Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

ie23efdd

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ie23efdd

  1. ie23efdd

    Wstęp

    Przekazać piękno czy zabić? Treści ukryte między wierszami. Ukazać czy pomścić? Zniknąć czy zapomnieć? To coś, co powinno się nie odzywać, a co najwyżej cicho o sobie upomnieć. Chciałbym wstęp, a raczej apostrofę do muzy napisać i streścić ją nie przesadnie, lecz względnie. Dzisiaj jednak to tylko brednie, za które zostałbym wyśmiany. Powiem, więc jedno na przekór: Modlę się o wychowanie dobre i zdrowie polskiej oświaty. Muza niby początek wielki. Muza niczym Courbet z jego L'Origine du monde. I tak żaden wzrok twój nie ujrzy tego upragnionego początku wszechświata. Zwracam się więc do Ciebie, tak samo mocno jak Ciebie się wypierałem, by muzo ma zniszczyć i stworzyć to co nazywałem światem. Zniszczyć toksyczną relację między poezją i filozofią, a przynajmniej ostudzić strudzone myśli Platona. Żeby to wszystko nie nazywać pracą. Żeby to stale wzrastało w potrzebie. Żeby zniszczyć idee stworzone w niebie. Sceptycy unieszkodliwili tanie opowiadania romantyczne. Znikome rysy ludzkie. Wszystko wykalkulowane, etyczne. Nie chcę błagać o czyny przykryte kołdrą nihilizmu. Sam tak miałem. Wszystko tylko z ukrytą nędznie wścieklizną. I uczucia błahe narzucone bliźniemu. Trochę się cofnąć w czasie. Przeczytać Spinozę. Może ta Etyka w końcu ukorzy wysublimowane twarze pogrążone w ciągłej ocenie przez pryzmat własny. Zniszczyć i zapomnieć. Tylko śmiech przez chorobę ukształtowany i wzgardzony jednocześnie. Jak utrzeć nosa innym i zniknąć bez śladu? Muzo wskaż mi nadzieję kolejnego westchnienia. Nic nie warte słowa. Czyny skandaliczne, trwoga. Wszystko w przestrachu. Wszystko w oparciu o gniew. Tam gdzie mediacja wywołuje jedynie śmiech. Kieszonkowe wyliczanki. Błagam o skruchę. Nie znajdziemy raju w miejscu gdzie z ludzi wysysa się duszę. Sprzedajny krytycyzm. Tam gdzie najgorszy artysta góruje nad najlepszym recenzentem.
  2. ie23efdd

    Monolog

    Wow, bardzo fajny i ciekawy wiersz. Wszystko gładko płynie i później nagle się ucina.
  3. Gaza meta aforyzm bez sensu, braki w odpowiedzialności. Jak mam zapomnieć? Demencja, gdzie jestem ja? Zapisuje, by później nie musieć. Powłoka i taniec brak ambicji i słów. Stałem się znowu kimś innym. Kradzieży dokonuje ciebie zapominając, spotykając inną osobę inną, ale to samo wyniknie. Kiedy oddech i sen się łączy, a ból głowy zanika przez mózg. To znów czuje powrót. Znów jakbym tańczył. Sprawność i zachwyt. Słodkie, gazowane napoje. Po co te krzyki? Dzieckiem jestem, a trening ustał. Nastroje? Brak tylko muzyki i coś co nieustannie nie będzie już mną. Samotność i wegetacja. Słowa i strumień. Umrę, a nie to oddam poprawnie.
  4. ie23efdd

    Refren

    @jan_komułzykant Nie, jest to tekst w stu procentach napisany przeze mnie. Robiłem go poprzez pierwsze stworzenie normalnego, raczej spójnego, logicznego wiersza. Przepisanie go jeszcze raz wers po wersie tylko, że w prostszy i bardziej oderwany od całości sposób, a na końcu w ogóle pozmieniałem kolejność wszystkich słów i wyszło takie coś. Nie ma to większego sensu, jednak myślę, że bardzo dobrze przedstawia jaką koncepcję miałem w głowie gdy pisałem ten początkowy wiersz, nawet lepiej niż oryginał.
  5. ie23efdd

    Refren

    nadzieja w końcu nadzieja właściwa pomnik nie do końca właściwy przeszłości wewnętrzne przeszłość i teraz odpoczynek nie swoje płyny wewnętrzne brak refren odpoczynek skruchą przerwany pieta zapomnienie zmysły nie swoje sztuczny zniknę brak skutków tak długopis refren krupier bólu pieta bez boga domostwo przemiana śmierć rozpoczyna zapomnienie refren sztuczny wyścig przesądzony w wieży transcendentalizm kiedy zniknę w logice skroń tak jest lepiej porządek w kradzieży kradzież długopisu lepiej kiedy przesądza śmierć skroń to początek bólu boga to refren domostwo w logice skutków zmysły transcendentna przemiana przerwany błysk teraz pomnik trędowaty w wieży trędowaty w końcu refren
  6. ie23efdd

