
ulinda monteso
Użytkownicy-
Postów
74 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez ulinda monteso
-
1/2 dnia z życia kobiety
ulinda monteso odpowiedział(a) na John_Maria_S. utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nieco sie nagle upiłem. pierwsze co mi przychodzi do głowy: lód to lód, jeżeli chcesz żeby brzmiał prawdziwie nie możesz wstawiać cudzysłowia. potem totem jutro zawitam -
a kiedy już staniesz się sławnym pisarzem...
ulinda monteso odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
"Nie będę mógł ich obserwować. To oni zaczną obserwować mnie." nie bardzo rozumiem, co tu jest niejasne. paradox sławy pisarza, który ogląda ludzi zza firanek. nie może już w nich pływać i brać historii z bliska. ogólnie przejebane troche. ale napewno nie niezrozumiałe. -
i kawałek chleba
ulinda monteso odpowiedział(a) na ulinda monteso utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zupełnie przyśnił mi się Lem dzisiaj w nocy. I że wszystko już w porządku, że każdy wie że Bóg istnieje. I tak dzięki temu wszystko się wyprostowało w sposób szybki niewiarygodnie. Poszedłem do rzeźnika, a tam na hakach porozwieszane banany i winogrona. Dwójka dzieci siedzi na podłodze i rysuje śliczne koślawe domki i słoneczka. Sprzedawca głaszcze małą świnkę i mówi, że w ogóle nie ma nic do sprzedania, że odwiózł mięso do Zoo bo żałuje strasznie krzyżem leży prawie. Piłka plażowa wdzięcznie odbija się od jego głowy, rozlewając na twarzy szeroki uśmiech. Mówi, że coś mu podpowiedziało (że teraz to wie: Bóg, albo, że może pomniejszy jakiś anioł, bo gdzie Bóg do niego), żeby tej przelanej krwi tak nie zmarnować chociaż. Na początek nie było kolorowo. Okazało się, że niefortunnie zupełnie dla jego pokuty dyrekcja Zoo oddała zwierzęta do Misji jakiejś afrykańskiej, żeby ich więcej w klatkach ciasnych i brudnych nie ciemiężyć bez dostępu do tlenu i zieleni bujnej. Dowiedziawszy się o tym zupełnie się załamał, zdając sobie sprawę, że stracił szansę na odkupienie. Myślał nawet, w swej niewiedzy chrześcijańskiej i rzeźniczej głupocie, że za późno się nawrócił. Błagał Boga o przebaczenie i radę, dzięki czemu po kilku godzinach zadzwonił telefon. Dyrekcja Zoo poinformowała go sucho, że Misja kontaktowała się z nimi i jest problem. Zwierzęta z Zoo nie umieją polować i że oni tam takich zwierząt nie chcą, bo oni jeść to sami nie mają co. I rzeźnik wyczuł aluzję z radością, w akcie dziękczynienia dodatkowo zebrał mięso od innych jeszcze kolegów po fachu, niegdyś konkurencji. Pojechali razem do Afryki i nakarmili zwierzęta. Ale, że w sumie niesprawiedliwie, że się oburzyli (może i słusznie) Afrykanie, że jak to, zwierzętom polskim się jedzenie dowozi z Europy, a oni na te ryżowe dostawy czekają i mąkę niby i że ogólnie przejebane. Na to umyślili szybko rzeźnicy, że skoro Afrykanie są oburzeni, a do tego jedzenia dalej nie mają, znaczy Boga nie ma w Afryce, no proste. Poczuli się trochę wolni i przehandlowali mięso na kobiety z co bardziej jędrnymi piersiami. Widząc to Bóg zamienił rzeźnika w małą świnkę, a dusze kobiet z jędrnymi piersiami zabrał do nieba, żeby nie cierpiały więcej niewinnie. Świnka chodzi razem ze swoim niegdysiejszym ciałem, coby mogła się napatrzeć. Rzeźnik mówi, że jego duszę najbardziej boli niemożność oglądania nieba. Zawsze bowiem kochał oglądać wirujące gołębie pana Zenka. -
-Kartoflany noos! Kartoflany noos! Natychmiast podbiegłem do otworu w desce, przez który patrzyło sie na mnie małe oko. Wsadziłem palec. Za późno. - Niech pan sobie odpuści. - Jedno z dzieci mojej podopiecznej stało w drzwiach domu. Poczułem się słabo. - Nici z naszego wyjazdu - rzuciłem szybko w jego stronę - Boli mnie brzuch. Nie pierwszy raz byłem wkurwiony na naszych sąsiadów. Skurwiele, zawsze wszczynali waśnie. Kiedyś chcieli wyrzucić nas z własnego podwórka. Nigdy im tego nie zapomnę. Stałem skręcony wpół i byłbym padł w błoto, gdyby nie drugi chłopiec z mojego… Kurwa, mam prawo tak mówić. W końcu to ja sprawuję tu nad wszystkim pieczę. Ta suka przez większość czasu leży w kuchni, co chwila gubiąc kontakt z rzeczywistością, a jej pożal się Boże synowie błądzą po omacku, co chwila trykając się głowami, jakby przez przypadek… Tak więc, drugi chłopiec z MOJEGO domu wybiegł nagle i z dziecięcym impetem kopnął płot. - Odwalcie się! – Krzyknął. Krzyknął piskliwie, gdyż słuszny głos dopiero dojrzewał na młodych strunach. – Spalę was! - SZKOPuł w tym, że to nasi sąsiedzi – burknąłem pod nosem. Tego dnia długo siedziałem w bujanym fotelu i niemalże podświadomie analizowałem zachowanie dzieci. Były od siebie tak fascynująco różne. Odkąd tu jestem, ich drogi rozchodzą się coraz bardziej. Przesz i Przysz wyrośli na tym samym gruncie, ale kolegów zawsze mieli różnych. - Przesz! – niby cicho, jednak wystarczająco głośno, żeby zaraz wyrósł mi przy fotelu. - Słuchaj Przesz, bardzo podobało mi się, to co dzisiaj zrobiłeś… Twój brat widocznie nie wie, co znaczy bronić honoru NASZEGO domu. Pogłaskałem go po głowie i dałem cukierka. Udałem, że nie widzę pogardliwego wzroku Przysza. Skurwiel, zaczynał działać mi na nerwy. - Słuchaj Przesz – pogłaskałem go raz jeszcze – Słuchaj… - Jego oddanie rozmywało się pod moją dłonią. Niemal mruczał jak kot. Wiedziałem, że może odejść, jak tylko skończą się smakołyki. Ale czułem spokój. Liże mnie po stopach od pierwszego dnia. Lwia jego część to głupota w czystej postaci. - Słuchaj Przesz – tym razem włożyłem cukierka w swoje, moje usta – Mógłbyś porozmawiać z bratem… Patrzył na mnie ze śliną cieknącą z kącika ust. Obrzydliwy. Kilka dni później wyprawiłem skromne przyjęcie. Pretekstem raczej, niż okazją, było nagłe ożywienie się mojej pacjentki. Co prawda po nagłm przebudzeniu się i półzerwaniu z rzygowin na podłodze mruknęła tylko dwa niezrozumiałe wyrazy, ale swobodnie można podczepić to pod znaczący postęp w leczeniu. I napić się wódki. Podobnego zdania był mój największy przyjaciel – Grzesiek. Zaprosiłem tylko jego, gdyż nie byłem w nastroju siedzieć przy stole z żadnym z sąsiadów. Bliższym ci dalszym. Skurwiele, przyprawiają mnie o mdłości. Zawsze interesują się kurwa, czy mi trawa w ogródku prosto rośnie. „Trawa w naszych ogródkach mogłaby być taka sama.. To takie fajne.” Fałszywe gnojki. Z Grzechem zawsze było tak samo. Witaliśmy się serdecznie i opowiadaliśmy pokrótce co słychać. Ta część spotkania niejednokrotnie mnie irytowała. Grzesiek zdawał się mnie nie słuchać. Uśmiechał się głupawo, po czym klepał mnie po ramieniu… - Słuchaj… - mówił – Słuchaj… - I opowiadał mi o niektórych sąsiadach, którzy jak hieny krążyli obok jego domu. Ja nalewałem wódki i zgadzałem się z jego teorią. - Jeśli nie powstrzymamy ich teraz razem, wkrótce przyjdą do twojego domu. - Do Naszego – poprawiałem skrupulatnie, kiedy rozmowie przysłuchiwały się dzieci. Za każdym razem przed jego wyjściem poruszałem delikatną kwestię jego podwórka. Dzieci słuchały z zapartym tchem, chodziło bowiem o to, że nie miały tam wstępu. Przez płot oglądały kolorowe huśtawki, suto rozstawione wokół willi. - Wiesz jak lubię twoje dzieci – klepał mnie po przyjacielsku – ale kurwa, córka… Obiecuję, że niedługo pogadamy. Skurwysyn. Zawsze wtedy wciskał mi w kieszeń kilka dolarów. Ale lubiłem go. Zawsze niedługo po spotkaniu woziłem się po mieście na tylnim siedzeniu jego kabrioleta. Grzechu to mój najlepszy kumpel. Usiadłem i jak zwykle wypiłem pół litra prezentu, którego notorycznie zapominał wziąć.
-
nie wiem jak mozna traktować, jak to nazwała autorka, unoszenie się jako skutek tragedii. to tak samo, jakby spytać sie katolika, że jak to kurwa, tak se komunie przyjmujesz? pies ci zdechu? tekst rzeczywiście przerobiwszy na poezję, bo jako proza to sobie dla siebie. spoko mon.
-
W szponach mordercy
ulinda monteso odpowiedział(a) na divna malarka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
tytuł, na przykład mi sie wydaje nie sugeruje intrygi. wyraźnie chodzi o kaca mordercę, rzecz bardzo nieprzyjemną. -
W szponach mordercy
ulinda monteso odpowiedział(a) na divna malarka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
no i dalej... -
Zderzenie losowe
ulinda monteso odpowiedział(a) na Fawoni Karminow utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
troche mnie ta pozniejsza wersja, a sensie "kobieta" wybiła z rytmu. ale ogólnie lubię obyczaje ludzi. niezle niezle. pozdro man. -
a co to jakiś plathgiat?
-
najbardziej podoba mi się postać ojca komandosa.
-
Do przodu Poolsko Ooo!
ulinda monteso odpowiedział(a) na ulinda monteso utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Codziennie przed wyjściem do pracy odwiedzam kilka stron porno, żeby dobrze rozpocząć dzień. Z zapamiętaniem stymuluję członka prawą dłonią, wpatrując się w zdjęcia jakichś kurew. Ciekawe, że kurestwo nie zależy od niczego. Na świecie występują kurwy wszystkich kategorii. Zróżnicowanie oferty musi zadowolić wybrednych zboczeńców, którzy tak jak ja w chwilach niezachwianej prywatności trzepią się przed monitorem. Rozładowując napięcie spowodowane codzienną monotonią szukamy kurew o słodkich jak malinki twarzyczkach, które patrząc nam w oczy obciągną psu i wymarzą sobie twarz gównem. Pewna siebie, inteligentna księgowa wyliże muszlę klozetową, powstrzymując odruchy wymiotne, a wielki murzyn wsadzi do jej odbytu kutasa grubego jak udo. Patrzę na kurew we wdzianku zakonnicy jedzącą prosto z odbytu swojego partnera i nagle flaczeję. Gówno mnie brzydzi, ten dzień nie będzie najlepszy, ale spróbuję dokończyć w kiblu w pracy. Spuchnięte jaja nazbyt odbijają się na twarzy mężczyzny. Moja praca to sprawa dosyć skomplikowana. Dopóki nie zapnę rozporka staram się o tym nie myśleć. Staram się o tym nie myśleć podczas zawiązywania butów, a potem kiedy siadam wygodnie na skórzanej kanapie samochodu. Stres jednak rośnie we mnie jak gąbka w uchu i powoli zostaję z nim sam na sam, i szumi mi w głowie jak morze późną jesienią, pozostawiając świat w zaświatach. Omamiony i skołowany, przez cały czas głaszczę mojego jedynego przyjaciela – kota Filomena. Zwinięty grzecznie na moich kolanach pozwala mi płynnie wrócić do rzeczywistości zanim otworzą się drzwi limuzyny i rozpocznie się dzień. Wchodzę po schodach i bez pukania otwieram drzwi mojej podopiecznej. Opiekun powinien mieć własny klucz, w razie dziwnych fanaberii pacjenta, lub dajmy na to jego zasłabnięcia. Dreszcz przechodzi mnie na samą myśl o tym, że miałbym stać bezczynnie przed drzwiami, kiedy ktoś tam dostaje nagłego ataku epilepsji. Nie pukam. Myślałem o tym - nie mój dom, prywatność i tak dalej – ale tylko z zaskoczenia mogę ocenić faktyczny stan człowieka. Ludzie za często udają i tak naprawdę są sobą tylko w samotności. I kiedy ich zaskoczyć, stoją z wybałuszonymi gałami, jak sarna na drodze. Można wtedy łatwo ich prześwietlić, a wiedza taka to dla opiekuna rzecz bezcenna. Dla dobrego opiekuna. A ja traktuję swoją pracę jak powołanie. Niektórzy zarzucają mi, że mój klucz to w rzeczywistości wytrych, nie rozumiejąc, że on po prostu otwiera drzwi. Wiele drzwi. Po prostu pomaga w pracy. Moja pacjentka jest dla mnie nieskończenie ważna i chcę leczyć ją jak najlepiej. Poprzedni opiekun zostawił ją w opłakanym stanie. Nie mówię tego dlatego, żeby się żalić ale poprzeczka postawiona jest naprawdę wysoko. Siłą rzeczy najpierw muszę rozliczyć przeszłość. Przejrzeć stare recepty, wyrzucić z szaf stare nawyki. Moi poprzednicy doskonale bawili się jej kosztem, za nic mając misyjność naszego zawodu. Wmawiając jej i jej dzieciom, że będzie lepiej, kontynuowali zdradziecką politykę chorego lekarza. Dlatego też żadne kompromisy z chorym umysłem nie wchodzą w rachubę. Dziś, po wejściu do mieszkania, przeraziłem się jeszcze bardziej. Leżała w kącie kuchni z tymi swoimi zgniłymi bananami wplecionymi we włosy po stu trwałych ondulacjach. Cała w zgniłych owocach wyglądała tak, że własne dzieci nie miały ochoty jej dotykać. Z drugiej strony wyglądała jednak na tyle fascynująco, że miałem ochotę odbyć z nią natychmiastowy stosunek na oczach potomstwa. Nie pierwszy raz powstrzymywałem się z bólem. Wiem, że to co tworzy mój umysł jest okropne ale coraz trudniej jest się powstrzymać. Przy pomocy dzieci owinąłem ją w folię śniadaniową. Szczelnie. Tak, że z kokonu wystawała jedynie głowa. Twarz bez wyrazu, oczy utkwione w suficie. Staliśmy tak chwilę, w zamyśleniu przypatrując się rezultatowi naszej pracy. Folia wycisnęła ze zgniłych owoców sok, który stworzył brązową kałużę na podłodze kuchni. Pokazałem dzieciom kolorowe plamy, które powstały pod folią. Z tego całego przepychu pozostały odrażające twory, które uciekały od dotyku palców. Obiecałem, że wszystko będzie dobrze i szybko ruszyłem w stronę łazienki. Popatrzyłem w lustro i od razu poczułem się lepiej. Tak jakby nagle wielka narośl na mózgu spadła mi podczas szczania prosto do kibla. Nie patrzyłem za nią, niech tonie w odmętach wydalin herbatek energetyzujących. Nie patrzyłem, tak jak niektórzy nie patrzą w przeszłość. Ale mniejsza o to. Mniejsza o wszystko. Stałem wpatrzony w lustro. Cudowny widok okrasiłem przymrużeniem oczu. Dzięki temu zabiegowi stał teraz przede mną mój brat. Mój kochany bliźniak. - Ooo, mogę wszystko, wszystko możliwe jest gdy ty… Ooo – nieświadomie nucąc naszą piosenkę powoli kończyłem to, czego nie zdołałem dokończyć rano. *** Następnego dnia przystanąłem przed jej domem. Mur powoli płakał zielonymi pnączami, które cisnęły się w szczeliny starych, drewnianych cegieł i chropowatego tynku. Stałem tak i chciałem towarzyszyć owej zieleni przez kilka następnych miesięcy, aż do czasu, kiedy obumrze zimowo i wpadnie w brązową depresję. Jakaś nagła siła wytrąciła mnie z toru mikrego życia i postawiła z boku. Wtedy chyba poraz pierwszy widziałem kolor zielony i pragnąłem taplać się w nim na pół świadomie, jak dziecko w nowym rowerku. Klaskałem i wierciłem się straszliwie, kiedy ojciec odkręcał boczne kółeczka. Moje rozmarzenie przerwał głośny krzyk dziecka za płotem. -Kartoflany noos! Kartoflany noos! Natychmiast podbiegłem do niewielkiego otworu w desce, przez który patrzyło sie na mnie małe oko. Wsadziłem palec. Za późno. - Niech pan sobie odpuści. - Jedno z dzieci mojej podopiecznej stało w drzwiach domu. Poczułem się słabo. - Nici z naszego wyjazdu - rzuciłem szybko w jego stronę - Boli mnie brzuch. Nie pierwszy raz byłem wkurwiony na naszych sąsiadów. -
ja rozumiem. ponioslo cię i chciałeś jak najszybciej wrzucić. usiądź raz jeszcze. podostawiaj na ten przykład głupie kropki. podobało mi się: Wychodze To widze, ale dokąd ? spokojnym głosem – mamo wiesz co lepij będzie jak sobie usiądzisz. pozdro
-
U nas na magazynie. (fragment)
ulinda monteso odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
- Dziękuje. – odpowiedziałem błyskawicznie - ę Nie mogłem tego znieść , ale też nie mogłem stamtąd odejść, ponieważ matka wyrzuciłaby mnie z domu i nie miałbym dokąd pójść, a zdolna jest do tego. - ze dwa zdania bym z tego zrobiu a ogolnie prawda -
Zygmunta życiorys ogólny
ulinda monteso odpowiedział(a) na Łukasz Supel utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nie wiem czemu potraktowałeś zygmunta tak na tratata. zygmunt po szkole chodził na pętlę autobusową, czekał na pierwszy lepszy pojazd i mył światła. robił to co kilka dni i w końcu dorobił się etykietki lokalnego świra. został samotnikiem. dziewczyna o blond włosach wpadła pod autobus. wypadek nie był groźny, ale pozostawił w niej tak zwany uraz autobusowy. z tym zygmunt poradzić sobie nie umiał. a że była to jego jedyna miłość prawdziwa, został samotnikiem po raz drugi. nieprawdą jest, że zygmunt był na studiach. uciekając przed wojskiem, jeźdił z karuzelą wujka Heńka. Prawo jazdy na autobus było lewe, za to doświadczenie w powożeniu autobusem duże. mijały lata i stary Ikarus wrósł w życie zygmunta. spędzali razem dwadzieścia cztery na dobę. zygmunt przebił cienką błonę rzeczywistości. przestał spać i jeść. "nie śpij kierowco tyko jedz" wypowiedziane zostało za późno. -
Wesele (j?)
ulinda monteso odpowiedział(a) na Andrzej Figowy utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Niezły zakręt, taka sobie karuzella mimochodem, hop hop bęc i jeszcze raz. Podoba misie. Jacuzzi i Yakuza. Prawie to samo. -
Za Bukowskiego
ulinda monteso odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
"...bo każdy pijak to złodziej!" no, troche gleba - zabijcie mnie, tylko pozwólcie zabrać ksiazke - hehehe bywałem wyznawcą topora, apropos prób wynoszenia no wogle zajebiscie napisane -
glonojad need indeed
ulinda monteso odpowiedział(a) na atak_epilepsji utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dla mnie zajebiste, ale z miuą chęcią zobaczyubym z polskimi fonty, a sam se krwa dopisywac nie bede. jah mon! -
Tego dnia upiłem się inaczej niż zwykle. Zasnąłem około południa, targany mrocznymi obawami, że nie obudzę się wystarczająco wcześnie, żeby napić się wieczorem. Oczywiście, nie raz już zdarzało mi się otwierać butelkę w nocy, ale to burzyło cały rytm. Inne audycje w trójce, inna noc za oknem, no i ta cisza. Nienawidzę pić sam. I kiedy muszę zaczynać nocą całym sobą nasłuchuję jakiegokolwiek dźwięku. Nieraz wystarcza mi odległe, stłumione przez ciemność szczekanie psa z sąsiedniej wioski. Nieraz. Bo zazwyczaj mi nie wystarcza. A ten dzień był zupełnie inny. Obudziłem się, i owszem, około dziewiętnastej, ale nijak nie mogłem podnieść głowy z kanapy. Patrzyłem tylko ze zdziwieniem, jak cienka strużka śliny, urywanymi sygnałami tworzy na dywanie coś niesamowitego. Pamiętam, że patrzyłem w to kilka minut. Obudziłem się jakoś po drugiej, rześki i gibki jak zegar z Tik Taka. Właśnie odkręciłem flagarkę, kiedy rozległo się pukanie. - Dzień dobry. – Nie wiem dlaczego tak szybko otworzyłem drzwi w środku nocy. Może dlatego, że twardy ze mnie gość, a może już mi wszystko jedno. Być może nie ma w tym nic dziwnego. Otwieramy drzwi w środku nocy i gadamy z nieznajomymi, dopóki pierwszy raz nie dostaniemy w mordę. - I nie kurwa dzień dobry, bo jest głucha noc. Czego?! – Chyba jednak byłem twardy. To, że Szastak przyszedł do mnie zakrawało na kpinę. Zawsze włóczył się od drzwi do okien skamląc o drobne, tu jednak nigdy nie zachodził, widły aż zanadto chciały jego dupy. Płakał jak suka pozbawiona szczeniąt. Ja tam nigdy nie skamlę po ludziach, zawsze potrafię zarobić na nałóg. Ziemia była miękka ale i tak nie mogłem się upić. Alkohol wychodził ze mnie z każdą kroplą potu. Najpierw podczas kopania, potem kiedy targałem ciało. Skóra w sumie nie była warta wyprawki, bo Szastak miał przy sobie cztery pięćdziesiąt. No i flaszkę. Suka zbiła się, kiedy po uderzeniu siekierą upadł na schody. Najbardziej to mi żal, że poszedłem spać zupełnie trzeźwy. A przecież wydoiłem całą butelkę…
-
tak się luźno wyrzygam
ulinda monteso odpowiedział(a) na ulinda monteso utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
niedowiary -
Przesłuchanie.......Adult only !!!
ulinda monteso odpowiedział(a) na John_Maria_S. utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nie zaniedbuj domu mon. nie. -
co do pojedynek pomógł - to starszy text. a mojemu ego nic już nie pomoże - znajduję zrozumienie u nielicznych, z prądem mi nudno.
-
oczywiście że magister się spił po dyplomie i był na izbie. co do nawiasu, to cóż. kiedy go otwierałem nie wiedziałem jak długo pociągnę. wielkie litery w wypowiedziach świeżego magistra to niedociągnięcia spowodowane plątaniem jego języka. nie wiem czy da się to zobaczyć, ale on tak mówi krzywo, jak ty kiedy za bardzo pójdziesz.
-
Ciężkie drzwi klatki schodowej otwierał tak ostrożnie, że niemal wybił sobie zęby o domofon. Los chciał, że trafił jedynkami w czystosrebrny cisk pani Nigdynieśpi. Powoli zamknął na poły otwarte już wrota niebios, w przypływie postanawiając przeczekać fatalne skutki poślizgu. Przykucnął, wsparł ścianę plecami i zanim ponury skrzek rozerwał ciszę zimowej nocy, śnił błogo o rurkach z kremem. Boli. No boli. Otworzył oczy. Powoli, jak niemal wszystko tej nocy. A! Najebał się szybko. Za szybko podobno. Podobno bredził, szturchał, wyzywał. Próbował kopać A właŚnie nie wYjdę! Chodnik. A więc to stąd czołowy siniak. UśmiEchnął się niezdarnie, macając głowę. Jakby nie swoją. Nie był szczytem marzeń obraz, jaki na chwilę osiadł na jego mózgu. Obraz dwóch panów w dziwnych, niebieskich garniturach i głupich czapkach. Olać. SkURwiele! Siedzieli na przednich siedzeniach Zasnął. Każdy pijak ma w sobie coś z dziecka. Ślini się, niezbyt równoważy, albo ma pretensje do całego świata, że nie jedzie z przodu. (Tylne siedzenie ma to do siebie, że jeśli zajmować je w pojedynkę, jest o niebo bardziej komfortowe od przedniego. I dziecko, kiedy już jest starsze, nagle zdając sobie z tego sprawę, puszcza, niby to z dobroci serca, młodsze rodzeństwo na fotele uprzywilejowane. Nieszczęście kiedy różnica wieku jest zbyt duża. Młodsze rodzeństwo, będąc nieodpowiednie jeszcze, z punktu widzenia kodeksu drogowego, ku swej dezaprobacie, spotyka się z kategoryczną odmową rodzica, zanim jeszcze zdąży wgramolić się na siedzenie. Starsze natomiast, czuje nagle, że przepyszny lód waniliowy zsuwa się z wafelka i nieuchronnie podąża ku ziemi. Boczy się tedy i bije niepostrzeżenie bogu ducha winnego malucha, przeoczając przy okazji moment, w którym drugie z rodziców zajmuje siedzenie z przodu, tylko dlatego, że jest ono w tym czasie jedynym dostępnym. Kończy się to zazwyczaj urazem obojga rodzeństwa. Starsze faworyzuje rodzica kierowcę. Koniec końców, ktoś musi kierować, a nieraz da potrzymać kierownicę. Młodsze, nie mając zamiaru wpadać w kolejną sytuację okupioną siniakami oraz jesteś za mała/y odmawia podróży samochodem, posilając się przy tym argumentem - nie chcę jechać do babci. Co jest oczywiście wierutną bzdurą, gdyż babcia jest miła i rozumie. Nie można jednak powiedzieć prawdy, gdyż ta wzbudziłaby uśmiech na twarzy rodzeństwa starszego, a do tego dopuścić nie wolno. Biedna babcia.) Ale nie każdy podczas pałowania zdaje sobie sprawę, że owo dziecko, jako jedyny pozytywny przejaw pijaństwa przyjmuje największe cięgi. Jest małoletnie i nie rozumie, co też zdarzyć się mogło. I on nie rozumiał. - To ja ci kurwo przypomnę! Płonne nadzieje. Każdy pałujący policjant ma w sobie coś z dziecka. Ślini się, nie może się zrównoważyć, no i nie potrafi wytłumaczyć dlaczego. Ot. Rozkłada niewinnie dłonie, albo mówi nie chcę jechać do babci. Trochę przykrótki ten fartuszek z prosiaczkiem. Nie to, żeby miał coś co obrzezanych. Ale żEby aż tak wielu? Nadzieranie mordy. CzeMu? PrzEcież wszystkich głowa boli. Całą Polskę boli głowa. Tabletki - zapomnij. Wpierdol obowiązkowo. Wielka ręka człowieka z kradzionym Malborkiem w ustach, raz za razem szybko i boleśnie dotykała jego twarzy, wzbudzając przy tym salwy śmiechu pozostałych stworzeń w białych fartuchach. Ciemno. Ciężkie drzwi klatki schodowej pomogła otworzyć mu pani Nigdynieśpi wychodząc do kościoła. Wyglądał jak gówno. Przez szmatę. Nie kojarzył przycisku, w który trafił siekaczami. Ona wiedziała. Dyplom na cztery i pół. Mandat na dwa czterysta. Msza na trzynastą.
-
mi pasuje bardzo zajebisty