snom.
  21. Pełna zażywa. Niepotrzebnie zaczęłam od czytania Twoich komentarzy i hołdów od fanklubu. Gdybyś swoje Dzieło zamknął w trzech zdaniach, to poczytałabym ci to przynajmniej za skecz udany, ale żeby rozłożyć na łopatki nawet skecz, to naprawdę trzeba być kimś wyjątkowym...
  22. Rozumiem, że ten tekst denerwuje wielu czytelników swoim rozmarzeniem się w tragedii - nie ma takiej opcji, że jest dokumentem. Natomiast jako obraz definiujący tytuł jest trafiony. Więź tylko w zderzeniu ze śmiercią podlega weryfikacjom - czy występuje, czy - nie. Autor pokazuje swoją koncepcję zachowania więzi bez dwuznaczności, co można odbierać jako brak polotu i celowe wpędzanie czytelnika w konsternację - czy napewno tu chodzi o literaturę, a nie pretensje do Pana Boga o śmiertelność człowieka w ogóle - jednak otwartość tekstu na odbiorcę (umieszczenie puenty - pouczenia) dla mnie zawsze jest plusem w odróżnieniu od autorów rozpływających się w swoich Głębiach bez prezentacji, co właściwie za tą swoją mądrość mają. Chociaż sama temat umierania dziecka i reakcji rodzica podjęłabym zupełnie inaczej, ponieważ według własnych doświadczeń rodzica w świecie pełnym chorób (wiem jak sama reagowałam, gdy któreś z dzieci mówiło: "Boję się!" myśląc o swojej śmierci, bo jego ciało było już lodowate, a źrenice nie reagowały na światło, albo: "Nie chcę umierać...", a jedne nawet przekroczyło granicę, mówiąc mi w moich własnych trzewiach: "Duszę się!" jeszcze jako niemowlę; i tym ostatnim przykładem opisałabym fenomen więzi, bo dzięki niej mogłam je uratować), to uważam, że wartościowanie w literaturze nie powino odbywać się według stopnia doświadczeń autora, jako że wrażliwość człowieka na świat występuje niezależnie od ich uzbierania, a tylko ona kreuje literaturę pożyteczną dla świata.
  23. Wybacz, ale nie trawię dydaktyzowania (mnie) nawet w formie beletrystycznej. Niektórym nie szkodzi wysłuchiwanie wszystkich Mądrości jak leci, ale nie Tobie. Przy bombardowaniu czytelnika definicjami literalnymi (nie mocowanymi w akcji), nie starasz się nawet udawać, że posiadasz własny język, własne rozumienie, co jest czym. Sama studiuję socjologię, ale jakbym miała stworzyć bohatera tłumaczącego niby samemu sobie, co to jest Bóg w kontekście kulturowym, a duchowym, co to jest więź, co to jest tożsamość ("Bez wspomnień nie ma tożsamości, bez pamięci nie ma życia.") itp. to skazałabym go na samobójstwo przed ujawnieniem publiczności, podczas, gdy twój chrześcijański mnich do zabicia się potrzebuje aż objawiającego mu się szczura, by być powiezionym do piekła na szczot przed nastaniem Chrystusa. Tekst bucha rozległością wiedzy, tylko zlituj się - o czym on właściwie jest?
  24. Bardzo podoba mi się pasujacy do sytuacji chaos pojęciowy, odchodzenie rozumu na rzecz dominujących emocji. Tyle że to jest impresja. Coś co powinieneś był wsadzić do poezji (przy odpowiednim pocięciu tekstu lub niekoniecznie - odwaga w łamaniu konwencji też się liczy).
  25. Czytałam do końca, bo podobał mi się klimat groteski, ale ponieważ nie doczekałam żadnej puenty, a więc chęci wpływania na odbiorcę, wejścia z nim w kontakt, to trudno mi tą rzecz odebrać inaczej jak dzieło ku czci jednego z bohaterów (Mistrza), by zarazić czytelnika podziwem dla relacji uczeń - nauczyciel samej w sobie. Wąskie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...