
Dziadek grafoman
Użytkownicy-
Postów
105 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Dziadek grafoman
-
Zacząłem regularnie podglądać “moją” instruktorkę. Każdą prywatną sesję zaczynałem od wizyty na Moretonie. Na początku interesowało mnie wyłącznie nurkowanie z Evą. Jeśli nie nurkowała, to dawałem jej spokój. Ale po pewnym czasie życie prywatne Evy również mnie wciągnęło. Zacząłem podglądać ją nawet wtedy, jak nie nurkowała. Dowiadywałem się o niej coraz więcej. Fascynowała mnie prostota jej codzienności. Żyła bardzo skromnie. Cały jej czas wypełniała praca, która również była jej pasją. Ktoś, kto zarabia na szkoleniu nurków, pewnie miałby rafy i nurkowania dosyć w swoi prywatnym życiu, ale ona wręcz przeciwnie. Większość czasu spędzała w wodzie. Albo snorkując swobodnie z rurką albo nurkując z butlą. Jak miałem szczęście i trafiałem z transmisją w czasie gdy nurkowała sama, to miejsca które odwiedzała były najbardziej interesujące. W miarę jak poznawałem ją coraz lepiej, zaczęła fascynować mnie jej osobowość. Urzekła mnie prostota jej myśli. Pojęcia przebiegłości, cwaniactwa, podstępu czy nawet kłamstwa, były jej zupełnie obce. Ponieważ miałem możliwość konfrontacji jej słów z jej myślami, stwierdziłem z wielkim zdziwieniem, że Eva zawsze jest szczera. Nigdy nikogo nie oszukuje, nawet w najdrobniejszych sprawach. Jej myśli były proste i zbyt naiwne, można by powiedzieć, infantylne, jak na kogoś to ma odpowiedzialną prace i jest już dojrzałą, choć młodą osobą. Życie w jej pojęciu było zbyt łatwe, zbyt wyidealizowane. Myślałem o niej wtedy: - “Eva to nie tak, dziewczyno jesteś naiwna. Ktoś cię wykorzysta, oszuka. W końcu za to oberwiesz. Ludziom nie zawsze warto ufać.” Dziwiło mnie również, że Eva jest sama. Jej codzienność, choć przebiegała w gwarze śmiechu i krzyku dziesiątków turystów z całego świata, to tak naprawdę była bardzo samotna. Wprost z mariny jechała do wynajętego przez siebie domu i żyła tam niemal jak pustelnik. Całymi dniami z nikim nie rozmawiała. Jej rodzina też jakby o niej zapomniała. Może rodzice do niej dzwonili, ale musieli robić to rzadko, bo ja nigdy tego nie zaobserwowałem. Raz byłem świadkiem jej rozmowy z koleżanką z hotelu. Eva dzwoniła do recepcji i prosiła żeby poprosić koleżankę, bo chciała z nią uzgodnić na którą zmianę ma przyjść w przyszłym tygodniu. Koleżanka powiedziała jej, że jeszcze nie wie, bo planuje jakieś spotkanie i powiedziała, że do niej oddzwoni. Poprosiła, żeby Eva podała jej numer. Eva to zrobiła, a ja, nie wiem po co, go sobie zapisałem na jakimś skrawku papieru. Eva była bardzo ładna i wielu młodych kursantów próbowało ją podrywać, ale ona, choć niektórzy jej się podobali, nie wiedziała jak i co ma im odpowiadać, żeby nawiązać znajomość. Jednak po krótkim czasie sytuacja się zmieniła. Eva przestała być sama. Eva dorabiała dodatkowo jako kelnerka w hotelu. Była bardzo lubiana przez pracujący tam personel. Zawsze grzeczna, nad wyraz uprzejma i zawsze uśmiechnięta, wzbudzała sympatie współpracowników. Nigdy nie zaobserwowałem, żeby wpadła w gniew i na kogoś krzyczała albo nawet mówiła do kogoś podniesionym głosem. Już wcześniej wiedziałem, że Evie podoba się jeden z pracowników hotelu. Był to młody Szwed o imieniu Nils. Jednak na samą myśl o tym, że miałaby go jakoś podrywać, robiła się zawstydzona. Coś musiało się jednak wydarzyć bo sytuacja nagle się zmieniła i Eva zaczęła spotykać się z Nilsem. Nie wiedziałem co się wydarzyło, ponieważ nasz sprzęt nie dawał nam możliwości czytania ludzkich wspomnień. Transmisja dotyczyła wyłącznie zdarzeń w czasie rzeczywistym i dotyczyła tylko tego, co działo się w danej chwili i tylko to w czasie krótkiej transmisji mogliśmy zobaczyć. Jeśli człowiek przywoływał w danej chwili wspomnienia z pamięci i o nich myślał, to mogliśmy to obserwować na monitorze, ale nic więcej o zawartości pamięci nie wiedzieliśmy. Nils zaczął odwiedzać Evę w jej domku, aż w końcu po kilku tygodniach, zakochana w nim Eva zaprosiła go do siebie na kolację. Czuła że on tego oczekuje. Widziałem jak wiele ją to kosztowało i jak bardzo to przeżywała. Eva zakochała się w Nilsie i zaplanowała z nim seks. Chciała to zrobić, ale ja, w przeciwieństwie do Nilsa, wiedziałem że będzie to jej pierwszy raz i wiedziałem jak bardzo się denerwowała i wstydziła. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale ja też chciałem przy tym być. Chciałem się tam bezczelnie wprosić, choć nikt sobie tego nie życzył i nikt mnie nie zapraszał. Łapałem się na tym, że jestem głupio, bezsensownie zazdrosny. Myślałem: - “Nils, nawet nie wiesz jak ci chłopie zazdroszczę.” Oglądanie tej transmisji nie było prostą sprawą. Musiałem nawiązać połączenie bardzo wcześnie. O piątej rano nikogo jeszcze w instytucie nie było. Nocny strażnik mnie wpuścił, bo dobrze go znałem, ale był podejrzliwy. Ustanowiłem połączenie. Na Moretonie było po 22. Na wyspie, pomimo tego że było już ciemno, musiało być bardzo gorąco, ponieważ okna były szeroko pootwierane. Słyszałem szum fal oceanu. W pokoju panował mrok. Nils był z Evą. Musiał być już dłuższą chwilę. Siedzieli razem przy stoliku na którym stała zapalona świeca. Oboje w rękach trzymali duże lampki, pełne czerwonego wina. Cicho szeptali sobie czułe słowa. Eva była w krótkiej kolorowej sukience z cienkiej bawełny z dużym dekoltem. Nic pod nią nie miała a Nils nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała bardzo seksownie. Połączyłem się w samą porę. Nils przystąpił do działania. Podszedł od tyłu do siedzącej dziewczyny i zaczął delikatnie, ale namiętnie całować jej szyję i ramię. Odstawiła lampkę z winem, a Nils włożył rękę za dekolt i objął ręką małą dziewczęcą pierś. Następnie podniósł ją z krzesła tak aby wstała i zdjął z niej sukienkę. Eva ulegle podniosła ręce żeby mu to ułatwić. Pod sukienką nie miała niczego. Przełączyłem transmisje na Nilsa żeby móc ją zobaczyć. W świetle świecy wyglądała pięknie. Opuściła ręce i stała z pochyloną głową. Jej długie, rozpuszczone włosy przysłaniały jej zawstydzoną twarz i małe dziewczęce piersi, dotykając przy tym nabrzmiałych, podnieconych sutków. Nils ściągnął koszulę i przytulił ją do siebie a następnie ukląkł przed nią dotykając ustami jej łona. Eva namiętnie wzdychając objęła jego głowę rękami. Następnie Nils rozebrał się do naga i położył ją na łóżku. Ja w międzyczasie zresetowałem transmisję i przełączyłem z powrotem na Evę. Byłem świadkiem najbardziej zmysłowych scen, jakie mogłem sobie wyobrazić. Wprawiony Nils dobrze wiedział jak rozpalać zmysły dziewczyny. Nie śpieszył się, ale był konsekwentny. Eva rozłożyła nogi i zamknęła oczy a ja słyszałem szybkie bicie jej serca. Westchnęła w chwili połączenia z Nilsem. Nils spokojnymi ruchami doprowadził ją do długiego orgazmu. Eva cicho wzdychała, mocno go obejmując a następnie nagle zamilkła a ja na monitorze wyobraźni zobaczyłem dziwną psychodeliczną wizję. Zobaczyłem powoli wirującą, przejrzystą toń błękitnego oceanu, a w nim bardzo szybko zmieniające się obrazy morskich kolorowych stworzeń o dziwnych wydłużonych kształtach z długimi mackami i płetwami, których próżno by szukać w naturze. Podobnie jak w snach Roseline, obrazy płynnie przechodziły jeden w drugi. Ale Eva nie spała, była w transie. Przeżywała orgazm. Była z mężczyzną. Swoim ukochanym, jedynym, nadzwyczajnym mężczyzną, Nilsem. Byłem tak podniecony, jak nastolatek, któremu pierwszy raz udało się dorwać pornola. Tego wieczora, a właściwie mojego wczesnego ranka, jeszcze dwa razy resetowałem transmisję, żeby móc dalej się z nią łączyć. Aż zacząłem się obawiać o to czy nie przegrzeję aparatury. Pomyślałem, że Eva ma szczęście, że swój pierwszy raz przeżyła w rękach fachowca a właściwie artysty. Nie jedna dziewczyna chciałaby inicjować swoje życie seksualne w taki właśnie sposób. Mój erotyczny ranny seans gwałtownie przerwał Georg. Przyszedł wyjątkowo wcześnie i był trochę wystraszony, że pracownia jest otwarta już tak wcześnie rano. - Ej, Thomas, co to ma być? Co tu robisz tak wcześnie, co? Nie wiedziałem jak długo się przyglądał zza mojego ramienia. - E, nic, nic. Nie umiałem spać i chciałem sobie coś zobaczyć. - Coś zobaczyć. Coś tu kręcisz. Ty coś za często tu przychodzisz ostatnio. Co cię tak zainteresowało? Gadaj no prawdę. - No przecież ci powiedziałem, chciałem coś zobaczyć. - Coś albo kogoś? - A co to za różnica? - Thomas nie mówili ci rodzice, żebyś zanadto nie uzależniał się od komputerów. Jeszcze coś nabroisz i tyle będzie. - Przemyślę twoje uwagi. Thomas miał racje. Za często chciałem ją podglądać. W końcu zacząłem się łapać na tym, że uzależniam się od tych transmisji. Przed każdą transmisją czułem łaskotanie w okolicach brzucha i wzrastał mi puls. Po głowie chodziła mi natrętna myśl, której nie chciałem do siebie dopuszczać. Ale w końcu ona zwyciężyła i powiedziałem w myślach sam do siebie: - “Co ty głupku wyprawiasz. Przecież się w niej zakochujesz, a właściwie już się zakochałeś.” Postanowiłem, że muszę ograniczyć transmisje z Evą. To przecież do niczego dobrego nie doprowadzi. To zwykła dziewczyna jakich wiele, do tego zajęta i mieszkająca na drugim końcu świata. Łączyłem się z Australią jeszcze przez kilka tygodni, ale coraz rzadziej. Zresztą te transmisje przestały być dla mnie miłe. Za każdym razem obserwowałem jak Eva coraz mocniej zakochuje się w Nilsie i jak bardzo się od niego uzależniła. Słyszałem jak często o nim myśli i powtarza w myślach odmienione na wszystkie możliwe sposoby: - “Mój Nils. Mój kochany Nils.” W końcu dałem sobie z tym spokój i przez dwa tygodnie w ogóle nie łączyłem się z Moretonem. A właściwie to z nikim się nie łączyłem. Zająłem się pracą a sprzęt zostawiłem Georgowi i Jackowi. Jednak pewnego popołudnia, jak już miałem iść do domu i zostałem sam w pracowni, znowu ciekawość zwyciężyła. - “Tylko jedna krótka sesja.” Pomyślałem. Ustanowiłem połączenie i zobaczyłem że Eva leży w łóżku. Zdałem sobie sprawę, że tam jest środek dnia. Słyszałem, że ma bardzo wysokie tętno. Usłyszałem, że ciągle płacze. Płakała bez przerwy a w myślach, zapłakanym, słabym głosem, powtarzała mantrę: - “To już koniec. To już koniec.” Na monitorze wyobraźni zobaczyłem wskaźnik niepokoju, który sygnalizował maksymalnie silny sygnał. Pomyślałem: - “Czego koniec?! Jaki koniec? Czego się tak boi?” Wstała z łóżka i ubrała piankę. Wzięła maskę i rurkę, wyszła z domu i podjechała samochodem do pobliskiego molo nad oceanem. Zostawiła otwarty samochód, przekroczyła barierkę i wskoczyła do wody. Byłem przerażony. Nigdy wcześniej w tym miejscu tego nie robiła. Tak, jakby nie obchodziło ją, czy nie ma w wodzie jakiś ukrytych przeszkód. Eva zawsze wchodziła na tym molo do wody w miejscu specjalnie do tego przeznaczonym, ale dzisiaj zachowała się inaczej. Szybko płynęła w stronę rafy i brzegowego klifu. Trzy razy musiałem resetować transmisję, żeby ciągle ją obserwować. Była w wodzie od godziny. Oddychała z coraz większym trudem, słyszałem jej bardzo wysokie tętno, czułem że jest bardzo zmęczona. Uczucie niepokoju ciągle jej nie opuszczało. Wskaźnik na monitorze ciągle wskazywał maksymalną wartość. To było do niej zupełnie nie podobne. W myślach powtarzała ciągle: - “To już koniec, to już koniec, Nils to już koniec.” Nie była w stanie skupić myśli na niczym innym. Nie rozumiałem co jej się stało i o co chodzi. W końcu na monitorze wyobraźni, zobaczyłem jej wspomnienie. Przez chwilę zobaczyłem Nilsa leżącego nago na łóżku a na nim jakąś młodą kobietę, siedzącą na nim okrakiem i poruszającą biodrami. Wtedy zrozumiałem, że nakryła Nilsa na zdradzie. Było mi jej bardzo żal, bardzo jej współczułem. Eva podpłynęła do brzegu pod skalistym klifem. Nie miałem pojęcia co planuje. Zostawiła płetwy i maskę i zaczęła boso, tylko w piance wspinać się na klif. Znowu usłyszałem jej myśl: - “To już koniec.” Czerwony pasek na monitorze nie znikał ani na moment. Za chwilę usłyszałem kolejną myśl. która wzbudziła we mnie grozę: - “Nie chce więcej żyć!” Zrozumiałem wreszcie co to wszystko może znaczyć. Krzyknąłem na cały głos: - Eva, nie!!! Co ty chcesz zrobić?! Eva nie!!! Patrząc jak wspięła się na półkę skalną i stanęła na jej skraju, zacząłem intensywnie myśleć: - Co zrobić, co zrobić! Thomas, myśl!! I wtedy doznałem olśnienia. - “Telefon, ku..a telefon! Może ma go ze sobą? Przecież gdzieś tu jest numer, gdzieś tu leży. Gdzie ta kartka, gdzie jest ku..a ta kartka!” Zacząłem nerwowo przerzucać papiery na naszych biurkach. Znalazłem. - Jest, jest, numer, numer! Szybko! Drżącymi rękami zacząłem wybierać numer. Pomyliłem się, znowu spróbowałem, znowu się pomyliłem. Eva zaczęła przechylać się do przodu w stronę przepaści, a monitor wyobraźni pokazał obraz wizji podobny do tego, który już widziałem, lecz woda w oceanie wirowała bardzo szybko i była bardzo ciemna, granatowa, prawie czarna. Zamiast wodnych stworzeń pływały w niej czarne rozciągnięte stwory. W głośnikach słyszałem ostatnią myśl Evy: - “...Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie...” W końcu udało mi się wybrać numer. Usłyszałem sygnał. Wydawało mi się, że w głośnikach słyszę lekkie brzęczenie wibrującego telefonu. - “Ma go! Ma go przy sobie!!! Co jej powiem, Boże, co jej powiem?! Odbieraj, Eva nie skacz, odbieraj! Jak ją powstrzymać?!” Nie miałem pojęcia co mam jej powiedzieć. Dziesiątki myśli przelatywały mi przez głowę. Nic sensownego do głowy jednak mi nie przychodziło. W końcu przypomniałem sobie, jak przy piwie, Jack i Georg instruowali mnie, co mówi się kobietom, żeby poprawić im nastrój i przychylnie je do siebie usposobić. Georg i Jack zgodnie twierdzili, że to uniwersalna formuła, która działa niezawodnie na wszystkie kobiety świata, w wieku od lat pięciu do stu pięciu. Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Widziałem na monitorze, że Eva przykucnęła i się cofnęła, a słuchawce telefonu usłyszałem znajomy zapłakany głos: - Słucham. Wziąłem głęboki oddech i cały wysiłek skupiłem na tym, aby w moim głosie nie było słychać żadnych emocji i żeby brzmiał jak najbardziej oficjalnie. - Dzień dobry. Czy to pani Eva Ryan? - Tak słucham? - Czy pani jest instruktorką nurkowania na wyspie Moreton w Australii i pracuje pani w firmie “Blue Reef“? - Tak, pracowałam tam, już nie pracuję. - Pani Evo, jestem sekretarzem Uniwersyteckiego Międzynarodowego Towarzystwa Nurkowania Swobodnego w mieście San Jose w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Czy pani mnie słyszy? - No słucham. - Zarząd klubu zobligował mnie do przekazania pani informacji, że została pani zwyciężczynią corocznego plebiscytu, organizowanego przez nasz klub. - Jakiego plebiscytu? - Na najładniejszą nurkę, instruktorkę na świecie. - Cooo takiego??? - No tak, nasi członkowie nurkują na całym świecie i korzystają z usług rożnych firm związanych z nurkowaniem. Kapituła plebiscytu w tym roku wybrała panią, jako zwyciężczynię. - Mnie??!! - No tak, zostałem zobowiązany do osobistego przekazania pani nagrody. - Jakiej nagrody? - Nagrodą jest pięć tysięcy dolarów amerykańskich, dyplom... i puchar. Plotłem bez sensu. - Chcesz mi dać pięć tysięcy dolarów? - No tak, a do tego dyplom... i puchar. I muszę to zrobić osobiście, takie mamy reguły. Czy mogę przylecieć do pani w przyszłym tygodniu, czy znajdzie pani dla mnie chwilę czasu? - Co takiego? No nie wiem. Przylecisz specjalnie do mnie z Kalifornii? - Niech się pani zgodzi, bardzo proszę. Jeśli znalazłaby pani dla mnie trochę czasu, to bardzo chętnie bym ponurkował na rafie. Nigdy nie byłem w Australii. - Nurkujesz? - Tak, oczywiście. Za wszystko zapłacę. Pani Evo, chciałbym poinformować panią również, że kapituła przewidziała dodatkową nagrodę. - Jaką nagrodę? - Tygodniowy pobyt w San Jose. W tym zwiedzanie Kalifornii i wykład w naszym towarzystwie. Całkowicie na koszt towarzystwa, włącznie z biletami lotniczymi i kosztami hotelu. Zwiedzanie z przewodnikiem. - Z przewodnikiem tak? Słyszałem, że ton głosu Evy wyraźnie się zmienił. - Tak z przewodnikiem. - No niech zgadnę, a kto nim będzie? - No... ja. - A... ty. No jakoś akurat... tak pomyślałam. W tym momencie oczy Evy wypełniła przedziwna mieszanka substancji łzowej. Łzy smutku i rozpaczy pomieszały się gwałtownie ze łzami śmiechu i radości a Eva nie mogła się już powstrzymać i zaczęła się śmiać, czerwony pasek zniknął z monitora, a ja poczułem się jak bohater. - To wiesz co, ja mam teraz dużo czasu, przywieź najpierw tą nagrodę i ponurkujemy a potem się zobaczy, jak będzie ze zwiedzaniem Kalifornii. - Oczywiście pani Evo. Na początku przyszłego tygodnia zgłoszę się do pani. Zadzwonię, jak już będę w Brisbane. - Skąd masz mój telefon? - Nasz nurek, który z panią nurkował w tym roku, zgłosił panią do plebiscytu i dał mi pani numer telefonu. - No dobra już dobra, nie nawijaj, przyjedź zobaczymy. - To do zobaczenia. - See you soon. Eva przerwała rozmowę a ja zobaczyłem, że zaczyna ostrożnie schodzić z klifu. Teddy przerwał połączenie a ja pomyślałem: - “Jesteś wielki.” I zaraz potem: - “Ja pierniczę... co ja narobiłem?!” ............................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
1
-
Dzięki za komentarz. No niestety, ja nie piszę krótkich tekstów. Piszę opowiadania. Teraz piszę piąte. Po prostu mnie to cieszy, taka moja zabawa. Nawet tak jakoś spontanicznie powstała mi norma na około 300 stron. Potrzebuję tyle miejsca żeby rozwinąć pomysł i doprowadzić go do końca. Znajomi którzy czytają moje teksty twierdzą, że na przeczytanie mojego opowiadania wystarczą cztery godziny. Jeśli miałbym je komuś pokazać to raczej musi być tak, bo inaczej sie nie da. Masz rację, bardzo rzadko oceniam tu innych, choć często czytam teksty. Nie czuję sie kompetentnym żeby to robić, nie jestem humanistą. Nigdy nie odważył bym sie napisać tu, że coś mi sie nie podoba. No może z jednym wyjątkiem. Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom i sam ich często używam ale nie podobają mi sie teksty które oprócz wulgaryzmów nie niosą nic więcej. Pozdrawiam @Dziadek grafoman Odważylbym
-
Następnego dnia. Jack pełen obaw i bardzo zawstydzony został sam w laboratorium. Czuł, że serce wali mu ze wstydu i czuł wypieki na twarzy. Był jak zdrajca, który zamierza inwigilować kochaną przez siebie osobę. Wiedział doskonale, że Susan niczym sobie na to nie zasłużyła. A jednak włączał po kolei urządzenia. Identyfikator dziewczyny już wcześniej ustaliliśmy mu przy okazji, jak poszedł wcześniej z nią na randkę, a my z Georgiem zostaliśmy jeszcze w pracowni. To miał być dowcip dla Jacka, ale nigdy nie wracaliśmy do tego. Jack wprowadził dane i po kilkunastu sekundach zobaczył oczami Susan znajomy obraz wynajętego przez siebie mieszkania. Kończyła właśnie przygotowywanie sosu do spaghetti. Sosu, który Jack szczególnie lubił. Jack usłyszał myśli Susan: - “Muszę dodać oregano, on to lubi.” Jack zobaczył jak Susan dodaje przyprawę i intensywnie miesza sos. A po chwili znowu usłyszał jej myśl: - “Wszystko gotowe, makaron ugotuję jak przyjdzie. Dlaczego go jeszcze nie ma? Powinien już wrócić. Znowu coś tam kombinują w tym swoim laboratorium. Co oni tam wymyślili i dlaczego tak to ukrywają?” Susan usiadła na fotelu. - “Zmęczona jestem. Niby to tylko porządki i obiad.” Siedziała w milczeniu z zamkniętymi oczami, a w jej głowie przez chwilę panowała pustka. Po kilku minutach Jack znowu usłyszał jej myśli: - “Czy on chce mi się oświadczyć? Może tylko mi się zdaje? Czy będę z nim szczęśliwa? Chyba tak. Niech to lepiej zrobi jak najszybciej. Chciałabym mieć to już za sobą. Lucas pamiętasz o mnie jeszcze? Przecież mówiłeś, że mnie kochasz. Dlaczego mi to zrobiłeś? Ta twoja Nicol, co w niej takiego widziałeś? Co miała więcej ode mnie? Lukas, dlaczego mnie zostawiłeś?” Susan sięgnęła po chusteczkę i wytarła policzek. Jack domyślił się, że wytarła łzy. Znowu słyszał myśli Susan: - “Dlaczego mnie zostawiłeś? Co ta głupia gęś miała, czego mi brakowało?” Jack przerwał transmisję. Nie, chciał już tego więcej słuchać. Myślał: - “Ten jej chłopak miał na imię Lucas. Susan, dlaczego jeszcze za nim tęsknisz? Jadę do niej. Moje miejsce jest przy niej. Kto to jest ta Nicol? To chyba ta dziewczyna dla której on ją zostawił?” Jednak Jack w kolejnych dniach i tygodniach ciągle wracał samotnie do aparatury i słuchał myśli Susan. Umówiliśmy się razem, że każdy z nas będzie mógł samemu zostawać przy sprzęcie i oglądać to, co będzie chciał. Wspólne podglądanie świata trochę nas już znudziło i zabierało nam dużo czasu, a oglądanie go w samotności dawało więcej możliwości i było ciekawsze. Każdy z nas mógł patrzyć na to, co go szczególnie interesowało. Nie zaprzestaliśmy oczywiście wspólnych seansów, ale były one rzadsze i najczęściej ukierunkowane na coś, co miało znaczenie badawcze i co chcieliśmy sprawdzić. Podglądanie ludzi dla samego podglądania, zostawiliśmy sobie na indywidualne sesje. W ten sposób Jack coraz więcej dowiadywał się o Susan. Obserwował, że Susan bardzo często myśli o Lucasie. To, że akurat za pierwszym razem trafił na Susan zatopioną w myślach o nim, wcale nie było przypadkiem. Ona myślała o nim niemal bez przerwy. Jednak Jack stwierdził, że nawet jeśli Susan ciągle kochała Lucasa, to jej myśli były czyste. Często w myślach Susan porównywała Lucasa do Jacka i Jack zawsze w tych porównaniach wychodził pozytywnie. Często też Jack słyszał o sobie że “jest kochany”, że Susan “bardzo go kocha” i że tęskni za swoim “kochanym Jackiem”, wtedy jak zamiast wracać do domu to ją podgląda. Dlatego Jack, choć na początku bardzo się przejął i martwił częstymi myślami Susan o Lucasie i był o to zazdrosny, to w końcu zrozumiał, że te myśli, choć bardzo osobiste i czułe, nie stanowią zagrożenia dla ich związku. Jack zrozumiał, że Susan jest całkowicie przekonana do tego aby być z nim i wcale nie myśli o tym, aby do Lucasa wracać. Wręcz przeciwnie, oczekuje jego oświadczyn. Susan nie szukała kontaktu z Lucasem, nie próbowała do niego dzwonić ani nie interesowała się, co się z nim teraz dzieje. Wiedziała od znajomych tylko tyle, że ożenił się z Nicol i że ta urodziła córkę, która ma na imię Abigail. Jednak uczucie Susan do Lucasa było tak głębokie, że nie potrafiła się od niego uwolnić. Jack widział, że Susan kocha ich obu, jednak wybór już dawno padł na niego. Zrozumiał, że nie ma prawa oczekiwać aby Susan wymazała Lucasa z pamięci i że ten na zawsze będzie już jej częścią. Wiedział już, że po prostu taka jest Susan. Jak każdy człowiek jest wolna i myśli o czym chce, a on nie ma prawa oczekiwać aby było inaczej. Przekonał się, że jeśli chce Susan, to musi ją wziąć taką, jaką ona w istocie jest, z jej wspomnieniami, marzeniami i myślami. Zrozumiał, że wiążąc się z kimś, nawet przy największym uczuciu, nigdy nie dostaniemy dla siebie kochanej osoby w całości. Jack dowiedział się, że Lucas był pierwszą miłością i pierwszym chłopakiem Susan. W myślach dziewczyny często widział jej wspomnienia a w nich jej randki z Lucasem oraz obrazy z chwil kiedy Susan się z Lucasem kochała. Te wspomnienia były dla niej ważne i mocno zapisane w jej umyśle. W jednym ze wspomnień, Jack zobaczył jak Susan wchodzi do mieszkania Lucasa i zastaje go w łóżku z Nicol. To bardzo głęboko zapadło w jej pamięci i w myślach często do tego wracała. Jack zdążył zauważyć nazwę ulicy i numer mieszkania, które wynajmował Lucas. Z ciekawości postanowił, że spróbuje sprawdzić czy Lucas jeszcze tam mieszka. Wpisał dokładne współrzędne z mapy miasta i polecił Teddy‘emu szukać rekordów w takiej lokalizacji. Włączył urządzenia. Jednak Teddy znalazł nie mężczyznę, ale kobietę. Była to Nicol, żona Lucasa. Jack zobaczył jej oczami leśną polanę, przeciętą górskim potokiem. Na tle opalizującej zieleni leśnej trawy, odcinał się połyskujący w słońcu strumień wartkiej wody. Jack słyszał szum wody i śpiew ptaków. W pierwszej chwili pomyślał, że pomylił lokalizację albo Teddy zanotował jakiś błąd oprogramowania. Jednak wszystko się zgadzało. Lokalizacja odpowiadała mieszkaniu Lucasa a Teddy nie pokazywał błędów. Dopiero jak kobieta odwróciła głowę w stronę nadchodzącego z drugiego pokoju głosu dziecka, to Jack zrozumiał na co właściwie patrzył. Patrzył na “ścianę”, czyli na fototapetę która stała się modna w latach czterdziestych XXI wieku. Nawiązywała korzeniami do fototapet stosowanych powszechnie od połowy XX wieku, czyli do kolorowych, wielkoformatowych zdjęć naklejanych pasami na ścianie. Jednak ta fototapeta, którą właśnie oglądał Jack, była czymś zupełnie innym. Była nowoczesnym urządzeniem multimedialnym. Jej podstawę stanowił cienki wyświetlacz ciekłokrystaliczny, sprzedawany w wielkich rolkach, które przyklejało się na ścianach mieszkań, podobnie jak dawną fototapetę. Takim cienkim ekranem oklejało się całą, lub dużą część ściany. Do zestawu dołączony był sterownik oraz zestaw dobrej jakości głośników. Sterownik można było programować i wyświetlał on na ścianie ruchome obrazy pięknych widoków, które urządzenie pobierało na bieżąco z internetu. Obraz, jeśli użytkownik sobie tego życzył, wzbogacony był dźwiękiem, na przykład płynącej wody albo szumem wiatru i tym podobnymi iluzjami. O takim właśnie urządzeniu mówiono, że to “ściana”. Można było na niej również oglądać filmy lub teledyski zespołów muzycznych albo odbierać telefon z przekazem wideo. “Ściana” posiadała własny numer, pod który można było dzwonić. Można było z niej również obsługiwać internet, sprawdzać pocztę, przeglądać strony itp. Takie urządzenie było modne, miało umiarkowaną cenę i w większej lub mniejszej wersji, stało się obowiązkowym wyposażeniem niemal każdego mieszkania. Ściana stopniowo wypierała telewizory i monitory. Nicol usłyszała głos dziecka i odwróciła głowę, a wtedy Jack zobaczył duży salon z otwartymi drzwiami do sąsiedniego pokoju. Usłyszał jej rozmowę: - Abigail, co tam robisz? Choć tutaj, chcę cię widzieć! Z otwartych drzwi wybiegła mała urocza dziewczynka z jasnymi włosami, spiętymi w dwa kucyki po bokach głowy. Mogła mieć około czterech lat. - Co tam mamo? Tu jestem. Kiedy wróci tata? - Dlaczego ciągle o niego pytasz? Mała Abigail nagle z pogodnego uśmiechu przeszła do dziecięcego płaczu. - Dlaczego beczysz? - Bo ciągle się kłócicie. Nicol wzięła córkę na ręce i przytuliła. - Nie płacz, dzisiaj nie będziemy, obiecuję. W tym momencie Nicol usłyszała cichy dźwięk swojego telefonu. Dostała sms-a. Postawiła córkę z powrotem na podłodze i wzięła telefon. Jack oczami Nicol odczytał treść wiadomości: - “Pizza z dowozem, zadzwoń.” Nicol pomyślała: - “Nie teraz, co chcesz ode mnie?” Znała ten numer i wiedziała kto wysłał sms-a. Wiedziała, że to nie reklama. Poszła z telefonem do kuchni, wybrała numer i Jack usłyszał cichą rozmowę: - Nie dzwoń do mnie teraz, jestem w domu, on zaraz wróci. - Nicol, tęsknię za tobą, nie mogę bez ciebie żyć, spotkamy się jutro? Pojedziemy znowu do tego lasu? - Nie wiem, jak pójdzie normalnie do pracy to dam ci znać, ale teraz mnie zostaw, nie mogę rozmawiać. Też za tobą tęsknię. Nicol się rozłączyła. Jack zobaczył na monitorze wyobraźni krótkie wspomnienie, a w nim leśną drogę. Były na niej dwa samochody. Nicol leżała na masce jednego z nich i obejmowała nogami młodego mężczyznę. Patrzyła na jego twarz. Myśl zniknęła a ona, czerwona na twarzy, poszła z powrotem do salonu. Jack napatrzył się na Lucasa we wspomnieniach Susan i zdążył zauważyć, że ten z kim Nicol była w lesie, to nie był Lucas. Teddy przerwał połączenie. Jack jeszcze kilka razy ustawiał transmisje na lokalizacje tego mieszkania. Łączył się albo z Nicol albo z Lucasem. Niemal wszystkie transmisje, kiedy oboje byli w domu, miały jedną wspólną cechę. A mianowicie Jack był świadkiem niekończących się awantur. Kłócili się o wszystko, najczęściej o drobiazgi. Po takich awanturach Lucas zawsze czule myślał o Susan. - “Susan, co ja narobiłem, jak mogłem cię dla niej zostawić? Jaki byłem głupi!” Jack pomyślał: - “On chyba myśli o niej częściej ode mnie.” Nicol zawsze uciekała wtedy czułymi myślami do swojego kochanka. W końcu Jack postanowił porozmawiać z Susan. Wiedział, że to ryzykowne, ale planował z nią życie i chciał dać jej jeszcze trochę czasu na przemyślenie wszystkiego. Chciał być pewny. Jak nadarzyła się okazja spokojnej rozmowy, Jack zaryzykował: - Susan, chcę tobą porozmawiać. - Co się stało? Susan z niepokojem spojrzała na Jacka, słysząc jego poważny ton głosu: - Wiesz, mam kogoś znajomego, zaufanego, który mieszka w twojej miejscowości. - Kogo? - Nie mogę ci powiedzieć, bo możesz go znać. - Szpiegujesz mnie? Zbierasz o mnie informacje? - Nie, ale przez przypadek coś się dowiedziałem. - O mnie? - Tak - Co? - Wiem o twoim byłym chłopaku. - Co wiesz?! Susan wyraźnie się zdenerwowała. - Przecież mówiłam ci kiedyś, że z kimś jestem, zanim zaczęliśmy chodzić. - Wiem, Susan ja nie mam do ciebie żadnych pretensji, ale chcę ci coś powiedzieć. - O czym? - O Lucasie. - Wiesz że ma na imię Lucas? Jednak mnie szpiegujesz! - Słuchaj mnie wreszcie. - Słucham. - Jego małżeństwo to toksyczny związek, jest na granicy rozpadu. Pewnie długo już razem nie będą. Zaskoczona Susan siedziała w milczeniu a Jack zobaczył łzy w jej oczach. W końcu się odezwała: - Przecież mają dziecko, mają córkę. - To niczego nie zmienia. - Skąd to wiesz? Gadaj, kto ci powiedział? - Nie mogę, obiecałem. - To pewnie jakieś plotki, jakieś bzdury. - To na pewno prawda. - Po co mi to powiedziałeś? - Chciałem żebyś wiedziała. - Dlaczego? Myślisz że cię zostawię? Ze ucieknę do niego? - Nic nie myślę. Kocham cię, wiesz o tym. ***** Historia Evy. Ciąg dalszy. Rok po Lilian Day. Ponieważ Jack dostawał nasz sprzęt do swojej dyspozycji, to i my z Georgiem, w wyniku tej umowy, dostawaliśmy sprzęt wyłącznie dla siebie. Mieliśmy zaplanowane sesje indywidualne. Na początku nie zależało mi na tym specjalnie. W przeciwieństwie do Jacka, nie miałem potrzeby podglądania jakiś konkretnych, wybranych ludzi. Jednak jak już dostawałem swoją szansę, to z ciekawością zaglądałem to tu, to tam, oglądając życie rożnych ludzi na całym świecie. Słuchając ich różnych języków i oglądając ich różne zwyczaje oraz uwarunkowania społeczne, kulturowe i religijne widziałem jak w istocie niewiele różnią się od siebie. Mając możliwość odsłuchiwania ich myśli ze zdziwieniem stwierdzałem, że to, co wydawało mi się oczywiste, a mianowicie że ludzie generalnie są szczęśliwi i radośnie przebiega ich życie, wcale nie jest prawdą. Myśli większości z nich ciągle wracały do jakiś bardziej lub mniej istotnych trosk i problemów. Niemal każdy człowiek czymś się martwił. Jego umysł był ciągle obciążony. Czym lepszy był status społeczny danej jednostki i czym bardziej rozwinięty kraj z którego pochodził podglądany, tym mniej harmonii i spokoju w jego myślach, a tym więcej lęków, niepokojów i zmartwień. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że szczęśliwych, cieszących się ze swojego życia o wiele łatwiej znaleźć wśród prostych ludzi i nacji, niż u ludzi bogatych z rozwiniętych krajów. Mogłem przekonać się jak bardzo potrafił im ciążyć bagaż ich dorobku, mieszkań, domów, samochodów, komputerów, trawników a w szczególności trosk o sprawy zawodowe, walkę o status społeczny, o pieniądze, o zdrowie, o wierność ich partnerów i generalnie, sprawy ich bliskich. Czym bardziej starali się być szczęśliwi, tym bardziej szczęśliwymi nie byli. Tak, jakby problemy same ich szukały. Ja chciałem znaleźć gdzieś na świecie spokój, harmonię, prostotę i radość z życia. Szukałem, godziny mijały, kolejne sesje łączności obciążały Teddy‘ego, a ja nie byłem zadowolony. W końcu wpadłem na pomysł, aby spróbować znaleźć kogoś, kto oddaje się z zamiłowaniem mojej pasji, a mianowicie nurkowaniu. Bardzo lubiłem nurkować, choć tak naprawdę to robiłem to o wiele rzadziej, niż naprawdę bym chciał. Nie miałem możliwości i czasu żeby zająć się tym na poważnie. Nie było również sprzyjających okoliczności. Starałem się chociaż raz w roku wyjechać gdzieś na marinę, na parę dni, gdzie można fajnie ponurkować, ale nigdy nie miałem okazji wybrać się w tym celu poza teren Stanów. Prawda jest taka, że w istocie byłem amatorem z niewielkim doświadczeniem i umiejętnościami. W trakcie jednej z sesji postanowiłem, że spróbuję ustawić parametry połączenia gdzieś, gdzie nurkowanie może dostarczać najwięcej radości. Wybór trudny nie był, popatrzyłem na mapę Australii szukając najpiękniejszych fragmentów wielkiej rafy. W końcu wybrałem wyspę Moreton, na wschód od miasta Brisbane. Wpisałem współrzędne i ustanowiłem połączenie. Wyliczyłem sobie w pamięci naprędce, że skoro tu jest godzina 19 to tam jest teraz około południa. W pierwszym połączeniu zobaczyłem małą wioskę nad brzegiem oceanu, oczami jakiegoś starca, który miał tam mały domek i mieszkał z żoną. Oboje prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. On nawet myślał niewiele. Najczęściej siedział i patrzył na ocean. Jednak wioska, plaża i widok oceanu był naprawdę piękny. W drugiej próbie trafiłem na młodą Niemkę, która razem z grupą swoich rodaków i rówieśników bardzo hałasowała w dużej tawernie, powstałej chyba specjalnie dla turystów. Rozmawiali o nurkowaniu i o seksie. Towarzyszący jej chłopcy często przeklinali. Chyba mieli dwie pasje. Nurkowanie i picie piwa i akurat oddawali się tej drugiej. Nie dawałem za wygraną i ustanowiłem kolejne połączenie. I wtedy znalazłem to czego szukałem. Zanim jeszcze zobaczyłem obraz na monitorze, to już usłyszałem charakterystyczne bulgotanie pęcherzyków powietrza z aparatu nurkowego i towarzyszący mu równy, spokojny oddech. Na monitorze zobaczyłem podwodny świat. To było piękno przyrody w najczystszej postaci. Czułem się, jakbym kupił bilet na film przyrodniczy. Z sygnału wyczytałem, że jest to kobieta, co mnie ucieszyło. Od początku podejrzewaliśmy zgodnie wszyscy trzej, że gdzieś w strukturze sygnału znajduje się również informacja o wieku jego nadawcy, ale pomimo starań, nie udało nam się tego zidentyfikować. Jednak z obrazu szczupłych, delikatnych rąk, opiętych pianką i delikatnych dłoni, domyślałem się że nurkująca kobieta jest młoda. Choć interesowałem się nurkowaniem, oglądałem wiele filmów, to nie zdawałem sobie sprawy, że rafa może być aż tak piękna. Tam gdzie byłem, razem z moją niczego nie świadomą przewodniczką, był prawdziwy podwodny raj. Ona pokazywała mi chyba najpiękniejsze miejsca na rafie, myśląc, że te widoki zarezerwowane są tylko dla niej. Dziwiłem się, że jest sama. Nikogo w zasięgu jej wzroku nie widziałem. Ona także nie rozglądała się za nikim. Trochę nie pasowało mi to do tego, czego mnie nauczono. Patrzyła jak zahipnotyzowana w piękno podwodnej przyrody. Miała bardzo spokojne, wręcz zwolnione tętno. Wiedziałem, że nie odczuwa żadnego lęku ani niepokoju. Obrazy zmieniały się powoli w miarę przesuwania się dziewczyny wzdłuż podwodnego klifu, porośniętego koralami. Moje doświadczenie wystarczało aby ocenić, że nurkuje z butlą ze sprężonym powietrzem na głębokości kilku metrów. Czerwone, purpurowe, pomarańczowe i fioletowe korale kontrastowały z barwami setek a może tysięcy, żółtych, jaskrawo niebieskich i czarnych ryb. Na szczęście pod koniec trzeciej dekady naszego stulecia, starania o odwrócenie zjawiska efektu cieplarnianego podjęte przez wszystkie rozwinięte kraje świata spowodowały, że kilka lat temu korale powróciły do swych zdrowych, jaskrawych barw. Ona wydawała się o niczym nie myśleć. Część aparatury analizująca myśli, niemal przez cały czas połączenia była zatopiona w ciszy. Natomiast monitor wyobraźni wyjątkowo wyraźnie harmonizował z tym co oglądała. Jakby wszystkimi zmysłami chłonęła piękno podwodnej natury. Byłem zachwycony. Pod koniec krótkiej transmisji zobaczyłem, że spojrzała na manometr i usłyszałem myśl dziewczyny wypowiedzianą spokojnym kobiecym głosem: - “30% trzeba wracać.” Domyślałem się, że pochodzi z Australii, bo myśl wymówiona była po angielsku z charakterystycznym akcentem. Teddy przerwał połączenie. Zdążyłem jeszcze zapisać identyfikator mojej podwodnej przewodniczki, wyłączyłem urządzenia i poszedłem do domu. Miałem nadzieje, że Georg nie przyprowadził znowu jakiejś dziewczyny. Po drodze pomyślałem: - Nie wiem kim jesteś, ale bardzo chciałbym być tam z tobą. Dwa dni później. Myśl o znalezionej przeze mnie nurce nie dawała mi spokoju i przy kolejnej okazji postanowiłem “spotkać” się z nią znowu. Nie zawiodłem, ponownie miałem okazje nurkować, ale w zupełnie innych okolicznościach. Tym razem zobaczyłem grupę młodych nurków rozmawiających ze sobą po niemiecku. Same młode chłopaki w wieku około 18 lat. Jakiś starszy nurek, ubrany w piankę, dzielił ich na grupy i dwóch z nich przydzielono obserwowanej przeze mnie dziewczynie. - Eva!... Franz i Erik są twoi. Bierz ich sobie! Eva mówiła do nich po niemiecku: - Ok, dawajcie chłopaki. Od tej chwili aż do momentu jak wrócimy na marinę trzymacie się tylko mnie, a ja chcę mieć was cały czas na oku. Pod wodą żaden z was nie ma prawa oddalić się ode mnie. Mam na imię Eva i tak się do mnie zwracajcie. - Ja jestem Franz. - A ja Erik. Widziałem, że chłopaki odnoszą się do niej z szacunkiem. Bardzo byłem ciekawy jak wygląda Eva i przestawiłem na chwile transmisję na Franza. Zobaczyłem ją oczami chłopaka i od razu pomyślałem: - “Eva, jaka jesteś ładna.” Byłem trochę zaskoczony, że ta bardzo młoda, ładna, delikatna dziewczyna, ubrana w seksowną obcisłą piankę, będzie opiekować się pod wodą dwoma niemieckimi turystami. Zobaczyłem częściowo zasłoniętą długimi, ciemnymi włosami, uśmiechniętą twarz o delikatnych rysach i lśniących ciemnych oczach. Te oczy od razy przyciągnęły moją uwagę. Emanowała z nich harmonia, z pozoru sprzecznych, bystrości, dziecięcej radości i dojrzałego wewnętrznego spokoju, równocześnie. Z podziwem obserwowałem z jaką wprawą radzi sobie ze sprzętem i z jaką wprawą, daje sobie radę z turystami, posługując się przy tym łamanym niemieckim. Jedynie długie gęste włosy uparcie jej przeszkadzały. Ale i one w końcu dały za wygraną, kiedy Eva spięła je z tyłu głowy. Widać było, że zna się na rzeczy. - “Musi być instruktorem. Może dlatego nurkowała sama.” Pomyślałem. I wtedy usłyszałem myśl Franza, którą z niemieckiego przetłumaczył translator: - “Ładna ta pani instruktor.” Zdążyłem jeszcze ponurkować wraz z nimi parę minut, do chwili kiedy Teddy przerwał połączenie. Znowu podziwiałem jej wprawę, gdy pod wodą pokazywała chłopakom jak obchodzić się ze sprzętem. Niektórych rzeczy które im pokazywała, ja też nie wiedziałem. .......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl Mam pytanie do forumowiczów. Jak dowiedzieć sie czy jest ktoś, kto czyta regularnie to opowiadanie ? :)
-