    Brak płacz

    nie wiedziałem co zrobić widzę tylko rozpacz ktoś to znienawidzi mam nadzieję że teraz lecz później będę nie kocham znacząca układanka tylko nic własnym mieście lepszego tego ciałem to przywiązany nadzieja tylko kolory ekstaza znaczy magiczna Teresa moje i zrobi coś nie życie do uczuć durna jakaś bo nic z Braque widziałem
  7. “Prysznic” Obudziłem się rano, jedenasta w sobotę. Dzień poprzedni już snem, a sny moje są od niedawna okropne. Chcą mi coś przekazać lub zniszczyć dotychczasowy sposób myślenia. “Wszystko robisz źle. Doprowadzisz się do łkania. Będziesz patrzeć na dawnego siebie z zazdrością” - mi skrzeczą. To jest nie do pomyślenia, a dokładniej to nie mogę już o tym myśleć. Nic nie pamiętam z koszmarów. Dzień wczorajszy zbytnio mnie przytłoczył. Ludzi nie chciałem już widzieć, a ich wzrok mnie powoli niszczył. Ciągłe krzyki nauk wyprowadziły mnie z równowagi. Wracam do domu i tylko sen, tylko sen. Nie umyłem się przez to i teraz sam siebie obrzydzam. “Muszę się umyć teraz. Dłużej tego nie zniosę.” Biorę bokserki nie patrząc na które padnie wybór. Wszystko dzieje się automatycznie. O niczym nie myślę, a odczuwam jedynie ogarniający mnie ciężar zmęczenia. Moje całe ciało tak ciężkie. Oczy mnie nieprzyjemnie pieką, a twarz pokryta cienką warstwą wchłoniętego w nią potu. Brzydzę się swoim ciałem i jego teraźniejszym stanem. Muszę szybko coś z tym robić. Pomimo pośpiechu witam moją mamę gotującą obiad. Spoglądam na garnki, z których wrze para. Wygląda nieźle i pachnie przepięknie. Ciągła praca, konsekwencja i rzeczywistość wydają swe plony. Romantycy jednak plują na robotników i pragną wartości duchowej: “Zachcianki spełniajcie. Ja tego nie zjem. Prędzej będę głodować. A wy będziecie winni mojej śmierci” Myśli to okropne, niewdzięczne i złudne. Dlaczego tak myślę? Nie wiem, niby jestem moimi myślami, jednak one mną nie są. Nigdy bym tak naprawdę nie zrobił, lecz one ciągle o to proszą, łakną i pragną. Chcą coraz więcej i w swoje chciwe łapska chwyciłyby nawet rozżarzone węgle. Mama pytaniem jednak wybudza mnie z fantazji: “Jak było wczoraj synku? Czy randka się udała?” Nagłe odtrącenie przejmuje mimikę mojej twarzy. Pytania nagłe podrażniły mnie strasznie. Nie wiem czy to z powodu pragnienia szybkiego, lecz starannego prysznica, czy z tego, że tak naprawdę sam siebie oszukuje, że randka się udała. Oszukuje sam siebie, bo pragnę w kimś bliskości. Straciłem ją sam nie wiem kiedy i teraz staram się wciskać miłość tam gdzie nikt jej nie szuka. Mógłbym opowiedzieć mamie to wszystko, jednak coś mnie powstrzymuje. Mózg tak bardzo błaga o zdania, lecz serce knebluje mi usta. Przez barykady przeciska się tylko: “Nie wiem, niby fajnie.” Głupio mi, ponieważ nic to nie znaczy. Nie jest to kłamstwo, jednak prawdą też nie jest. Zwykle tak wszystko przeżywam, lecz teraz boję się zeznawać. Boję się, że moje słowa zostaną przeciwko mnie wystawione. Będą wielkie sądy, nieprzyjemne rozprawy i adwokaci nieczyści. Obrońca tylko zerka na mnie co chwilę z pod oka. On myśli… nie, on wie, że ja to zrobiłem. Zrobiłem mojej matce przykrość. To ja jestem winny. Wracam jednak do tego co zaplanowałem. Po kilku krokach z kuchni otwieram łazienkę. Nie wiem jak, ale nagle jestem już w wannie. Jak się tu znalazłem? Nie wiem. Już o niczym nie myślę. Chcę tylko się umyć. Leje się woda. Pierwsze trochę zimna, lecz wytrzymuje ciśnienie. Po chwili ciepło. “Wreszcie,”-pomyślałem-“ukojenie.” Wszystko nagle odmienne, gdy po ciele spływa ciepła woda. Strumienie się tworzą na podobieństwo rzek, a nadmiar wody spływa z twojej sylwetki jak wodospady. Ich jednostajny dźwięk akompaniuje unoszącej się parze. Obracam się wokół. Chcę te wszystkie sceny ujrzeć. Oczy nie chcą ustępować innym zmysłom jakby walczyły o uwagę mózgu. Czy one też poszukują miłości? Taniec spojrzeń zatrzymał się ku mojemu zdziwieniu na firance. Firanka? Czemu ona? Nie wiem szczerze. Pobudziła ona wszystkie moje komórki do drgań. Jest ona wszystkim czego potrzebowałem. Jest piękna. Wzór na wzorze. Biała?! Przybliżam się do materiału. Szczerze nie mam pojęcia. Mózg chce mi coś wmówić, lecz wzrok, kochanka jego, chociaż tak w niego wpatrzona, mówi inaczej. Chce wyszeptać mi prawdę. Nasłuchuje jej uważnie. “Tutaj nie ma białego koloru”- wypowiada stłumiony niepewny głos. Mózg jedynie zaczyna narzekać i jakby obraża się na nas. Kochanka spogląda przez krótką chwilę na mnie jakby doszukując się w mojej ekspresji zdania o tej sytuacji, a później nie dowiadując się nic, odwraca zmartwiony wzrok w jego stronę. Wiem jednak, że prędzej czy później będzie między nimi zgoda. Mózg wpierw się obraża, a później gniewa sam na siebie, ustępuje innym i sam przepraszając zmienia zdanie. W firance jednak, dalej kolory niesamowicie wibrują. Zmieniają miejsca jak i również odcień na znak słońca, który jak dyrygent wymachuję swoimi promieniami na podobieństwo rąk. Kolory wpatrując się w swojego przywódcę wykonują rozkazy. Granatowy i kobaltowy wkraczają w objęcia cieni. Światłu staje naprzeciw ciemna żółć, a wraz z nią brudna biel, a nawet róż. Dlaczego mózg mnie oszukuje? Widzę niemożliwe wzory materiału, a to wszystko zawieszone na malutkich spinaczach, a w nich drucik zardzewiały. Ciepła czerń wybija się z niego jak z rozżarzonego metalu. Towarzyszy jej jaskrawy pomarańczowy, żółty, a nawet brązowy. Nie wytrzymuję z moimi przesądami i brakiem myślenia. Jestem głupcem zamkniętym we własnym mózgu. Jak jednak mogę być tam zamknięty jak ciało z mózgiem jednością. Nie jestem jakąś zbudowaną z żelastwa maszyną. Muszę od tego wszystkiego odsapnąć. Siadam. Nakładam odżywkę na kręcone włosy, a później szampon na ciało. Nie wiem co myśleć, a para spokojnie się unosi. W środku mnie rewolucja, lecz nikogo to nie obchodzi. (bo dlaczego miałoby?) Obracam się znów w stronę firanki. Przyjrzę się teraz konstrukcji. Widzę kilka żabek, na których zawieszony jest materiał, a to wszystko przyczepione do jakiegoś zdobionego kija, a później wbite w ścianę. Każdy spinacz tworzy kolejną falistość spływającą w ciszy równolegle do ściany. I to wszystko zrobione jedynie dla ozdoby, bo jakie to ma naprawdę zastosowanie. Może się wydawać, że opisuję tu zwykłość. Kiedyś jej nie widziałem. Nie widziałem w niczym wartości Codzienność pochłaniałem w olbrzymich ilościach, a mój organizm nie mógł wytrzymać takiego pokarmu. Dzisiaj to pełnowartościowa słodycz. Nasycam się nią po kilku minutach, a w mózgu sortują się malownicze krajobrazy, pisane jednym ciągiem powieści i wiersze, jednak to nie wszystko. Najlepszy smak ma właśnie to co wydawałoby się przebrzydłe: budowa karalucha, konstrukcja skrzydła muchy, rozjechane zwłoki jeża, tekstura stołu, brudny kąt pokoju, kompozycja porozrzucanych po pokoju książek i ubrań, światło padające na zakurzone biurko… Przykłady jednak są zbędne. Nie dojrzysz piękna w pięknie moim. Odejdź i szukaj. Słowa nie wyrażą tych bodźców. Za długo żyjemy, by życia piękno zobaczyć. Wystarczy jeden obrót i widzę kaloryfer ścienny, a on tak samo słodki, powoduje przyjemne drganie mych nerwów. Nie wiem dlaczego wszystko tak pełne kolorów. Wszystko przepełnione natchnieniem i jakimś w mej głowie obrazem. Kolory tych rur i dziury między nimi, przez które widać teksturę płytek na ścianie. Oszczędzam sobie, jednak dalszych opisów, bo głowa przepełniona, a myśli jak para. Spokojnie odlatują z mojej świadomości w podświadomość. Muszę się śpieszyć. “Sny” Mówiłem na początku o złych snach, a w wannie właśnie doznałem chyba jakiegoś olśnienia. Jakbym zrozumiał to wszystko, zrozumiał ich cele.. Znów zmęczony tym wszystkim siadam i zmywam pianę z ciała i odżywkę z włosów. Nie wiem co o tym myśleć. Czy postradałem rozum, a zmysły w szczególności? Czy wręcz na odwrót, wyostrzyły się one? Nie wiem, nie chcę już nad tym tak rozmyślać Głupie to strasznie, lecz muszę to spisać, więc zmuszam się znów, do świata innego, do świata snów: Na początku podekscytowany nową grą, chciałem w nią zagrać z przyjacielem. Może to było RPG, może MMORPG, lecz nie pamiętam dokładnie. Nie chodzi tu zresztą o szczegóły. W świecie snów liczą się tylko uczucia. Nie widzę zmysłami. Wokół wszystkiego jest jakby aura uczuć połączona czasem i przestrzenią z dodatkiem niewyraźnych obrazów. Gra była świetna. Piszę więc do przyjaciela i zapraszam go do rozgrywki. Lecz co to? On się wygraża, zaczyna krzyczeć i dogadywać, a ja nie rozumiem o co tak właściwie chodzi. Czy on mnie