
Quilty Sirin
Użytkownicy-
Postów
2 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Quilty Sirin
-
Nowy Ja Niniejszą relację spisuję jako przestrogę (choć ciężko mi określić, przed czym konkretnie) i usprawiedliwienie mojego zachowania, które niektórzy mogliby uznać za tchórzliwe. Jest to pierwszy i najważniejszy powód. To powiedziawszy, muszę również przyznać, że prawdopodobnie nie zrobiłbym tego, gdyby nie motywacja ze strony osób, do których w pierwszej kolejności skierowane jest to sprawozdanie. Osoby te twierdzą, iż taka aktywność, jako forma terapii, może pomóc uporać się z tym, co doprowadziło mnie do obecnego stanu. Bez zbędnych szczegółów, pozwólcie, że rozpocznę od momentu, który rozpoczął całą tę przeklętą historię. Byłem bardzo podekscytowany nadchodzącymi dniami1. Skorzystałem z uprzejmości mojego starszego kuzyna, pozwalając się podwieźć z rodzinnej wsi do pobliskiego miasteczka, gdzie złapałem pociąg do oddalonego o trzydzieści kilometrów celu mej podróży. Tam byłem już umówiony z właścicielem mieszkania, które zamierzałem wynająć. Miał to być prawdziwy początek mojego dorosłego życia. Wraz z rodzicami doszliśmy do konsensusu dotyczącego mojej najbliższej przyszłości – mieli oni ufundować mój pierwszy miesiąc życia w nowym miejscu, podczas którego moim zadaniem było znalezienie i objęcie stanowiska pracy. Z dyplomem ukończenia studiów prawniczych pierwszego stopnia nie powinno to być problemem. Wizja usamodzielnienia się wydawała mi się naprawdę ekscytująca. Dlatego też, przemierzając okoliczne wsie, śniłem na jawie o barwnej przyszłości. Wyobrażałem sobie nowych znajomych, którzy odwiedzają mnie w częściowo udekorowanym mieszkaniu (uważam, że taki stan lokalu ma pewnego rodzaju urok - promieniujący niezliczonymi możliwościami); widziałem codzienne, nowe wyzwania w pracy, z którymi bohatersko sobie radziłem; wreszcie – samotne, ale ciepłe wieczory, z książką w dłoni lub filmem w telewizorze. Samotne na początku, a potem… – kto wie? Marzenia nie tylko podnoszą na duchu, ale również przyspieszają upływ czasu. Tym sposobem, zanim się obejrzałem, już byłem u celu. Wysiadłem na dworcu i powolnie spacerując, ruszyłem w kierunku feralnego mieszkania usytuowanego w centrum miasta. Mogłem pojechać tramwajem, ale wolałem rozkoszować się widokiem ruchliwych ulic i wypełnionych kawiarni. Fascynował mnie kontrast pomiędzy światem rodzinnych stron i tym, w którym znalazłem się wtedy – światem metropolii. Po dłuższym spacerze dotarłem na miejsce. Dla pewności, jeszcze raz sprawdziłem adres – wszystko się zgadzało. Budynek wyglądał dość nietypowo. Był zbyt mały, aby nazwać go blokiem mieszkalnym, choć sprawiał wrażenie miniaturowej jego wersji. Zauważyłem dwa wejścia po przeciwnych stronach, otoczone niewielkim podwórkiem. Nie było na nich nic prócz pożółkłej trawy i rozpadającej się szopy. Wstąpiłem do pierwszej klatki. Skrzynki pocztowe informowały, że w środku znajdują się jedynie dwa mieszkania. Minąłem schody na piętro i podszedłem do jedynych drzwi na parterze. Widniała na nich cyfra jeden. Zapukałem. Drzwi otworzyły się natychmiastowo, jakby właściciel nie mógł się doczekać mojego przybycia. Przedstawił się jako Patches i uścisnął serdecznie moją dłoń. - Młodziutki jesteś. Przeprowadzka na studia, hę? - Do pracy. Studia już ukończyłem – uśmiechnąłem się lekko. - O! A nie wyglądasz. Mniejsza z tym, pewnie chcesz sobie obejrzeć mieszkanie. Pokażę ci co i jak – powiedział i wpuścił mnie do środka. Nie spodobało mi się jego zachowanie. Wyczułem fałszywą serdeczność, a jego słowa były zbyt spoufalające. Przestałem jednak o tym myśleć od razu, gdy spojrzałem na mieszkanie. Od wejścia prowadził krótki, jasny korytarz. Był spartańsko umeblowany. Niewielka komoda, nad nią lustro, w końcu lampa zwisająca u sufitu. Na jego lewej ścianie zauważyłem trzy wejścia. Najpierw do łazienki, potem kuchnia, a na końcu sypialnia. Weszliśmy do łazienki. Białe płytki. Umywalka, stara pralka i kabina prysznicowa. Ohydny, różowy dywanik. Łazienka jak łazienka. Przeszliśmy dalej, do kuchni. Niewielka kuchenka w rogu. Mały stół z dwoma krzesłami naprzeciwko wejścia. Kilka szafek i piecyk. Również bez