W taki właśnie lub podobny sposób wyglądały nasze kolejne seanse badawcze. Poszerzaliśmy wiedzę naukową dotyczącą aspektów technicznych odkrytego zjawiska, ciągle wprowadzając drobne usprawnienia w kalibracji urządzeń, ale przede wszystkim zdobywaliśmy wiedzę socjologiczną na temat kontaktów międzyludzkich w różnych aspektach. Widzieliśmy to, co intuicyjnie i tak każdy rozsądny człowiek na świecie rozumie. Doświadczenia unaoczniały nam, że ludzie nie są ze sobą do końca szczerzy albo ogólniej, że zazwyczaj myślą i mówią co innego. My, mogąc patrzyć oczyma poszczególnych osobników i jednocześnie czytać a właściwie słuchać ich myśli, mogliśmy doświadczać tego empirycznie. Jedno z takich doświadczeń zapadło mi w pamięci. ***** W mediach ogłoszono, że ma nastąpić spotkanie na szczycie prezydenta jednego ze światowych mocarstw oraz prezydentów dwóch małych państw, znanych na świecie z tego, że od wielu dziesięcioleci są w stanie permanentnego konfliktu zbrojnego. Nieustająco tląca się wojna o kawałek ziemi wielkości kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, od lat systematycznie wykrwawia oba niewielkie narody. Państwa te już dawno by się porozumiały, ale na tym skrawku terytorium znajdują się ważne dla obu narodów obiekty kultu religijnego i historycznego. Oba narody wywodzą swoje historyczne korzenie z tego właśnie regionu. Zbliżał się termin wyborów w dużym mocarstwie i prezydent starał się o reelekcję. Aby ocieplić swój wizerunek w oczach przeciwników politycznych, prezydent mocarstwa zaproponował, że podejmie się próby rokowań pokojowych pomiędzy zwaśnionymi krajami. Nie interesowaliśmy się specjalnie polityką, jednak byliśmy z Georgiem i Jackiem na tyle obyci w sytuacji na świecie, że wiedzieliśmy, że takie rozmowy nigdy do końca czystych intencji nie mają. Postanowiliśmy, że w ramach testowania naszych urządzeń, trochę sobie... posłuchamy. Chcieliśmy podglądnąć tajemnice “politycznej kuchni”. Oglądaliśmy w telewizji uprzejmości jakie zainteresowani przejawiali wobec siebie na początku spotkania. Uściski rąk i takie tam. Wiedzieliśmy, że udadzą się na rokowania “za zamkniętymi drzwiami” i stosownie się do tego przygotowaliśmy. Zlokalizowaliśmy dokładnie miejsce rozmów i ustanowiliśmy połączenie z prezydentem mocarstwa. Zobaczyliśmy jego oczami dwóch prezydentów siedzących naprzeciwko siebie i patrzących na siebie nieufnie. Przy każdym z nich siedział tłumacz. Prezydent mocarstwa rozpoczął spotkanie spokojnym tonem: - Panowie, po co wam ta wojna? Przecież czas to już zakończyć. Prezydent jednej ze stron konfliktu odpowiedział: - No właśnie panie prezydencie. Czas to już zakończyć. Czas żeby oni oddali nam naszą ziemię, która to właśnie nam się historycznie należy. Druga strona natychmiast ripostowała: - Przecież to nieprawda panie prezydencie. Nasi ojcowie wywalczyli ten skrawek ziemi, ponieważ tam mieszkają w większości członkowie naszego narodu. Ta ziemia jest z nami historycznie związana. - Przecież z naszym narodem też i to bardziej. Odpowiedział adwersarz. Prezydent mocarstwa westchnął głęboko, jednocześnie usłyszeliśmy jego myśl: - “Ech głuptaski, widzę, że nie da się was tak łatwo pogodzić. I bardzo dobrze, bo do obydwu dostarczamy spore ilości broni. Ktoś ją przecież musi kupować. Gospodarka jest najważniejsza a nasz kraj is first.” Prezydent mocarstwa się odezwał: - No przecież możecie na tym skrawku ziemi wyznaczyć strefę zdemilitaryzowaną i żyć wspólnie. Niech będzie i wasza i wasza. Wasze narody od lat żyły tam wspólnie. I było dobrze. Jedna ze stron: - Co takiego? Ta ziemia należy się tylko nam. Przecież nasze narody są wrogo nastawione. Kto miałby pilnować porządku na tej ziemi? Jakbyśmy wycofali stamtąd nasze wojsko i policję, to pozabijaliby się nawzajem. Prezydent mocarstwa: - No panowie, przecież możemy się tak dogadać, że ja poślę swoje wojska na ten teren i będą tam pełnić rolę sił rozjemczych, pokojowych oczywiście. Prezydent mocarstwa pomyślał: - “Fajne miejsce na bazę rakietową. Mogłaby się tam przydać, rozszerzyłaby naszą strefę kontroli. Baza lotnicza też by tam świetnie wyglądała. Trzymałbym w szachu pół kontynentu a te dupki mogłyby jeszcze za to zapłacić.” Prezydent jednej ze stron do prezydenta mocarstwa: - Co takiego? Tam miałyby stacjonować wasze wojska? - No, a dlaczego by nie? Przecież ktoś musi pilnować porządku na tym terytorium a jak sami widzicie, wy nie jesteście w stanie tego zrobić. Czas już skończyć tą wojenkę. - Przecież na to nie zgodziłoby się społeczeństwo mojego kraju. Doszło by do rewolucji, do wojny domowej! Prezydent mocarstwa pomyślał: - “No a co ty głupolu myślisz sobie? Jak nie umiesz plebsu za pysk trzymać to się nie nadajesz na prezydenta. A poza tym, bojownikom też byłaby potrzebna broń, a my mamy nadprodukcję. Gdyby nie wojny domowe to nasze znane marki zbrojeniowe by zbankrutowały. A gospodarka najważniejsza!” Prezydent drugiej strony: - A kto miałby płacić za pobyt tam waszych wojsk? Prezydent mocarstwa zabrał głos: - No to chyba oczywiste że wy. Przecież reprezentowalibyśmy tam wasz interes. No panowie zastanówcie się, na stole leży naprawdę korzystna propozycja pokojowa, satysfakcjonująca obie strony. Ja chcę wam tylko pomóc się porozumieć. Poza tym, takie rozwiązanie pozwoliłoby zacieśnić stosunki handlowe pomiędzy moim krajem, a waszymi. Mógłbym nakłonić naszych biznesmenów do zainwestowania w waszych krajach. Byłoby to możliwe, gdyby w sąsiedztwie stacjonowały moje wojska. Byłaby to dla was wielka korzyść. Nasze firmy dałyby pracę waszym ludziom. Przecież macie tylu bezrobotnych. Prezydent mocarstwa pomyślał: - “Przecież mogę was zalać naszą tandetą, bo na porządne rzeczy was nie stać. Po co wam rolnictwo, budownictwo? Wy macie szkolić młodych żołnierzy bo musicie bronić się przed sobą, a my wam wszystko wybudujemy i wyprodukujemy. Wasi robotnicy będą dla nas pracować za pół darmo. Inżynierów przywieziemy swoich. Wasi rolnicy niech idą pracować do naszych fabryk a żywić się będą za to co tam zarobią. Żywności sprzedam wam tyle, że będziecie nią rzygać! Gospodarka najważniejsza.” Prezydent jednej ze stron: - No przecież możemy sami rozwijać swój własny przemysł. Mamy wielu młodych, zdolnych ludzi. Prezydent mocarstwa odpowiedział: - No oczywiście. Właśnie moglibyśmy wam w tym pomóc. Damy wam najnowsze technologie, sami tego nie osiągniecie. Prezydent mocarstwa pomyślał: - “No patrzcie państwo, ale szczekacz. A co ty sobie myślałeś? Współpraca gospodarcza polega na tym że wielki dyma maluczkich. Chcesz być prezydentem i tego nie wiesz?” Prezydenci zwaśnionych stron: - To my rozważymy propozycje pana prezydenta. - Zorganizujemy rozmowy dwustronne i być może damy odpowiedź. I na tym konferencję pokojową zakończono. W telewizji powiedziano, że choć nie osiągnięto końcowego porozumienia, to poglądy stron bardzo zbliżyły się do siebie i negocjacje uznano za bardzo udane. ***** Jednym z obiektów naszych częstych obserwacji była znaleziona przypadkowo przez Teddy‘ego para młodych francuskich studentów. Obserwowaliśmy ich a właściwie to wyłącznie ją w określonych okolicznościach, a mianowicie kiedy zasypiała przytulona do swojego chłopaka, którego bardzo kochała. Roseline, bo tak na imię miała dziewczyna, była wyjątkowa. Miała bogatą wyobraźnię. Była studentką Królewskiej Akademii Malarstwa i Rzeźby w Paryżu i świetną już malarką. Zaraz po zaśnięciu, z głową na jego ramieniu, doznawała przepięknych, barwnych wizji, które wyświetlał nam monitor wyobraźni. Jak Roseline zasypiała sama, to tego nie obserwowaliśmy. Byliśmy zafascynowani tymi obrazami. Każdy z tych obrazów, sam w sobie był dziełem sztuki. Obrazy płynnie przechodziły jeden w drugi i z całą pewnością mózg odbierał je trójwymiarowo. Podejrzewaliśmy, że być może nasz sygnał też jest nadawany w trójwymiarze, ale nie byliśmy w stanie tego rozszyfrować. Jack był tak zafascynowany psychodelicznymi wizjami Roseline, że chciał skrinować ekran monitora. Zaprotestowaliśmy z całą stanowczością. Gdyby obrazy mu wyciekły, choćby za sprawą Susan i dostały się do mediów społecznościowych, to z pewnością wzbudziłyby zainteresowanie i szybko rozniosły się po świecie. Możliwe że Roseline by je rozpoznała i nasza tajemnica mogłaby zostać zagrożona. Ale to właśnie za sprawą Roseline dokonaliśmy kolejnego, ważnego odkrycia. Pewnego razu, w trakcie jej obserwacji, jeszcze zanim przyszedł do niej jej chłopak, Teddy dziwnie zareagował. Nagle zarejestrował, że dokładnie w lokalizacji Roseline pojawił się nowy sygnał. Zaczęliśmy to sprawdzać i stwierdziliśmy, że ten dziwny sygnał jest cały czas w lokalizacji dziewczyny, tak jakby był z nią w jakiś sposób związany. Nie był to sygnał jej chłopaka, bo nikogo przy niej nie było. Byliśmy również pewni, że nigdy wcześniej tego sygnału w lokalizacji Roseline nie obserwowaliśmy. Przełączyliśmy Teddy‘ego na ten sygnał i stwierdziliśmy, że jest inny od pozostałych. Na monitorach był tylko szum aparatury. Tedy pokazywał płaski wykres przerywany identyfikatorem i lokalizatorem. Nic więcej, żadnych dodatkowych danych, żadnego przekazu. Żadnych myśli ani dźwięków. Nic. Jak się później okazało, takich składowych było wiele, ale Teddy nam ich nie losował bo kazaliśmy mu szukać danych, a tych w tym przypadku było bardzo mało. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że takie sygnały w ogóle istnieją. - Co to może być? Zapytał Georg. Doznałem nagłego olśnienia, zresztą zadanie do trudnych nie należało: - Georg naprawdę nie wiesz? - A ty wiesz? - Wiem. - A ty Jack wiesz? Jack się uśmiechnął. Wtedy olśniło i Georga. - O jacie! Roseline zaszła w ciążę! - Transmisja zaczęła się przed kilkudziesięcioma sekundami. Uśmiechnęliśmy się wspólnie. - To niesamowite, od razu nadaje, jeszcze go prawie nie ma, kilkadziesiąt komórek a już nadaje. - Kiedy doszło do zapłodnienia? - Często mają seks, trudno powiedzieć. Ale na pewno nie dawniej niż kilka dni temu. Jej chłopaka wcześniej nie było. Był na feriach w domu. - Któryś z atomów, jednej z tych kilkudziesięciu komórek, już rezonuje z naszym detektorem. Zjawisko splątania już jest w toku. Życie człowieka od tego się zaczyna! To nieziemskie, ależ numer! - Może na tym etapie łatwo byłoby wyłapać która to komórka i zidentyfikować w niej “nadajnik“? - Może to pierwsza komórka układu nerwowego? - Co nam chce powiedzieć? - Hello, już jestem. Jestem dziewczynką i jestem tam gdzie mama. Melduję się. Nic jeszcze nie widzę, niczego nie słyszę, o niczym nie myślę, ale jestem. - Wielką tajemnicą jest, jak powstał jej identyfikator, nie uważacie? - To wyzwanie dla biologów. Jak już ujawnimy nasze odkrycie to pewnie od tego zaczną. Może dla naukowców innych dziedzin. Nawet nie wiem kto mógłby się tym zająć? - Przecież żeby nadać jej identyfikator inny od wszystkich pozostałych, to musi istnieć jakiś mechanizm, który tym steruje. To niewiarygodne, niewyobrażalne, nie z tego świata! Gdzie i czym jest centrala? - Jak niewiele jeszcze wiemy o tajemnicy ludzkiego życia. Obserwowaliśmy dziecko Roseline przez kilkanaście tygodni. Po dwóch tygodniach w sygnale pojawiły się dodatkowe składowe, których nie rozumieliśmy. W ósmym tygodniu usłyszeliśmy bicie serca, a po kolejnym tygodniu, oprócz bicia serca płodu, również bicie serca Rosaline oraz bardzo niewyraźne, pierwsze dźwięki otoczenia. Po kolejnym tygodniu słuchaliśmy już przelewania płynów ustrojowych w jelitach Roseline, a dziewczynka żywo reagowała na głos matki. Jej tętno, po usłyszeniu mamy, wyraźnie się zmieniało. Reagowała również na głos ojca, a sygnał wyraźnie się uspokajał, jak Roseline słuchała spokojnej muzyki. - Czy jest możliwe, że ona już coś słyszy? Zastanawialiśmy się z Jackiem. - Wątpię żeby słyszała uszami, są za mało rozwinięte, ale być może odbiera dźwięki całym swoim ciałem i mózg już je przetwarza. Pamiętaj, że jest zanurzona w płynie. Może słyszy tylko niskie składowe dźwięku? O czymś takim kiedyś słyszałem. W 11 tygodniu ciąży zobaczyliśmy pierwszy obraz. Jakież było nasze zdziwienie gdy po nawiązaniu transmisji, na zawsze pustym do tej porze monitorze, zobaczyliśmy czerwone tło. Nic więcej tylko czerwoną barwę, jednak raz ciemniejszą a raz jaśniejszą. - Panowie 11 tydzień, Tak szybko! - Nie znam się na medycynie prenatalnej, ale wydaje mi się, że to o wiele szybciej niż do tej pory sądzono. - Chyba masz rację Thomas. Ona już coś widzi? - Raczej nie widzi, ale możliwe że receptory wzroku są na tyle rozwinięte, że potrafią reagować na zmianę natężenia światła. A przecież jest na razie przeźroczysta. Może jej mózg już trenuje? Może przygotowuje się do widzenia? - Jeszcze o niczym nie myśli, ale już przygotowuje się do widzenia? Po kolejnym tygodniu, na monitorze wyobraźni, zobaczyliśmy pierwszy obraz. Poruszało się coś o nieokreślonym podłużnym kształcie. - Zaczyna myśleć! - Może ssanie paluszka jej już w głowie?! - Tak wcześnie?! I wreszcie w piętnastym tygodniu ciąży, doznaliśmy prawdziwego szoku. Z głośnika wyobraźni, bardzo niskim tonem, usłyszeliśmy niewyraźny dźwięk. Nie byliśmy pewni, ale przypominał trochę słowo: - “Margot.” Zaniemówiliśmy ze zdziwienia. W końcu Georg się odezwał: - Jacie, wymówiła w myślach swoje imię? Margot to imię obserwowanej przez nas dziewczynki. Roseline bardzo często wymawiała je, zarówno werbalnie, ale częściej w myślach. Po prostu rozmawiała ze swoją córką, jak tylko poznała płeć dziecka. Może Margot już się tego imienia nauczyła? Może pomyślała je, jako pierwszą świadomą myśl związaną z otoczeniem w jakim się rozwijała? - Możliwe że uczymy się mówić szybciej niż nam się wydawało! Podsumował Jack. - Chyba umiejętność mowy jest dla nas ważniejsza niż myśleliśmy. Ma bezpośredni związek z pojęciem ludzkiej inteligencji. Kto wie? Może warto nadawać dziecku imię zaraz po poczęciu, a nie jak się urodzi? Skonstatowałem. ***** Historia Susan. Ciąg dalszy. Pół roku po Lilian Day. Jack coraz mocniej wiązał się z Susan. Była ona radością całego naszego teamu. Wszyscy ją lubiliśmy i spędzaliśmy razem wiele czasu. Zaangażowanie Jacka było coraz bardziej widoczne. Susan aranżowała nam często wspólny program, przyrządzała posiłki, wybierała puby w których spędzaliśmy czas oraz rzetelnie dbała o roztargnionego Jacka. Praktycznie zachowywała się tak, jakby już była jego żoną. Była bardzo inteligentna, wyrozumiała i ogólnie bardzo dobra i czuła dla Jacka. Obserwowała nasze zaangażowanie w pracę, wiedziała ile spędzamy w niej czasu i doskonale rozumiała, że pracujemy nad czymś bardzo ważnym. Była pewna, że odkryliśmy coś znaczącego i bardzo chciała czegokolwiek się dowiedzieć. Jednak ja z Georgiem odsyłaliśmy ją do Jacka, a Jack bardzo ją przy tym przepraszając, nic nie chciał jej zdradzić. Susan pracowała w dużej firmie elektronicznej w San Jose i była coraz bardziej cenionym pracownikiem. Zaczęła dobrze zarabiać. Gdyby chciała, to byłaby w stanie całkowicie się usamodzielnić. Ale oczywiście mieszkała razem z Jackiem. On coraz poważniej myślał o trwałym z nią związku. Był z nią już cztery lata a prawie rok z nią mieszkał. Planował oświadczyny. Na podstawie kilku szczerych rozmów domyślał się, że Susan jest na to gotowa i tego właśnie oczekuje. Rozmawiał na ten temat również z nami. Jak piliśmy razem piwo w pubie a nie było Susan, potrafiliśmy szczerze rozmawiać o wszystkim. My zwierzaliśmy się Jackowi z naszych przygód, nie omijając ich najintymniejszych szczegółów, a Jack zwierzał się ze swoich planów. Niczego nie był pewny. Chciał poznać nasze zdanie. My bardzo lubiliśmy Susan i w głębi duszy zazdrościliśmy mu obaj, że poznał taką fajną i mądrą laskę, która jest w nim zakochana. Nasze relacje z dziewczynami były przelotne, niezobowiązujące a dziewczyny często się zmieniały. Trudno było mi i Georgowi znaleźć kogoś, kto potrafiłby nas zaciekawić czymś więcej, niż perspektywą rozkosznej, zmysłowej nocy. Zawsze po nocy przychodził dzień a wraz z jego prozaicznym blaskiem, fascynacja szybko znikała. Na jednym z takich szczerych spotkań podjęliśmy rozmowę: - Jack, co ty się stary tak cykasz? Bierz się za nią na poważnie bo ci ją jeszcze ktoś zwinie i tyle będzie. Tam gdzie pracuje przystojniaczków nie brakuje. - Georg masz rację, ja też uważam że lepszej nie znajdzie. Susan i tak ma anielską cierpliwość, że jest gotowa go znosić i to może przez całe życie. - A co ze mną nie tak? Oburzył się Jack. - No chłopie masz swoje wady. - Ja??? Jakie? Przecież jestem idealny. Wszyscy się roześmialiśmy. - A kto nam na przykład Ginę skonfundował, he? - Jeszcze mi to pamiętacie? - Nigdy ci nie zapomnimy. - Dzięki mnie znalazła sobie porządnego chłopaka a tak to jeszcze, nie daj Boże, przyszłoby się jej związać z którymś z was i miałaby przechlapane albo jeszcze gorzej. Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem. Jack jednak myślał analitycznie. - Jack, ale tak na poważnie. Jakie masz wątpliwości? - No nie wiem, czasami wydaje mi się, że Susan bywa myślami gdzieś indziej, niekoniecznie blisko mnie. Popatrzyliśmy sobie wszyscy głęboko w oczy. W końcu się odezwałem: - Jack, przecież wszyscy myślimy o tym samym. Co się będziemy krygować. Zostawimy cię samego z naszym Teddy‘m i sobie sprawdzisz co nieco. W końcu jesteśmy jedynymi facetami na świecie, którzy mogą zajrzeć w nieodgadnione zakamarki kobiecej duszy i to jeszcze zanim będzie już za późno. - Przecież to nie fair, nie moralne. Tak nie można. - No to co? Czego nie można? - Ci moralni to się potem męczą całe życie, jak nie mają szczęścia. To zawsze jest ruletka. - Zawsze była, ale teraz można to zmienić, a ty Jack możesz być pionierem na tej drodze. - No nie wiem? - Jutro sprzęt jest twój. Spadamy z Georgiem zaraz po robocie a zabawki masz do dyspozycji. - Dzięki chłopaki. Wiem że zawsze można na was liczyć. ........................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
Wymagania fitosanitarne zabraniają często przewożenia kwiatka za granicę. Niezapomniany Jean Reno w filmie Leon Zawodowiec tez brał kwiatek ze sobą. Tak mi sie skojarzyło. Pozdrawiam.
-
Po kolejnym tygodniu dopracowaliśmy zestaw urządzeń. Siedzieliśmy przy tym całymi dniami, do domów chodziliśmy tylko na kilka godzin. Nie potrafiliśmy się oprzeć fascynacji. Aż Gina zaczęła się nami interesować i donosić nam jedzenie z fast foodów. Relacje z Giną już dawno nam się poprawiły. Przebaczyła nam niestosowność Jacka. Choć formalnie była naszą sekretarką, to tak naprawdę byliśmy zgraną paczką przyjaciół. Traktowaliśmy ją jak kumpelę i ona nas tak samo, choć doskonale rozumiała, że pracujemy nad czymś bardzo ważnym i fascynującym. Jak nas poznała lepiej, to zrozumiała, że choć jesteśmy młodzi i pracujemy na luzie, to robimy coś, co wymaga ogromnej wiedzy i intelektu. Z czasem coraz lepiej pojmowała, że pracuje z ludźmi nieprzeciętnymi i coraz bardziej dawało się wyczuć jej dystans do nas, jako do kogoś znacznie od niej znaczącego. Zauważyłem, że z coraz większą niepewnością przychodzi jej spoufalanie się z nami. Poza tym wygadała się kiedyś, że znalazła sobie chłopaka. Skonfigurowaliśmy zestaw urządzeń w ten sposób, że po włączeniu generatora cząstki, komputer kwantowy separował wybraną składową sygnału i przesyłał bezpośrednio do zestawu dekodera w czasie rzeczywistym. Na głównym monitorze mieliśmy obraz tego co widzi wybrany przez nas człowiek, a na monitorze dodatkowym, w tym samym czasie widzieliśmy obrazy jego wyobraźni. W głośnikach słyszeliśmy rzeczywiste dźwięki oraz jeśli nie były po angielsku, to tłumaczenie w czasie rzeczywistym. Wypowiadane i słyszane słowa słyszeliśmy normalnie, a myśli podsłuchiwanego, dla rozróżnienia o ton niżej. Zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko. Człowiek w czasie wypowiadania słów najczęściej o niczym więcej nie myśli. W ten sposób byliśmy w stanie poddawać pełnej inwigilacji w czasie rzeczywistym, wybrane przez nas osoby. Każdego kto żyje na tym świecie. Każda transmisja mogła trwać maksymalnie około 15 minut. Tyle stabilnie pracował Teddy. Potem należało zresetować system i rozpocząć od początku. Przed takim sposobem inwigilacji nie było żadnej technicznej bariery. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że nie jest to etyczne działanie i z pewnością łamaliśmy prawo oraz naruszaliśmy prywatność ludzi, jednak wiedzieliśmy również, że odkryliśmy nadzwyczajne zjawisko i jego badanie, nas naukowców, wcale nie musi krępować w żadnym zakresie. A poza tym nikomu nie robiliśmy krzywdy. Szybko przekonaliśmy się, że podglądanie ludzi może być naprawdę ciekawe a jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, jak niebezpieczne mogłoby być nasze odkrycie, gdyby dostało się w niepowołane ręce. Jak wiele zła można by wyrządzić światu i jak bezbronna byłaby każda armia, a nawet cywilizacja świata, gdyby przeciwnik wyposażony był w nasz zestaw urządzeń. Naukowcy którzy nałożyli klauzule tajności na nowo odkrytą cząstkę, naprawdę mieli intuicję. My ustaliliśmy wspólnie tylko dwie proste zasady. - Słuchajcie koledzy, musimy sobie coś wspólnie ustalić i przyrzec. - Gadaj Thomas. Odpowiedział mi Georg. - Przysięgnijmy sobie, że nie będziemy podglądać się nawzajem. Zgodziliśmy się natychmiast. - I jeszcze jedno. Nigdy, nikomu o tym nie powiemy. Nastało milczenie. W końcu Jack się odezwał: - Thomas, jak to sobie wyobrażasz? Dokonaliśmy odkrycia na miarę trzech Nobli i mamy z tym umrzeć. Zabrać to do grobu? Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. - No to może, jak już uznamy wspólnie, że przyszła odpowiednia pora to zademonstrujemy to światu, ale nie powiemy jak to zrobić? Roześmialiśmy się wszyscy. - Thomas, zginiemy w męczarniach torturowani przez wszystkie wywiady, rządy i organizacje terrorystyczne świata. Zabiją nasze kobiety, porwą nasze dzieci, poobcinają nam palce i uszy, wywiercą dziury w głowie, żeby się tego dowiedzieć. Zresztą jak już będą wiedzieć że to możliwe to i tak to odkryją, tak jak my, to tylko kwestia czasu i pieniędzy. - No to jak to ma być? - Umówmy się co do jednego, nigdy, nikt z nas nie zdradzi odkrycia bez zgody pozostałych, a potem się zobaczy. Stwierdziliśmy wspólnie, że na to możemy się umówić. Próbowaliśmy intensywnie rozszyfrować pozostałą część sygnału, ale zdaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to możliwe. Podejrzewaliśmy, że może dotyczyć podstawowych stanów ludzkich zmysłów i odczuć. Szukaliśmy intensywnie i jedną z dodatkowych składowych udało nam się jeszcze rozszyfrować. Jednym z przypadków na jakie natrafiliśmy w czasie pierwszych obserwacji był kilkunastoletni chłopiec w Indiach. Chłopak był uczniem szkoły podstawowej. Obserwowaliśmy jego zachowanie i zauważyliśmy, że ma trudne relacje z innymi uczniami. Był wątłej budowy i nie umiał bronić się przed starszymi kolegami. Oni to wykorzystywali i często go bili. Zwłaszcza jeden z uczniów ciągle go zaczepiał. Wtedy właśnie zauważyliśmy tą składową sygnału, która pojawiała się u chłopaka na samą myśl o swoim oprawcy. A w przypadku bezpośrednich relacji, mocno się nasilała. Postanowiliśmy poszukać tej samej składowej u innych ludzi i stwierdziliśmy, że jest powszechna i dość często się pojawia. Już świadomie, wybraliśmy kobietę w jednym z krajów Europy wschodniej, która miała męża sadystę. Często prześladował ją i dzieci. Bił ich, kiedy pijany wracał do domu. U kobiety i jej dzieci w każdym takim przypadku obserwowaliśmy aktywność tego właśnie sygnału. Znaleźliśmy w jednym z krajów Ameryki Południowej dwa zwaśnione gangi, których bojówki napadły na siebie. W trakcie walki na noże, widzieliśmy bardzo intensywne oddziaływanie tego wskaźnika u niemal wszystkich uczestników bójki. Uświadomiliśmy sobie przy okazji, jak potężnym narzędziem w systemie walki z przestępczością różnego rodzaju, byłoby wykorzystywanie zestawu naszych urządzeń. Byliśmy już pewni, że ta składowa sygnału, którą udało nam się zidentyfikować, odpowiada za odczucie niepokoju czy wręcz strachu. Składowa ta pojawiała się z różnym natężeniem w zależności od zagrożenia w jakim znalazł się obserwowany człowiek. Dodaliśmy do oprogramowania monitora wyobraźni wskaźnik w kształcie cienkiego, czerwonego paska na brzegu ekranu, który pojawiał się wraz z pojawiającym się sygnałem zagrożenia. Jego długość, odwzorowywała stopień zagrożenia. Nazwaliśmy go wskaźnikiem niepokoju. Przejrzeliśmy jeszcze raz nasz projekt i stwierdziliśmy wspólnie, że jest gotowy i kompletny. Zakończyliśmy prace badawcze ponieważ uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie w żaden sposób posuwać się już do przodu. Udało nam się rozszyfrować około 65 % pojedynczej składowej transmisji. Nie wiedzieliśmy w jaki sposób kodowana jest jej pozostała część i co zawiera oraz nie mieliśmy pojęcia po co Natura to stworzyła i czy jest lub kiedyś był ktoś lub coś, co odbiera ten przekaz. Podejrzewaliśmy, że to, czego nie umiemy rozszyfrować, odnosi się być może do stanu naszych uczuć albo innych odczuć naszych zmysłów. Ale były to tylko nasze przypuszczenia. Nie mieliśmy pojęcia do czego ktoś lub coś, miałoby te przekazy wykorzystywać. Stwierdziliśmy również, że próby komunikacji z tym czymś nie mają sensu, skoro To, wie o nas wszystko i cały czas czyta nasze myśli. Po prostu każda nasza myśl, była już udanym komunikatem przesyłanym do nieokreślonego odbiorcy. Zakończenie badań dało nam trochę oddechu i uspokoiło nasze emocje. Wróciliśmy do normalnego życia i zaczęliśmy znowu realizować zadania powierzone nam przez instytut. Szybko uzyskiwaliśmy dobre wyniki naszej właściwej pracy. Oczywiście nie zapomnieliśmy o naszym odkryciu. Zabezpieczyliśmy dane jak tylko potrafiliśmy, żeby nikt ich nie przejął. Codziennie, o różnych porach, poświęcaliśmy godzinę lub dwie na wspólne sesje “zdobywania informacji o świecie”. Uczciwie mówiąc, oddaliśmy się namiętnie pasji inwigilacji wybranych przez nas ludzi. Na początku wybieraliśmy obserwowanych losowo, to znaczy wybierał nam ludzi Teddy, ale szybko zaczęliśmy kreować nasze seanse. Zapoczątkował to Georg. - Mam pewien pomysł. - Gadaj Georg. - Spróbujmy poobserwować jakiś konkretny, wybrany przez nas obiekt. - Co spróbujemy podglądnąć? - No nie wiem, coś na próbę. No na przykład... w naszym mieście jest salon masażu. Słyszałem plotki, że tam nie tylko masują. Może byśmy zajrzeli, żeby to sprawdzić? - Prostytucja zakazana, ale sprawdzić można. Pokiwaliśmy zgodnie głowami. - No to wpadniemy tam na chwile. No tak, żeby tylko popatrzeć, w celach badawczych oczywiście. Donosić nie będziemy. Zobaczyłem błysk w oczach moich towarzyszy. - No jeśli w celach badawczych to trzeba sprawdzić. Powiedział Jack, chytrze się przy tym uśmiechając. Weszliśmy do internetu i znaleźliśmy wybrany lokal a następnie pobraliśmy z mapy dokładne współrzędne. Wprowadziliśmy dane do Teddy‘ego i uruchomili aparaturę. Zasiedliśmy przed monitorami. Teddy przekazał transmisje obiektu najbliższego wybranej lokalizacji. Zobaczyliśmy na ekranie parking przed przybytkiem oczyma kierowcy, który na niego wjeżdżał. Samochód się zatrzymał a kierowca otworzył osłonę przeciwsłoneczną. Spojrzał na kilka sekund w lusterko a my zobaczyliśmy twarz starszego mężczyzny w wieku pomiędzy 60 a 70 lat. Nasz “starszy pan” poprawił sobie ręką siwą, mocno przerzedzoną fryzurę a następnie widzieliśmy jak ze schowka wyciąga opakowanie z tabletkami. Znaliśmy ten specyfik z telewizyjnych reklam. Najpierw wspólnie wybuczeliśmy gościa a potem zaczęliśmy się wszyscy trzej śmiać bez opamiętania. - Thomas zobacz, to ty za lat 40! - Uspokójcie się wreszcie! - On to bierze do masażu! Gość zażył tabletkę i nagle usłyszeliśmy z głośników treść jego myśli: - “Cruzita, moja słodka Cruzita, żeby tylko była, chcę tylko ją. Cruzita, Cruzita. Moja słodka cipeczka. Za chwile będziesz moja. To ja, ci ją wymasuję.” Jednocześnie na monitorze obrazującym wyobraźnie przez moment zobaczyliśmy wielką waginę. Staraliśmy się nie śmiać choć przez chwilę. Ale było nam naprawdę trudno. Gość wyszedł z samochodu i w tym momencie usłyszeliśmy dźwięk melodii jego telefonu. Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz. Zobaczyliśmy jego oczami na wyświetlaczu twarz młodej dziewczyny i napis ze spisu adresów, “sekretariat”. Facet odebrał telefon. Usłyszeliśmy miły głos młodej dziewczyny: - Panie profesorze, gdzie pan jest? Wszyscy pana szukają. Dzwoniła pani docent z instytutu, że jutro będziemy przyjmować zagraniczną delegację naukową. Podobno będzie pan musiał udzielić wywiadu w telewizji. Aha i jeszcze dzwoniła pana żona. Prosiła żeby przypomnieć, że idziecie dzisiaj państwo do opery. Facet w ogóle się nie przejął. Znowu usłyszeliśmy treść jego myśli: - “Ech, tobie też bym wylizał. Może byś tyle nie piszczała i nie paplała bez sensu.” Monitor wyobraźni na moment pokazał głowę profesora, głęboko zassaną pomiędzy udami młodej dziewczyny, leżącej na wielkim, czarnym, profesorskim biurku. Niemal w tym samym momencie usłyszeliśmy jego spokojny i miły głos: - Dobrze Evelyn, to nic ważnego, zajmiemy się tym jutro. Udzielę wywiadu oczywiście, to dla mnie codzienność. Jestem na ważnym spotkaniu. Jeśli ktoś by mnie jeszcze szukał, to dzisiaj mnie już nie będzie i niech nikt na razie do mnie nie dzwoni. - Dobrze panie profesorze. Nasz sprośny profesor wyszedł z samochodu i udał się wprost do salonu masażu. Na drzwiach wejściowych umieszczono napis “poczekalnia”. Profesor wszedł do dużego pomieszczenia na parterze, z zasłoniętymi na stałe oknami. Pomimo, że było wczesne popołudnie to w pomieszczeniu panował półmrok słabo rozświetlony czerwonymi, ledowymi lampkami, umieszczonymi w suficie. „Poczekalnia” wzdłuż ścian obstawiona była półotwartymi boksami. W każdym boksie był zestaw skórzanych kanap na których mogło wygodnie usiąść kilku ludzi. W środku każdego z boksów postawiony był niski, kawowy stolik. Na środku zamontowano rurę do tańca. Lokal był prawie pusty. Tylko w kącie siedziało dwóch młodych “pacjentów“. W centralnej części “poczekalni” był odgrodzony barierą, obstawiony wysokimi krzesłami, drink-bar z pełnym zestawem kieliszków podwieszonych na uchwytach nad barierką. Całość zwieńczała pokaźna półka, wypełniona różnymi rodzajami napojów alkoholowych. Nad drink-barem widniał duży napis “rejestracja”. Za barierką stał “rejestrator”, czyli dobrze zbudowany młody, biały facet z nieogoloną twarzą, ubrany w biały lekarski fartuch z krótkimi rękawami. Każdy kto na niego spojrzał, musiał zwrócić uwagę na jego odsłonięte, niemal całkowicie i bardzo gustownie wytatuowane, muskularne ramiona. Tatuaże były stylowe. Artysta który dokonał tego dzieła musiał inspirować się stylem japońskiej Yakuzy. Sięgały palców i ciemne kolory rysunków pięknie wyróżniały się w kontraście ze złotem pokaźnych sygnetów, które pan miał na każdym palcu z wyjątkiem kciuków. Rejestrator, na widok profesora, wyraźnie się ożywił i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Dzień dobry panie profesorze. Jak miło pana znowu widzieć. Widać nasze zabiegi panu służą. - Szkoda tylko, że są takie drogie. - Panie profesorze, zdrowie jest bezcenne. Na zdrowiu nie warto oszczędzać. - Cruzita jest? - Oczywiście, niestety w tej chwili... ma pacjenta. Może dla odmiany skorzysta pan profesor z usług innej terapeutki? - Specjalnie przyszedłem wcześniej, żeby nie było pacjentów, chcę Cruzitę. - Panie profesorze, gdyby zdecydował się pan na skorzystanie z innej terapeutki, to moglibyśmy zaoferować zniżkę... za zabieg. Cenimy stałych klientów. - Cruzita, tylko ona mnie interesuje. - Nie ma problemu, za kilka minut będzie wolna. Proszę poczekać, może drinka? - Nie, przyjechałem samochodem. Profesor usiadł w milczeniu w jednym z boksów a my mogliśmy podsłuchiwać jego myśli: - “Nie będziesz mi głupi alfonsie dyktował kogo będę du...ć. Swoje zniżki możesz sobie wsadzić. Cruzitka, moja cipeczka.” Po chwili z drzwi prowadzących do części “przychodni” w której usytuowane były “gabinety zabiegowe” wyszedł młody mężczyzna. Jego oblicze promieniowało radością. Widać, że zabieg miał bardzo korzystny wpływ na jego samopoczucie. Wyszedł tanecznym krokiem stąpając lekko jak motylek. Wytatuowany “rejestrator” skasował klienta z wielką wprawą, tak jakby ten płacił za hot doga czy burgera. Usłyszeliśmy rutynowe: - Płacisz gotówką, kartą czy czipem implantacyjnym? - Gotówką. Rejestrator odliczył resztę a pacjent skwitował uśmiechem transakcję, mówiąc: - Paragonu nie potrzebuję. Rejestrator zapytał: - Jak usługa? Pacjent odpowiedział: - Cruzita jest doskonała. Nasz profesor słysząc to zareagował nerwowo, formułując myśl: - “Spieprzaj już gnoju. Kto ci dał prawo du...ć do moją Cruzitkę? Jeszcze ją czymś zarazisz. Ja miałem być dzisiaj pierwszy.” Rejestrator gdzieś zadzwonił, mówiąc cicho do telefonu tylko jedno krótkie zdanie. Po kolejnych trzech minutach z tych samych drzwi wyszła ona... Cruzita. Odruchowo cała nasza trójka przybliżyła swe oblicza do monitora. Zareagowaliśmy wszyscy werbalnie w bardzo emocjonalny sposób: - Ooooo jacie !!! - Mamoooo !!! - Jaka dupa !!! - Nasz gość to koneser! - Profesor w końcu, to się zna. W drzwiach ukazała się szczupła, wysoka dziewczyna o latynoskiej urodzie i śniadej cerze. Powiedzieć o niej że była ładna, to nic nie powiedzieć. Była zjawiskowa. Ubrana była w bardzo krótki pielęgniarski kitelek. W zasadzie z ledwością zasłaniał tylko krocze. Całe jej bardzo, bardzo długie, szczupłe nogi natychmiast wprowadzały w stan hipnozy każdego heteroseksualnego mężczyznę w wieku od lat 14 do wieku nielimitowanego. Efektu tego nie zaburzał, a wręcz wzmacniał fakt, że Cruzita wyszła boso. Delikatne szczupłe palce jej stóp tylko wzmacniały hipnotyczny efekt. Nieprzeciętnie ładną delikatną twarz Cruzity częściowo przysłaniały długie do ramion, kręcone, kruczo czarne, gęste włosy. Dwa guziczki pielęgniarskiego, nieco przyciasnego kitelka, na wysokości biustu w napięciu ledwie trzymały się swoich dziurek, a kitelek pomiędzy guziczkami tworzył ponętne szparki, przez które widoczne były kształtne piersi młodej dziewczyny. Cieniutki kitelek w oczywisty sposób zdradzał, że pod nim Cruzita nie miała stanika. A właściwie to niczego nie miała. Cienki materiał słabo maskował kształt zalotnie zadartych i lekko rozchylonych sutków. W linii opadających ramion uwagę przyciągały długie, smukłe, niemal zupełnie pozbawione mięśni ręce, zakończone delikatnymi, długopalczastymi dłońmi. Dzieło natury dopełniało dzieło zdolnej manikiurzystki, która doprowadziła długie, perłowo białe paznokcie do perfekcyjnego wyglądu. Cruzita naprawdę była gotowa... do zabiegu. Usłyszeliśmy wyrażany wzrost tętna u naszego profesora. Na twarzy dziewczyny pojawił się kiepsko udawany uśmiech. - Dzień dobry panie profesorze. Miło mi znowu pana widzieć. - Witam cię moje słonko, stęskniłem się za tobą. Cruzita uśmiechnęła się szerzej, choć tak samo sztucznie. Widać słowa profesora zachęciły ją do poufałości. Chwyciła pacjenta za krawat i odwróciła się bokiem, ciągnąc go do “pokoju zabiegowego” jak buhaja na postronku. - Choć mój profesorku, zrobię ci masaż. Akcja nabrała tempa, a my zamilkliśmy w napięciu i podnieceniu. Cruzita wciągnęła pacjenta do “gabinetu”. Gabinet miał zasłonięte na stałe okno i był słabo oświetlony, również czerwonym światłem. Widać ten kolor oświetlenia uważano generalnie w tej przychodni jako czynnik działający terapeutycznie. Gabinet wyposażony był wyłącznie w jedno urządzenie zabiegowe a mianowicie duże małżeńskie łoże. Łóżko było niedbale przykryte zmiętym kocem i miało pomięte, kolorowe prześcieradło. Wprawne oko estety, dbającego o porządek, natychmiast zauważyło by, że Cruzita nie specjalnie przejmowała się o swój “terapeutyczny” warsztat. Może wskutek pośpiechu, nie zmieniła pościeli po poprzednim pacjencie. A może doświadczenie zawodowe słusznie jej podpowiadało, jej ze profesor nie będzie szczególnie spostrzegawczy, przynajmniej na początku zabiegu. Cruzita kilkoma wprawnymi ruchami rozebrała pacjenta z garnituru i koszuli. Majtki ściągnął sam, a wtedy nasza bohaterka położyła go na plecach, na wielkim łożu. Widać znała już jego upodobania i możliwości. Patrzyliśmy w czwórkę na to, co musiało nastąpić. W czwórkę, to znaczy profesor z uniesioną głową i nasze trzy naukowe oblicza, wlepione wybałuszonymi oczami w monitor. Cruzita odwróciła się tyłem i jednym wprawnym ruchem pozbyła się swojego kitelka. Zobaczyliśmy to, czym w istocie kończyły się te piękne, długie nogi. A mianowicie parę najwspanialszych na świecie pośladków. Potwierdziła się nasza hipoteza, że pod kitelkiem Cruzita jest naga. I wtedy ona odwróciła się przodem. - O jacie !!! - Kurde, ona jest nie z tego świata. Byliśmy zafascynowani urodą tej pięknej dziewczyny. Jack skonstatował językiem naukowym: - To cipka z Sevres. - Tak, z Sevres pod Paryżem. - No. Oczami profesora ujrzeliśmy nad brzuchem końcówkę a właściwie to przekrwioną główkę, całkiem pokaźnego profesorskiego członka w zwodzie, którego nie powstydziłby się napalony nastolatek. Słyszeliśmy również wyraźnie szybkie tętno wysilonego serca pacjenta, które zaskoczone, nagle musiało z trudem, bardzo szybko przepompowywać dużą ilość krwi przez zapchane złogami cholesterolowymi tętnice. Cruzita weszła na profesora i nasunęła na niego pośladki. Wiodącym akcentem naszego widoku były jej zgrabne, idealnie okrągłe, jędrne piersi oglądane od dołu, które w jakiś przedziwny i sprzeczny z grawitacją sposób, pomimo że zwisały opięte delikatną kawową skórą dziewczyny, to wcale nie straciły swojego idealnego kształtu. Podniecone, ciemnoczerwone sutki w kształcie dwóch ziarenek grochu, dopełniały harmonię tego obrazka. Już miało dojść do kulminacji i wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego. Stało się nieszczęście. Napięte milczenie w naszym laboratorium, gwałtownie przerwane zostało dzikim, wręcz histerycznym śmiechem. Nasze oczy wypełniły się łzami. Na początku nie zorientowaliśmy się, co właściwie się stało. Pierwsze co usłyszeliśmy to myśl profesora: - “Co to ku..a jest?!” Profesor w kulminacyjnym momencie zacisnął dłonie na prześcieradle, oczekując na nasunięcie się muszelki Cruzitki na jego oręż i wtedy poczuł w ręce coś wilgotnego. Podniósł miękki przedmiot do góry na tyle, żeby mógł go zobaczyć i wtedy wraz z nami stwierdził, że trzymał zużytego kondoma pełnego spermy. Może na kimś innym nie zrobiłoby to wielkiego wrażenia. W końcu przedmiot ten, choć nie powinien się tu znaleźć, był naturalnym wyposażeniem tej pracowni i harmonijnie wpisywał się w nastrój czerwonego światła. Jednak jak się potem okazało, bo na drugi dzień z ciekawości znaleźliśmy na chwilkę jeszcze raz naszego profesora w pracy, ponieważ byliśmy ciekawi czy nie ma podbitego oka, był on kierownikiem instytutu mikrobiologii, światowej sławy specjalistą a z wykształcenia wirusologiem i bakteriologiem. Odrzucił z obrzydzeniem kondoma, robiąc na ścianie mokrego gluta. Normalny pacjent na tym by pewnie poprzestał i z pełnym oddaniem kontynuował zabieg, jednak profesor miał przez dziesięciolecia wypracowany odruch zawodowy. Panicznie obawiał się skażenia organizmu niebezpiecznym materiałem biologicznym. A przecież nie założył przed zabiegiem lateksowych rękawiczek i maseczki. Psychiczna siła oddziaływania tego odruchu była tak przemożna, że pięknie wzwiedziony i zaprawiony w wielu bojach oręż profesora, pomimo farmakologicznego wsparcia, natychmiast zwiotczał. Cruzita była nie miej zaskoczona od samego pacjenta. Pomimo młodego wieku, miała już duże doświadczenie zawodowe i niewiele mogło ją w tym fachu zdziwić, ale z takim przypadkiem, żeby pomimo nadzwyczajnej urody jej ciała i pełnego zaangażowania z jej strony, on opadł i to tak gwałtownie, spotkała się pierwszy raz. Często jej pacjenci, zwłaszcza młodsi, zanim dobrze zaczęli zabieg to już go skoczyli, ale z zupełnie z innego powodu. To co się stało, boleśnie dotknęło dumę zawodową dziewczyny. Z głośników popłynęło z wyraźnym wyrzutem: - Co z tobą profesorku? A w odpowiedzi myśl profesora: - “Ty flejtucho, jeszcze się idiotko głupio pytasz?” Cruzita wzięła się gorliwie do naprawienia swojego higienicznego zaniedbania i odzyskania równowagi swojego pacjenta, ale żadne sposoby, pomimo pełnego profesjonalizmu z jej strony, nie były skuteczne. Profesor był psychicznie zdruzgotany. Na monitorze wyobraźni profesora pojawił się na chwilę czerwony pasek niepokoju. W końcu skonstatował: - Zostaw mnie już. Na dzisiaj koniec zabiegu. - Oraz pomyślał: - “Pierwszy raz mnie zawiodłeś!” Profesor szybko się ubrał i czerwony na twarzy, zawstydzony, upokorzony i pełen obaw o swoje zdrowie, wyszedł do poczekalni a następnie udał się bezpośrednio w stronę wyjścia. Jednak rejestrator był czujny i błyskawicznie zaszedł mu drogę. - Hej profesorze, chyba o czymś zapomniałeś? - Zabiegu nie było. - Jak to nie było? Dlaczego? - Bo burdel tu macie. - Przecież właśnie o tym mówię, w burdelu nie ma “za darmo”. - Nic ci nie zapłacę? - Co takiego? Kasa albo w ryj dostaniesz. Jak ci nie staje to twój problem. Musisz płacić. - Zostaw mnie chamie! Niestety pomimo naszego zainteresowania dalszym rozwojem sytuacji, w tym momencie Teddy stracił stabilność swojej pracy i przekaz został przerwany. Ale nawet zawód z tego, że sprzęt nas zawiódł, nie mógł zniweczyć naszego nastroju. Po prostu rżeliśmy ze śmiechu jak stado źrebaków. A łzy płynęły nam po policzkach. ........................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