znienawidził? Czym mu się naprzykrzyłem? Zakończył rozmowę krótkim “Wypierdalaj.” Później, jakby niechcący, piszę tę samą wiadomość do innego kolegi, lecz on jakby ślepy, moich chęci nie widzi. Omija temat tematem innym, a mi chce się płakać, nie wiem do końca dlaczego. Czy ten sen był nawiązaniem do mojego strachu przed odrzuceniem? Nawiązaniem do tego, że boję się być sam. Ludzie lubią mnie nie wiem czemu. To wszystko tak głupie. Przebywając w głupocie nie widzę problemu. Z początku myślałem, że tylko to mi się śniło, lecz znów siadam w wannie i obserwuję parę i nagle jakby docieram do celu. No przecież: Widzę dom bogaty, wiejski, ogrodzony drewnianym płotem od świata zewnętrznego, a tam domy inne, choć biedniejsze, a za nimi wszystko otoczone niekończącymi się lasami. Nie wiem w sumie gdzie tak naprawdę jestem. Wydarzyła się tutaj jednak tragedia. Wszystko zostało zniszczone podczas jakiejś imprezy. Imprezowicze? Bardziej buntownicy bez celu. Ojciec właścicielki wyjechał. Właścicielka była piękna. Rozmawiałem z nią w aucie, które przestawiliśmy, nie pamiętam w sumie po co, dlaczego, ani co dokładnie się później wydarzyło. Była inteligenta i czytała to samo co ja, a nawet więcej. Ambicją mnie przewyższała. Ona chciała stokroć więcej. Wpatrywałem się w nią z zachwytem i przerażeniem jednocześnie. Ciągle tylko więcej i więcej, kiedy zamierzasz powiedzieć stop? Czy tylko więcej i więcej to twój cel i kolejny twój krok? Przypominała mnie, ale cechy miała bardzo wyolbrzymione. W sumie sam nie wiem. Trudno ocenić samemu sobie swój płomień. Ale to wszystko nie ważne. Z tego snu pamiętam tylko posiadłość masywną, a później wielkie zniszczenia. Kiedy wróci ojciec właścicielki będą kłopoty, lecz mnie już tam nie było. Współczuje szczerze dziewczynie, jednak nie wiem czy musi się martwić, ponieważ nie jest ona do końca prawdziwa. Zostanie w mojej głowie, w stanie zmartwienia i oczekiwania kary, do końca swego i mego życia. Ja już natomiast myślami gdzie indziej. Patrzę na siebie, znów mam trzynaście lat. Widzę moje dwie kuzynki w tym samym wieku. Krzyczą i biegną w moją stronę. Miny ich wykrzywione w przebrzydłym i niezbyt wyraźnym grymasie, W ogóle ich twarze rozmazane jakby nie prawdziwe. Gdzie ja tak właściwie jestem? Odwracam się i rozpoczynam ucieczkę. W dłoni jakiś klucz, a w sercu ochota znalezienia schronienia. Widzę ich dom. Jest już tak blisko, jeszcze kilka metrów. Zmęczenie mnie jednak nagle dopada, a pochód dogania. Rzucają się na mnie. Są wściekłe i chcą mnie rozszarpać. Zachowują się jak zwierzęta. Kłapią szczękami we wszystkich kierunkach. Piana cieknie im z ust. Chcą klucz. Jestem tego pewien. Muszę dostać się do domu. Muszę się schować. Przyciśnięty do ziemi bezmózgą masą wierzgam się jak opętany. Ciepło ogarnia mnie ze zirytowania. Nie mogę. Nie dam rady. Dopada mnie nagła rezygnacja. Chowam głowę w trawę. Czuje jej zimno. Rosa na podobieństwo łez cieknie mi po policzku. Przegrałem. Nagle ciężar ustępuje. Otacza mnie nagła cisza. “Gdzie znów jestem?” - myślę zaskoczony zmianą. Podnoszę głowę, jednak miejsce to samo. “Zniknęły.” Dom dalej góruje nade mną. Przytłacza mnie jego budowa i ciągnie do środka. Podchodzę do drzwi. Klucz pasuje idealnie. Przekręcam go. Za mną czuje już pustkę jakby to wszystko było tylko złudzeniem. jakby to wszystko nigdy nie istniało. Od tego momentu byłem zupełnie innym człowiekiem. Wchodzę do beżowego pokoju. Na moją postać wpada nagła fala przytłaczającego ciepła. Rozglądam się wokół, a do moich uszu wpada tylko cichy szum, Jest to jakby dźwięk powolnego wiru powietrza, odbijającego się od ścian pomieszczenia. Nie ma tu nikogo. Jestem sam, ale gdzie tak właściwie jestem? Wystrój? Niby poczekalnia, ale jednak gabinet psychologa. Na środku mały szklany stoliczek, a po jego przeciwnych stronach stoją zielone, wygodne fotele. Przejeżdżam dłonią po oparciu jednego z nich. “Jezu, jakie przyjemne w dotyku” - myślę, pragnąc więcej. Jego materiał miło łączy się i rozstaje z moimi liniami papilarnymi. “Muszę to wszystko przemyśleć”-wzdycham zapadając się w objęcia fotela. Jest tu tak wygodnie i cicho. Przymykam powieki. Same problemy. Tylko problemy. Muszę odpocząć… Myśli przewijają się w mojej głowie, wspomnienia, obrazy. Wszystko się porządkuje. Nieużywane ustępuje miejsca nowym informacjom, które niedługo spotka ten sam nieunikniony los. Nagle słyszę kroki. Kuzynki? One mnie szukają, chcą mnie rozszarpać… Stukot butów jest jednak zbyt spokojny. Ktoś tu idzie na spotkanie, rozmowę? Ktoś chce się ze mną pogodzić i porozumieć? Serce szybciej mi bije na myśl o drugim człowieku, a w środku w okolicach brzucha czuję irytujący ucisk. Ktoś nagle niespokojnie szarpie za klamkę. Jej stukot wypełnia całe pomieszczenie. Naturalnie obracam się na fotelu w stronę drzwi. Jedno tupanie ustało. Pozwoliło to jednak usłyszeć drugi dźwięk kroków. Kto tu idzie? Dwie osoby? Drzwi, powoli otwierając się, dziwnie nie wydawały żadnego dźwięku. Już nawet kroki nie męczą tak bębenków usznych swoim jednostajnym dudnieniem. Pierwsze wyłania się sylwetka… sylwetka robota? Kobieta maszyna, ubrana w tandetny, przeseksualizowany strój pielęgniarki. W skrócie wygląd jej przypominał podróbkę Marilyn Monroe z polskiej strony pornograficznej. Zrobiona z jakiegoś rodzaju metalu, nawet ubrania, włosy… wszystko. Okropnie ostro odbijała spokojne i ciepłe światło pomieszczenia. Była niczym femme fatale mojej kryjówki. Chciała zniszczyć i zmienić cały jej nastrój i tożsamość. Nawet zapach ogarnęła metaliczna i nieprzyjemna woń. Jej żelazne gałki oczne nie odwróciły się jednak w moją stronę. “Nie zauważyła mnie? Chce mnie zmylić? Czy po prostu ma inny cel, całkowicie niezwiązany z moją osobą?”-myślałem lekko przestraszony, nie zwracając już w ogóle uwagi na jej wygląd, dźwięk czy zapach. Kroczyła powoli i bez wahania, dalej w tym samym, wyznaczonym na początku kierunku. Moje oczy podążały za nią, nie mogąc oderwać się od jej lekko drętwego chodu. Nagle stop. Stanęła obok trzeciego fotela, który prawdę mówiąc chyba pojawił się tam dopiero teraz. Nie było go tu wcześniej, a może go nie zauważyłem? Rozmyślania nad umeblowaniem przerwał mi straszliwy zgrzyt i niedające się znieść skrzypienie. Czy to drzwi? Znowu ktoś tu wchodzi? Nie, mój wzrok od wejścia powędrował na moją towarzyszkę… towarzysza? robota? Stara się usiąść. Naprawdę śmiesznie to wygląda. W połowie zgięta nie potrafi zmusić pozostałej części swojego ciała do spoczęcia na zielonym fotelu. Pisk ocierających się o siebie metalowych części zagłusza pojawienie się drugiej postaci. Zwróciwszy na nią wzrok zamarłem w bezruchu. Mam ochotę zgiąć się w pół, zatkać uszy palcami i udawać, że nie istnieje. Nie jest to jednak możliwe. Czuję jak ze zdenerwowania trzęsie się cała moja sylwetka. Nie jest to akcja jednostajna, odchodzi tak samo szybko jak się pojawia. Pojęcie rzeczywistości zostało mi odebrane przez twój mało imponujący pochód, bo jaki ma być w sumie pochód jednego człowieka? Nie jesteś generałem, który armię gotową na wojnę prowadzi. Przechadzając się jakby od niechcenia przed całym tłumem rozżarzonych dusz gotowych do walki. Jesteś tego zupełną przeciwnością. Nie, nie jesteś generałem. Jesteś moją byłą przyjaciółką. To nasze pierwsze i jedyne spotkanie. Chciałbym uczcić to gorzkim smakiem kofeiny, tylko żeby się pobudzić i nie liczyć na nic więcej. Ucieknę w świat wyobraźni. Tam już nie będzie ciebie. Będę tylko ja. Ja i moje myśli. Ja, ja, ja, ja, ja, ja. Ty? W połowie drogi uśmiechasz się jakby tylko z przyzwyczajenia i gestykulujesz dłonią słodko kwaśne powitanie. Był to ruch dłonią i nic więcej, tak przynajmniej zrozumieli by to dopiero co urodzeni. Ja natomiast nie chcę… nie, nie mogę nazywać tego powitaniem. Odpowiadam więc tak samo szczerze jak ty. Nie wychodzi mi to jednak. Nigdy nie byłem dobrym aktorem. Nie wiem czy zauważyłaś te błędy czy jesteś już do tego zbytnio przyzwyczajona. Cała twoja postać skupiła się na fotelu. Siedzisku naprzeciwko mnie. Następuje cisza… czekam… cisza… cisza… Co się dzieje? Patrzysz się wprost na mnie. Na mnie, ale jakby nie na mnie. Zero ekspresji. I co ja mam tutaj wyczytać? Robot to samo. No może nie to samo, bo ona? ono? stoi. Odwracam wzrok raz na nią, raz na to żelastwo. Robię to wszystko tak, jakbym mógł cokolwiek ukryć, jednak nie umiem. Oczy wykonują taniec, to z szyi robota, to na jego twarz, a później na koleżankę, ta sama sekwencja, ale szybciej, wolniej, roztropniej, niczym zając wyczuwający niebezpieczeństwo. Popadam w szaleństwo spojrzeń, światła i cieni. Rozpłynę się tu, tonąc w sztucznej, niekończącej się pracy. Stresuję się, tak stresuję się. Moje palce po kolei, raz, dwa, trzy, podrażniają podłokietnik fotela. Prawa noga chyba oszaleje z turbulencji. Komórki wołają na alarm. Trzęsienie ziemi! Jest trzęsienie ziemi, a wy co siedzicie tak bezczynnie?! Prędko uciekajcie do schronów! Pod stół! Pod szklany stół! Nie mamy już czasu! Wiadomo jednak, że nic takiego nie mówię. Nic się nie dzieje. Szum, oddechy, jakieś skrzypienie podłogi wywołane nie wiadomo czym i najgorsze, jakieś myszy zalęgły się na strychu. Drążą i drążą tymi łapkami. Biegają w tę i wewtę. Gdzie one tak się spieszą? Mają przecież całe poddasze dla siebie. Wszystko to tworzy melodie. Melodie tej rzeczywistości i mojego wewnętrznego niepokoju. A wy co? Co? Nic. Nic. Nic. Cisza… “Nie możemy tak dłużej czekać. W ten sposób dojdziemy donikąd. Nie mamy czasu na wstępne i nic niewarte dociekania. Ta tania gra we wzajemną ciekawość ludzką doprowadzi nas kiedyś do zniszczenia. Zbliżenia chcę szybkiego. Zbliżenia, które uwydatni zmysły i podkreśli wyjątkowość dwóch osób, dwóch przeciwnych zmysłów.”