szału. Wreszcie, sypialnia – miejsce, które potencjalnie będzie moją oazą, świątynią spokoju i schronem przed wszystkim i wszystkimi. Otworzyłem drzwi i ujrzałem kolejne szare pomieszczenie. Pojedyncze łóżko, biurko ze sklejki, brązowa szafa. Wszystko to otoczone poplamioną zielenią. No cóż, od czegoś trzeba zacząć. - Czy jest możliwość przemalowania ścian, przynajmniej w tym pokoju? – spytałem z nadzieją. - A co, nie podoba ci się? Taki ładny kolor, przecież zielony uspokaja. Jak pomieszkasz jakiś czas, to się zastanowimy. Wiesz, gdybym tak pozwalał każdemu lokatorowi przemalowywać ściany, to by nie zdążyli nawet dokończyć, a już by się kolejny wprowadzał – usprawiedliwiał się Patches. - Tak często się tu zmieniają lokatorzy? – spytałem podejrzliwie. - Czy ja wiem czy często – odpowiedział lekko speszony – tak często, jak wszędzie. - Rozumiem. No cóż, koszty już znam, więc zastanowię się i dam panu znać odnośnie decyzji wynajmu. - Nad czym się tu zastanawiać? Mieszkanie jak ta lala. A cena jaka dobra! Nigdzie pan nie znajdziesz lepszej oferty. Impertynencja nieciekawej osoby właściciela zaczęła działać mi na nerwy. Zawsze irytowały mnie takie narzucające się charaktery. Jednak, co do samej oferty miał rację. Cena była wyjątkowo atrakcyjna, więc lepszej nie znajdę. Mieszkanie co prawda, pozostawiało wiele do życzenia, ale w moich planach widniało ono jedynie jako okres przejściowy. Po krótkim czasie podjąłem więc najgorszą decyzję w moim życiu i zgodziłem się na wynajem. Niedługo potem rozpoczął się mój koszmar.
-
CZARNY KAMIEŃ Znudzony mężczyzna siedział w małym pomieszczeniu, które z czasem stało się jego domem. Gdy wiele lat temu przyjął te prace, nie spodziewał się, że pewnego dnia obudzi się w nim pragnienie stałego zamieszkania w służbowym budynku. Jednak jego kilkunastometrowy blaszany świat oferował mu wszystko czego potrzebował. Po sprowadzeniu kilku drobiazgów mógł żyć swoim wymarzonym, osamotnionym życiem, kilkanaście kilometrów od granicy miasta. Jako, że jego praca nie wymagała ciągłej aktywności, swoją codzienność opierał na zabijaniu nudy. Mógł więc oddać się swoim ulubionym czynnościom. Spędzał dnie głównie na graniu oraz oglądaniu, choć teraz ciężko rozróżnić te dwie czynności. Filmy i seriale zawierają wiele elementów interaktywnych, co sprawia, że przypominają gry ze starszej epoki. Wszystkie jednak technologiczne rozrywki mają jedną cechę wspólną: maksymalną immersyjność. Osiągnięcie takiego efektu wymaga oczywiście najnowszego, drogiego sprzętu. Mężczyzna jednak nie ma żadnego innego pomysłu na wydawanie swojej pensji. Więcej czasu spędza w wirtualnej rzeczywistości, niż w tej prawdziwej. Doskonale zdaje sobie sprawę z negatywnych efektów społecznych takiego trybu życia. Po co mu jednak realni znajomi, gdy miał ich pod dostatkiem w niezliczonych dziełach kultury? Byli to również lepsi znajomi, ponieważ gdy go nudzili mógł ich porzucić, ukarać, zabić. Po co mu była prawdziwa kobieta, gdy codziennie mógł mieć inną? A każda z nich spełniłaby jego najskrytsze zachcianki. Był królem swojego świata. Swojego pełnego możliwości świata, zagwarantowanego dzięki cudom nowoczesnej techniki. Teraz jednak był znudzony. To była jedna z tych chwil, gdy nie miał na nic ochoty. Snuł się więc po swoich kilkunastu metrach kwadratowych, kładł się na kanapie i drzemał niespokojnie, a w przerwach od snu bawił się interaktywną zasłoną w oknie. Z kolejnej drzemki wyrwała go głośna syrena i czerwone, wszechobecne światła. Jeszcze zanim otworzył oczy, wiedział że przed nim pojawi się awaryjny komunikat. Był to sposób systemu na kontaktowanie się z nim w nagłych wypadkach. Przed jego oczami wyświetlał się żółty komunikat z mrygającym wykrzyknikiem. Nawet gdyby w jego blaszanej krainie było w tym momencie jeszcze dziesięć innych ludzi, tylko on zobaczyłby komunikat. Przesyłany był on przez system do wszczepionego w jego płacie czołowym chipa. Oznaczało to jedną z nielicznych sytuacji, gdy mężczyzna miał coś do zrobienia. Wstał niechętnie (nawet gdy dobijała go nuda nie lubił pracować) i skupił się na wiadomości, która twierdziła: AWARIA TRANSPORTU ! PROSZĘ O NIEZWŁOCZNĄ INTERWENCJĘ W CELU ZBADANIA I NAPRAWY