Przez kilka pierwszych dni byliśmy w prawdziwym szoku. Czuliśmy wielką wagę naszego odkrycia. Różne myśli chodziły mi po głowie. Zastanawiałem się czy nie powinniśmy tego od razu upublicznić. Chłopaki myśleli tak samo. Jednak nasza wspólna, zbiorowa intuicja podpowiadała nam, żeby nikomu na razie nic nie mówić. Wiedzieliśmy aż nazbyt dobrze, że takie odkrycie ludzie natychmiast mogą wykorzystywać do walki przeciwko sobie i generalnie czuliśmy, że spowoduje ogólnoświatowy szok społeczny. Żaden z nas nie był pacyfistą, jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że skutki ujawnienia odkrycia mogą być nieprzewidywalne. Po ochłonięciu trochę z pierwszego wrażenia, wróciliśmy do intensywnych badań. Założyliśmy, że spróbujemy badać wciąż ten sam sygnał i dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Wiedzieliśmy, że ta część pojedynczego sygnału, którą udało nam się zdekodować, a która przedstawia przekaz “wideo” dochodzący do mózgu z ludzkich oczu, nie jest całym sygnałem. Bardzo chcieliśmy się dowiedzieć co zawiera pozostała część. Założyliśmy, jak się później okazało słusznie, że rozszyfrowanie jednego sygnału otworzy nam drogę do rozszyfrowywania pozostałych. To, co już zobaczyliśmy znowu ułatwiło nam ukierunkowanie dalszych badań. Na codziennej, rannej naradzie, którą sami sobie organizowaliśmy przed przystąpieniem do pracy, mówiłem: - Słuchajcie, jak jest obraz to pewnie jest i dźwięk. Trzeba spróbować go wyselekcjonować i zdekodować. - No, raczej logiczne. Stwierdził Georg. - W tym samym strumieniu szukamy składowej dźwięku. Powiedziałem do chłopaków i od razu zaczęliśmy pod wodzą Georga, pisać kolejny program dekodujący. Po kolejnych kilku dniach żmudnych eksperymentów udało nam się wyselekcjonować tą cześć danych, która była strumieniem dźwięku. To, że się udało, zaskoczyło nas samych. Włączyliśmy nasze dekodery i znowu rozsiedliśmy się przed monitorem. Zobaczyliśmy ten sam, znany nam już obraz, jednak z głośnika popłynął niewyraźny dźwięk. Po kilkudziesięciu próbach ustawienia parametrów, usłyszeliśmy go w końcu całkiem wyraźnie. Usłyszeliśmy dźwięk kroków Chinki, która szła w stronę otwartych drzwi oraz gwar bawiących się na dworze dzieci. Wydawało nam się również, że słyszymy słaby, rytmiczny odgłos bicia jej serca i jej spokojny, równomierny oddech. “Ona” wyszła na zewnątrz i biegnący do niej chłopczyk głośno krzyczał coś po chińsku. Zaraz potem jedna z dziewczynek też coś do niej powiedziała. Następnie, w chwili kiedy ona podniosła chłopca, po raz pierwszy usłyszeliśmy jej głos. Wysokim, ale miłym kobiecym głosem, coś szybko do niego powiedziała i dała mu buziaka. Potem powiedziała coś do dziewczynki, a ona w podobnym tonie jej odpowiedziała. Następnie słyszeliśmy stuk przestawianego stolika, kiedy na chwilę wróciła do domu. Obeszła dom i poszła do latryny. Słyszeliśmy po drodze lekki szum wiatru, a w latrynie szelest zrywanego z gwoździa i użytego papieru, pluskanie strumienia moczu oraz skrzypienie desek przybytku. “Ona” do końca nagrania nic więcej już nie mówiła. Na koniec słyszeliśmy plusk wody, kiedy myła ręce. Znowu byliśmy w szoku, ale już trochę mniejszym. Zaczęliśmy powoli oswajać się z nadzwyczajnością naszego odkrycia. Jack odezwał się pierwszy: - Może warto by dowiedzieć się, co mówili? - Pewnie to nic ważnego, ale się zgadzam że warto. - Chińskiego uczyć się nie będziemy. W internecie zaczęliśmy szukać translatora z chińskiego na angielski, wtedy Georg skonstatował: - Nie tylko chiński, może będziemy w wkrótce potrzebować wsparcia lingwistycznego w wielu językach. Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Od razu zrozumieliśmy co ma na myśli. Znaleźliśmy dobry translator, obsługujący kilkanaście najczęściej używanych języków świata. Miał opcje głosową w czasie rzeczywistym. Był dosyć drogi wiec Jack w kilka minut ściągnął go nielegalnie, łamiąc zabezpieczenie serwera. Skomentowałem: - Źle synu postąpiłeś, nieładnie. - Zwłaszcza że On to... chyba widział. Dodał Jack. Spojrzeliśmy znowu na siebie a następnie roześmialiśmy się razem. - Da się jakoś sprawić żeby On mnie nie podglądał? - Widzę dwie opcje, jedna bardzo niepewna a druga na 100% zadziała. - Gadaj. - Pierwsza to garnek na głowie, może ołowiany? - Lepiej uranowy? Dodał Jack. Georg z rozczarowaniem pokiwał głową. - Na pewno nie zadziała. Dla zjawiska splątania w naszej rzeczywistości nie ma żadnych technicznych barier. Przynajmniej z tego co wiem. Jaka jest druga? - Zakończymy transmisje, czyli po prostu cię chłopie utopimy albo udusimy. Możemy cię również zastrzelić, no gdybyśmy mieli czym. - No nie wiem? - Dajcie spokój, bo zaraz sami poumieramy ze śmiechu. Georg, w 10 minut podpiął translator do naszego dekodera. Ustawiliśmy tak głośność, żeby oryginalny język słyszany był cicho a angielskie tłumaczenie głośno i wyraźnie, a następnie po raz kolejny zasiedliśmy w naszym czarodziejskim studio i włączyli przekaz. Usłyszeliśmy angielską transkrypcje: - Mamo, mamo, mam cię, trzymam! - Mamo, weź go sobie! - Wong, baw się przez chwile z Zhang. Zhang zajmij się nim, zaraz wracam. - Dobrze, Wong choć tutaj! ***** Szybko zorientowaliśmy się, że oprócz głównego strumienia danych, który udało nam się zdekodować, jest jeszcze w badanym przez nas sygnale drugi strumień o podobnej strukturze. Jack napisał program do wyselekcjonowania tego właśnie strumienia. Trwało to kilka dni. Sposób czytania danych mieliśmy już opracowany i zastosowaliśmy go do drugiego strumienia. Znowu zasiedliśmy w naszym zaimprowizowanym filmowym studio. - Ciekawe co teraz zobaczymy? Stwierdził Jack. Uruchomiliśmy sygnał i na ekranie pojawił się taki sam obraz, który już znaliśmy, jednak znacznie mniej wyraźny. W mniejszej rozdzielczości. Znowu zobaczyliśmy obraz tej samej chaty i tą samą postać, idącą w stronę otwartych drzwi. Ona wyszła na zewnątrz i podniosła chłopca, równocześnie całując go w policzek. W tle słabo było słychać znajome już słowa i dźwięki. I nagle stało się coś dziwnego. Usłyszeliśmy znajmy głos, ale bardzo głośny i wyraźny. Translator tłumaczył: - “Mój słodki Wong, wyrośniesz mi kiedyś na mądrego mężczyznę!” Mały chłopiec na chwile przybrał postać młodego, przystojnego mężczyzny, porządnie ubranego i uśmiechającego się do matki. Po sekundzie obraz młodzieńca zniknął. W tle znowu było słychać słabe dźwięki rozmowy i w przerwie znowu wyraźny głos: - “Niech go przez chwile przypilnują.” A na ekranie ukazał się obraz na którym chłopiec niespodziewanie podchodzi do kuchni i ściąga na siebie garnek z gorąca wodą. Po kolejnej sekundzie i ten obraz zniknął. - “Nie! Nie mogę go tak zostawić! Przecież może wylać na siebie gorący garnek!” I wtedy „ona” wróciła z powrotem i przystawiła stolik do kuchni. Potem już nic się nie działo do chwili kiedy usiadła w latrynie. Wtedy znowu usłyszeliśmy głośny jej głos, choć wiedzieliśmy że nic wtedy nie mówiła. Translator tłumaczył: - “Powinien mi dać jakieś pieniądze. Trzeba zrobić zakupy. Ta praca na tej farmie jest źle opłacana. Oszukują jego i mnie.” A po krótkiej chwili: - “Może nie będzie bardzo zmęczony? Może mnie weźmie? Mam dzisiaj ochotę. Trzeba pamiętać o tabletce.” Potem przekaz zamilkł już do końca transmisji. Widzieliśmy już tylko znajome obrazy i słyszeli znajome dźwięki. Siedzieliśmy w ciszy. Wydawało się, że pierwszy szok mieliśmy już za sobą, ale tym razem naprawdę byliśmy w szoku. W hiper szoku. W końcu Jack się odezwał: - Myślicie o tym co ja? Wiecie co to było? - To proste, to jej myśli. - Dobry Boże, co myśmy odkryli???!!! - Słuchajcie to niesamowite, nierzeczywiste, nieziemskie, niemożliwe!!! - Wszystko to jest nieziemskie i niemożliwe. - Ciekawe, że myślała po chińsku? - Prawda? Zastanawiające. - Myślimy w konkretnym języku? - No, na to wygląda. - W takim razie nie bylibyśmy w stanie myśleć, dopóki nie nauczymy się jakiegoś języka? - To jest możliwe. Może do prostych myśli wystarczyłaby wyobraźnia, czyli obrazy które rysował jej umysł, ale do złożonych, abstrakcyjnych, chyba potrzebna jest znajomość jakiegoś języka. - Na to wygląda. - Jesteśmy myślącymi ludźmi bo potrafimy mówić? - Możliwe, kto wie? - Jak to możliwe, że jedna komórka w mózgu w której znajduje się telegrafująca cząstka, posiada informacje o naszych zmysłach? Ma łączność z całym mózgiem? - Nie wiemy wszystkiego o mózgu, tam wszystko jest razem połączone i razem współpracuje, jedne struktury potrafią być zastępowane przez inne, kiedy zachodzi taka potrzeba. - Kto wie, może w mózgu jest jakaś struktura, która zbiera informacje z całego mózgu i je przygotowuje do transmisji? Przez kolejne dni zaczęliśmy się przyglądać innym składowym naszego głównego sygnału. Emocje pierwszych wrażeń trochę opadły i zaczęliśmy podchodzić do naszych badań w bardziej usystematyzowany sposób. Mieliśmy już sprawdzone narzędzia do analizy poszczególnych składowych. Za każdym razem osiągaliśmy ten sam efekt. Obserwowaliśmy krótkie fragmenty życia różnych ludzi na całym świecie. Oglądaliśmy świat ich oczami i czytaliśmy ich myśli. To co nas trochę zaskoczyło to fakt, jak w istocie niewiele różnimy się między sobą, pomimo różnych kontynentów, religii, ras, koloru skóry i systemów wartości. Temat tak nas wciągnął, że w tajemnicy przed zwierzchnikami a w szczególności przed naszym szefem, zaniechaliśmy prawie zupełnie naszych podstawowych obowiązków. Cały nasz wysiłek skupiony był na udoskonalaniu naszego czarodziejskiego “studia filmowego” i pracy nad naszym odkryciem. Wiedzieliśmy już, że pomimo tego że potrafimy dekodować strumienie obrazu i dźwięku ludzkiego wzroku i słuchu oraz strumień wyobraźni i myśli, to potrafimy odczytywać zaledwie około 60 procent danych pojedynczego przekazu. Nie mieliśmy pojęcia co zawierają pozostałe bity informacji. Pomimo intensywnej analizy, zdaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie będziemy w stanie odszyfrować wszystkiego. To co natura tam transmitowała było tak niezrozumiale kodowane i zupełnie obce ludzkiej technice, że już nic więcej nie przychodziło nam do głowy. Na początku wspólnie obserwowaliśmy sygnały i wspólnie próbowaliśmy wyciągać jakieś wnioski. Pierwsze co zauważyliśmy to to, że w trakcie każdego sygnału, oprócz stłumieni danych, które już znaliśmy, pojawia się w odstępach kilku dziesiątych sekundy pewna stała sekwencja. Oczywiście nie wiedzieliśmy co oznacza, ale zorientowaliśmy się, że dla danego sygnału jest stała i nigdy się nie zmienia oraz że dla różnych składowych, czyli dla różnych ludzi, zawsze jest inna, niż w pozostałych sygnałach. Założyliśmy, że każda składowa, czyli każdy człowiek, w swój indywidualny przekaz ma wbudowany “identyfikator”. Przynajmniej tak roboczo go sobie nazwaliśmy. Szybko nauczyliśmy Teddy‘ego oraz nasz dekoder, rozpoznawać te sekwencje. Otrzymaliśmy narzędzie do przeszukiwania całej bazy w poszukiwaniu znanego nam sygnału. Zauważyliśmy również, że w sekwencji identyfikatora występuje maleńki stały fragment, tylko w dwóch wariantach. Niemal od razu zrozumieliśmy, że odnosi się do płci obserwowanego obiektu. Poleciliśmy Teddy‘emu przeszukać całą bazę danych w poszukiwaniu przekazu, który miałby ten fragment sekwencji inny, niż kobieta lub mężczyzna. Po kilkunastu sekundach dowiedzieliśmy się, że takich rekordów nie ma. Jednak nie wykluczało to możliwości istnienia ludzi, o zdefiniowanej przez naturę płci, ale nietypowej dla tej płci budowie ciała. W trakcie naszej wielomiesięcznej obserwacji różnych ludzi, za pomocą naszego zestawu urządzeń, natrafiliśmy na wiele takich przypadków. Wypróbowaliśmy z powodzeniem odkrycie identyfikatora w przeszukiwaniu całego sygnału, pod kątem znajdowania fragmentów życia naszej Chinki. Teddy bez problemu nagrywał nam fragmenty tej szczególnej składowej i wiedzieliśmy o Chince i jej codziennym życiu coraz więcej. Poznaliśmy jej męża i innych członków jej rodziny oraz najbliższych znajomych i przyjaciół. Następnie przyszedł czas na kolejne ważne odkrycie. Tu też pomógł nam przypadek. Jack szczegółowo przeglądał zapis przekazu jednego z Kanadyjczyków który jechał samochodem po autostradzie. Kierowca ten zatrzymał się na stacji benzynowej a następnie po zatankowaniu ponownie wjechał na drogę. Jack zauważył, że w podobnej częstotliwości do pojawiania się “identyfikatora” w sygnale pojawia się inna powtarzająca się sekwencja danych. Jack wyodrębnił tą sekwencję i zauważył, że w trakcie kiedy kierowca poruszał się po autostradzie, to sekwencja nieco się zmieniała. Podobnie jak przy identyfikatorze, nie mieliśmy pojęcia co właściwie się zmienia. Czy są to odpowiedniki liczb w jakimś systemie liczbowym czy coś w rodzaju alfabetu lub innych znaków, jednak Jack zauważył regularne, niewielkie zmiany. I wreszcie odkrył, że w chwili kiedy kierowca zatrzymał się przed dystrybutorem, a zanim wysiadł z samochodu, sekwencja składowej sygnału przestała się zmieniać. Potem gdy wysiadł z samochodu, znowu nieznacznie zaczęła się zmieniać. A potem gdy wrócił po zatankowaniu, ale zanim ruszył to sekwencja znowu była identyczna jak ta, kiedy pierwszy raz siedział w nieruchomym samochodzie. I wreszcie, kiedy kierowca ruszył samochodem to sekwencja sygnału zaczęła się znacząco zmieniać. Jack doznał olśnienia, kiedy nam to pokazywał: - Panowie, myślę że ta sekwencja sygnału wskazuje na jego lokalizacje. Krótko mówiąc to “lokalizator”. Zaczęliśmy przyglądać się innym sygnałom przypisanym ludziom w ruchu i stwierdziliśmy, że Jack ma rację. Poleciliśmy Teddy‘emu przeszukiwać bazę w poszukiwaniu składowych z tą samą sekwencją i widzieliśmy, że pochodzą od ludzi którzy są w tym samym miejscu. Najczęściej byli to rodzice z dziećmi na ręku albo... pary w trakcie pocałunku lub stosunku. Mięliśmy z tym dużo zabawy. Postanowiliśmy z pełną determinacją to rozszyfrować po to, aby na jej podstawie móc lokalizować poszczególnych ludzi. Przeszukiwaliśmy setki sygnałów w poszukiwaniu takich obrazów, które pozwoliłyby na dokładną identyfikację miejsca na Ziemi i tworzyliśmy bazę danych zapisu sekwencji przypisanej do konkretnej lokalizacji. Było to trudne i żmudne zadanie. Szukaliśmy turystów zwiedzających znane na świecie miejsca. Wyszukiwaliśmy strefy czasowe w których na przykład można zwiedzać Luwr albo wieżę Eiffla. Tadż Mahal, Mur Chiński, Yellowstone, albo bazylikę św. Piotra lub kościół Hagia Sophia. I kilka razy udało nam się trafić. Następnie Georg napisał program, który znalazł prawidłowości pomiędzy współrzędnymi ludzi a zapisem sekwencji lokalizatora. Nic z tego na początku nie wychodziło, ale w końcu i tu dopisało nam szczęście. Udało nam się w sekwencji lokalizatora wyodrębnić trzy fragmenty, które lokalizowały obiekt w pobliżu Ziemi. To one właśnie się zmieniały przy poruszaniu ludzi na Ziemi, choć stanowiły tylko niewielką cześć “lokalizatora“. Do czego służyła nieodszyfrowana cześć tej sekwencji, nie wiedzieliśmy. Georg zaproponował hipotezę, że może do orientowania obiektów w innym systemie odniesienia, poza przestrzenią przyległą do naszej planety. Jednak nie mieliśmy pojęcia jak mielibyśmy to odszyfrować. Nie wiedzieliśmy jak lokalizator dokładnie działa, ale udało nam się ustalić, że odnosi się do trzech stałych punktów. Jednym był geometryczny środek Ziemi a pozostałe dwa, to stałe punkty w jej okolicach. Udało nam się wyliczyć, że współrzędne jednego z tych punktów znajdują się w bliskiej przestrzeni kosmicznej, w odległości 35796 km* nad równikiem a drugi znajdował się na jej powierzchni. Odkrycie tego naprawdę było trudne. Pomogła nam intuicja i wiele szczęścia. Mieliśmy wrażenie jakby Opaczność chciała nam w tym pomóc. Zorientowaliśmy się,po wnikliwej analizie danych, że pomiar był bardzo dokładny. Odnosił się precyzyjnie do położenia obserwowanego człowieka. - Jack. Gdzie jest ten punkt “zerowy” od którego jesteśmy namierzani? - Ciekawe pytanie, zaraz to policzymy. Po dziesięciu minutach Jack się odezwał: - O jacie, tutaj na Ziemi. To punkt na powierzchni Ziemi. Wiecie gdzie? - No gadaj! - Izrael, Jerozolima, kurde, to Bazylika Grobu Pańskiego. - Co takiego? - No tak, dokładnie tam. Koledzy mam pomysł. ***** Georg przez kilka dni coś intensywnie liczył. W końcu napisał odpowiedni program i zakomunikował: - Chyba mam sposób. - Na co? - Chyba wiem jak współrzędne geograficzne zamienić na sekwencję sygnału. Proszę o telefon z GPS. Jack podał mu współrzędne z telefonu. - No koledzy, oto nasze współrzędne. Thomas odpalaj Teddy‘ego. - Georg, coś ty znowu wymyślił, będziesz nas podglądał? Lepiej znajdź jakąś dziewuchę pod prysznicem. Wprowadziliśmy zapis sekwencji i Teddy po kilkunastu sekundach “wypluł” krótkie nagranie wybranej składowej. Od razu poszło na dekoder a my znowu zasiedliśmy w naszym studio. Na ekranie poznałem siebie i Georga jak wpatrujemy się w monitor. Zrozumieliśmy, że patrzą na nas oczy Jacka. Z głośnika popłynął dźwięk: - Georg coś ty znowu wymyślił, będziesz nas podglądał? Lepiej znajdź jakąś dziewuchę pod prysznicem. Odskoczyliśmy wszyscy trzej od monitorów. Jack z wielkim przerażeniem w oczach. Georg przełączył na drugi strumień. Znowu ten sam widok, ale z głośników popłynęła prorocza treść myśli Jacka: - “Kurde w co my się tu bawimy, to się źle skończy!” Skonstatowałem przejęty: - Słuchajcie jak niewiele wiemy jeszcze o naszym mózgu. Jest w stanie precyzyjnie lokalizować nas w przestrzeni bliskiej Ziemi a my, jako jego użytkownicy nie wypracowaliśmy w procesie ewolucji żadnego mechanizmu, żadnego zmysłu aby wykorzystywać tą umiejętność. To naprawdę dziwne. Dla kogo lub czego ewolucja to rozwiązała, jeśli nie dla nas? ............. * To odległość orbity geostacjonarnej od równika. Taki punkt mógłby teoretycznie stanowić układ odniesienia będąc cały czas nad tym samym miejscem na Ziemi, podobnie jak satelita geostacjonarny, (taka fantazja autora:). ............................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
Elen. Początek historii. Miesiąc po “Lilian Day”. - Jennifer słyszałaś nowinę? - Nie, co się stało? - Nasza korporacja organizuje wyjazd integracyjny. - Elen, co ty gadasz? Skąd wiesz? - Od dziewczyn z działu wyceny nieruchomości, podobno będziemy zaproszone. - O mamo, mamy gdzieś jechać? Ty pojedziesz? - No chyba tak. - A kto tam ma być? - Podobno cały nasz wydział, włącznie z naszymi byłymi szefami. - Przestań, to chyba ja też pojadę. - Pewnie że tak, pojedziemy razem. Elen i Jennifer to serdeczne przyjaciółki z pracy. Razem pracują w jednym dziale korporacji, która realizuje duże projekty architektoniczne. Elen i Jennifer zajmują się obrotem nieruchomościami. Elen jest dwudziestosześcioletnią, ładą, zgrabną blondynką. Posiada wyższe wykształcenie i tak jak inni w jej dziale, zajmuje się wyceną oraz handlem działkami budowlanymi. Na tych działkach jej korporacja buduje wieżowce i inne drogie budowle. Działem Elen i Jenifer do niedawna kierowali dwaj młodzi inżynierowie, Carl i Michael, którzy robili błyskotliwą karierę w korporacji. Obaj są przyjaciółmi i znają się jeszcze z czasów nauki w szkole średniej. Obaj są przystojni i choć obaj są żonaci, to nie stronią od przygodnych znajomości z atrakcyjnymi kobietami. Niedawno obaj stwierdzili, że nie chcą już pracować dla korporacji, ale chcą założyć własną firmę, która będzie zajmować się podobną działalnością na mniejszą skalę. Obaj zaryzykowali całe swoje, niemałe już oszczędności, po to aby zarabiać jeszcze więcej, już tylko dla siebie i budować własną markę. Dochodziły słuchy, że całkiem nieźle im idzie i że dynamicznie się rozwijają zawierając korzystne transakcje. Być może zarząd korporacji miał im trochę za złe, że porzucili pracę, ale wyjazdu integracyjnego nie organizował zarząd tylko dawni podwładni Carla i Michaela. Dlatego oni również zostali zaproszeni na to spotkanie, pomimo, że już w korporacji nie pracowali. Jak się potem okazało, to Carl intensywnie wpraszał się na to spotkanie, nie dla tego że tęsknił za korporacją, ale dla tego, że od początku jego pracy w korporacji, bardzo podobała mu się Elen. Nigdy jednak nie miał możliwości spotkać jej poza pracą, a w pracy Elen była dla niego zawsze niedostępna, pomimo że był jednym z jej szefów. Carl miał nadzieje, że może wreszcie uda mu się z nią nawiązać jakieś bliższe relacje. Elen nie lubiła Carla. Była w pracy uprzejma, bo wynikało to z zależności służbowej, ale znała swojego szefa wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że był zarozumiały a bywało, że w kontaktach z kobietami zbyt bezpośredni, żeby nie powiedzieć chamski. Pracowała z nim trzy lata. A poza tym Elen wiedziała że Carl jest żonaty. Ma ładną młodą żonę i małe dziecko. Kiedyś miała nawet okazję spotkać się z żoną Carla, jak w jakiejś sprawie przyszła do męża do pracy. Elen nie zadawała się z żonatymi mężczyznami. Kierowała się w życiu jasnymi, wyraźnymi zasadami. Chciała jechać na to spotkanie, nie po to, aby Carl się do niej zalecał, ale cieszyło ją, że spotka się prywatnie z pracownikami korporacji z jej działu, którzy byli służbowo równi jej samej. Stanowili zgraną paczkę i wszyscy w dziale ją lubili, a ona ich również. Spotkanie organizowano w hotelu odległym o kilkanaście kilometrów od siedziby korporacji i dość daleko od domu Elen. Po bankiecie przewidywano nocleg w hotelu. Elen już nawet wiedziała, że dostaną z Jennifer wspólny, dwuosobowy pokój. W końcu nadszedł dzień eventu. Organizatorzy zamówili autobus, który miał zwieźć uczestników spod siedziby firmy do hotelu, a na drugi dzień przywieźć ich z powrotem. W spotkaniu brało udział około czterdziestu osób, w większości młodych ludzi. Po dotarciu na miejsce i zakwaterowaniu się w pokoju, obie dziewczyny ubrały się w wyjściowe kreacje. Obie miały bardzo krótkie, obcisłe sukienki i buty na wysokich obcasach. Obie wyglądały bardzo atrakcyjnie, a może nawet trochę wyzywająco. Po zejściu do sali bankietowej ich wygląd wzbudził głośny aplauz wśród męskiej części towarzystwa. Zabawa przebiegała bardzo wesoło. Było miło i przyjaźnie. Była muzyka, taniec i alkohol. - Jennifer, nie wypiłyśmy już za dużo? Rozbawiona Elen zwróciła się do przyjaciółki. - No co ty? Elen? My za dużo ? Za dużo to będzie wtedy, jak nam się chłopaki zaczną hurtowo podobać. Dziewczyny się roześmiały. Wtedy do ich towarzystwa, do stolika, przysiedli się Carl i Micheal. Obaj już wyraźnie odurzeni alkoholem. Carl zwrócił się do dziewczyn: - Widzę że się fajnie bawicie. Elen czy mogę prosić panią do tańca? Elen poczuła się nieswojo, ale z grzeczności się zgodziła, choć wcale nie miała ochoty z nim tańczyć. Zaczęto grać nastrojową, spokojną muzykę i Carl zaczął w tańcu przytulać się do Elen. Tolerowała to do chwili kiedy na jej pośladku wylądowała ręka Carla. Stanowczym ruchem ją zsunęła. Wtedy Carl zbliżył usta do ramienia dziewczyny i zaczął delikatnie muskać jej szyję wargami. To już się Elen zupełnie nie spodobało. - Chciałabym już wrócić do stolika. Jednak Carl mocno ściskał ją w pasie, tuląc się do niej całym ciałem i ocierając swoje krocze o jej udo. - Puść mnie, chcę już wracać. Cicho powiedziała Elen. - Elen, choć ze mną, mam osobny pokój. Ja od dawna szaleje za tobą. - Zostaw mnie w spokoju. Dziewczyna zdecydowanie, używając znacznej siły, uwolniła się z uścisku i wróciła do stolika. - Jennifer, już druga godzina, jestem zmęczona, chce iść już do pokoju, chodź ze mną. - Elen, akurat zrobili mi drinka. Pójdziemy za pól godziny, tylko go wypije. Carl i Michael od razu sobie poszli i zniknęli z sali bankietowej. Po 15 minutach Elen nalegała: - Chciałabym wrócić już teraz. - To idź sama, a ja za chwile do ciebie przyjdę. - Ok. Jennifer zauważyła że Elen jest zdenerwowana, ale sama sporo wypiła i zlekceważyła to, myśląc że to nic ważnego. Elen szła sama po długim pustym korytarzu hotelowym i wtedy otwarły się jedne z drzwi. Carl wyszedł z nich ubrany tylko w slipy i mocno chwycił dziewczynę za nadgarstek. - Wejdź tylko na chwilę, nic ci nie zrobię, tylko się poprzytulamy. - Puść mnie. Elen zaczęła się wyrywać z całej siły i krzyczeć: - Niech mi ktoś pomoże! Zostaw mnie! Na pomoc! Carl zatkał jej usta, ale trzymał ją przez to tylko jedną ręką. Dziewczyna dzięki temu niemal mu się wyrwała. Wtedy otwarły się drzwi sąsiedniego pokoju. Elen była pewna, że jest uratowana, że ktoś ją usłyszał i jej pomoże. Ale w drzwiach stanął Micheal. Carl powiedział do niego: - Pomóż mi. I wtedy obaj wciągnęli Elen do pokoju Carla. Jennifer po kwadransie przyszła do pokoju i była zdziwiona że Elen nie ma. Próbowała do niej zadzwonić, ale usłyszała telefon Elen w jej torebce, na krześle obok jej łóżka. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Obawiała się, że Elen mogło przytrafić się coś złego, ale równie dobrze mógł ją jeszcze ktoś po drodze zaprosić. Pomyślała, że może Elen kogoś poznała i z nim poszła. Zupełnie nie skojarzyła tego, że przyczyną zdenerwowania Elen był taniec z Carlem. W końcu się położyła, ale nie mogła zasnąć. Po godzinie Elen przyszła. Wyglądała okropnie. Była zapłakana, miała pomiętą sukienkę i rozczochrane włosy. - Elen, co się stało? Jednak Elen nie chciała z nią rozmawiać. Nie odezwała się ani jednym słowem. Wzięła swoją walizkę i torebkę i od razu wyszła. Nawet nie pozbierała swoich kosmetyków z łazienki. Jennifer wyszła za nią na korytarz, próbowała z nią rozmawiać, dopytywała się co się stało, ale Elen biegła do windy. Jennifer usłyszała jeszcze, że zanim wsiadła do windy, to płacząc zamawiała taksówkę. ***** Po weekendzie Elen nie przyszła do pracy. Jennifer była pewna, że stało się coś złego. Domyślała się, że ktoś ją skrzywdził. W końcu po dwóch dniach od zdarzenia udało jej się do niej zadzwonić. - Elen co z tobą? Co tam się stało? - Nie chcę o tym rozmawiać, wzięłam urlop, nie będzie mnie przez dziesięć dni w pracy. I odłożyła słuchawkę. Jennifer zdecydowała, że do niej pojedzie. Po skończeniu pracy podjechała pod budynek w którym Elen wynajmowała mieszkanie. Długo dzwoniła do drzwi, nikt nie otwierał. Już zrezygnowana chciała odejść, jak usłyszała za drzwiami jakiś dźwięk i w końcu Elen ją wpuściła. Elen wyglądała okropnie. Była niewyspana, zapłakana, miała podpuchnięte oczy. Włosy miała w nieładzie i nie miała żadnego makijażu. Jennifer od razu ją przytuliła. Usiadła z nią i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. W końcu zapytała: - Elen, kto ci zrobił krzywdę? - Carl i Michael. Jennifer, oni mnie zgwałcili. - Byłaś na policji? - Myślisz ze powinnam to zgłosić? Nie było żadnych świadków a ja byłam pijana. - Elen, ty to miałaś zgłosić od razu. Minęły już dwa dni. Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Nie umiałam, wstydziłam się, zresztą ty też byłaś pijana. - Jak to się stało? - Wciągnęli mnie do pokoju, jak szłam sama na korytarzu. - Jedziemy na policję. - Jennifer, ja nie chcę, ja się wstydzę! Elen wybuchła płaczem. - Jedziemy i już, te gnoje muszą dostać za swoje. Może byłam pijana, ale wszystko pamiętam. Pamiętam jak się o ciebie ocierał w tym tańcu. Bierz dokumenty i jedziemy. Ja cię tak nie zostawię, będę z tobą. Zbieraj się. Po godzinie na komisariacie. Rozleniwiony sierżant który pełnił dyżur obojętnie przyglądał się dziewczynom. - Chcemy zgłosić przestępstwo. - Jakie? - Gwałt. - Która z was zgłasza? Kto jest ofiarą? - Ja. Odpowiedziała Elen. Sierżant wyraźnie się ożywił. - Kto cię zgwałcił? - Dwóch znajomych z pracy. - Kiedy? - Dwa dni temu. Elen, się rozpłakała. - Dwa dni temu? I teraz zgłaszasz? Sierżant podniósł słuchawkę i gdzieś zadzwonił. Mówił cicho i dziewczyny dokładnie nie zrozumiały o czym rozmawia. - Idźcie na pierwsze piętro do pokoju nr 37. Jest tam inspektor Madison Brown. Ona przyjmie zgłoszenie, zajmuje się takimi sprawami. Dziewczyny poszły do wskazanego miejsca. W pokoju była młoda kobieta ubrana w policyjny mundur, była najwyżej kilka lat starsza od Jennifer i Elen. Była bardzo grzeczna i poprosiła aby dziewczyny usiadły a Elen wszystko jej opowiedziała. Elen trochę się uspokoiła i opowiedziała od początku całą historię o byłych szefach i spotkaniu w hotelu. - Masz jakieś ślady na ciele? Jakieś siniaki czy obtarcia? - Nie, nie mam. Zgwałcili mnie, ale nie mam śladów. - Zgwałcili cię obaj? - Tak, najpierw Carl a potem Michael. Na początku się broniłam, ale trzymali mnie z całej siły, potem nie miałam już siły. - Oszczędzę ci obdukcji lekarskiej, po dwóch dniach to już nie ma sensu. Spiszę twoje zeznanie i zgłoszę sprawę do prokuratora. On będzie prowadził dochodzenie. Niestety będziesz przez niego wezwana na przesłuchanie. Prokurator będzie również wzywał świadków i tych, co ci to zrobili. Sprawa trafi do sądu, będzie rozprawa. - Skazą ich? - Nie wiem, szkoda że nie zgłosiłaś od razu, zabezpieczylibyśmy ślady, byłyby dowody a tak może być ciężko, ale zobaczymy. Pomogę ci, jak tylko będę w stanie. - Dziękuję. Po spisaniu zeznań dziewczyny wyszły z komendy. Były wdzięczne inspektor Brown za to, że była taktowna i pełna empatii. ***** O sprawie Elen zrobiło się głośno w firmie. Elen była kilka razy wzywana do dyrekcji. Zamiast jej pomóc, to dyrekcja miała pretensje o to, że Elen narobiła zamieszania i naraziła korporacje na rozgłos i szkodliwy pijar. W końcu doszło do procesu. Carl i Michael zatrudnili najlepszych adwokatów i sędzia uznał, że nie może ich skazać z powodu braku twardych dowodów. Wtedy korporacja zwolniła Elen z pracy. Nie pomogły protesty jej współpracowników i obecnych szefów. Inspektor Brown w imieniu Elen złożyła apelacje od wyroku, ale i to nic nie dało. Jennifer wspierała ją, jak tylko umiała, ale nie mogła być z nią cały czas. Elen przekonywała wszystkich, że już jest lepiej, że wszystko poukłada sobie od początku, że da sobie radę. Jednak to, co działo się w głębi jej duszy a czego nikt z zewnątrz nie był w stanie zauważyć, było dramatem w najciemniejszych barwach. Po dwóch miesiącach od procesu, a pół roku od zgwałcenia, Elen, wykorzystując fakt, że wieczorem jest sama, podjechała pod jeden z mostów w San Jose i zaparkowała samochód na bocznej ulicy. Poszła dalej na piechotę, weszła na most. Choć jezdnią odbywał się duży ruch, to przejście dla pieszych było puste. Elen znalazła miejsce, które było w cieniu oświetlenia i przez nikogo niezauważona przeszła przez barierkę. Stanęła w zupełnej ciemności. Kilkadziesiąt metrów niżej słabe światło odbijało się od czarnej powierzchni rzeki Guadalupe. Elen długo stała na krawędzi. Płakała i czekała na odpowiedni moment. Była już pewna, że się nie wycofa. Wiedziała, że za chwile będzie gotowa i to zrobi. Wtedy usłyszała odległe wycie, podobne do dźwięku szlifierki. Dźwięk szybko się zbliżał i dziewczyna rozpoznała odgłos motocykla jadącego z wielką prędkością. Wysoko obrotowy silnik sportowej Hondy wył coraz bliżej i bliżej, aż w końcu gwałtownie się zakrztusił i usłyszała pisk motocyklowych hamulców, tuż obok siebie. Motocykl się zatrzymał a kierowca szybko ustawił go przy krawędzi jezdni, zrzucił kask, podbiegł do bariery i chwycił dziewczynę w pasie. Elen nie potrafiła zrozumieć, skąd wiedział, że ona tu stoi. Przecież w ciemności była niemal zupełnie niewidoczna. Była tak zaskoczona, że na chwilę zapomniała co właściwie tu robi. Bardzo silny uścisk spowodował, że zabrakło jej tchu. Poczuła za plecami oddech, odwróciła się i zobaczyła przy swojej głowie twarz młodego chłopaka z miną pełną determinacji. - Wyłaź stamtąd. Nie skoczysz. - Zostaw mnie, kim ty jesteś? - Wyłaź i koniec gadania. - Zostaw mnie. - Wyłaź albo wyciągnę cię siłą. Chłopak złapał dziewczynę jeszcze silniej i zaczął wyciągać ją zza barierki. Ściskał ją tak silnie za klatkę piersiowa i biust, że nie mogła oddychać i nie miała siły się bronić. W końcu wyciągnął ją na przejście i oboje z impetem przewrócili się na chodnik. Chłopak troskliwie chronił przy tym głowę dziewczyny, żeby upadek nie zrobił jej krzywdy. Oboje przez chwilę leżeli obok siebie, próbując złapać oddech. - Po co mnie wyciągnąłeś? Nie chcę już żyć! Kim ty jesteś i skąd wiedziałeś że tu jestem? - Jestem Georg. ***** San Jose, Dolina Krzemowa, California, Rok 2043. Kolejne miesiące po “Lilian Day”. Zaczęliśmy w trójkę intensywnie badać odkryte przez nas, nieznane zjawisko. Teoria, że sygnały pochodzą od ludzkich umysłów wzbudziła w nas ogromne zainteresowanie. Byliśmy pewni, że jeśli się potwierdzi, to odkryliśmy coś absolutnie przełomowego. Odkryliśmy tajemnicę Natury, której nikt nawet się nie domyślał. No, ale w końcu ośrodek w którym pracowaliśmy właśnie po to został stworzony aby dokonywać przełomowych odkryć. Gdzie należałoby odkrywać nieznane zjawiska, jak właśnie w takim miejscu jak te. Badania bardzo nas pochłonęły. W pierwszej kolejności skupiliśmy się na tym co właściwie transmituje odkryty sygnał. Hipoteza, że pochodzi od ludzkiego umysłu, ułatwiła nam poszukiwanie właściwego kierunku badań. Założyliśmy, że istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że ludzki mózg transmituje sygnał, którego źródłem są nasze zmysły. Możliwe, że sygnał związany jest ze zmysłami wzroku i słuchu a może również innymi. Pierwszą hipotezą, jaką zaczęliśmy intensywnie sprawdzać było to, że w skład sygnału wchodzi obraz zarejestrowany przez nadającego osobnika, czyli że mózg jest czymś w rodzaju “transmitera telewizyjnego” w którym ludzkie oczy, a może i uszy pełnią rolę “kamery i mikrofonu“. Założyliśmy tak, ponieważ rozkodowany sygnał przypominał trochę sygnał transmisji danych wideo lub audio, do jakich w technice przywykliśmy. Zastanawialiśmy się czy gdyby rzeczywiście był to rodzaj sygnału wideo, to z jaką rozdzielczością mógłby być tworzony. Zaczęliśmy na szybko studiować budowę ludzkiego oka. Na podstawie ilości czopków i pręcików oszacowaliśmy, że obraz mógłby być transmitowany z rozdzielczością rzędu kilkunastu megapikseli i taką wartość przyjęliśmy za wyjściową. Zaczęliśmy szukać prawidłowości w wyselekcjonowanym sygnale, które mogłyby być właśnie takim przekazem. Przez pierwsze dwa tygodnie nic nam nie wychodziło, choć siedzieliśmy nad tym po kilkanaście godzin na dobę. Jednak znowu dopisało nam niebywałe szczęście. Właściwie to znowu przez przypadek, udało mi się tak ustawić parametry programu dekodera, że po detekcji niektóre elementy składowe sygnału zaczęły przypominać dane strumienia wideo. Byliśmy już prawie pewni, że rozkodowywanie sygnału pod kątem strumienia danych wideo jest właściwym kierunkiem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie o jeden strumień danych chodzi, ale o kilka strumieni, w tym przynajmniej dwa strumienie danych typu wideo i audio w tym samym czasie, w jednym sygnale. W końcu przyszedł kolejny przełom. Opracowaliśmy kolejny już program dekodujący, który wydawał nam się najbardziej obiecujący, a który selekcjonował składowe tylko jednego, jak się wydawało wiodącego strumienia danych. W międzyczasie zamówiliśmy do naszych potrzeb trzy największe monitory, jakie były dostępne. Nasz szef patrzył na to zamówienie podejrzliwie. - Młody, po co wam takie monitory? Nie oglądacie tam czasem jakiś pornolni zamiast uczciwie pracować? - Szefie, są potrzebne, jak skończymy badać to się pochwalimy. Ponieważ badając nasze odkrycie pracowaliśmy również nad zagadnieniami które zlecił nam nasz ośrodek i przedstawialiśmy naszemu profesorowi wyniki badań, to ten uznawał je za zadowalające i w żaden sposób nie ingerował w to, czym się zajmujemy. Staraliśmy się tak przedstawiać szefowi nasze dokonania, żeby nie domyślał się naszego głównego odkrycia i na razie nam się to udawało. Powiesiliśmy monitory w centralnym miejscu pracowni, która zaczęła przypominać operatornię studia filmowego. Ustawiliśmy ciąg biurek przed nimi a na nich ustawiliśmy nasze komputery do dekodowania danych. Ciągle obrabialiśmy pojedynczy pięciominutowy sygnał, który jako pierwszy wyselekcjonowaliśmy za pomocą komputera kwantowego. Rozsiedliśmy się wygodnie i Georg zarządził: - Odpalamy, może wreszcie coś zobaczymy? Włączyliśmy dekoder i puścili odtwarzanie sygnału na centralnym monitorze. Na początku ekran tylko szumiał, jednak gdy Georg zaczął zmieniać parametry dekodera, to niemal odskoczyliśmy od monitora ze zdziwienia i zaskoczenia. Zobaczyliśmy ruchomy przekaz obrazu a na nim ściany jakiejś prymitywnej wiejskiej chaty. Ktoś szedł w niej w stronę otwartego wyjścia w którym jaśniało światło. Wyglądało to jak obraz z kamery sportowej, zainstalowanej gdzieś w okolicy czoła. Postać wyszła na zewnątrz na podwórze zalane jasnym światłem słońca, na którym bawiła się trójka małych dzieci. Starsze dwie dziewczynki miały po kilka lat, a najmłodszy chłopczyk, około dwóch. Wszystkie dzieci miały azjatyckie rysy twarzy i kruczo czarne włosy. Mały chłopczyk podbiegł do “naszego” obiektu i chwycił go za nogę. W tym momencie wzrok naszego obiektu został skierowany w dół i zobaczyliśmy zgrabne nogi młodej kobiety, ubranej w krótkie spodnie oraz jej stopy w prymitywnych klapkach. Zrozumieliśmy, że patrzymy na świat oczami matki tych dzieci. “Ona”, bo tak roboczo ją nazwaliśmy, wzięła chłopca na ręce i przytulając go, pocałowała w policzek a następnie położyła z powrotem na ziemię, a ten od razu podbiegł do bawiących się dziewczynek. Widzieliśmy po ruchach ust, że ona rozmawia z małym oraz ze starszą dziewczynką, a ta również krzyczy coś do niej. Następnie postać zawróciła i weszła z powrotem do chaty, wzięła stolik i przystawiła do kuchni, na której coś się gotowało. Następnie znowu wyszła na zewnątrz, obeszła dom dookoła i otwarła drzwi drewnianej latryny. Zamknęła drzwi za sobą. Do wnętrza wpadało tylko trochę światła przez otwór w drzwiach w kształcie serca oraz przez szpary pomiędzy deskami. Usiadła na czymś i przez chwilę siedziała nieruchomo a następnie wstała i zobaczyliśmy jak zrywa z gwoździa przybitego do ściany kawałek starej gazety. Następnie spojrzała na swoje krocze i wykonała dziwny ruch, skręcając tułów a potem wyszła z powrotem na zewnątrz. Przyglądaliśmy się domowi oraz otaczającej go roślinności i doszliśmy wspólnie do wniosku że “ona” jest mieszkanką azjatyckiego kraju o gorącym klimacie. Stawialiśmy na Chiny. Na dachu prymitywnej chaty była zainstalowana antena satelitarna. Ona weszła do domu i skierowała wzrok w stronę kuchni, opalanej drewnem. Stały na nim dwa garnki a w jednym gotowała się jakaś potrawa, intensywnie parując. Umyła mydłem ręce w staroświeckim zlewie nad którym był pojedynczy kurek, pewnie tylko z zimną wodą. Przyglądaliśmy się jej ładnym, delikatnym dłoniom. Następnie “ona” przeszła przez główną izbę i przez chwilę obróciła głowę w stronę toaletki z dużym lustrem. Zobaczyliśmy przez sekundę twarz młodej Azjatki. Obróciła głowę i zdążyliśmy jeszcze zobaczyć duży, nowoczesny telewizor. W tym momencie sygnał się skończył i monitor znowu zaczął szumieć. Przekaz był niemy. Nasz pierwszy działający dekoder, dekodował tylko strumień obrazu, choć domyślaliśmy się, że skoro widzimy obraz, to być może uda się wyselekcjonować również dźwięk. Siedzieliśmy przez chwilę jak zahipnotyzowani w zupełnym milczeniu. W końcu Jack się odezwał - Kurde, co to było? Widzieliście to? - Jack, nie wyrażaj się. Po prostu Chinka poszła się załatwić. Roześmialiśmy się razem. - Pierwszy historyczny przekaz jaki udało nam się wyselekcjonować a na nim akurat Chinka w kiblu? - Prawdopodobieństwo tak działa. Teddy losował i wylosował akurat najbardziej prawdopodobną sekwencję. Chińczyków jest dużo to tak wyszło. - Oni tam jeszcze tak żyją? W drugiej połowie XXI wieku? - Chiny to wielki kraj i wielkie dysproporcje społeczne. To luksus i szczyty postępu technologicznego, a jednocześnie wsie bez kanalizacji. To jest możliwe. - Panowie, co to właściwie ma być? Po co nasz mózg zużywa energię na taki przekaz? - “Bóg jeden raczy wiedzieć” i to być może dosłownie. W każdym razie jedno jest pewne, natura nie robi niczego bez celu. ......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