-odezwała się jakby nie swoim głosem fałszywa pielęgniarka. Chociaż nigdy nie słyszałem jej głosu, ten akurat nie pasował do jej sylwetki. Jak taki donośny i ciepły głos może wydobyć się z takiego żelaznego pudła? Nie zmieniało to jednak faktu, że głos ten uspokoił mnie, dodał otuchy, napełnił ciepłymi wibracjami wnętrza mych uszu. Zmienił mnie. Byłem od tego momentu kimś innym. Kimś kto kocha obojętny w stosunku do krzywdy. Rozżalenie matki nad pierworodnym synem marnotrawnym. Wyrzekł się jej, lecz ona ukochała go bardziej, znienawidziła jedynie siebie. Rozległ się huk dwóch pistoletów. Nie dosłownie, jednak zmysłowy dźwięk rozpoczął nasz pretensjonalny pojedynek. Kto zrani się pierwszy? Czy to pojedynek infantylnych szlachciców? Kto skrzywdził drugiego i jak bardzo było to nieznaczne? Wygra najmniejsza błahostka, więc rozglądajmy się za naszymi lupami. Na początku ustanowiliśmy między sobą dystans. Nasi sekundanci potwierdzili. Dlaczego więc teraz zbliżamy się do siebie? Wkraczasz na stół cofając się tym samym w czasie. Ja też się o niego już opieram, bo chcę ci dotrzymać kroku. Znowu się nie znamy. Od pojedynku do tańca. Zabawa w podchody. Zbliżasz się coraz bardziej karząc mnie swym wzrokiem. Załamuje się pod jego patetycznością, lecz moje zmysły skoncentrowane już tylko na twoich ustach. Coraz bliżej ciebie. Przestrzeń cała zanika, a wyczuwam już tylko woń. Woń tanich fiołkowych perfum połączonych z potem. Nic mnie już nie odepchnie. Chcę tylko więcej. Nie ma już pomieszczenia, które zaobserwowałem zmysłami w przeszłości, może jest gdzieś indziej, pojawiło się nagle u kogoś jak trzeci zielony fotel. Może tą inną osobą jestem inny ja. Zniknął również szklany stół. Zastąpiło go łoże, w którym się urodziliśmy i w którym teraz umrzemy. Ktoś zostawił na jego skraju bukiet kwiatów. Fiołki. Nic to nie znaczy. Przypomina tylko twoją woń i pracę, szczerą miłość i ciągłą młodość, która minie po wieczności. Byłaś piękna i miła, wyrozumiała i stanowcza. Jak brnąć szybciej . Tylko usta i dotyk. Tutaj nie ma już światła. Widzę cię jakby czystą od wszelkiej materii, ale gdzie, gdzie jesteś. Halo? Nie ma cię. Jestem sam. Próżnia. Ciemność. Nie ma już nic wokół. Brak oddziaływań i ruchów spowodowanych przyciąganiem. Została tylko pogarda i litość dla samego siebie. Gdzie ja jestem? Widzę nagle przed sobą… co?... samego siebie?... z tobą? na łóżku?... Przecież to byłem ja. Skradłem sam sobie twój pocałunek. Zazdrość się budzi, lecz co to? Miłość piękna w tortury się przeradza. Stosunek seksualny? Powiedziałbym raczej, że praca. Kochacie się czy rżniecie? Tylko pot, krzyki, ciężkie oddechy. Wszystko oddane jakby ruchowi tłoka. Jestem na tobie? ja? nie, nie ja. Ja jestem tutaj. Tam jest zwierzę, bestia oddająca się tylko instynktowi i pożądaniu. Przygniata cię ciężarem swojego ciała. Czy cię to nie boli? Nie… jesteś radością, jesteście jednością. Oni… tam myślą o rodzinie, miłości prawdziwej, przyszłości, przeszłości i rzeczywistości. Ja… ja jestem w więzieniu. Więzienie. Byłem tak blisko od idealności twych ust. Wszystko tak drgało, mieszało się, powstawało uczucie i miłość. Chciałem być sobą i tobą w jednej postaci. Chciałem być połączony na zasadzie wspomnień i cierpień. Jedynym cierpiącym wspomnieniem okazałem się ja. Ideał przeszłości. Brak marzeń i wspomnień. Kim jestem dla świata? Jestem tylko przykładem, coś tam myślisz, nieźle, ale pomyślałeś. Teraz zapomniałeś i myślisz tylko o prawdziwej miłości. Widzę ją teraz i ją też zamienię w moich myślach w ideał. Właśnie teraz to robię. Kraty dokładam do swojego więzienia. A twoje usta, choć są tak blisko, nigdy ich nie dosięgnę. Rozpływając się w myślach już nie pamiętam o niczym. Wy? Zniknęliście z tego nędznego padołu. Wzrok mój już was nie obejmuje i nigdy ponownie nie obejmie. Co z tego, że skradłem sam sobie przyszłość i miłość? Nikt już mnie nie osądzi tak jak ja sam siebie osądzę. Sam siebie i bez końca sam. Umrzemy w samotności mówili, ja prawdopodobnie umrę sam ze sobą. Niby sam, ale ze mną. Obym tylko zobaczył mój pokój na poddaszu. Jego sekwencje kolorów i kształtów. Porozrzucanych wszędzie przedmiotów i śmieci, książek i naczyń. Jeść witaminy w tabletkach i konsumować treści. Widzieć tak wiele, lecz nie rozumieć niczego. Dobrze jednak, że człowiek widzi tak mało. Zamiast tworzyć cywilizację umarlibyśmy, a przynajmniej ja, siedząc w bezruchu nawiedzając bliską mi okolicę nędznym spojrzeniem. Po co bym miał myśleć nad gatunkami drzew, materiałem i teksturą wytworów wszechświata, jak wszystko jest jedyne w swoim rodzaju i przez to piękniejsze od innych, ale druga rzecz tak samo i ten niby łańcuch piękności ciągnie się w nieskończoność. Śmierć tylko odciągnie mnie od dalszej obserwacji. Dalej jednak moje zwłoki będą uczestniczyć w tym bezkresnym tworze. Na razie ograniczam się tylko do przekształcania wszystkiego w sztukę. Kompozycje przytłaczające, kształty które gniotą mi zmysły, a rozum już sam nic nie rozumie. To już nie są zdrowe empiryczne doświadczenia tylko osaczenie słabego mózgu nieskończonym pięknem. Od zawsze wiedziałem, że jestem za słaby, jednak nie spodziewałem się, że w tym, w czym ponoć jestem najlepszy, tak wiele brakuje mi do ideału. Widzę siebie sprzed lat sześciu, a obok niego stoi jakiś stary, zniszczony człowiek. Młody się bawi, tworzy, zdania innych sprzecznością są z jego wyobrażeniami. Nie zważa na przyszłość i przeszłość. Rozum i wyobraźnia to jego najlepsi przyjaciele i doradcy. Kto to jednak tak z rozpaczą spogląda na trzynastolatka? Starzec. Jego oczy przesiąknięte zazdrością i łzami. Boi się sam siebie i widzi tylko piękność i trzeźwość twórczości młodego siebie. Młodego siebie? Tak, bo jestem to ja na łożu śmierci. Przytłoczony ideałami zniszczyłem wszystko co kochałem w twórczości i sztuce. Moja jedyna muza i tym samym moje jedyne ukojenie opuściło mnie. Wyrzekła się mnie. Nie chcę mnie znać. Zrozpaczony ja i zrozpaczone moje ciało, które już za życia zaczęło się powoli rozkładać. Stoję przed sztalugą. Patrzę w około. Próbuję odnaleźć to, co kiedyś posiadałem. Próbuję to odzyskać. Próbuję Ją odzyskać. Tylko Ona przy mnie była, gdy błagałem śmierć o szybkie nadejście. Tylko Ona była ze mną, gdy niszczyłem sam siebie przez całe życie i nadal to robię. Wyczekuję Ciebie, zaniechując tym samym ciepłych myśli o mojej osobie. Dlaczego wszystko robiłem dla Ciebie, jak teraz mnie zostawiłaś? Dlaczego tyle cierpiałem, jeżeli nawet Ty uciekłaś do innego mnie, a mnie zostawiłaś? Dlaczego? Po co? Po co? Po co? Po co Cię kochałem? Po co Ciebie i to wszystko tak bardzo umiłowałem? Nigdy tak bardzo nie kochałem. Miłość do Ciebie przekładałem na innych. Przepraszam, nie wiedziałem, że byłaś to Ty. Nie wiedziałem co czynię. Zostały tylko te wstrętne obrazy, wiersze i opowiadania czy poematy. Zostało tyle po mnie. Zostało, a ja się rozpadam. Już nigdy tu nie będę. Już nigdy Cię nie zobaczę. Zostawiłaś mnie w najgorszym momencie. Zostawiłaś mnie teraz kiedy umieram. Umieram, już nigdy nie stworzę nic wartościowego. Już nigdy nie będę tamtym sobą. Już nigdy. Przepraszam, że zawiodłem i musiałaś mnie zostawić. Przepraszam, nie chciałem. Przepraszam… “Epilog” …
  8. ie23efdd

