klaks
Użytkownicy-
Postów
129 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez klaks
-
„Siedemdziesiąt dziewięć… Jak to możliwe? Przecież było osiemdziesiąt”. Zaniepokojony Wiórek przeliczył swoją rezerwę orzechów jeszcze dwa razy. – Siedemdziesiąt dziewięć. Dobrze policzyłem. Jeden zginął albo ktoś go ukradł – mruknął pod nosem. Ostrożnie zamknął drzwi do komórki, w której ledwo mieścił się zapas orzechów, i zaczął przeszukiwać wszystkie kąty domu. – Nie ma… – stwierdził z narastającym niepokojem. W pośpiechu założył wełniany szalik i wyszedł na zewnątrz. Był początek grudnia – zbiory na zimowe zapasy dawno się skończyły. Wiewiórki przesiadywały w swoich domach, rzadko wychylając nosy na wietrzną pogodę. Wiórek chwycił się cienkiej gałązki, żeby nie poślizgnąć się na grubej, mokrej konarze, na którym stanął, i uważnie spojrzał w dół. – Jest! – zawołał. Pod dębem leżał jego orzech. – Ciekawe, kiedy mi wypadł… – zamruczał, ostrożnie schodząc z drzewa. Nagle zatrzymał się w pół kroku. – O, popatrz, jaki ładny orzech włoski. Idealny na choinkę! – powiedział chłopiec stojący przy drzewie. – Tak, kochanie, masz sokole oko – przytaknęła mama. Chłopiec podniósł orzech i schował go do kieszeni. – O nie! – zaniepokoił się Wiórek, patrząc, jak ludzie oddalają się z jego osiemdziesiątym orzechem. – Co się stało, Wiórku? Wyglądasz na zestresowanego – odezwał się Rutek, sąsiad, który przysiadł obok. – Ukradli mi orzech. Nie mam teraz czasu na rozmowy. Muszę go odzyskać – wyjaśnił Wiórek, zsuwając się pazurkami na ziemię. – To tylko jeden orzech! Przecież masz ich pełno… – krzyknął za nim Rutek. Wiórek jednak już go nie słyszał. Ruszył w pościg. Na szczęście dom ludzi znajdował się blisko lasu. Gdy chłopiec wraz z mamą zniknęli za zamkniętymi drzwiami, Wiórek wdrapał się na parapet jednego z okien. W salonie przy dużym stole siedziały dzieci, wyraźnie uradowane przybyciem chłopca. Ten pokazał im orzecha i coś tłumaczył, lecz wiewiórka nie słyszała ani słowa. Po chwili mama postawiła na stole wielkie pudło pełne najróżniejszych przedmiotów. Dzieci zaczęły rozkładać sznurki, farby, nożyczki, żołędzie, kasztany i inne orzechy. Na widok tych ostatnich Wiórkowi zaświeciły się oczy. „Ooo… jakie ładne. Orzechów nigdy za wiele. Może i te uda mi się zabrać” – pomyślał, pocierając zmarznięte łapki. Zeskoczył z parapetu i przyczaił się przy drzwiach. Gdy tylko się otworzyły, wślizgnął się do środka. Uderzyło go przyjemne ciepło i zapach świeżo pieczonych bułeczek. Mama właśnie stawiała je na stole. Dzieci chwyciły po jednej, robiąc przerwę w pracy. Wiórek przyjrzał się uważniej temu, co tworzyły. Zdumiony zauważył, że jego orzech zmienił się nie do poznania. Pomalowany, z uśmiechem, oczkami i patyczkami, wyglądał jak mała laleczka. Przy głowie przywiązano sznureczek, by można było zawiesić go na choince. Radosna atmosfera robienia świątecznych ozdób ścisnęła Wiórka za serce. Sam nie rozumiał dlaczego. – Zaraz przyjdą po was rodzice. Dokończymy jutro. Ubierajcie się – powiedziała pani domu do dwóch chłopców i dziewczynki. Kiedy wyszli z opiekunami, w salonie został Staś i jego młodsza siostra. – Stasiu, pozbierajcie wszystko do pudełka. Pomożecie mi przy kolacji – poprosiła mama. – Popatrz, mamuś, jaki piękny pajacyk! Będzie śliczny na choince! – zawołała dziewczynka, unosząc ozdobę. – To mój pajacyk! Ja znalazłem orzecha i pomagałem go robić! – zaprotestował Staś. – Przestańcie. Pajacyk jest wasz wspólny. Odkładamy wszystko na jutro i sprzątamy stół – ucięła mama, zabierając ozdobę. – Wasz ludzik poczeka tutaj. Za tydzień zawiśnie na choince. Zawiesiła pajacyka na uchwycie przy drzwiczkach kominka. Po kolacji, gdy domownicy opuścili salon, Wiórek z ulgą wyszedł z dusznej kryjówki. Orzeszek uśmiechał się w świetle nocnej lampki. Zanim jednak po niego podszedł, pobiegł pod stół i posilił się kilkoma okruchami – po długim czekaniu był bardzo głodny. – Mam cię – szepnął. Ostrożnie zdjął ludzika z kominka, a potem zajrzał jeszcze do pudełka, by zabrać dodatkowego orzeszka. Zadowolony, z pajacykiem i orzechem pod pachą, schował się pod schodami, by doczekać rana. – Śpij dobrze, Lutku. Rano musimy się stąd wydostać – powiedział, kładąc się wygodnie obok swojego nowego i, prawdę mówiąc, jedynego przyjaciela. – Mamo, Staś schował mojego pajacyka! – Po pierwsze, to nie twój, a po drugie – nigdzie go nie schowałem. Wiórek przetarł zaspane oczy. Kłótnia dzieci wyrwała go z głębokiego snu. – Dzień dobry – szepnął z uśmiechem do Lutka, spoglądając ukradkiem w stronę salonu. Przed kominkiem stała Zosia, z policzkami mokrymi od łez. – Co się stało? Jeśli żadne z was nie wzięło pajacyka, może bawił się nim kot? – mama uklękła przy córce i otuliła ją ramieniem. – Kot! Słyszałeś, Lutku? Musimy się szybko ewakuować, bo inaczej marny mnie tu los czeka… – wyszeptał Wiórek zaniepokojony. – Mruczek siedzi na zewnątrz, na parapecie – dziewczynka wskazała drobnym palcem okno. – Może był tu wcześniej. Rano kilka razy wychodziłam na podwórko. Zbierajmy się, pojedziemy odwiedzić tatę – odpowiedziała mama łagodnym głosem. – A ja właśnie chciałam mu pokazać pajacyka… – Przecież tata śpi, więc go nie zobaczy – wtrącił się Staś. – Ale słyszy… Mogłabym mu opowiedzieć, jak wygląda – broniła się Zosia. – Skoro śpi, jak miałby słyszeć?! – krzyknął Staś drżącym głosem. – Lekarze tak mówią, żeby nas pocieszyć. Tata śpi głęboko i… może już się nie obudzi… Chłopiec pobiegł na górę, zatrzaskując za sobą drzwi. – Czy to prawda, co on mówi? – Zosia znów się rozpłakała. – Lekarze mówią, że tato niedługo się obudzi, a oni nie kłamią. Bądźmy dobrej myśli. Staś bardzo tęskni, dlatego mówi tak w żalu i złości – mama przytuliła córkę, po czym poszła uspokoić syna. Wiórek słuchał z mocno bijącym sercem. Ogarnął go niepokój – inny niż ten związany z kotem. Przypomniało mu się dzieciństwo. Nie pamiętał mamy. Tata opowiadał, że pewnej wiosny wpadła do rzeki. Odpłynęła tak daleko, że nie potrafiła odnaleźć drogi powrotnej. Zdążyła jeszcze uratować Wiórka, wyciągając go na brzeg, zanim porwał ją silny nurt. Do dziś Wiórek czytał jej listy, choć wiedział już, że pisał je tata. – Wyszli… – wyrwał go z zadumy dźwięk zamykanych drzwi. W jego stronę rozległo się ciche stąpanie puszystego czworonoga. Wiórek chwycił Lutka i orzech, próbując ukryć je głębiej pod schodami. Nagle na ogonie poczuł miękkie opuszki kociej łapy. – Aj! – zawołał, uderzając głową o belkę. W podskoku wyszarpnął swój rudy pióropusz spod pazurów Mruczka i zwinął się w kłębek. Przed jego pyszczkiem zabłysły jak dwa księżyce piękne, kocie oczy. – Psyt… Uciekaj! Jestem twoim kuzynem… tak jakby. A kuzynów się nie zjada! – wyszeptał, pstrykając kota w nos. Czarny pan domu, zamiast uciekać, ożywił się jeszcze bardziej i delikatnie klepnął Wiórka łapą po głowie. – Nie mam wyjścia… – mruknął Wiórek, rzucając orzech jak najdalej. Mruczek pobiegł za nim, a wiewiórka czmychnęła po schodach na górę, zatrzaskując za sobą pierwsze napotkane drzwi. Różowo-beżowe ściany, lalki i misie przyjemnie go zaskoczyły. – Pokój Zosi… – szepnął z uśmiechem, wciągając dziecięcy zapach unoszący się w powietrzu. Kot nie dawał za wygraną. Po chwili dobiegł na górę i skacząc, próbował dosięgnąć klamki. Okno w pokoju było lekko uchylone. Wiórek ucieszył się na ten widok. – Chodź, Lutku. Będziesz musiał wdrapać się ze mną – powiedział do przyjaciela, zupełnie zapominając o osiemdziesiątym orzechu. W drodze do okna zatrzymał go dźwięk otwieranych drzwi. Zwinnym skokiem wskoczył z Lutkiem do szafy. Mruczek bezszelestnie wśliznął się za nim, grzebiąc łapkami wśród ubrań. – Mruczek! Kici, kici! – rozległ się głos z korytarza. Kot obwąchał jeszcze raz tkaniny, jakby chciał zapamiętać to miejsce, po czym pobiegł za wołaniem domowników. Wiórek wygrzebał się ze stosu ubrań i z ulgą wciągnął głęboki oddech. Po chwili do pokoju wbiegła Zosia. Przytuliła się do największego misia, jak do twierdzy bezpieczeństwa. – Zosiu, zejdź proszę. Pomożesz mi ze Stasiem przygotować obiad? Zrobimy naleśniki. Co ty na to? – zapytała mama. Z kuchni dobiegał zapach cynamonu i wanilii. – Staś miał rację… Tata nas nie słyszy… – wyszeptała dziewczynka. – Słyszy, tylko nie ma jeszcze siły dać nam znaku – odpowiedziała mama, gładząc ją po włosach. – Nasze słowa dodają mu sił. Wkrótce przemówi. – Na pewno? – Na pewno, Zosiu. – A znalazłaś mojego pajacyka? Bardzo