Łukasz Ferchmin
-
Postów
30 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Odpowiedzi opublikowane przez Łukasz Ferchmin
-
-
tytuł akurat bezwstydnie zerżnięty, była kiedyś taka książka. ale przypasował. dziękuję, do skąpej ilości komentarzy przywykłem. ciekaw jestem tych "szczegółów", też mam parę miejsc wątpliwych.
pozdro0 -
na twojej sukience kłębią się koronki.
czuję zapach oliwek, patrzę, jak barwi
fałdy, sploty, powoje i girlandy.
powiedz, gdzie dostałaś takie ciuchy,
co dotknięte brudną kroplą rozkwitają
i sypią po szwach cekinami? chciałbym
wrastać w ciebie, jak one. ukorzeniać
atłas bluzki. oplatać, wypuszczać pędy
na biodra i piersi. piąć się po kozakach
sznurowanych w sportowe paski, przetykać
łodygami wstążkę we włosach, zarastać
rozpięty sweterek w duże, wełniane oka.
tłok, a ty się pchasz. masz szczęście,
że takim jak ty łokci się nie wybacza,
tylko nadstawia drugi bok. być blisko,
bliżej, choćby zabolało. wejść głęboko
w tłum, przepchać, otrzeć, oprzeć się,
nie oprzeć się pragnieniu, i zapłodnić
oczy choć na chwilę, i rękaw rozgrzać
na tobie wyobraźnią, że to nie tramwaj,
że nie barierki sterczą, nie drzwi otwierają,
nie ludzie tłoczą, nie świetlówki szepczą,
nie przystanek, nie zwalniaj. nie wychodź.
a na zewnątrz wierszyć się nie chce -
uliczny szlam wżera się w kolejne pory
roku. teraz mamy grudzień, co bieli się
solą na butach - sypią ten słony tropik
na asfalt, więc nie dziw się, kochanie,
(mogę tak cię nazwać?) że wszystko taje.
robią nam z miasta jeden wielki topik.
zaczerpnijmy go w buty i chodźmy. palce
u naszych stóp będą czyste i zimne,
jak te, które widuje się w chłodniach.0 -
nie słyszę tu choćby szeptu myśli.
0 -
to fajnie, bo stosunkowo (hm) blisko mojej bajki. choć to nie jedyna bajka. pozdro.
0 -
słowa łażą jak koty. napowietrznie ważą łapy,
jakby niepewne przysłowia o kocim spadaniu.
beton bywa twardy. można też wsadzić łapę
w oko sieci i utknąć w płynnym kamieniu.
dlatego każde słowo warto obrócić trzykrotnie.
wylać i zaczekać, aż zakrzepnie w skałę.
i nie ma purpurowej ciszy. jest białe czekanie.
czujemy się w nim nawzajem jak ryby w szkle.
pływamy w zakamarkach, szukamy swoich cel.
jedno u drzwi, drugie zatrzaśnięte. zaklinasz:
tabu, nawet nie pukaj. a jednak chcę usłyszeć
lament pękających zasuw. trzask, pryska sieć
prętów. prawda oślepia. słania się pewność
w twoich oczach, gdy mówisz: nie wejdziesz,
znam cię. nie wchodzę. wstyd sznuruje nam usta.
słowa już tylko kapią, pauzy rosną w pożegnanie.
te krople potrzebują epok. wypłynę stalaktytem,
odrośniesz stalagmitem. coraz niżej, coraz wyżej.
ty w niebo, ja w ziemię. ku spotkaniu, kiedyś.0 -
wiesz, jak byłem mały i czytałem Sienkiewicza, to też opuszczałem opisy przyrody, bo nic się nie działo. Rządził Karol May, bo zapodawał dużo dialogów.
statyczne sceny mówią o innych rzeczach niż te pełne werwy. a czasem nawet o tych samych, tylko inaczej. A jeśli dobrze złapiesz kontrast między akcją i spokojem, punkt dla ciebie - możesz zrobić z tego suspens, pociągnąć utwór jak suitę.