Eva. Początek historii. Cztery miesiące po “Lilian Day”. Australia, wyspa Moreton. 30 km od miasta Brisbane. 9 tysięcy km od San Jose. - Eva, mamy czekać na ciebie tutaj? - Nie no coś ty, macie płynąć do brzegu. - Eva nie przesadzasz? Stąd do przystani jest pięć kilometrów. - No to co? A do brzegu pięćset metrów. - Przecież wszędzie są rafy, nie dopłyniesz tu bezpiecznie do brzegu. - No wiem o tym. Popłynę sobie powoli wzdłuż brzegu i spotkamy się na przystani. Za jakieś trzy godziny mnie zobaczycie. Będę akurat na kolacje. - Uważaj, żebyś sama nie stała się kolacją. - No, ale śmieszne. Eva poprawiła zapięcie pianki do nurkowania, założyła długie płetwy i maskę, a do ręki wzięła rurkę. - Jesteś pewna? Dasz sobie radę? - Dam, dam, nic się o mnie nie martwcie, dziesiątki razy już tak płynęłam. - Ok, jak chcesz, będziemy czekać na przystani. Eva usiadła na krawędzi łodzi i wykonała obrót przez plecy wpadając do wody. To nie była zwykła morska toń. To był ciekły kryształ. Woda tak czysta i przejrzysta, że dno które zobaczyła wyraźnie ze wszystkimi szczegółami, wydawało się być pięć metrów pod nią, a w rzeczywistości było prawie dziesięć razy dalej. Woda była ciepła i miała pod powierzchnią kolor jasnego, pastelowego błękitu a wraz z głębokością przechodziła w ciemniejsze, mocniejsze odcienie. Przy dnie wydawała się być granatowa, ale wciąż idealnie przejrzysta. Eva spokojnie płynęła z rurką, tuż pod powierzchnią, nie wychylając głowy. Wykonywała tylko lekkie ruchy płetwami, które nie wymagały prawie żadnego wysiłku, jednak równomiernie i efektywnie popychały jej delikatne i zgrabne ciało. Przepłynęła kilkadziesiąt metrów zbliżając się do rafy. Eva wydawała się częścią otaczającej ją przyrody. Smukłość jej ciała w piankowym kombinezonie, przedłużonego dodatkowo długimi płetwami, idealnie wpisywała się w harmonię natury. A środowisko bardzo różniło się od tego, do czego przywykli zwykli ludzie. To był alternatywny świat, dany do ujrzenia na żywo tylko nielicznej reprezentacji gatunku ludzkiego. Mogli go właściwie odczuwać tylko zapaleńcy, którzy znaleźli się w miejscu najpiękniejszej rafy koralowej na świecie i potrafili nurkować. Oglądanie go na ekranie nie oddawało jego rzeczywistego piękna. Dawało się je w pełni odczuwać tylko łącznie z dotykiem i zapachem ciepłej słonej wody oraz wzrostem ciśnienia, ze zmianą głębokości. Eva przesuwała się wzdłuż podwodnego klifu pokrytego rafą, czyli wielu gatunków zwierząt na stałe przytwierdzonych do skał i budujących mineralne struktury swoich wapiennych szkieletów o złożonej fakturze i żywym kolorze. Dominowały oczywiście różne gatunki korali. Wśród tego podwodnego labiryntu pływały tropikalne ryby o ostrych barwach i dziwnych kształtach. Eva znała ten osobliwy krajobraz bardzo dobrze, jednak przy każdym nurkowaniu odkrywała go dla siebie na nowo. Wydawało jej się, że ten widok i te odczucia nie są w stanie jej się znudzić, choćby całe swoje życie miałaby spędzić w wodzie. Kochała rafę i nurkowanie ponad wszystko na świecie. Eva jest zgrabną 23 latką o dziecięcej budowie. Urodziła się i wychowała w mieście Brisbane, które znajduje się na wschodnim wybrzeżu kontynentalnej części Australii. Ojciec Evy jest zawodowym nurkiem i od niego zaraziła się pasją do nurkowania oraz ogólnie do miłości do przyrody, szczególnie podwodnej jej części. Głównym zajęciem Evy jest praca jako instruktor nurkowania na wyspie Moreton. Początkowo pracowała razem z ojcem, ale potem znalazła lepiej płatną pracę na innej marinie w innej części wyspy. Obecnie była już doświadczonym nurkiem, obytym ze wszystkimi rodzajami sprzętu. Posiadała spore doświadczenie, pomimo młodego wieku. Ponieważ była bardzo ładna, miła i uprzejma, to wielu turystów życzyło sobie nurkować właśnie z nią. Interes się kręcił, kierownictwo klubu nurkowego było z tego zadowolone, a Eva zarabiała na tyle dobrze, że mogła sama się utrzymywać i wynajmować mały domek na wyspie Moreton. Skromnie w nim żyła. Właścicielką tego domku była stara babcia, która dożywała swoich dni w domu opieki w Brisbane. W okresach w których turystów było mniej Eva wieczorami dorabiała jako kelnerka w restauracji, w jednym z hoteli na wyspie. Na stały ląd jechała rzadko i tylko wtedy kiedy naprawdę musiała. Zmuszona była szybko się usamodzielnić. Stosunki pomiędzy rodzicami układały się bardzo źle. Rodzice ciągle się kłócili aż w końcu się rozwiedli. Nie była w stanie znieść już ciągłego napięcia i awantur w domu. Kiedy matka poszukała sobie nowego partnera, to w wieku 19 lat, na stałe przeniosła się na wyspę i stała się zupełnie samodzielna. Praca instruktora nurkowania pochłaniała ją całkowicie. Dla niej była to praca marzeń. Z wody mogłaby w ogóle nie wychodzić. Czasem żartowała, że żałuje, że nie urodziła się ze skrzelami. W hotelu w którym dorywczo pracowała, pracował również młody menedżer o imieniu Nils. Był Szwedem, miał 26 lat i bardzo się jej podobał. Był wysoki, przystojny, miał jasne włosy i bardzo ładny uśmiech. Miał również dosyć odpowiedzialne stanowisko, co zważając na jego młody wiek, było sporym osiągnięciem i imponowało dziewczynie. Nils był poliglotą, rozmawiał płynnie po angielsku i niemiecku oraz oczywiście po szwedzku. Eva chciałaby jakoś zainteresować Nilsa swoją osobą, ale nie bardzo wiedziała jak ma to zrobić. Pomimo, że pracowała na co dzień z ludźmi, to była nieśmiała. Jej rozmowy z turystami sprowadzały się niemal wyłącznie do przekazywania informacji technicznych, dotyczących nurkowania oraz do uprzejmego oganiania się od nieustających zalotów młodych chłopaków z całego świata, którzy pod jej okiem się uczyli w najpiękniejszym do tego miejscu na Ziemi. Niestety Nils do Evy się nie zalecał i nie zwracał na nią uwagi. Ale wkrótce, za sprawą przypadku miało się to zmienić. Pewnego dnia miała wyjątkowo wymagający zespół z którym nurkowała. Właściwie jej rola tego dnia sprowadzała się wyjątkowo nie do funkcji instruktora, ale przewodnika. Tych nurków niczego nie trzeba było uczyć. Byli profesjonalistami i Eva nurkowała z nimi na głębokość 30 metrów czyli dość głęboko. Przyjechali z Europy na kilka dni i chcieli w jak najkrótszym czasie zobaczyć jak najwięcej. Czterech młodych facetów w świetnej kondycji. Trudno ich było wygonić z wody. Przebywali pod wodą najdłużej, jak tylko było to możliwe. Eva rzadko nurkowała tak głęboko przez tak długi czas, bo rzadko nadarzała się taka okazja. Ale tego dnia tak właśnie było. Jak ekipa zakończyła wreszcie nurkowanie to Eva czuła się zmęczona. Jednak musiała tego samego dnia iść pracować do hotelu. Przyjechała tam, przebrała się w strój kelnerki i poszła do restauracji. Ruch był wyjątkowo duży, musiała się spieszyć. Po godzinie takiej pracy przyjęła zamówienie od klientów, zrobiła kilka kroków w stronę kuchni i poczuła, że robi jej się słabo. Nogi się pod nią ugięły. Zdążyła jeszcze dosyć gwałtownie dosiąść się do stolika przy którym siedziała para młodych ludzi, gości hotelu. Położyła się na stoliku i zemdlała na dobre. Zrobiło się małe zamieszanie i na salę przybiegł Nils. Miał dyżur tego dnia. Eva szybko odzyskała świadomość i z pomocą Nilsa, który ją podtrzymywał, doszła do pokoju służbowego, który był w pobliżu sali restauracyjnej. Rozsiadła się w wygodnym fotelu a Nils usiadł koło niej. - Eva, co to było? - Nie wiem. Długo nurkowałam, jestem wyjątkowo zmęczona i dlatego. - Dlaczego nic nie powiedziałaś? Przecież dałbym ci wolne dzisiaj. - Byłam pewna że dam radę. Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło. Wtedy Nils zainteresował się Evą. Urzekła go dziecięca uroda drobnej dziewczyny oraz to, że mówiła bardzo delikatnym, spokojnym i cichym głosem. Nils miał na co dzień do czynienia z ładnymi dziewczynami i pięknymi kobietami których zarówno wśród personelu, ale w szczególności wśród gości hotelowych nie brakowało. Ale przyjeżdżały tu najczęściej Niemki, Szwedki czy Brytyjki. Wszystkie rozbawione, podniecone zabawą i drinkami i bardzo hałaśliwe. Eva zawsze, ale naprawdę zawsze, była spokojna i opanowana. Była typem romantycznego flegmatyka i zazwyczaj mówiła cicho i spokojnie. Bardzo rzadko się denerwowała i podnosiła głos. Najczęściej na niesfornych kursantów. - Gdzie ty mieszkasz? - Niedaleko, na skraju miasteczka. Mam samochód pod hotelem. Chciałabym już dzisiaj nie pracować i pojechać do domu. Dasz mi wolne dzisiaj? - No pewnie. Nie możesz jechać w takim stanie. Podwiozę cię. - Naprawdę? Chciałoby ci się? - Chodź, zawiozę cię do lekarza. - No co ty? Do jakiego lekarza? Czuje się już lepiej. Po prostu padam z nóg, ze zmęczenia. - No dobra. Zawiozę cię domu. Zostaw kluczyki to chłopaki jutro rano podrzucą ci samochód. Załatwię to. - Nie trzeba, to niecałe pół godziny na piechotę. Przyjdę jutro sama. Nils zawiózł Evę swoim luksusowym samochodem pod domek, który wynajmowała. - Dziękuję ci bardzo. Eva z grzeczności zaproponowała: - Chcesz wejść na chwilę? Zobaczyć jak mieszkam. Eva nie wierzyła, że Nils będzie tą propozycją zainteresowany. Powiedziała tak tylko z grzeczności, ale trochę też z nadzieją. Nils bez namysłu odpowiedział: - Zapraszasz mnie? Mogę wejść? - Naprawdę chcesz? - Jeśli zapraszasz. - Chodź, tylko żebyś sobie... nie pomyślał. Nils uśmiechnął się rozbawiony. Był zdziwiony, że Eva mieszka tak skromnie. Cały parterowy domek to właściwie tylko salon z małą kuchnią, sypialnią i łazienką. Eva nie miała żadnych swoich mebli. Całe wyposażenie było wiekowe i mocno podniszczone. - Mogę się rozejrzeć? - Oglądaj. Ale w sypialni mam bałagan. Nils wszedł do sypialni. Oprócz dużego małżeńskiego łóżka i małej szafki nie było innych mebli. Chyba zresztą nie byłoby ich gdzie postawić. Pod ścianą było mnóstwo sprzętu do nurkowania a na dużym wieszaku wisiały pianki i różne aparaty oraz maski nurkowe. Pod ścianą był całkiem spory zapas butli oraz kilka par płetw różnego rodzaju. - O kurde, Eva, ty śpisz z tym wszystkim? - To moje życie i moja wielka pasja i miłość. - Sama tu mieszkasz? - Tak - Eva? Nie masz chłopaka? - Nie mam. - Gdzie masz swoje rzeczy? Sukienki, szpilki? Eva uśmiechnęła się rozbawiona. - Mam jedną sukienkę, bardzo rzadko ją wkładam. Ale mam kilka t-shirtów i dwie pary spodni. O, mam też ubranie kelnerki. Szpilek nigdy na nogach nie miałam. Myślisz że powinnam sobie kupić? - Pewnie, w szpilkach znajdziesz chłopaka, my to lubimy. - Skoro tak mówisz, to kto wie? Na szafce w salonie stało kilka oprawionych zdjęć. Byli na nich przeważnie rodzice Evy wraz z nią, wtedy jak była dzieckiem. Na jednym była Eva w szkolnym mundurku. Na kolejnym były trzy dziewczynki w wieku około 3 do 5 lat. Trzymały się za ręce. Eva była najmłodsza. Nils przyglądał się zdjęciu. - To ty? - Tak, jak byłam mała, bardzo je lubię, dlatego wzięłam ze sobą. - Ty, to ta w środku? Ta najmłodsza? - Tak, poznałeś. Nils wypił herbatę i pojechał z powrotem do pracy do hotelu. Jednak wracając nie mógł przestać już myśleć o dziewczynie. Los Evy na dobre związał się z Nilsem. Tamtego wieczora zakochał się w Evie i zaczął intensywnie zabiegać o jej względy. Słyszał już trochę o niej wcześniej. Była znana i ceniona na wyspie jako świetny nurek i instruktor. Jej drobna dziecięca postura zupełnie nie korespondowała z jej zawodem, umiejętnościami i wypracowanym autorytetem. A już zupełnie do tego nie pasował jej delikatny ciepły głos i wewnętrzny spokój. Eva również zakochała się w Nilsie. Cieszyła się bardzo, że mężczyzna który jej się podobał, zainteresował się nią. Nils coraz częściej przyjeżdżał do jej domku, aż w końcu zaczął zostawać tam na noc. Nie miał swojego mieszkania, mieszkał w hotelu. Eva bezgranicznie mu ufała. Zwierzała mu się ze wszystkiego. Ze swoich przygód w pracy, ale przede wszystkim z wrażeń jakie odczuwała w trakcie, kiedy sama płynęła na rafę i nurkowała. O rafie potrafiła mówić godzinami. Miłość pomiędzy Ewą a Nilsem była żywa i gorąca. Jednak Nils ciągle chciał czuć się wolnym i młodym. Przyjechał na wyspę do pracy w hotelu po to, aby tak właśnie żyć. Po pewnym czasie romantyczny związek z Evą zaczął być dla niego uciążliwy. Eva nie tylko posturę miała dziecięcą, ale również po dziecinnemu podchodziła do swojego życia. Była pełna ideałów, prostych wzorców i zasad. Życie wyobrażała sobie w klarowny sposób a jeśli ktoś zdobył jej bezgraniczne zaufanie, tak jak zrobił to Nils, to jej wyobraźnia nie była w stanie pojąć, że ten ktoś mógłby tego zaufania nadużyć. Zaczęła rozmawiać z nim nie tylko o czułej miłości i namiętnym seksie, ale również o przyszłości. O rodzinie którą będą razem stanowić. O dzieciach i o wspólnej realizacji własnych celów i ideałów. Nils zaczął rozumieć, że ten związek zaczyna wymykać się spod jego kontroli. Kochał Evę, jednak zaczął zdawać sobie sprawę, że stoi przed koniecznością dokonania wyboru pomiędzy nią a wolnym życiem. W tygodniu Eva pracowała codziennie na marinie aż do późnego popołudnia. Jednak pewnego dnia rano w marinie powstało zamieszanie, ponieważ straż wybrzeża poinformowała, że w danym dniu zaobserwowano dużego rekina. Takie sytuacje, choć rzadko, to czasem się zdarzały. Kierownictwo klubu postanowiło odwołać nurkowanie w danym dniu i puszczono Evę do domu, dając jej dzień wolnego. Eva postanowiła, że zrobi w tym dniu Nilsowi niespodziankę. Już wcześniej zamówiła sobie przez internet buty na wysokim obcasie, specjalnie dla niego. Przyjechała do domu i około południa ubrała swoją jedyną wyjściową, czerwoną sukienkę i pasujące do niej buty na obcasach. Choć czuła się w tym trochę nieswojo, to wyglądała ślicznie. Na wyspie, w środku sezonu rzadko mieszkańcy ubierali się tak elegancko. Zanim zdążyła dojść do samochodu, to kilku młodych mężczyzn z ciekawością się za nią obejrzało. Było to dla niej nowe doświadczenie. Choć trochę krępujące to całkiem przyjemne. Eva przyjechała do hotelu i udała się prosto do pokoju Nilsa. Była ciekawa jego reakcji. Miała nadzieję, że bardzo mu się spodoba. Drzwi do pokoju były otwarte. Jak tylko weszła to usłyszała że Nils nie jest w nim sam. Leżał nagi na łóżku z zamkniętymi oczami a na nim okrakiem siedziała młoda naga blondynka. Powoli, choć rytmicznie poruszała biodrami i jednocześnie szeptała coś czule do niego po niemiecku. Eva widziała jej zgrabne pośladki. Nils coś usłyszał i otworzył oczy. Zobaczył przerażone oczy Evy. Nie było w nich złości, ale przerażenie i niedowierzanie. Nie rozumiała co właściwie się stało. Dlaczego jej Nils kocha się z inną kobietą? Do świadomości Evy z trudem zaczęło docierać, że rzeczywistość którą ona rozumiała po swojemu jest zgoła inna. Że wielkie uczucie którym obdarzyła Nilsa jest tylko jednostronne a on po prostu właśnie zdradza ją z inną. W końcu wybiegła z pokoju. Usłyszała jeszcze jego wołanie: - Eva poczekaj, nie odchodź, przepraszam! ***** Bardzo ciężko przeżyła zdradę Nilsa. Była bardzo zdołowana i zapadała w głęboką depresję. Nils próbował ją wielokrotnie przepraszać, dzwonił do niej, próbował przyjeżdżać do jej domu. Jednak ona nie odbierała telefonów od niego i nigdy już go nie wpuściła. Rzuciła również pracę w hotelu. Pracowała wyłącznie na marinie. Jej pracodawcy z niepokojem obserwowali jej stan. Każdy kto znał ją wcześniej, widział że bardzo się zmieniła. Uśmiech na dobre zniknął z jej twarzy. Była drażliwa i z trudem koncentrowała się na pracy. Chciano udzielić jej kilka tygodni urlopu, aby otrząsnęła się z trudnych przeżyć, ale ona chciała pracować. Zaczęto obawiać się o bezpieczeństwo kursantów powierzonych jej opiece. Jak się wkrótce okazało, całkiem słusznie. Pewnego dnia nurkowano w dużej grupie na głębokość 30 metrów. Kursanci nie byli już zupełnymi nowicjuszami. Mieli doświadczenie w nurkowaniu na mniejszej głębokości. Kursantów było kilkunastu i kilku instruktorów. Eva była jednym z nich. Kursantami byli młodzi chłopcy z Anglii. Byli w wieku około 18 lat. Byli zafascynowani pięknem rafy. Bardzo przeżywali żywy kontakt z podwodną przyrodą. Evie przydzielono dwóch z nich. Na głębokość 30 metrów należało się zanurzać a w szczególności wynurzać stopniowo, z zachowaniem zasad dotyczących bezpiecznej dekompresji. Eva była roztargniona a kursanci niesforni. Cały czas oddalali się od niej ciekawi uroków rafy i przekazywali sobie wzajemnie wyrazy zachwytu ciekawymi okazami ryb i korali. Nie chcieli trzymać się w pobliżu swojego instruktora. W końcu jak trzeba było się stopniowo wynurzać, to Eva z uwagą obserwowała komputer nurkowy, aby nie wynurzyć się zbyt szybko i nie narazić na niebezpieczeństwo choroby dekompresyjnej młodych chłopaków i siebie. Robili to również inni instruktorzy. Na głębokości 8 metrów, w trakcie przystanku dekompresyjnego, zrobiło się trochę zamieszania i Eva chwyciła swoich kursantów za nadgarstki, żeby się jej trzymali i trochę się uspokoili. Niestety w tym momencie się pomyliła i chwyciła kursanta nie swojego, który także się wynurzał, ale znacznie później niż ci, z którymi nurkowała. On nawet trochę się bronił bo zrozumiał pomyłkę, ale było już za późno. Eva wynurzyła się z nim i chłopak zaraz po wypłynięciu na powierzchnie, zaczął się dusić. Natychmiast zrozumiała swój błąd. Zrzuciła maskę i zaczęła wzywać pomocy. Po kilkudziesięciu sekundach podpłynęła motorówka i wyciągnięto chłopaka z wody. Przetransportowano go na ląd i wezwano pogotowie. A następnie helikopter, który poleciał z nim do szpitala w Brisbane. W szpitalu umieszczono go w komorze dekompresyjnej i chłopak jeszcze tego samego dnia wrócił do zdrowia. Na drugi dzień wrócił na marinę, jednak z zakazem nurkowania przynajmniej przez tydzień. Evę wyrzucono z pracy. Kierownik mariny powiedział jej, że nie chce jej więcej widzieć w takim stanie. Przyjmie ją z powrotem nie wcześniej jak w następnym sezonie i to tylko wtedy jak dojdzie do siebie. Eva była załamana. Nie powiadomiła nawet rodziców o tym co się stało. Została sama bez pracy i w bardzo złym stanie psychicznym. Wróciła do domu i położyła się do łóżka, ale nie mogła zasnąć przez całą noc, nie mogła też nic jeść. Wcześnie rano ubrała piankę, wzięła maskę i rurkę. Wsiadła do samochodu i pojechała na plażę, na molo które znała i z którego często rozpoczynała swoje samotne, długie nurkowanie. Stałym wyposażeniem jej pianki był specjalny, wodoszczelny, niewielki telefon, przeznaczony specjalnie do nurkowania, który Eva zawsze zabierała ze sobą kiedy samotnie nurkowała. Przede wszystkim dlatego, aby jej pracodawcy mogli się z nią kontaktować w razie gdy pilnie byłaby potrzebna na marinie, co rzadko, ale czasem się zdarzało. Gdyby dzisiaj przypomniała sobie o nim, to pewnie by go zostawiła, ale o nim zapomniała i telefon został w jej piance. Wskoczyła do wody i długo nurkowała, spędziła w wodzie już dwie godziny i przepłynęła kilka kilometrów. Popłynęła tam, gdzie nigdy nie zabierała turystów ani kursantów. W miejsca gdzie rafa była jej zdaniem najpiękniejsza i którego nikt oprócz niej nie znał. Eva dwie noce nie spała i czuła, że zaczyna tracić siły, ale było jej wszystko jedno. Patrzyła na szczegóły podwodnej przyrody z wielkim zachwytem, ale jednocześnie żalem. Żegnała się z tym przepięknym błękitnym światem. W końcu jednak dopłynęła do brzegu w miejscu, w którym nigdy wcześniej tego nie robiła. Był tam 30-metrowy klif. Wyszła z wody, odpięła płetwy i wraz z maską i rurką zostawiła je na plaży. Następnie boso, tylko w piance, zaczęła wspinać się z trudem do góry. Udało jej się wejść na szeroką półkę skalną, położoną około 20 metrów nad skalistą plażą. Spojrzała w dół i zobaczyła pod sobą skaliste urwisko, a pod nim skalisty brzeg. Stanęła na samej krawędzi. Z jej oczu płynęły łzy. Zaczęła powoli przechylać się w stronę urwiska. Jej środek ciężkości niebezpiecznie zbliżał się do punktu, z którego nie będzie już odwrotu, ale jej nie zależało już na niczym. Czuła się zupełnie sama i kompletnie zawiedziona swoim życiem. Nie widziała już żadnych szans powrotu do normalności. W ostatniej już chwili, kiedy zaczęła tracić równowagę, poczuła wibracje telefonu. Ktoś do niej dzwonił, akurat teraz, w najważniejszym a jednocześnie najtragiczniejszym momencie jej życia. Odruchowo przykucnęła zmieniając środek ciężkości na tyle, że jeszcze mogła stanąć na krawędzi. Cofnęła się krok do tyłu i wyciągnęła telefon. Zanim odebrała, to zwróciła uwagę na dziwny, zagraniczny numer. ...................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
O Człowieku Świętoprawym
Dziadek grafoman odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tak jak dla mnie to satyry w tym ani "deczko". Manifest pogardy dla innych ludzi. Może katolików, może sympatyków PIS u? (środkowy palec Lichockiej). Hard to say. Ech... nie gardźcie sobą Polacy nawzajem. Nie dajcie sie w to wciągać. Raczej gardziłbym tymi, co to nakręcają. -
Susan. Początek historii. Sześć lat przed “Lilian Day”. Lucas zjechał z głównej drogi na drogę boczną, która prowadziła do pobliskiej małej wioski. Jechał tą drogą tak długo, aż wjechał na kulminację wzgórza i tam, na poboczu zaparkował samochód. Wysiadł pierwszy a Susan wysiadła za nim. Droga na którą zjechał była bardzo rzadko używana. Prawie nikt nią nie jeździł. Lucas znał to miejsce. Susan nie była pierwszą dziewczyną, którą tu przywiózł. Było bardzo romantycznie, rozciągał się stamtąd malowniczy widok na wioskę i pobliskie wzgórza, aż w końcu na małe miasto w stanie Luizjana w którym oboje dorastali. Oboje patrzyli na rozległy krajobraz. Susan zbliżyła się do Lucasa. Była podniecona. Zakochała się w Lucasie do szaleństwa. Już od dawna próbowała zwrócić na siebie uwagę przystojnego chłopaka. Choć Susan była bardzo ładna, to Lucas znał wiele takich dziewczyn jak ona i wiele z tych dziewczyn się nim interesowało. Radość, że udało jej się zainteresować Lucasa swoją osobą, była wiec tym większa. Susan była już z Lucasem od ponad dwóch miesięcy. Dostał już od niej wszystko to, co mógł dostać najcenniejszego, czyli to, co nie raz dostawał od innych dziewczyn. Objął ją i namiętnie całował a ona z wielkim oddaniem odwzajemniała mu się. Susan była zgrabną, bardzo ładną dziewiętnastolatką o średnim wzroście, ciemnych włosach i bystrym spojrzeniu. Była zdolna i inteligentna. Świetnie się uczyła i właśnie kończyła średnią szkołę. Podjęła też działania aby dostać się na uniwersytet w sąsiednim stanie. - Lucas, całuj mnie jeszcze, kocham cię. - Susan, też cię kocham. - Lucas, co będzie z nami jeśli dostanę się na uniwersytet? - Co ma być? Chcesz mnie zostawić? - Nigdy cię nie zostawię, mówiłam ci przed chwilą, naprawdę cię kocham. Susan miała zdolności do nauk ścisłych. Zwłaszcza fizyka i matematyka szły jej dobrze. Ale ona pasjonowała się komputerami oraz ogólniej elektroniką i na takie właśnie studia złożyła dokumenty. Lucas był w tym samym wieku co ona. On również niedawno skończył szkołę średnią, jednak nie chciał więcej kontynuować nauki. Nauka nigdy nie przychodziła mu łatwo. Jego rodzice byli zamożnymi ludźmi. Ojciec prowadził duży zakład meblarski. Zatrudniali kilkadziesiąt ludzi. Lucas był jedynakiem i ojciec usilnie próbował zainteresować syna prowadzeniem firmy. Jednak on był lekkoduchem. Nie był głupi, był inteligentny, jednak jeszcze nie dojrzał na tyle, żeby zająć się biznesem rodzinnym na poważnie. Właściwie to nie wiedział jeszcze, co chciałby w życiu robić. Ale na jednym znał się już naprawdę dobrze. Można by rzec, że był w tym mistrzem. Potrafił uwodzić dziewczyny. Tak naprawdę to one same do niego lgnęły. Był bardzo przystojnym, szczupłym, wysokim mężczyzną z jasnymi włosami i niebieskimi oczami. Jak mu zależało, to potrafił być kulturalny i szarmancki. Dziewczyny za nim przepadały. Lucas nigdy nie był sam. Zawsze w towarzystwie swoich kompanów, których mu nie brakowało, a którzy mienili się jego przyjaciółmi, zwłaszcza z powodu jego zawsze pełnego portfela. Rodzice, a w szczególności matka, go rozpieszczali. Lucas potrafił być “duszą towarzystwa”. Miał zawsze przy sobie jakąś dziewczynę, ale teraz od dwóch miesięcy Susan dostąpiła zaszczytu bycia jego wybranką, co w znaczący sposób nobilitowało ją w młodocianym towarzystwie niewielkiego miasta, w którym prawie wszyscy lepiej lub gorzej się znali. Lucas miał jeszcze jedną, w jego wieku dziwną obsesję, której nikomu na razie nie zdradzał. Bardzo chciałby mieć kiedyś syna i wychowywać go inaczej niż wychowywano jego. Lucas cenił uczucie Susan. Do tej pory zakochiwały się w nim bardzo atrakcyjne, ale głupiutkie dziewczyny, z którymi Lucas czuł się niedowartościowany. Susan była inna, była mądra, inteligentna i bardzo zdolna. Dopóki nie była dziewczyną Lucasa, to nikt specjalnie nie zwracał na nią uwagi. Owszem podobała się chłopakom, ale tak jak inne. Chłopcy trochę bali zalecać się do Susan z racji tego, że znano ją jako wyróżniającą się uczennicę. Jednak z chwilą połączenia się z Lucasem, inni dostrzegli prawdziwą kobiecość Susan i zaczęli Lucasowi mu jej zazdrościć. Susan wyraźnie zaczęła odczuwać zwiększone zainteresowanie innych, fajnych chłopaków i wcale jej to nie przeszkadzało, ani jej nie stresowało. Była zdolna, ale była też ładną kobietą i myślała tak, jak myślą ładne kobiety. Susan i Lucas byli zakochaną parą. ***** Trzy miesiące później. - Lucas, przyjęli mnie, przyjęli mnie na uniwersytet! Tak się cieszę. Co na to powiesz? - Zapomnisz tam o mnie. - Lucas, co ty gadasz, kocham cię, mówiłam ci, zawsze będziemy razem! - Będziemy się spotykać? - Lucas, pewnie że będziemy! Przecież to tylko niecałe dwieście kilometrów. Na każdy weekend będę w domu. Lucas przytulił czule Susan. Teraz dopiero kiedy poczuł, że może ją stracić, że musi o nią trochę zawalczyć, jego uczucie stawało się głębsze i prawdziwsze. ***** Uniwersytet techniczny w stanie Teksas. Dwa miesiące później. - Susan, gdzie tak pędzisz? Pogadaj ze mną trochę. - Jack, nie gniewaj się, nie mogę teraz, dzisiaj piątek i zaraz wracam do domu. Pogadamy w poniedziałek, jak wrócę, ok? Susan już od kilku tygodni zauważyła, że Jack się nią interesuje i szuka z nią kontaktu. Jack był bardzo przystojny, ale Susan szczególnie zwróciła uwagę na to, że jest wybitnie zdolny i inteligentny. Susan uczęszczała z Jackiem do tej samej grupy i miała już okazje przekonać się na wspólnych zajęciach o zdolnościach Jacka. Imponował jej swoją bystrością umysłu i łatwością zdobywania wiedzy. Przygotowania do kolejnych kolokwiów było dla niej i dla innych ciężką pracą, a dla Jacka wydawały się dobrą rozrywką. Jack potrafił nawet wyprowadzić z równowagi wykładowców, swoimi dociekliwymi pytaniami, przekraczającymi zakres obowiązującego materiału. Susan rozumiała, że prawdopodobnie podoba się Jackowi i że byłaby w stanie z łatwością zdobyć jego sympatię. Susan nawet podobałoby się to, gdyby mogła być dziewczyną tego przystojnego i inteligentnego mądrali. Widziała, że inne dziewczyny wyraźnie próbują nawiązać z Jackiem bliższy kontakt a on akurat upodobał sobie ją. Jednak Jack nie wiedział tego, co czuła Susan. Serce Susan było już zajęte. Dla Susan liczył się tylko on. Liczył się tylko jej Lucas, którego kochała ponad wszelką miarę. Kilka dni później. Na campusie. - Susan, daj się wreszcie zaprosić, chociaż na kawę. Mam cię błagać na kolanach? Jack nie ustępował w próbach zainteresowania dziewczyny swoją osobą. - Dobra, chodź na tą kawę, chyba musimy pogadać. - Susan, co jest z tobą? Tak trudno nawiązać z tobą kontakt. - Jack, co chcesz ode mnie? - Jak to co chcę? Chce z tobą chodzić, podobasz mi się bardzo. Nieśmiałość na pewno nie była cechą, którą można by przypisywać Jackowi. Lubił kontakty z dziewczynami, lubił się do nich zalecać i przekonał się już dawno, że nie warto być nieśmiałym. - Jack to miłe co mówisz. Jesteś naprawdę fajny i naprawdę mi się podobasz, ale ja już z kimś jestem, nie zostawię go dla ciebie. - Tego się właśnie obawiałem. Dziękuję, że jesteś chociaż szczera. Zapłacę za kawę i pójdę już. - Jack przecież możemy być przyjaciółmi. - Dlaczego mielibyśmy nie być przyjaciółmi? Susan co ty mówisz, przecież wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi. Przecież wcale nie obrażam się na ciebie. Szkoda tylko, że jest tak jak mówisz. Jack szybko wstał od stolika, podszedł do baru i zapłacił rachunek choć swojej kawy prawie w ogóle nie wypił. Nie chciał żeby dziewczyna widziała, że łamie mu się głos a oczy zaszły mu łzami. Faceci nie lubią okazywać słabości, szczególnie przed kobietami, które im się podobają. Jack przestał zalecać się do Susan, ale nie był w stanie o niej zapomnieć. Był uprzejmy, ale starał się być obojętny, a ta wcale nie czuła się z tym dobrze. Kochała Lucasa, ale doskonale rozumiała, że Lucas do pięt nie dorasta Jackowi. Jack już jest kimś i na pewno życie z nim nie byłoby życiem przeciętnym a przyszłość z Lucasem jest niepewna. Ale dziewczyna była zakochana i racjonalne wnioski nie przemawiały do niej. Działała chemia, chemia Lucasa. Kilka tygodni później Susan, zbliżając się rano do budynku swojej uczelni zauważyła, że stoi przed nim wielu zgromadzonych studentów, wśród nich byli studenci z jej grupy, był również Jack. - Dlaczego nie wchodzicie? Co to ma być, jakiś strajk? Grupa popatrzyła na nią z głupim uśmiechem, ale nikt, nic nie mówił. W końcu Jack się odezwał: - Susan, tam za tymi drzwiami czeka na ciebie prawdziwe życie. Tam jest kwintesencja naszej przyszłości, tak będzie smakować. Jedna z koleżanek skonstatowała: - Raczej pachnieć. Susan nic nie rozumiała. - Nie wiem o co wam chodzi, ale ja idę bo już jest późno. Nie zamierzam się przez was spóźniać. Koleżanki i koledzy ze zrozumieniem pokiwali głowami, ale nic nie komentowali. Susan weszła do budynku. Po kilkunastu sekundach była z powrotem. - Ja pierniczę co to jest? Cale towarzystwo wybuchło śmiechem. - Życie, moja droga. A dokładniej to pękła rura. - Jaka rura? - Kanalizacyjna, to chyba czuć. Z budynku wyszła pani doktor, która była opiekunem ich grupy. - Chyba nie muszę wam tłumaczyć, że mamy poważną awarię. Zajęcia są odwołane do końca tygodnia. Macie weekend o dwa dni dłuższy. Firma już jedzie, będą to naprawiać, ale sprzątanie i wietrzenie potrwa do poniedziałku. Jeśli ktoś chce, to może jechać do domu. Susan cieszyła się, że może wcześniej jechać do siebie. Cieszyła się, że spędzi więcej czasu z Lucasem. Postanowiła zrobić mu niespodziankę i nie dzwonić wcześniej. Szybko się spakowała i wsiadła do samochodu. Po niespełna trzech godzinach była w swojej miejscowości. Postanowiła, że zanim pójdzie do domu, to wpadnie do Lucasa. Jego rodzice niedawno wynajęli mu mieszkanie, ponieważ jego matka bardzo się przejmowała kiedy Lucas późno wracał do domu. Ojciec Lucasa widząc to postanowił, że czas już, żeby syn się usamodzielnił. Susan miała klucze do tego mieszkania. Wiele nocy już tam spędziła. Miała nadzieję, że zastanie go jeszcze w domu, choć była już godzina dziesiąta trzydzieści. Susan tęskniła za Lucasem i była podniecona. Miała prosty plan. Chciała od razu się z nim kochać. Nie dzwoniła, tylko cicho otwarła drzwi swoim kluczem. Weszła do środka. W mieszkaniu było cicho. Na stole w salonie była pusta butelka po whisky, brudne kieliszki i jakieś resztki jedzenia. Wszystko w nieładzie. Susan weszła do sypialni. W łóżku leżał nagi Lucas a obok niego również naga, leżała jedna z jego byłych dziewczyn, którą Susan trochę znała. Miała na imię Nicole. Lucas obudził się kiedy Susan otwarła drzwi i zaspanym, przepitym wzrokiem popatrzył na Susan. Poderwał się jak oparzony, ubrał spodnie i pobiegł za Susan, która właśnie szybkim krokiem wychodziła z mieszkania. - Susan, Susan, poczekaj, przepraszam cię Susan, nie zostawiaj mnie! Nie chciała tego słuchać, pobiegła w stronę samochodu i szybko odjechała do swojego domu. Lucas próbował przeprosić i udobruchać ją jakoś. Nachodził ją przez cały weekend, przyniósł kwiaty, ale ona miała go na razie dosyć i nie chciała z nim rozmawiać. Skróciła pobyt w domu i pojechała z powrotem do kampusu. Po kilku tygodniach Susan jednak dała się przeprosić. Była zakochana w Lucasie i była w stanie wiele mu wybaczyć. Choć w to nie wierzyła, to dała sobie wmówić, że jego zdrada była jednorazowym wybrykiem. Próbowała przekonać samą siebie, że może rzeczywiście jest tak jak Lucas jej wmawiał. Bardzo chciała żeby tak w istocie było. Relacje pomiędzy Lucasem a Susan powoli wracały do normy. Susan znowu zaczęła za nim tęsknić a Lucas obdarowywał ją szczodrze czułymi słowami i demonstrował swoją wierność i przywiązanie przy każdej okazji. Susan znowu wracała na każdy weekend do domu i spędzała z Lucasem więcej czasu, niż z własnymi rodzicami i rodzeństwem. Nocowała znowu wyłącznie u niego wtedy, kiedy przyjeżdżała do swojego miasta. Susan wydawało się, że on znowu należał wyłącznie do niej. Nauka szła jej dobrze i znowu wszystko układało się po jej myśli. Mieli już z Lucasem wspólne plany na przyszłość, myśleli o małżeństwie. Obiecał jej, że zajmie się na poważnie biznesem rodzinnym i że będzie myślał o kupnie domu. Przestał już tak często spotykać się ze swoimi koleżkami i przesiadywać w knajpach do późnej nocy. Codziennie chodził rano do pracy w rodzinnej firmie. Pewnego ranka, kiedy byli razem, wyjawił Susan swoją obsesję. To co jej powiedział bardzo ją zdziwiło. Zanim wstał z łóżka, zapytał ją niespodziewanie: - Susan, urodzisz mi syna? - Lucas, co z tobą? Co ci chodzi po głowie? - Bardzo, bardzo, chciałbym mieć syna. - Pewnie kiedyś ci urodzę, jeśli będziemy razem i będziesz mnie kochał. - Susan, obiecaj, że urodzisz mi syna. ***** Po kilku miesiącach, w kampusie. - Susan jak tam? Umiesz wszystko? Damy radę? - Pewnie że damy. Jedna z koleżanek z akademika, z którą Susan chodziła do jednej grupy, zaczepiła ją, jak ta siedziała na ławce przed budynkiem uczelni. Za godzinę mieli razem zdawać ważny egzamin semestralny z bardzo trudnej elektroniki. Susan uczyła się na bieżąco i była niemal pewna, że jakoś sobie poradzi, ale nerwowo przeglądała notatki i skrypty, których miała na kolanach pokaźny plik. Widziała jak Jack wchodzi do budynku. Spokojny, wyluzowany. Stanął w drzwiach, bo ją zauważył i ładnie się do niej uśmiechnął. Wiedziała już na co stać Jacka. Nie potrafiła pojąć jak można być tak zdolnym. Jack swoją wiedzą przerastał niektórych wykładowców, którzy prowadzili zajęcia. Jeden z nich na zajęciach z fizyki, przy całej grupie wprost mu to powiedział, kiedy przez piętnaście minut zapisali razem całą tablicę, rozważając wspólnie jakieś abstrakcyjne zagadnienie fizyki teoretycznej, którego pozostali studenci zupełnie nie znali. Jack z adiunktem posunęli się tak daleko, że Susan oraz większość pozostałych w ogóle przestała rozumieć o czym rozmawiają. Susan dziwiła się, że Jack cięgle jest sam, choć zalecało się do niego kilka dziewczyn z grupy, które nie były jeszcze związane z kimś innym. Wyobrażała sobie, że pewnie Jack ma kogoś gdzieś daleko, spoza grona studentów, podobnie jak ona. Jack bardzo podobał się Susan. Ale ona patrząc jak Jack uśmiecha się do niej z progu wydziału powtarzała w myślach swoją mantrę: - “Przecież kocham Lucasa, przecież kocham Lucasa.” I rzeczywiście tak było. W tym momencie zadzwonił telefon. Susan odebrała. - Cześć Susan, tu Sandy. - Sandy, cześć, jak się cieszę, tak dawno cię nie słyszałam. Sandy była najlepszą koleżanką Susan. Znały się od dzieciństwa, wychowywały się w sąsiedztwie i chodziły razem do wszystkich szkół aż do ukończenia szkoły średniej. Obie mogły zawsze na siebie liczyć. Zwierzały się sobie ze wszystkiego, włącznie z intymnymi aspektami kontaktów ze swoimi chłopakami. W ich życiu nie odbyła się żadna ważna uroczystość, żadne urodziny, żadne radości nie były świętowane, w których nie byłyby obie. Sandy studiowała ekonomię na uczelni w mieście, w którym razem dorastali. Dopiero studia Susan trochę je rozdzieliły. Sandy wiedziała wszystko o Lucasie a nawet wiedziała, że gdzieś na uczelni Susan jest wybitny student o imieniu Jack. Sandy gorąco zachęcała Susan do wchodzenia w znajomość z Jackiem. Przy każdym spotkaniu przestrzegała Susan przed Lucasem. Odradzała jej wiązanie się z nim na stałe. Susan trochę zaczęło to drażnić i ostatnio stosunki pomiędzy Susan a Sandy trochę się ochłodziły, ale tylko odrobinę. Sandy i Susan były dla siebie najlepszymi przyjaciółkami, bez żadnych wątpliwości. - Sandy co u ciebie? - Masz chwilę? Chciałabym ci coś powiedzieć. - Stało się coś? - Tak. - Co? - Usiądź. - Siedzę, nie wygłupiaj się, gadaj. - Susan, może się na mnie obrazisz, ale muszę ci coś powiedzieć i powiem ci to wprost, bez ogródek. - Gadaj w końcu. - Ta zdzira która leżała w łóżku z Lucasem. - Nicole. Znowu z nią poszedł? - Gorzej, ona łazi po knajpach i pieprzy że jest z nim w ciąży. Susan i to nie od tego czasu, jak ich nakryłaś, tylko podobno od kilku tygodni. - Sandy, co ty gadasz? Skąd wiesz? Może to nieprawda? - Może, sama go zapytaj, przykro mi Susan, ale musiałam. Nie mogę już znieść jak ten drań robi cię w... ech nie powiem w co. Nie gniewaj się na mnie. Susan załamanym głosem była w stanie odpowiedzieć tylko: - Nie gniewam się. I rozłączyła rozmowę. Jej twarz zalały łzy a serce pękało z żalu i rozpaczy. Nie była w stanie iść na egzamin. Wsiadła do auta i pojechała do domu. Kilka godzin później. - Powiedz mi czy to prawda? Lucas odpowiedział po dłuższej chwili milczenia: - To prawda, chciałem ci powiedzieć, tylko nie wiedziałem jak. - Zrywasz ze mną? - Chcę się z nią ożenić zanim urodzi dziecko. Za dwa miesiące się żenię, już wszystko ustalone, oświadczyłem się. Susan przepłakała ostatnie dwa tygodnie. Omal nie zawaliła sesji. Wszyscy znajomi pomagali jej się otrząsnąć na tyle, żeby pozdawała egzaminy. Pomagał jej również Jack. Nie dopytywał co się stało, ale koleżanki Susan powiedziały mu, że rzucił ją chłopak z którym chodziła od ponad roku. W końcu trochę się pozbierała i zaczęła normalnie się uczyć i uczęszczać na zajęcia. Trudno było tylko zobaczyć na jej twarzy ten pogodny uśmiech, z którym wcześniej prawie nigdy się nie rozstawała. Po miesiącu spotkała Jacka na trawniku przed akademikiem, jak czytał podręcznik i się uczył. Dosiadła się w kucki obok niego i przez dłuższą chwilę milczała. - Jack. - Tak? - Chcesz iść jeszcze na tą kawę? Spokojnie odłożył książkę i popatrzył w niebieskie oczy dziewczyny. Dziewczyny, o której marzył od miesięcy, od pierwszego spojrzenia na nią. Twarz Susan i Jacka rozjaśnił pogodny uśmiech. .......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
@Jacek_K O Matulu!!! :) Piszmy te opowiadania razem :) jestem inżynierem. Tu wydaje mi sie ze jednak racji nie masz: "Mieliśmy bardzo dobre wyniki egzaminów końcowych, ale nie byliśmy typami ( w typie) kujonów.| Na mój inżynierski rozum poprawka raczej sugerowałaby ze nie byliśmy w typie, czyli jak rozumiem nie budziliśmy zainteresowania innych osób które są kujonami. Chodzi o to że sami nie byli kujonami. Ale generalnie na pewno masz rację. Brakuje mi wniosku, choć sie go domyślam @Dziadek grafoman Ale... jeszcze jedna taka recenzja i obiecuję ze dalszych części nie będzie.