chciałabym zabrać go następnym razem do szpitala… – Jeszcze nie. Poszukajcie go ze Stasiem, a ja zacznę obiad. Zabrała Zosię w ramiona i zeszła z nią na dół. – Dobrze, że zamknęły drzwi, Lutku. Kocurek nie będzie nas stresował. Trochę smutna ta historia z dziećmi i ich tatą… ale to nie nasza sprawa, prawda? – wyszeptał Wiórek, szukając potwierdzenia u przyjaciela. – Nie do końca, kochany Wiórku – odezwał się nagle tajemniczy głos. – Ach! Kto to?! – zawołał, rozglądając się w miękkich smugach światła. – Jestem przed tobą. Wiórek przetarł oczy z niedowierzaniem. Na przemalowanym orzechu ożyły oczka, a na jego twarzy pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech. – Jak to możliwe? Przecież byłeś tylko orzechem… – wyszeptał onieśmielony Wiórek, z lękiem przyglądając się Lutkowi. – Nadal nim jestem. – Czy to dzięki temu wszystkiemu… – Wiewiórka z zakłopotaniem wskazała na dorysowaną buzię i doczepione patyczki. – Nie. To nie dlatego, że zrobiono ze mnie pajacyka. Ożywiło mnie twoje ciepło, Wiórku. Odkąd twój tato zachorował, przed nikim jeszcze tak nie otworzyłeś serca – wyjaśnił Lutek. – Skąd wiesz o moim tacie i o tym, że… – głos Wiórka zadrżał. – Drzewa widzą i pamiętają wszystko. Moje drzewo rośnie niedaleko twojego domu. Często zbierasz tam orzechy. Pamiętam, jak tato bawił się z tobą w naszych liściach i uczył cię skakać po gałęziach. Czasami, w naszym cieniu, czytał ci listy od mamy. Pamiętam też dzień, w którym zachorował – i jak z troską zbierałeś do późna w nocy orzechy, bo bałeś się, że zabraknie ich na zimę. Przez chwilę Wiórek myślał, że to sen. Poczuł się tak, jakby ktoś bez pytania o zgodę zaglądał w głąb jego serca. Bezradny jak małe dziecko, usiadł naprzeciwko Lutka. Wielkie łzy spływały po falbance różowej sukienki. Milczał, patrząc na pajacyka, jakby pragnął, by ten dokończył rozpoczętą operację otwartego serca. – Dlaczego mi o tym mówisz? Byłem wtedy bardzo samotny. Nikt mi nie pomagał – szepnęła w końcu wiewiórka po długiej chwili ciszy. – Nikt nie pomagał, bo nie chciałeś pomocy. Byłeś dumny. – Byłem już dorosły. Nie chciałem, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy. – Duży czy mały – to bez znaczenia. Czasami wszyscy potrzebujemy wsparcia. – Do czego zmierzasz, Lutku? – Wtedy tato był z ciebie dumny. Radziłeś sobie wspaniale. Ale myślę, że dziś nie byłby szczęśliwy, patrząc na twoje życie… – Dlaczego? – Bo jesteś sam. – Nie ma w tym nic złego… – Może nie. Ale masz tyle okazji, by spędzać czas z przyjaciółmi. – Przy wspólnych wieczorach zapasy szybko się kończą… – Nie potrzebujesz już tylu orzechów co dawniej. Te czasy minęły, Wiórku. Musisz nauczyć się dzielić tym, co masz. Przyjaźnie tego potrzebują. Inni też dzielą się z tobą tym, co mają. – Oni na pewno mają więcej ode mnie. – Nie sądzę. Gromadząc bez końca orzechy, próbujesz wypełnić pustkę w sercu. Za każdym razem, gdy ta pustka boli, biegniesz po kolejnego orzecha. Na chwilę robi się lżej, a potem znów coś uwiera – tutaj, między żebrami, prawda? – pajacyk lekko szturchnął wiewiórkę patyczkową łapką w pierś. – Opowiadasz bzdury. Jestem po prostu zaradny. W moim domu nikogo nie potrzebuję. Wystarczą mi przelotne spotkania w lesie – oburzył się Wiórek. Krytykę znosił z trudem. – Rozumiem. Nie będę już nalegał… Zanim jednak wyjdziesz, proszę cię o jedno: zostaw mnie na łóżku Zosi – powiedział łagodnie Lutek. Wiórek poczuł smutek. Chciał powiedzieć, że Lutek należy do niego i że zabierze go do domu… lecz pajacyk nie był już tylko orzechem. Był Lutkiem. – Nie smuć się, Wiórku. Pomyśl o Zosi. Mam ważną misję. Pojadę z nią do szpitala, a ona będzie opowiadać o mnie swojemu tacie. – Dobrze, Lutku. Czy będę mógł cię odwiedzać? Może zawieszą cię na choince? – Na pewno. W końcu do tego jestem stworzony… pajacyk na choinkę – szepnął z uśmiechem. Wiórek przytulił go delikatnie. Ogarnęło go ciepło, dawno zapomniane – ciepło bliskich serc. Ostrożnie wyszedł z szafy, zerknął na drzwi i szybko podbiegł do łóżka. Wspiął się na poduszki i ułożył Lutka wygodnie między misiami. – Powodzenia. Przyjdę po świętach – wyszeptał. – Do zobaczenia, Wiórku. Wszystko się ułoży. Obiecaj mi tylko jedno… Wiórek zatrzymał się na