    *** (sru tutu)

    Bardzo dobre, podoba mi się!
  9. @GrumpyElf Dziekuję bardzo za recenzje! Mógłbym spytać gdzie są te błędy interpunkcyjne? Postaram się je poprawić. @error_erros To prawda, dopiero teraz zauważyłem te problemy z czasem. Postaram się to dopracować. Dziękuję bardzo!
  10. Patrząc przez okno ujrzałem dwójkę łabędzi. Unosiły się nad zimowym krajobrazem. Zimno biło od ich lotu. Skrzydła trzepotały. Głowy kołysały się w górę i w dół. Scena ta przypomniała mi o wyższych celach. Czy będę kiedyś ptakiem? Myślałem o tym później, wracając do domu. Jak to w słowa ubrać? Zadawać pytania, lecz odpowiedzi ukrywać. Nazwałem to poszukiwaniem. Pół godziny później, totalnie o tym zapomniałem. Zmęczyłem się. Nauka, sztuki historia i racjonalizm Spinozy. Czy chcę tak żyć? Błękit się wtrąca. Chce górować nade mną. Beztroskie ideały, gdybym mógł tak jak wy, obiecywać tak wiele, a później odpowiadać ironicznym uśmiechem. Tylko więcej czytać i tworzyć. Błaganie o słowa doprowadziło do złego. Problemy zaniechane. Tani perfekcjonista odwrócił się od Boga. Nie widział sensu.
  11. ie23efdd