-
@Arsis 17 grudnia 1938 roku niemiecki chemik Otto Hahn, przez przypadek, rozczepił jadro Uranu. Ech, obawiam sie czy to aby nie najważniejsza data w historii naszej cywilizacji
-
@[email protected] Doskonale to rozumiem. Liczę na to, że jednak znajdzie sie kilka osób, może dwie lub trzy, które zdecydują sie to jednak czytać. Byłbym wtedy wdzięczny za jakąś opinię. Na więcej nie liczę.
-
Pierwsze co zrobiliśmy, to poszliśmy do najbliższego pubu, żeby się poznać i trochę ze sobą porozmawiać, a przy okazji napić się piwa. Wszyscy trzej byliśmy młodzi, każdy z nas miał trochę ponad 20 lat. Niedawno skończyliśmy uczelnie techniczne w różnych częściach Stanów. Mieliśmy bardzo dobre wyniki egzaminów końcowych, ale nie byliśmy typami kujonów. Raczej staraliśmy się osiągać jak najwięcej, jak najmniejszym wysiłkiem. Każdy z nas był przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną. Jack i Georg byli bardzo bezpośredni. Nie mieli żadnych problemów w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi, a w szczególności z fajnymi dziewczynami. One zresztą zwracały na nas uwagę. Mnie przychodziło to trochę trudniej, byłem bardziej nieśmiały, ale też dawałem radę. Oczywiście różniliśmy się między sobą. Każdy czymś się fascynował, miał swoje zainteresowania i pasje. Georg kochał szybkie motocykle, Jack kochał komputery i sport a ja kochałem przyrodę. Szczególnie tą podwodną. Nurkować nauczył mnie ojciec jak miałem 12 lat i od tego czasu poświęcałem temu tyle czasu, ile mogłem. Dziewczyny kochaliśmy wszyscy. Jack był związany z Susan i z nią tu przyjechał. Był w niej zakochany, planował zaręczyny i ślub. Ja i Georg byliśmy na razie wolni. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że los wkrótce to zmieni. Przyjechaliśmy z różnych części Stanów po to, aby wspólnie zdobywać dalszą wiedzę i... cieszyć się młodością, z dala od naszych rodzinnych domów. Byliśmy głodni sukcesów i głodni ciekawego, wolnego życia. Wynajęliśmy z Georgiem małe mieszkanie, a Jack i Susan wynajęli bardzo ładne, duże z kilkoma pokojami w centrum San Jose, kilka minut od naszego, co dało naszej paczce świetną bazę do wspólnych spotkań. Jak się później okazało, po zacieśnieniu kontaktów z naszymi przyszłymi dziewczynami, posiadanie przez nasz zespół tylko dwóch mieszkań okazało się niewystarczające i każdy z nas w końcu musiał znaleźć sobie osobne lokum. Choć lubiliśmy się bawić, to jednak staraliśmy się niczego nie robić byle jak i nie kończyć wspólnych imprez awanturą. Cieszyliśmy się życiem jak tylko było można, jednak bez obciachów, narkotyków i problemów z prawem. Susan pilnowała moralności naszej trójki a w szczególności moralności Jacka. Szybko znalazła pracę jako inżynier w korporacji produkującej sprzęt elektroniczny. W San Jose mogła przebierać w ofertach. Nowa praca naszej trójki od razu stała się ciekawa a potem stawała się już tylko ciekawsza i ciekawsza. Instytut miał renomę tego miejsca, gdzie dzieją się już cuda nauki o których normalni ludzie usłyszą dopiero za kilka lat. Dlatego tak nam zależało, żeby właśnie tu się dostać i udało się. Zaproponowany nam kontrakt był symetryczny i jak na początek pracy zawodowej, bardzo dobry. Dla nas trzech to było sporo pieniędzy. Pod koniec naszej naukowej przygody nie istniało już nic, oprócz niej właśnie. Wciągnęła nas do końca, zabierając nam wszystko. Rzeczywiście od poniedziałku wzięliśmy się do pracy. Każdy z nas dostał swój gabinet, mieliśmy nawet młodą, ładną sekretarkę o imieniu Gina, która cały czas chciała nam robić kawę, bo podrywała nas przy tym od początku. Co dziwne nie jednego z nas, ale wszystkich bez wyjątku. Mnie to się nawet podobało, ale głupi Jack, nie wiem po co, już trzeciego dnia ją speszył. - Gina weź że się ogarnij i wybierz sobie jednego z nas a potem ewentualnie drugiego i trzeciego, ale po kolei, bo nasze ścisłe umysły czują się nieco zdezorientowane twoim zachowaniem. Nie bardzo rozumiemy, co mamy o tym sądzić. Podrywanie się skończyło, przynajmniej chwilowo, a została tylko kawa i to z wyraźną łaską. Nie wiedzieć dlaczego Gina obraziła się na nas trzech, a powinna wyłącznie na Jacka. A Ginie widocznie było wszystko jedno, którego z nas uda jej się sobą zainteresować. Pewnie zakładała, że przecież wszystkim się nie spodoba, a każdy z nas wydawał jej się atrakcyjny. Wiec nie tracąc czasu, podrywała trzech z nadzieją, że z jednym się uda. W każdym razie podzieliłem się przy piwie z chłopakami taką teorią. Znalazła ona zrozumienie tylko u Georga. Jack twierdził, że Gina chciała stworzyć z nami związek poligamiczny. Biedna dziewczyna, chciała tylko być uprzejma. Jack po prostu był zazdrosny bo Gina była ładna a on już był zawiązany z Susan. Ale my z Georgiem byliśmy wolni i się nam Jack do Giny wtrącił. W końcu skonstatowałem: - Jack ty jesteś “pies ogrodnika” i pogorszyłeś nam warunki pracy. Jack zrobił skruszoną minę i stwierdził: - Jutro to naprawię, powiem Ginie, że obaj na nią lecicie. - Ty, to już lepiej niczego nie naprawiaj, bo będziemy musieli sobie tą kawę robić sami. Oprócz Giny, mieliśmy do dyspozycji olbrzymią, świetnie wyposażoną pracownię, składającą się z kilkunastu pomieszczeń. Pracowało w niej kilka stałych i kilkanaście dorywczych zespołów badawczych, nad różnymi aspektami rozwoju komputerów kwantowych. Jedne z tych pomieszczeń, całkiem spore, dostaliśmy tylko dla naszej dyspozycji. Mogliśmy w nim robić wszystko, na co przyjdzie nam ochota. Jak się szybko okazało, nasz szef był bardzo zdolnym profesorem, pochłoniętym w swoich własnych badaniach tak głęboko, że do niczego nam się nie wtrącał, a naszą pracownię zamykaliśmy na zamek, który otwierał się wyłącznie po zeskanowaniu tęczówki oka jednego z nas. No i co najważniejsze, w naszej pracowni był On. On był w niej wyłącznie do naszej dyspozycji. On to Teddy Bear*, którego my nazywaliśmy po prostu Teddy. Jego wygląd przypominał mi wielki rokokowy żyrandol, ozdobiony dziesiątkami cienkich rurek, schłodzonych ciekłym helem. W swoim wnętrzu, o wielkości i masie małego samochodu, skrywał swój wszechmocny oręż, czyli czekające na polecenia Jacka, naszego programisty, kwantowe bramki logiczne. Teddy to nasz komputer kwantowy. Georg był elektronikiem, a ja fizykiem teoretycznym. Zastanawiałem się, kto nazwał naszą maszynę za cztery miliony dolarów, imieniem pluszowej zabawki. Jakiś pasjonat Theodora Roosevelta? W kilka dni opracowaliśmy wstępny plan działania. Podyktowaliśmy go Ginie, a ta ładnie nam go napisała i udaliśmy się wszyscy w trójkę do Edwarda, naszego szefa. - Czego tam, już macie problemy? - My, problemy? Szefie? - No to co chcecie? - Mamy plan działania, trzeba nam go zatwierdzić. - Plan mam wam zatwierdzić? - No chyba tak. - Gdzie ten plan? Georg podał plan Edwardowi. - Aż trzy strony? Taki długi? Powiedzcie w skrócie co chcecie robić. Streściłem plan w kilku zdaniach. - Ok, zatwierdzone, róbcie, plan zostawcie, jak będę miał czas to przeczytam. Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Każdy z nas pomyślał coś w rodzaju: -“Kurde... praca idealna.” ***** Następnie wzięliśmy się ochoczo do roboty. Zdefiniowaliśmy kilka najważniejszych zadań. Przede wszystkim, chcieliśmy stworzyć komputer kwantowy jako maszynę, która sama konfiguruje się do określonych celów. Obecnie konfiguracja takiego komputera była za każdym razem dostosowywana do konkretnego oprogramowania. Nawet nasz Teddy, był w istocie tylko zbiorem komponentów, które przed każdym zadaniem należało fizycznie konfigurować ze sobą. My chcieliśmy stworzyć maszynę, która sama, przynajmniej w zakresie zadań do których dotychczas komputery kwantowe najczęściej wykorzystywano, potrafiłaby się konfigurować zgodnie z zadanym programem. Zależało nam aby stworzyć komputer, którego obsługa byłaby łatwiejsza dla użytkowników bez wykształcenia inżynierskiego i choć trochę przypominała co do zasady, zwykłe komputery. Zdefiniowaliśmy także kilka innych użytecznych kierunków badań. Między innymi stworzenie języka programowania dla komputera, który chcieliśmy wymyślić. Dla mnie, na początku, pozostawiono tą część założeń badawczych, które dotyczyły nowego typu komputera opartego na zmianie stanu energetycznego nowo odkrytej cząstki. To zadanie wydawało nam się najtrudniejsze, a zarazem najciekawsze. Otrzymaliśmy do dyspozycji od znanego laboratorium badania materii, maszynę do wytwarzania tych cząstek w naszym instytucie. Działała wykorzystując wysokoenergetyczny laser. Przekazano nam również zbiór podstawowych instrukcji, opracowanych przez fizyków eksperymentalnych, którzy tą cząstkę odkryli. Zająłem się konstrukcją detektora, który byłby użyteczny w naszych dalszych badaniach, a który byłby zdolny określać stan energetyczny nowej cząstki. Generalnie wzięliśmy się ostro do pracy. Trzy miesiące później. - Koledzy włączamy. - Będzie działał? - Bóg jeden raczy wiedzieć? Staliśmy wszyscy trzej nad naszym, a w zasadzie w większości moim dziełem i zamierzaliśmy właśnie po raz pierwszy je uruchomić. Uruchomiliśmy detektor i patrzyli z ciekawością w ekran monitora tradycyjnego komputera, który monitorował działanie mojego “cudeńka”. Spędziłem nad nim naprawdę wiele czasu. Jack i Georg pracowali ze mną, a w kluczowych momentach razem próbowaliśmy rozwiązywać pojawiające się problemy. - Chyba działa? Wykres odpowiada oczekiwanemu. - Dawaj cząstkę. - Georg “odpalił” maszynę do wytwarzania cząstki i skupiliśmy się na wykresie pokazywanym przez monitor. - Wow!!! Jest, patrzcie działa. No jaka piękna. - Kochani, no jakże miałby nie działać? Skonstatowałem bez żadnej skromności. - Przecież nie robimy tu byle czego. Zmienialiśmy stan energetyczny jednej z bliźniaczych cząstek, obserwując na ekranie reakcje jej bliźniaka. Wszystko działało zgodnie z teoretycznymi przewidywaniami. Teraz mieliśmy narzędzie do testowania nowych cząstek, pod kątem zastosowania ich w komputerze kwantowym nowej generacji. Jack zaczął bawić się ustawieniami nowego detektora, sprawdzając w różnych konfiguracjach trwałość i stabilność zjawiska oraz to, co w komputerach kwantowych jest ich słabą stroną, czyli poziom zakłóceń. Wyniki były naprawdę obiecujące. Rzeczywiście pierwsze obserwacje wskazywały na to, że cząstki mogą być o wiele bardziej stabilne, a poziom zakłóceń znacznie niższy, niż w przypadku elektronów czy fotonów. Jack zmieniał ustawienia a ja z Georgiem wpatrywaliśmy się w ekran. Po dwóch godzinach zabawy naszą nową zabawką, zauważyłem przez kilka sekund, że wykres nagle niepokojąco zmienił swój kształt. Poziom szumów gwałtownie wzrósł. Jack tego nie zauważył i zmienił parametry. Georg wtedy w ogóle nie patrzył na monitor. Znowu wszystko wróciło do normy. - Jack co robisz? - Co się stało? - Nie widziałeś? Dziwny wykres? - Jaki dziwny? - No, zaszumiony. - Naprawdę? Nie zauważyłem. - No, cofnij na chwilę, - Co mam cofnąć? - No ustawienia, do tych przed chwilą. - A jakie były? - No nie wiesz? - No nie bardzo. Jack próbował cofnąć ustawienia, ale nie udało mu się trafić na poprzedni wynik. Pomimo żmudnych starań nie potrafił wrócić do stanu poprzedniego. - Thomas, olej to, przecież wszystko świetnie działa, coś ci się przewidziało. - Nic mi się nie przewidziało, coś było nie tak, ustaw tak, jak było przedtem, w tej jednej chwili. - Nie umiem tak ustawić, za dużo zmiennych. - Ile kombinacji? - No nie wiem, trzeba by policzyć, wygląda na bardzo dużo, w życiu w to nie trafimy. - Jack, ja chcę zobaczyć to co już widziałem, kombinuj. - Nie umiem. Jack wziął spod stołu kawałek kartki z opakowania jakiegoś komponentu oraz długopis i zaczął coś liczyć. Po kilku minutach odpowiedział: - Thomas, wiadomość dla ciebie. - Gadaj. - Prawdopodobieństwo ustawienia szczególnego, biorąc pod uwagę ilość i zakres zmiennych regulacji, wynosi jeden do 428 milionów, tak z grubsza. - Co takiego? - To coś usłyszał, jeśli to zaszumienie rzeczywiście było, a nie tylko ci się wydawało, a było szczególne, na co z grubsza wygląda, to nie trafimy na nie po raz kolejny nawet ślęcząc nad tym 200 lat bez przerwy. - O żesz ku..a. - Przykro mi przyjacielu, coś do czego nie da się wrócić, po prostu nie istnieje. Przez ostatnie dwa tygodnie długo myślałem nad przygodą w laboratorium. Nie dawała mi spokoju. W końcu co to ma być? Mamy być badaczami a nie potrafimy poradzić sobie z takim problemem. Przerwałem pracę zespołu i zwołałem naradę: - Ja chce to jeszcze raz zobaczyć, chce wiedzieć co to było. - Thomas, ty chyba śpisz za mało, tobie coś odwala. Zamiast robić nowy komputer ciągle myślisz nad jakimś bzdetem, który i tak pewnie ci się przywidział. - Chcę to zobaczyć i koniec, macie mi to jeszcze raz tak ustawić. - Ale jak? - Właśnie po to was zebrałem, sprawdzałem dane dokładnie, coś jednak się zapisało, kilka parametrów odtworzyłem, pozostało mi sześć zmiennych, mam tylko ogólny zapis poboru mocy detektora, który nie wiem po co, ale też się zapisuje, różnice są minimalne, ale się zapisały, tak jak zmienialiśmy ustawienia, możliwe że na podstawie tych danych udałoby się odtworzyć wszystkie ustawienia, jakie wtedy mieliśmy. - W jaki sposób? - Zrobimy dokładne pomiary i napiszecie mi program na Teddy‘ego. - Powaliło cię? Wiesz ile to roboty? Poza tym Teddy‘ego nie po to nam dali. - Ile to roboty? - Zajmie nam ze dwa tygodnie jak w trójkę tylko nad tym się skupimy. Thomas, szkoda czasu. - Skąd wiesz ze szkoda? Wiecie jak Roentgen odkrył swoje promienie a Fleming penicylinę? - Wiemy, przez przypadek. - O tym mówię, jesteśmy tu nie tylko do roboty, ale również aby odkrywać, no panowie, piwo wam za to postawię. - Jedno? Będziesz te piwo stawiał codziennie, przez cały stracony na to czas. - Niech wam wisi. ***** Po dziesięciu dniach. - I co? - Teddy liczy. - Cicho jakoś. - Tak liczy, cicho, bądź cicho to usłyszysz, że cicho liczy. - Są pierwsze kombinacje, nie wiadomo czy właściwe. Patrzcie już są wszystkie. - Ile ich jest? - Kilkaset. - Ile zajmie żeby je ustawić i sprawdzić? - Jak wszyscy pomożecie to kilka godzin, jak będziemy mieli szczęście to może trafimy prędzej, a jak źle policzył, to w ogóle. Uruchomiliśmy detektor i maszynę do tworzenia cząstek. Zaczęliśmy próby. Po dwóch godzinach trafiliśmy. Aż odskoczyliśmy od monitora z zaskoczenia i zdziwienia. Na ekranie był wyraźny szum. - Ale wysoki, co to kurde jest? - Nie wiem, ale na razie skupcie się na zapisaniu danych, tak żebyśmy mogli to łatwo, tak samo ustawić. Zapisywaliśmy i na papierze i do pliku, jak tylko się dało, włącznie z danymi zasilaczy. Tak aby móc to powtórnie ustawić. W końcu usiedliśmy razem i wpatrywaliśmy się w wykres komputera. - Co to jest? Jak myślicie? - Pewnie nic, nic istotnego, jakaś charakterystyczna cecha któregoś z elementów chipsetu. Zakłócenia od sprzętu i tyle. - Ciekawe, że występuje tylko w tym szczególnym ustawieniu, może to jakaś cecha tej nowej cząstki, może coś ciekawego odkryliśmy? - Raczej wątpliwe, ja też wątpię. Thomas, lepiej ci teraz? Straciliśmy tyle czasu. - Hmm? Wygląda jakby równomierny szum, na bardzo dużej częstotliwości, spróbujmy to nagrać i trochę to pobadajmy, jak już włożyliśmy w to tyle roboty. Przyjrzę się temu dokładnie, przez parę dni. - Jak chcesz to sobie to badaj, to nic szczególnego. Nazajutrz zrobiłem półgodzinne nagranie monotonnego sygnału i zacząłem się temu przyglądać, zmieniając częstotliwość oraz go wzmacniając . Już po kilku minutach zorientowałem się, że to nie jest jednolity sygnał. Składał się z wielu nakładających się składowych w wyniku czego powstawał efekt równomiernego szumu. Spróbowałem wyselekcjonować na próbę jedną ze składowych i wtedy okazało się, że składowych jest bardzo, bardzo dużo. To już przyciągnęło uwagę całego zespołu. - Thomas, trzeba ci przyznać że miałeś racje, to ciekawy zapis, warto się temu przyjrzeć. - Napiszmy program na zwykły komputer, niech przeanalizuje ten sygnał pod kątem określenia ilości składowych, a następnie niech spróbuje wyodrębnić jakieś poszczególne składowe, wtedy może zorientujemy się co to za zakłócenia. - Raczej nie wygląda to na zakłócenia sprzętowe, raczej ma to związek z jakimiś urządzeniami z zewnątrz, może od jakiś nadajników, jakieś fale elektromagnetyczne albo o nieznanym charakterze? Może coś z kosmosu? - Transmisja obcej cywilizacji? Roześmialiśmy się wszyscy. - No może kosmici rozkminili już telegraf kwantowy, a my dopiero się za to bierzemy? - No kto wie? Nowa nieznana dotąd cząstka, zjawisko splątania, warto sprawdzić. Następne kilka dni poświęciliśmy na napisanie programu, który będzie badał odkryty przez nas sygnał. Chcieliśmy określić ilość składowych i wyodrębnić poszczególne składowe, a potem przyjrzeć się samym sygnałom i oczywiście zidentyfikować ich źródło. Jack napisał stosowny program do obróbki sygnału na tradycyjnym komputerze. Wykorzystaliśmy do tego najsilniejszą maszynę, jaką dysponował ośrodek. Uruchomiliśmy wszystko i czekali na wyniki. Po godzinie nasz komputer zasygnalizował nam, że zostało jeszcze 438 godzin i 46 minut do zakończenia obliczeń. Po kolejnej godzinie program poinformował nas, że jeszcze tylko 3848 godzin i 34 minuty i już będzie koniec obliczeń a po kolejnych 15 minutach procesor się zawiesił bo wyczerpano zasoby pamięci. Zrozumieliśmy, że analiza tego sygnału przekracza możliwości stosowanych obecnie komputerów. To oczywiście w żadnym razie nas nie zniechę- ciło. Wręcz przeciwnie zmobilizowało nas do dalszej pracy. Coś co nie chciało się wyliczyć, to właśnie coś dla naszej trójki. Georg stwierdził: - Co to ma być, jak to się nie da? Panowie ten komputer nas obraził. Oczywiście inny zespół musiałby się poddać albo szukać innych, pewnie równie źle rokujących rozwiązań, ale my mieliśmy możliwości. Nasz Teddy przecież był w gotowości. Jednak skonfigurowanie komputera kwantowego do analizy “naszego” szumu wcale nie było proste. Zajęło nam to dużo pracy, poświęciliśmy na to kolejne dwa tygodnie zaniedbując niestety nasze właściwe zadania. Jednak tym razem już nikt nie oponował, wszyscy byliśmy ciekawi co to jest. W końcu udało się wszystko przygotować i uruchomiliśmy komputer kwantowy z zadaniem analizy tajemniczego sygnału. Obliczenia trwały 16 minut czyli bardzo, bardzo, długo. To w zasadzie graniczny czas stabilnej pracy Teddy‘ego. Ale się udało. Wyniki były wręcz szokujące. Patrzyliśmy na to nie wierząc własnym oczom. Okazało się że “nasz” szum to wypadkowa ponad ośmiu miliardów pojedynczych sygnałów. Zgodnie z zadaniem, Tedy wyselekcjonował dla nas pojedynczy sygnał w pięciominutowym czasie nagrywania i zapisał go nam do pliku, który mogliśmy już obrabiać na zwykłym komputerze. Usiedliśmy w trójkę i zaczęli się temu przyglądać. - Georg, co to u licha jest? Ty się przecież znasz na kodowaniu danych. - Bóg jeden raczy wiedzieć. Pierwszy raz widzę coś takiego. Nie przypomina niczego co znam. Bez wątpienia to strumieniowy przesył danych. Całkiem sporo bajtów w jednostce czasu. - Ile? - To trudno powiedzieć jak się nie wie co to jest, ale tak na oko, mniej więcej kilka mB/sek, może trochę mniej. - To tyle co strumieniowe ściąganie filmu dobrej jakości. - No mniej więcej. - Jak to pomnożyć przez osiem miliardów, to jakiś potężny strumień danych. Na Ziemi chyba nie ma niczego, co generuje tyle danych strumieniowych w tym samym czasie. - No chyba ze serwery Facebooka. Dodał Georg. Wszyscy się uśmiechnęliśmy. - Gdzie jest źródło tych sygnałów? - Nie mam pojęcia. Nasz detektor reaguje na zjawisko splątania tej nowej cząstki. Jeśli to co wiemy o zjawisku splątania jest prawdą, to źródło może być wszędzie, no gdzieś, gdzieś we wszechświecie. Źródło może być w pokoju za ścianą albo w galaktyce odległej o miliard lat świetlnych. Ale na pewno gdzieś jest. - Jest możliwe, że jest pochodzenia naturalnego? - Oj, nie wygląda mi to na źródło naturalne. Ten sygnał jest bardzo, bardzo złożony. Nie przypomina niczego, co miałoby związek z naturą, zarówno ziemską jak i naturą wszechświata. Tak złożony sygnał, według tego co wiemy, mogliby generować tylko ludzie za sprawą jakiegoś urządzenia technicznego. - Albo coś inteligentnego, tylko gdzieś indziej we wszechświecie. - Tak mi się wydaje. Pamiętajcie, że to, na co teraz patrzymy to jedna ośmiomiliardowa część całego sygnału. Wiemy już na pewno, że inne składowe się różnią. Zaczęliśmy z zapałem rozwiązywać problem. Każdy zaangażował się po swojemu, żeby zbadać źródło zjawiska. Pierwsze co zrobiliśmy, to wykonaliśmy kolejne obliczenia z wykorzystaniem Teddy‘ego, tak aby wyselekcjonował nam inne składowe szumu. Okazało się, że większość sygnałów miało bardzo podobną czy wręcz identyczną strukturę, jednak przesyłały inne dane. W żaden sposób nie potrafiliśmy rozkminić sposobu kodowania. Jednego byliśmy już pewni. To na pewno nic z dziedziny technik przesyłu danych, stosowanych współcześnie czy dawniej w ziemskiej elektronice. Taki sposób kodowania nie przypominał niczego, z czym można się było spotkać na Ziemi. Nie byliśmy w stanie również wykorzystać komputera kwantowego do pomocy, bo po prostu nie mieliśmy pojęcia co mamy kazać mu wyliczać. Po kolejnym miesiącu ciężkiej pracy byliśmy już bliscy rezygnacji. Kombinowaliśmy na wszystkie sposoby i już chcieliśmy dać sobie z tym wszystkim spokój i przekazać odkrycie naszemu mądremu szefowi. Jednak w końcu nastąpił przełom. Zauważyliśmy, że te sekwencje sygnału, które braliśmy za kodowanie cyfrowe, w jakimś nieznanym nam systemie obliczeniowym, mogłyby być danymi analogowymi transmisji danych, na zasadzie zbliżonej do odwzorowywania pikseli matrycy współczesnych kamer. Zaczęliśmy żmudnie wyodrębniać te sekwencje, wspomagając się napisanym do tego programem komputerowym. Większość sygnału składała się właśnie z takich zestawów danych. Po oddzieleniu ich od reszty podjęliśmy próby traktowania ich w ten sposób, jakby miały być transmisją danych typu audio i wideo. - Panowie, kto to wymyślił? - Napiszemy program, niech te sekwencje próbuje scalać w całość. Może to wreszcie zacznie coś przypominać. Otrzymaliśmy wyniki i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Konwersja zniekształcała zapewne sygnał, ale i tak to co zobaczyliśmy, wydało nam się bardzo znajome. Przypominało strumień nieskompresowanych danych analogowych, podobnych do tych, jakich używało się dawniej do transmisji danych strumieni dźwięku oraz analogowego odwzorowania jakiś impulsów. W końcu zostawiliśmy laboratorium i poszliśmy na piwo. Siedzieliśmy w “naszym” pubie, jednak temat nie dawał nam spokoju. - Co to może być? - Teraz to jednak wygląda jakby wytwór naszej ludzkiej techniki. - Pojedynczy sygnał składa się ze strumienia danych. - A takich sygnałów jest około osiem miliardów. - Słuchajcie, niech każdy w jakiś sposób spróbuje dojść do tego, co to może być? Jack podsunął jeszcze jeden pomysł. - Tak Jack? - Jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy. Każmy przeliczyć to jeszcze raz Teddy‘emu, niech porówna ilość sygnałów czy te osiem miliardów to wartość stała czy też zmienia się w czasie? - Fajny pomysł, Jutro od tego zaczniemy. Tak jak sobie zaplanowaliśmy, rozpoczęliśmy kolejny dzień od powtórnego przeliczenia ilości składowych. Znowu ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że przez kilka dni przybyło składowych o niemal milion. A po kolejnych obliczeniach wiedzieliśmy, że składowych wciąż przyrasta w tempie około 200 tysięcy na dobę. I znowu siedzieliśmy przy piwie i dyskutowali na temat naszego odkrycia i wtedy Georg doznał olśnienia: - Koledzy, od dzisiaj możecie nisko mi się kłaniać i zwracać się do mnie ze szczególnym szacunkiem. - Coś wymyślił? - Wiem co jest źródłem “naszego” sygnału. - Ta, akurat. - Wiem i koniec. Natomiast jest nieprawdopodobne, dlaczego trzej młodzi i tak inteligentni ludzie wpadli na to dopiero tak późno, a to takie proste. - Tak? No ciekawe? - A no tak. Powiedzcie mi, czego jest na świecie osiem miliardów i przybywa o 200 tysięcy dziennie, he? - O mamo, ludzi !!! Natychmiast z Jackiem wymyśliliśmy odpowiedź. - A no właśnie. Źródłem każdej składowej jest... człowiek. Prawdopodobnie ludzki mózg. - O jacie! Rzeczywiście, jak mogliśmy nie wpaść na to od razu! - A my tu o kosmitach jakiś gadamy. - Ale słuchajcie, to naprawdę ciekawe, po co nasze mózgi transmitują strumień danych, co to za dane? Natura nie robi niczego bez celu. No i w jaki sposób się to dzieje? - Możliwe, że w naszych mózgach jest miejsce, w którym znajduje się splątana na stałe cząstka i sobie... telegrafuje. - Nikt jej nie odkrył do tej pory? - No a niby jak miałby to zrobić? Thomas przecież ten detektor, który wymyśliłeś, jest pierwszy na świecie a w ogóle o nowej cząstce wie kilkadziesiąt ludzi. - Poza tym, sami widzieliście jak trudno było trafić w ten przekaz. To że nam się udało, to czysty przypadek. - Jack, nie wyciągaj wniosków za wcześnie. Czy to przypadek czy nie, to zobaczymy. Dziwne to jakieś. Trochę nie z tego świata. Nie wiem czy wiecie, że natura, ta którą znamy, posługuje się już zjawiskiem splątania. Są ptaki, które wykorzystują to zjawisko w procesie orientacji przestrzennej. - Mnie to bardziej ciekawi... do kogo trafia ta transmisja? No, jeśli do kogoś trafia. - Tego co my podglądamy, nie odbiera już właściwy adresat, jeśli taki gdzieś jest. Podglądając przekaz zaburzamy zjawisko splątania. Temu czemuś lub komuś niekoniecznie musi się to podobać. Kim może być odbiorca ? - Tym co nas stworzył... może Bogiem? Stwierdził Jack. Roześmialiśmy się tak, że aż dziewczyna, która w pubie podawała nam piwo, zaczęła się zastanawiać czy już nam czasem nie wystarczy. Georg rozpoczął patetyczne okolicznościowe przemówienie, którego słuchaczami byliśmy tylko ja, Jack i wyraźnie zainteresowana, podsłuchująca nas, ładna, młoda kelnerka. - Panowie to ważny dzień i ważne odkrycie. Może najważniejsze w naszym życiu. Kto wie, może kiedyś Nobla za to dostaniemy? W związku z tym, umówmy się na razie, że dopóki nie uporządkujemy badań i nie dowiemy się, co naprawdę odkryliśmy oraz nie potwierdzimy naszych przypuszczeń, to zachowamy to w ścisłej tajemnicy. Nikomu, ale naprawdę nikomu, nic o tym na razie nie mówimy, ok? Przytaknęliśmy zgodnie. To akurat wydawało nam się oczywiste. Georg kontynuował: - Proponuję, aby łatwiej zapamiętać ten dzień, nazwijmy go jakoś. Tylko nie wiem jak? Pokiwaliśmy głowami na znak akceptacji. Było nam wszystko jedno, jak sobie Georg ten dzień nazwie. Ale wiedzieliśmy równie dobrze jak on, że ten dzień jest dla nas ważny. Georg skinął na dziewczynę a jak podeszła, to uprzejmie zapytał. Powiedz nam jak masz na imię? Dziewczyna myślała że Georg ją podrywa i uśmiechnęła się tak pięknie, jak tylko ładna kelnerka może się uśmiechnąć. - Lilian. Lilian, przynieś nam jeszcze po trzy dla każdego, świętujemy ważny dzień. - Chłopaki, nie za dużo? - Za dużo, ale dzisiaj tak trzeba. Dziewczyna posłusznie przyjęła zamówienie. Podpowiedziałem Georgowi: - Georg, nazwa sama do ciebie przyszła. Georg zamyślił się intensywnie na krótką chwilę a następnie szeroki uśmiech rozświetlił jego inteligentne oblicze. - Lilian Day? Odpowiedzieliśmy z Jackiem równocześnie: - No pewnie. ………… * Teddy Bear- (ang.) miś (idiom- pluszowy miś). Wg pewnej legendy, prezydent Stanów Zjednoczonych Theodor Roosevelt polując na niedźwiedzie, oszczędził na polowaniu małego niedźwiadka i stąd stworzono nazwę zabawki (Teddy -Theodor). Franklin Delano Roosevelt, znany Polakom z Konferencji Jałtańskiej był kuzynem Theodora Roosevelta. ...................................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
…..A ja znam ich czyny i zamysły. Przybędę by zebrać wszystkie narody i języki; przyjdą i ujrzą moją chwałę…. Księga Izajasza 66,18 Jerozolima. Rok 326 naszej ery. - Postumusie, czy ty to widzisz? - Widzę panie, to jakieś szaleństwo, może Ona postradała zmysły? Ma już 76 lat. - Takie teksty to sobie mów ciszej, a najlepiej daruj sobie, w trosce o swoją i moją głowę. Postumus, specjalista prac budowlanych w rzymskiej prowincji Judea zwracał się do namiestnika prowincji. Obaj stali na wzgórzu i oglądali świątynię Wenus w rzymskim mieście Aelia Capitolina czyli w Jerozolimie. - Co właściwie mamy zrobić? - Przecież już ci mówiłem, będziesz rozbierał tą świątynię. - Panie, mam wyburzyć tą piękną świątynię? Obaj wiemy ile wysiłku kosztowało jej zbudowanie. Co z posągiem Wenery? - Nie mówię że masz ją zburzyć, tylko masz ją rozebrać, zdemontować, masz to tak zrobić, żeby nie uszkodzić figury. - Na Jowisza, panie po co mamy to robić? - Flavia, Julia, Helena szuka grobu Nazarejczyka. To jej rozkaz. - Nawet nie wiemy czy właśnie tam jest. Czy akurat pod świątynią, a jeśli nawet to czy coś z niego zostało? Może jak dwieście lat temu budowano tą świątynię, to całkowicie go zniszczono? Przecież, żeby stworzyć stabilną podbudowę musiano tam wszystko wyrównać i zasypać kamieniem i ziemią. Rozbierzemy świątynię, a tam pewnie nic nie znajdziemy. - Zobaczymy. Bierz ludzi i do roboty, to rozkaz. Jakby się cesarzowa dowiedziała, że coś ci się nie podoba, to nie wróżę ci długiego życia. - Panie, to świątynia Wenery. Wzbudzimy jej gniew. - Po co ci przychylność Wenery? Przecież amory ci już staruchu chyba nie w głowie? - Żartuj sobie, a z bogami nie ma żartów. Jak Wenus zwróci się przeciwko nam, to w najlepszym wypadku definitywnie pozbawi nas męskich mocy. A poza tym, świątynie burzą barbarzyńcy a nie cywilizowane nacje tego świata. - Postumusie, ty się o moje moce nie martw tylko do roboty. Masz dwa miesiące i po świątyni nie ma być śladu. Znajdziesz grób Jezusa to zdobędziesz przychylność nowego Boga. Może potężniejszego? Kto wie? A poza tym, jak znajdziesz grób to królowa na pewno każe budować nową, o wiele większą świątynię. Roboty ci nie braknie, może do końca życia. A przy okazji coś zarobimy. - Będziemy rozbierać, jednak to wielka szkoda. Oby chociaż rzeczywiście coś tam jeszcze było. - Zobaczymy. Dwa tygodnie wcześniej. Cesarzowa Helena rozmawia z Makarym, biskupem wspólnoty chrześcijańskiej Jerozolimy: - Jesteś pewny, że to dokładnie pod świątynią Wenus? - Tak Pani, to na pewno tam. To miejsce czcimy od pokoleń. Nie może być mowy o pomyłce. Natomiast nikt nie wie czy grób jeszcze tam jest. Czy nie zniszczono go zupełnie w trakcie budowy fundamentów pod świątynię. - Zobaczymy, mam zgodę mojego syna aby w razie konieczności rozebrać świątynię. Skoro twierdzisz, że wasza wspólnota przechowała przekaz o tym świętym miejscu, to jutro polecę aby szykowano się do prac rozbiórkowych. Tak jak mówiłam, mamy zgodę Konstantyna. Makary ukląkł przed Heleną. - O Pani, wspólnota chrześcijańska nigdy Ci tego nie zapomni. Będziesz świętą naszej wiary, przez tysiąclecia. ***** Trzy miesiące później. - Pani, Postumus polecił mi poinformować cię, że odkryliśmy poziom podbudowy. Będziemy zdejmować pierwszą warstwę kamienia. - Za pół godziny będę tam z wami. Jakbyście coś znaleźli to niczego beze mnie nie ruszajcie. Cesarzowa Helena po niedługim czasie była na placu budowy. Kilkudziesięciu robotników stopniowo odkopywało warstwę kamieni i ziemi oraz wywoziło ją drewnianymi taczkami. W końcu odkryto poziom, gdzie podbudowa była już litą skałą. W jednym miejscu, tam gdzie stała świątynia, odkopano strukturę podobną do jaskini bez sklepienia. Królowa tam podeszła. - Odkopcie to tutaj, resztę na razie zostawcie. Robotnicy skupili się na odkopywaniu niszy skalnej. Stopniowo zaczęły ukazywać się boczne, gładkie, pionowe ściany skalnej struktury. Widać było, że miały regularny kształt nadany im przez celową, staranną obróbkę wapiennej skały i nie były wytworem natury. Po kolejnej godzinie pracy wszyscy gapie, jak i sami robotnicy w napięciu obserwowali aż ukaże im się to, na co natrafili. W końcu ukazała się kamienna półka wykona w bocznej ścianie, częściowo zwieńczona fragmentami szerokiego sklepienia. Postumus podszedł do królowej. - Pani to arcosolium. Półka na której układa się ciało. Nie ma żadnej wątpliwości. To grób wykuty w skale w czasach kiedy to miejsce było jeszcze za murami Jeruzalem. Musiał być wykuty dla zamożnego obywatela przed budową świątyni Wenery. Sklepienie prawdopodobnie rozebrali budowniczowie świątyni, po to aby dokładnie grób zasypać. Żeby pustka w skale nie stanowiła zagrożenia dla stabilności fundamentów. Grób pochodzi z czasów Nazarejczyka. Jest pusty. Nie ma śladów kości. - Odkopcie do końca, ale delikatnie, gołymi rękami, tak aby niczego nie uszkodzić! - Tak jest, królowo. Po kolejnej godzinie cesarzowa podeszła do grobu. Była skromnie ubrana w niebieską, codzienną suknię, jednak na jej szyi wisiał długi złoty łańcuch ze złotym medalionem. Klejnot ten zadawał jej skromnej posturze królewskiego szyku. - Odejdźcie wszyscy, zostawcie mnie tu samą. Helena uklękła i modliła się po łacinie do Jezusa Chrystusa a złoty medalion na jej szyi wisiał wprost nad świeżo odkopanym grobem. - O Panie, Boże mój, wiem, moje serce to czuje, że to właśnie to święte miejsce w którym wydarzył się Cud Twojego Zmartwychwstania. Największy cud w historii Ziemi. Twoja wola sprawiła, że zakopany grób przetrwał trudne czasy pierwszych lat chrześcijaństwa. Obiecuje Ci w imieniu całego ludu tej Ziemi, że my, Twoi wyznawcy będziemy strzec z całych swych sił, aby już nikt, nigdy nie odważył się zbezcześcić tego świętego miejsca i podnieść na nie swą rękę. Proszę Cię, abyś wspomagał nas w tym dziele. To miejsce będziemy otaczać czcią przez kolejne tysiąclecia, aż do czasu, kiedy znowu przyjdziesz na Ziemię. W tym momencie niewielka chmura odsłoniła słońce i silny blask jasnego światła rozjaśnił jej twarz. Spojrzała w stronę blasku i wskazała na coś ręką, a następnie wypowiedziała tylko jedno słowo. ***** Rok 2045. Stolica dużego państwa europejskiego. Tajna siedziba międzynarodowej, lewackiej organizacji terrorystycznej. Przemawia lider organizacji do małej grupy najbardziej zaufanych działaczy i bojowników. Ponieważ towarzystwo jest międzynarodowe, to przemawia po angielsku: - Bracia! Wezwałem was tutaj bo nareszcie nadszedł czas abyśmy pokazali światu na co nas stać! Nareszcie pokażemy wszystkim, że czas skończyć już z zabobonem i wyrwać ludzkość z obłędu ograniczeń i przesądów związanych z dawnymi tradycjami i bzdurami dawnych religii! Żyjemy w połowie XXI wieku i ludzkość musi zrozumieć, że pora rozpocząć nowy, świetlany okres naszego rozwoju. Okres w którym my ludzie, zaczniemy być naprawdę wolni i sami decydować o naszym losie! Nadszedł już koniec ideologii, ograniczeń i decydowania za nas, jak mamy żyć! Tylko my sami będziemy wreszcie decydować co jest dobre a co złe! Koniec z moralizowaniem. Już nigdy, żaden fałszywy książę czy prorok średniowiecznych zabobonów, nie będzie nas pouczać! - Bracie, o czym mówisz? Co chcesz zrobić? - Nasi towarzysze ze wschodu mogą zdobyć dla nas wreszcie to, o co od dawna zabiegaliśmy. Nareszcie ją dostaniemy. - Ale co? - Jak to co. Nie rozumiecie? Nareszcie możemy kupić głowicę jądrową. - Naprawdę? Skąd? W jaki sposób? - Pojawiła się na rynku głowica skonstruowana przez duże państwo, które dysponuje arsenałem atomowym i została już kilkadziesiąt lat temu potajemnie wykradziona. A teraz my ją kupimy. Jest wciąż w dobrym stanie. W pełni sprawna. - Co z nią zrobimy? - Zdetonujemy ją w Jerozolimie. Ma wystarczającą moc, aby za jednym razem zniszczyć najważniejsze symbole trzech największych religii monoteistycznych. Zniszczymy żydowską Ścianę Płaczu, islamskie meczety; Na Skale i Al-Aksaa oraz Bazylikę Grobu Pańskiego. Przywódca szyderczo się roześmiał i dodał: - Jest szansa, że uda się rozwalić całe to wapienne wzgórze i z grobu nic nie zostanie. Na zgromadzeniu zapadła długa cisza. Uczestnicy przestraszyli się tego szaleńczego planu. W końcu jeden z liderów się odezwał: - Wywołamy trzecią wojnę światową. - Nawet jakby, to co? Czas przewietrzyć już te skostniałe struktury i niesprawiedliwe hierarchie. Po wszystkim będziemy już wolni! ***** Sześć miesięcy później, rok 2046. Miasto San Jose, północna Kalifornia. Cmentarz. - Jezu, Ty widzisz, że cierpimy z powodu śmierci naszego brata Jacka, którego w wieku 26 lat powołałeś do siebie. Daj nam pociechę płynącą z wiary i umocnij w nas nadzieję życia wiecznego. Złóżmy prochy naszego brata w grobie. Ponieważ Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy z umarłych i odnowi nasze śmiertelne ciała, na podobieństwo swojego ciała uwielbionego, ufamy, że wskrzesi ciało naszego brata gdy przyjdzie w chwale. - Amen. Ksiądz po wypowiedzeniu stosownej formuły pokropił urnę Jacka opuszczaną powoli w czeluść otwartego grobu. Formuła którą wypowiedział długo brzmiała w mojej głowie, jak dzwon średniowiecznej katedry. Gdyby ten ksiądz wiedział! Patrzyłem na to wszystko wciąż nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Przez dwa ostatnie lata wydarzyło się tak wiele dziwnych, zaskakujących rzeczy, że czasami wydaje mi się, że za chwilę obudzę się z koszmarnego, bardzo długiego i bardzo realistycznego snu. Wszystko bym dał, żeby tak właśnie się stało. Jedno przypadkowe odkrycie zmieniło życie całej naszej trójki. Trójki najlepszych przyjaciół a jednocześnie trójki jednych z najzdolniejszych i najinteligentniejszych młodych ludzi, jacy pojawili się w gronie jajogłowych w tym pokoleniu, w najlepszych uczelniach technicznych w naszym kraju. Zadanie które nas połączyło, które wyzwoliło w nas tyle pozytywnej energii i dało tyle radości z owoców twórczej pracy, obróciło się przeciwko nam, zabierając nam wszystko czym dysponowaliśmy. Odbierając nam kolejno, energię twórczą, życie osobiste, zdrowie a w końcu życie. Tylko my stanowiliśmy razem taką siłę intelektu, że mogliśmy tego dokonać. Gdyby nie przypadek oraz ta potężna siła naszego zespołu, która forsowała wszystkie przeszkody, to nikt inny długo jeszcze by na to nie wpadł. Bylibyśmy szczęśliwymi, choć mniej świadomymi młodymi ludźmi. To co nas spotkało, to niesprawiedliwa kara za naszą wspólną odkrywczą moc. Georga pochowaliśmy z Jackiem miesiąc temu, dzisiaj ja jestem na pogrzebie Jacka, a moje dni są policzone. Patrzę na Susan, bardzo atrakcyjną, młodą wdowę po Jacku, jak stoi zapłakana w czarnej, zanadto obcisłej jak na pogrzeb sukience, nad grobem swojego nadzwyczaj zdolnego i bardzo przystojnego męża. Bardzo zgrabna sylwetka tej pięknej, długonogiej kobiety, nie zdradza jeszcze sekretu, którego ona dopiero zaczyna się domyślać a który ja, Jack i Georg znaliśmy od niemal dwóch miesięcy. Susan jest w siódmym tygodniu ciąży. Ciekawe czy córka Jacka będzie choć w części tak zdolna, jak jej zmarły ojciec? Jack, jako jedyny z naszej trójki zdążył się ożenić. Georg był blisko, gdyby nie wydarzenia których sami byliśmy sprawcami, to byłby teraz szczęśliwym narzeczonym, zakochanym po uszy w Elen, swojej ślicznej dziewczynie. Rozmyślania nad naszym smutnym losem przerwała gwałtownie Eva, moja najukochańsza Eva. Kilka dni temu zamieniła rolę namiętnej kochanki młodego napalonego, przystojnego faceta, na rolę opiekunki umierającego, słabnącego z dnia na dzień, niedołężnego pacjenta. Dziewczyna, która zawdzięcza mi, a w zasadzie całej naszej trójce, życie. Eva szeptała mi do ucha: - Thomas, pora już jechać, muszę zawieźć cię do kliniki, musisz dostać leki. - Ok Eva, jedźmy już stąd. Eva zaczęła pchać wózek, na który zostałem skazany kilka dni temu. Skazany dożywotnio. Wszyscy wiedzą, że nie mam już żadnych szans zsiąść z niego. Może być tylko gorzej i to w bardzo krótkim czasie. Na pocieszenie mam to, że jest mi pewnie łatwiej pogodzić się z losem niż komukolwiek na tym świecie, byłoby w mojej sytuacji. ***** San Jose, Dolina Krzemowa, California, dwa lata