parapecie. – Słucham. – Gdy następnym razem zapragniesz pobiec po kolejnego orzecha, zaproś do domu kogoś z lasu. Choć raz. – Zgoda – uśmiechnął się. Pomachał pajacykowi i zeskoczył na dach. Po powrocie do domu, chociaż wszystko było poukładane jak przed wyjściem, od razu zabrał się za porządki. Kiedy już wszystko poprzestawiał i poodkurzał, zajrzał do komórki. – Nigdy nie wiadomo… Od dłuższego czasu zapowiadają srogą zimę… – mruknął pod nosem i wyszedł na poszukiwanie dodatkowych orzechów. – Witaj, Wiórku, nie było cię cały dzień. Znalazłeś swojego skradzionego orzecha? – przy stosie mocno brązowych liści przywitał go Rutek. Wiórek otrzepał się z liści, lekko zakłopotany. – Znalazłem, lecz zostawiłem go dzieciom. – Słusznie postąpiłeś. Masz ich mnóstwo, a dzieci na pewno zrobią z nim coś dobrego. – A co ty właściwie robisz o tej porze? Jest ciemno – zapytał po chwili krępującego milczenia Rutek. – Wyszedłem na spacer… Jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie na herbatę – zaproponował Wiórek, dotrzymując obietnicy danej Lutkowi. Rutek z entuzjazmem przyjął propozycję, zaskoczony zachowaniem Wiórka. Od dawna próbował go lepiej poznać, lecz było to wyjątkowo trudne przy skrytym i – jak chodziły plotki – skąpym charakterze wiewiórki. – Zapraszam cię na sobotni obiad, będą też inni sąsiedzi – zaproponował Rutek po herbacie, przed wyjściem do domu. – Bardzo dziękuję, ale… – Nie ma żadnego „ale”. I nic nie musisz przynosić – nalegał Rutek. – Sobota o trzynastej – powtórzył i wyszedł zadowolony, nie pozostawiając Wiórkowi czasu na odpowiedź. Wiórek po jego wyjściu przeliczył orzechy. Do herbaty przyniósł dwa. – Siedemdziesiąt siedem… – mruknął pod nosem, zatrzaskując drzwi od komórki. Spędził tak miły wieczór w towarzystwie Rutka, że tym razem mało przejął się liczbą pozostałych orzechów. Pomimo wielu wahań w sobotę włożył kilka orzechów do lnianej torebki i poszedł na zaproszony obiad. Zaskakując siebie samego oraz gości, po posiłku zaprosił wszystkich na świąteczny obiad do siebie. Od tej pory do drzwi jego domu coraz częściej pukali przyjaciele, a on coraz rzadziej wychodził jedynie na poszukiwanie nowych orzechów. Przed Nowym Rokiem z niecierpliwością pobiegł do domu, w którym został Lutek. Tym razem nie był sam. – Mija, przestań, bo nie dobiegniemy tam do zachodu słońca… – burknął, otrzepując się ze śniegu, którym obrzucała go po drodze nowa towarzyszka. – No dobrze… Daleko jeszcze? Zimno mi w łapki. – Za rogiem następnej ulicy… Na rzucanie śnieżkami jakoś nie jest ci zimno – odpowiedział Wiórek, trafiając Miję małą kulką śniegu. Kiedy dobiegli na miejsce, z mocnym biciem serca Wiórek wdrapał się na parapet. – Jest… Lutek! – krzyknął szczęśliwy na widok błyszczącego w blasku świec pajacyka. Lutek siedział wygodnie na kominku. Tuż obok bawiły się dzieci w towarzystwie siedzącego w fotelu mężczyzny. – Popatrz, tato, zbudowałam nowy pałac… – zza szyby dobiegł radosny głos dziewczynki. – Tato… – szepnął zaskoczony Wiórek, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia. Mija w milczeniu ścisnęła jego dłoń, udając, że nie widzi łez. Wiórek tylko jej opowiedział o pajacyku. Z milczenia obojga wyrwał ich tajemniczy głos: – Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem szczęśliwy na wasz widok, Wiórku. Wiewiórki rozejrzały się wokół, po czym spojrzały na Lutka. Pajacyk z błyskiem w oku lekko się uśmiechał. - Lutku… a gdybyś ty wiedział… – zaczął Wiórek, lecz ciepły, znajomy głos nie pozwolił mu dokończyć. – Wiem wszystko, co widzę w twoich oczach, drogi Wiórku. – Czy chcesz, abyśmy cię stąd zabrali? Ich tato wrócił… – Przebudził się, kiedy Zosia o mnie opowiadała. Teraz traktują mnie tutaj jak króla – zażartował Lutek. – Poza tym widzę, że masz znacznie ciekawsze towarzystwo niż orzechowy pajacyk. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko macie ochotę. – Dobrze, przyjacielu. Dziękuję ci za wszystko – rzekł Wiórek, posyłając Lutkowi uśmiech wdzięczności za przebudzone serce. Odtąd już nigdy nie czuł się samotny. Na początku następnej zimy, zamiast codziennego przeliczania zapasów, wieczory spędzał na zabawie ze swoimi dziećmi i pakowaniu świątecznych prezentów.
-
@Wiechu J. K. Takie teorie krążą w internecie odnośnie całego świata.
-
@Wiechu J. K. "zalewa"...Masz racę, choć są i tacy którzy w obydwu dziedzinach czują się dobrze.
-
Seler Franek chciał szybciej urosnąć, zapuścił korzenie pod grządką sąsiada, aby jego minerały podkradać. Kiedy gospodarz zabrał sąsiada do zupy, Frankowi korzonki powyrywał z pupy. Zmarniał chłopina, uschły mu łodyżki, zamiast piwniczki, trafił do chlewka świnki. Choć często wydaje się prościej, cudzym kosztem nikogo nie przerośniesz.
-
2
-
@Wiechu J. K. Z pewnością :). Gorzej na odwrót, bo kiedy prozaik zwlewa swój wiersz zbyt obszernym opisem, w połowie wysiadam :)
-
@Wiechu J. K. Piszę więcej wierszy niż bajek, pewnie "liryczne zboczenie" :), pozdrawiam :)
-
@Kwiatuszek Bardzo dziękuję :)
-
@Kwiatuszek Ojej, pięknie dziękuję. Takie krótkie bajeczki dopiero zaczynam pisać, pracuję nad dokończneiem dłuższych bajek. Na razie wydałam tylko tomik wierszy, dam Ci znać jeśli wydam bajki :)
-
list którego świat nie chce
klaks odpowiedział(a) na klaks utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@viola arvensis Bardzo dziękuję Violu, pozdrawiam Cię serdecznie :) -
może spotkamy się jeszcze w tym innym świecie gdzie drzewami ku gwiazdom wzrastają o dobroci wiersze z mielonych ziaren ręką ojca zapach miłości w matczynych wypiekach budzi o świcie słów szlachetnych deszcze odmieniają każde zbłąkane serce może tam przytulę cię jeszcze przebaczenie
-
@Amber Bardzo mi miło to czytać, dziękuję :) @Alicja_Wysocka Bardzo dziękuję za czytanie i komentarz :)
-
@Wiechu J. K. Nie tylko dzieci :)
-
@Wiechu J. K. Dziękuję, mam nadzieję e jest edukacyjnie :)
-
- Patrz przed siebie, nie w dół. - Wstrząsnęła małym listkiem gałązka. Był koniec października, listek jako jeden z nielicznych, trzymał się kurczowo swojego drzewa. Otworzył mocno zmrużone oczy i spojrzał na oddalony park. Liście błyszczały tam przy dostojnych drzewach, jak kolorowe fale u stóp nadmorskich fiordów. - Jesteś pewny, że wiatr mnie tam zaniesie i nie spadnę do tych okropnych śmieci? - Mruknął raz jeszcze, zerkając z grymasem na śmietnik. Tuż pod nim, przy autobusowym przystanku, stał kosz na śmieci. - Jestem pewny. - Łagodnym głosem przekonywała gałązka. Żółto-pomarańczowy listek wziął głęboki oddech, lekko się zaczerwienił i z przymkniętymi oczami odczepił się od gałązki. Serce biło mu jak szalone, nic innego nie czuł, poza strachem. Mocnym ramieniem, wiatr pochwycił go w stronę upragnionego parku, lecz szybko zmienił kierunek i zawrócił. Listek wylądował na śmietniku. - Nie panikuj, jesteś na koszu nie w koszu...Patrz nadal przed siebie, nie zerkaj do środka. Być może za chwilę, wiatr ponownie cię porwie...- Szeptała z góry gałązka. Z kosza dobywał się nieprzyjemny zapach. Listek starał się tam nie zaglądać. Z nadal mocno bijącym sercem, patrzył na wysokie drzewa. - Przepraszam piękny listeczku, czy mógłbyś mnie zabrać ze sobą?...Przypadkiem usłyszałem, że wybierasz się do parku. - - Nie zabieram ze sobą żadnego brzydko pachnącego papierka...- Listek odwrócił się od wnęki kosza. - To świetnie się składa, bo nie jestem papierkiem. Mam na imię Feliks. - Przed listkiem stanęła mała, choć dość pulchna, mrówka. - Ledwo się wygrzebałem z tego śmierdzącego worka. - Przedstawił się Feliks, zlizując z łapek resztki jakiegoś lepkiego płynu. -Witaj mróweczko... A jak się tam znalazłeś? - Zapytał, przyjemnie zaskoczony listek. - Noo wiesz... Czasami w parku coś niecoś skubnę, liznę... Człowiek wyrzuca na trawnik różne rzeczy. Tym razem napiłem się kilka kropelek słodkiego napoju i ktoś z pustą butelką wrzucił mnie do tego kosza. Ludzie to takie dziwne istoty, jedni śmiecą, a drudzy po nich sprzątają. -Wyjaśniła mrówka. - Tak...Zauważyłem, że to bardzo dziwne stworzenia. Podobo wiedzą że słodycze im szkodzą, a mimo to, objadają się nimi. Dużo dzieci ma przez to chore ząbki. Ty też lepiej uważaj, bo w końcu się pochorujesz, albo ugrzęźniesz w tym śmietniku, jeśli jeszcze raz tutaj trafisz...- Z wielką ochotą, listek wdał się w rozmowę. - Zgadzam się z tobą listeczku, od dzisiaj przechodzę na dietę. Koniec z ludzkimi smakołykami - Uśmiechnął się Feliks, zlizując ukradkiem przyklejony do tylnej łapki, kryształek cukru. - Wdrap się na plecy i trzymaj się mocno. Jeśli nam się trochę poszczęści, z wiatrem dostaniemy się do parku. -Zachęcił go listek. Nawet nie zauważył, że przestał się bać. Sympatyczna mróweczka, wdrapała się na jego plecy. Po chwili oczekiwania, wiatr ponownie objął listka swoim silnym ramieniem. Tym razem, nie zamykał oczu. Patrzył odważnie przed siebie, zachwycając się lotem i siłą wiatru. -Uff, co za ulga. Bardzo Ci dziękuję, nie spotkałem jeszcze tak życzliwego i odważnego liścia. - Dziękowała z entuzjazmem mróweczka, kiedy delikatnie wylądowali pod wymarzonymi drzewami. - Nie ma za co Feliksie. Cieszę się, że mogłem Ci pomóc. Obiecaj, że już nie będziesz podjadał słodyczy...- - Obiecuję, hi hi hi. Być może do zobaczenia wkrótce. - Mrówka ześliznęła się jego pleców i podreptała swoją drogą, znikając pod kolorową falą liści. - Do zobaczenia Feliksie. Uważaj na siebie. - Zaszumiał w harmonii z falą, szczęśliwy liść brzozy.
-
@Alicja_Wysocka Dobrze, bardzo mi miło że się podobają :)
-
@Wiechu J. K. Dziękuję :)) @Alicja_Wysocka Tak dobrze że są liski, dziękuję :)
-
Patryk cofał się coraz bardziej i cofał, aż w końcu zatrzymało go drzewo. - I co teraz szczypiorku...? Narysujesz magiczną drabinkę, po której wejdziesz na drzewo? Hahaha...- Nad głową patyczka, zaśmiał się dużo większy i grubszy od niego, patyk Radek. - Stawaj do walki... Dużo mówisz, a teraz się boisz..- - Nie boję się ciebie. Po co miałbym z tobą walczyć? Niczego ci nie zrobiłem, więc zostaw mnie w spokoju i idź swoją drogą. - Śmiało odpowiedział Patryk. - A tak...Niby jaką drogą i dokąd mam iść? Jestem u siebie. Odkąd spadłeś z drzewa, tylko się wymądrzasz swoimi rysunkami i opowiastkami o leśnej harmonii. Ja jestem tutaj szefem, i nikt na moje miejsce nie będzie nami rządził. - - Nikim się nie rządzę. To są tylko rysunki, innym się podobają, więc rysuję. - Bronił się mały patyczek. - Mi się nie podobają. Nie ma tutaj miejsca dla nas obojga, więc odejdź albo walcz. - - Jesteś nieracjonalny, zostaw go w spokoju!- -Tak, zostaw Patryka...- Do dyskusji wtrąciły się żołędzie i kasztany, które od początku obserwowały całe zajście. - Nie wtrącajcie się! Narysował was parę razy i wzbudził w was niepotrzebną próżność...- - Patryk jest przemiłym chłopcem. Każdemu pomaga w potrzebie, wzrusza i rozbawia tym co rysuje. Dzięki niemu, wielu z nas, pierwszy raz zobaczyło swoją twarz...- Do rozmowy wtrącił się jeden z listków dębu. - Dosyć tych głupot! - Zdenerwował się jeszcze bardziej Radek. Gwałtownym gestem złapał patyczka i odrzucił go kilka kroków dalej. Patryk, uderzony o niewielki kamień, złamał się na pół. Las przeszyła przejmująca cisza. - Okrutnik! - Najbliżej stojące żołędzie, podbiegły do Patryka próbując go poskładać, liście wachlowały nad jego głową, aby go ocucić. Pozostali rzucili się w stronę Radka. -Odejdź stąd, nie chcemy abyś z nami został! - Krzyczały liście, kasztany i żołędzie. - Precz! - To jest moja ziemia i nikt nie będzie mnie pouczał jak mam postępować. Patryk sam jest sobie winien. Powinien odejść...- Krzyknął gruby patyk, odpychając wszystkich od siebie. - Co się tutaj dzieje? - Zamieszanie przerwał łagodny, choć stanowczy głos. Małe leśne towarzystwo, pokrył wielki cień. Przy Radku usiadł lisek. - Mieszkam obok tego drzewa. Dużo piszę i lubię mieć spokój. Las jest wspólnym domem dla jego wszystkich mieszkańców. Nie podoba mi się twoje zachowanie. Mnie również teraz złamiesz na pół? - Rzekł lis, spokojnie patrząc Radkowi w oczy. Oniemiały z wrażenia patyk, niemal wrył się w ziemię. - Tak myślałem. Dużo łatwiej atakować słabszych od siebie, prawda? - Odpowiedział na jego milczenie lisek. - Niedaleko za tą ścieżką, jest niewielka piaszczysta polanka. Lepiej będzie dla ciebie jeśli się tam przeprowadzisz. Nikt nie będzie Ci przeszkadzał, a ty będziesz mógł robić co ci się podoba. - Dodał, stawiając niewielki krok stronę Radka. Patyk, bez słowa odwrócił się na pięcie i pobiegł we wskazanym kierunku. Lis podniósł Patryka z ziemi i zabrał go ze sobą. - - Nie martwcie się. Pomogę mu. - Uśmiechnął się lekko do jego zmartwionych przyjaciół. W domu, skleił go leczniczą mieszanką żywicy, oraz zrobił mu delikatny manicure... Po paru dniach, Patryk ożył. Kiedy lisek wszystko mu opowiedział, natychmiast pobiegł do przyjaciół, aby pokazać im szczęśliwą nowinę. W podziękowaniu zaś za pomoc, podjął z lisem współpracę. Teraz już nie tylko rysuje. Wieczorami, przy małej lampce, z nowym przyjacielem bajki o leśnych stworzeniach pisze.
-
@Alicja_Wysocka Pięknie dziękuję :)
-
@Marek.zak1 Haha, no bardzo mi miło panów misiów poznać :)). Mój synek ma podobny jak ten po lewej, ale chyba mniejszy :), pozdrawiam @tie-break Bardzo dziękuję, pozdrawiam :)
-
Wiatr huczał na dworze, jakby się żalił na brak ciepła i słońca. Pod koniec listopada, babcia Ania miała zwyczaj częstego szperania na strychu. Segregowała ozdoby świąteczne, przestawiała stare przedmioty z jednego miejsca na drugie, czasem coś odkurzyła. - Was oddam wnuczkom. Są już wystarczająco duzi aby mogli się wami bawić. - Uśmiechnęła się pod nosem, odgarniając niewielkie pudełeczko ze starą kolekcją samochodzików. Z paroma innymi rzeczami spakowała je do torby i zeszła dół. - Jak zawsze, wszystkich widziała, pogadała, przygarnęła, chociaż odkurzyła, oprócz mnie...-Jęknął przy suficie, na sznurku mały wełniany sweterek. Niebiesko-beżowy, z sympatyczną buzią niedźwiadka i kawałkiem żółtego szalika. - Pff, pewnie zjedzą mnie tutaj mole...- Westchnął z żalem, zerkając na małe okienka. Pamiętał, jak powiewał dawniej susząc się w ogrodzie. Chłodne powietrze nie przeszkadzało mu nawet o tej porze roku. Przez długi czas, szczelnie zamknięty w plastikowym worku, zeszłego roku, wylądował na tym sznurku. Najwidoczniej, babcia, kiedy wyciągnęła go z worka, powiesiła go tam na chwilę i kompletnie o nim zapomniała. - Cześć Wełniaczku! Czemu tak się smucisz? - Z zamyślenia wyrwał go Michałek. Wróbelek wkradał się czasami na strych, jemu tylko znanymi sposobami. - Babcia nie chrupała dzisiaj herbatników do herbatki? - Zapytał rozglądając się po podłodze. - Dzisiaj nie było herbatki. - Odpowiedział bez entuzjazmu wełniany sweterek. - No trudno...A co tobie jest? Zbliżają się święta, radosny czas, a ty taki jesteś smutny... - - No właśnie... Radosny czas się zbliża, a ja kolejny raz, sam będę zbierał kurze...Rok temu Ania zawiesiła mnie tutaj na chwilę i o mnie zapomniała. Z pewnością grzałbym się teraz w szafie jej wnuczka. - O tam... Nie przejmuj się. Wnuczkom pewnie nie brakuje sweterków a Ty masz tutaj ciszę i spokój. Nikt cię nie plami, nie rozciąga ani nie podgryza twoich rękawków. Poza tym, na pewno w końcu cię tutaj zobaczy. -Chcę być plamiony, rozciągany, wiatrem w ogródku na suszarce dmuchany. Chcę być znowu potrzebny...Zanim mnie znajdą, będę już dziurawy a wnuczek wyrośnie...-- - Po pierwsze, nie widziałem tak czystego strychu jak u babci Ani, więc nie bardzo wiem kto miałby cię tutaj podziurawić...Po drugie, nawet jeśli wnuczek wyrośnie, na pewno oddadzą cię innym potrzebującym ciebie dzieciom. Wiesz Wełniaczku, widziałem tyle smutnych buziek, którym brakuje wielu rzeczy w domach...- - Ale ja nie chcę innych dzieci. Chcę podtrzymać rodzinną tradycję przekazywania zabawek, sukienek i sweterków następnym pokoleniom...- Grymasiła niedźwiedzia buzia na sweterku. - Skoro się upierasz, pomogę Ci. Jesteś gotowy na przygodę? - Zatrzepotał skrzydełkami Michałek. - Jestem gotowy na wszystko, aby tylko się stąd wydostać..- Uśmiechnął się w końcu, nieco ożywiony Wełniaczek. - Zaraz wracam. - Rzekł wróbel, znikając w zaciemnionym poddaszu strychu. Po niedługim czasie, wełniany sweterek, usłyszał z daleka świergotanie kilku ptaszków. Spod dachu sfrunęło gromadka wróbli. - Oto moi przyjaciele. Plan jest bardzo prosty: Zdejmiemy cię stąd naszymi łapkami, prześliźniemy przez okienko i zawiesimy w ogródku, albo położymy na parapecie..Tam gdzie wolisz. Wtedy na pewno Cię zobaczą i zabiorą do domu na prezent dla wnuczka babci. -Zachwycony pomysłem Wełniaczek, od razu się zgodził. Ptaszki delikatnie złapały go za ramiona i podfrunęły z nim do okienka. -Zamknięte...- Sweterek próbował popchnąć okno swoim rękawkiem, lecz był zbyt miękki aby podołać temu zadaniu. -My trzej uchylimy okienko, a ty z pozostałymi wyśliźniesz się przez szparę. Przyjaciele szybko cię złapią w powietrzu. - Doradził Michałek. Plan by się niemal udał, gdyby nie silny wiatr...Kiedy Wełniaczek przedostał się na zewnątrz, wiatr tak szybko go porwał, że wróbelki nie zdążyły go złapać. - Wełniaczku!... Trzymaj się przyjacielu, frunę za tobą!- Krzykną za nim Michałek, dzielnie machając skrzydełkami aby go dogonić. Tymczasem Wełniaczek, oddalony od domu babci Ani, zatrzymał się na gałęzi wielkiego orzecha. Choć nie tak to sobie wyobrażał, odetchnął z ulgą, szczęśliwy że w końcu odkurzyło go świeże powietrze. Zmęczone wróble już prawie do niego dotarły, lecz wiatr znowu lekko go poderwał, tak że spadł na ziemię. Michałek usiadł na chwilę na gałązce aby odpocząć. Kiedy jego przyjaciele chcieli sfrunąć na ziemię, zatrzymał ich. - Stójcie. Znam to miejsce, tutaj będzie w dobrych rękach, możemy go zostawić. - - Do zobaczenia przyjacielu. -Kiwnął sweterkowi główką na pożegnanie i odleciał. Wełniaczek, widząc to, nie rozumiał zachowania Michałka. Poczuł się zdradzony i opuszczony. Nie miał jednak zbyt dużo czasu aby użalać się nad sobą. Po krótkim leżeniu na pachnących suchych liściach, z drewnianego domku, zaskrzypiały drzwi. Ktoś podszedł i ostrożnie go podniósł. - Ale jesteś piękny...- Starsza kobieta strzepnęła z Wełniaczka przyczepione liście, oglądając go uważnie z każdej strony. Sweterek od razu polubił jej głos. Łagodny i miękki, jak babci Ani. Miała na imię Małgorzata, żyła sama w skromnym, lecz bardzo schludnym domku. - Skąd się tutaj wziąłeś...Zaraz cię wypiorę. Będziesz idealnym prezentem dla mojego wnusia. - Dodała zadowolona, zabierając Wełniaczka do domu. Ponieważ nie miała za wiele pieniędzy, wnuczkowi co roku, kupowała tylko czekoladki, ulubione ciasteczka bądź małą zabawkę. Wyprany, wysuszony, a nawet wyprasowany, mały sweterek czuł się jak nowy. Ładnie zapakowany, z czerwoną kokardką, w towarzystwie apetycznych czekoladek, dwudziestego czwartego grudnia, czekał podekscytowany pod choinką na swojego nowego nosiciela. Tak bardzo polubił nową babcię, że niemal zapomniał o pragnieniu podtrzymywania rodzinnych tradycji w domu Ani...Wnuczek Małgosi miał na imię Antoś. Na widok jego uśmiechniętej buzi, Wełniaczek nie tylko nie żałował dawnego domu, lecz był wdzięczny za to, że może teraz ogrzewać Antosia. Przepychany na stosie wielu podobnych sweterków, nigdy wcześniej nie czuł się tak doceniany. Po świętach, kiedy kiedy pierwszy raz poszedł z Antosiem do szkoły, podszedł do nich pewien chłopiec. - Popatrz! Mamy podobne sweterki, tylko mój nie ma takiego fajnego miśka...- Uśmiechnął się do Antosia, łapiąc za malutki szalik na Wełniaczku. Był to Wojtek, wnuczek babci Ani. Od tej pory, chłopcy szczerze się zaprzyjaźnili, znajdując mnóstwo wspólnych zamiłowań...Łącznie z wełnianymi sweterkami, rzecz oczywista.
-
@Berenika97 Bardzo Ci dziękuję za komentarz. Jeże, to mięsożercy, lecz jedzą również marchewkę i jabłuszka, przynajmniej tak czytałam. Mój jest stary i na diecie, więc żartobliwie zostały mu jabłka :)
-
@Kwiatuszek Bardzo Tobie dziękuję ;) @Wiesław J.K. hehe, bardzo dziękuję ;))
-
@Kwiatuszek Bardzo dziękuję :)
-
@Kwiatuszek Ojej, jest mi bardzo miło, dziękuję :)) Pozdrawiam serdecznie
-
@Marek.zak1 Bardzo mi miło :), pozdrawiam @Simon Tracy Bardzo mnie to cieszy :), pozdrawiam serdecznie