    Zabawa w stoika

    Zabawa w stoika. Niezłe diabły stworzyłem po to, by przysporzyć sobie starości na świecie braku i niedostatku. Gardzę innymi. Gardzę, więc wrogami oni mi nie są. Błagam o łzy. To wszystko łzy, stworzone przez przemoc. Błagam o wybaczenie wszystkich przeze mnie znienawidzonych. Mam nadzieję, że będę liczyć w milionach, a muza ma umrze przede mną. Jest to śmierć sztuki przede mną. “Żyjemy w świecie zaprojektowanym przez Boga. To świat najlepszy ze wszystkich możliwych.” Mawiał tak ktoś, kogo książki w moim języku dwieście złotych kosztują. Płakać jednak później chadzał, bo na świecie tyle grzechu niepotrzebnego. Dziękujmy jednak Bogu, że tak idealnie to stworzył. Piekło ziemskie. Piekło. A mój przyjaciel użala się nad ludzkim istnieniem: “Człowiek człowiekowi piekłem. Kto tutaj jest niby człowiekiem?!” “Wszyscy ludźmi jesteśmy. Idea człowieczeństwa jest nazbyt idealna.” - mu odpowiadam. Razem przez dłuższą chwilę milczymy. Tania i niewarta milczenia jest ta sprawa. Ideały zbyt idealne, a świat zbyt ohydny. Skąd się wzięły te wszystkie ideały? Błagam o samotnie, w której się schowam jak Zaratustra. Tylko zwierzęta i sen. Rozmyślań trwoga. Błagam o sen przerwany koszmarem. Lepsze to niż życie pośród motłochu, który tłamsi i niszczy, śmieje się i szydzi. Wspólny wróg, nienawiść i śmiech, co przerywany jest pluciem mazią. To są przyrządy ich życia, a życie te nazywają przyjemnością, a głupsi z nich pracą. Brak, brak, brak. Uczuć brak. Uczucia brzydkie. Nie chcą czuć oni, bo boją się porażki. Wasze uczucia nie są nic warte, a jeszcze ich dawać nie chcecie. Gniją one. Gniją one w was, a później we wroga swego, tak samo ohydnego jak wy, wrzucacie swoje mazie przebrzydłe. Niszczcie się nawzajem, lecz mnie w to nie mieszajcie. Boję się waszych słów, wzroków, śmiechów ohydnych. A później sam się z siebie śmieje, bo śluz wasz niewinnie spływa po mnie, a sam siebie zabijam. Zabijam siebie niepotrzebnie, a smród tylko nozdrza rozbija. Dusze mą chcą zniszczyć, wspomnienia zabijać. Ile jedna rozmowa może zmienić człowieka? Obym miał tylko takie rozmowy. Zniszczyć i tworzyć. Zniszczyć i tworzyć. Zniszczyć i tworzyć. Brzydzą się mną konserwatyści, a później nie mogą wytrzymać na stworzonym przez siebie padole. “Patrzcie do góry, tam chmury, a za nimi gwiazdy i inne galaktyki. Wszystko to krąży, przenika przez siebie i niszczy się nawzajem, a my tu na ziemskim przytułku błagamy wyższych ludzi o litość." Zaczęli płakać, a ten płacz się w nienawiść przerodził. Nie będą przecież mężczyźni płakać. Ideały tego nie warte, a nic nie warci ludzie pstrykają sobie w nosy, i tak nie mają nic bardziej pożytecznego do roboty. A drudzy narzekają, jakie to nieznośne są ich losy, lecz zmiany im nieznane, a liberałami się nazywają. Szkoda słów, tylko się zaśmiać i splunąć.
  12. ie23efdd

    Odpoczynek

    Niestandardowo poruszam się w przestrzeni. Jest to jedno z ludzkich ograniczeń. Mawiał tak Kant, ale w sumie to nie wiem czy to prawda, bo nie znam argumentów przeciw. Hegel nie byłby dumny. W sumie jak moi rodzice, a to wszystko przekłada się na moją samoocenę. 92/120 wyszło mi w teście. Czyli mam dość niską? Koleżanka ma, która wciąż narzeka, to 50 punktów zdobyła. Czy to oznacza, że jestem bardziej ambitny, czy to, że częściej myślę o śmierci? Zresztą to wszystko błahostka, jak to było przedwczoraj, a ja myślałem przed chwilą, że to wczoraj było oraz, że to była odległa przeszłość. Dosyć skomplikowane, ale myślami nie dostarczam już sobie energii. Wszystko się wyczerpuje, a ja tylko myślę o tym, jak to wszystko wygląda. Na ogół nie chce być szpetny, ale wiem, że zostanę zapamiętany tylko przez sztukę. Tylko w to wierzę. Może nie od razu, ale może sto lat po śmierci. Wtedy zobaczą mnie, albo ujrzą tylko pomieszczenie z luster, w którym jestem zamknięty. Mam nadzieję, że wszyscy znienawidzą mojego ojca i matkę za to, że tak mnie potraktowali, a później zaczną klaskać, bo co to byłby za skandal, gdyby tak nie potraktowali i taki geniusz by się zmarnował. O mój boże, cóż za skromność. Skromność osoby to jest, z którą własna dziewczyna nie chce się spotkać. Skromność to jest osoby, której nienawidzą rodzice i ona też ich nienawidzi. Skromność to jest osoby, która ciągle myśli o śmierci. Skromność to jest osoby, która nawet gdy sen dopada, maltretowana jest przez starszego brata. Siedzą na kanapie, a starszy do młodszego - “Wyglądasz jak prosiak. Spójrz na siebie.” Jest to nieprawda i wie to młodszy. Sylwetkę ma zwyczajną, a to wszystko to kłamstwa, które chcą doprowadzić do ideału. Wścieka go to jednak straszliwie. Wychodzi z salonu i wkracza w przedpokój. Ogarnia go furia. Musi się wyżyć, więc niszczy szafę z ubraniami. Ciska wszystkim o ziemię i zabiera się za wielkie lustro. Widzi siebie, wściekłego siebie, smutnego siebie, widzi całego siebie, cokolwiek to znaczy. Nagle wchodzi ojciec: “Dlaczego niszczysz nasz dorobek ciężką pracą zdobyty. Jesteś jak pasożyt, jak ta huba, co żeruje na grubym pniu dęba. Twoja sztuka to nicość i sam jesteś nikim. Nie jesteś najlepszy, chociaż ja też nigdy nie byłem. Jestem śmieciem i wyżywam na tobie brak moich ambicji. Niedługo umrę, a ciebie doprowadzę do samobójstwa. Nie zrobi to na mnie wrażenia. Ja jestem dąb, a ty jak ta trawa, bujasz się na wietrze. Nie wytrzymasz tego. Jesteś za słaby i za głupi. Nic cię nie uratuje. Twój los przesądzony, a ziemia którą cię zasypią jest jak ten zimny śnieg listopadowy. Nikt się go nie spodziewał, ale i tak cię zniszczy. Kiedyś to wszystko cię zniszczy. Nawiedzi cię i zniszczy, zasypie… zasypie cię śmierć!”
  13. 1. Spowiedź Moja rodzina, zabita. Mój kraj, w ruinach. Jestem sam, całkowicie sam. Uciekłem tutaj, do tej klaustrofobicznej jaskini, w obawie przed wojną. Pobór do wojska. Za własny kraj mam strzelać do ludzi? Nie taki wybrałem sobie cel. Walka za ojczyznę? Walka za wolność? Walka o władzę? Ile ludzkich istnień warte są te pojęcia? Nie pamiętam okresu w moim życiu, w którym nie chciałbym tworzyć. Sztuka od zawsze mi towarzyszyła. Nawet pomimo krzyków i przekonywań wiedziałem, że tylko sobie, a w szczególności Jej, mogę zaufać. Ile razy słyszałem, że to, co kocham, zaprowadzi mnie donikąd? Ile razy mój obraz spotkał się z przeszywającym spojrzeniem rodziców? Ile razy w beznadziei i przygnębieniu wylewałem swe marne łzy? Teraz jednak to wszystko wydaje się takie błahe. Teraz jestem w jaskini. W jaskini zamkniętej przez lawinę. … Lawina. Dosyć komiczny zbieg okoliczności. Natura, a może też wszechmogący i miłosierny Bóg, zamknęła mnie w tej kryjówce. Tworząc z niej tym samym moją celę. Czasami światło przebija się przez tę wielką stertę głazów, Jaki jednak pożytek przynoszą mi promienie słoneczne … Jaki? Przypominają mi tylko o tym, że jestem tutaj zamknięty … że jestem uwięziony. Lepiej żyć w jaskini niż umrzeć w walce o nic nieznaczące ideały. Istnienie gorszej alternatywy nie poprawia jednak mojej aktualnej sytuacji. Nie mam wody, nie mam jedzenia, a powietrze jest bardzo rzadkie. Starałem się wykopać własne wyjście. Nie dałem rady. Dwa dni, dwa dni, już tu jestem i nie dałem rady, nie dałem. Kamienie są za ciężkie i za twarde. Nie ma innego wyjścia. Czy to test? Nieszczęście? Mój los? Kara za pozostawienie ojczyzny w potrzebie? Nie ma to tak naprawdę znaczenia. Jaka jest różnica tego, czy to kara, czy nieszczęście, czy może przeznaczenie? Niczego to nie zmienia. Niczego. Wołanie o pomoc byłoby niepotrzebnym wysiłkiem. Najbliższa wioska znajduje się parę kilometrów stąd. Nie ma ratunku. Tylko cud może mnie ocalić. Bóg? Sam nie wiem. Śmierci nie obchodzi moja sytuacja. Wiem, że będę powoli umierał w tej jaskini. … 2. Czas Odchodzę od zmysłów. Mówiłem, że dwa dni temu znalazłem tutaj schronienie. Kiedy jednak teraz o tym myślę, to sam nie wiem. Niby światło dwa razy się pojawiło, później dwa razy zniknęło. Na to by więc wychodziło, że teraz zaczyna się trzeci dzień. Wszystko jednak mogło zasłonić to światło. Nie wiem ile godzin już tu przebywam. Wiem jedynie, że wiele godzin. Ile godzin to wiele? Jaka to liczba, cyfra, cokolwiek? Dajcie mi poczucie zrozumienia. Ile godzin? Ile?! Boże tracę zmysły, nie wiem, co mówię. Ból jest nieustanny, chyba już od trzech dni. Za dużo niewiedzy. Zapomnienie zawsze mnie goniło. Demencja młodego wieku. Nie pamiętam ostatnich dni. Ciągle w mózgu wymysły nieznośne. Wojna, wojna, wojna i ciągnąca się za nią śmierć. Ciekawe, czy wstąpi też do mojej celi? Czas na pożegnanie z normalnością. Czym ona tak naprawdę jest? Wewnętrznym spokojem. Swobodą twórczą również, której mógłbym się nieustannie oddawać. Nie, to akurat nie było normalne. Czyż nie ojcze? Pozdrawiam cię, jak również i matkę, z wymuszonym uśmiechem. Jak wam się leży w ziemi? Ja również w jaskini, dalej myślący. Co z tych głupich wymysłów jednak wynika? Wszyscy są już tak bardzo mi obcy, a w szczególności nie poznaję siebie samego. Coś dziwnego dzieje się z moimi myślami. Już nie umiem sprostać samemu sobie, a jedynie dwa dni tu jestem, może aż czterdzieści osiem godzin? Nie wiem, już nic nie wiem. Jestem tak spragniony, jestem tak głodny, jestem tak wyczerpany. Tylko sen przyniesie ukojenie moim zmysłom. Jak jednak zasnąć, gdy w gardle tak sucho, a żołądek jakby już zaczynał trawić moje wnętrzności. 3. Oddech Czy mogę w końcu odetchnąć? Niezbyt, za mało tlenu, nawet nie zaspokoi moich płuc. Płaski wywód. Mam dość myślenia, wracam do mojego nawyku zapominania. Jak mam zmrużyć oczy przy braku wody? Wszystko okropnie suche i zwiędłe. Szkoda mi wody na łzy. Jedyne, co zostanie w jaskini to moje gnijące ciało i marzenia: O lepszym świecie bez wojny. Gdzie moi rodzice są ze mnie dumni. Gdzie nie boję się niesprawiedliwej śmierci. Gdzie jedynie ja mogę siebie skrzywdzić. Moje marzenia oparte na naiwności. Nigdy nie umrę, przecież postawiłem pomnik. Statua jednak nie jest mym ciałem, to tylko wyobrażenie innych. Co mi z waszych myśli? Kim myślisz, że jesteś? Wiem kim jestem oraz jak znalazłem się na ziemi. Śmierć narodziła się wraz ze mną. Ona wie, że i tak mnie kiedyś dosięgnie. Ona ma świadomość, że zapadnę się pod własnym ciężarem w otchłań zapomnienia. Goni mnie tylko pustka. Nihilizm bez sensu. Pustka, pustka, pust ka … 4. Krew własna Chyba zasłabłem. Głowa, z głowy mi krwawi! Co zrobić? Co? Moje ręce całe we krwi własnej. Może wypić? Zostanę potworem, ale usta tak suche. Nie, nie mogę. Brudna krew, (tfu) piasek w sobie posiada, jakiś pył ohydny. Tracę człowieczeństwo, sam z siebie. Czym jednak będzie człowieczeństwo, jak nie będę już oddychać? Czy moje zwłoki będą w ogóle czuć, że ja, jako człowiek, straciłem człowieczeństwo? Czym tak naprawdę będzie to całe człowieczeństwo, jak już nie będę nawet człowiekiem? Co mnie obchodzą rozterki moralne? Prawo nie widzi. Człowiek nie patrzy. Bóg ma zamknięte oczy. Ja jestem stwórcą własnego więzienia. Jaskinia? Lawina? To tylko pretekst, by ukryć się przed wszystkimi. Strach twórczy. Ogarnia mnie lęk … Lęk przed własną myślą. Chciałbym rozedrzeć to wszystko i umrzeć. Umrzeć na mogiłach moich rodziców. Kim oni dla mnie byli? Byłem dla nich wyrzutkiem. Zużywałem barwniki na naciągniętą białą szmatę. Byłem dla nich szmatą. Oni byli dla mnie wszystkim. Oni dali mi życie, ale oni również mi to życie zabrali. Nie byłem i nie jestem jednak ich własnością. Dałem się poniżyć stwórcy, ale nie właścicielowi. Oni nie żyją, zmarli koszmarną śmiercią. Czy jest mi szkoda stwórcy? Czy odczuwam smutek myśląc o ich śmierci? Czy jestem człowiekiem, jak nie czuje nic? Boże, mój prawdziwy ojcze, musisz mnie naprawić. Nie! Proszę cię, napraw mnie! Nie jestem jednak człowiekiem, nie jest mi dane posiadanie człowieczeństwa. Posiadanie? Czy jest to rzecz? Czy jest to coś do posiadania? Już naprawdę nie wiem, trzymam się tego jak tonący brzytwy, bo to normalność, jednak w dostatku wystrzegam się tego jak ognia. Boże odrzuć głazy ogromne i pozwól mi uciec. Moje zwłoki zgniją w niebie, ale pięknie grają na moim pogrzebie. Płacz zmarłej rodziny akompaniuje śpiew anielskiego chóru. Gdzie jest mój posąg, pod którym zostanę pochowany? Wrzucają mnie. Czuje to. Moje gnijące ciało bezwładnie upada, chcąc tylko poczuć dno trumny położonej w wykopanym dole. (śmiech przerwany kaszlem) Czuje, wreszcie czuje! (Krzyk) Gdzie jestem? Pełnia oceanu. Nie mogę oddychać. Jak szybko światło powierzchni pożegnało się ze mną. Upadam nienaturalnie szybko. Co mam widzieć? Co mam się dowiedzieć? Tego chcieliście? Gdzie są wasze przebrzydłe odpowiedzi? To są pragnienia Twoje Boże? Przygotowałeś mi spotkanie z pustką? (maniakalny śmiech) Wreszcie coś czuje pod sobą, upadłem na samo dno. Dno? Co się we mnie wbija? ... Nie mogę złapać oddechu, ale żyję dalej. Moje ciało wypełnia się wodą. Zwłoki! To martwych kości wbijają mi się w plecy. To męczennicy. To wszyscy, którzy zginęli w agonii swego istnienia. Martwe ciała ciągną mnie jeszcze głębiej, na samo dno nieżywej sterty. Wyjdę wtedy, gdy góra zwłok przewyższy taflę oceanu, jednak ze zwiększająca się ilością nieboszczyków, rośnie objętość podwodnej trumny. Błagam ratuj, Boże ratuj! Gdzie jesteś, gdy martwi szepczą mi swe agonie? Gdzie jesteś? Gdzie? … 5. Hiob Wreszcie tlen, wreszcie oddech, wreszcie powietrze. Jestem cały spocony. Co na moich dłoniach? Pot? Nie, za ciemno tutaj, w tym więzieniu. Światło, nie, nie, nie, to znowu krew. Wypociłem krew własną. Co się ze mną dzieje? Zdałem sobie sprawę, że jestem potworem. Nie mam mojej dawnej moralności. Nigdy, powtarzam nigdy nie będę tym kim byłem. Nie słuchajcie się mnie młode pokolenia, bo jestem Hiobem. Kogo ja oszukuje? Do kogo wypowiadam swoje myśli? Jaskinia nie pozwala mi być samemu. Tworzy w mojej głowie coś czego nie ma. Jesteście nikim na mój wzór. Jestem bogiem człowieczym dla swych myśli i zmysłów. Mój mózg to wszystko co mam, to cała moja percepcja. Bez niego nie będzie nic, nie będzie za tym idąc i mnie. To więc, że rodzinę straciłem nie będzie bolało. Będzie to niczym. Niczym, które nigdy się nie zdarzyło, bo mnie już nie będzie, a ja jestem swoim bogiem. Moje ciało wyniszczone i słabe tylko nędzny monolog może wyszeptać, żeby samo w sobie się nie pochłonęło i nie zapadło się pod ciężarem własnych myśli. Jak to? Myśli moje ciężarem? Bogiem jestem, prawda? Sam to powiedziałem. Zaprzeczam sam sobie. Bogiem nie jestem. Wytworzyłem boga nieidealnego, bo opierał się na moich żądzach ludzkich. Nie jestem idealny, muszę się pogodzić z tą prawdą i z tym, z czego jestem zbudowany. Rozpadnę się na marne, niewidoczne części. Arche pochłoną bakterie, żeby dać życie innym, prawda Boże? 6. Omen Znów obudziłem się, znów obudziłem się w jaskini. Nie wiem nawet jak się z tym czuć. Moje sny tutaj, choć krótkie, są zapowiedzią mojej śmierci. Wiem, że umrę. Wiem, zdaje sobie z tego sprawę. Ból fizyczny i psychiczny jest nie do zniesienia. Nigdy nie sądziłem, że tak umrę. Nie mogę uwierzyć, że nie będzie mi dane tworzyć dalej. Nigdy nie będę już artystą, będę martwy. Mamo, co byś zrobiła, gdybyś mnie teraz zobaczyła? Wiem, wiem, że nie żyjesz, ale chciałbym, żebyś żyła. Nie chcę ratunku. Wiem, że dołączę do Ciebie. Proszę, jednak pociesz mnie. Proszę, powiedz, że będzie dobrze. Proszę ... 7. Światło Pora na ostatnią potyczkę ze śmiercią, którą powoli przegram z kretesem. Umrę, pora na przerwę. Nie, nie pozwolę się zniewolić zmysłom. Umrzyj twórco, który ginie pod ciężarem własnych uczuć. Czyste samobójstwo, samobójstwo, które chciałem kiedyś popełnić. Popełnić? Co to znaczy? Ja chciałem tylko podciąć swoje gardło nożem kuchennym, a Ty? Żyłem na świecie, w którym każdy żartował z własnej śmierci. Teraz umrę w jaskini. Pustej, ciemnej jaskini. Nie tak wyobrażałem sobie śmierć. Cierpiąc, jednak chce żyć. Woda, jedzenie, cokolwiek, proszę, proszę. Światło? Znów? Dzień? Jak? Co? Nie. Nie chce umierać. Nie chce. Mam dość. Nie mam sił. Proszę, dajcie mi żyć! Proszę, pozwólcie mi tworzyć. Nie chcę umierać. Kim jestem przed śmiercią? Czy jestem artystą takim, jakim chciałem być? Czy stworzyłem to, co miałem zaplanowane? Jakiego człowieka zobaczy śmierć? Boje się. Proszę, Boże. Boję się śmierci. Śmierć się śmieje. Oślepia mnie blask jej. Może to Bóg? Może to rodzicielka ma? Kim jesteś? Proszę, zostaw mnie! Daj mi cierpieć dłużej. Proszę Cię. Proszę. Nie! Nie, nie. … “Poranne promienie, wpadające do jaskini, oświetlają martwe ciało artysty.”
×
×
  • Dodaj nową pozycję...