wcześniej. Rok 2044. - Witam was młodzi panowie. Zaprosiłem tylko was trzech, bo chciałem wam zakomunikować, że zostaliście zwycięzcami prowadzonej przez nasz instytut rekrutacji. Jest mi naprawdę bardzo miło was o tym poinformować. Powinniście traktować to jaki duży sukces na początku waszej drogi zawodowej. Mieliśmy naprawdę wielu chętnych. I to naprawdę byli świetnie zapowiadający się naukowcy. Ze względu na to, że nasz instytut zajmuje się po części zastosowaniem prowadzonych przez nas badań w technice wojskowej, to przy rekrutacji celowo pomijaliśmy kandydatów z innych krajów. Takie są wymagania naszych procedur. No i najważniejsze, od dzisiaj jestem waszym szefem. Mam na imię Edward, jednak ja będę mówić do was po imieniu, a wy do mnie szefie albo “proszę pana” to proste, logiczne i oczywiste... prawda? Panowie wiecie nad czym będziecie pracować? A i przypomnijcie jak macie na imię? - Nad czymś fajnym?... a no tak, Georg jestem. - Wymyślimy uniwersalne zaklęcie, po którym dziewczyny będą nam oddawać swoją duszę i ciało, a no tak, jestem Jack... proszę pana. - Koledzy nie błaznujcie tylko słuchajcie. Zresztą jak na was patrzę moi drodzy, to w oparciu o własne doświadczenie, zapewniam was, że żadnemu do tego żadne zaklęcia nie będą potrzebne. A tak w ogóle, to chyba jeszcze wam nie mówiłem żebyście nie mieli złudzeń, na pewno nie jesteście mądrzejsi ode mnie, ale młodości i wyglądu to wam zazdroszczę. - Skoro szefie jesteśmy głupsi, to dlaczego sam sobie tych wszystkich rzeczy nie wymyślisz, co to pewnie nam każesz zrobić? - Bo szkoda mi na to czasu a i tak pewnie wam się nie uda. A jak już wam się nie uda to wtedy, jak będę chciał, to pokażę wam jak to zrobić. Wszyscy się roześmiali. - A ty młody? Szef zwrócił się do mnie. Czemu nic nie mówisz, jak twoi gadatliwi koledzy? - Thomas jestem. Szefie to co właściwie mamy tutaj robić? - Dobre pytanie, do tego zmierzam. Nasz instytut, jak zapewne dobrze wiecie, zajmuje się badaniami nad rozwojem komputerów kwantowych. Pomimo rozwoju tej technologii od przynajmniej trzech dekad, wciąż nie jesteśmy do końca zadowoleni z efektów. - Nie rozumiem? Przecież wszyscy wiemy, że komputery kwantowe już dobrze działają i są tysiące razy wydajniejsze od tych tradycyjnych. - Tak działają i to działają wydajnie, jednak stabilność ich pracy budzi nasze zastrzeżenia. Są również mało uniwersalne, i dobrze nadają się tylko do wybranych zadań. Tak więc, po pierwsze, zadaniem waszego zespołu będzie opracowanie rozwiązań, które pozwolą uzyskać większą uniwersalność oraz takie dopracowanie stabilności systemów, które pozwolą wykorzystywać te komputery powszechnie, w zminiaturyzowanej formie i w bardzo stabilnym trybie pracy. - Pewnie po to, żeby armia mogła je w rakietach stosować? - No może niekoniecznie zaraz w rakietach, ale w systemach wojskowych rzeczywiście też. Przede wszystkim w celu teleportacji danych. Bardzo chcielibyśmy rozwijać tą bardzo słabo znaną i trudną dziedzinę nauki. Ale i w celach cywilnych potrzebujemy stabilnych i stosunkowo tanich komputerów kwantowych. To wasze główne zadanie. We wspomnianym temacie będziemy oczekiwać od was konkretnych efektów i za to chcemy wam zapłacić. Proponujemy trzyletni kontrakt, z możliwością jego dalszego przedłużenia i szybką ścieżkę awansu, oczywiście jeśli uda wam się coś ciekawego wymyślić. Jednak chciałbym również, abyście zajęli się jeszcze jednym, zupełnie nowatorskim kierunkiem rozwoju komputerów kwantowych. Liczę tu na świeże, nieszablonowe spojrzenie waszych młodych umysłów. Oczywiście wszystko co tu robimy jest tajemnicą i nie wolno wam nikogo informować o celu i efektach naszych badań. Jednak to co wam teraz powiem jest najściślejszą tajemnicą państwową, i ujawnienie czegokolwiek na ten temat będzie zdradą naszego państwa. Otóż, jak zapewne wiecie, bity obecnie stosowanych komputerów kwantowych, czyli tak zwane “kubity” oparte są na zjawiskach fizyki kwantowej, zachodzących w cząstkach elementarnych, takich jak fotony czy elektrony. Szczególne znaczenie ma tu zjawisko splątania, czyli szczególnego związania ze sobą pary, w odpowiedni sposób wytworzonych cząstek, fotonów lub elektronów, w których każda reaguje na zmianę stanu kwantowego swojego bliźniaka. Nie znamy podłoża tego zjawiska, jednak wiemy, że istnieje i wykorzystujemy je w komputerach kwantowych. To oddziaływanie ma charakter, który nie poddaje się na razie w żaden sposób pojmowaniu w oparciu o naszą wiedzę czy nawet intuicje naszego ludzkiego umysłu. Wiemy już na pewno, że zjawisko splątania oddziałuje bez względu na odległość i działa natychmiast, ignorując podstawową zasadę współczesnej fizyki, że nic nie może poruszać się z prędkością większą niż światło. Możemy sobie wyobrazić, że w oparciu o zjawiska kwantowe moglibyśmy teoretycznie komunikować się z drugim końcem naszego wszechświata w czasie rzeczywistym. A tajemnica, którą chcę wam powierzyć polega na tym, że nasi fizycy, pracujący w ośrodku naukowym badania materii, odkryli niedawno nie znaną dotąd cząstkę o szczególnych właściwościach. Okazuje się, że tego typu cząstki da się niemal równie łatwo wytwarzać, jak fotony czy elektrony, a cechują się znacznie większą stabilnością. Przewidujemy, że możliwym byłoby zbudowanie komputera kwantowego w oparciu o to odkrycie, który miałby szersze możliwości od obecnie stosowanych. Stąd właśnie skład waszego zespołu. Jeden z was jest fizykiem, jeden elektronikiem a jeden programistą. Chcielibyśmy, abyście panowie spróbowali zająć się tym tematem i prowadzili prace umożliwiające zbudowanie komputera kwantowego nowszej generacji. Nie zamierzam zanadto wtrącać się do waszego zespołu. Macie wolną rękę i do dyspozycji całą techniczną infrastrukturę naszego ośrodka. Dysponujemy również bardzo konkretnym grantem finansowym na te badania, który jest do dyspozycji waszego zespołu. Życzę wam powodzenia. Tyle na dzisiaj. Dzisiaj jesteście już wolni. Załatwcie sobie jakieś kwatery, poznajcie razem, a od poniedziałku oczekujemy was w ośrodku. - Szefie, najważniejsze pytanie. - Tak Jack? - Na którą? - Na siódmą. - Cooo? - Cooo? - Cooo? - Dobra żartowałem, zaczynacie pracę o ósmej trzydzieści. ............................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
-
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.21 ostatnia
Dziadek grafoman odpowiedział(a) na Dziadek grafoman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Leszczym Dziękuję bardzo. Takie opinie mobilizują do dalszej pracy. Mógłbym publikować kolejne opowiadania, ale nie wiem czy ktoś oprócz ciebie to regularnie czytał. -
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.21 ostatnia
Dziadek grafoman opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wydarzenia potoczyły się od teraz w szybkim tempie. Osiągnęliśmy swój główny cel. Zarówno ja, jak i Arman daliśmy naszym córkom szanse na normalne życie. Moje uczucie do Armana było coraz silniejsze. Los sprawił, że stanowiliśmy już jedną rodzinę. Nie wyobrażam sobie życia bez niego i wiem że on, beze mnie też. Nie umiałabym już chyba także żyć bez Jamili. Trudno mi zrozumieć co spowodowało tak silny związek z tą mała, bezbronną dziewczynką, pochodzącą z drugiego końca świata i do niedawna ciężko chorą a która teraz, mam nadzieję, zacznie szybko nadrabiać wszystkie zaległości swojego spowolnio- nego rozwoju. Czuję odpowiedzialność za jej przyszłość i wiem, że bardzo chcę uczestniczyć w jej dalszym wychowaniu. Nie potrafię powiedzieć skąd wzięła się ta wieź, ale na pewno nie wynika wyłącznie z miłości do Armana. To coś głębszego, nieokreślonego i tak bardzo odwzajemnionego. Nie wiem dlaczego Jamila tak bardzo mnie polubiła, dlaczego tak bardzo mi ufa i dlaczego już od pierwszego dnia, kiedy mnie poznała, z taką bezgraniczną szczerością i zaufaniem przytula się do mnie, jakbym była jej własną matką. Petia też bardzo polubiła Jamilę. A zresztą, któż by jej nie lubił. Po odwiedzeniu Kaltriny i Fidana, już jako oficjalni goście ich rodziny, zdecydowaliśmy że wszyscy pojedziemy do mnie, do mojego kraju, mojego miasta i mojego mieszkania. Problemy z brakiem wiz u Armana i Jamili ciagle utrudniały swobodne podróżowanie, jednak z chwilą zaprzestania działania strefy, granice pomiędzy Albanią i Macedonią oraz moim krajem, nie były już tak pilnie strzeżone. Kaltrina miała rodzinę w pobliżu granicy z Macedonią i jej wujek zobowiązał się do przewiezienia nas wszystkich do Macedonii. Po dwóch dniach spędzonych u Kaltriny i Fidana, zawieźli nas w pobliże granicy. Najpierw czule i gorąco pożegnaliśmy się z Kaltriną. Fidan powiedział nam w tajemnicy, że zamierza oświadczyć się jej i że zaprosi nas wszystkich na wesele. Tak wiele zawdzięczałyśmy tym bardzo młodym, lecz odważnym i dojrzałym już ludziom. Gdyby nie oni, Petia już by pewnie nie żyła. Zazdrościłam w duchu Kaltrinie i Fidanowi świeżości ich młodzieńczych uczuć. Przypominali mi trochę czasy, kiedy byłam na początku z Kristianem. Jak bardzo byliśmy wtedy w sobie zakochani, a Kristian nazywał mnie czule, swoją Stokrotką. Okazało się, że granice przekraczają tysiące ludzi i to w sposób niezorganizowany, również górskimi traktami i ścieżkami. Ludzie ze strefy wracali do domu i Albania oraz Macedonia postanowiła ich nie zatrzymywać jeszcze przez kilka dni. Wujek Kaltriny po prostu wsadził nas czworo do samochodu i zawiózł do Macedonii. Stamtąd już legalnie pojechaliśmy na granicę z moim krajem i weszliśmy na podstawie naszych paszportów. Celnicy nie robili już problemów z powodu braku wizy. Trafiliśmy wszyscy do wynajmowanego przeze mnie mieszkania. Arman nie wiedział jeszcze dokładnie jak zorganizować nasze życie, ale wiedział że nas nie zostawi i że chce abyśmy wszyscy byli razem. Poszłam pokazać się w pracy i zapytać czy jeszcze tam pracuję. W końcu urlop mi się trochę przedłużył. Wypytywano mnie o wszystko. Nie mogłam oficjalnie się przyznać, ale dałam im do zrozumienia, że kłopoty zdrowotne mojej córki się skończyły. Wszyscy w lot zrozumieli co im chcę powiedzieć. Szefowa z radości mnie wyściskała i widziałam łzy w jej oczach. Aż nie chciało mi się w to wierzyć. Powiedziano mi, że mam jeszcze dwa tygodnie wolnego na wypoczynek i na uporządkowanie swoich spraw a potem czekają na mnie w pracy. Nie wiem jeszcze jak będzie, ale chciałabym do nich wrócić i przynajmniej na kilka miesięcy wrócę do pracy. Arman w czasie swoich przygód w drodze do Albanii poznał jakąś parę Amerykanów. Oni dzwonili już kilka razy do niego. Widać, że bardzo się zaprzyjaźnili. Arman w końcu przez telefon opowiedział im wszystko oraz opowiedział im o mnie i o Petii i o tym, że będziemy już razem. Bardzo się cieszyli. Jak dowiedzieli się, że dobrze znam angielski to po kilku dniach znowu zadzwonili i powiedzieli, że pomogą nam załatwić pracę i wynająć mieszkanie i że mamy się nie zastanawiać tylko jechać na stałe do Stanów. Arman sam nie wie? Pyta mnie o zdanie czy tak bym chciała. Ja też nie wiem, ale chyba tyle zrobiliśmy dla naszych dzieci, że może warto byłoby pójść jeszcze dalej i zapewnić im lepszą przyszłość. W końcu po tym wszystkim, co złego miałoby nam się tam przytrafić? Obu dziewczynom bardzo się ten pomysł spodobał. Arman tłumaczył to Jamili na rosyjski i czeczeński. Jamila bardzo szybko się zmienia. Wszystko doskonale rozumie i angielski chłonie. Jeszcze kilka tygodni i będzie się porozumiewać po angielsku z nami wszystkimi. Poza tym bacznie podsłuchuje nasze rozmowy z Petią, dopytując się o znaczenie słów. Rozróżnia już i rozumie wiele wyrazów. Arman mówi, że jej nie poznaje. On i tak najpierw musi wrócić do Rosji przynajmniej na kilka miesięcy i pozałatwiać tam swoje sprawy. Coraz bardziej przekonujemy się do pomysłu wyjazdu do Stanów, chyba będziemy to załatwiać. Arman obiecał nam, że w przeciągu kilku tygodni po tym jak pojedzie do Rosji to zabierze nas wszystkich na jakiś czas do Mongolii i że nauczy mnie i Petię jeździć konno. Ja jeszcze muszę dokończyć sprawę rozwodu ze Stefanem. W skrzynce na listy czekał na mnie list z kliniki w której była leczona Petia. Już wcześniej widziałam, że próbowano dzwonić do mnie stamtąd, ale nie odbierałam tych telefonów bo nie miały dla mnie wtedy znaczenia. W klinice oczywiście nic nie wiedziano, że Petia pojechała do strefy. Mijał termin okresowych konsultacji a z nami nie było kontaktu. Ordynatorka nie wiedziała co się z nami dzieje i jaki jest stan zdrowia Petii oraz dlaczego przerwaliśmy leczenie. Po kilu dniach pojechałyśmy tam razem. - No wreszcie was widzę. Co się z wami dzieje? Dlaczego nie leczy pani swojego dziecka? - Pani doktor, trochę się nam pozmieniało. - Co się pozmieniało i jaki to ma wpływ na zdrowie Petii? - Polepszyło jej się. - Co pani za bzdury opowiada, jak to jej się polepszyło? Proszę zostawić Petię w klinice, trzeba zrobić badania i podać jej leki. - Jeśli chce ją pani badać to proszę to zrobić, ale leków proszę jej już żadnych nie podawać, Petia nie zostanie w klinice, nie ma takiej potrzeby. Ordynatorka dziwnie na mnie popatrzyła, jednak w końcu dotarło do niej o co może chodzić. - Hee? Przecież to nie Petia, ale Siana miała bilet? - Nie mogę pani więcej powiedzieć, ale chyba nie podejrzewa mnie pani o to, że chciałabym zaszkodzić swojej córce. - Ordynatorka uśmiechnęła się od ucha do ucha. No dobrze, już dobrze, proszę więcej nic nie mówić, ale jak to zrobiłyście? - Los nam sprzyjał, proszę zachować to w tajemnicy. Ordynatorka przytuliła Petię a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. - Dobrze dziecko, ciebie już badać nie będziemy. Szkoda, że nie przywiozłyście trochę tej mocy ze sobą, tylu moim pacjentom byłaby potrzebna. Pożegnałyśmy się z ordynatorką. Jednak zanim wyszliśmy z gabinetu to ona tajemniczo zwróciła się do Petii: - Jak chcesz, to zanim pójdziecie, możesz zajrzeć na salę numer 4. Wyszłyśmy z gabinetu. - Dziwna rzecz, o czym ona mówiła? - Skąd mam wiedzieć? Idziesz tam? - No pójdę, ciekawa jestem. Petia weszła do sali numer 4 i... znieruchomiała z zaskoczenia. Na moment odebrało jej mowę. Na łóżku leżała Siana. Nie wyglądała dobrze. Była blada i schudła. Na twarzy w okolicach nosa miała rurkę z tlenem a na palcu klips oksymetru. Aparat cicho klikał. Siana natychmiast poznała Petię. - Petia, jak się cieszę, że cię widzę. Myślałam właśnie dlaczego tym razem nie jesteśmy razem? Wiesz, ten szpital w mieście gdzie się przeprowadziliśmy był dużo gorszy od tej kliniki, nie miał doświadczenia w leczeniu białaczki i rodzice zdecydowali, że jednak tutaj będę się leczyć. Dlaczego się nie leczysz? - Polepszyło mi się trochę. Ale... co ty tu robisz??? Przecież byłaś... Petia ugryzła się w język. - Przecież miałaś być w strefie? - Petia byłam, ale mi nie pomogło. Siana zaczęła głośno, wręcz histerycznie płakać. - Jak to ci nie pomogło? Przecież wszystkim pomagało. - Petia, mam nawrót choroby, bardzo ostry, nawet te drogie leki już mi nie pomagają. - Co takiego? - Petia, już było tak dobrze, ale w tej pieprzonej strefie zabrakło mi... jednego dnia. Petia... jednego dnia, jak zastrzelono tego żołnierza. Jednego głupiego dnia. Petia a ty? Jak ty się czujesz? Tobie choroba się nie nawraca? - Nie, nie nawraca, dobrze się czuję. - Może ta strefa jeszcze kiedyś wróci to już na pewno pojedziemy tam razem. Petia gniewasz się na mnie za te leki? - To już minęło. - Wiesz, matka mi mówiła, że widziała twoją mamę w strefie. Ale to przecież niemożliwe, prawda? - Prawda. Trzymaj się Siana muszę już iść. Wracaj do zdrowia. Petia szybko wyszła z sali. Czuła jak po plecach płynie jej strużka potu. Czekałam na nią na korytarzu. - Źle wyglądasz, co się stało? - Siana tu jest, chodź, wszystko ci opowiem w samochodzie. Wróciłyśmy do domu. Po kilku dniach oglądałam telewizję i wtedy zaczęto pokazywać ten reportaż. Zdrętwiałam ze strachu, ale zawołałam natychmiast wszystkich do telewizora. Treść reportażu rozumiałam tylko ja i Petia. Tłumaczyłam Armanowi na szybko jak umiałam. Pokazywano w nim, że w lesie w Albanii w pobliżu strefy znaleziono wrak małego rozbitego samolotu w którym leciała rodzina milionera z jednego z krajów Ameryki Północnej. Cała rodzina, ojciec, matka i dwie córki oraz pilot zginęli. Zanim znaleziono wrak to od katastrofy minęło już kilkanaście dni. Śledczy ustalili, że samolot miał wypadek bo zabrakło mu paliwa. Następnie pokazano nas czworo ucharakteryzowanych w czasie kontroli w trakcie przyjęcia do strefy. Obraz pochodził z kamery monitoringu. Zwrócono uwagę na perfekcyjną, profesjonalną charakteryzację tych, którzy podawali się za rodzinę milionera. Arman z Petią popatrzyli na mnie wtedy znacząco. Pomimo emocji związanych z tym reportażem, to nie powiem żebym poczuła się źle z tym spojrzeniem. Potem powiedziano, że choć ustalono na których łóżkach wszyscy leżeliśmy, to w miejscu tych łóżek nie było kamer monitoringu i nie udało się ustalić prawdziwego wyglądu oraz tożsamości osób, które podszyły się pod tych, którzy zginęli w wypadku i wykorzystały skradzione bilety. Na koniec powiedziano, że z powodu braku możliwości ustalenia sprawców przestępstwa, jakim była kradzież biletów, postanowiono umorzyć postępowanie. Arman spokojnie posłuchał i pooglądał a następnie wyłączył telewizor i przyniósł z kuchni butelkę wina. Całą czwórką wznieśliśmy toast. Jamila tylko troszkę dostała. - Za naszą wspólną przyszłość! Po kilku kolejnych dniach w telewizji pokazano reportaż o państwie, które zaatakowało strefę. Już wcześniej cały świat potępiał to państwo i doprowadziło to do upadku rządu a prezydenta i kilku ministrów aresztowano. Jednak dziennikarze zaczęli drążyć temat i okazało się, że pomiędzy tym państwem a innymi dużymi państwami istniały nieformalne uzgodnienia, przyzwalające na zaatakowanie strefy. Zrobił się z tego skandal międzynarodowy. Ludzie zaczęli dostrzegać własną głupotę i głupotę rządów swoich krajów. Na refleksję było już jednak za późno. Zastałam kiedyś Armana jak ogląda z ciekawością telewizję. Zdziwiłam się, bo niewiele przecież rozumiał. Jednak on oglądał zawody sportowe. To były mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów. Arman bardzo lubił sport. Interesował się również tą dyscypliną. Jak weszłam to prawie krzyczał: - Wiedziałem, wiedziałem że on wygra! - Arman kto? - No ten... Liu! ***** Petia, jak już w domu ochłonęła z tych wszystkich przeżyć, przypomniała sobie o pewnej sprawie. Usiadła przy swoim komputerze i wpisała w wyszukiwarce hasło: “Petyr Sokol”. Nie znalazła ani jednego rekordu, ale znalazła kilkanaście młodych osób o takim nazwisku na Facebooku. Do każdego z nich wysłała zapytanie czy ich dziadek, w wieku około 80 lat mieszkał 60 lat temu we wskazanej przez zielarkę Hanę miejscowości. Na początku nie było żadnego odzewu, jednak po kilku dniach otrzymała odpowiedz od 18-letniej dziewczyny o nazwisku Sokol, że faktycznie jej dziadek mieszkał tam kiedyś. Petia zapytała czy ta dziewczyna mogłaby do niej zadzwonić i w końcu doszło do rozmowy. - Część, mam na imię Petia, to ja pytałam o twojego dziadka. - Cześć ja jestem Slavia. O co ci chodzi? - Czy twój dziadek rzeczywiście tam mieszkał? - Tak, a czemu pytasz? - Czy on ma na imię Petyr? - Tak, skąd to wiesz? - Slavia, czy on jeszcze żyje? - Pewnie że żyje, a teraz, to jak na swój wiek ma się bardzo dobrze. - A jego żona? Twoja babcia? Żyje jeszcze? - Zmarła w zeszłym roku. Ale o co ci chodzi? - Chodzi o to, że ja chyba znalazłam jego dawną miłość. - Co takiego? Jaką miłość? Gdzie znalazłaś? - W Albanii. Po drugiej stronie zapadła długa cisza. - Hana. - Skąd wiesz??? Teraz Petia była zaskoczona. - On jej dwadzieścia lat szukał. Późno się ożenił. Dopiero po śmierci babci opowiedział mi o tym ze łzami w oczach, jak już był umierający. Petia, czy ona jeszcze żyje? - Żyje, ciągle za nim tęskni i ciągle go kocha. - Dobry Boże. Co zrobimy? - Jak to co? Zawieziemy go do niej... no jeśli będzie chciał. - Mam mu to powiedzieć? - Tak, zapytaj go czy chce jechać i czy będzie w stanie. To w sumie nie tak daleko, ze cztery godziny jazdy samochodem. Tylko delikatnie, żeby z wrażenia nie umarł. Petia pytała mnie czy zawiozę tego dziadka do Hanny. Bardzo się ucieszyłam i od razu się zgodziłam. Zadzwoniłam również od razu do Jakupa. - Jakup? - Tak. - Elena mówi, pamiętasz mnie? - No pewnie, co z wami, co z Petią? - A co ma być? - No jak to co? Żyje? - Żyje, żyje, Jakup udało się nam. - Byliście w strefie? Jest zdrowa? - Tak. - Jak to zrobiłyście??? Tak się cieszę! - To długa historia, ale może ci ją opowiemy osobiście. - Naprawdę? Zapraszam. - Słuchaj, ja nie po to dzwonię. - Tak? - Petia znalazła Petyra. Jakup zaniemówił przez chwilę. - Żartujesz, on jeszcze żyje? - Tak. Słuchaj, chcemy go przywieźć do Hany. - O Matko! - Chcemy żebyś nam pomógł, żebyś tam był i przygotował ją na naszą wizytę, ale nic jej nie mów o Petyrze. - Kiedy to ma być? - Nie wiem jeszcze, dam ci znać. - Bardzo chcę to zobaczyć. - Ok. Petia wszystko umówiła ze Slavią i w wyznaczonym dniu, wcześnie rano, podjechałyśmy do umówionego miejsca. Okazało się że Slavia mieszka 80 kilometrów od nas. Podje- chałyśmy pod dom w którym mieszkała Slavia z rodzicami. Mieszkał tam również jej dziadek Petyr. Zadzwoniliśmy z Petią do drzwi z dużą niepewnością. Otworzyła nam młoda dziewczyna. - Część, jestem Slavia, wejdźcie, on już czeka. Weszłyśmy do środka. Najpierw przywitali nas rodzice Slavi a po wejściu do pokoju zobaczyliśmy jego. Spodziewaliśmy się zgoła innego widoku. Byłyśmy przygotowane na to, że zobaczymy trzęsącego się starca z trudem się poruszającego z bardzo zaawansowanym Alzheimerem. W końcu Petyr miał już 80 lat. Zobaczyliśmy starszego mężczyznę w eleganckim czarnym garniturze, białej koszuli i granatowym krawacie. Wyglądał najwyżej na 70 lat. Poruszał się normalnie, jak każdy starszy mężczyzna a nie jak schorowany dziadek. Już po pierwszych wypowiedzianych słowach wiedziałyśmy, że o żadnym Alzheimerze nie ma mowy. Petyr zwrócił się żartobliwie do Petii: - Witam panie. Czy tej młodej dziewczynie zawdzięczam te nadzwyczajne przygody, które mnie dzisiaj czekają? Petia przeżyła deja vu. Ten widok już widziała. Na myśl od razu przyszło jej żywe wspomnienie pierwszego spotkania z Jakupem. - Panie Petyrze, mam pytanie do pana. Kiedy wrócił pan ze strefy? - Skąd to wiesz mądralo? Czy to widać? - Jeszcze jak. Petia się roześmiała. - No ok, zdradzę wam, dwa miesiące temu. Już naprawdę było ze mną kiepsko, ale jakiś... Przypadek... sprawił że trafiłem do strefy. Ledwie zdążyłem, zaraz potem strefy już nie było. No i jestem... po remoncie. Petyr uśmiechnął się od ucha do ucha: - Naprawdę znaleźliście moją Hanę? - Sam pan zobaczy, może to nie ta? Petia znowu się śmiała. - Dwadzieścia lat jej szukałem a tęskniłem za nią całe życie. Kochałem oczywiście swoją żonę, ale o Hanie nigdy nie umiałem zapomnieć. Jak ona teraz wygląda? Pewnie mnie już nie pozna, ale chociaż ją uściskam. Pamięta jeszcze cokolwiek? Czy da się z nią normalnie rozmawiać? - Pamięta, pamięta, jest zielarką jak zawsze. Pewnie panie Petyrze zostanie pan tam opierniczony, że nie szukał jej pan z dostateczną determinacją. - Slavia mówiła mi, że nie wyszła za mąż. - To prawda, kto wie? Może ma pan w tym udział? Wtrąciłam się do rozmowy: - Tak naprawdę to pan, panie Petyrze jedzie z nami tylko przy okazji. Jedziemy tam po cudowne zioła, które zatrzymują kobiece piękno i młodość. Matka Slavi, dla której Petyr był teściem, już wcześniej zadeklarowała, że musi koniecznie jechać z nami i teraz dołączyła do dyskusji: - Czy dla mnie też będą te cudowne zioła? - Na pewno, jedźmy już. Petyr im przerwał: - Tak poważnie, w jakim stanie jest Hana? - W bardzo dobrym, w takim jak pan. - Musicie poczekać na mnie jeszcze 10 minut. Kobiety popatrzyły na siebie z ciekawością. Po chwili Petyr przyszedł z walizką. Slavia nie chciała uwierzyć własnym oczom. - A ty dziadek? Co z tobą? Co to ma być? Przecież jedziemy tam tylko na kilka godzin. - Eee tam, włożymy do bagażnika, niech tam sobie będzie ta walizka, tak na wszelki wypadek. - Dobra dawaj tą walizkę. - Nie trzeba drogie dziecko, sam sobie poradzę. Pojadę za wami. - Co takiego??? Chcesz tam sam jechać swoim samochodem? Chyba cię dziadek powaliło? To ponad trzysta kilometrów. Przecież nie dasz rady. - Nie martw się o mnie, jestem... po remoncie. - Mamo co ty na to? - Niech jedzie, zostaw go. Nie wiem czy ten grat tam dojedzie? Dwa lata nikt nim nie jeździł. On coś kombinuje. Petyr chytrze się uśmiechnął. Podróż minęła nam bez problemu. Petyr jechał za nami bardzo sprawnie. Jego stary Volkswagen całkiem dobrze sobie radził, choć na granicach patrzono na niego i na kierowcę trochę podejrzliwie. Podjechaliśmy pod znajomy dom. Petyr został w swoim samochodzie. Slavia podeszła do niego. - Dziadek, przyjdę po ciebie w odpowiedniej chwili. - Ok. - Trzymaj się na razie. Slavia widziała, że dziadek jest bardzo przejęty i zdenerwowany. Weszłyśmy do Hany. Była bardzo poruszona wizytą. Do tego trochę stremowana obecnością wnuczki Petyra i jej matki. Dla niej były to obce osoby. Nie miała pojęcia kto to jest, a już zupełnie nie miała pojęcia, że na dole czeka wystrojony w garnitur i we własnym samochodzie, Petyr. Z Haną był już Jakup. Oboje wyściskali mnie i Petię. Opowiedziałyśmy razem z Petią im o swoich przygodach i przede wszystkim o tym, że udało nam się dostać do strefy i że Petia jest zdrowa. Powiedziałam Hanie, że przywiozłam swoją przyjaciółkę wraz ze swoją córką, bo obiecała nam cudowne odmładzające zioła i one, czyli Slavia z matką też są zainteresowane. - Ale żeście zapamiętały o tych ziołach. Ja tak trochę żartowałam wtedy, ale oczywiście coś dla was znajdę. Matka Slavi szeptała do mnie skrycie, że nie wierzy że ona ma już 75 lat. W końcu poczęstowane zostałyśmy kawą i herbatą oraz jakimiś smakołykami. Jak atmosfera się rozluźniła to stwierdziłam że już czas: - Hana, usiądź sobie, zostaw kuchnie i te zioła na razie. Hana zdziwiona usiadła. - Chcę ci coś powiedzieć, tylko obiecaj, że się tym za bardzo nie przejmiesz. - Co się stało? - Ta dziewczyna i jej matka, które z nami przyjechały nie są tu przypadkowo. - A kim są? - To synowa i wnuczka Petyra. Chciały cię zobaczyć. - Cooo takiego??? - To co słyszysz. - Znaleźliście go dla mnie? - Petia znalazła. - Będę mogła odwiedzić jego grób? - Nie ma mowy. - Nie? - Nie. - Dlaczego? Podeszłam do okna. Podejdź tu. - Widzisz tego Volkswagena? - Widzę. - Wiesz kto jest w środku? - On żyje? - Pójdziesz? Nawet nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Hana włożyła tylko buty i nic się nie odzywając wyszła z mieszkania. Podeszliśmy wszyscy do okna. Petyr widział że Hana podchodzi do auta. Wyszedł z samochodu. Oboje padli sobie w ramiona. My w czwórkę beczałyśmy. Tylko Jakup spokojnie się przyglądał radośnie się uśmiechając. Ech były uściski i uściski, a jakie pocałunki! Aż się ludzie na ulicy zaczęli oglądać. Potem oboje weszli do samochodu. W końcu Petia się odezwała: - Co oni tam tak długo robią? - Petia? - Co? - Wścibski łbie, cicho bądź! Po godzinie Hana z Petyrem przyszli do mieszkania. Petyr oczywiście niósł walizkę. Długo jeszcze rozmawialiśmy. Hana z Petyrem wspominali wspólnie. W końcu Hana wyposażyła nas wszystkie w odpowiednie specyfiki. Dostałyśmy maści, syropy z wyciągów ziół i suszone zioła w torebkach do zaparzania. Hana szczegółowo wytłumaczyła nam co i jak stosować. Petyr został a my pojechałyśmy z powrotem. Hana szczególnie gorąco wyściskała Petię. Szepnęła jej do ucha na pożegnanie: - Dziękuję ci... bardzo. Jakup też już długo nie siedział, zostawił Hanę i Petyra samych. ***** Po kilkunastu dniach pod dom starców i hospicjum podjechał stary Volkswagen. Wysiadła z niego para starszych ludzi, trochę zmęczona długą podróżą z Albanii. Trzymając się za ręce weszli do środka. Przyjaciel Petyra Tatun, poczuł się gorzej i trafił na salę ludzi ciężko chorych, którzy nie umieli już sami wstać z łóżka. Na tą samą, na której jeszcze kilkanaście tygodni temu leżał Petyr. Petyr bardzo chciał odwiedzić Tatuna. Śpieszył się, zdając sobie sprawę, że może nie zdążyć. Petyra poznało i pozdrawiało wielu jego znajomych i personel, wszyscy nie mogli się nadziwić jego kondycji i zdrowiu. Petyr od razu zauważył, że na sali leży jeszcze jeden nowy pacjent, który wcześniej tylko czasem tam zaglądał. Na łóżku obok Tatuna leżał Kazu. Kazu słyszał rozmowę Petyra z Tatunem. Petyr opowiadał Tatunowi, że ta właśnie kobieta, która siedzi teraz koło niego to jest Hana. Że to ta, za którą tak bardzo tęsknił, że teraz mieszkają razem i mają wspólne plany. Tatun bardzo radośnie przyjmował te nowiny. Cieszył się szczerze razem z Petyrem. Hana zaniosła pielęgniarce swoje ziołowe specyfiki dla poprawy stanu zdrowia Tatuna. Kazu przysłuchiwał się temu w milczeniu. Miał dziwny wyraz twarzy. W końcu wezwał siostrę: - Sluchaj no, zmień mi wreszcie! Siostra przyniosła parawan. Petyr pożegnał się z Tatunem i na pożegnanie zagadał do Kazu: - Cześć Kazu, trzymaj się. Wziął Hanę za rękę i wyszli. Po chwili Kazu słyszał przez otwarte okno uruchamiany silnik Volkswagena. To już właściwie koniec historii Petyra i Hany, ale jeszcze jedna rzecz się w niej przydarzyła. Po miesiącu Hana zadzwoniła do mnie, że zaprasza mnie, Petię, Armana, Jamilę, Slavię i jej rodziców, na wesele. Petia skomentowała: - Trzeba jechać! ***** Pewnego dnia Arman rozmawiał razem z dziewczynami. Jamila powiedziała do niego coś po czeczeńsku. - Petia, Jamila mówi mi coś o tym blasku waszych oczu w strefie. - To tłumacz, co mówi? - Mówi, że ona ten blask już widziała wcześniej, zanim zauważyłyście go w strefie. Chciała ci to powiedzieć tylko nie wiedziała jak. - Co takiego? Gdzie? - Na starej ikonie w cerkwi w Nikozji. - Na starej ikonie? W jakiej cerkwi? - Jak byliśmy na Cyprze w Nikozji to zwiedzaliśmy starą cerkiew i tam na ścianie wisiała ta ikona. - Naprawdę? Może jej się wydawało? - Nie, ja też to widziałem, tam jest obraz świętego Dionizego. Stara XII wieczna ikona. Oglądaliśmy ją razem z Jamilą w bardzo słabym świetle i rzeczywiście świętemu świeciły się oczy błękitną poświatą. ***** Wiele zmieniło się w świadomości miliardów ludzi na całym świecie w tym krótkim, niespełna rocznym okresie, w którym istniała strefa. Niektórzy, ci wierzący, stali się jeszcze mocniej zaangażowani w wyznawanie swojej wiary. Niektórzy tworzyli nowe sekty i religie. Niektórzy wręcz przeciwnie, odchodzili od wyznawania swoich religii i zmieniali je albo tracili wiarę w ogóle. Cała ludzkość przeżyła kulturowy szok, który przewartościował systemy i ideologie. Tworzono różne teorie na temat tego co się stało. Pojawili się nawet tacy, którzy od razu negowali prawdziwość istnienia strefy, pomimo setek tysięcy autentycznie wyleczonych ludzi. Pojawiły się dziesiątki, a może i setki różnych opracowań naukowych oraz najróżniejszych innych publikacji, odnoszących się do wydarzeń w strefie. O jakież głupoty wypisywano w niektórych z nich! Generalnie świat nie był już taki sam. Był inny, może odrobinę lepszy. Jednak konflikty zbrojne o różnych podłożach nie ustały. Na świecie ciągle ginęli ludzie w różnych wojnach. Ludzie wciąż nie umieli cenić życia własnego gatunku. Jednak zrozumieli, że gdzieś obok nich, w innym nieznanym im bycie, istnieją zjawiska których nie są w stanie zrozumieć i w żaden sposób wyjaśnić. Buta wszechwiedzącego i wszystko rozumiejącego gatunku ludzkiego została całej ludzkiej społeczności odebrana, przynajmniej na chwilę. Na czas, po którym zaczną zapominać co naprawdę stało się w Albanii i wydarzenia te zaczną przetwarzać zgodnie ze swoją wyobraźnią i sposobem rozumienia świata, tworząc z nich historie. Historie nie obiektywne, ale takie, jakie im będą wydawać się odpowiednie. ***** Pewnego dnia zastałam Armana jak na osobności rozmawia z Jamilą. Nie rozumiałam o czym rozmawiali, jednak Jamila była cała przejęta i zapłakana a Arman ją przytulał i pocieszał. Dziewczyny poszły spać a koło północy Arman przyszedł do mnie, do mojego pokoju. - Arman, dlaczego Jamila płakała? - Opowiadała mi jak zginęła Amani. Ona wszystko widziała i wszystko pamięta. Arman położył się ze mną. Byliśmy już ze sobą bardzo blisko. Było mi z nim dobrze, bardzo dobrze. Tak dobrze nie było mi już od wielu lat. Tak dobrze było mi tylko z Kristianem. Rano, kiedy się obudziłam, zobaczyłam Armana jak pochyla się nade mną i mnie... wącha. - Ty, oberwiesz, co to ma być? - Eee, nic takiego. - No jak nic takiego? Czy Mongołowie codziennie rano wąchają swoje kobiety? Jak powiesz, że brzydko pachnę to oberwiesz na pewno! - No co ty? Wiesz, jak wczoraj rozmawiałem z Jamilą o jej matce, to pytałem ją dlaczego tak ciebie lubi. - Co ci powiedziała? - Powiedziała, że czuje że jesteś szczera i dobra i powiedziała coś takiego, że... pachniesz tak, jak Amani. - Cooo takiego? Ty też tak czujesz? - No właśnie nie za bardzo, nie pamiętam, dziwne, powiedziała jeszcze coś dziwnego. - Co? - Jak bojownicy postrzelili Amani to od razu uciekli a ona jeszcze przez chwilę żyła. Ścisnęła jej rękę i powiedziała jej do ucha jedno słowo, a potem umarła. - Jakie słowo? Arman powiedział coś po czeczeńsku. - Co to znaczy? - No właśnie nie wiem, chyba nic, to bez sensu, to nazwa kwiatka. - Jakiego kwiatka? - No takiego powszechnego, polnego. - Jak się nazywa? - Wiem po rosyjsku, ale po angielsku nie pamiętam. A czekaj już wiem to “daisy” - Stokrotka. koniec ........................................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl -
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.20 z 21
Dziadek grafoman opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Narada Prezydenta oraz kilku wtajemniczonych ministrów w rządzie dużego, niedemokratycznego kraju, odległego od Albanii. Dziesięć miesięcy od błysku. - Panie prezydencie, trzeba coś zrobić. Lobby bardzo wpływowych obywateli wielu krajów żąda od nas konkretnego działania. Jeśli nadal nic nie zrobimy, to doprowadzą do tego, że przestaniemy rządzić. Wszyscy wiemy, że oni mogą to zrobić. - Dlaczego sami tego nie załatwią, tylko chcą się nami wysłużyć? - Oni nie mogą zrobić tego co by chcieli bo w ich kraju panuje demokracja i tego zrobić się nie da za żadne pieniądze, dlatego chcą żebyśmy my to zrobili. - Czego wy się ode mnie domagacie? Zastanówcie się, cały świat nas potępi. - Nie ma się co światem przejmować. I tak nas potępiają. Jak zobaczą, że zabezpieczyliśmy swoje oraz ich interesy to dadzą nam spokój. - W końcu potencjał strefy powinien być właściwie wykorzystywany. Strefa nie jest własnością Albanii, ale jest zjawiskiem niepowtarzalnym w całym świecie i my też mamy prawo z niej korzystać. - No przecież korzystamy, leczymy tam naszych chorych tak jak inne kraje. - No właśnie, tylko leczymy chorych, a gdzie apartamentowce dla ludzi starych, którzy przecież mogliby jeszcze pożyć kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i dobrze służyć swoim ojczyznom. Strefa nie jest właściwie wykorzystywana, samo leczenie to nie wszystko. Elita społeczna całego świata domaga się tego, żeby móc tam na stałe zamieszkać. - Akurat oni będą komuś służyć. To dziady, które chcą żyć wiecznie i pukać panienki, korzystając z właściwości strefy. Po to im te apartamentowce. - Choćby nawet, ale to jednak bardzo bogaci i wpływowi ludzie. A poza tym to to, co tam wybudujemy będzie własnością naszego rządu czyli panie prezydencie naszą. A czynsze tam będą naprawdę wysokie i chętnych na pewno nie będzie brakować. - No tak, to konkretne argumenty. - No i najważniejsze, że tych mieszkań w apartamentowcach będzie i tak za mało, więc pan oraz my również będziemy mogli mieć coś z tego dla siebie jak będziemy je rozdzielać. - I tak wszystko co macie to mnie zawdzięczacie, jeszcze wam mało? Co w końcu proponujecie? - Przeprowadźmy akcję wojskową. - Na czym będzie polegać? - Poślemy komandosów, niech zabezpieczą tylko jeden hektar ziemi w centralnej części strefy. Strefa ma 25 hektarów a my weźmiemy tylko jeden, nawet nie zauważą. - Nie zauważą powiadasz. Będzie awantura jakiej świat nie widział. - Wielkie mi coś, poszczekają parę tygodni a potem sami ustawią się w kolejce po mieszkania w naszych apartamentowcach. - Ile tych mieszkań będzie? - Wybudujemy 8 budynków, każdy po 80 pięter, na każdym piętrze cztery mieszkania, będzie czym dzielić. Dla pana prezydenta też jedno się znajdzie. Na starość będzie... jak znalazł. Prezydent a właściwie dyktator, rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu i zapalił cygaro. Jego tłuste, ważące 130 kg ciało wypełniło całą objętość potężnego obrotowego mebla, pokrytego czarną skórą. Dym z cygara podrażnił przekrwione małe oczka, które mrużyły się w chytrym, pazernym spojrzeniu. Prezydent wyobraził sobie siebie w wieku lat 160 i młodą panienkę chętną na wszystko, siedzącą mu na kolanach. - Ech... jak zamierzacie to zrobić? - Tak jak mówiliśmy, poślemy komandosów, zrobimy mały desant na wybrzeżu, szybko podjedziemy do strefy i zaanektujemy nasz kawałek. Jeden dzień i po sprawie. - Jak to zaanektujemy? - Normalnie, wygonimy wszystkich, zagrodzimy dojścia, wytyczymy dojazd z ogrodzenia, wszystko ogrodzimy drutem kolczastym i będziemy pilnować. - A za kilka tygodni jak wrzawa się uspokoi to dotransportuje- my sprzęt budowlany i zaczniemy wyburzania, a następnie budowę naszych wież. Już nawet mamy projekty. - Przecież będą się bronić. - Tylko w pierwszym dniu, nie mają szans z naszymi komandosami, z ich uzbrojeniem. - Czy ktoś zginie w trakcie ataku? - Najwyżej paru ludzi, nic takiego. - Nic takiego powiadasz. - Przecież inne kraje przyjdą im z pomocą militarną, wygonią nasze wojsko. - Nie przyjdą. - Jak to nie przyjdą, jak przyjdą. - Panie prezydencie, żadne kraje nie przyjdą im z pomocą. Ani Stany ani Rosja ani Chiny ani żadne państwo Unii Europejskiej ani żaden duży inny kraj nie pośle tam swojego wojska, będą tylko noty protestacyjne i oficjalne protesty, nic więcej. - Skąd to wiecie? - Wszystko ze wszystkimi mamy dogadane, nieoficjalnie oczywiście, ale na pewniaka. Natomiast będziemy musieli podzielić się apartamentami ze wszystkimi. Nie ma wyjścia, jednak dla nas też starczy. - Czy to pewne? - Pewne. - No to macie moją zgodę, kiedy atakujemy? - Za tydzień. - Mam nadzieję że wiecie co robicie. - Wiemy, wszystko szczegółowo jest dopracowane. Albania, w strefie błysku. Nadszedł nareszcie oczekiwany czas zakończenia pobytu w strefie dla Jamili, Petii i ich rodziców. Dzisiaj właśnie mija dwunasty dzień. Dziewczyny weszły do strefy około godziny szesnastej, dokładnie dwanaście dni temu i dzisiaj zbliżała się godzina szesnasta, po której czas leczenia powinien być zakończony. Petia czekała z napięciem na ten moment, nerwowo patrząc na zegarek i rozglądając się wokół siebie, jakby oczekując nagłego zwrotu akcji i jakieś złowrogiej siły, która gwałtownie wyrwie je ze strefy. Jednak nic takiego się nie stało. Jak co dzień nikt, niczego od dziewczyn nie chciał i nikt nie zwracał na nie uwagi. W końcu szesnasta minęła. Jamila i Petia przytuliły się do siebie i długo trzymały nawzajem w objęciach. - Jamila, choćby nie wiem co by się teraz miało stać, choćbyśmy nawet miały iść za to siedzieć, to zdrowia nam nikt nie odbierze. Jesteśmy zdrowe! Ostatnią część zdania Jamila zrozumiała. - Petia, zwyciężyłyśmy! Jamila powiedziała po angielsku. Ponieważ formalności związane z wprowadzaniem nowych chorych i wypuszcza- niem już uzdrowionych załatwiano tylko do godziny 15, to uzdrowionych wypuszczano dopiero na drugi dzień rano. Dziewczyny o tym wiedziały i musiały przespać jeszcze jedną noc. Petia około godziny siódmej wieczorem