Bliki, czy odblaski światełek deski rozdzielczej na oknach to jedna z najfajniejszych rzeczy podczas nocnej jazdy samochodem. Nie jestem też pewnien, że sytuacja jest klarowna po wyjęciu pierwszej strofy. Natomiast konkretnym zarzutem jest jej oczywistość - tu mnie masz, to mnie ubodło, przemyślę ;)
pozdro.0 -
nie wykopię, bo się napracowałem. ale chętnie posłucham argumentacji. kompozycyjnie pierwsza strofa jest mi potrzebna - historia musi narastać, trzeba jej dać czas, wymalować. mogę pogadać o tym, czy akurat ta strofa dobrze tę rolę spełnia, ale nie o tym, czy w ogóle jest potrzebna.
pozdro.0 -
nie było jeszcze zupełnie ciemno,
choć październik wziął się już za zapalanie
lamp w kaplicy madonny opiekunki dróg.
zmiataliśmy z dziećmi w stronę domu
aż liście fruwały. było jakoś koło siódmej.
jeszcze godzinę temu kicz mierzył tu suknie
wieczorowe z błagalnych, wotywnych liści.
teraz w samochodzie mrok. po szybach
łaziły zielone bliki. można by dołożyć muzykę,
gdyby nie wlokące się wkoło cyferblatu
negocjacje z pasażerką tylnego fotelika.
tomcio paluch czy czerwony kapturek?
tutaj za chwilę powinien być zakręt.
słoń bombik. a może ta fajna z wilkiem?
dobra, zwalniam do 80-ciu, redukcja.
nie z wilkiem, bo ona chce słonia bombika.
dwoje ślepi z przeciwka. zgaś te długie.
słoń został w domu, przykro mi kochanie.
zgasił. ale jakoś dziwnie jedzie, cholera.
nie zdążyła zapłakać. strzał ściął ciszę.
w głowie scenariusze, w uszach dzwon,
zanim gałki oczne nadążyły z reakcją
i rzuciły się w lewo, w lusterko, za sprawcą.
nie ma lusterka. nie ma sprawcy. kurwa.
pięć stów za przybicie piątki ze śmiercią.
ta rysa na szybie - chyba nie do wytarcia,
a reszta wisi na bardzo cienkim drucie.0 -
pani/panno sway, proszę nie rzucać słów na wiatr.
0 -
kawa, słońce i kwiaty. ta pierwsza chlapie
na zwrotnicach, choć ciągle stawiam łyżeczkę
jak falochron. słońce pruje w górę aż nitki idą
ze sztucznych kwiatów. za oknem zapyla poranek.
uwielbiam zaczynać dzień od krótkiej zapaści
w siebie. kolegów puszczam tym o szóstej, potem
zwalam na budzik i żyję, zanim Warszawa
nie wsadzi szklanych paluchów w nie swoje niebo.
„wszyscy moi przyjaciele umarli. mam 83 lata
i wokół siebie ludzi co najwyżej życzliwych.”
ja mam trzydzieści, znam siebie i ten kawał gazety,
wszystko inne jak grafitti na wschodnim przy 140-tu.
i żeby chociaż starli ten syf z okna, żeby chociaż
drzwi zamykali za sobą i kible myli, bo tak, to tylko
łomot między wagonami i słońce na przemian oślepia
i maluje na szybie mój portret. trochę przeżarty rdzą.0 -
koreczki były owoce i coś co nie wiem jak się nazywa
schodami w dół za strzałką dance chill i toalety
tylko napoje trzeba było odpłatnie ale co tam
sześć złotych nie majątek wyłożę za kolegę się wie
a kolegów tłumy i tuziny tuzów z branży wspaniałych
przysiadam bez pytania o nastrój ktoś się pnie
ktoś inny poleciał jak z pracy wiesz raz na wozie
a propos widziałam jak parkujesz lansik nie powiem
robi się gęsto robi się pusto ruszasz ustami rybio
twoje słowa brzmią bezgłośnie w rytmie modnego elektro
staram się jak mogę łowię strzępy zdań wątek tonie
za to efekt efekt zadziwia - zaczynamy się rozumieć
genialne! niech zatem didżej zje to co nas dzieli
niech zmiesza w czarnym winylu nasze drogi i horyzonty
twojego Chomsky'ego spuentuję Ratzingerem i dalejże
ściskać się w tańcu w stolicy zwą to ponoć melanżem
a więc wiwat melanż! komplementy sypmy jak bilon
i szczerze wzruszajmy ramionami ale wiesz właściwie
to ja przyszedłem się najeść ewentualnie się spisać
w toalecie szkic mam już w kieszeni wychodzę oddycham0 -
Szanowny Autorze.
Szczerze zazdroszczę Ci zarzutów "niepoetyckości" tego tekstu. Na tym forum to niezły komplement. Pozdrawiam!0 -
tekst godny jakiejś kiepskiej dyskusji na jeszcze bardziej kiepskim forum internetowym, pomiędzy tymi, co "za" i co "przeciw". nawet na średnią publicystykę za mało.
0 -
proste i dobre
0 -
niedziela, szesnasta. nie, jeszcze nie wracam
skręcam z Kościuszki w kierunku Szyperskiej
kret ryje głęboko pod Placem Wolności
podobno wywożą stąd ruchome piaski
radio zet wylewa miód do moich uszu
wszystko jest tu w c-dur: melodia, mądrości
zatykam się. wsłuchuję. tego było trzeba
bo gra bez metafor i zawsze znajomo
no właśnie - znajomo. wiesz, czemu nie wracam?
mijam cię jak refren, jak mantrę da capo?
bo zdarza mi się jeszcze przetkać miód i słyszeć
wściekłość, jak u Orffa. lub traumę Barbera
"uwierz mi, naprawdę musiałem cię okłamać"
wysyłam wiadomość i myślę, czy kupisz
kiepski refren zdrajcy, który przecież w końcu
jednak obiecuje, że to przedostatni
przysięga, że to więcej
na pewno się
powtórzy0 -
warsztat i wyczucie rytmu - pozazdrościć. cokolwiek dalej bym napisał, zabrzmiało by mentorsko, więc powiem tylko, że z przjemnością przeczytam kolejne, jak i te wcześniejsze (co już po trosze uczyniłem)
0 -
trzyma jak grypa i w ogóle nie chce przejść
przez myśl. już chyba prędzej przez gardło,
ale tylko tak jak flegma przez granicę
dobrego smaku - stoimy na niej ością.
lecą te liście, wiatr, deszcz, wszystko jak należy.
nastrój jest jakbyś zamówił, nic tylko zapalać
i odjeżdżać nogami, ale naprzód chciałoby się
chociaż zdać sobie sprawę. albo i innym.
nie ma tak łatwo. tak raczej nie wypada. nawet
jak raz wypadł - to ciszej nad tą cholerną
poduszką strażacką. bo on co, niby nie wiedział,
że my tutaj jesteśmy chwilowo nieśmiertelni?0 -
Cytatczy poziom serwisu aż tak opadł?????
a czyżby kiedykolwiek był inny?0 -
bardzo chciałeś udowodnić pierwszy wers i chyba Ci niezbyt wyszło.
0 -
CytatDość dobre , przynajmniej widać kawałek pracy .
Kawałek pracy widać, za to myśli jakiejś w miarę ciekawej - niekoniecznie. Czytadełko. Przeczytać, zapomnieć.0 -
ot, pożegnanko. to czerwone płótno i tafla szkła wydają mi się zbyt pretensjonalne. pozdrawiam.
0 -
a, pardon, już nie ma :)
0 -
hę? czegoś nie rozumiem?
0 -
nie zwiedziesz mnie. wiem, że pod piwną
tęczówką chowasz czarne kanały źrenic.
i nie mów, że nie znasz siły rażenia
tych twoich min. co rusz na nie wpadam.
kuka, mówisz, narysuj mi jabłko, i jeszcze
jedno i jeszcze. dlaczego już nie chcesz?
teraz włącz mi kołysanki, będziemy biegać
przez bramę twoich nóg albo się pobawimy
w ence pence: w której ręce
trzymam swoją czerwoną kartkę?
obserwujesz, testujesz szczelność granic,
dla pewności groźnie kiwasz sobie palcem.
a ja, oglądając spadający słoik z zupką,
widzę stop-klatkę: mózg na krawężniku.
nie płacz, już tatuś sprząta.0
przepis na powrót w SQ
w Wiersze gotowe
Opublikowano
za chwilę poczujesz, jakbyś schodził do brzucha
krowy o trzech żołądkach. to za chwilę. a teraz
chłoń jej poskręcane, rozczłonkowane cielsko
ze wszystkich stron. z dawnej fabryki została tylko
ceglasta skóra o bruzdach zabliźnionych wapnem
i komin zaczopowany latarnią, jak u głębinowej ryby,
która wystawia wabik na odkrywców trzewi świata.
daj się rozgryźć, bez obaw, potem nastaw ucha -
chwyć rytm, który wciąga do wnętrza jak oczy węża.
dum, dum, matczyne tętno wspina się po schodach.
dum, dum, każdy krok jak skurcz w jej przełyku.
na samym dnie puls jest już znajomy, czujesz go
od stóp do głów. patrzysz, jak marszczy szklanki
w drżące, koncentryczne koła, jak radar. pamiętasz?
przecież znasz ten puls - swego czasu był dla ciebie
kosmosem. dziś gra głęboko, gdzieś u nasady czaszki.
wystarczy tam zejść, wejść w rozedrgany tłum,
co wije się i mnoży we frykcyjnym tańcu. zamknij oczy,
zaciśnij piąstki. jest ciemno i ciepło. tuż obok tulą się
larwy twojego rodzeństwa. naciśnij membranę
głośnika - ona poczuje, jak kopiesz. szepnij „mamo”.
wróciłeś.