Daję krok nad szczeliną dzielącą tramwaj od peronu. Kątem oka rejestruję zajmujących siedzenia na końcu wagonu. W porządku. Księgowa, Koziabródka i Czapa są na swoich miejscach. A gdzie Kaśka? Jest, usiadła z przodu. Ciekaw jestem, dlaczego? Kiepska noc? Może ma okres? Chociaż nie, zmieniałaby wtedy krzesełka cyklicznie. Hm...
Czarna Blondi. Też jest. Wchodzi, teraz skręci w prawo, pięć kroków, obrót, znów w prawo. Czarna, bo taki kolor ma jej płaszcz. Staje w swoim ulubionym kącie. Przed przegubem. Będzie teraz nieruchomo patrzyła przez szybę pokazując wszystkim swój atrakcyjny profil. Nie uśmiechnie się.
Jedziemy. Ściany wykopu odpływają w tył. Czekam niecierpliwie na kolejną stację. Głowy pasażerów rytmicznie kiwają się w takt mijanych rozjazdów. Zapowiada się ładny dzień.
Nareszcie, następny przystanek. Śpioch błyskawicznie wpada do pojazdu zajmując swoje miejsce. Wślizguje się w nie z przelotnym wyrazem satysfakcji. Drobnymi ruchami wkręca się, wierci, zapada klatką w siedzenie i zamyka oczy. Otworzy je gdzieś na odcinku Park – Rynek. Tak kontrolnie, by nie zaspać.
Kolejna stacja. Dużo ludzi. Teraz już trudniej zająć miejsce, do którego się przypisali. Rozlewają się pośpiesznie na obie strony. Zatrzaskują dłonie na poręczach, zamierają. Jest i Jołop, jak zwykle robi tylko trzy kroki, zastyga przy kasowniku i nie ma zamiaru się przesunąć. Przy jego na oko stu kilku kilogramach potrafi się zakotwiczyć skutecznie. Ludzie napierają od tyłu na jego ortalionową kurtkę, a on z uśmiechem kretyna ani drgnie. Psss – drzwi. Ruszamy dalej. Kurcze, nie sprawdziłem czy wsiadło Słoneczko. Wyciągam szyję i lustruję przód. Cholera. Nic nie widzę. Za dużo jest ich dzisiaj. Chociaż nie, tył jest luźniejszy. Gdzie ona może być? Nerwowo kręcę się. Podnieść się i sprawdzić?.. Pal licho miejsce siedzące! Muszę!.. Wstaję, dopycham do przegubu by lepiej się rozejrzeć. Nie ma! Może udało jej się usiąść. Chwytam się tej nadziei. Następne trzy przystanki to koszmar. Niepewność zupełnie mnie rozstraja. Wysiadam wcześniej o dwie stacje. Na przystanku Słoneczka. Odsuwam się od wagonu by lepiej ogarnąć stado wychodzących. Nie ma...
Wiem już, że ten dzień będzie straszny. Naznaczony oczekiwaniem na jutrzejszą jazdę do pracy. A samotny wieczór w mieszkaniu wypełniony rozmyślaniami, co mogło się stać. Może jest chora? A może tylko nie zdążyła na nasz pociąg? Kolejna noc na tabletkach.