wpadła na pewien dość ryzykowny pomysł. Poruszanie po całym teranie strefy było dozwolone i Petia zdecydowała, że po kolacji pójdą na wycieczkę. Ryzyko polegało na tym, że mogą po drodze natknąć się na Sianę oraz ktoś z obsługi może ich o coś jednak zapytać. Petia bardzo chciała zobaczyć historyczną już i rozsławioną na cały świat salę pacjentów nr 7, w której to sali w chwili błysku leżała prawdopodobna jego sprawczyni. Petia wiedziała jedynie, że sala ta jest w samym centrum strefy i w taki sposób próbowała tam trafić. Bez większego trudu znalazła budynek szpitala, jednak poszukiwanie sali nr 7 było już trochę trudniejsze. W końcu zdecydowała, że zapyta się o to jedną z młodych pielęgniarek, która do fartucha miała dopięty znaczek z angielską flagą. Ta bez zadawania zbędnych pytań w kilku słowach wytłumaczyła Petii gdzie to jest. Dziewczyny podeszły pod salę. Okazało się, że wcale nie były jedyne, które chciały tą salę zobaczyć. W kolejce do wejścia czekało parę osób. Sala była otwarta i nie było w niej pacjentów, natomiast urządzono w niej małe muzeum. Na ścianach było mnóstwo drobiazgów zostawionych przez uzdrowionych w dziękczynnym geście oraz podobnie jak przed wejściem do strefy były tam symbole i wota, obrazy i figurki wszystkich religii świata. Najważniejsze łóżko, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, które zaścielone były normalną szpitalną pościelą, było zaścielone pościelą jedwabną, jasnobłękitną a przy nim był kwietnik z białymi różami. Przy wejściu do sali stał uzbrojony żołnierz. Petia się pomodliła i dziewczyny spokojnie wróciły “do siebie”. ***** Arman i Elena podobnie nerwowo zerkali na zegarek kiedy zbliżała się godzina szesnasta i podobnie radośnie przyjęli zakończenie leczenia. Odetchnęli z ulgą, jednak Arman uspokajał Elenę, żeby zachować czujność do końca, aż do opuszczenia strefy. Oboje zdawali sobie sprawę, że są tu nielegalnie i że choć główny cel ich misji został osiągnięty, to jednak kłopoty jeszcze mogą się pojawić. Zwłaszcza wyjście może być niebezpieczne. Muszą oddać bilety i się wymeldować. Choć nie przykładano już dużej wagi do szczegółowej kontroli uzdrowionych przy wychodzeniu, to jednak któryś z urzędników może jeszcze zauważyć, że nie wyglądają już tak jak na zdjęciach. A charakteryzacji już oczywiście mieć nie będą. ***** Dziewczyny nerwowo przeczekały noc, trudno było im zasnąć. Nad ranem Petia słyszała jakiś odległy dźwięk, jakby helikopter, może nawet nie jeden. Około piątej rano dało się słyszeć jakieś wyraźne poruszenie. Normalnie w strefie panowała cisza, zwłaszcza wcześnie rano a teraz ktoś głośno krzyczał i słychać było tupot biegnących wielu ludzi. Dziewczyny wstały przestraszone i zobaczyły, że przez ich salę przebiegło kilku żołnierzy z bronią gotową do strzału. - Co to ma być? Jamila widzisz to? Po chwili słychać było pierwsze pojedyncze strzały a potem strzałów było coraz więcej i były coraz bliższe. Ktoś głośno krzyczał a po kilku minutach pracownicy obsługi, którzy na co dzień zajmowali się chorymi, zaczęli wynosić pierwszych rannych żołnierzy. Dziewczyny, tak jak inni chorzy, przerażone skuliły się za mocniejszymi fragmentami rusztowań. Inni uciekali do budynków. Walki trwały kilkanaście minut. W końcu bojówka napastników wdarła się do centralnej części strefy a potem do szpitala, który zamierzano wyburzyć. Strzelanina przeniosła się do wnętrza budynku, następnie wdarto się na piętro w którym była sala numer 7. Jeden z żołnierzy, który bronił pietra, schował się w tej sali. Ostrzeliwał się z niej i właśnie wtedy został trafiony w głowę. Upadł na kwietnik z różami, przewrócił go i zmarł. Wtedy stało się coś dziwnego. Wszystko nagle ucichło. Ucichły odgłosy walki. Ucichły strzały i szamotanina. Nastała absolutna cisza. Dziwna, niespotykana cisza w całej przestrzeni strefy. Po kilku sekundach ciszę przerwały krzyki i jęki dziesiątków tysięcy chorych. Wszystkie dolegliwości związane z chorobami które leczyli nagle do nich wróciły. Wróciły ból, mdłości wymioty i kaszel. Zniknął gdzieś świeży zapach różany. Powietrze stało się duszne i przesycone zapachem opatrunków, wymiocin i nie gojących się ran. Do wszystkich chorych docierało to, co naprawdę się stało. Zrozumieli, że jedyna, unikalna szansa na odzyskanie zdrowia właśnie przepadła. Że nikt i nic nie jest w stanie pomóc już większości z nich. Zrozumieli, że strefa przestała działać. Pierwsi chorzy zaczęli opuszczać strefę. Najpierw pojedynczo i małymi grupami a następnie w stronę wyjścia ruszył tłum tych, którzy byli w stanie sami chodzić. Wychodzono przez bramę, nikt już niczego nie sprawdzał, nie zbierano biletów. Słychać było tylko wielki płacz i przekleństwa we wszystkich językach świata. Dziewczyny zatrzymały się w strefie dla opiekunów. Szukały rodziców. W końcu w tłumie zobaczyli Elenę i Arma- na, którzy także rozglądali się za nimi. Elena podbiegła i czule przytuliła obie na raz. Po niej podszedł Arman i wyściskał Jamilę. Petia zwróciła się do Armana: - Arman, mamy dla ciebie niespodziankę. - Jaką? - No dużą, konkretną. - No ciekawe? Jamila dłużej nie wytrzymała i powiedziała po rosyjsku: - Kocham cię tato. - Jamila. Jamila... ty mówisz! Wtedy Jamila rozgadała się po czeczeńsku. Mówiła coś i mówiła, płacząc przy tym. Nie ona jedna zresztą, płakali również Elena z Armanem. - Chciałam wam to jakoś wcześniej przekazać, ale nie miałam jak. Telefon się rozładował i nie było go gdzie naładować. W końcu Elena przez łzy wykrztusiła: - A ty, jak się czujesz? - Jestem zdrowa, Udało się. ***** Stolica państwa europejskiego. Mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów. Rok od błysku. Drużyna dużego państwa azjatyckiego podjeżdża pod hotel. Z pomocą personelu zawodnicy niosą swoje bagaże. Po 10 minutach spotkają się z kierownikiem zespołu: - I jak tam wasze pokoje? - W porządku, super warunki. Wygodne łóżka i czysto. Łazienki też super. - Za godzinę wszyscy spotykamy się na stołówce. Pamiętajcie, że jutro o dziewiątej rano pierwszy trening. Dzisiaj odpoczywajcie, ale jeśli ktoś chce, to może zejść na basen. I żadnego alkoholu oraz nie wolno wam wychodzić z hotelu bez mojej zgody. Szef drużyny wydał dyspozycje dla zawodników i udał się na krótką naradę z trenerami: - Jak tam panowie wasi podopieczni? - W porządku. W dobrej formie. - Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że tutaj w każdej chwili może odbyć się kontrola antydopingowa? - Trenerzy pokiwali znacząco głowami. - Pilnujcie ich, niektórzy to jeszcze gówniarze, kto wie co im może przyjść do głowy. Nazajutrz. O dziewiątej rano każdy z zawodników udał się ze swoim trenerem na salę treningową w hotelu w którym byli zakwaterowani. Towarzyszył im również główny trener reprezentacji, ale nie wtrącał się do indywidualnych treningów poszczególnych zawodników. Około godziny dziesiątej na trening przybyło trzech przedstawicieli komisji antydopingowej. Nakazali przerwać trening i każdy z zawodników został wylegitymowany oraz otrzymał pojemnik na mocz a następnie po kolei, w towarzystwie przedstawiciela komisji, udawał się do hotelowej toalety. Liu również wraz z innymi poddany został badaniu. Główny trener wydawał się zaniepokojony i w końcu zwrócił się za pośrednictwem tłumaczki, którą ekipa przywiozła ze sobą, do przedstawiciela komisji: - Dopiero przyjechaliśmy wczoraj a już nas kontrolujecie. Co to za nagonka? Złożę protest. - Protest? Ale o co? Skontrolowaliśmy już wszystkie ekipy które przyjechały do hoteli tak jak wy. Kontrolujemy każdą drużynę. Takie mamy dyspozycje. Nazajutrz. Tłumaczka drużyny informuje głównego trenera i jednocześnie kierownika drużyny że jest telefon z agencji antydopingowej. Tłumaczka tłumaczy treść rozmowy: - Proszę do nas przyjechać, musimy z panem porozmawiać. Kierownik pojechał do agencji wraz z tłumaczką. - Bardzo nam przykro, ale wyniki próbek, które pobraliśmy wczoraj od zawodników waszej drużyny dały wynik pozytywny. - Co takiego? To niemożliwe? To jakiś spisek. Złożymy oficjalny protest. - No tak złożycie, ale nie zmieni to faktu, że w moczu waszych zawodników stwierdziliśmy niedozwoloną substancję. Wasi zawodnicy nie będą mogli wziąć udziału w mistrzostwach. Są odsunięci i zdyskwalifikowani. - Wszyscy? - Prawie wszyscy, siedmiu, tylko jeden o imieniu Liu jest czysty i on może startować. Wioska w dużym państwie azjatyckim, dzień finału mistrzostw. Rodzice Liu, wraz z jego bratem oraz licznymi sąsiadami siedzą przed telewizorem. Wszyscy w napięciu oglądają finałową rozgrywkę. Przed Liu i jego konkurentami pozostała ostatnia konkurencja. Liu jest w ścisłym finale. Sąsiedzi rodziny Liu rozmawiają ze sobą: - Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś, kogo tak dobrze znam od dzieciństwa, będzie walczyć o tytuł mistrza świata dla naszego kraju i my będziemy oglądać go u nas w telewizji. - No właśnie to wielki zaszczyt dla jego rodziny, zwłaszcza dla rodziców. - Zobaczcie jacy ostatnio są szczęśliwi. Od czasu jak brat Liu gdzieś zniknął na pewien czas a potem znowu się pojawił to tylko ciągle się cieszą i uśmiechają. - Słuchajcie, widzicie jak ten brat teraz wygląda. Przedtem ledwie się ruszał a teraz jakby w ogóle nie był chory. - Widocznie sukcesy Liu tak na niego pozytywnie wpłynęły. ***** W tym samym czasie w siedzibie federacji podnoszenia ciężarów w stolicy dużego państwa azjatyckiego. Władze federacji wraz z ministrem sportu oglądają transmisję z mistrzostw świata. Liu przeszedł do finału. Jest wśród nich prezes federacji i główny lekarz. Minister sportu komentuje: - Dobrze że chociaż ten Liu nam został. Ale wtopa z tą naszą drużyną. Trzeba znaleźć winnych tego co się stało. Co za głupek im to podał w taki sposób, że dali się złapać. Jak to się stało, że temu Liu udało się nie wpaść? - Panie ministrze, ale przynajmniej musi pan przyznać, że to naprawdę był dobry pomysł z tą strefą dla Liu. A niektórzy byli sceptyczni. Ten jego trener jest naprawdę dobry, wiedział co robi jak się na to zgodził. - Nie mów tu tego tak głośno. Tego trenera weźmy do nas, do władz federacji do stolicy. On widać jedyny zna się na rzeczy i wie co i jak trzeba robić. - To dobry pomysł. - No uwaga, finał! ***** Epilog. Albania, okolice strefy i inne miejsca, dziesięć miesięcy od błysku. Opowieść Heleny: Wyszliśmy poza ogrodzenie w tłumie zawiedzionych, rozczarowanych ludzi, załamanych tym, że nie dokończyli leczenia. Bramy strefy otwarto na oścież i nikt ich już nie pilnował. Płacz i łzy rozczarowania i złości były widoczne niemal u każdego. Ludzie przeklinali we wszystkich językach świata tych, którzy napadli na strefę i doprowadzili do tragedii, tych którzy spowodowali ze przestała działać oraz tych, którzy kazali im to zrobić. Niektórzy, zwłaszcza ci którym zabrakło niewiele do wyznaczonych 12 dni, nie chcieli opuszczać strefy i pozostawali jeszcze w niej z nadzieją, że uzdrowienie pomimo to będzie dokończone. Stan zdrowia niektórych chorych szybko się pogarszał, przede wszystkim na wskutek nagłego stresu i utraty nadziei. Wielu z nich mdlało i wymagało pomocy lekarskiej, której nikt im nie udzielał. Ale wśród wzburzonego tłumu znajdowali się również tacy jak my, którym udało się w ostatniej chwili dokończyć leczenie. Rozglądaliśmy się za Kaltriną i Fidanem bo wiedzieliśmy, że gdzieś tutaj na nas czekają. Wraz z Armanem i Petią nerwowo rozglądałam się także czy znowu nie natkniemy się na Sianę lub jej matkę. W końcu Arman zobaczył Fidana. Fidan podbiegł do nas. - Tak się cieszę, że się udało, to niewiarygodne, wręcz niemożliwe! Fidan i Kaltrina czekali na nas w miejscu, gdzie oficjalnie opuszcza się strefę. Powiedziałam do Fidana: - Fidan bierz nas stąd, tu nie jesteśmy jeszcze bezpieczni. Zatrzymaj się za rogiem, wtedy się przywitamy i wszystko ci opowiem. Fidan ruszył gwałtownie i zatrzymał się dopiero po przeje- chaniu kilometra. Wysiedliśmy wszyscy. Uściskom, czułoś- ciom, łzom radości nie było końca. - Musicie nam wszystko opowiedzieć, jak tam było? Jak dziewczyny się czują? - Fidan zaraz ci pokażę. Petia zwróciła się do Jamili po czeczeńsku: - Jamila, ty gadać coś! Jamila ochoczo zaczęła demonstrować Kaltrinie i Fidanowi swoje obecne możliwości wokalne. Najpierw szybko powiedziała kilka niezrozumiałych dla nich zdań a potem zaczęła śpiewać prostą, ładną piosenkę, a na koniec powiedziała po angielsku: - I co wy mówić o tym? - O ja pierniczę, ona... mówi? A nawet śpiewa! Fidan nie mógł się nadziwić a Kaltrinie głos odebrało, mogła tylko płakać i uśmiechać się przez łzy. - Petia, co ona mówi? - Człowieku, kto to może wiedzieć? Jedynie Arman może coś z tego rozumie? Arman zrobił głupią minę. - Coś tam rozumiem, ale tak szczerze to... powiedzmy, nie wszystko. Ja, choć to już słyszałam, również nie umiałam powstrzymać wzruszenia. Przytuliłam się do Armana a on do mnie. Czułam się szczęśliwa, ale jednocześnie zawiedziona losem chorych ludzi i bardzo, bardzo zmęczona. Przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się tak wiele. Stan moich nerwów był na wyczerpaniu. Dobrze że mam jego, swojego bohatera, któremu zawdzięczam życie swojej córki i z którym czuję się tak dobrze. ....................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl-
1
-
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.19 z 21
Dziadek grafoman opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Oddzielone od rodziców dziewczyny nieśmiało przesuwały się z innymi chorymi w stronę wejścia do strefy. Wejście zorganizowane było w prowizorycznym tunelu wykonanym z desek. W trakcie przejścia przez ten szeroki i oświetlony światłem dziennym tunel, zauważyli w jego połowie namalowaną farbą, niebieską linię. To tam zaczynała się strefa i to od tego miejsca nieznana moc rozpoczynała zbawienny wpływ na organizmy ciężko chorych ludzi. W miejscu tym, na drewnianych ścianach zrobionych z surowych desek, ludzie umieścili różne obrazy i symbole, różnych religii świata. Jednak w centralnym punkcie, dokładnie nad niebieską linią, umieszczony był duży obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W korytarzu panował gwar podnieconych z ciekawości chorych, jednak jakaś tajemnicza siła powodowała, że ludzie z chwilą przejścia przez niebieską linię milkli i dalej szli w ciszy w podniosłym nastroju, wynikającym z wpływu niewytłumaczalnego, cudownego zjawiska. Niektórzy pytani potem twierdzili, że w chwili przekroczenia linii odczuwali natychmiast wpływ strefy na ich organizm. Dziewczyny również w ciszy przeszły na drugą stronę korytarza ciekawie przyglądając się temu co ukazało się ich oczom. Cała wolna przestrzeń strefy pomiędzy budynkami była zabudowana prowizorycznymi, jednak stabilnymi, wielopoziomowymi konstrukcjami. Bazą tych konstrukcji były stalowe rusztowania budowlane a pomosty na nich wykonane były z desek. Oprócz dość szerokich przejść, rozdzielających się na ponumerowane sektory, cała przestrzeń pomostów wypełniona była ściśle materacami lub polowymi łóżkami. Odstępy pomiędzy łóżkami były nie większe jak czterdzieści centymetrów. Tylko takie, które umożliwiały dojście do tych materacy. Tunel wyprowadził ich na poziom trzeci tych konstrukcji i tam zorganizowany był główny trakt transportowy. Konstrukcje te miały po kilkanaście poziomów. Poziomy połączone były ze sobą schodami zrobionymi z desek. Po tych schodach liczni pracownicy obsługi strefy roznosili na noszach ciężko chorych, do wyznaczonych dla nich miejsc. Niemal wszystkie łóżka i materace były zajęte. Na każdym leżeli ludzie w różnym wieku, różnych ras i narodowości. To była istna Wieża Babel. Prawie każdy ubrany był w taki sam niebieski dres. To co zadziwiło dziewczyny i na co od razu zwróciły uwagę to fakt, że pomimo tego, że było tam mnóstwo ludzi, to panowała tam niemalże cisza. Ludzie rzadko rozmawiali między sobą. A jeśli już, to robili to najciszej jak to możliwe. Prawie wszyscy leżeli lub siedzieli na swoich łózkach i materacach i czytali lub słuchali muzyki albo czegoś innego przez słuchawki. Słuchanie czegokolwiek przez własne głośniki było zabronione. Generalnie nie wolno było w strefie hałasować. Ciężko chorzy leżeli w milczeniu. Chorzy w strefie nie krzyczeli i nie jęczeli z bólu, również nie dusili się w kaszlu. Prawdopodobnie związane to było z wpływem strefy. Przypominało to trochę atmosferę dużej czytelni. Dziewczyny również zwróciły uwagę na to, że przestrzeń strefy utrzymana była w czystości. Na podłogach brak było wymiocin czy innych nieczystości. Uwagę zwracał również zapach. W strefie nie czuć było szpitalnego zapachu wynikającego ze stosowania środków dezynfekujących lecz powietrze było wyjątkowo czyste, łatwe do oddychania i wypełnione bardzo lekkim, ledwie wyczuwalnym zapachem różanym. Nikt, włącznie z personelem lekarskim i naukowym nie rozumiał skąd w strefie bierze się ten świeży zapach. Dziewczyny przyglądały się temu wszystkiemu z ogromną ciekawością i zdziwieniem. Petii niemal odebrało mowę, Jamili, która była ciągnięta za rękę przez Petię, nie miało co odbierać, jednak ona również wytrzeszczała oczy ze zdziwienia kręcąc głową na wszystkie strony. Dziewczyny przydzielone zostały do grupy chorych, którą prowadziła pielęgniarka z obsługi. Jej rolą było rozprowadzić na swoje miejsca tych, którzy byli w stanie chodzić. Ta pielęgniarka potrafiła porozumiewać się w wielu językach świata. Dojście zrobiło się dosyć skomplikowane. Z drewnianych pomostów prowadziło do budynków, które były w miasteczku przed powstaniem strefy. Wejścia z pomostów do budynków poprowadzone były przez zdemontowane okna, udostępnione również za pomocą krótkich drewnianych schodów. Wewnątrz budynków również wszystkie dostępne pomie- szczenia z korytarzami włącznie, jeśli tylko nie stanowiły wyznaczonego przejścia, były wypełnione łóżkami i materacami. Tu również każde łóżko miało swój numer. Zorganizowane były tam węzły sanitarne z wykorzystaniem istniejącej już infrastruktury. Każda łazienka była czynna i ogólnie dostępna. Zabudowano dodatkowe prysznice, jednak z niewielu leciała ciepła woda. Brygady remontowe zatrudnione w strefie nie nadążały nad organizacją całej niezbędnej infrastruktury. Ich głównym zadaniem był obecnie montaż nagrzewnic służących do ogrzania konstrukcji pomiędzy budynkami oraz zabudowa drewnianych dachów i uszczelnianie tych przestrzeni grubą folią. Kończyło się lato i dni, a w szczególności noce, stawały się chłodniejsze a strefa musi działać cały rok bez przerwy. Pacjenci muszą mieć zapewnione dobre warunki. Grupa szła wzdłuż skomplikowanie poprowadzonego przejścia, przechodząc przez pomosty na rusztowaniach oraz przejścia w budynkach. Kilka razy wchodzono do budynków z jednej strony i wychodzono z drugiej. W końcu pielęgniarka, przewodniczka zaczęła wskazywać poszczególnym chorym ich łóżka lub materace. Przyszła kolej również na dziewczyny. Ich materace były na konstrukcji zewnętrznej pomiędzy budynkami i były koło siebie. Przewodniczka wskazała im je z daleka i chciała je zaprowadzić jednak Petia powiedziała, że musi skorzystać z toalety. Powiedziała tak po to aby nie iść tam ucharakteryzowana. Ponieważ warunkiem zajęcia miejsca była obowiązkowa kąpiel i przebranie się w przydzielone dresy, to Petia wytłumaczyła przewodniczce, że dziewczyny najpierw pójdą się kąpać a dopiero potem pójdą na swoje miejsca i że generalnie już sobie same poradzą. Przewodniczka przystała na to i grupa poszła dalej a Petia poszła szukać łazienki ciągnąc za sobą Jamilę. Prysznic i zmycie charakteryzacji zabrało dziewczynom kilkanaście minut i już przebrane w dresy, poszły w stronę swoich materacy. To był sektor młodzieży. Chorzy, którzy byli ich sąsiadami i otaczali je ze wszystkich stron, byli w podobnym wieku, mieli po kilka lub kilkanaście lat. Tutaj znowu była to mieszanka różnych ras i narodowości. Z jednej strony koło Petii leżał chłopak z Ameryki Południowej a z drugiej koło Jamili, jakieś czarnoskóre dziecko w wieku około 10 lat, z któregoś z krajów środkowej Afryki. Petia, podobnie jak jej matka, nie chciała, przynajmniej na razie, wdawać się w dyskusje. Zresztą towarzystwo było mało rozmowne a sąsiad Petii mówił po hiszpańsku, którego ona nie znała. Musiała być czujna, żeby przypadkowo nie przyznać się do znajomości języka swojego ojczystego kraju, bo to mogłoby ją zdekonspirować. Dziewczyny poleżały trochę i Petia się uspokoiła. Nikt nie zwracał na nie uwagi, nikt nic od nich nic nie chciał. Czas mijał w ciszy i spokoju. Petii po godzinie pobytu w strefie wydawało się, że jej stan zdrowia się poprawia, choć tym razem efekt nie był tak wyraźnie odczuwalny jak w podziemnym korytarzu. To raczej subiektywne odczucie, trudne do zweryfikowania. Ponieważ była już pora obiadu to postanowiła, że pójdzie z Jamilą na stołówkę. Podniosły się razem i wzięły wszystkie swoje rzeczy. Ponieważ Jamila była najbardziej podobna do Lily, siostry Emily, to u niej Petia pozostawiła identyfikator zdjęciem do przodu, natomiast swój odwróciła, tak jak to robiło wielu innych chorych. Do stołówki dziewczyny miały kilkanaście minut drogi. Petia musiała bardzo uważnie obserwować dojście, żeby nie zgubić się w tym gąszczu różnych przejść i pomostów. Droga do stołówki była opisana, ale z powrotem już trzeba było wiedzieć jak wrócić. Oczywiście na biletach były numery ich łóżek i opis kwartału w którym te łóżka się znajdują. Jednak trzeba by o to zapytać kogoś z obsługi. Arman przestrzegał Petię, żeby tego nie robić w żadnym przypadku. Znalezienie swojego materaca przypominało trochę szukanie swojego samochodu na dużym, wielopoziomowym parkingu. Dziewczyny trafiły na stołówkę. Należało ustawić się w długiej kolejce do lady. Cały posiłek był na dwóch talerzach. Wystarczyło podejść, oddać bloczek i zabrać jedzenie. Jeśli ktoś miał zaleconą specjalną dietę, to musiał zwrócić się z tym do obsługi. Dzieciom obsługa sama pomagała. Dziewczyny idąc na początku do swojego miejsca, zdążyły zauważyć, że dla małych dzieci, poniżej ośmiu lat, były osobne oddziały i dzieci te przychodziły na stołówkę w grupach z ich opiekunką, tak jak to dzieje się w przedszkolu. Zresztą dzieci w tym wieku stanowiły bardzo niewielki odsetek pacjentów strefy. Stołówka zajmowała duży sektor na najniższym poziomie, zaraz nad powierzchnią chodnika między domami. Było tam wiele bardzo długich stołów i ław pozbijanych z surowych desek. Stoły na stałe wyłożono jakąś kolorową folią lub ceratą aby łatwiej można było utrzymywać je w czystości. Na stołówce był tłum. Petia szacowała, że jest tam w danej chwili około dwóch tysięcy ludzi. Takich stołówek było w strefie kilka. Deski podłogi tej stołówki były nie wyżej jak metr od powierzchni ulicy. Z miejsca w którym siedziały i jadły można było obserwować małe okna piwniczne sąsiadującego budynku. Petii wydawało się, że z jednego z tych okien ktoś na nią patrzy. Że widzi blask czyichś oczu. W piwnicach domów oficjalnie nie było łóżek dla chorych. Były wszystkie pootwierane i wykorzystywał je personel do przechowywania różnych niezbędnych rzeczy. Petia zauważyła, że Jamila nerwowo przygląda się tym oknom. Mała pamiętała jak tam naprawdę jest. Tam też byli chorzy, choć nie mieli identyfikatorów ani niebieskich dresów, co biorąc pod uwagę poziom ochrony strefy, wydawałoby się niemożliwe, a jednak tak było. Petia też o tym wiedziała bo Arman o tym opowiadał. Istniał tam podziemny świat, nie wiadomo przez kogo zarządzany. Jamila z ojcem zdążyła trochę go poznać zanim zostali wyrzuceni i dlatego patrzyła z niepokojem w te okna. Dziewczyny spokojnie zjadły obiad nie nagabywane przez nikogo i udały się z powrotem. Bezproblemowo znalazły drogę do swoich materacy. Wieczorem Petia zadzwoniła do Armana. Rozmawiała po angielsku najciszej jak umiała, tak żeby nie zwracać na siebie uwagi. Petia wszystko już po angielsku rozumiała, jednak mówiła trochę słabo i z wyraźnym obcym akcentem. Uważny słuchacz z anglojęzycznego kraju bez problemu domyśliłby się, że angielski nie jest jej ojczystym językiem. - Arman, słyszysz mnie? - Tak, co u was? - Wszystko ok, nie mamy żadnych problemów, mamy swoje materace, byliśmy na obiedzie, nikt się nas nie czepia o nic. - Jak Jamila? - W porządku, a co u was? - Wszystko dobrze, dzwoń jutro o podobnej porze, trzymajcie się. Arman się rozłączył. Petia zauważyła, że bateria w telefonie jest prawie całkowicie rozładowana. Niestety w teatrze zapomnieli o naładowaniu telefonu. Można go było ładować w strefie, ale trzeba się było z tym zwrócić do obsługi. Petia zdecydowała, że nie będzie tego robić. Wyłączyła telefon. Cały następny dzień minął im wyjątkowo spokojnie. Było wręcz nudno. Dziewczyny chodziły tylko na posiłki a poza tym cały czas leżały na swoich materacach. Nic nie potrzebowały i niczego im nie brakowało. Petia rozmawiała trochę ze swoim towarzyszem z sąsiedniego łóżka. On znał angielski bardzo słabo. Dowiedziała się, że pomimo młodego wieku choruje na nowotwór kości i że leczenie kończy za trzy dni. Powiedział, że chora noga przestała go boleć. Petia zauważyła, że wszyscy pacjenci strefy byli dla siebie bardzo mili i uprzejmi. Jak trzeba było, to chętnie wzajemnie sobie pomagali. Wieczorem załączyła telefon i ponownie zadzwoniła do Armana. Powiedziała mu, że bateria jest słaba i telefon będzie miała wyłączony, ale i tak na długo jej pewnie nie starczy. Trzeciego dnia obie poszły na śniadanie. Spokojnie wzięły swoje porcje i zaczęły jeść. W pewnym momencie Petii wydawało się, że zauważyła kogoś znajomego. Spojrzała uważnie i zdrętwiała ze zdziwienia i przerażenia. Kilka rzędów dalej, odwrócona do niej bokiem, pomiędzy innymi, siedziała Siana. Petia nie miała już wątpliwości że to ona. Wiedziała, że Siana może ją zdemaskować i natychmiast odwróciła się tyłem. - Jamila idziemy stąd! Jamila pokazała że jeszcze je. - Zostaw, idziemy! Dziewczyny wstały i wyszły ze stołówki tak, żeby Siana ich nie zauważyła. Petia odetchnęła z ulgą. Domyśliła się, że skoro tu jest Siana to z drugiej strony może być jej matka. Natychmiast wysłała sms-a do Armana. -“Powiedz mamie że tu jest Siana i że możecie spotkać jej matkę. Siana mnie nie widziała.” Po wysłaniu tego sms-a padła bateria w telefonie. Petia nie wiedziała nawet czy sms dojdzie. Natychmiast zdecydowała, że na posiłki będą chodzić do innej stołówki, dokładnie po przeciwnej stronie ich miejsca, z nadzieją, że szlaki Siany i ich nie będą się krzyżować. Dziewczyny od razu poszły rozeznać drogę do drugiej jadalni. Ta była tylko o dwie minuty drogi dalej od poprzedniej. Jednak chodziło tu znacznie mniej młodych ludzi i trochę zwracały na siebie uwagę. Petia zdecydowała jednak, że i tak jest tu bezpieczniej. Stołowały się tutaj do końca pobytu. Siany więcej nie widziały. Piątego dnia wieczorem stało się coś nadzwyczajnego. Dziewczyny po kolacji leżały na swoich materacach i szykowały się do snu i wtedy Jamila wzięła Petię za rękę. Petia ze zdziwieniem popatrzyła na nią a potem przy niej usiadła. Jamila druga ręką przysunęła głowę Petii, uchem do swoich ust i Petia usłyszała cichy szept: - Petia. - Mój Boże, Jamila, ty mówisz! Petia nie mogła powstrzymać wzruszenia. Z oczu popłynęły jej łzy. Jamila zmęczona zasnęła. Petia bardzo chciała podzielić się tą nowiną z Armanem i matką, ale niestety nie mogła już zadzwonić. Długo nie mogła zasnąć. ***** Po drugiej stronie ogrodzenia w części przeznaczonej dla opiekunów czas spokojnie płynął Elenie i Armanowi. Nic szczególnego się nie działo. Sąsiedzi zrobili się towarzyscy i próbowali rozmawiać lub jakoś porozumiewać się między sobą. Uniwersalny język “na migi” miał tam duże wzięcie i ochoczo był stosowany. Generalnie ludzie byli przyjaźnie i radośnie nastawieni. Atmosfera radości z tego, że ich najbliżsi tam za płotem właśnie odzyskiwali zdrowie, udzielała się wszystkim. Elena i Arman uważani byli trochę za dziwaków ponieważ unikali dłuższych i głębszych rozmów. Jednak nie byli jedynymi, którzy podobnie się zachowywali. Ludzie różnie przeżywają swoje emocje dlatego nikt na to specjalnie nie zwracał uwagi. Elena, która z natury była bardzo towarzyska i przyjaźnie nastawiona do ludzi, chętnie zaangażowałaby się w dyskusje z innymi, z różnych krańców świata. To towarzystwo stwarzało unikalną w życiu okazje do takich kontaktów. Elena była ciekawa ich zwyczajów, światopoglądów i poglądów osobistych. Jednak unikała rozmów ze względu na to, żeby przez przypadek się nie zdekonspirować. Radość z tego, że ich dzieci wracają do zdrowia ciągle była u Eleny i Armana zakłócana niepokojem. Bali się, że coś się wyda. Napięcie wzrosło wtedy, gdy Arman odczytał sms-a od Petii. Nie dość, że przez rozładowaną baterię telefonu utracili możliwość kontaktu z dziewczynami to jeszcze musieli obawiać się spotkania z matką Siany. Niestety pomimo pilnego rozglądania się przez Elenę na wszystkich w około, wtedy kiedy musieli wyjść z namiotu na posiłek, do takiego spotkania w szóstym dniu pobytu jednak doszło. W czasie drogi na jadalnię matka Siany zobaczyła Elenę. Rozpoznała ją, pomimo że stała za Eleną i zaczęła szybko iść w jej stronę. - Pani Eleno, pani Eleno, Elena poczekaj! Elena zdrętwiała, Arman stał przy niej i powiedział: - Nie odwracaj się, uciekaj. Elena korzystając z tłoku, zaczęła uciekać a matka Siany pobiegła za nią. Nie mogła mieć stu procentowej pewności, że to była Elena bo jej twarz widziała tylko przez sekundę, jednak była prawie całkiem pewna, że to ona. Arman widząc co się dzieje, niby niechcący, popchnął biegnącą kobietę tak mocno, że ta omal się nie przewróciła. Matka Eleny nie zwróciła uwagi na to, że Elena była razem z Armanem. On zaczął ją przepraszać i zagadał na tyle długo, że Elena zdążyła uciec. Od tamtej pory Elena przestała chodzić na posiłkia z toalety i prysznica korzystała tylko późnym wieczorem. Poza tym, cały czas przebywała w swoim namiocie. Arman brał więcej jedzenia i chował je do kieszeni. Bardzo to utrudniło Elenie życie i zwracała swoją stałą obecnością w namiocie uwagę, jednak nikt z jej sąsiadów nie zainteresował się tym aż tak bardzo, żeby komuś o tym donosić. Ona nagabywana twierdziła, że trochę się źle czuje i dlatego nie wychodzi. Matka Siany natomiast zaczęła intensywnie szukać Eleny. Stołówka dla opiekunów była tylko jedna i ona siedziała w niej bardzo długo, przez cały czas posiłków. Arman ukradkiem ją obserwował. Na szczęście nie miała odwagi wchodzić do namiotów. Jednak zawiedziona tym, że nie potrafi znaleźć Eleny, w ósmym dniu pobytu dziewczyn a szóstym swojego, poszła do biura informacyjnego strefy: - Dzień dobry, czy jest ktoś kto mówić w moim języku? Powiedziała to bardzo słabą angielszczyzną. Urzędniczka zapytała czy to coś ważnego, jeśli tak to poszuka tłumacza. Ona nalegała i w końcu do biura, po 30 minutach, przyszła wolontariuszka która znała stosowny język. - Co się stało? - Widziałam tu swoją znajomą i chciałabym dowiedzieć się gdzie można ją znaleźć? - Pochodzi z pani kraju? - Tak. - Jak się nazywa? Matka Siany podała imię i nazwisko Eleny. - Zaraz sprawdzę... niestety nie ma obecnie nikogo o takim imieniu i nazwisku. Z pani kraju jest w strefie w tej chwili ponad 800 osób, ale takiej pani nie ma. - Co takiego? Przecież sama ją widziałam. - Może się pani przewidziało, tu jest wielu ludzi, bywają podobni do siebie. - To proszę w takim razie sprawdzić czy w tej chwili w strefie leczy się jej córka Petia. Podała imię i nazwisko Petii. Nazwisko Petii było inne niż nazwisko Eleny. - Sprawdzam... nie, nie ma nikogo takiego. Matka Eleny nie mogła uwierzyć, ale w końcu podziękowała i poszła. Gdyby nie sms Petii to Arman i Elena byliby tak zaskoczeni, że prawdopodobnie zostaliby zdekonspirowani. Petia prawdopodobnie uratowała ich misję. ***** Tymczasem życie w strefie biegło dziewczynom bez żadnych problemów. Siany do końca pobytu już nie spotkały, choć Petia cały czas była czujna. Sensacyjne wręcz było to, co działo się w związku z powrotem Jamili do zdrowia. Jamila już na drugi dzień po wypowiedzeniu szeptem pierwszego słowa zaczęła składać pierwsze zdania. Z każdym kolejnym dniem mówienie szło jej coraz lepiej a w ósmym dniu pobytu w strefie była już w stanie normalnie, szybko mówić. I wtedy rozgadała się na dobre, jakby chciała od razu nadrobić wielo- letnie opóźnienie. Petia cały czas musiała ją w tym pohamowywać. Przecież ktoś w końcu mógł zwrócić uwagę na to, że dziewczynka z dużego kraju Ameryki Północnej o imieniu Lily, cały czas gada coś w nikomu nie znanym języku, który w istocie był mieszanką 80 % słów czeczeńskich i 20 % słów rosyjskich. Starania Petii związane z uciszaniem Jamili na niewiele się jednak zdały. Udało jej się chociaż zmusić ją do mówienia szeptem. I tak wyglądało to dziwnie, bo Jamila cały czas była przyklejona do ucha Petii i paplała bez przerwy. Aby jakoś wybrnąć z tej sytuacji nakłoniła Jamilę, żeby ta zamiast ciągle gadać coś w niezrozumiałym języku, to zaczęła uczyć ją czeczeńskiego. W końcu dziewczyny przestały się przejmować, bo i tak nikt na nie nie zwracał uwagi, co tam do siebie mówiły i zaczęły wzajemnie uczyć się kolejnych wyrazów i prostych zwrotów. Petia uczyła Jamilę mówić po angielsku. Najpierw konieczne było ustalenie, co dane słówko oznacza. Obie porozumiewały się na migi a gdy wiedziały już o czym razem mówią to Petia uczyła Jamilę jak to wymówić a ta rewanżowała się, ucząc Petię danego słówka po czeczeńsku. Ponieważ obie miały aż zanadto wolnego czasu to był to nadzwyczaj intensywny i bardzo efektywny kurs językowy. Po prostych słowach dziewczyny przeszły do słów abstrakcyjnych na przykład oznaczających emocje a następnie do podstaw gramatyki, w szczególności odmiany zaimka osobowego “ja” w liczbie pojedynczej i mnogiej. Następnie przeszły do prostych zdań i podstawowych zwrotów. Obie były zaskoczone. Petii udało się wytłumaczyć Jamili, że angielski nie jest jej ojczystym jeżykiem. Ta nie mogła w to uwierzyć. Elena z Petią przy Armanie, Jamili oraz Kaltrinie i Fidanie, cały czas rozmawiały ze sobą po angielsku. Jak Petia zaczęła mówić do Jamili w swoim ojczystym języku, to ta niemal doznała małego wstrząsu. Słuchała tego z otwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. W końcu doznała olśnienia o co właściwie chodzi w całym ich towarzystwie. Jamila pojęła, że nie tylko Petia mówi w swoim języku, ale także potrafi to Elena, która jest jej matką. Otwartą ręką walnęła się w czoło w uniwersalnym geście demonstrującym zrozumienie sytuacji. Petia była zadziwiona postępami Jamili w nauce angielskiego. Pomimo tego, że mała była osłuchana z angielskim przez ostatnie kilka tygodni to i tak tempo w jakim potrafiła uczyć się nowych słówek wydawało się Petii imponujące. Taka wytrwałość i determinacja była raczej niespotykana u 10-letnich dzieci. Jej samej nauka czeczeńskiego, w porównaniu do angielskiego bardzo trudnego, już tak dobrze nie szła. Jamila przejęta próbowała powiedzieć coś Petii na temat ich odkrycia dotyczącego blasku ich oczu w strefie, ale używała wielu słów rosyjskich i czeczeńskich i Petia nie umiała zrozumieć o co jej chodzi. Dziewczyny oczywiście nie uczyły się cały czas. Obie dużo czasu spędzały po prostu leżąc i rozmyślając. Petia uciszała Jamilę, żeby jej nie przeszkadzała kontemplować, dużo rozmyślała o całej tej sytuacji związanej ze strefą. Rozmyślała o ogólnej życzliwości wszystkich chorych, którzy się tu znaleźli w stosunku do siebie nawzajem. Zastanawiała się, dlaczego ludzie w normalnym życiu i normalnym świecie nie potrafią być tacy dla siebie. Dlaczego jest tak, że aby stać się lepszym, najpierw trzeba być ciężko doświadczonym przez los a następnie dostąpić łaski szczęśliwego zwrotu w trudnej czy beznadziejnej sytuacji. Trudno jest zrozumieć ludzi w normalnym świecie, którzy ciągle goniąc za dobrami materialnymi zapominają o tym, że oprócz ich najbliższych, istnieją także inni. I że tym innym, nawet bezinteresownie, też warto czasem pomóc. Może wartością równie wielką jak przywracanie zdrowia jest doświadczanie w strefie przez chorych życzliwości ze strony innych, której w normalnym świecie już nikt nie doświadcza. Może celem powstania strefy jest przypomnienie ludziom o tym, że natura albo jakaś wyższa siła stworzyła ich nie po to aby ze sobą walczyć, ale żeby mogli być dla siebie życzliwymi i dobrymi. Petia rozumiała, że oprócz tego że ma szansę wyjść stąd zdrowa, to wyjdzie stąd również inna, wewnętrznie pozytywnie nastawiona do innych ludzi i podstawowych wartości życia. I nie będzie sama w tej odmianie, tej łaski dostępuje tutaj większość chorych. Petia obserwowała jak Jamila zdrowieje. Przez ostatnie kilka tygodni poznała ją już na tyle dobrze, że była w stanie wychwycić zmiany jakie w niej następują pod wpływem działania strefy. Oprócz oczywistej zmiany, związanej z powrotem zdolności mówienia, Jamila stała się inna. Wróciły jej bystrość i jasność umysłu. Jej oczy zaczęły lśnić przenikliwością i inteligencją. Choć dziewczyny językowo praktycznie prawie się nie rozumiały, to Jamili niemal wszystko dało się w bardzo krótkim czasie przekazać za pomocą gestów czy mimiki. Wcześniej było to trudne. Jamila była ociężała umysłowo, co nie znaczy, że niczego nie była w stanie zrozumieć. Jednak potrzebowała na to więcej czasu. Teraz wszystko łapie od razu. Petia bardzo chciałaby przekazać Armanowi i mamie radosne wieści o postępach Jamili i jej powrocie do zdrowia, jednak postanowiła spokojnie czekać do końca, żeby niczego w korzystnej sytuacji nie zepsuć. Petia również czuła się coraz lepiej, choć w jej przypadku były to symptomy znacznie subtelniejsze i trudniejsze do zauważenia. Przede wszystkim od kilku dni przeszły jej mdłości, których doświadczała niemal bez przerwy od wielu miesięcy. Czuła, że jest silniejsza. Wcześniej bardzo szybko się męczyła i długo wracała do siebie po każdym wysiłku. Choć możliwości w strefie były ograniczone to Petia z wielką radością obserwowała, że jest w stanie wykonać teraz proste ćwiczenia, na przykład skłony czy przysiady i po kilku chwilach odpoczynku, odzyskiwała normalny oddech i tętno. Ciągłe uczucie zmęczenia przestało jej dokuczać. Dużo myślała o rodzinie z Ameryki Północnej, której zawdzięcza obecną sytuację i odzyskuje zdrowie. Zastanawiała się, kim była ta rodzina. Czuła wyrzuty sumienia, że dobrodziejstwa działania strefy doświadcza ona a nie ci, którym to się przecież należało. Jednak nie czuła się winna wypadkowi i dobrze wiedziała, że gdyby oni nie skorzystali z biletów to nikt by tego nie zrobił a materace byłyby puste. Petia zastanawiała się kim były Emily i Lily. Jakimi byli ludźmi a zwłaszcza Emily, którą przecież zastępuje. Czy miała dużo przyjaciół, do jakiej szkoły chodziła czy miała chłopaka, a jeśli tak to on pewnie teraz za nią tęskni. Zastanawiała się, czy Emily była dobrym człowiekiem i było jej przykro, że tak tragicznie się to dla niej i dla jej rodziny skończyło. Petia wyobrażała sobie, że Emily patrzy na nią tam z góry i wspiera ją w jej procesie odzyskiwania zdrowia. Pomyślała nawet, że Emily dała jej jakiś znak, bo gdy tak intensywnie o niej myślała to z półki zleciał jej na głowę źle odstawiony, metalowy kubek. - Emily, kurde, to boli. Powiedziała na głos rozmasowując czoło. Jakby tego było mało to Jamila zamiast okazać jej współczucie to się głupio uśmiechała i powiedziała jej jak jest “boli” po czeczeńsku. ......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl-
1
-
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.18 z 21