AWARII. PRZESYŁAM KOORDYNATY TRANSPORTU. Komunikat zmniejszył się i ustawił w rogu pola widzenia mężczyzny. W centralnej części pojawiła się mapa okolicy, z podświetloną do celu trasą. Choć mężczyzna musiał się teraz przemieścić w to miejsce, wiedział, że mapa nie zniknie sprzed jego oczu dopóki nie dostanie się do celu. Ubrał się, wyszedł ze swojego domu i ruszył w kierunku służbowego pojazdu. Gdy szedł, spojrzał na cały teren pod jego opieką: kilkukilometrowe pole gleby, przypominające grunt rolny gotowy do zasiania. Na jego końcu unosił się pięćdziesięciometrowy, megalityczny czarny kamień, błyszczący w zachodzącym już słońcu. Mężczyzna wsiadł do pojazdu i wprowadził koordynaty do autopilota. Po niedługim czasie zatrzymał się na poboczu drogi wiodącej do wielomilionowego miasta. Był kilka kilometrów od pierwszych przedmieść. O tej porze nad miastem zaczynała świtać wielka łuna kolorowych świateł, która po zmierzchu zamieni się w latarnię oświetlającą okolice – przypomnienie utraconego raju dla mieszkających poza jego granicami. GPS wyświetlany na jego oczach wskazywał, że znajduje się obok celu. Mężczyzna wysiadł i ujrzał firmowy transporter. Wydawał się nieuszkodzony. Mapa sprzed oczu zniknęła, a w jej miejsce ukazała się instrukcja postępowania. System kazał mu ustawić się w odpowiedniej pozycji tak, aby wszczepiony w niego chip mógł zeskanować sprzęt. Przyczyna alarmu okazała się oczywista. Robot, który zajmował się odbiorem, przenoszeniem oraz zakopaniem transportu znów się popsuł. Mężczyzna coraz częściej musiał zastępować starego robota w najbardziej niewdzięcznej części tej pracy. System rozpoznał problem równie klarownie i zlecił transporterowi odlecieć do warsztatu. Zanim to zrobił rozkazał mężczyźnie przejąć towar i zakopać w wyznaczonym miejscu. Usunął również sprzed jego oczu wszystkie komunikaty, gdyż potrzebował niezmąconego niczym wzroku do wykonania pracy fizycznej. Gdy odzyskał cudownie przejrzystą widoczność, wrócił do pojazdu i wprowadził koordynaty do powrotu. Gdy ponownie znalazł się w swoim ulubionym miejscu, było już ciemno. Nie mógł jednak odłożyć pracy na kolejny dzień – systemu nie dało się oszukać, więc lepiej było być posłusznym. Nie mógł się doczekać powrotu do wirtualnego świata. Jego ciało i umysł pragnęły przyjemności. Postanowił więc zakopać transport najszybciej jak się da. Ruszył na oddzielone pole i znalazł niewielką, ale głęboką dziurę w glebie, wykopaną wcześniej na ten konkretny pakunek. Mężczyzna wyjął z jego środka małą skrzynkę. Była bardzo lekka – dzisiejsza technologia pozwoliła opracować nowe techniki spalania, sprowadzając jednostki do niewielu gramów. W tej skrzynce prawdopodobnie znajdowało się ich kilkadziesiąt. Mężczyzna włożył ją do przygotowanej dziury. Zapomniał jednak łopaty, jeśli w ogóle gdzieś tutaj była choć jedna. Zagarnął więc ziemie rękoma. Po chwili skrzynka była zakopana, choć gleba w tym miejscu wyróżniała się niechlujnością w porównaniu do całej reszty pola, którym zwykle zajmowały się roboty. Pola, na którym kończyło się miejsce na kolejne skrzynki. Została do zrobienia ostatnia rzecz. Mężczyzna przywołał małego drona patrolującego teren i rozkazał mu wykonać wcześniej wprowadzoną przez system komendę. Patrzył, jak robot podlatuje do czarnego monolitu i rozpoczyna grawerować w nim cienkim laserem. Mężczyzna dawno nie znajdował się tak blisko wielkiego kamienia i jego ciekawość kazała mu podejść, sprawdzić jaki numer system kazał wypisać w kamieniu. Czarny monolit, mieniący się w we wszystkich kolorach światła odbijanego z oddalonego miasta, stał nieruchomo. Mały dron odleciał, pozostawiając świeży rezultat swojej pracy - na kamieniu wyryte było: M̅M̅MDCCCXXXV. Dwa miliony tysiąc osiemset trzydzieści pięć. Mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę swojego blaszanego domu. Będzie musiał iść do niego co najmniej piętnaście minut, i to szybkim tempem. Nie mógł się doczekać powrotu i zanurzenia się w swój wspaniały świat. Mimo takich wieczorów jak ten, lubił swoją pracę. Lubił egzystować w spokoju, w swoim małym, służbowym domku, otoczony jedynie kilkukilometrowym polem gleby, na którym absolutnie nikogo nie ma.