Dziadek grafoman opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Albania, okolice strefy, dziesięć miesięcy od błysku. Elena z Petią i Arman z Jamilą zdecydowali już ostatecznie, że wracają z okolic strefy z powrotem do domu. Pomimo całej determinacji, zwłaszcza Armana, w końcu i on przyznał, że nie ma już żadnej nadziei i żadnego sposobu na to, że dostaną się do strefy i będą mogli w niej być przez wymagany czas. Uznał swoją porażkę. Jego pocieszeniem było to, że z Eleną bardzo zbliżyli się do siebie. Pomimo całej tej trudnej sytuacji i prześladującego ich pecha, Arman i Elena się w sobie zakochiwali i to na dobre. Oboje od pierwszej chwili, kiedy się zobaczyli w tunelu odwadniającym, pomimo dramatycznych okoliczności tego spotkania, bardzo się sobie nawzajem spodobali. Bystra Petia oczywiście miała rację, opisując mydlane oczy Armana na widok Eleny. To uczucie było odwzajemnione. Elena w końcu zdecydowała, że na początek pojadą wszyscy razem do jej kraju, do jej mieszkania. Petia zostanie najszybciej jak to możliwe oddana pod opiekę swojej lekarki, czyli ordynatorki oddziału onkologii, który już dobrze zna. Elena była gotowa zostać również razem z Jamilą i puścić Armana do Rosji, po to aby pozałatwiał swoje sprawy i wrócił do nich po kilku miesiącach. Jamila tak przywiązała się do niej, że nawet nie chciała słyszeć już o tym, żeby wracać z ojcem z powrotem. Bardziej chciała być z Eleną niż z Armanem, co dziwiło wszystkich. To nadzwyczajne przywiązanie Jamili do Eleny przypisano w końcu defektom psychicznym ciężko chorego dziecka. Gdyby Arman już nie chciał być z Eleną to rozłączenie ich obu byłoby naprawdę trudne i to zarówno dla jednej jak i drugiej. On oczywiście nigdy nie zostawiłby Jamili nikomu innemu na stałe. Umówili się z Fidanem, że ten po nich przyjedzie i zawiezie ich najpierw do swojego domu, a właściwie kontenera w którym tymczasowo mieszkał z rodzicami, a następnie do granicy z Macedonią. Fidan przyjechał zgodnie z planem i zapakował wszystkich do samochodu. Zdecydowali się, że wyjadą z pobliża strefy wcześnie rano bo wiedzieli już, że punkty kontrolne na polnych drogach dojazdowych do strefy często wcześnie rano nie były jeszcze obsadzone. Parę minut po szóstej wyruszyli wszyscy pikapem Fidana, z mieszkania które Arman zajmował w pobliżu strefy, do oddalonego o 30 km nowego miejsca zamieszkania rodzin Fidana i Kaltriny. Tam chcieli zatrzymać się jeszcze na dwa dni, a następnie jechać już ostatecznie w dalszą podróż. Powoli jechano polną drogą. Nastroje wszyscy mieli minorowe. Arman obojętnie patrzył w boczną szybę, na zupełnie odludną okolicę. Nagle coś przykuło jego uwagę. Powiedział do Fidana: - Zatrzymaj się na chwilę. Fidan zdziwiony zatrzymał się na poboczu a Arman szybko wysiadł z samochodu. Za nim wysiedli pozostali. Arman patrzył w niebo. Wreszcie wszyscy zobaczyli, co go zaciekawiło. Bardzo nisko, znad horyzontu, pojawił się mały samolot. Leciał prawie dokładnie w ich stronę. Jednak nie leciał normalnie, tylko raz wyżej a raz niżej a silnik dziwnie przerywał. - Co on wyprawia? Dlaczego leci tak nisko? Leciał tak przez chwilę aż silnik przestał pracować a samolot zniknął gdzieś za linią lasu, bardzo niedaleko. - Dobra, wsiadajmy z powrotem, widać w tym lesie jest gdzieś jakieś lądowisko. Jedźmy dalej. Jednak w tym momencie dotarł do nich głośny huk a po krótkiej chwili, bardzo delikatnie zatrzęsła się ziemia. Petia krzyknęła: - Co to było? - Może się rozbił? Nie ma ognia ani dymu. Arman zdecydował: - Idziemy to sprawdzić, może trzeba komuś pomóc. Fidan, podjedź jeszcze trochę a potem pójdziemy na piechotę. Fidan podjechał jeszcze kilkaset metrów do miejsca, które wydawało się najbliżej źródła hałasu, a potem wszyscy poszli w kierunku gęstego lasu. Elena z dziewczynami szły wolniej a Fidan z Armanem pobiegli pierwsi. Po przebyciu około kilometra wbiegli na małą leśną polanę. Na końcu polany zauważyli ślady świeżo wzruszonej ziemi. Udali się w tamtą stronę i wtedy, na drugim skraju, zauważyli pierwsze ślady katastrofy. Najpierw drobne elementy samolotu, potem oderwane i zniszczone skrzydła, a na końcu przełamany na pół i całkowicie zniszczony kadłub. W kadłubie były trzy ciała, a dwa kolejne leżały przypięte pasami do wyrwanych foteli, kilkanaście metrów od kadłuba. Ciała były zmasakrowane. Niektóre nie były kompletne. To był koszmarny widok. Arman nie miał wątpliwości, że nikt z pasażerów nie przeżył. Nawet nie próbował ich reanimować, ani nawet szukać w nich oznak życia. Wrak nie wybuchł i się nie zapalił bo nie było w nim nawet resztek paliwa. Ponieważ pilot próbował lądować na polanie, to wrak nie uszkodził żadnej z koron drzew, a jego szczątki znajdowały się w gęstym lesie. Z góry był zupełnie niewidoczny. Arman wiedział, że aby go zlokalizować, to trzeba będzie na piechotę przeczesywać gęsty las. Obaj z Fidanem stali i bezradnie przyglądali się obrazowi tragedii. Elena z dziewczynami podeszła za nimi i Arman się do nich odezwał: - Nie przyprowadzaj tu dziewczyn i sama lepiej też tu nie podchodź. Od tego widoku możesz nie uwolnić się już do końca życia! - Na pewno nikt nie przeżył? - Na pewno. Dwie kobiety, dwóch mężczyzn, jeden pewnie pilot i małe dziecko, dziewczynka. Wszyscy nie żyją. Pięć osób. Elena jednak podeszła, zostawiając Jamilę z Petią. Petia nie chciała podchodzić bliżej. - Co robimy? Trzeba powiadomić władze. - Tak, trzeba, w tym lesie mogą szukać ich tygodniami, z góry pewnie nic nie widać. Podamy im namiary z GPS-a. - Mam gdzieś dzwonić? - Poczekaj jeszcze chwilę, rozejrzę się dokładniej. Tu już nie ma się co śpieszyć. Arman podszedł jeszcze bliżej i zaczął oglądać szczegóły. - Chyba zabrakło im paliwa. Nie ma śladów pożaru. Nie czuję też zapachu benzyny. - Ciekawe gdzie chcieli lecieć? Może do strefy? - Myślę o tym samym, dlatego na razie nigdzie nie dzwoń. Arman znalazł małą walizkę, właściwie aktówkę czy neseser. Była solidnie wykonana i zachowała się w całości. Otworzył ją. - Są tu jakieś dokumenty. Fidan i Elena podeszli do Armana. - Arman, ty to widzisz? Dokumentacja medyczna do strefy. Gdzieś w niej są pewnie bilety. O są, i to jakie bilety. Licytowane na aukcji. Ten facet był chyba milionerem. - No tak, stąd samolot. Wszyscy byli chorzy? - Nie, zobacz. To rodzice z dwoma córkami. Córki były chore a rodzice lecieli z prawem wejścia do strefy jako opiekunowie. O, a tu są paszporty ich wszystkich. - Z anglojęzycznego kraju. Na kiedy są te bilety? - No pokaż zobaczymy? Kurde na dzisiaj. Lecieli do strefy. Starsza córka to Emily a młodsza to Lily. Są w podobnym wieku do Petii i Jamili. Arman nagle zrobił się żywo zainteresowany. Elena po raz pierwszy zobaczyła te jego dziwne przenikliwe spojrzenie. Zaczął nerwowo przeglądać dokumenty. - W licytowanych biletach nie ma odcisków palców! Dawaj te bilety. Całej czwórki, chcę zobaczyć zdjęcia. Zaczęli się szczegółowo przyglądać zdjęciom. W końcu Arman stwierdził: - Podobna i to tylko trochę, wydaje mi się tylko Jamila. Pozostali niestety nas nie przypominają. Na te bilety na pewno nie wejdziemy. Elena zastygła w bezruchu. Natychmiast zrozumiała sytuację. Wszystko stało się dla niej jasne. Nerwowo wzięła te bilety i zaczęła się im bardzo uważnie przyglądać. Oglądała zdjęcie i twarz Armana, zdjęcie Emily i Lily i z daleka Petię i Jamilę. Nagle wybuchnęła: - Która godzina?! - Dochodzi siódma. O czym myślisz? - Do której trzeba wejść do strefy? - O 15 zamykają. - Mamy osiem godzin. Fidan pamiętasz opuszczony dom kultury? - To kino z teatrem? - Tak? - No przecież, jest tylko jedno. - Musimy tam jechać, natychmiast, teraz!!! Arman nic nie rozumiał. - Elena co z Tobą? Co ci chodzi po głowie? Jesteś chyba w szoku. - Arman, przecież byłeś ze mną w tym teatrze. Tam wszystko zostało, wszystko jest. - Co wszystko? - No wszystko do charakteryzacji, wszystko czego teraz potrzebujemy. - Myślisz, że ci co sprawdzają te papiery w strefie to jakieś głupole? Połapią się od razu, kto niby miałby nas charakteryzować? - Człowieku ja to zrobię! - Ty? Ty to umiesz? - Arman, to mój zawód! - Co takiego? Charakteryzowałaś kiedyś kogoś? - Dziesiątki a może setki aktorów którzy grają w filmach. Robiłam ich twarze to zrobię i nasze. Co mamy do stracenia? - Tak nas ucharakteryzujesz że będziemy podobni do tych zdjęć? - Oczywiście. Arman nie wierzył własnym uszom. - No dobra, jak tak mówisz, dawaj te bilety. Bierzemy cały ten neseser z dokumentacją. Do nikogo nie dzwonimy. Fidan jedź z powrotem do teatru zanim przyjadą żołnierze. Ja nie wierzę że to się uda, raczej skończymy w wiezieniu, ale zobaczymy. Najszybciej jak umieli, wrócili do samochodu. Fidan zawrócił w stronę strefy. Po 30 minutach byli pod teatrem. Mieli szczęście, nikt ich nie kontrolował. Teatr był pusty, tak jak wtedy, kiedy go pierwszy raz oglądali. Elena wzięła się do pracy. Problem stanowił tylko brak prądu i brak ciepłej wody. Zimna na szczęście trochę leciała. Podzielili się zadaniami. Fidan z Armanem mieli studiować dokumentację i dowiedzieć się jak najwięcej o rodzinie Emily. Elena przetarła na szybko okna w garderobie, żeby mieć więcej światła. Poukładała bilety ze zdjęciami koło siebie i zaczęła jako fryzjerka. Ostrzygła wszystkich tak, jak na zdjęciach. Armanowi wystrzygła nawet małą łysinę na środku głowy. Problem był z fryzurą jej samej. Pomagali przy tym wszyscy a rolę głównej fryzjerki przejęła Petia. Elena szczegółowo ją instruowała. Następnie farbowano włosy. Największy problem był z Armanem i Jamilą. Oboje mieli czarne i grube włosy, charakterystyczne dla pochodzenia azjatyckiego. Zupełnie to nie pasowało do mieszkańców kraju Ameryki Północnej. Elena musiała je zmiękczyć, zmatowić i trochę rozjaśnić. Do tego jeszcze w zimnej wodzie farby słabo się rozpuszczały. Jednak w końcu się udało. Potem Elena zajęła się właściwą charakteryzacją. Tu znowu był problem z Armanem. Jego wyrazista męska twarz, z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi, zupełnie nie pasowała do misiowatej, okrągłej twarzy ojca Emily. Jednak Elena wiedziała co ma robić. Już po pierwszych zgrubnych lateksowych podkładach, przypominających trochę elastyczną szpachlówkę, szybko i wprawnie nakładanych na twarze wszystkich i swoją, Arman uwierzył w powodzenie misji. Dla niego i dla innych zresztą też, działy się prawdziwe cuda. Cuda w które trudno uwierzyć. Elenie było o tyle łatwiej, że zdjęcia na biletach były en face. Zadanie polegało na tym żeby osoby były podobne do tych co na zdjęciach, tylko patrząc z przodu. Profile mogły być dowolne, jak wyszło, i tak były nie do zweryfikowania. Pracowała bardzo szybko. Wszyscy, nawet Petia, byli pod wrażeniem. Jamila wytrzeszczała oczy ze zdziwienia. Zaczęło ją to bawić. Na jej twarzy było widać coraz więcej uśmiechu, jak widziała jak szybko przeobraża się w dziewczynkę ze zdjęcia. Petia podziwiała matkę: - Nigdy nie mówiłaś, że potrafisz takie rzeczy. - Przecież wiesz gdzie pracowałam. - No wiem, ale tego to sobie nie wyobrażałam. Po czterech godzinach ciężkiej pracy Elena była zmęczona, ale zadowolona z efektu. Robota była skończona. Cała ich czwórka była nie do poznania. To była rodzina Emily, jak ze zdjęć. Oczywiście, że gdyby ktoś podejrzewał podstęp, to zauważyłby mistyfikację. Jednak Arman i Elena nie mieli na czołach wypisane, że wcielili się w role obcych im ludzi. Mieli być zwykłą, jednak bardzo bogatą rodziną, która miała kupione bardzo drogie i w pełni autentyczne bilety. Ten kto będzie kontrolował ich wygląd, niekoniecznie musi podejrzewać oszustwo. Arman z Fidanem w międzyczasie sporo dowiedzieli się o rodzinie. Wiedzieli na co i od kiedy Emily i Lily chorowały. Wiedzieli już o co mogli być ewentualnie zapytani w związku z chorobą obu dziewczyn. Arman z Eleną świetnie znali angielski. Poinstruowano również Petię o jej nowej historii choroby. Na tyle, na ile to było możliwe, byli przygotowani. Powtarzali jeszcze w trójkę w kółko, swoje nowe imiona i nazwiska. Arman stwierdził: - Najważniejsze żeby nie dać się wyprowadzić z równowagi. Nie wpaść w panikę. Elena ich instruowała: - Takie ucharakteryzowane twarze osłabiają mimikę i wyrażanie emocji. Mają z tym problem aktorzy, ale dla nas to może być korzystne. Fidan która jest? - Dochodzi czternasta. - Ile pojedziesz? - 10 minut. - Gotowe, jedziemy, wszystko w rękach Boga. Wszyscy usiedli do pikapa i zapakowali swoje bagaże. Elena się przeżegnała. - W drogę! Albania. Strefa Błysku. Fidan zatrzymał się w odległości dwustu metrów od głównego wejścia do strefy. Ze względów bezpieczeństwa dalej nie wolno już było wjeżdżać żadnym cywilnym samochodom. Wpuszczano tam już wyłącznie pojazdy wojskowe specjalnej jednostki działającej w strefie oraz pojazdy z zaopatrzeniem, najczęściej duże ciężarówki. Nawet chorzy na wózkach czy tacy których można było transportować wyłącznie na leżąco, byli wiezieni ręcznie po asfalcie. Dla najciężej chorych rzadko robiono wyjątki i dowożono ich karetką, ale tylko tą, która na stałe znajdowała się w strefie. W okolicach wejścia panował duży ruch. Nowych pacjentów przyjmowano w godzinach od 8 rano do 15 po południu. W innym czasie wejście do strefy było niemożliwe. Jeśli ktoś się spóźnił i nie dojechał do strefy na godzinę 15 w dniu w którym rozpoczynał się jego turnus, nie był wpuszczany w ogóle, ani w danym dniu, ani w dniach następnych. Zdarzały się przypadki, że ludzie bardzo ciężko chorzy spóźniali się dosłownie kilka minut i tracili w ten sposób bezpowrotnie szanse na ozdrowienie. W związku z tym w miejscu gdzie Fidan zatrzymał samochód powstało wielkie koczowisko ludzi, którzy w obawie przed spóźnieniem przyjeżdżali wcześniej i czekali na swój dzień. Wojsko kontrolowało tam dokumenty uprawniające do wejścia do strefy i tolerowało wyłącznie tych, którzy zaczynali pobyt nie później niż za dwie doby. Innych bezpardonowo wyrzucano, nie bacząc na ich stan zdrowia. W tej “poczekalni” na wolnym powietrzu wielu umierało. Żołnierze natychmiast konfiskowali ich bilety. O żadnej pomocy medycznej nie było tam mowy. Zmarłych, którzy nie mieli ze sobą bliskich, wywożono i chowano skromnie na koszt państwa. Elena jeszcze raz skontrolowała efekty swojej pracy a następnie wszyscy, najpewniej jak tylko byli w stanie, wysiedli z pikapa i pożegnali się z Fidanem. Uważając przy tym aby niczego w mejkapie nie uszkodzić. Arman, choć znalazł zniszczony wózek w samolocie i domyślał się, że starsza z sióstr musiała na nim jeździć, to zdecydował, że Petia udając Emily, pójdzie do strefy na własnych nogach. W dokumentacji choroby dołączonej do biletu nie było mowy o tym, że Emily jeździ na wózku. Zresztą i tak nie mieli innego wózka i nie mieli czasu by go zdobyć. Arman obawiał się, że jeśliby Petia wjechała do strefy na wózku, to siostry mogłyby być w strefie rozdzielone, a to byłoby bardzo niebezpieczne dla ich misji. Ustalili, że Petia na początku będzie symulować, że ma trudności z poruszaniem, ale może sama chodzić. Arman czuł się nieswojo. Po prostu się bał. Czuł się odpowiedzialny za wszystkich. Wiedział, że tutaj naprawdę wiele rzeczy może pójść nie tak i ryzyko jest ogromne. Elena czuła się podobnie. Nadzieją był tłum ludzi, pomimo kończącego się czasu. Strefa w ciągu siedmiu godzin przyjmowała około osiem tysięcy ludzi, czyli ponad tysiąc na godzinę. To bardzo dużo, nawet pomimo ogromnie rozbudowanego sektora przyjęć. Stanowisk do przyjmowania było kilkadziesiąt, jednak na jednego przyjmowanego przypadało i tak tylko kilka minut formalności. Sprawdzano bardzo szczegółowo dokumenty uprawniające do wejścia do strefy. Ich skomplikowane zabezpieczenia oraz porównywano zdjęcia z wchodzącymi osobami i ich paszportami. W każdym komplecie dokumentów był bilet. Każdy z przebywających w strefie był zobowiązany nosić go na szyi. Większą część powierzchni tego biletu zajmowało duże zdjęcie. W każdym przypadku jakiś nieprawidłowości czy nieporozumień wewnątrz strefy, strażnicy wyjaśnianie ich zaczynali od kontroli tych biletów i porównywania wyglądu pacjentów ze zdjęciem. U pacjentów którzy otrzymali swoje bilety w trybie normalnym sprawdzano również odciski palców, ale nie robiono tego u tych, którzy wylicytowali je na aukcjach. Procedura tego nie przewidywała ponieważ te bilety pierwotnie przeznaczone były dla kogoś innego. Były dla tych, którzy nie mogli wyjechać do strefy, prawie zawsze dlatego, że tego nie dożyli. Ale być może nie sprawdzano odcisków palców dlatego, że obecnymi właścicielami biletów byli bardzo bogaci ludzie i tego by sobie z różnych względów nie życzyli. Możliwe, że używali swoich odcisków palców do celów potwierdzania ważnych dokumentów i transakcji i nie chcieli ich ujawniać. Elena i Arman wraz z dziewczynami, po odstaniu kilkunastu minut w długiej kolejce, podeszli w końcu do przynależnego im okienka. Urzędniczka w mundurze zanim zadała pierwsze pytanie, bardzo uważnie i nadzwyczaj długo przyglądała się całej czwórce, porównując ich wygląd ze zdjęciami z biletów. Jednak weryfikacja polegała wyłącznie na kontroli wzrokowej i to przez szybę. Nie mierzono ani nie ważono przyjmowanych oraz nie sprawdzano dotykiem czy mają na twarzy jakiś makijaż czy charakteryzację. Widać Elena wykonała naprawdę dobrą robotę bo urzędniczka w końcu uśmiechnęła się życzliwie i odłożyła bilety. Następnie włożyła je po kolei do specjalnej drukarki i nadrukowała na nich numery łóżek, zarówno w strefie dla Jamili i Petii jak i w części dla opiekunów dla Eleny i Armana. Potem podała im je przez okienko i kazała zawiesić na szyi. Urzędniczka zadała jeszcze kilka ogólnych pytań. Pytała przede wszystkim na co dziewczyny są chore i czy wymagają jakiejś specjalnej opieki. Arman z Eleną bez problemu odpowiedzieli i na tym kontrola się zakończyła a przy okienku stali już następni szczęśliwcy. Całą czwórką poszli dalej. Przeszli przez bramki podobne do tych, jakich używano na lotnisku, a następnie zostali sprawdzeni ręcznym skanerem do wykrywania metalowych rzeczy. Bagaż można było mieć tylko podręczny i ze względów bezpieczeństwa należało cały czas nosić go ze sobą. Wszędzie, na posiłki a nawet do łazienki. Pozostawiony bez opieki natychmiast był konfiskowany i nie było możliwości odzyskania go z powrotem. Za bramkami szli w pochodzie z innymi, a ludzie w cywilnych ubraniach, wyglądający na wolontariuszy, rozdawali im różne ulotki informacyjne oraz jeśli ktoś o coś pytał, to udzielano informacji we wszystkich, powszechnie używanych językach świata. Następnie przeszli do dużej sali w której także były różne okienka. Tam udzielano informacji i oddzielano chorych od opiekunów. Tam również wszyscy otrzymywali bloczki na posiłki i pościel. Dziewczyny oprócz pościeli otrzymały też dresy, stosowne do ich rozmiarów, pełniące rolę jednocześnie ubrania dziennego i piżamy. Zalecano, choć rygorystycznie tego nie przestrzegano, żeby pacjenci w strefie ubrani byli właśnie w ten błękitny dres. Traktowano go również jako formę identyfikatora, legalnego tam pobytu. Każdemu pacjentowi przysługiwały trzy posiłki dziennie a żywienie odbywało się na bardzo dużych, prowizorycznie zorganizowanych stołówkach. Takich stołówek w strefie było kilka i można było korzystać z dowolnej, choć zalecano aby korzystać z tej najbliższej swoich łóżek. Opiekunowie mieli taką samą stołówkę, ale poza strefą. Elena zdawała sobie sprawę, że charakteryzacja utrzyma się nie dłużej jak do wieczora. Cała czwórka umówiła się, że zanim dotrą do miejsc gdzie będą spać, to ją usuną. Ich sąsiedzi nie mogą zwrócić uwagi na to, że ich wygląd się zmienił. Zdawali sobie sprawę, że ich twarze nie będą takie jak na zdjęciach, które wiszą im na szyi i mieli nadzieję, że nikt tego bez powodu sprawdzać nie będzie. Elena nakazała Petii aby przypilnować Jamilę i pomóc jej usunąć charakteryzację. Poleciła jej również nie wdawać się z nikim w żadne, nawet najdrobniejsze konflikty, tak aby żadne służby nie musiały ich identyfikować przez cały okres pobytu. Opiekunowie mogli spotykać się ze swoimi podopiecznymi raz dziennie po obiedzie na wyznaczonej do tego dużej sali na pograniczu strefy albo w dowolnej porze na wyraźne życzenie którejś ze stron. Arman zdecydował, że w takich spotkaniach nie będą uczestniczyć ani ich inicjować w ogóle, przez cały okres pobytu ze względu na możliwość dekonspiracji. Zrobiliby to tylko wtedy, gdyby sytuacja była nadzwyczajna. Opiekunowie przebywający legalnie w strefie wywoływali na takie spotkania swoje dzieci i mogli obserwować na bieżąco postępy w ich leczeniu. Dziewczyny były zdane tylko na siebie przez cały 12 dniowy okres pobytu. W strefie działały telefony i można było z nich korzystać. Arman dał telefon Petii i ta miała im składać co wieczór raport z przebiegu leczenia i ogólnej sytuacji. Nadeszła chwila w której rozdzielono dziewczyny od ich rodziców. Elena się przy tym popłakała a Jamila była bardzo smutna. Nie do końca rozumiała co się dzieje. Arman i Petia zachowywali spokój. Przejęli na siebie ciężar panowania nad sytuacją i po jednej i po drugiej stronie. Elena z Armanem udali się do wyznaczonego im rejonu i ze zdziwieniem stwierdzili, że łóżka im przynależne nie znajdują się w którymś z budynków czy baraków, ale w dużym dwudziestoosobowym namiocie. Pierwsze co zrobili, to udali się do baraku w którym znajdowały się toalety i prysznice po to aby usunąć wizaż. Dopiero wtedy poszli do namiotu. Na każdym z prostych polowych łóżek leżał koc i mała poduszka. Nową, nieużywaną pościel otrzymali po drodze. Takich namiotów stało tam kilkadziesiąt. Warunki przypominały raczej obóz dla uchodźców niż apartamenty dla milionerów licytujących drogie bilety. W strefie nie segregowano opiekunów ze względu na rodzaj biletów i ich stan zamożności. Namiot był prawie pełny. Było tam dziwne, dosyć głośne towarzystwo. Ludzie byli w różnym wieku, wszystkich ras i narodowości. Dominowali młodzi. Wszystkim udzielała się łatwo zauważalna radość z tego, że ci z którymi tu przyjechali, najczęściej ich najbliżsi, za sprawą jakiejś nieznanej mocy, właśnie uleczani są z bardzo groźnych, często śmiertelnych chorób. Każdy na szyi miał bilet, ale w praktyce nikt nie zwracał na niego uwagi. Niektórzy pochowali je do przednich kieszeni w koszulach, bo tak było im wygodniej, niektórym poodwracały się na drugą stronę. Arman i Elena widząc to, również od razu odwrócili swoje bilety. W tej pozycji nosili je już do końca pobytu. Niektórzy z ich współlokatorów próbowali ich zagadywać, lecz oni, przynajmniej na początku, nie chcieli wdawać się w dyskusję. Powiedzieli tylko, że pochodzą z anglojęzycznego kraju. Oboje przebrali się w luźne sportowe ubrania i położyli na swoich łóżkach. Wtedy dopiero poczuli ulgę i napięcie zaczęło z nich schodzić a zaczęła wstępować radość i nadzieja, że może przynajmniej na razie się udało. Elena leżąc wysunęła swoją dłoń w stronę Armana a ten wziął ją za rękę i tak leżeli w milczeniu. ............................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl-
1
-
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.17 z 21
Dziadek grafoman odpowiedział(a) na Dziadek grafoman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
? Nie ma znaczenia dla treści opowiadania. Lecieli ze Stanów, no to pewnie gdzieś wylądowali. Może Paryż albo Frankfurt. Nawet o tym nie myślałem :) @Dziadek grafoman No sorki, lecieli z Kanady @Dziadek grafoman Fajnie, ze czytasz moje opowiadanie. Elena i Petia były Bułgarkami. Dziadek czyli Peter Sokol i zielarka Hana również. Emily i jej rodzina pochodzili z Kanady. -
Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.17 z 21
Dziadek grafoman opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Miasto w dużym kraju Ameryki Północnej. Bar fastfoodowy przy autostradzie. Dziesięć miesięcy od błysku. - Czujecie ulgę, koniec nauki, wreszcie z tym spokój. - Trzeba by chyba jeszcze gdzieś dalej się uczyć? Chciałbym iść do szkoły samochodowej. Chciałbym naprawiać motocykle. - Przyjmij się do warsztatu, jest ich dużo, tam cię wszystkiego nauczą, nie masz dosyć szkoły? - No, zastanawiam się. - A ty Logan, co teraz będziesz robił? Idziesz gdzieś pracować? - Sam nie wiem, coś chyba trzeba by zacząć robić? Pomyślę po wakacjach. - Logan nie wie, bo Logan jest... zakochany. Chłopaki wybuchli śmiechem. Logan się nie śmiał. - Grabisz sobie, w tytę dostaniesz to się zamkniesz. - Ech, piwko by się łyknęło. - Nawet o tym nie myślcie teraz. Jedziemy do domu, zostawimy motory i pójdziemy do pubu. Co powiecie? - Nareszcie jakiś sensowny plan! Trzech młodych motocyklistów zatrzymało się przy barze i kończyło jeść swoje burgery. Na rowerze przyjechała Ava. Logan zauważył ją przez szybę już jak stawiała rower przed fast foodem, ale nic nie powiedział. - Chłopaki jedźcie beze mnie, chcę jeszcze tu chwile zostać, za pół godziny dołączę do was. Kumple Logana popatrzyli dziwnie na siebie, ale znali Logana i wiedzieli, że on wszystko robi po swojemu. Perspektywa napicia się piwa zadziałała na nich tak kusząco, że nie chcieli już zwlekać i pojechali. Logan właściwie nie wiedział dlaczego został. Dawno chciał przeprosić Avę, tylko nie wiedział jak to zrobić. Miał wyrzuty sumienia za to co zrobił. Nie wiedział czy Ava wie, że to on z Emily ją wtedy napadli. Ava go nie zauważyła. Bar był pełen ludzi. Logan patrzył na nią jak podchodzi do lady i zamawia burgera i kolę. - “Fajna ta Ava.” Pomyślał. - “Taka dziecinna, ale ładna.“ Ava wzięła swoje jedzenie na tacy, jednak przez roztargnienie zostawiła portfel na ladzie. Logan to widział. Już chciał reagować gdy stało się coś dziwnego. Za Avą stało starsze małżeństwo i mężczyzna zamiast oddać dziewczynie portfel, to schował go do kieszeni. Krew ze złości zarumieniła twarz Logana. Ava niemal natychmiast, po zrobieniu dwóch kroków, zorientowała się, że zostawiła portfel. Obróciła się i widziała jak facet go chowa. - Proszę pana, to mój portfel, proszę mi go oddać! - Leżał to wziąłem, skąd mam wiedzieć że to twój? - No przecież widział pan, że go zostawiłam, są tam moje dokumenty, moje pieniądze i karta kredytowa. Gość otworzył portfel, wyjął z niego wszystkie banknoty, około 300 dolarów i oddał go dziewczynie a pieniądze schował do kieszeni. - Sobie smarkulo pilnuj swoich rzeczy! - Ale moje pieniądze, pan mnie okradł, moje wszystkie pieniądze! Ava zaczęła głośno krzyczeć wzbudzając sensacje w barze. Do rozmowy wtrąciła się jego żona: - Jakie pieniądze? Tam nie było żadnych pieniędzy. Spadaj mała! Logan szybko podszedł do lady. Zignorował Avę, tak jakby jej nie znał. Oparł się o plecy starszego małżeństwa. Kobieta miała przez ramię przewieszoną dużą torebkę. Logan zagadał do obsługującej fast food kelnerki: - Proszę pani, proszę pani! A za dolanie coli trzeba płacić czy można sobie dolać? - Możesz sobie dolać. Logan odsunął się od lady i skinął na Avę, tak żeby małżeństwo tego nie widziało. Ava chciała wezwać policję, ale najpierw zapłakana podeszła do niego. Logan szepnął: - Nic już nie rób tylko chodź za mną. Bała się Logana. Napadu nigdy nie zapomni, ale za nim poszła. - A ty co tu robisz? - Ile ci zabrał? - Całą moją kasę. Dostałam na 16-te urodziny. Prawie 300 dolarów. Logan trzymał w ręku jakąś portmonetkę. Była pełna pieniędzy. Mogło w niej być kilkaset dolarów. Odliczył 400, stówę schował do kieszeni, a 300 dał Avie. Ava się przeraziła. Szeptała do Logana: - Zwariowałeś? Okradłeś ich. Jeszcze ja mam być tego wspólniczką? - Bierz kasę bo jest twoja, zresztą nikogo nie okradam, zobacz. Logan rzucił portmonetkę na podłogę i zawołał do małżeństwa, które już odchodziło od lady ze swoimi burgerami zapakowanymi “na wynos“. Facet zapłacił pieniędzmi Avy. - Proszę pani, proszę pani czy nie wypadła pani portmonetka? Bo tam leży! Kobieta zaczęła nerwowo się rozglądać i przeszukiwać torebkę. Następnie rzuciła się na leżącą portmonetkę. Nawet nie podziękowała. Logan skinął na Avę, żeby wyszła z nim na zewnątrz. Tam też stały stoliki. Usiedli przy jednym z nich. Ava przyniosła swojego burgera i colę. - Dzięki ci, chyba jestem zła, bo jakoś nie czuję wyrzutów sumienia. Ava się uśmiechnęła. - Mam jeszcze dla ciebie prezent. - Jaki znowu prezent? Logan dał Avie kluczyk od Mercedesa. To musiał być jakiś drogi model bo kluczyk wyposażony był w jakieś duże, ogromnie skomplikowane urządzenie do otwierania i uruchamiania auta. - Co to jest? - Przecież widzisz, Mercedesa ci daję. - Całkiem ci już odbiło, jakiego Mercedesa? - To nie wiesz że faceci z klasą dają damom kluczyki do Mercedesa? - Chyba całego Mercedesa im dają a nie tylko kluczyki? - No przecież, tam stoi, jest twój. Ava zastygła w przerażeniu. Trzymała w ręku kluczyk a Logan pokazywał Mercedesa do którego zbliżało się starsze małżeństwo z którym przed chwilą miała do czynienia. - Zwariowałeś, trzeba im to oddać! Logan wyrwał dziewczynie kluczyk. - Iiii, ty widać nie jesteś damą. I wyrzucił z całej siły kluczyk w stronę nieużytku na którym rosły jakieś byliny, tak gęsto i tak wysoko, że znalezienie tego kluczyka w tej trawie wymagałoby chyba zatrudnienia do tego całego pułku policji... na tydzień. - Logan, coś ty zrobił jak oni teraz pojadą! Ava niemal krzyknęła, jednak po chwili przemyślenia cicho powiedziała: - A właściwie. I uśmiechnęła się do Logana. Potem oboje siedzieli koło siebie i przyglądali się spokojnie nerwowej scenie, w której kobieta wyrzuciła całą zawartość torebki na wielką maskę pięknego nowego mercedesa, a facet darł się na nią tak głośno, że nawet ze stu metrów było to słychać. Ava jadła swojego burgera i nie bała się już Logana. - Logan. - Tak? - Ty naprawdę chciałeś mnie zgwałcić? - Wiesz, że to ja? - Od pierwszej chwili wiedziałam, że to ty i Emily. - To miał być tylko filmik, ona bardzo tego chciała, naprawdę to nikt nie chciał cię gwałcić. - Łudziłam się, że było tak jak mówisz. - Ava tak było naprawdę. Przepraszam cię za to, to było durne. Głupio mi. - Dlaczego ona mnie tak nienawidzi? - Zazdrości ci. Nigdy nie będzie taka mądra jak ty. - Logan, dlaczego ty z nią jesteś? Ona jest zła. - Nie wiesz jaka jest naprawdę. Ja też tego nie wiem. Nikt nie wie. Ona walczy całe życie ze wszystkim i ze wszystkimi. Choroba ją zmieniła, nie jest już taka jak kiedyś. - Co z nią teraz? Cały fejs pisze, że pojechała do strefy. - Ava, czy Bóg pomoże komuś takiemu jak ona w tej strefie? - Przecież On tam pomaga każdemu bez względu na to czy jest się dobrym czy złym. - Martwię się o nią. - Dlaczego? To chyba dobrze, że wróci zdrowa? - Wiesz, od dwóch dni nie mam z nią kontaktu. Przedtem dzwoniła kilka razy dziennie a teraz nie ma z nią żadnego kontaktu. - Może coś z telefonem, nie wiadomo jak tam jest. - Ava, coś ci pokażę, tylko nikomu nie powiesz, ok? - Ok. - Zobacz, zanim zamilkła wysłała taki sms. Logan wyciągnął telefon i pokazał jej treść sms-a: “ Przeproś wszystkich, kocham cię.” Ava i Logan popatrzyli na siebie. - Dziwna sprawa. - No właśnie. Byłem nawet u wujka Emily. Brata jej matki. On też był zaniepokojony bo też stracił z nimi kontakt. Ale dzwonił tam i mu powiedziano, że wszyscy w komplecie dotarli i są w strefie. Lotnisko w Europie i Albania. Dziesięć miesięcy od błysku. Emily, Lily i ich rodzice wylądowali na bardzo dużym lotnisku w jednym z bogatych krajów Europy. Ojcu Emily szczegółowo zaplanowano podróż do Albani, wtedy jak kupował bilety lotnicze. Była ona tak zsynchronizowana, że powinni znaleźć się w pobliżu strefy na dobę przed planowanym terminem ich przyjęcia. Do tej pory wszystko szło planowo, jednak okazało się, że lot do Albanii, do miejscowości w pobliże strefy, został z jakiś powodów technicznych odwołany. W samolocie coś się zepsuło. Ponieważ rodzina miała duży zapas czasowy, to zdecydowali udać się do hotelu i na drugi dzień w nocy polecieć innym samolotem do Tirany. Stamtąd powinno się udać dojechać do strefy jakąś komunikacją kołową. Jeździły pociągi oraz autobusy a awaryjnie można było wynająć samochód czy wziąć taksówkę. Jednak rodzinę zaczął prześladować pech. W nocy okazało się, że samolot do Tirany poleci trzy godziny opóźniony. Rodzice znali zasady przyjmowania do strefy i wiedzieli doskonale, że w strefie muszą znaleźć się przed godziną 15 następnego dnia. Jeśli się spóźnią, choćby dwie minuty, to nie będą do strefy przyjęci i miliony na bilety pójdą na marne, o szansie wyzdrowienia nie wspominając. Ale mieli jeszcze dużo czasu. W końcu przylecieli do Tirany w dniu przyjęcia nad ranem. Choć musieli zdążyć do godziny 15, to na biletach napisano im, że mają wstawić się w strefie o godzinie 8 rano, czyli wtedy jak strefa zaczynała przyjmować chorych. Z Tirany do strefy było nieco ponad 200 km i spokojnie można było wynająć samochód albo wziąć taksówkę. Jeden z taksówkarzy przy lotnisku w Tiranie podjął się dowieźć ich do strefy, ale ponieważ było to daleko a on chciał dobrze zarobić na zagranicznych klientach to zażyczył sobie za kurs 300 dolarów. Dla ojca Emily, i to jeszcze w takich okolicznościach była to śmieszna suma, ale dla taksówkarza mała fortuna. Rodzina wsiadła do taksówki i pojechała. Taksówkarz uprzedził ich jednak, że ponieważ nie ma tam autostrad i drogi są słabe, to na ósmą nie zdążą. Będą jechać cztery godziny i będą w strefie około 9 rano, co według niego nie stanowiło żadnego problemu bo woził on już wielu ludzi do strefy i wiedział, że trzeba wstawić się tam do 15. Jednak Emily zaczęła po drodze bardzo się denerwować aż w końcu histeryzować, że się spóźnią: - Niczego porządnie nie umiecie załatwić. Mogliśmy jechać dzień wcześniej. Co będzie jak się spóźnimy? Do końca życia będę musiała jeździć na tym wózku. - Emily, weź się uspokój. Przecież pan powiedział, że na pewno zdążymy. Mamy dużo czasu. Ojciec zwrócił się do taksówkarza: - Czy na pewno zdążymy? On słabo znał angielski, ale zrozumiał i powoli, prostymi słowami, bardzo słabą angielszczyzną, zaczął tłumaczyć, że dobrze zna drogę, że wie ile potrzebuje czasu i dokładnie wie gdzie ma jechać, bo już tam jeździł i że na pewno będą na miejscu na wiele godzin wcześniej niż to konieczne. I wtedy matka Emily wpadła, na jej zdaniem genialny pomysł: - A może dałoby się wynająć jakiś mały samolot? Bylibyśmy dużo szybciej! Zaczęto wypytywać taksówkarza czy wie gdzie jest małe lotnisko i można wynająć samolot. Taksówkarz się zdenerwował, ale powiedział: - Mister, była umowa, ale jak wy chcieć, to ja jechać na lotnisko gdzie mały samolot. - A samolot? Czy tam będzie samolot? - Nie wiem, jest piąta rano. Emily natychmiast podjęła temat: - Na lotnisko, powiedz mu, że ma jechać na lotnisko! W końcu tak zdecydowano i taksówkarz zamiast wieźć ich do strefy to zawiózł ich na małe sportowe lotnisko w Tiranie. Kazano taksówkarzowi czekać a ojciec poszedł zrobić rozeznanie. Taksówkarz powiedział: - Mister, my gubić czas. Autem jest ok. Ojciec udał się do małego budynku w którym zarządzano lotniskiem. Przy monitorze komputera drzemał tam młody mężczyzna. - Czy pan zna angielski? - Tak, a o co chodzi? - Muszę pilnie z rodziną dostać się do strefy. Czy jest jakiś samolot albo helikopter który może nas tam zawieźć? Mężczyzna się zastanawiał. - Helikopterów tu nie mamy. Kiedy chcecie lecieć? - Natychmiast. - Po co się tak spieszyć? Macie cały dzień. - Jak mamy lecieć samolotem, to od razu. - A ilu was jest? - Czworo, plus bagaże. - Zadzwonię do kogoś i zapytam się. Mężczyzna wziął telefon i rozmawiał dłuższą chwile z kimś po albańsku a potem trzymał telefon nie rozłączając się. - Natychmiast, to on może was zawieźć, ale za 5 tys. dolarów. - 5 tysięcy, dlaczego tak drogo? - Mówi, że jak ma być natychmiast to za 5 tysięcy, inaczej nie poleci. - Ile potrwa lot? - Niecałą godzinę, ale stamtąd gdzie wylądujecie będzie jeszcze 20 km do strefy. Wylądujecie na polu bo tam nie ma lotniska. On już tak robił. On w czasie lotu załatwi wam, że ktoś was stamtąd zawiezie do strefy. Mówi, że na pewno zdążycie na ósmą. - Zgoda, to kiedy odlatujemy? - On będzie tu za 15 minut i od razu polecicie. Mężczyzna potwierdził to przez telefon i się rozłączył. Odprawiono taksówkarza i rodzina czekała na samolot. Po 20 minutach przyjechał pilot w średnim wieku. Słabo mówił po angielsku. Po kolejnych kilku minutach pilot wraz z tym, który siedział przy komputerze, otworzyli wielkie wrota hangaru i spośród wielu samolotów i szybowców jakie tam stały, wytoczyli obaj chyba najmniejszy ze wszystkich. Okazało się, że samolot ma tylko cztery miejsca, dwa z przodu i dwa z tyłu. Następnie pilot podjechał do samolotu traktorem, do którego doczepiona była mała cysterna. Pilot podłączył wąż i zaczął ręczną pompką pompować paliwo do samolotu. Trwało to kilka minut. Widać było, że ta czynność wyraźnie go zdenerwowała. Następnie pilot odstawił cysternę i poszedł do biura w którym był ten, który przed chwilą mu pomagał. Ojciec Emily słyszał, że przez dłuższą chwilę kłócili się głośno po albańsku. Nic z tego nie zrozumiał. Następnie pilot przyszedł już spokojniejszy i kazał rodzinie wsiadać do samolotu. Ponieważ w samolocie nie było wystarczającej ilości miejsc, to ojciec usiadł z przodu a Emily z matką z tyłu. Lily siedziała u matki na kolanach. Za fotelami pilot upakował bagaże, było ich sporo. Samolot był mocno obciążony. Następnie usiadł na swoim miejscu za sterem. Ojciec zapytał: - Mamy spadochrony? Pilot zrozumiał. - Nie mamy, nie będą potrzebne. Dużo ważą. Pilot uruchomił silnik, po krótkim rozgrzaniu skierował się na trawiasty pas startowy a następnie, po bardzo długim rozbiegu, z ryczącym na maksymalnych obrotach silnikiem, z trudem uniósł się w powietrze. Rodzina odetchnęła z ulgą. Lot wydawał się bezpieczny i miał być bardzo krótki. Pilot, czym dłużej lecieli, wydawał się coraz bardziej zdenerwowany. Nie zgadzała mu się prognoza pogody. Owszem miał wiać przeciwny wiatr, ale około siedmiu węzłów a wiało ze trzydzieści a w porywach to i ze czterdzieści. Po pewnym czasie skupił już całą swoją uwagę na jednym przyrządzie. Pilot powtarzał w myślach słowa kłótni sprzed czterdziestu minut z operatorem lotniska: ”- Dlaczego w bańce nie ma paliwa? - Spadochroniarze wczoraj wylatali. Dużo ich było. Szykują się do zawodów. - To jak ku..a mam lecieć? Bez paliwa? - Jest zamówione. O dziewiątej będzie, tak jak zawsze. O tej porze lotnisko jeszcze jest nieczynne. Jak nie masz, to poczekaj aż przywiozą. - Wkurzasz mnie. Raz na rok trafi się dobry klient a w tym burdelu nie ma paliwa!” Pilot pomyślał potem, że za taką kasę to choćby na oparach. Nie ma opcji, żeby przepuścić taką okazję. Ojciec Emily zapytał pilota: - Jak długo jeszcze polecimy? - Dwie minuty, jeszcze kilka kilometrów, zaraz lądujemy. W tym momencie silnik się zakrztusił i z powrotem zaczął pracować. Pilot nerwowo pokręcił jakąś gałką. Silnik znowu zaczął się krztusić. Tym razem nie wrócił już do normalnych obrotów tylko zaczął przerywać i wracać na wolne obroty, następnie znowu przerywać i znowu wracać na obroty. Samolot leciał na wysokości 300 metrów i zaczął gwałtownie tracić wysokość. W końcu silnik zgasł. Pilot nerwowo próbował go uruchomić. Silnik na chwilę zaskoczył, ale znowu zgasł. Już więcej nie zapalił. Matka Emily zaczęła głośno krzyczeć. Szybko szybowali nad gęstym lasem i szybko tracili wysokość. Słychać było świst powietrza a w dole widać już było korony poszczególnych drzew, które bardzo szybko się przesuwały. W pewnej chwili z lasu wyłoniła się mała polana. Pilot krzyknął po albańsku: - Tam wylądujemy, trzymać się! Następnie gwałtownie zniżył lot powodując, że samolot jeszcze przyśpieszył. Emily wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni spodni i szybko coś pisała. Samolot przyziemnił na polanie, ale na zatrzymanie się nie było już miejsca. Z całym impetem uderzył w grube pnie drzew, gęstego lasu. ................................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl