Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dziadek grafoman

Użytkownicy
  • Postów

    105
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dziadek grafoman

  1. Spisek Duchów, Zemsta Złych fragment Świat ludzi. Rok wcześniej. - Nie, nie !!! nie dopadniesz mnie!!! A masz! a masz! i jeszcze raz!!! Divyja zrobiła gwałtowny unik z jednoczesnym obrotem ciała o 360 stopni i dwuręczny miecz „półtorak”, klasyczny dla europejskiego rycerstwa średniowiecza, który silnie trzymała w dłoniach, obciął kolejną, piątą już głowę, siedmiogłowej hydrze. Lecz potwór, samiec, nie dawał za wygraną. Uniknął kolejnego ciosu i gwałtownie obrócił się bokiem, uderzając Divyję końcem swojego długiego ogona. Uderzenie było celne i tak silne, że dziewczyna przeleciała w powietrzu dwadzieścia metrów i spadając z wielką siłą uderzyła się w plecy, tracąc na moment przytomność. Smok doskoczył do wojowniczki i przycisnął jej tułów do ziemi swą wielką, potężnie umięśnioną łapą, zakończoną czterema szponami, przypominającą kończynę Tyranozaura. Już miał złapać ją za gardło jedną ze swoich odrośniętych właśnie głów. Ale Divija odzyskawszy świadomość pchnęła frontalnym sztychem w szyję bestii, na której znajdował się łeb zamierzający zmiażdżyć jej czaszkę. - Nie dopadniesz mnie gnoju!!! och! ach! Hydra odskoczyła grzmiąc potwornym rykiem a Divyja zdołała stanąć na nogach i znowu podjęła walkę, wydajać przy tym okrzyki wielkiego wysiłku. Wprawnie i celnie wywijała ciężkim mieczem. Jurgen zadzwonił do drzwi, ale nikt nie otwierał. Pomimo, że trzymał siatkę z zakupami to musiał znaleźć klucz w kieszeni. Otworzył i po cichu wszedł do mieszkania. Myślał że Divyja ucięła sobie drzemkę i nie chciał jej budzić. Zajrzał do sypialni, jednak jego dziewczyny tam nie było. Wtedy zrozumiał, dlaczego mu nie otworzyła. Poszedł do pokoju, w którym stały obok siebie dwa fotele gamingowe. Divyja leżała nieprzytomna w gamingowym transie, tylko w tshircie i majtkach. Na głowie miała czepek naszpikowany czujnikami fal mózgowych. Była przypięta pasami do fotela i wymachiwała dynamicznie rękami i nogami, wydając przy tym westchnienia i okrzyki zaciętej walki. Cały fotel trząsł się od jej nagłych ruchów. Gdyby nie pasy bezpieczeństwa, już dawno spadłaby z niego na podłogę. Jurgen powiedział do siebie na głos: - No nie, znowu? Ona jest uzależniona. Komputer migając lampkami odtwarzał znaną mu dobrze grę. Pochylił się nad dziewczyną i zsunął nieco czepek ze spoconego czoła a następnie położył jej na czole rękę, przyciskając miotającą się głowę do skórzanego podgłówka. Jej oczy były na wpół otwarte, ale nie reagowały na żadne bodźce. Nieregularne ruchy białkówek sygnalizowały stan czasowego obłędu. Przez uchylone usta widać było równe, białe zęby, pięknie kontrastujące z jej ciemną karnacją. Nabierała gwałtownie powietrza, potrzebnego jej do prowadzenia walki. - Nie dopadniesz mnie!!! a masz! Cięła mieczem kolejne głowy, lecz one wciąż odrastały i stan pojedynku wydawał się remisowy. Wtem Divyja stwierdziła ze zdziwieniem, że czuje się wilgotna i nabrała ochoty na seks. Smok od razu zrozumiał jej intencję. Zaprzestał walki i odezwał się do niej niskim, dudniącym głosem: - Chcesz ze mną seks? Zbliżył się do niej na swoich potężnych, szponiastych łapach, wysunął tułów do przodu a z jego krocza wyłonił się ogromny, czerwony, nabrzmiały smoczy penis. Divyja zaczęła rzucać się na swoim fotelu, nie rozumiejąc skąd ten nagły zwrot akcji. Jednocześnie coraz wyraźniej czuła w ustach znajomy, przyjemny, lekko słony smak. Usta Jurgena złączyły się z ustami dziewczyny a końcówka jego języka, penetrując przestrzeń pomiędzy rozchylonymi zębami, szukała jej podniebienia. Jednocześnie drugą dłoń Jurgen wsunął głęboko w jej majtki, pomiędzy szczupłe, długie uda i gmerał środkowym palcem w przedsionku pochwy, delikatnie drażniąc łechtaczkę. - Jurgen!!! Jurgen !!! Divyja krzycząc odzyskiwała świadomość. - Kurde, tyle razy ci mówiłam żebyś nie wyrywał mnie z gamingowego transu w ten sposób! To może być dla mnie niebezpieczne! Miałam dzisiaj z nim szansę, przeszłabym następny level! Jurgen przytulił czule Divyję. - Przecież to ze mną możesz przejść na następny level. - Głupi jesteś, dobrze wiesz, że wybudzanie powinno być stopniowe i powinno być sterowane przez komputer. Trzeba tego używać zgodnie z instrukcją obsługi. Kiedyś umrę przez ciebie i co z tobą będzie? Wiesz dobrze, że beze mnie sobie w życiu nie poradzisz. Na twarzy Divyji pojawił się głupawy uśmiech.
  2. A rozumiem. To Ty umieściłeś linka. Może lepiej tu tak nie robić bo to jednak reklama. To pewnie niezgodne z regulaminem. Jeszcze jakiś administrator będzie miał pretensje. Ech, Jack London. Jak miałem około 10 lat to w ręce wpadło mi krótkie opowiadanie "Przed Adamem". Byłem zafascynowany i zachwycony. Dla mnie było to najprawdziwsze science fiction, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem pewnie co to znaczy.
  3. @Kapistrat Niewiadomski Zgadzam się całkowicie. dzięki za komentarz. Dziwna rzecz, pod twoim postem pojawił się link do jakiegoś wydawnictwa, które sprzedaje moje opowiadania w formie ebooku. Nawet nie bardzo wiem skąd tam się wzięło. Ja nie mam z tym nic wspólnego i nie bardzo wiem jak działa to forum. Moje opowiadania rzeczywiście opublikowałem gdzieś tak rok temu na jednym z portali wydawniczych, które wydaje wyłącznie ebooki. Tam może, praktycznie bez kosztowo, publikować każdy, do czego gorąco zachęcam każdego początkującego twórcę. Trzeba jedynie zapłacić za konwersję pliku, ale to nie są duże koszty. Jednak na jakieś zarobki liczyć nie radzę 🧑. Raczej na odrobine satysfakcji. To wydawnictwo rozprowadza wydane ebooki po innych sklepach. To chyba dzieje się automatycznie i stąd ta reklama. Dlaczego znalazła się na tym forum pod twoim postem?. Nie mam zielonego...???. jak ktoś wie to niech mi to powie. Oczywiście w ogóle mi to nie przeszkadza i nie mam o nic żadnych pretensji.
  4. @Kapistrat Niewiadomski Mówisz że tytuł wystarczy :). Oczywiście ze dla przyjemności pisania. Zgadzam sie w 100%. Jednak fajnie jest jeśli ktoś czasem przeczyta coś, co się napisało. Nie ważne czy mu się spodoba czy nie. Myślę że łatwiej coś samemu napisać niż przeczytać coś, co napisał ktoś inny. Sam pewnie tez taki jestem. Jestem w stanie bezkrytycznie przeczytać trzy czy cztery linijki czyjegoś tekstu. Potem czekam na własną reakcję. Czytam dalej jeśli w mojej głowie zaświeci się komunikat: Kurde fajne. Niestety to bardzo rzadka okoliczność. Bycie czytanym to luksus, na który trzeba sobie jakoś zasłużyć. Pewnie talentem...czy ja wiem?
  5. Bardzo dziękuję forumowiczom, którzy czytali moje dwa opowiadania. Rozumiem że pokazywanie tutaj długich, wieloczęściowych tekstów trochę mija się z celem. Każdy dysponuje swoim czasem jak chce i raczej nie po to tu przychodzicie, ale nie mogłem się oprzeć próżnej pokusie🧑. Może kiedyś jeszcze coś tu pokażę. Kto wie? Pozdrawiam wszystkich. Andrzej S.✋
  6. W szpitalu Po godzinie wróciły do szpitala. Spodziewały się najgorszego. Eva siedziała przy łóżku Thomasa, trzymała go za rękę. Susan weszła do sali intensywnej terapii. - I co z nim? - Żyje jeszcze, jakby trochę równiej oddychał. Do sali weszła pielęgniarka z oddziału oraz Elen. Siostra się odezwała: - Słuchajcie dziewczyny, to dziwne, nie chcę wam robić złudnych nadziei, ale on jakby jeszcze walczył. Wyniki sprzed chwili są lepsze od ostatnich. Po trzech dniach. Ocknąłem się, słysząc rytmiczne klikanie i buczenie aparatury medycznej. Dźwięk tłukł się w mojej głowie, jakbym słuchał w kuźni kowalskiego młota. Widziałem jak przez mgłę. W pierwszej chwili widziałem tylko jasne światło, ale po chwili zaczęły wyłaniać się z niego ściany i sufit sali intensywnej terapii. Sali w której przeleżałem już tydzień, przez większość czasu nieprzytomny. Czułem, że ktoś trzyma mnie za rękę. W końcu zacząłem rozróżniać szczegóły. Nad sobą zobaczyłem oblicze Evy. Jej glowa nagle zbliżyła się do mnie i poczułem pocałunek na moich ustach. - No budź się wreszcie, Thomas. Czekamy na ciebie. Godzinę wcześniej podekscytowana zadzwoniła kolejno do Susan i Elen przekazując im tą samą informację: - Odzyskuje przytomność. Obie dziewczyny niezwłocznie przyjechały i teraz w trójkę stały nade mną. Myśli w mojej głowie zaczęły powoli się porządkować. Pierwsze co pomyślałem to: - “Chyba jeszcze żyję? Dlaczego nie umarłem tak jak Jack i Georg?” Pomyślałem przez chwile, że może lekarze w końcu odkryli na co chorowaliśmy i znaleźli właściwe leczenie. - Eva? Cicho zapytałem: - Co mi było? Dlaczego żyję? - Nikt nie wie co ci było ani na co zmarli Georg i Jack. Wtedy odezwała się Susan: - Thomas, nikt oprócz nas. Ty też wiesz dlaczego. - Susan, o czym mówisz? Zapytałem. - A jak myślisz? - Artykuł! Opublikowali?! - Nie. - Nie? Odpowiedziałem ze zdziwieniem. - Nie opublikowali bo go nie wysłałeś. - Nie wysłałem? Jak to? - Nie załączyłeś załącznika do maila do “Science”. - Nie załączyłem? - Nie. Odpowiedziała Susan. - To wyślijcie! - Thomas przykro mi, ale to nie możliwe. - Dlaczego? Czułem jak rozmawiając z Susan szybko wraca mi pełna świadomość i rośnie ciśnienie. Eva i Elen przysłuchiwały się w napięciu. - Ponieważ twój plecak miał wypadek. - Plecak miał wypadek? Co to znaczy? - Postanowił skończyć ze sobą. - Co takiego? - No tak, skoczył z mostu do rzeki. - Co?! Do jakiej rzeki? Z jakiego mostu. - Thomas, no normalnie, skoczył do rzeki Guadelupe z tego samego mostu z którego chciała skakać Elen. No, właściwie to skoczył zamiast niej. Przez chwilę intensywnie myślałem o czym Susan do mnie mówi. W końcu zrozumiałem. - Co wyście zrobiły!? Powiedziałem z wyrzutem. Susan kontynuowała: - Właściwie to nic, oprócz tego że uratowałyśmy ci życie. Dziewczyny długo oczekiwały mojej reakcji. Uśmiechnąłem się do Susan i z trudem podniosłem rękę. Susan zbliżyła swoją i przybiliśmy sobie “piątkę” a następnie przytuliłem Evę. Pomyślałem jeszcze: - “Dlaczego ja tego nie zrobiłem jak tylko zachorował Georg. Jaki byłem głupi.” Tydzień później. - Powoli na tych schodach. Niczego nie noś, ja zaniosę. Eva pomagała mi pierwszy raz od wyjścia ze szpitala wejść do naszego mieszkania. - Nie martw się, nic mi nie będzie, już czuję się dobrze. Usiedliśmy naprzeciwko i patrzyli na siebie. Nie wiedziałem co mam mówić. Czułem żal za naszym odkryciem, ale jednocześnie rozumiałem już, że jeśli miałem żyć, to tak musi być. W końcu Eva pierwsza się odezwała: - Wiesz, nie miałam okazji już ci tego powiedzieć. Jak byłam na Moretonie to dowiedziałam się, że ta babcia która wynajmowała mi domek, umarła. Dzwoniła do mnie jej córka i powiedziała, że rodzina nie chce go już wynajmować, chce go sprzedać. Powiedzieli, że gdybym była zainteresowana to mam prawo pierwokupu i dostanę zniżkę. Oni wszyscy zawsze bardzo mnie lubili. Powiedziałam im, że raczej nie będę zainteresowana. Nie mam tyle pieniędzy i nie dam rady wziąć takiego kredytu. - Co takiego? Eva co ty gadasz? Chcesz komuś oddać nasz domek na Moretonie? Przecież wiem jak ci na nim zależy. To całe twoje życie. Pewnie kochasz ten domek bardziej ode mnie. Nigdy! Ja się nie zgadzam. Było powiedziane, że się tam zestarzejemy. - Thomas. To prawda, kocham to miejsce, ale mnie nie stać żeby to kupić. Skąd weźmiemy tyle pieniędzy? Tam ziemia jest bardzo droga! - Kurde Eva, te torby o których ci mówiłem. - Jakie torby? - No te w piwnicy, otwierałaś je? - A te, coś mówiłeś, ja nie miałam głowy do tego, zapomniałam o nich. - Zapomniałaś o tych torbach? - Było tam coś wartościowego? Bo wiesz co, one, to znaczy Elen i Susan coś mi mówiły potem, że chyba nie zamknęły tej piwnicy jak ten plecak brały, bo bardzo się śpieszyły. Mówiły mi potem, że mam sobie tą piwnicę zamknąć, ale o tym też zapomniałam. Popatrzyłem dziwnie na Evę. - Zostawiłyście otwartą piwnicę? - No możliwe, czy to ważne? - Gdzie kluczyk? - Mam go w torebce. - Bierz go i idziemy tam. - Od razu? Teraz? - Eva nie wkurzaj mnie, idziemy. Zeszliśmy do piwnicy. Na szczęście torby w piwnicy nr 7, pomimo, że piwnicę zostawiono otwartą, spokojnie leżały sobie na samym wierzchu pod ścianą. - Bierzemy jedną na górę! - Matko, jaka ciężka, co w niej jest? - Zobaczysz na górze, dawaj i zamknij piwnicę. Wtaszczyliśmy razem z trudem pięćdziesięciokilogramową torbę do naszego mieszkania. Eva musiała mi pomóc, byłem słaby po chorobie. Położyłem torbę na środku salonu i usiadłem zmęczony na fotelu. - Otwieraj. - A co tam jest? Takie ciężkie? - Otwórz, zobaczysz. Eva rozsunęła suwak. Stała w szoku nad torbą i odjęło jej mowę. W końcu uklękła przy niej i zanurzyła obie ręce aż po łokcie w paczkach 50 i 100 dolarówek spiętych banderolami. - Dobry Boże, skąd masz tyle kasy? Obrabowaliście bank? Okradliście mafię? Ile tu jest pieniędzy? - Cztery miliony dolarów, rzeczowo odpowiedziałem. - Kurde, to niemożliwe a tamte torby w piwnicy? - No takie same, w sumie 12 milionów. Trzy torby po cztery miliony. - Czyje są te pieniądze? - Twoje. No może trochę nieprecyzyjnie się wyraziłem, powiedzmy nasze. Eva spojrzała na mnie radosnymi oczami. - A... nie moje, tylko nasze. A mówiłeś że tak bardzo mnie kochasz. - No pięć tysiaków jest na pewno tylko twoje. - No przecież, w końcu je wygrałam. Roześmialiśmy się oboje. - To wiesz co, ty za nie pójdziesz do więzienia a ja je sobie spokojnie, powoli będę wydawać. Podsumowała Eva. - Nikt nie pójdzie do więzienia. Dzwoń do Brisbane i umów transakcję. Naszego domku nikomu nie oddamy, nawet gdybyśmy tylko mieli jeździć do niego na wakacje. Perspektywa wykupienia domku sprawiła Evie wielką radość. Znałem ją już na tyle dobrze, że potrafiłem to zauważyć, pomimo że to ukrywała. Nazajutrz. Ciężko dysząc razem z Evą staliśmy pod drzwiami mieszkania Susan. Rozdzielała nas wypchana pieniędzmi torba. Susan otwarła drzwi zdziwiona. - To wy? Tak bez zapowiedzi? Tobie już tak wolno chodzić? - To wpuszczasz nas czy nie? - No właźcie, co to jest? - Sama jesteś? - Tak. Położyliśmy torbę na podłodze. - Susan otwieraj, to dla ciebie. Powiedziała Eva. Susan otwarta torbę i patrzyła w milczeniu, wybałuszonymi oczyma na zawartość. W końcu Eva wyrwała ją z letargu. - Susan, tak się gapisz jakbyś kasy nigdy nie widziała. To tylko zwykłe cztery miliony dolarów. Dla ciebie. Idzie się przyzwyczaić. On mówi że od Jacka. - Bo to prawda. Dodałem. - Boże, skąd to macie? - Słuchajcie dziewczyny, nie będę wam tego tłumaczył. Tak macie to wydawać, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nie umiemy udokumentować ich legalnego pochodzenia. Ale przecież nas znacie. Wiecie, że żaden z nas nie był złodziejem. Te pieniądze zarobiliśmy w trójkę z Georgiem i Jackiem za to, że uratowaliśmy życie dziesiątków tysięcy ludzi. A poza tym, z tego co wiem, to nikt ich nie szuka. Susan się rozpłakała. - Słuchajcie, chce wam jeszcze coś powiedzieć. Jestem w ciąży. Eva przytuliła Susan. - To chyba dobrze, Powiedziała. Wtedy ja dodałem od siebie. - Susan, ja też chcę ci coś powiedzieć, oczywiście zrobisz jak będziesz chciała. - Co? Susan popatrzyła zapłakanymi oczami. - Jack chciał żebyś nazwała ją Lily-Rose. - Wiedział że jestem w ciąży? - Tak. - Thomas, skąd? Przecież sama wtedy nie wiedziałam. - Wszystkiego nie mogę ci powiedzieć. - Skąd wiesz że to dziewczynka? Nikt tego jeszcze nie badał. To też wiedział? Skinąłem głową. Na drugi dzień w trójkę zanieśliśmy trzecią torbę Elen. Płakała cały czas. ***** Epilog. Cztery lata później. Australia, wyspa Moreton. Rok 2050. - Ciociu jaki był mój tata? - Przystojny i bardzo mądry. Był zdolnym naukowcem. - A kto to jest naukowiec? - To człowiek, który wszystkiego jest ciekawy. - Tak jak ja? - No tak. - Ciociu, dlaczego masz taki brzuch? - Bo jestem w ciąży. - A co to znaczy być w ciąży? Co tam masz? - Dziecko, małego chłopczyka. Lily-Rose zdziwiona intensywnie się zastanawiała, jednocześnie z ciekawością obmacując Evy brzuch. W końcu odsłoniła pępek i przyłożyła do niego ucho. - Dziecko? A skąd się tam wzięło? - Wujek dał nasionko i samo urosło. - Z nasionka? - No tak. - A jak je tam wsadziłaś? Połknęłaś je? Eva się zarumieniła a następnie podała mi Lily-Rose. - Wujek, weź ją sobie na trochę. Mała przesiadła się na moje kolana nie przestając pytać. Podałem jej szklankę z sokiem pomarańczowym i słomkę z nadzieją, że przestanie mówić. Siedzieliśmy na tarasie naszego domku na Moretonie. Temperatura na dworze przekraczała 40 stopni. Był środek lata. Susan wrzuciła Lily-Rose do szklanki dwie kostki lodu. - Wujek, skąd wziąłeś nasionko? Pokaż mi je, masz ich więcej? - Miałem tylko jedno. - Tylko jedno? Wujek a co to jest lód? I zaczęła grzebać małymi paluszkami w szklance z sokiem. - Pij, i nie wkładaj tam rąk. Lód to zamarznięta woda. - Zamarznięta? A co to znaczy? - To znaczy, że jej było bardzo zimno i zamarzła. - Wujku a gdybym siedziała na dachu domu i miała taką długą słomkę to mogłabym pić soczek z tej szklanki? - Byłoby ci trudno, a jakbyś weszła jeszcze trochę wyżej to w ogóle byś nie mogła. - A dlaczego? - A teraz ja cię zapytam, który to ten guziczek? Pokazałem na trzy guziczki, które Lily-Rose miała przy sukience. - Co który? - No ten którym się Lily-Rose wyłącza. - Wujku. Powiedziała z wyrzutem w głosie. - Susan? Ona tak zawsze? Eva zwróciła się do Susan. - Cały czas, od chwili jak nauczyła się mówić. Trzeba uważać co się jej odpowiada bo wszystko zapamiętuje. Susan z Lily-Rose przyleciała do nas na Moreton kilka dni temu. Zdecydowaliśmy jeszcze w San Jose, że spędzimy razem na Moretonie kilka tygodni. Niestety o nurkowaniu nie mogło być mowy bo Eva była w siódmym miesiącu ciąży. Generalnie dzieliliśmy czas pomiędzy Moretonem a San Jose. Ja znalazłem prace na wydziale fizyki na uniwersytecie Stanforda, a Eva w sezonie leciała na kilka miesięcy pracować na marinie. Odwiedzałem ją wtedy tak często, jak to było możliwe. Rok po śmierci Jacka została moją żoną. Większą cześć roku spędzaliśmy jednak razem w San Jose. Wiedliśmy w sumie proste, szczęśliwe i zgodne życie. Do badań nad zjawiskiem splątania od tamtej pory nigdy już nie wróciłem i nie zamierzam tego zrobić. Dzisiaj siedzieliśmy zmęczeni po wycieczce na wyspie w upalny dzień. Każdy był rozleniwiony. Temperatura gorącego dnia odebrała nam całą energię. Na temat naszego odkrycia nigdy już nie rozmawialiśmy. Dopytywało mnie kilku naukowców i jakiś dociekliwy dziennikarz o to, co właściwie wydarzyło się w naszym laboratorium. Historia tajemniczej choroby trzech młodych naukowców odbiła się po świecie szerokim echem. Nikomu niczego nie ujawniłem. Dobrze mi się żyło i nie chciałem niczego zepsuć. Żar lał się z nieba. Nawet ciekawska Lily-Rose zasnęła u mnie na kolanach. Susan zaniosła ją do klimatyzowanego pomieszczenia, rozebrała i położyła do łóżka. Wyremontowaliśmy i usprawnili trochę domek, który był już naszą własnością. Po kilku dniach Byłem z Susan w salonie. Eva była w kuchni i robiła coś do jedzenia. Lily Rose już spała. Eva słyszała o czym rozmawialiśmy. W pewnym momencie Susan wyraźnie się ożywiła. - Thomas słuchaj no, muszę, ale to muszę cię o coś zapytać. Ja wiem, że o tamtych sprawach nie wolno ci nikomu mówić, ale chociaż daj mi jakiś znak, chociaż skiń głowa albo mrugnij powieką. Zaciekawiona Eva przyszła z kuchni do salonu. Susan kontynuowała: - Thomas ja to muszę wiedzieć. - Ale co? - Thomas gadaj, Fiutek-rezolutek, czy to wasza sprawka? Siedziałem z nieruchomą twarzą, jak posąg Buddy w pozycji Wajroczamy, a dziewczyny przybliżyły swoje oblicza i obie uważnie obserwowały moje oczy. Wiedziałem, że sytuacja stała się niebezpiecznie napięta i wkładałem wielki wysiłek w to, aby żaden z mięśni mojej twarzy nawet nie drgnął. Ale to było silniejsze ode mnie. Najpierw zdradziły mnie łzy radości, które zaczęły spływać po moich policzkach, a następnie moja twarz, zupełnie już bez kontroli mojej woli, stała się czerwona i w końcu wybuchłem śmiechem. Obie rzuciły się na mnie, i zaczęły mnie dusić. Susan krzyczała: - Ja cie kurna uduszę! Ty draniu czy ty wiesz, że ten złamas śni mi się po nocach, że mam koszmary senne, że budzę się w nocy i widzę trampeczki! Eva też krzyczała, była bardziej konkretna: - Zapomnij o seksie, przez tydzień, ech co ja gadam przez miesiąc, kurde jaki miesiąc, przez pół roku nie dostaniesz! Ty łotrze. Nawet mnie nie dotkniesz! Czy ty wiesz, co myśmy tam przeżyły?! - No przebaczcie, a poza tym ja niewinny, to nie był mój pomysł. Susan przeszła do kontrofensywy: - Na nieboszczyka zwalasz, na mojego tragicznie zmarłego męża?! Dziewczyny miały liczebną przewagę i udało im się przewrócić mnie na podłogę. Już nie tylko dusiły mnie za gardło, ale całym ciężarem swoich ciał. Uratowała mnie Lily-Rose obudzona hałasem. Przyszła zaspana z sypialni i zobaczyła nas szarpiących się w trojkę na podłodze. Spytała: - Co się tu dzieje? Zachowujecie się jak dzieci. Dziewczyny odpuściły i śmialiśmy się wszyscy. Po kolejnych trzech dniach. Susan rozleniwiona siedziała na fotelu i lekko drzemała, ale jednocześnie w chwilach kiedy oczy jej się otwierały, wpatrywała się z daleka na szafkę, na której były poustawiane pamiątkowe zdjęcia Evy. Susan była zmęczona kolejnym upalnym dniem. W chwili kiedy popadała w drzemkę, wydawało jej się że słyszy głos Jacka: - “No podnieś że się i idź je pooglądaj.” Susan walczyła ze sobą wewnętrznie, jednak tajemniczy wewnętrzny głos nasilał swoje polecenie: - “Wstawaj i idź pooglądaj.” Susan w końcu niechętnie wstała i stanęła przed szafką, uważnie wpatrywała się w jedno z oprawionych w ramkę i stojących na szafce zdjęć. Zdziwiło mnie dlaczego przygląda się mu tak długo i z taką uwagą. Zbladła a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Stan rozleniwienia natychmiast jej minął i doznała gwałtownego otrzeźwienia. - Susan co z Tobą? Dobrze się czujesz? - To zdjęcie. - Co z tym zdjęciem? Cały czas tu stoi. Podszedłem i przyglądałem mu się wraz z nią. Na zdjęciu były trzy małe, słodkie dziewczynki z bardzo uśmiechniętymi buziami, które trzymały się za rączki. Dwie starsze mogły mieć około 5 lat. W środku była Eva, o czym od dawna wiedziałem bo oglądałem już to zdjęcie dziesiątki razy. Eva była młodsza od pozostałych dziewczynek. Eva wraz z drugą dziewczynką przyglądały się tej trzeciej, która była z lewej strony. W tle było widać jakiś kościół. W końcu Susan krzyknęła: - Eva chodź tu! Eva podeszła z ogródka wystraszona, bo myślała że coś się stało. - Co tak krzyczysz? - Skąd masz to zdjęcie? - To zdjęcie? Dlaczego pytasz? To ja. To zdjęcie z dzieciństwa, jak byłam mała. Rodzice mi je zrobili na jakimś przykościelnym festynie, na zabawie dla dzieci. - Masz je od dawna? - Susan, mam je od zawsze, jak długo pamiętam. - Jesteś pewna? - Oczywiście. - Co to za dziewczynki z tobą? To twoje koleżanki, znasz je? - Nie no co ty. Nie mam pojęcie kto to jest. To jakieś obce dzieci. W końcu i ja się wtrąciłem: - Susan, co z tobą? Dobrze się czujesz? Co z tym zdjęciem? - Thomas, ta dziewczynka z lewej strony. - Co? - To ja. - Co takiego??? Susan, dobrze się czujesz? Eva się wtrąciła: - Susan, co ty wygadujesz? Przecież to zdjęcie stąd, z Australii, z Brisbane, 30 km od nas, od wyspy. A ty wychowywałaś się w Stanach. Jak to możesz być ty? - Nie mam pojęcia. Gdzieś tam z rodzicami czasem wyjeżdżaliśmy za granice, ale nie wiem gdzie to było. Ale mówię wam że to ja. Tak wyglądam na innych zdjęciach z dzieciństwa. A poza tym, nie przypomina wam kogoś? W tym momencie zrozumiałem, że dziewczynka ze zdjęcia to niemal wierna kopia małej Lily-Rose. - Czekajcie chwile. Susan wyjęła telefon i wybrała numer: - Cześć mamo. - Susan cześć, tak rzadko dzwonisz ostatnio, co u ciebie. - Dobrze wszystko. Mama, musisz mi powiedzieć czy jak byłam mała to byliście ze mną w Australii? - He??? Co ci chodzi po głowie? Co za pytanie? - Byliście czy nie? - Byliśmy raz, jak byłaś mała, mogłaś mieć może pięć lat. Tata chciał zobaczyć rafę i ponurkował parę dni. - Gdzie to było, w jakim mieście? - W Brisbane. Czy to coś ważnego? Taka jesteś przejęta. - Mamo czy byliście wtedy ze mną na jakiejś zabawie dla dzieci? - Z tobą na zabawie, w Brisbane? No czekaj, coś mi się przypomina, tam chyba był jakiś piknik przy kościele. Coś takiego pamiętam. - Macie stamtąd jakieś zdjęcia? - Nie, chyba nie. Susan co się stało? - Nic mamo, nic ważnego, znalazłam się na starym zdjęciu z tamtych czasów. Trzymaj się, na razie, pa. Susan, Eva i ja usiedliśmy ze zdziwienia. Susan trzymała zdjęcie trzęsącymi rękoma. W końcu się odezwała: - Widzicie to co ja? Ta trzecia dziewczyna, przypomina wam kogoś? - Ja pierniczę, to niemożliwe. Susan znowu sięgnęła po telefon i wybrała numer: - Cześć Elen. - Cześć, - Co u ciebie? Jak sobie radzisz? - Próbuje żyć normalnie, co mam zrobić? - Byłaś kiedyś w Australii? - Nie, nigdy? - Jesteś pewna? - No jak mnie już tak przesłuchujesz, to chyba kiedyś byłam, jak byłam dzieckiem. A czemu pytasz? - Ile miałaś wtedy lat? - Może pięć, a co? Rodzice tam pojechali na jakąś wycieczkę. - Pamiętasz gdzie to było? - Chyba w Brisbane, a co? - Byłaś tam na jakiejś zabawie dla dzieci? - No skąd wiesz? Taki piknik, tam dużo dzieci było. Fajnie, do dzisiaj pamiętam. - Czy jest możliwe że mogłaś mieć taką sukieneczkę czerwoną w białe groszki? - Skąd to wiesz? To moja ulubiona była, mam ją do dzisiaj. - Eee, wiesz nic takiego, tylko właśnie trzymam w ręku zdjęcie z tej zabawy na którym jesteś ty, ja i Eva i trzymamy się za rączki. - Cooooo takiego ??? To niemożliwe!!! - Przecież mówię ci że trzymam je w ręce !!! leżało u Evy na szafce... ponoć od zawsze. Po drugiej stronie połączenia zapadła cisza. Odezwałem się w końcu: - Zobaczcie na tym zdjęciu, Susan ma na koszulce jakiś napis. A wy dwie na nią patrzycie. Co tam pisze? Eva wzięła zdjęcie od Susan i podeszła z nim do okna. W jaśniejszym świetle przeczytała napis: - “Keep the secret of the Teddy Bear.” - “Nie zdradzaj tajemnicy pluszowego misia“. koniec. ........................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  7. Po dwóch godzinach odebrałem ponownie telefon. Dzwoniła zapłakana Susan: - Thomas, przyjedź pilnie, on jest na intensywnej terapii, chce z tobą rozmawiać. Poczułem przerażenie i strach. Strach o życie Jacka, ale także o swoje zdrowie. Pojechałem do szpitala. Jack leżał na tej samej sali co Georg miesiąc temu. Jakbym przeżył de javu. Tym razem przed salą był ordynator. Rozmawiał z Susan. Susan płakała i była przerażona. W końcu wskazała ordynatorowi na mnie. Podszedłem a on zwrócił się do mnie: - Pan pracuje razem z naszym pacjentem? - Tak. - Masz na imię Thomas? - Tak. - Thomas możesz wskazać jakieś czynniki które powodują tą tajemnicza chorobę? - Nie mam pojęcia co to może być. - Wiesz, muszę powiadomić FBI oraz CDC*. Konieczna będzie szczegółowa kontrola waszego laboratorium pod kątem znalezienia jakiegoś czynnika, który odpowiada za tą chorobę. FBI musi prowadzić dochodzenie, czy ktoś za tym nie stoi. Musimy coś wiedzieć, żeby go leczyć. Inaczej umrze tak jak Georg, miesiąc temu. Thomas, naprawdę nie jesteś w stanie nam jakoś pomóc? - Nie mam pojęcia co mu jest. - A jak ty się czujesz? - Dobrze, wszystko ze mną w porządku, przynajmniej na razie. - Chcielibyśmy przeprowadzić ci badania. Zgodzisz się? - Oczywiście, a kiedy? - Teraz, zaraz. Już dzwonię po pielęgniarkę, zaprowadzi cię. - Dobrze, tylko chwilę z nim porozmawiam. Wystraszyłem się o losy naszego odkrycia. FBI będzie przeszukiwać nasze laboratorium, może nawet moje mieszkanie. Nasze dane mogą zostać przejęte przez służby, zanim opublikujemy odkrycie. A poza tym, bez danych nikt nam nie uwierzy. No i nasze torby z pieniędzmi w piwnicy, pomyślałem. Wszedłem do sali na której leżał Jack. To ta sama w której zmarł Georg. Wziąłem Jacka za rękę. Otworzył oczy. - Thomas, nasze kobiety, zadbaj o nie. Daj Susan pieniądze i zadbaj o moją córkę. Thomas. Jack przycisnął mnie bliżej do siebie. Przystawiłem głowę do jego ucha: - Thomas, opublikuj to, obiecaj mi, ja obiecałem to Georgowi. - Opublikuje, nie martw się o to. Obiecuję. Odpowiedziałem. Jack poprosił żebym zawołał Susan. Poszedłem z pielęgniarką wskazaną przez lekarza, która pobrała mi krew do badań. Następnie wykonano mi tomograf pleców. Potem szybko pojechałem do mieszkania które wynajmowałem i mieszkałem w nim z Evą. Jeden z lokatorów wyjechał kilka tygodni temu na kontrakt na Bliski Wschód. Był inżynierem, mieszkał obok nas. Dał nam klucze od mieszkania, żeby czasem tam zajrzeć czy wszystko w porządku i podlewać kwiatek. Poszedłem tam od razu i udało mi się znaleźć klucz od jego piwnicy. Przełożyłem nasze torby z pieniędzmi z mojej piwnicy do piwnicy sąsiada. Nie chcieliśmy od razu ujawniać dziewczynom, że mamy taką kasę. Baliśmy się, że ktoś jednak może tych pieniędzy szukać. Uznaliśmy z Georgiem i Jackiem, że najbezpieczniej będzie, żeby one na razie o pieniądzach nic nie wiedziały. Chcieliśmy dać im je po jakimś czasie. Potem wziąłem z domu plecak i pojechałem do laboratorium. Na szczęście żadnych służb tam jeszcze nie było. Postanowiłem, że usunę z laboratorium wszystko co dotyczy naszego odkrycia. Zdecydowałem się zabrać stamtąd wszystkie nośniki danych, wszystkie notatki oraz zdemontować z komputerów wszystkie dyski twarde na których są jakiekolwiek dane związane z tym, co odkryliśmy. Jak opublikują artykuł, to zaniosę plecak na uniwersytet Stanforda* aby tam potwierdzono nasze odkrycie eksperymentalnie. Już chciałem zacząć rozkręcać komputery aby wyjmować dyski, ale jeszcze ostatni raz uruchomiłem urządzenia. Nawiązałem połączenie z Jackiem. Od razu zorientowałem się, że jest nieprzytomny. Monitory były puste. Jack o niczym nie myślał. Na monitorze wyobrażani widziałem tylko czerwony pasek niepokoju. Słyszałem szum aparatury medycznej. Słyszałem również tętno Jacka, słabło z minuty na minutę. I wtedy niespodziewanie na monitorze wyobraźni pojawiła się dziwna wizja. Nieprzytomny Jack zobaczył scenerię antycznego świata. Była tam stara kobieta ubrana w skromną, staroświecką, niebieską suknie, przypominającą te, które noszono we wczesnym średniowieczu. Klęczała nad jakimś ziemnym wykopem. Wewnątrz widoczna była kamienna struktura. Ona miała zadbane, upięte włosy i wypielęgnowane dłonie a z szyi zwisał jej złoty medalion, zawieszony na dość grubym złotym łańcuszku. Patrzyła w dól w stronę kamiennej groty. Nagle, jasne słoneczne światło zalało jej postać, a ona odwróciła swoją twarz wprost w stronę mnie, obserwującego ją na monitorze. Zdrętwiałem z przerażenia. Wtedy wyciągnęła rękę w moją stronę, tak jakby na mnie wskazywała i wypowiedziała jedno słowo: - Sacramentum. Automatyczny tłumacz wbudowany w oprogramowanie naszych urządzeń natychmiast przetłumaczył z języka łacińskiego: - Tajemnica. Stałem w milczeniu niczego nie rozumiejąc. Wtedy wizja zniknęła a ja usłyszałem że serce Jacka przestało bić. Wielki żal odczuwałem wszystkimi zmysłami. Tedy przerwał połączenie. Jakoś opanowałem się na tyle, że zdemontowałem wszystko co chciałem. Zrobił się z tego pokaźny kilkukilogramowy ładunek. Po kilkunastu minutach dzwoniła Susan. Kończyłem już, ale byłem jeszcze w laboratorium. Odebrałem. Powiedziała tylko trzy krótkie słowa zapłakanym głodem: - Jack nie żyje. I się rozłączyła. ***** Wydarzenia ciągle toczyły się szybkim tempem. Z Australii wróciła Eva. Wiedziała już, że Jack nie żyje bo Elen od razu do niej zadzwoniła. Eva była przerażona. Lekarze sądowi, którym zlecono sekcje zwłok Jacka zapowiedzieli, że pogrzeb odbędzie się najszybciej za dwa tygodnie. Byli zdeterminowani, aby dowiedzieć się na co Georg i Jack zmarli. Schowałem plecak z danymi do piwnicy naszego sąsiada w której wcześniej ukryłem pieniądze. Z laboratorium dzwonił do mnie Edward. Poinformował mnie że FBI przeszukało całą pracownię i skonfiskowało wszystkie komputery. Szef chciał dowiedzieć się, co myśmy tam jeszcze odkryli o czym mu nie mówiliśmy i kto wymontował dyski, ale nic mu nie powiedziałem. Po kilku dniach przyjechała do naszego mieszkania policja i przeszukała wszystko, włącznie z naszą piwnicą. Niczego nie znaleźli. Wezwano mnie i wszystkie trzy dziewczyny na przesłuchane. Śledczy bardzo chcieli się dowiedzieć czy mówiliśmy coś o naszej pracy i kto mógłby być zainteresowany w przejęciu danych. Chcieli się również dowiedzieć czy ktoś mógłby być zainteresowany eliminacją naszego zespołu. Z Susan przebywaliśmy prawie cały czas. Pocieszaliśmy ją wszyscy razem i na zmianę, włącznie z Elen, która przecież również straciła Georga. Susan nie umiała dojść do siebie. Od razu po śmierci Jacka wziąłem od Susan laptopa Jacka, na którym był artykuł do publikacji i wsadziłem go do trefnego plecaka. U niej w domu też była rewizja. Powiedziałem Susan, aby nie informowała śledczych, że Jack miał laptopa, którego zabrałem. Starannie wyczyściłem również laptopa Georga ze wszystkich śladów naszego artykułu i naszego odkrycia. Wszystkie dane były już wyłącznie w plecaku. Po tygodniu usiadłem obok Evy, przytuliłem ją i powiedziałem: - Dzisiaj prześlę artykuł z naszym odkryciem do opublikowania w magazynie “Science”. Eva słuchaj mnie uważnie. Gdyby mi też coś się stało. Eva się rozpłakała. - Proszę cię, nie mów tak Thomas. Ja bez ciebie umrę. - Nie umrzesz, słuchaj mnie uważnie. Gdyby mi się coś stało, to w piwnicy naszego sąsiada są trzy duże torby. Jedna jest dla ciebie, jedną dasz Susan a jedną dasz Elen. Tutaj masz klucz od tej piwnicy. Pamiętaj, że on wraca za miesiąc i trzeba te torby stamtąd zabrać i oddać klucz od piwnicy do jego mieszkania. - Co w nich jest? - Zobaczycie potem, ważne żebyś o tym pamiętała. Cokolwiek by tam było to należy do was i nikomu o tym nie mówcie. Słuchaj dalej. Zaraz tam zejdę po to aby wysłać artykuł, bo jest tam laptop Jacka. W tej piwnicy oprócz tych toreb jest również plecak. Tam są wszystkie dane o naszym odkryciu. Dyski twarde i nośniki oraz notatki. Śledczy tego właśnie szukają. Gdybym ja też zachorował, to weźmiesz ten plecak i zawieziesz go do dziekana wydziału fizyki na uniwersytecie Stanforda. Powiesz, że kazałem ci to tutaj przynieść. Zrobisz to dopiero po opublikowaniu artykułu. To będzie głośne. Będą o tym mówić w telewizji. Będziesz wiedziała kiedy. Zrozumiałaś? - Tak - Powtórz. - Jedna torba dla Elen a druga dla Susan. - Tak, trzecia jest twoja. - Plecak mam zawieźć na wydział fizyki na Stanforda jak opublikują artykuł. - Dokładnie. - Thomas musisz to publikować? Może to od tego? - Muszę, obiecałem chłopakom. To nie od tego, to przecież niemożliwe. Zszedłem do piwnicy, wyjąłem z plecaka laptop Jacka. Znalazłem artykuł. Otworzyłem program pocztowy. Napisałem krótkiego maila do redaktorki “Science”, dołączyłem artykuł i trzymałem palec na padzie aby potwierdzić wysyłkę. W końcu kliknąłem “wyślij”. Stało się to, czego dokładnie się spodziewałem. Po raz pierwszy poczułem potworny ból w plecach. Ledwie doszedłem do domu. W domu trochę mi przeszło. Na drugi dzień poszedłem do znajomych już lekarzy w szpitalu. Przebadano mnie i polecono abym został w szpitalu. Nie zgodziłem się. Powiedziałem im wprost, że nie są w stanie mi pomóc. Wcale nie oponowali. Moja choroba, choć miała te same objawy, to przebiegała nieco mniej gwałtownie. Stanęło na tym, że wyposażono mnie w wózek, bo miałem problemy z chodzeniem i zobowiązałem się do przyjeżdżania codziennie do szpitala na badania i po leki. Eva została moją opiekunką. Pomagała mi we wszystkim, cały czas płacząc. Widziałem również, że po kryjomu modli się za mnie, choć to ukrywała. Po tygodniu. Siedziałem na wózku zamyślony, będąc na pogrzebie Jacka. Patrzyłem obojętnie na płaczącą Susan, ubraną w ciasną czarną sukienkę i próbowałem jakoś poukładać myśli. Wydarzenia ostatnich dwóch lat nakładały się na siebie tworząc tą dziwną, tajemniczą, tragiczną, historię. Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojej kochanej Evy: - Thomas, pora już jechać, muszę zawieźć cię do kliniki, musisz dostać leki. - Ok, Eva jedźmy już stąd. Odpowiedziałem. Mój stan zdrowia w kolejnych dniach zaczął się pogarszać. Oczekiwałem jakiś wieści od “Science”, ale na razie nic od nich nie dostawałem. W końcu nie byłem w stanie już samodzielnie wstać z łóżka i sam zdecydowałem, że pojadę do szpitala. Eva histeryzowała coraz bardziej. Ból się nasilał i dostawałem coraz większe dawki leków przeciwbólowych, aż w końcu i ja trafiłem na oddział intensywnej terapii. Położono mnie na tym samym łóżku, na którym umarł Georg. Eva nie odstępowała ode mnie. Prawie w ogóle nie spała. Lekarze byli bezradni i specjalnie tego nie ukrywali. Nie leczono mnie tak intensywnie jak Georga i Jacka. Może dlatego jeszcze żyłem. Rozmowa przychodziła mi z coraz większym trudem. Zdążyłem jeszcze pożegnać się z rodzicami, którzy przyjechali w ostatniej chwili. Potem straciłem przytomność w objęciach szlochającej Evy. Dwa dni później. Eva, Susan i Elen stały w trójkę pod salą intensywnej terapii. Elen z Susan pocieszały zapłakaną Evę. Przed kilkoma minutami przyszedł do nich lekarz i oświadczył: - Szykujcie się na najgorsze. Wyniki są bardzo złe. To odpowiedni czas aby pożegnać Thomasa. Odejdzie w przeciągu kilku godzin. Eva w objęciach Elen histeryzowała: - Thomas nie zostawiaj mnie! Ja żyję tylko dla ciebie. Po to mnie wtedy uratowałeś, żeby teraz mnie zostawić! Thomas nie odchodź! Susan zainteresowały słowa Evy. - Eva, o czym ty mówisz? Kiedy Thomas ciebie uratował? Eva zapłakana odpowiedziała: - Dziewczyny, ja już praktycznie nie żyłam, stałam na skraju przepaści, chciałam skończyć ze sobą, chciałam skoczyć i wtedy... Susan i Elen bardzo to zainteresowało. Susan dociekała: - Eva, mów co wtedy! - On do mnie zadzwonił, właśnie wtedy, w tym momencie. - Kto? - Thomas, dzięki niemu jeszcze żyje. - Co takiego?! Gdzie do ciebie zadzwonił? - Do mnie do Australii na Moreton. - Zadzwonił do ciebie ze Stanów jak chciałaś skoczyć w Australii? - Tak. Ja wiem że to dziwne. Też tego nie rozumiem. Susan i Elen doznały małego szoku. Eva kontynuowała: - Nigdy mu tego nie powiedziałam, on uratował mi życie. Nie chcę żyć bez niego. Susan i Elen patrzyły na siebie w zdumieniu. W końcu Susan się odezwała: - Eva, wiesz co, wcale nie jest pewne, że on o tym nie wiedział. - Jak to? O czym ty mówisz? - Oni coś odkryli, coś nadzwyczajnego, możliwe, że coś nie z tego świata. Oni wiedzieli więcej, niż może nam się wydawać. Susan stała chwilę w zamyśleniu aż wyraźnie się ożywiła. Dało się wyczuć, że nagle chce podjąć jakieś działanie. Mówiła głośno i szybko, prawie krzycząc: - Eva, co z tym artykułem? Wysłał go do “Science”? - Wysłał, ale źle. Odpowiedziała zdziwiona Eva. - Jak to źle?! - No dzisiaj dzwoniła do niego jakaś redaktorka z “Science”. Odebrałam telefon. Ona chciała z nim rozmawiać, ale powiedziałam jej, że on jest chory i jest w szpitalu. Ona mówiła żeby przesłał artykuł jeszcze raz bo był załącznikiem maila i się nie przesłał. Mówiła, że on chyba przez pomyłkę w ogóle go nie dołączył i żeby mu to przekazać. Zapomniałam o tym a on i tak jest nieprzytomny. - Co takiego? Eva czyli on go nie przesłał. - No chyba nie. Eva kontynuowała: - Słuchajcie on mi mówił, że gdyby mu się coś stało, to jak ten artykuł się ukaże, to mam zanieść jakiś plecak z dyskami na uniwersytet Stanforda. No, ale teraz, jeśli ten artykuł się nie przesłał to co ja mam zrobić? - Eva jaki plecak? O czym ty mówisz? - No, tam podobno jest wszystko na temat tego odkrycia. Wszystko tam jest, jakieś dyski, nośniki, notatki, on tak mówił. Susan intensywnie myślała: - “To odkrycie. To ono ich zabija. Chcą go ujawnić i... umierają.” Susan krzyknęła: - Eva! Gdzie ten plecak?! - W piwnicy od sąsiada. - W jakiej piwnicy? - No w tym domu gdzie Thomas wynajmuje mieszkanie. - W waszej piwnicy? - Nie, w tej z numerem 7, od sąsiada który wyjechał na kontrakt. - Masz klucz od tej piwnicy? - Tak, leży w salonie na stole. Taki z zielonym sznureczkiem, od kłódki. Susan wydała polecenie: - Dawaj klucze od mieszkania. Eva posłusznie podała jej klucze o nic nie pytając. Wtedy przyszedł ten sam lekarz: - Mamy najnowsze wyniki. To nie godziny, to minuty. Jest naprawdę bardzo źle. Eva znowu wpadła w histerię, ale Susan jej przerwała: - Eva uspokój się, idź do niego! Mów do niego! Musi żyć jeszcze przez godzinę! Elen jedziesz ze mną, pomożesz mi. Elen i Susan wybiegły ze szpitala. Dobiegły do auta Elen bo było bliżej. - Dajesz do ich mieszkania, najszybciej jak umiesz. - Co chcesz zrobić? - Zobaczysz. Dziewczyny wbiegły po schodach, otwarły drzwi od mieszkania, chwyciły wskazany kluczyk i zbiegły do piwnicy. Otwarły piwnicę numer 7 i Susan chwyciła plecak z laptopem, dyskami i komputerowymi nośnikami. Wybiegła z budynku wraz z Elen. Dobiegły do auta. - Elen jedź ! - Gdzie? - Na most! - Na jaki most? - Jak to jaki? Na ten z którego chciałaś skakać! Elen zrozumiała co Susan chce zrobić. Koła gwałtownie zapiszczały. Elen pędziła niemal tak samo szybko jak Georg, który jechał swoją Hondą, aby ratować jej życie. Dziewczyny zatrzymały auto przy krawężniku, przy przęśle i wbiegły z samochodu. - Gdzie chciałaś skakać? - Tu, dokładnie w tym miejscu. Susan podeszła do barierki i wyrzuciła plecak. Zanim usłyszały plusk, to minęło kilka długich sekund. Plecak długo jeszcze niesiony prądem opadał na muliste dno rzeki Guadelupe. W końcu znalazł swoje miejsce wiecznego spoczynku, głęboko pod korzeniami przybrzeżnego, dawno obumarłego drzewa. Minie kilkanaście lat zanim zjawiska chemiczne zachodzące w środowisku wodnym bezpowrotnie usuną wszystkie zawarte na dyskach dane. Jednak proces ten jest nieunikniony i w żadnym razie, nieodwracalny. - Obym miała racje i nie było za późno. Jedziemy do szpitala. Susan podsumowała ich nagłą akcje spokojniejszym głosem. …………….. * Uniwersytet Stanforda (ang. Stanford University) – prywatna uczelnia w Stanfordzie, w Dolinie Krzemowej, w bezpośredniej bliskości miasta San Jose. Jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów świata. * CDC - Centers for Disease Control and Prevention - amerykański odpowie- dnik Sanepidu. ......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  8. Miasto San Jose. Dwa lata po Lilian Day. Byliśmy w trójkę w laboratorium pochłonięci naszymi zajęciami. Jack nie umiał dodzwonić się do swojej świeżo poślubionej żony. - Kurde, dzwonię i dzwonię, dlaczego nie odbiera? - Jack, czy to coś ważnego? Zapytałem. - Mieliśmy razem jechać na zakupy, umówiliśmy się, że zdzwonimy się razem i od rana nie odbiera mi telefonu. Miała na mnie czekać. Wtedy Georg wpadł na pomysł: - Jack odpal Teddy‘ego i ją zlokalizuj. Ja też się odezwałem: - Trzeba sprawdzić, może być z kochankiem. - Chłopaki, dwa tygodnie po ślubie? - Dusza kobieca, nieprzenikniona jest. Ale raczej telefon jej się rozładował. Śmialiśmy się w trójkę, Jednak Jack podchwycił pomysł. Georg masz racje, muszę wiedzieć gdzie jest. Może poszła na te zakupy beze mnie. Jack uruchomił urządzenia i zlokalizował Susan. Rzeczywiście było tak, jak się tego spodziewał. Robiła zakupy bez niego. Już miał przerwać transmisję kiedy Georg go powstrzymał. - Czekaj, nie wyłączaj! - Co chcesz? - Thomas, choć zobacz! Zawołał mnie. Georg coś zauważył i nawiązał nowe połączenie. Patrzyliśmy w trójkę jak zahipnotyzowani. Jack opadł z wrażenia na krzesło. - O ja pierniczę. - No stary, gratuluję. - Ja też. Dodał Georg. Znaliśmy już dobrze obserwowane zjawisko. Georg zauważył sygnał związany na stałe z Susan. Sygnał pochodził od płodu. Susan była w ciąży, bardzo wczesnej. Około drugiego tygodnia. Ale my już wiedzieliśmy, że to dziewczynka. Jackowi mowę odebrało. Tylko się gapił w monitor i sprawdzał czy się nie pomyliliśmy. Odezwałem się : - Nie próżnujecie z Susan po tym ślubie. - Co się czepiasz, to chyba naturalne. - Eee, no chłopie, no pewnie. Jack pora nadać jej imię. - Ma kilkanaście dni. - No właśnie. Jack po chwili namysłu: - Bardzo podoba mi się takie jedno imię dla dziewczynki. Ale chyba jest francuskie. Nie wiem czy Susan się zgodzi. - No dajesz? - Lily-Rose. Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem. - Ale na razie, nic nie mogę jej powiedzieć. Poczekamy aż sama powie, że jest w ciąży. Cieszę się chłopaki, idziemy do pubu? - A twoje zakupy? - Przecież już je robi sama. Kilka dni później. Tak się złożyło, że zostałem sam w laboratorium. Chłopaki już poszli a i ja miałem się zbierać. Bawiłem się sprzętem i przełączałem kolejno różne, znalezione losowo osoby na całym świecie. W pewnej chwili znalazłem coś, co różniło się od pozostałych. Nasz sprzęt był tak ustawiony, że jako pierwszy pokazywał obraz na monitorze wzroku. Czyli to, co dana osoba widziała w tym momencie. Obrazy były różne, ale łączyła je jedna wspólna cecha. Albo były kolorowe albo z dominacją jednej barwy. Ten przekaz, który przypadkowo załączyłem był inny. Na monitorze wzroku nie było niczego. Nie było żadnego koloru, tak jakby brak było jakiegokolwiek sygnału. Widziałem tylko, że nadawcą jest młoda dziewczyna w Kanadzie. Przekaz mnie zainteresował i skupiłem uwagę na monitorze wyobraźni. To co tam zobaczyłem bardzo mnie zdziwiło i zafascynowało. Pierwszy raz oglądałem taki widok, a już naprawdę sporo żeśmy się z chłopakami naoglądali. Dziewczyna powoli szła ulicą dużego miasta. Postacie i otoczenie rysowane były wyłącznie przeźroczystymi konturami na przeźroczystym tle. Jednak były bardzo wyraźne. Co ukazywał obraz? Ulice oraz budynki pozbawione były perspektywy. Wyglądały jak na rysunku małego dziecka. Ulice nie zwężały się w miarę oddalania się od dziewczyny, ale miały taką samą szerokość. Budynki były widoczne, ale tylko te oddalone o kilkadziesiąt metrów. One również nie zmniejszały się wraz z odległością. Dalej wszystkie zabudowy ulic były zarysowane wspólnym konturem. Wszystkie budynki wyglądały niemal tak samo. Miały prostokątny kształt a różniły się tylko wielkością. Nie miały okien. Po ulicach szybko przesuwały się samochody. Wszystkie tej samej wielkości, były takie same. Miały nadwozie i cztery koła, ale wszystkie osobowe nie różniły się od siebie. Tak samo było z ciężarówkami. Wszystkie były duże i wszystkie tak samo wyglądały. Samochody zamiast grilli miały groźne twarze, przypominające oblicza drapieżnych zwierząt. Za każdym razem, jak któryś z pojazdów przejeżdżał ulicą w pobliżu dziewczyny, ona zwalniała nieco i tak już powolny krok. Na ulicy mijali ją tacy sami ludzie. Czasami dziewczyna rozpoznawała płeć osoby i wtedy postać nagle przyjmowała kształt charakterystyczny dla kobiety czy mężczyzny. Taki jak na prostych dziecięcych rysunkach albo na piktogramach. Dziewczyna cały czas miała wyraźnie podwyższone tętno, tak jakby cały czas się czegoś bała. Wskaźnik niepokoju był u niej widoczny na monitorze wyobraźni. Bardzo ciekawy był również dźwięk z mikrofonu słuchu. Był nadzwyczaj wyraźny i wrażliwy na każdy nowy ton. Dziewczyna doszła do przejścia dla pieszych i się przed nim zatrzymała. Słyszała kroki przechodzących obok niej ludzi, ale ona stała. Dopiero po usłyszeniu charakterystycznego sygnału dźwiękowego ruszyła, najpierw bardzo niepewnie i ostrożnie a następnie już śmielej na drugą stronę. Bardzo szybko zorientowałem się że jest niewidoma. Musiała być niewidoma od urodzenia, bo jej mózg nie był w stanie wyobrazić sobie żadnej barwy oraz nie rozumiał zjawiska perspektywy. Po przejściu kilkuset metrów nagle zauważyłem, że wyraźnie się ożywiła i coś zaczęło przyciągać jej uwagę. Trudno powiedzieć żeby na coś patrzyła, ale na monitorze wyobraźni tak właśnie to wyglądało. Jej uwaga skierowana była na osobę która zbliżała się do niej. Zauważyła tą osobę z odległości kilkudziesięciu metrów. Prawdopodobnie pierwszym bodźcem był indywidualny odgłos kroków. Być może była w stanie rozpoznawać także subtelne różnice zapachu. Zbliżająca się osoba nie miała nieokreślonego, prostego kształtu, jak pozostali ludzie, ale była rozpoznawana przez dziewczynę wyraźnie i szczegółowo. To był młody, przystojny mężczyzna. Choć nie zdradził się ani słowem, ani żadnym dźwiękiem, to dziewczyna już w odległości kilku metrów od niego rozłożyła ramiona do czułego przywitania. Chłopak znalazł się w jej objęciach i również czule ją przytulił i pocałował. Przełączyłem urządzenia na niego i zobaczyłem ją jego oczami. Była ładna, zgrabna, choć skromnie ubrana i bez makijażu. Miała ciemne okulary. Przytuliła się do niego i poszli już razem pewnym krokiem, jak zwyczajna zakochana para, którą w rzeczy samej byli. Przełączyłem się z powrotem na nią i zobaczyłem, że niepewność i strach od razu zniknęły. Wskaźnik niepokoju zniknął z ekranu a pojazdy nie miały już oblicza dzikich zwierząt. Jej tętno się uspokoiło. Zaczęli rozmowę od czułych słówek a potem rozmawiali już o swoich studiach. Oboje studiowali językoznawstwo na uniwersytecie. Oboje rozmawiali już płynnie w kilku obcych jeżykach. Wyłączyłem sprzęt. Czułem się trochę nieswojo. Miałem kiepski nastrój bez konkretnego powodu. Tak, jakbym podświadomie przeczuwał, że nadchodzące wydarzenia zmienią zupełnie moje życie i będą należały do najtragiczniejszych, z jakimi kiedykolwiek przyjdzie mi się zmierzyć. ***** Miasto San Jose. Rok 2046. Dwa lata po Lilian Day. Do Epilogu. - Jack stało się nieszczęście. - Co się stało? W słuchawce słyszałem roztrzęsiony głos Elen. - Georg zachorował, zabrali go do szpitala. - Co takiego? - Pisał coś od kilku dni na komputerze. Siedział przy tym całymi dniami i nagle wczoraj bardzo zabolały go plecy. Już kiedyś miał taki ból, ale szybko mu przeszedł a dzisiaj mu nie przechodziło i w końcu wezwałam ambulans. - W jakim jest szpitalu? Elen podała nazwę szpitala. - Zaraz do niego pojadę. Przecież nie chorował na nic, to pewnie nic groźnego. - Ja też zaraz tam jadę. Jack to nie wyglądało dobrze, to na pewno coś poważnego. Nie miałem jeszcze pojęcia, że ten telefon jest zwiastunem całego szeregu nieszczęść, które na nas spadną. Serię tragicznych zdarzeń zapoczątkowała decyzja, którą podjęliśmy wspólnie z Jackiem i Georgiem na weselu. Zdecydowaliśmy, że napiszemy artykuł do „Science”, nie mówiąc o tym naszemu szefowi. Postanowiliśmy powoli przygotowywać nasze dziewczyny na to, że szykują się zmiany w naszym życiu. Powiedzieliśmy im, że będziemy publikować ważne odkrycia, których dokonaliśmy wspólnie bez zgody naszych pracodawców. Przewidywaliśmy, że zakończy się to końcem pracy w tym ośrodku. Dziewczyny się niepokoiły i dziwiły, jednak my zapewnialiśmy je, że pomimo chwilowych zawirowań na pewno wszystko skończy się dla nas dobrze, a o środki do życia nie muszą się martwić. Informowaliśmy je ogólnie, bez żadnych szczegółów. Chcieliśmy aby nie przejmowały się tak bardzo. Byliśmy pewni, że wszystko mamy pod kontrolą. Jednak nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że tak nie będzie a nieszczęście przyjdzie gwałtownie ze strony, z której nikt z nas się nie spodziewał. Niestety zgodnie z regułą, że nieszczęścia zazwyczaj do nas przychodzą z tej strony, z której w ogóle się ich nie spodziewamy. Dziewczyny nam ufały, widziały że umiemy sobie dobrze radzić i stanowimy silny zespół. Jednak to co się wydarzyło, zupełnie zmieniło życie całej naszej paczki. Etap naszego radosnego, pełnego swobody i zabawy, fajnie poukładanego i dającego tyle satysfakcji życia, gwałtownie i bezpowrotnie się zakończył. Wiedziałem o czym mówiła Elen. Wiedziałem że Georg pisze artykuł do „Science” bo wspólnie tak właśnie zdecydowaliśmy. Właściwie to Georg zgłosił się na ochotnika, że to zrobi i my na to przystaliśmy. Wiedziałem również, że Georg umówił się już z redakcją magazynu, że w przyszłym tygodniu prześle artykuł do oceny wydawnictwa i że już prawie go ukończył. Nie czuliśmy się specjalnie nielojalni w stosunku do naszego szefa i instytutu badawczego, który nas zatrudnił. Przez dwa lata zrealizowaliśmy wszystkie cele, jakie przed nami postawiono. Opracowaliśmy nowy sposób programowania komputerów kwantowych, co powinno znacznie ułatwić ich zastosowanie w szerszym, niż do tej pory zakresie. Opracowaliśmy podstawy budowy komputera kwantowego nowej generacji, opartego o wykorzystanie nowo odkrytej cząstki oraz nowy system łączności w oparciu o “telegraf kwantowy”, który może być wykorzystywany w wojsku. Już same te osiągnięcia plasowały naszą trójkę w gronie najzdolniejszych i najbardziej wydajnych zespołów naukowych w kraju. Zapracowaliśmy uczciwie na nasze pensje. Nie oszukiwaliśmy i nie wykorzystywaliśmy naszego pracodawcy. Nasze odkrycie powstało niejako przy okazji naszych badań i było dziełem czystego przypadku. Nie miało wiele wspólnego z zadaniami, które nam powierzono. Przynajmniej my tak to ocenialiśmy. Wszedłem do szpitala i chciałem iść prosto do sali w której leży Georg. Lecz ku mojemu zdumieniu pielęgniarka mnie powstrzymała i poinformowała że Georg znajduje się na oddziale intensywnej terapii. Zdrętwiałem z przerażenia. - “Co takiego???” Pomyślałem. Pod salą była już zapłakana Elen oraz Susan z Jackiem którzy ją pocieszali. Był tam również lekarz, który opiekował się Georgiem. Słyszałem jak dzwonił do jego rodziców z zaleceniem aby pilnie jechali do San Jose. Zrozumiałem jak poważna musi być sytuacja. Elen płacząc zapytała się lekarza: - Panie doktorze, co mu jest? - Kim pani jest dla pacjenta? - Jestem jego narzeczoną, mieszkamy razem. A oni są naszymi przyjaciółmi. - Dokładnie nie wiemy dlaczego choruje. Jego organizm, jego system odpornościowy walczy z komórkami jego własnego szpiku. To choroba autoimmunologiczna o nie do końca znanym podłożu. - Jaki jest jego stan? - Nie będę was okłamywał. Stan jest bardzo ciężki, rokowania złe. Robimy wszystko co w naszej mocy. Zamilkliśmy przerażeni. W końcu ja zapytałem: - Ale co jest źródłem tej choroby, co ją spowodowało? - Szczerze mówiąc nie mamy pojęcia. Zrobiliśmy badania które wykluczyły przyczyny zewnętrzne. Nie znaleźliśmy śladów zatrucia jakimiś lekami, używkami czy innymi substancjami chemicznymi. Nie jest również napromieniowany ani zarażony jakimś wirusem lub niebezpieczną bakterią. Nie wiemy dlaczego zachorował. To dla nas również bardzo dziwne i zagadkowe. - Jest przytomny? - Jeszcze jest, ale za chwilę wprowadzimy go w stan śpiączki. - Możemy iść na chwilę do niego? - Tak, chodźmy razem. Weszliśmy wszyscy za szklaną ścianę sali intensywnej terapii. Georg leżał bezwładnie na łóżku podłączony do różnych urządzeń. Słyszeliśmy dźwięk pulsometru. Elen wzięła go za rękę. Georg otworzył oczy. Przy Elen stał Jack. Georg słabym głosem wyszeptał: - Jack. Jack zbliżył się do Georga i przystawił ucho do jego ust. Usłyszał jedno słowo: - Opublikuj. Georg zamknął oczy i zasnął. To było ostatnie słowo które wypowiedział. Nazajutrz dowiedzieliśmy się, że Georg nie żyje. Zmarł osiem godzin później. Był to szok nie do pojęcia dla całej naszej piątki. Nie rozumieliśmy co właściwie się stało. Po trzech dniach byliśmy wspólnie na pogrzebie Georga. Na prośbę Elen, jego rodzice zdecydowali, że pochowają go w San Jose. Płacz, łzy i wielki smutek oraz obraz zrozpaczonej Elen w ramionach Susan i Evy. Eva śmierć Georga przeżyła prawie tak silnie jak Elen. ***** Siedzieliśmy z Jackiem we dwóch w naszym laboratorium i patrzyli na siebie. Nie było nas tu od dwóch tygodni. Przyszliśmy tu pierwszy raz od śmierci Georga. - Thomas, co to było? Co się stało? - Nie mam pojęcia. - Dlaczego umarł? Przecież był młody i zdrowy. Co mu się stało? - Nie wiem, nikt nie wie, jego rodzice nie wiedzą, lekarze nie wiedzą, Elen nie wie. - Co robimy dalej? - Nie wiem? Będziemy tu dalej pracować? - Ja już nie chcę tu pracować. Nie mogę patrzeć na te sprzęty ze świadomością, że Georga już nie ma. Nie będę tu przychodził. To już nigdy nie będzie tak jak było. - Ja myślę tak samo. Zostawmy to na razie, tak jak jest. Gadałem z Edwardem. Powiedziałem mu, żeby dał nam miesiąc wolnego. Zgodził się bez żadnych pytań. Powiedział, że nasze laboratorium będzie na nas czekać. Trzeba opublikować artykuł i zobaczyć co będzie się dalej działo. - Pewnie problem pracy tutaj sam się rozwiąże. - Pewnie tak, ale nie wiadomo. Nie wiadomo jak instytut zareaguje na nasze odkrycie. Nie rezygnujmy na razie. Zobaczymy czy sami się nas pozbędą. - Ok, niech tak będzie. Thomas muszę cię o coś zapytać. Powiedz mi czy to, że Georg zmarł, może mieć coś wspólnego z tym co odkryliśmy? - Ciągle myślę o tym samym. Z naukowego punktu widzenia, nie może. Chyba, że dzieją się tu rzeczy których nie rozumiemy. - Co robimy dalej? - Jak to co, publikujemy. Masz ten artykuł? - Tak, zabrałem go od Elen tydzień temu. Trzeba go tylko dokończyć. - Kto to zrobi? - Jak już go mam, to go dokończę. - Jack, na pewno chcesz to zrobić? - Co? dokończyć? - Publikować. - Thomas, o czym ty w ogóle mówisz. Dokończę artykuł i go publikujemy. Ty masz jakieś wątpliwości? - Nie mam. Trzeba publikować, to może być największe odkrycie tego stulecia. Zasłużyliśmy na to. - W tym tygodniu go dokończę. Elen mówiła, że ta redaktorka z „Science” dzwoniła i pytała się o ten artykuł. Zadzwonię do niej i powiem, że będzie małe opóźnienie, ale go dostanie. Po trzech dniach. Siedziałem w domu jak zadzwonił telefon. Byłem sam. Eva po pogrzebie Georga poleciała na Moreton. Musiała pozałatwiać tam jeszcze jakieś sprawy. Umówiliśmy się, że wróci za tydzień. Planowaliśmy wspólne życie, było nam razem dobrze i śmierć Georga w żadnym razie tego nie zmieniła. Odebrałem, dzwonił Jack: - Skończyłem, będziesz czytał? - Pewnie że tak. Przyjedź, poczytamy razem, jestem sam. Eva wyjechała na pare dni. - Wiesz co, pośle ci go mailem. Trochę źle się czuje. - Co ci jest? - Coś plecy trochę mnie bolą. - Ok, poślij mailem, potem ci oddzwonię. - Jak powiesz że może być, to jutro posyłam go do wydawnictwa. Już się tam umówiłem. - Ok. Odłożyłem telefon. Jeszcze wtedy w ogóle nie zwróciłem uwagi na to, co powiedział Jack o bolących plecach. Przez myśl mi nie przeszło, że to może być początek tajemniczej choroby, która niecały miesiąc temu, zabiła Georga. Po chwili odebrałem maila. Czytałem artykuł. Nie był długi, miał siedemnaście stron. Zwięźle, dobrze napisany. Poparty naukowymi przykładami. - “Kto w to uwierzy?” Myślałem. Będą o nas mówić w telewizji. Tylko o nas. Było późno, płożyłem się spać. Długo nie mogłem zasnąć. Rano zadzwonił telefon. Dzwoniła zapłakana Susan: - Thomas, wymyśl coś, ratuj, Jack jest chory. - Co mu jest? - Daje ci go. - Jack, co ci jest? Usłyszałem słaby głos Jacka. - Ledwie umiałem wstać z łózka. Susan pomaga mi się ubrać. Zaraz jedziemy do lekarza. Thomas słuchaj, mam to samo na co umarł Georg. - Skąd wiesz? - Te same objawy, tak samo źle się czuję, tak samo bolą mnie plecy, drętwieją mi nogi. To może być jakiś czynnik środowiskowy. - Jaki? - Nie mam pojęcia. Dziewczyny są zdrowe. Może coś z naszego laboratorium. Może coś nam tam szkodzi? - Przez ostatni miesiąc prawie w ogóle tam nie byliśmy. Powiedz to wszystko lekarzowi. Artykuł wysłałeś? - Jeszcze nie. Nie mam teraz do tego głowy. - Ok, później to zrobimy. Mam wam pomóc? - Nie, zaraz wyjeżdżamy . Susan mi pomoże, zadzwonię potem do ciebie. ......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  9. Miasto San Jose. 20 miesięcy po Lilian Day. Rok 2045. Historia Elen ciąg dalszy. Przeżywaliśmy wszyscy wciąż świeże i radosne wspomnienia wesela Susan i Jacka, które odbyło się kilka dni temu. Fiutek-rezolutek też potajemnie wyciskał nam jeszcze łzy z oczu. Właśnie takie uroczystości uświadamiały nam, jaką zgraną byliśmy paczką i jak bardzo cieszyły nas wzajemne spotkania i przygody. Śmialiśmy się z niepewności Jacka w roli “pana młodego“. Po zakończeniu oficjalnej części uroczystości, mieliśmy z Georgiem i Jackiem sporo wspólnego czasu na rozważanie różnych opcji naszego dalszego działania. Ciągle zastanawialiśmy się co zrobić z naszym odkryciem. Tak, nawet na jego weselu o tym rozmawialiśmy. Żyliśmy tym tematem. Stwierdziliśmy, że już czas go finalizować. Jednak po weselu Georg ciągle jeszcze potrzebował naszych urządzeń. Musiał zakończyć jeszcze jedno zadanie. Bardzo chciał to zrobić dla Elen. Georg okresowo inwigilował Carla i Michaela. Kontrolował postęp budowy ich życiowej inwestycji a w szczególności terminu odbioru ich wieżowca. Prace budowlane szły bardzo sprawnie. Michael rzeczywiście wszystko świetnie obmyślił aby zwielokrotnić zysk z niedawno zakupionej, bardzo atrakcyjnej działki budowlanej w centrum San Jose. Po niecałych ośmiu miesiącach duża inwestycja została zakończona i nadszedł czas odbioru wieżowca w stanie surowym i przekazanie go głównemu inwestorowi. Byl to również czas finalizowania transakcji i konsumowania zysku. Wraz ze zbliżaniem się do odbioru budynku, samopoczucie Carla i Michaela stawało się coraz lepsze. Zarezerwowali sobie już pobyt na Hawajach. Wybrali starannie pensjonat, nie pod kątem bliskości plaży i egzotycznej natury, ale pod kątem jakości świadczonych tam usług seksualnych. Byli gotowi do zakończenia formalności. Georg podsłuchiwał, że cząstkowe odbiory techniczne idą bardzo sprawnie, a inspektorzy nie mają żadnych zastrzeżeń co do jakości wykonanych prac. Za dwa dni, w siedzibie firmy inwestora, miała odbyć się narada, która zakończy odbiór techniczny i otworzy drogę Carla i Michaela do wielkiego profitu. Za kilkanaście dni z ludzi bogatych, obaj staną się bardzo bogaci, a ich status społeczny przesunie się o kategorię wyżej. Georg usiadł koło Elen. - Elen musimy porozmawiać. - Tak? - Dowiedziałem się, że za dwa dni zostanie zakończony odbiór inwestycji Carla i Michaela na działce Santa Clara Street 230.Zarobią bardzo dużo pieniędzy. - Georg, w życiu. Ja ich zadenuncjuje, ja pójdę i wszystko powiem tym, którzy tą wieżę chcą kupić. - Chcesz to zrobić sama? To ryzykowne. - Sama, Georg sama, w nosie mam ryzyko. Ja przez nich już bym nie żyła gdyby nie ty. Tylko nie wiem czy mi uwierzą. - Uwierzą ci, mam coś dla ciebie, zobacz. Georg pokazał Elen ekspertyzę budowlaną, wykonaną przez firmę Geotech. Tą, która wskazywała na duże przekroczenia zawartości rtęci w gruncie na tej działce. Następnie kontynuował rozmowę: - Do inwestorów sama nie pójdziesz. Mogliby nie traktować cię poważnie. Poślę im jutro tą ekspertyzę bezpośrednio kurierem do rąk własnych prezesa. To powinno wystarczyć aby transakcja nie doszła do skutku a Carl i Michael zostali ze swoją bezużyteczną wieżą. Zresztą, jak inwestor zgłosi to do urzędu miasta, a będzie musiał to zrobić, to Carl i Michael nie dość, że nie dostaną ani centa, to będą musieli jeszcze na koszt swojej firmy tą wieżę rozebrać i wymienić cały grunt na tej działce, do głębokości 30 metrów w głąb. To ich zrujnuje. Mało kto by to udźwignął. Będą załatwieni. Elen słuchała Georga jednocześnie przeglądając ekspertyzę. - Georg, to zamówił Shmith? - Tak. - Oni chcieli wcisnąć nam tą gównianą działkę w pełnej świadomości, że się do niczego nie nadaje. - Dokładnie. - Te dranie chcieli zrujnować mojego pracodawcę. - Tak. - A Michael i Carl wiedzą o rtęci? - Chyba nie. - To skseruj to, ja sama im to zaniosę. - Na pewno tego chcesz? - Georg czy ja tego chcę? Przecież wiesz co oni mi zrobili. Ja tego potrzebuję. - Niczego nie muszę kserować, masz tu drugą kopię. Uważaj na siebie. To niebezpieczne. Nie wiadomo jak się zachowają. Chodzi o wielkie pieniądze. - Pójdę tam jutro rano, wprost do ich siedziby. Chcę widzieć ich miny. Elen przytuliła się do Georga: - Kocham cię. - Nie boisz się? - W życiu. Nazajutrz rano. Elen zdecydowanym krokiem weszła do budynku firmy Carla i Michaela. Trzymała w ręku teczkę z ekspertyzą Geotechu. Weszła wprost do sekretariatu szefów. Obaj razem rozmawiali o szczegółach planowanego wyjazdu na Hawaje. - Słyszałem, że młode Tajki są bardzo namiętne. Będzie wspaniale. - O tak. A jakie cyce mają... ech. Michael rozmarzony siedział z nogami na biurku i rękami założonymi na głowę. Carl zaproponował: - Po małej whisky? - Pewnie że tak. - Nie za wcześnie? - A gdzie tam, przy takiej okazji. Carl nalał drogą whisky do dwóch szklanek. Zadzwoniła sekretarka. - Jakaś pani chce wejść do panów prezesów. - Nikogo nie wpuszczaj. - Ale mówi, że to ważne, ma jakieś ważne informacje. Mówi, że panowie ją znają. - No dobra wpuść ją na chwilę. Elen weszła do gabinetu. Michael gwałtownie zareagował. - Carl, czy ty to widzisz? - Tak jej było dobrze, że sama znowu przyszła. Czego tu chcesz? Spadaj stąd bo wezwiemy ochronę. - Nie tak szybko kutasy. Mam dla was prezent, prezent niespodziankę. To tak na zakończenie naszej znajomości, żebyście dobrze pamiętali jak wam ze mną było dobrze. Elen wrzuciła na biurko ekspertyzę, wprost pod nogi Michaela. - Co to za gówno? - Sami zobaczcie. To z pewnością was zainteresuje. Michael przeczytał tytuł: -“Ekspertyza toksyczności gruntu na działce budowlanej Santa Clara Street 230. Nr działki ...”. Zaczął z uwagą przeglądać dokument. Carl dołączył do niego. Po chwili obaj byli całkowicie pochłonięci lekturą, tak jakby świat wokół nich przestał istnieć. Szybko przeglądali tabele z wynikami, aż w końcu zagłębili się w analizę wniosków. Ich oblicza stawały się coraz bardziej czerwone a Carl dostał jakiegoś nerwowego tiku i zaczął mrugać. W końcu Michael się odezwał: - Skąd to masz? - Nie twoja sprawa kutasie. Ciekawe co? Powiem wam więcej. Wiem że jutro ma być podsumowanie odbiorów waszej wysokiej wieży. Tak sobie myślę, że fajnie by było zainteresować tym dokumentem waszego inwestora. Wiecie kutasy, wydaje mi się, że ten wasz inwestor będzie chyba musiał trochę obniżyć cenę swoich apartamentów, ponieważ będzie musiał poinformować nabywców swoich bardzo drogich lokali, że będą całe życie musieli wdychać opary rtęci. Podobno od tego to nawet nos może odpaść. Wyobrażacie sobie. Bardzo bogaty pan albo bardzo bogata pani i bez nosa? Elen szeroko się uśmiechnęła. Carl zwrócił się do Elen zupełnie innym, łagodnym tonem: - Elen, po co zaraz ich o tym informować? Odkupimy to od ciebie. To naprawdę jest wiele warte. Damy ci za to sto tysięcy dolarów. Przecież nikt nie musi wiedzieć. Żadne nosy im nie odpadną. Przepraszamy cię za tamto. - Carl, jakiś ty się dobry dla mnie zrobił. Do rozmowy włączył się Michael: - Elen prosimy cię, mamy rodziny. - Co takiego? Ty masz czelność mnie o coś prosić? Ok, proście. Na kolana kutasy, oboje. Carl i Michael spojrzeli na siebie, aż w końcu obaj uklęknęli przed Elen. Ona wtedy gwałtownie otworzyła drzwi i zawołała do sekretarki: - Chodź tu na chwilę. Kobieta weszła do środka i z niedowierzaniem patrzyła na klęczących Carla i Michaela. Elen powiedziała do niej: - Popatrz jak teraz wyglądają. Ciesz się razem ze mną. Oni mnie zgwałcili. Uważaj żeby ciebie nie spotkało to samo. Elen gwałtownie się odwróciła i wyszła z gabinetu. Udała się wprost do wyjścia z budynku. Biegł za nią Carl i krzyczał błagalnym głosem: - Elen, dogadajmy się, dostaniesz za to milion! Uciekła stamtąd jak najszybciej. Zemsta to to, czego naprawdę potrzebowała. ***** Po kilku tygodniach w lokalnej telewizji mówiono o bankructwie znaczącej firmy z branży handlu nieruchomościami. Wskazywano na bardzo trudną sytuację dwóch głównych udziałowców, którzy zmuszeni byli zwrócić się o ochronę do policji, ponieważ mafia meksykańska wydała na nich wyrok. Ochroną objęto również ich rodziny, umieszczone w lokalach socjalnych. Komornik zamierzał przystąpić do licytacji ich domów. Dziennikarz, który przedstawiał ten przypadek informował, że porachunki z tą mafią nigdy dobrze się nie kończą, a ofiary są prześladowane całymi latami. ..................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  10. Trzy miesiące później. Byliśmy razem w trójkę w pracy i Georg zagadał do Jacka: - Jack, mówiła ci Susan, że dziewczyny organizują wieczór panieński? - No coś tam mówiła, do jakiejś restauracji idą razem czy coś tam. My jesteśmy zaproszeni? - Oczywiście że nie i nie do jakiejś, ale ja wiem do jakiej, podsłuchałem je przypadkowo jak się umawiały przez telefon. - Do jakiej? Żywo zainteresowaliśmy się z Jackiem. Georg kontynuował: - Otóż moi drodzy koledzy nasze dziewczyny idą do klubu “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz” w centrum San Jose. - “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz” a cóż to takiego? - To jest lokal ze striptizem. Specjalizują się w organizacji wieczorów kawalerskich i panieńskich. I drodzy przyjaciele w przypadku wieczoru panieńskiego to jest męski striptiz. - Co takiego? Męski striptiz ?! Panowie to zdrada. Kto im pozwolił? Kto tam ma być ? - Idą w piątkę: Susan z koleżanką Sandy, Elen, Jennifer i Eva - Na męski striptiz?! - Tak. - To jędze, mówiły wam coś? - A gdzie tam. Susan mówiła, że idą tak sobie razem pogadać. - No pogadać akurat, chyba popiszczeć. - Dobry Boże, co tam się może dziać, przecież to nasze kobiety. Żywo mnie to zainteresowało. - Chłopaki, wejdźmy na stronę tego “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz”. Zobaczymy co to też tam, ma się wydarzyć. Weszliśmy do internetu i czytaliśmy ogólny program eventu w wersji dla kobiet: -“Zakazane słowa, test na żonę, nauki przedmałżeńskie, jeszcze nigdy nie, konkurs rzeźbiarski, Fiutek-Rezolutek.” - Konkurs rzeźbiarski? Zaciekawiło mnie. - Tak Thomas. Tu masz szczegółowy opis. Eva dostanie ogórek i nożyk i będzie musiała wyrzeźbić twojego wacka. - Matko. - O, te nauki przedmałżeńskie też fajne. - Na czym polegają? - Dziewczyny muszą założyć prezerwatywę na banana bez użycia rąk. - Potem kolacja, dania do wyboru, potem panie zapraszane są na wspólną salę i tam będzie striptiz, potem na zakończenie - “Fiutek-Rezolutek”. -“Fiutek-Rezolutek”, co to takiego? - Nie słyszałeś o “Fiutku -Rezolutku”? A ty Jack? - Pewnie że słyszałem, każdy programista o tym wie, to jest super. Niektórzy specjalnie przychodzą na te eventy właśnie dla fiutka. - Co to jest? - To jest zabawka. Ale kolego nie byle jaka. To absolutnie technicznie topowa zabawka naszych czasów. Połowy lat 40-tych XXI wieku. Firma amerykańska, która kiedyś specjalizowała się w produkcji znanych na całym świecie laleczek, w latach 30-tych XXI wieku odkupiła od Japończyków technologię i zaczęła produkcję zaawansowanych technologicznie zabawek. A potem już nie tylko zabawek, ale różnego rodzaju robocików użytkowych. - Zabawek? - Tak. Różnego rodzaju pieski, kotki, misie ,laleczki, robociki z którymi można normalnie rozmawiać. One chodzą, tańczą śpiewają. Mogą mieć zastosowanie edukacyjne, mogą uczyć dzieci i nie tylko dzieci, języków obcych albo czegokolwiek chcesz. Towarzyszą też ludziom starszym. Wchodzą w interakcję z użytkownikiem. Są doskonałe. Możesz gadać z nimi o czym chcesz. Rozmawiając z nimi, często odnosi się wrażenie prawdziwej inteligencji. Te zabawki są podobno bardzo bliskie spełnienia testu Turinga*. Trochę jedynie zbyt wolno “myślą”. - Co takiego? Naprawdę? Jak działają? - Mają wbudowane sensory i serwomechanizmy, silniczki różnego rodzaju. Mają kamerki zamiast oczu, są w stanie mierzyć tętno i ciśnienie, mają procesory na których mają oprogramowane takie funkcje jak sposób poruszania się, mimikę twarzy itp... ale centrala ich “świadomości” jest w serwerowni firmy. Jeśli działają, to muszą być połączone przez szybkie łącze internetowe ze swoją centralą. Tworzą pliki z zapytaniem w czasie rzeczywistym. W centrali potężne, najbardziej zaawansowane maszyny, przetwarzają ogromną bazę danych, którą posiada firma, a następnie wysyłają przez szybki internet plik z odpowiedzią do zabawki. Wszystkie zabawki tej firmy działają tak samo i korzystają z tych samych serwerów. To budynek wielkości wielkiego centrum handlowego. Oni oprócz tradycyjnych maszyn wykorzystują tam również kilka, dokładnie takich samych komputerów kwantowych najnowszej generacji jak Teddy. - Wielki biznes. - Tak, za używanie takiej zabawki płaci się kilkadziesiąt, a czasem i kilkaset dolarów na miesiąc. - Ludzie to kupują? - Oczywiście. - A “Fiutek-Rezolutek” jak działa? Jack kontynuował: - To laleczka w kształcie penisa. To seria limitowana. W zasadzie przeznaczona wyłącznie dla lokali organizujących wieczory panieńskie. Jest też wersja waginy na wieczory kawalerskie. To zabawki bardzo drogie. Fiutek ma wielkość małego wibratora. Ma też jąderka, a z jąderek wyrastają mu nóżki. Trampki nosi. Ma też parę rączek z malutkimi dłońmi. Stawiają taką laleczkę na stole w czasie wieczoru panieńskiego a ona chodzi po stole, śpiewa, tańczy i ma bardzo zaawansowaną dynamikę ruchu i mimikę twarzy, no jeśli to twarzą można nazwać. Ale ma buzię, bystre oczka i nosek. Jest bardzo ruchliwa i autonomiczna. We właściwym momencie zbliża się do wybranej dziewczyny i każe nadstawić palec, a następnie małą rączką za ten palec ją chwyta. Prawdopodobnie ma tam w tej swojej małej dłoni czujniki tętna, ciśnienia krwi, może saturacji, to tajemnica firmy. Następnie pyta się dziewczyny, z kim i jak chciałaby to zrobić, no w końcu to wieczór panieński. I teraz uważajcie, dziewczyna ma to sobie tylko wyobrazić, pomyśleć, ma nie zdradzać myśli, ale tylko powiedzieć słowo “już“. Wtedy Fiutek, patrząc dziewczynie głęboko w oczy, tak naprawdę skanuje kształt twarzy oraz kształt tęczówki i naczynia krwionośne dna oka, odpowiada dziewczynie swoją wersję jej własnych myśli i bezbłędnie rozpoznaje czy trafił czy nie. Jeśli stwierdzi że odgadł, to radośnie tańczy i śpiewa, a następnie każe się dziewczynie pocałować w... czubek głowy a w zasadzie to główki. Jeśli dziewczyna nie chce tego zrobić to strzela focha i nie chce dalej wróżyć. Jak nie trafi, co zdarza się znacznie częściej, to chodzi po stole ze posępną minką i spuszczonymi rączkami i coś tam smutnego sobie mamrocze. - Jack to niemożliwe. Jak często zgaduje? - Nie często, to zależy czy dziewczyna ma jakieś proste skojarzenia. Jak dokładnie to działa, to nie wiadomo, ale stacje robocze w ciągu dziesiątków części sekundy przeszukują bazę danych. Identyfikują dziewczynę na podstawie rysów twarzy, a następnie przeszukują wszystko, co jest o niej w bazie danych i w internecie. Konta internetowe, strony Facebooka, Istagrama, Twittera, wszystko co kiedyś napisała, podobno nawet firma zbiera treści rozmów telefonicznych, choć nie chce się do tego przyznać. Potem program wyszukuje kluczowe słowa, buduje profil psychologiczny i próbuje odgadnąć co dziewczyna pomyślała. Wysyła plik do Fiutka a ten mówi odpowiedź, oczekując na reakcję. - Co się dzieje jak trafi? - Rozpoznaje po reakcji organizmu dziewczyny czy trafił czy nie. Skanuje tęczówkę oka, mierzy wzrost ciśnienia i takie tam. Rozpoznaje czy trafił czy nie z 99% skutecznością. - Jak często trafia? - No tak, raz na dziesięć prób, czasem częściej. Najczęściej jak już trafi to tylko częściowo. Ale jak trafi dobrze, to podobno efekt jest powalający. Wiele radości i śmiechu, a dziewczyna jest w szoku. Jackowi nagle coś się stało. Przestał nam objaśniać jak działa ta zabawka, zgiął się wpół i próbował nam coś powiedzieć, ale nie umiał. Zamilknął na chwilę i wydawał tylko dziwne dźwięki, jakby gwałtownie próbował złapać powietrze. Z jego oczu płynęły łzy. Przepona w gwałtownych skurczach uniemożliwiała mu normalne oddychanie. Georg się przeraził, ja zresztą też. - Jack, co ci jest?! Wtedy zrozumieliśmy, że Jack zakrztusił się, bo doznał ataku śmiechu i nie umiał wymówić słowa. Ale w końcu uspokoił się na tyle, że zaczął wykrzykiwać krótkie, pojedyncze wyrazy, cały czas trzęsąc się przy tym w histerycznym chichocie: - Wy jędze! chcecie! chcecie france! Chcecie wrażeń! wrażeń! niezapomnianych, striptizu tak?! Wrażeń, na całe życie. Zachciewa wam się? Mówisz, masz! Nasza firma wam to zorganizuje! - Jack, co ci jest? O czym myślisz? - Shakujemy “Fiutka-Rezolutka”. Zamilkliśmy z Georgiem przerażeni. W końcu skomentowałem: - Głupi jesteś. Georg dodał: - Przecież umrą na zawał. Jack krzyczał: - Chłopaki co wy gadacie! To zdrowe dziewuchy, serca mają jak dzwon, nic im nie będzie, najwyżej trochę je nastraszymy! Czułem jak łzy radości napływają mi do oczu. Po namyśle skonstatowałem: - No chociaż. Potem śmialiśmy się w trójkę tak, jak nigdy dotąd. Obserwator z zewnątrz pomyślałby, że coś z nami nie tak. Po dwóch dniach. Jack przygotował odpowiednie oprogramowanie i zasiadł za komputerem. Był gotowy podjąć próbę dostania się do oprogramowania zabawki, musiał tylko wybrać dzień w którym odbywały się wieczory panieńskie i zabawka była w klubie załączana. Nie był to jeszcze wieczór panieński Susan, ale jakiejś inne, wcześniejsze spotkanie. My postanowiliśmy Jackowi towarzyszyć i pomóc, a jak się uda, to nasz plan wypróbować. - Jack co będziesz robił? - Ustaliłem już z jakiego serwera klub bierze internet. Zaraz się tam włamię, już jestem na to przygotowany tylko muszę mieć adres IP połączenia z fiutkiem. Zainstaluję na serwerze program, który mam przygotowany, a który będzie przechwytywał pliki z centrali producenta zabawek do Fiutka i będę mógł te pliki nadpisywać po swojemu i wtedy posyłać je zmienione do zabawki. „Fiutek-Rezolutek” będzie działał normalnie, tylko ja będę mógł zamiast centrali producenta dostarczać mu odpowiedzi. Cała reszta jego oprogramowania nie będzie zmieniana. Może się jedynie chwilkę wieszać zanim udzieli odpowiedzi, będzie to tak wyglądało jakby trochę dłużej się zastanawiał. - Zobacz, jest nowe połączenie. - Tak, to ten protokół. Załączyli Fiutka. Dajcie mi piętnaście minut, ja nad tym popracuję i powiem wam kiedy będę gotowy a wy w tym czasie uruchomcie Teddy‘ego i spróbujcie namierzyć ten klub, a w nim jakieś dziewczyny, które siedzą przy stole na którym jest filutek. - Ok. Minęło 15 minut. - Ok, jestem gotowy, możemy próbować. - My też. O są dziewczyny. Ta w niebieskiej sukience patrzy na fiutka. - O jacie, chłopaki jaki on fajny. Zobaczyliśmy zabawkę oczami dziewczyny w niebieskiej sukience. - Matko, te minki i te oczka. A jak fajnie tańczy i śpiewa. I te trampki. - Dobra, idzie do tej naszej. Wszystkie siedem dziewczyn siedzących przy stole płakało ze śmiechu i radości. Fiutek-Rezolutek złapał dziewczynę którą inwigilowaliśmy za palec i zapytał o to, jak i z kim by chciała, a my czytaliśmy jej myśli na monitorze naszego sprzętu. Dziewczyna pomyślała: - “Z listonoszem w piwnicy.” I powiedziała słowo: - Już. - No Jack dajesz. Jack przepisał jej myśl na komputerze i posłał plik do zabawki. Fiutek-rezolutek palnął bezzwłocznie dziecięcym głosikiem: - Z listonoszem w piwnicy. My inwigilując dziewczynę usłyszeliśmy nagle bardzo krótkie zatrzymanie akcji serca, a następnie usłyszeliśmy jak jej tętno gwałtownie rośnie do ponad 200 uderzeń na minutę. Z głośnika myśli popłynęło przeciągłe: - “Coooooo takiego!!!???” Dziewczyna próbowała nieskładnie wymówić zdanie: - Ale zaraz, jak to? To niemożliwe, co to ma być? Fiutek puścił jej palec i zaczął odstawiać radosny taniec, pokrzykując że odgadł. Następnie znowu podszedł do dziewczyny i nadstawił swoją główkę do pocałunku. Nieszczęsna go cmoknęła, a pozostałe doznały ataku szału radości. Ale nasza bohaterka nieco doszła do siebie i wcale nie zamierzała odpuścić: - Jeszcze raz, jeszcze raz. Chwila, chwila, ja chcę jeszcze raz! Fiutek podszedł do niej i sam od siebie zapytał: - Na pewno chcesz? Widocznie po trafnym strzale tak był zaprogramowany. Dziewczyna powiedziała: - Tak, tak. Nadstawiła palec i pomyślała: - “Z Brucem Lee na drabinie.” Oraz powiedziała: - Już. Jack, już bez poganiania, wpisał na klawiaturze jej myśl, a filutek powtórzył: - Z Brucem Lee na drabinie. Fiutek znowu zaczął swój taniec zwycięstwa, a koleżanki nieszczęśnicy wpadły w amok, wydzierając się niemiłosiernie. Natomiast ona sama. To była tragedia. Zamilkła, pobladła, a następnie zrobiła się czerwona i tętno znowu gwałtownie zaczęło jej rosnąc. Nie była w stanie wymówić ani słowa. Po prostu odjęło jej mowę. Nawet myśleć nie była w stanie. Miała problemy z oddychaniem. W końcu po minucie napiła się wody, cmoknęła fiutka, który już stał i czekał i zaczęła niewyraźnie cicho bełkotać: - Ale jak to, ale jak to? To coś czyta w moich myślach. My przerwaliśmy połączenie. Jack wyłączył komputer i stwierdził: - No... fajnie działa, wystarczy. Oczywiście śmiechu znowu nie byliśmy w stanie opanować. Wieczór panieński Susan miał szanse stać się niezapomniany. My byliśmy gotowi to zorganizować. Tydzień później. Wieczór panieński Susan w klubie “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz”. Patrzyłem spokojnie jak Eva szykuje się na wyjście z domu. Miała jakąś tajemniczą reklamówkę i bardzo dobry nastrój. Zapytałem: - Jak stamtąd wrócicie? - Nie przejmuj się, dziewczyny mówiły, że załatwią jakiś odwóz, może weźmiemy taksówkę. - Eva. - Tak? - Tylko nie pij za dużo i nie rajajcie. - Głupi jesteś. - Baw się dobrze! I pamiętaj że cię kocham! Eva wyszła, a ja czułem że łzy radości napływają mi do oczu. Za dwie godziny umówiłem się z chłopakami. Wiedzieliśmy, że nasze dziewczyny zaczęły swój wieczór panieński wcześniej i znając plan eventu, nie chcieliśmy inwigilować je cały czas. Uznaliśmy, że to będzie nieładnie, jak będziemy je cały czas podsłuchiwać. Niech tam sobie o nas pogadają co tam chcą. Nas interesował tylko striptiz, no i oczywiście finałowa atrakcja, to jest zabawa Fiutkiem-rezolutkiem. Klub był tak skonstruowany, że było w nim kilka wydzielonych mniejszych sal, w których odbywały się osobne spotkania, a na striptiz wszyscy schodzili się do głównej sali, gdzie był zespół muzyczny i scena. Nasze dziewczyny były w komplecie, czyli była Elen z Jennifer, Eva oraz Susan z koleżanką Sandy. Nie wiem jak to zorganizowały, ale wszystkie miały takie same, różowe sukienki i wianki na głowie. To pewnie była ta tajemnicza reklamówka Evy. Wyglądały ślicznie. Jak załączyliśmy Teddy‘ego, to akurat kelner zapraszał je do głównej sali. Na początku oglądaliśmy wszystko oczami Susan, ale byliśmy gotowi na przełączanie się pomiędzy dziewczynami. Na głównej sali zebrało się sporo młodych kobiet. Wszystkie były pobudzone sporą dawką alkoholu i wszystkie radośnie krzyczały i dokazywały, przekrzykując głośną muzykę. W końcu się stało. Wyszedł on. Młody, dobrze zbudowany, jednak niezbyt wysoki chłopak, na bosaka w tanecznym kostiumie przypominającym garnitur. Muzyka grała, chłopak ładnie tańczył, wdzięczył się do dziewczyn i systematycznie pozbywał się elementów garderoby, aż pozostał w samych slipach. W miarę tego jak się rozbierał, towarzystwo darło się coraz mocniej i mocniej. Aż w końcu nastąpił kulminacyjny moment i tancerz jakimś sprytnym trikiem pozbył się swoich “niewymownych”. Dziewuchy oszalały. Zaczęły piszczeć tak, że muzyki prawie nie było słychać a chłopak wymachiwał im rytmicznie przed oczami, naprzemiennie swoim przyrodzeniem albo krępymi pośladkami. Mieliśmy okazje oczami Susan od razu obalić mit który mówi, że dziewczyny w tym momencie zasłaniają oczy. Niektóre tylko maskowały dłońmi taki zamiar, ale tak naprawdę pomiędzy palcami obserwowały każdy szczegół z wielką uwagą. Ponieważ oglądaliśmy scenę oczami Susan, to cała nasza trójka usłyszała jej myśl: - “Ma bardzo podobnego do Jacka.” Bystre spojrzenia Georga i moje, natychmiast skierowały się w stronę naszego kolegi. Jack wyprężył dumnie pierś i zrobił minę Napoleona po bitwie pod Austerlitz. Jednak Susan zaraz dodała: - “Wcale nie takiego dużego.” Jack zrobił “spocznij” a my wybuchliśmy śmiechem. Całe przedstawienie nie trwało dłużej jak 20 minut i nasze kobiety wróciły do swojej małej sali. Kelner opróżnił stół. Wiedzieliśmy, że trwają przygotowania do zabawy z Fiutkiem. Jack zaczął uruchamiać swój komputer. A my zresetowaliśmy połączenie. Po kilku minutach byliśmy gotowi. Dziewczyny rechotały radośnie. Widać było, że są ciekawe nadchodzącego spektaklu. Kierownik sali osobiście przyniósł Fiutka- rezolutka. On już niesiony na rękach, bystro rozglądał się po twarzach dziewczyn i robił mądre minki. Dziewczyny nie mogły powstrzymać oznak zachwytu: - O jacie, jaki słodziak. - Jak fajnie patrzy. - Jaki bystrzak, jakie minki stroi. - I te nóżki w tych trampeczkach. - A rączki jakie ma fajne. Szef sali przedstawił fiutka, wyjaśnił w skrócie zasady zabawy i powiedział, że jak już się pobawimy, to żeby dać mu znać, bo filutek będzie jeszcze potrzebny gdzie indziej. Dodał jeszcze, żeby się nie obawiać że spadnie ze stołu, bo jest bardzo autonomiczny i zaawansowany technicznie i potrafi sam o siebie zadbać. Następnie postawił fiutka na stole i poszedł. No i się zaczęło. Dziewczyny płakały ze śmiechu i ze szczęścia. Fiutek zaczął śpiewać i tańczyć na stole, wywijając swoimi małymi, cienkimi nóżkami w nieproporcjonalnie dużych trampeczkach. Nóżki wyrastały mu wprost z realistycznej moszny z dwoma jąderkami. Fiutek śpiewał: - Jestem Fiutek-rezolutek, mądrą główkę przecież mam. Wy pomyślcie sobie o czymś, ja odpowiedź szybko dam. Daj dziewczyno mi paluszek, ja potrzymam chwilkę go. Ty pomyślisz sobie o czymś, a ja powiem o co szło. Jeśli zgadnę, to kobieto nie oszukasz łatwo mnie. Jeśli zgadnę, to ty musisz pocałować wtedy mnie. Fiutek przestał tańczyć i podszedł do Evy. Następnie zaczął się z bliska uważnie przyglądać jej twarzy. My szybko przełączyliśmy się na Evę. Fiutek znowu się odezwał, ale już nie tańczył: - Daj dziewczyno mi paluszek, pomyśl sobie; z kim i jak? ty się zaraz bardzo zdziwisz, że ma główka mądra tak. A jak będziesz to już wiedzieć, powiedz głośno słówko... już. Wtedy zaraz ci odpowiem, twe zdumienie jest tuż, tuż. Fiutek wyciągnął rękę w stronę Evy, a ta podała mu palec. Słyszeliśmy, że pozostałe dziewczyny szeptały jej do ucha, że ma pomyśleć, że chce z murzynem. Usłyszeliśmy myśl Evy: - “W parku z murzynem.” I powiedziała głośno słowo: - Już. Jack szybko coś wstukał z klawiatury i filutek się odezwał: - W parku to rozumiem, ale nie mówi się z murzynem tylko z afroamerykaninem. Fiutek puścił palec Evy i radośnie zaczął tańczyć, podskakiwać i śpiewać: - Odgadłem, wygrałem! Fiutek tańczy w kółko! Ty teraz dziewczyno pocałuj mnie w... czółko. Usłyszeliśmy myśl Evy: - “Przecież to niemożliwe, jak to działa?” Susan się odezwała: - Eva spróbuj jeszcze raz, ale teraz już sama coś pomyśl. To coś ma czuły mikrofon kierunkowy i nas usłyszało. Eva kontynuowała: - Fiutek choć tu, ja chcę jeszcze raz. Fiutek podszedł. Eva cmoknęła go w główkę i usłyszeliśmy znajomą już odpowiedz Fiutka: - Na pewno chcesz? - Tak, tak. Eva nadstawiła palec i pomyślała: - “W łodzi podwodnej z kapitanem Nemo.” I powiedziała: - Już. Jack wpisał polecenie z klawiatury i Fiutek palnął: - W łodzi podwodnej z kapitanem Nemo. Fiutek rozpoczął swój taniec zwycięstwa, dziewczyny wpadły w szał a Eva doznała głębokiego szoku. Słyszeliśmy jak serce wali jej jak młot w klatce piersiowej, a po głowie w kółko chodziła jej jedna myśl: - “Ale jak to? Ale jak to? To niemożliwe.” Na monitorze wyobraźni wskaźnik niepokoju poszybował na koniec skali. W końcu cmoknęła fiutka ponownie i wymamrotała: - Przecież to niemożliwe, jak to działa? Następna była Jenifer. Pomyślała: - “Ze sprzedawcą w przebieralni.” Jack wklepał odpowiedz i Fiutek znowu śpiewał i tańczył taniec zwycięstwa, a Jenifer zbladła i zrobiło jej się słabo. Nie była w stanie niczego powtarzać. Dziewczyny się śmiały, ale już nie wszystkie. Eva i Jenifer siedziały cicho pokonane, zdezorientowane, załatwione przez Fiutka. Próbowały wyrównać oddech i tętno. Kolejna była Sandy. Sandy widząc pokonane koleżanki postanowiła powalczyć: - “Czekaj no ty cwaniaczku, ze mną tak ci łatwo nie pójdzie.” Nadstawiła palec i pomyślała: - “ W kabinie statku Apollo 13 z Tomem Hangsem.” Jack postanowił, że da dziewczynie cień nadziei i celowo zwlekał z wpisaniem odpowiedzi, ale w końcu po kilku sekundach Fiutek powtórzył: - W kabinie statku Apollo 13 z Tomem Hangsem. Fiutek po raz kolejny rozpoczął swój zwycięski taniec i radosny śpiew, ale w pomieszczeniu nastała złowieszcza cisza. Sandy opadła bezwładnie na krzesło i poprosiła o szklankę wody. Zrobiła się blada jak ściana. W końcu cmoknęła czekającego już fiutka i bełkotała po cichu, niewyraźnie: - To niemożliwe, to niemożliwe, to niemożliwe. Elen się odezwała: - Dziewczyny, czy wy to widzicie? Co to kurde jest, co to za technologia? Jak to działa? Susan zaczęła uważnie przyglądać się fiutkowi ze wszystkich stron a on z poważną minką śledził jej wzrok i patrzył jej cały czas prosto oczy. Susan wstała i zaczęła obchodzić stolik dookoła a filutek obracał się w milczeniu na stole i ją obserwował, tak jakby szykował się do odparcia jakiegoś ataku. W końcu Susan powiedziała do Elen: - No dajesz, może to jakiś nadzwyczajny zbieg okoliczności. Poczekaj ja cię zasłonię, żeby nie mógł cię widzieć. Susan stanęła pomiędzy Elen a Fiutkiem tak żeby ją zasłonić a Elen zza jej biodra, nadstawiła palec i pomyślała: - “W dziewiętnastowiecznej różowej lokomotywie parowej w trójkącie z Wineetou i Apanaczi”. I dopowiedziała: - Już. Na twarzy Elen jaśniała mina zwycięstwa. Czekała z uniesioną dumnie głową pewna sukcesu. Fiutek zrobił minkę intensywnego myśliciela a Jack wziął się do pisania. Po kilku sekundach Fiutek się odezwał: - W trójkącie z Wineetou i Apanaczi w różowej dziewiętnasto- wiecznej lokomotywie parowej. A następnie usłyszeliśmy radosny śpiew i taneczne podskoki Fiutka. Elen zastygła z przerażenia. My znowu obserwowaliśmy gwałtowny wzrost tętna i krótki płytki oddech. Wskaźnik niepokoju znowu poszybował na koniec skali. Elen panicznie się wystraszyła, sapała jak pies, który próbuje wyrównać temperaturę po krótkim biegu w upalny dzień. W jej głowie powstała myśl: - “Boże, to cud, to cud, to niemożliwe, jak to? Co on robi w mojej głowie?” Susan wystraszyła się nie mniej niż Elen. Pozostałe dziewczyny zastygły w przerażeniu. W końcu Eva się odezwała jąkliwym głosem: - Susan, Susan, Susan teraz twoja kolej. Susan uważaj, ja się go boję! Susan postanowiła rozegrać z tym czymś ostateczną bitwę. Nadstawiła śmiało palec i zaczęła naprzemiennie szybko myśleć odpowiedź w dwóch wariantach: - “Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu. Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie. Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu. Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie. Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu. Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie. I co teraz złamasie?” I głośno, szybko powiedziała: - Już. Georg skomentował: - Kombinuje dziewucha. - No, no. Odpowiedziałem. Jack posłał odpowiedź i filutek po dłuższym namyśle odpowiedział: - Po pierwsze nie jestem żadnym złamasem tylko Fiutkiem- Rezolutkiem a po drugie to się zdecyduj czy na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu czy z Nataszą w Pekinie umoczona w winie. Fiutek tańczył i śpiewał a dziewczyny wstały i cofnęły się przerażone. Milczenie zostało gwałtownie przerwane nagłym wrzaskiem Susan. Dziewczyna krzyczała z całych sił, jakby się oparzyła albo ktoś obdzierał ją ze skóry. Jednocześnie intensywnie myślała trzymając się za głowę: - “Co to jest? To gówno czyta w moich myślach. To gówno wlazło mi do głowy.“ Następnie rzuciła się w kierunku Fiutka i chciała go złapać krzycząc: - Ja ci ku..a te krótkie nóżki z tych jaj powyrywam! Jednak Fiutek zaskoczył wszystkich, nawet nas. Widocznie programiści zdawali sobie sprawę, że Fiutek pracuje w warunkach niebezpiecznych, bo użytkownicy zabawki piją zazwyczaj alkohol i pod wpływem doznanego szoku mogą stać się agresywni i wbudowali skuteczne funkcje defensywne. Fiutek zrobił gwałtowny unik i nie dał się złapać a następnie zeskoczył ze stolika i krzycząc: - Ratunku! ratunku! ratunku! Zaczął szybko uciekać w stronę głównej sali. Programista, który oprogramował dynamikę ruchu uciekającego fiutka, chyba zainspirował się ruchami jaszczurki o nazwie Bazyliszek Płatkogłowy, czyli tej znanej z tego, że potrafi biegać po wodzie. Zaniepokojony właściciel lokalu wyszedł w stronę dziewczyn i wtedy Fiutek schował się za jego nogawką i kurczowo chwycił się spodni. Właściciel wziął go na ręce a wtedy on, przytulony do właściciela, pokazując swoją małą rączką na Susan, powiedział głosikiem pełnym żalu: - Ona chciała zrobić mi krzywdę. Właściciel powiedział do dziewczyn: - Drogie panie, więcej Fiutka już dzisiaj nie dostaniecie. Wtedy Susan wydarła się na całe gardło, w sposób w jaki krzyczy trener drużyny piłkarskiej do swojego napastnika na drugim końcu boiska: - Wsadź go sobie w dupę!!! Właściciel skwitował: - Alkoholu też już wam nie podam. Jack szybko usunął swoje oprogramowanie i wyłączyliśmy nasz sprzęt komentując krótko: - Dobra robota. Śmiejąc się przy tym do łez. Po chwili zobaczyłem, że dzwoni do mnie Eva. Georg i Jack podeszli bliżej żeby słyszeć rozmowę. Uspokoiłem śmiech i spokojnym głosem odebrałem a Eva wystraszona mówiła: - Thomas przyjedź po nas zaraz, ratuj nas! - Co się stało? Udawałem przejecie i zdziwienie. - Thomas, jesteśmy w niebezpieczeństwie, nasze mózgi opanował penis! - No wiesz Eva, jesteście młode dziewuchy, to poniekąd zrozumiałe, zwłaszcza po alkoholu. - Ty sobie robisz żarty?! Susan wpadła w histerię, Elen jest słabo. Penis w trampkach wszedł nam do głowy! - W trampkach? Chyba w trampku? Na czym penis nosi trampki? Eva, prosiłem cię żebyś nie jarała. - Niczego nie jarałam, masz po mnie przejechać! - No dobrze, ale gdzie jesteś? - W klubie. - W jakim klubie? - No w takim “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz”. - Gdzie ten klub? - W centrum, znajdziesz w internecie, taki ze striptizem, zaraz przyjedź! - Ze striptizem? Poszłyście na striptiz? - Thomas czy ty mnie ku..a w ogóle słuchasz! Kutas w trampkach wlazł nam do głowy! Ratuj mnie! Natychmiast! - Już dobrze Evunia, dobrze. Zaraz po was przyjedziemy. Rozłączyłem się i po chwili, gdy udało nam się trochę zapanować nad histerycznym śmiechem, skonstatowałem: - Panowie, nasze kobiety nas potrzebują. ………………… * Test Turinga – Sposób określania zdolności maszyny do posługiwania się językiem naturalnym. W uproszczeniu, testuje czy maszyna (komputer) dorównuje inteligencji człowieka. Alan Mathison Turing (1912-1954) angielski matematyk, powszechnie uważany za ojca teoretycznej informatyki i sztucznej inteligencji. ............................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  11. @Rolek W tekście opowiadania pan pani pisz mała literą. Tak jest lepiej. W pismach oficjalnych czy okolicznościowych, dużą.
  12. @Natuskaa To akurat chyba może być. Zdanie wydaje się nielogiczne ale w kontekście wcześniejszych wydarzeń, raczej ma sens. Dzięki że czytasz.
  13. Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day. Historia Susan. Ciąg dalszy. Jack, już jako zamożny obywatel tego wolnego kraju, postanowił w końcu sformalizować swój związek z Susan. Kochał Susan i czuł się kochany. Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli próba ujawnienia odkrycia naukowego, do której się szykowaliśmy, skończy się dla niego utratą pracy i katastrofą finansową, to za sprawą ogłoszonej niedawno międzynarodowej zbiórki środków, przez pewnego tragicznie zmarłego doktora filozofii, Jack i Susan z głodu nie pomrą. Pamiętał dobrze, jak kilka miesięcy temu powiedział Susan, co wie na temat małżeństwa jej byłego chłopaka. Przekonał się, że informacje te nie spowodowały zwrotu w uczuciach Susan. Nie szukała kontaktu z Lucasem i cierpliwie czekała na dalsze kroki Jacka, czyli po prostu na to, że Jack jej się oświadczy. Czuł, że jest to już właściwy moment i planował krótkie zaręczyny i ślub. Uznał, że wystarczająco długo są już razem i de facto, weszli już w życiowe role, męża i żony. Jack jednak postanowił jeszcze raz podglądnąć, co dzieje się u Lucasa i Nicol. Jakby coś nieokreślonego kazało mu to zrobić. Chciał mieć pewność, że sytuacja jest klarowna a Susan nie angażuje się w to w żaden sposób. Pewnego popołudnia, kiedy sam został w laboratorium, nawiązał połączenie z lokalizacją mieszkania Nicol. Ponownie ujrzał znajome wnętrze jej oczami. Nicol była sama i siedziała na fotelu w salonie wpatrzona w widoczek na “ścianie“. Mieszkanie było zaniedbane, nieposprzątane. Małej Abigail z nią nie było. Jack od razu zobaczył, że z Nicol jest coś nie tak. Że jej myśli ją przygnębiają a ona jest w złej kondycji psychicznej. Przez jej głowę wciąż przechodziły zdarzenia, od których ona nie umiała się uwolnić. Jack je słyszał: - “Lucas przepraszam, ale ja muszę. Dlaczego tak się stało? Lucas musisz mi przebaczyć, ale ja już cię nie kocham. Lucas muszę to zrobić. Lucas ja nie dam rady.” Była smutna a myśli nie dawały jej spokoju. I wtedy Jack odkrył coś jeszcze. W lokalizacji Nicol zauważył dodatkowy sygnał, integralnie z nią związany. Od razu zrozumiał o co chodzi. Poznaliśmy już to zjawisko, obserwując ciężarną studentkę paryskiego instytutu artystycznego. Jack zrozumiał, że Nicol jest w ciąży. Nawiązał połączenie z dzieckiem i dowiedział się, że płód jest płci męskiej. Na podstawie doświadczeń z obserwacji dziecka Roseline, oszacował wiek płodu na dziesiąty lub jedenasty tydzień. Jack tylko nie rozumiał czy smutne myśli Nicol mają jakiś związek z tym właśnie, że jest w ciąży. Po kilku dniach postanowił ponowić połączenie i wtedy się dowiedział. Nicol myślała ciągle o telefonie, który ma odebrać w tym dniu o drugiej po południu. Jack postanowił to sprawdzić. W czasie kiedy Jack ją inwigilował, odebrała telefon. Zauważył że numer z którym będzie rozmawiać, opisany jest w telefonie jako “Pizza z dowozem”. Wiedział, że do Nicol dzwoni jej kochanek. - Na pewno chcesz to zrobić? - Tak, muszę to zrobić. - Nicol, może się jeszcze zastanowisz? - Słuchaj ja nie wiem czyje to dziecko. Lucasa czy twoje. Ja nie mogę tak żyć. - Byłaś tam? - Tak, umówiłam się. - Kiedy to ma się stać? - W piątek za tydzień. Musisz tam po mnie potem przyjechać i zawieźć mnie do domu, nie wiem jak będę się po tym czuła. - O której? - Jestem umówiona na 10 rano, w tym gabinecie ginekologicznym o którym ci mówiłam. - On coś wie? - No co ty, niczego się nie domyśla, chyba by mnie zabił. - Rozumiem, będę tam o jedenastej czekał na ciebie w piątek. Rozmówca Nicol się rozłączył. Jackowi zrobiło się przykro, ale nie miał zamiaru w żaden sposób ingerować w prywatne życie byłego Susan i jego żony. Jednak Susan go zaskoczyła. Kiedy razem byli w domu, niespodziewanie zapytała się Jacka: - Ten twój informator który zna Lucasa i Nicol, mówił ci jeszcze coś nowego? Masz o nich jakieś wieści? - Co byś chciała wiedzieć? - No nie wiem? A co wiesz? Mają już tego wymarzonego syna? Mówiłeś kiedyś że nie żyją w zgodzie. - On marzył o synu? - Tak, bardzo. Miał obsesję na tym tle. - Przecież mają córkę. - Tak wiem, Abigail, ale on miał obsesję na tle posiadania syna. - Nic o nich nie wiem. Nie interesowałem się nimi więcej. Jack okłamał Susan, przecież wiedział. Nie chciał w żaden sposób ingerować w prywatne życie innych ludzi. Jednak zupełnie teoretycznie, zastanawiał się nad tym czy możliwości ich sprzętu mogłyby w jakiś sposób nakłonić Nicol do zmiany decyzji o usunięciu ciąży. Jack, jak cała nasza trójka, był przede wszystkim naukowcem i jego umysł cały czas przetwarzał różne warianty zastosowania ich odkrycia. I wtedy właśnie przyszedł mu do głowy ten dziwny pomysł. Trochę ryzykowny dla utrzymania tajemnicy odkrycia, ale nie dawał Jackowi spokoju. W końcu zdecydował myśląc: - “Zapytam chłopaków, jeśli się zgodzą to spróbuje.” Oczywistością jest, że w naturze badacza jest sprawdzać ciekawe pomysły, a poza tym zastanawiał się nad tym czy Susan chciałaby, aby Jack ratował syna Lucasa, jeśli oczywiście byłby w stanie to zrobić. Przeczuwał, że Susan byłaby mu za to wdzięczna. W pewnym sensie podjął tą próbę dla niej. Nazajutrz Siedzieliśmy razem w laboratorium. Jack zagadał: - Chce się was o coś zapytać? Co o tym myślicie? - No dajesz. Skomentowałem. Georg również się zainteresował. - Otóż jest taka sytuacja, że wiem, że były Susan, który ma na imię Lucas, bardzo chciałby mieć syna. - No ciekawe? I co? - I ja wiem, że jego obecna żona o imieniu Nicol jest w ciąży z synem. - To chyba pasuje? - No nie bardzo, bo po pierwsze ta Nicol wcale nie wie czy to dziecko tego Lucasa a po drugie chce przerwać ciąże. Wtedy do rozmowy włączył się Georg: - Jack, co cię u licha interesuje prywatne życie byłego Susan? Nie przesadzasz z tą inwigilacją? Susan cię prosiła żebyś się tym interesował? - Oczywiście że nie, choć wiem, że myśli o nim czasem, ale ja chłopaki nie o tym. Chcę się was spytać, czy mogę wykorzystać nasz sprzęt do przeprowadzenia pewnego doświadczenia. Doświadczenia na tej Nicol. - Co chciałbyś zrobić? Zaczęliśmy być wyraźnie zainteresowani i Jack wyjaśnił nam, co chciałby zrobić i w jaki sposób. - Jack, co prawda to raczej psychologia albo psychiatria a nie fizyka, ale doświadczenie to doświadczenie, trzeba zrobić, pewnie że możesz, pomożemy ci. Też jesteśmy ciekawi co z tego wyjdzie. - Żeby tylko ta Nicol od tego nie umarła. Dodał Georg. Uśmiechnęliśmy się razem. Nazajutrz w laboratorium. Odłożyliśmy bieżące zajęcia, przygotowaliśmy się sprzętowo i zasiedli w trójkę przed monitorami. - Jack jesteśmy gotowi, zaczynaj. Jack ustanowił połączenie z mieszkaniem Nicol. Pierwsze co usłyszeliśmy, to muzykę i zobaczyli jej oczami znajomą już Jackowi “ścianę”. A na ścianie Davida Gilmoura grającego na gitarze smutną balladę Pink Floydów. Nicol była znowu sama. Była bardzo smutna, a jej nastrój harmonizował z minorowymi akordami posępnej melodii. Miała podwinięty t-shirt i trzymała rękę na gołym brzuchu, dręczyła się z myślami: - “Jesteś tam? Przebaczysz mi? Ja muszę to zrobić. Przecież nie mam innego wyjścia. Ale jak będę po tym żyć?” Wtedy Jack odezwał się do nas: - Dobra chłopaki zaczynamy. Nicol zobaczyła że ktoś z nieznanego jej numeru dzwoni “na ścianę”. Odebrała i zaskoczona popatrzyła na ekran. Muzyka umilkła a zamiast niej, usłyszała dziwny rytmiczny dźwięk. Wiedziała, że dźwięk jest pulsujący, ale nie wiedziała jeszcze że słyszy bicie własnego serca. Na ścianie pojawił się jasnoczerwony kolor z wyraźnym ciemniejszym zacienieniem. Nicol wpatrywała i wsłuchiwała się z uwagą w to, co było na ekranie. Po chwili postanowiła wstać z fotela i podejść bliżej. Zauważyła, że obraz zmienił się nieco w harmonii z jej ruchem. W tym momencie poczuła w brzuchu przelewanie się treści pokarmowej w jej jelitach. Z wielkim zdziwieniem i strachem zdała sobie sprawę, że dźwięk bulgotania czy burkotania w brzuchu został wyraźnie wzmocniony poprzez głośniki „ściany”. Zrozumiała, że ściana odtwarza dźwięk jej wnętrzności. Dotknęła się w okolice mostka, wyczuwając delikatne pulsowanie swojego serca i ze zdziwieniem stwierdziła, że regularny dźwięk odtwarzany przez ścianę, to dźwięk jej własnego pulsu. Poczuła, jak pod wpływem emocji jej puls staje się szybszy i mocniejszy i od razu usłyszała to wzmocnienie i przyspieszenie w głośnikach. W tym momencie, oprócz własnego pulsu usłyszała jeszcze drugi, znacznie szybszy, choć słabszy dźwięk. Domyśliła się, że to dźwięk pulsu jej dziecka. Zbliżyła się w stronę okna, przez co jej brzuch stał się silniej oświetlony światłem dziennym. Obraz na ścianie zrobił się wyrażanie jaśniejszy. Opuściła koszulkę, zasłaniając brzuch a obraz stał się znowu ciemniejszy. Powtórzyła to z tym samym skutkiem kilka razy. Zasłaniała brzuch rękami i obserwowała na ścianie zmianę jasności obrazu oraz zmianę kształtu cienia. Była wystraszona. Zrozumiała już, że to co jest wyświetlane na ścianie ma związek z jej dzieckiem. Słyszała również, że tętno dziecka wzrosło zaraz po wzroście jej własnego. Tak, jakby dziecko było w stanie reagować na zmiany nastroju matki. Wtedy obraz na ścianie stał się jeszcze dziwniejszy. Cienie stały się bardzo ciemne i wyraźnie kontrastowały z czerwonym tłem. Aż w końcu zaczęły się zwiększać i przysłoniły niemal cały ekran. Z głośników płynęły słabe, dziwne dźwięki o niskiej częstotliwości. Tylko mózg Nicol był w stanie rozumieć te dźwięki z właściwą percepcją. I wtedy zaniemówiliśmy ze zdumienia. Nikt z nas nie spodziewał się tego co zobaczyliśmy. Tego sygnału w przypadku bardzo prostych sygnałów nienarodzonych dzieci, jeszcze nigdy nie obserwowaliśmy. Na monitorze wyobraźni dziecka, pomimo zaledwie jego kilkunastu tygodni życia, zobaczyliśmy wskaźnik niepokoju. Natężenie sygnału było bardzo silne. Jack przełączył transmisję na Nicol i ze zdziwieniem stwierdził, że na jej monitorze wyobraźni widzi niemal identyczny obraz jak przed chwilą widział na monitorze wyobraźni jej dziecka. Wyglądało to tak, jakby obydwa obrazy, w jakiś nieznany sposób harmonizowały ze sobą. Nicol usiadła z powrotem na fotelu i się rozpłakała. Tymczasem Jack w naszej obecności, najpierw połączył nasz sprzęt z dzieckiem Nicol a następnie odtworzył obraz na “ścianie” w salonie, w czasie rzeczywistym. Nicol oglądała relację “na żywo” tego co rejestrował Teddy połączony z mózgiem dziecka. Jack naprzemiennie przełączał obraz z monitora wyobraźni i z monitora nerwu wzrokowego. Aby ustanowić taką transmisję i posłać ją na “ścianę”, wykorzystaliśmy skradziony telefon, który kupiłem kilka tygodni temu na targu. Po około siedmiu minutach przerwaliśmy połączenie i na ścianie znowu pojawiła się gitara Gilmoura. Nicol długo siedziała w milczeniu, dotykając swojego brzucha. Intensywnie myślała. Nie zamierzała dochodzić skąd to dziwne połączenie. Przyjęła je, jakby miało być oczywistością. Poczuła ulgę i wzięła głęboki oddech. Po kilku dniach Jack, już bez naszej obecności, połączył się z Nicol w krytyczny piątek. Zrobił to około południa, czyli wtedy, kiedy zabieg powinien już być wykonany. Jack przełączył się na sygnał syna Nicol, spodziewając się, że Teddy już tego sygnału nie znajdzie. Ale... nie, był i spokojnie nadawał sobie swoje: - “Hello, tu jestem, jestem chłopczykiem i mam się dobrze. Czas byłoby nadać mi jakieś imię.” ***** Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day. - Słuchajcie koledzy, jesteście zaproszeni na małą uroczystość. Georg przyjdź z Elen. Jack przemówił niespodziewanie do mnie i do Georga. - To znaczy? Co to za uroczystość? - No urodziny Susan. - A urodziny, bo tak jakoś patetycznie zacząłeś. - No urodziny, ale jakby trochę więcej. No nie tylko. - A nie tylko? Georg się zainteresował: - A co jeszcze? - No, chcę podarować Susan na urodziny... pierścionek. - Co chcesz jej podarować? Spojrzeliśmy z Georgiem na Jacka z żywym zainteresowaniem i rozbawieniem. - No przecież mówię... pierścionek. - Słuchaj no Jack, to może ty się chcesz jej wreszcie... oświadczyć? - Oj, oświadczyć, oświadczyć, po co zaraz używać takich ostatecznych, radykalnych pojęć. Georg się odezwał: - Thomas, ja myślę, że on chce się Susan oświadczyć, ale tak tylko trochę, żeby nie było ostatecznie. - Jack, a ty chcesz jej podarować cały pierścionek czy tylko pudełko? - Przestaniecie się wreszcie nabijać? Niech wam już będzie, będę się oświadczał. Choć to tak trochę poważnie brzmi. - Poważnie powiadasz? - Jack to brzmi jak... wyrok. Teraz już nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać wszyscy. - Kiedy to ma się stać? - Za tydzień, w sobotę w naszym pubie. - Pewnie że przyjdziemy. Odezwałem się ja: - Jack, czy ja mogę kogoś przyprowadzić? - Kogo??? - Kogo??? Moi koledzy żywo zareagowali. - No co się tak na mnie gapicie łotry, co? No chcę przyjść z dziewczyną. - Z jaką dziewczyną? Przecież miałeś sobie kupić jakąś w Australii? - No właśnie z tą. Jutro przylatuje. Głupi chichot Jacka i Georga trochę mnie zirytował. - No pewnie że możesz. Jakżeż to dziewczę ma na imię? - No normalnie. - Normalnie? Nie ma takiego imienia. - No normalnie, Eva. - A, Eva? Ładna chociaż? - Nie, wam na pewno się nie spodoba. Słuchaj Georg, ty zamierzasz jeszcze wrócić do naszego mieszkania bo od kilku miesięcy nie nocowałeś tam ani razu? - Pewnie że nie, chyba że mnie Elen kiedyś wyrzuci, ale na razie się na to nie zanosi. Ta twoja Eva z Australii spokojnie może tam z tobą mieszkać, jeśli jakaś jest w stanie z tobą Thomas wytrzymać. Nazajutrz. Zobaczyłem ją z daleka na sali przylotów. Ciągnęła za sobą dużą walizkę na kółkach i nerwowo się rozglądała. Na mój widok jej twarz rozpromieniała uśmiechem. Przytulałem ją tak długo i tak mocno, że aż ludzie zaczęli się nami interesować. - Eva wyjdziesz za mnie? - Głupi jesteś, a poza tym, za chwile nie będzie tematu, bo mnie tu udusisz. Muszę najpierw rozeznać na miejscu, co z ciebie za ziółko i poznać twoje trzy żony. Jej rozbawione oczy rozglądały się radośnie zza mojego ramienia. Całowałem je na przemian, przeszkadzając im w ten sposób. To było naprawdę czułe powitanie. Eva zamieszkała ze mną, rozpoczynając krótki, jednak najszczęśliwszy okres w moim życiu. Oczywiście wieść o jej przyjeździe natychmiast rozeszła się w naszym ścisłym gronie i moi przyjaciele wcale nie zamierzali czekać kilku dni, po to aby ją zobaczyć i poznać. Jeszcze w ten sam dzień, kiedy do mnie przyleciała, zjawili się niespodziewanie wszyscy. Przyszedł Jack z Susan i Georg z Elen. Wyciągnęli nas z domu do naszego pubu, na zaimprowizowaną naprędce uroczystość powitalną. I tak Eva w gwałtowny sposób zamieniła samotne życie, pełne spokoju i harmonii z przyrodą, na pełne gwaru i towarzyskiego harmidru, życie wielkiego miasta. Nasze grono powiększyło się do sześciu osób. Dziewczyny od razu bardzo ją polubiły i nazwały małolatą, choć była od nich tylko dwa lata młodsza. Evie na początku trudno było do tego przywyknąć, ale z czasem czuła się w naszym towarzystwie coraz bardziej swobodnie. Zwiedzaliśmy razem miasto i okolice a dziewczyny uczyły ją wszystkiego, czego ona na rajskiej wyspie nie miała okazji się nauczyć, poczynając od robienia makijażu. Eva szczególnie zaprzyjaźniła się z Elen. Obie w głębi duszy były wrażliwymi romantyczkami. Nadszedł w końcu dzień w którym Jack oświadczył się Susan. Trudno powiedzieć na ile Susan tego właśnie się w ten dzień spodziewała, ale jednak widzieliśmy, że jest radośnie zaskoczona. Spotkanie rozpoczęło się jak typowe urodzinki. Przynieśliśmy drobne prezenty i kwiaty oraz złożyli Susan życzenia. Jedynie Jack poprosił nas wcześniej, abyśmy ubrali się trochę bardziej oficjalnie. W pewnym momencie Jack podszedł do baru i poprosił o przyciemnienie światła w pubie oraz włączenie przygotowanej wcześniej romantycznej muzyki. Było tam kilka osób, które z ciekawością zaczęło się przyglądać. Właściciel, który znał nas już tak dobrze, że był naszym kumplem, przyniósł świecznik z zapalonymi świecami i postawił na stole. Chcieliśmy, aby został razem z nami. Jack trzęsącymi rękami wyciągnął skądś pudełko z pierścionkiem, otworzył go i podszedł do Susan. - Wiesz Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś... Susan oblała się rumieńcem i w milczeniu wstała zaskoczona. Wtedy Elen i Ewa gwałtownie zaprotestowały: - Ty, co to ma być? - Chwila, chwila. - No co mi się wtrącacie do ważnego momentu życiowego? Jack trochę speszony odezwał się z wyrzutem. - Kolego to nie tak ma być. - A jak? - Na kolana! Rozkazała krótko Elen. Wszyscy w pubie, z nami na czele wybuchli śmiechem. Jack popatrzył na Elen wzrokiem szefów firmy Smith, ale nie miał innego wyjścia jak grzecznie uklęknąć przed Susan. Ponownie przystąpił do swojej kwestii: - Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś została moją żoną. Nastała chwilka ciszy którą przerwał Georg: - Susan powiedz mu, żeby dał ci tydzień do namysłu. Znowu cały pub się roześmiał. Wszystkie trzy dziewczyny były wzruszone do łez. Susan podniosła Jacka z kolan, objęła go czule i powiedziała radośnie: - No dobra, niech ci już będzie, zgadzam się. Scena zakończyła się namiętnym pocałunkiem, a wszyscy bili brawo. Susan włożyła pierścionek, który skrzył się w świetle świecy. Bawiliśmy się do późnej nocy przy głośnej muzyce, nie żałując alkoholu. W trakcie spotkania Jack i Susan ustalili, że skromny ślub odbędzie się za trzy miesiące. Oboje byli już na to mentalnie przygotowani. Wspólne małżeńskie życie mieli już dawno rozplanowane ze wszystkimi szczegółami. Ślub był tylko formalnością. Po alkoholu przyznali się, że planują dziecko. ........................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  14. Rok 2045. Jerozolima. 16 miesięcy po Lilian Day. - Ale się ortodoksów nazjeżdżało. Aż czarno. - To był w końcu bardzo zamożny i głęboko wierzący, ogólnie szanowany obywatel. - Dobrze, że w kaplicy nie otwierano trumny bo ktoś mógłby coś zauważyć. Doktor się wtrącił: - Żydzi tak nie robią. - Dlaczego doktorze? - Taki zwyczaj, nie pokazuje się ciała zmarłego na pogrzebie. - Z czego wynika? - Po to, aby wrogowie zmarłego nie mogli cieszyć się z jego bezsilności. - O jakaż życiowa i wciąż aktualna motywacja. Powinna obejmować wszystkie wyznania. - Tak, tradycje żydowskie mają tysiące lat i są bardzo przemyślane. - Patrzcie wynoszą trumnę z karawanu. - Aż ośmiu chłopa. - I tak mają ciężko. - Wolno idą. Doktor wraz ze swoimi pomocnikami przyglądali się z góry, z pomostu widokowego dla turystów, na pogrzeb zamożnego Żyda. Doktor był uzbrojony w lornetkę. Poniżej, choć dość daleko, cmentarz był dobrze widoczny. Aczkolwiek nie należeli do rodziny zmarłego ani do jego znajomych to pogrzebem byli żywo zainteresowani. Stali i z daleka obserwowali ceremonię, komentując ją między sobą. Dzień wcześniej przyjechali tu z Libanu. Na granicy przedstawili się jako naukowcy zmierzający na sympozjum naukowe. Obrzędy nie trwały długo, a trumna z ciałem z której doktor nie spuszczał oka, opuszczona została w czeluści grobowca. Pomyślał: - “Szkoda ze głowica nie ma mocy 10 megaton, wtedy wystarczyłoby podejść do grobu i ją po prostu uzbroić.” Zdawał sobie sprawę z tego, że aby skutecznie zrealizować swój plan, to musi najpierw wykraść głowicę z grobowca i przetransportować ją w pobliże Bazyliki Grobu Pańskiego. Jego bomba jest zbyt słaba, aby z miejsca cmentarza poczynić zaplanowane zniszczenia. Choć trzeba było ją przetransportować nie dalej jak kilometr, to jednak najpierw trzeba ją w nocy wykraść. Jego akcja ciągle trwała. Jednak najpierw musiał dokończyć transakcję i zdobyć kod do jej uzbrojenia. My obserwując regularnie niejakich Pierre‘a i Gilbert‘a wiedzieliśmy, że dwa dni wcześniej wyruszyli oni wykonać swoje zadanie i z Europy przylecieli już do Stanów. Obserwowaliśmy jak się przemieszczają i domyślaliśmy się, że pobrali gotówkę i wynajętym samochodem transportowali ją na Florydę. Postanowiliśmy, że czas i nam wyruszyć w drogę. Zdecydowaliśmy, że ja zostanę w naszym centrum dowodzenia i za pomocą naszego sprzętu będę wspierał technicznie towarzyszy, a Jack i Georg polecą z Kalifornii na Florydę do Tampy i tam zgłoszą gotowość. Ja miałem wskazać im dokładnie czas, a oni przełożyć kasę do innych skrytek. Potem mieli spokojnie poczekać w hotelu dwa dni a następnie przywieźć kasę autobusem do domu. Transport takiej gotówki samolotem nie wchodził w grę. Ja miałem w międzyczasie intensywnie inwigilować Iwana czy nie zdobył zapisu z monitoringu z dworca i czy wie albo domyśla się, że kasa jest jeszcze w skrytkach i jego bandziory tam na nas nie czekają. Jeśliby wszystko byłoby w porządku, to dam chłopakom znać żeby “pobrali” gotówkę. To był nasz plan. Jedyne o co martwiliśmy się, to właśnie o monitoring, który zapewne przy przechowalni był zainstalowany. Ale zakładaliśmy, że bandyci nie zgłoszą na policję zagubionych pieniędzy, które mieli dostać za głowicę jądrową i nawet jeśli uda im się zdobyć nagranie z dworcowego monitoringu to pewnie nie od razu. Jack i Georg kupili bilety na popołudniowy samolot i wieczorem byli w Tampie. Wynajęli pokoje w hotelu i czekali na moje polecenia. Susan, Evy i Elen oczywiście o niczym nie informowaliśmy i powiedzieliśmy im, że Georga i Jacka szef wysłał na delegację na sympozjum. Doktorek przystąpił do realizacji planu i zadzwonił do Iwana. Rozmowa była krótka: - Jestem gotowy, czekam na to, co mi obiecałeś. Iwan po chwili: - Jutro, punktualnie o 14 po południu czasu amerykańskiego na Florydzie, zrobisz to, na co się umówiliśmy a potem czekaj na sms-a. - Ok. Ja zadzwoniłem do chłopaków i przekazałem im dokładnie godzinę. Nazajutrz. Dworzec główny w Tampie. - O mamo, jakie to skomplikowane. - Georg co ty gadasz, przecież to dla zwykłych ludzi. - No patrz, tutaj trzeba chyba zadeklarować do kiedy chcemy wynająć i które. - No, tu się wpisuje do kiedy. - Które bierzemy? - No, te najdalsze wolne od tych trefnych. - Dawaj 78,79 i 80. - Eee... nie, tak się nie da, to trzeba każdą pojedynczo. - No dobra to 78. - No wpisz maksymalnie jak się da. - Maksymalnie na 7 dni. - Teraz hasło. - Bo ja wiem wpisz “Cash”. - No i teraz trzeba zapłacić, Georg kurde, nie kartą, wrzucaj tam monety. No ok, powtórz z następnymi. Georg po chwili: - No jest, jakoś opanowałem, wszędzie wpisałem hasło “Cash”. - No i słusznie bo w końcu w skrytkach ma być kasa to hasło cash wydaje się odpowiednie. - Czekaj, sprawdzimy czy działa. Wybrali na panelu numer skrytki 80 wpisali hasło “Cash“. Skrytka się otwarła. - Chodź sprawdzimy tamtą też. - A jak już obserwują? - Nie widzę nikogo. - Dobra dawaj. Jack wpisał numer skrzynki 13 i wpisał hasło “wolny świat“. Obaj usłyszeli kliknięcie zamka. Georg zajrzał dyskretnie do środka, skrytka była pusta. Szybko zamknął ją z powrotem uważając aby nie zostawić odcisków palców. Georg i Jack stali przed panelem sterowania automatycznej przechowalni bagażu na dworcu głównym w mieście Tampa. Na twarzy mieli ogromne maseczki lekarskie i duże ciemne okulary a na głowie zbyt duże czapki bejsbolówki. Zakrywały im uszy w całości. Na rękach grube wełniane rękawiczki. Kompletne ubrania, włącznie z butami, kupili sobie rano w lumpeksie w Tampie. Skrytki zajmowały sporą część bocznej ściany, długiego dworcowego korytarza. Rozkminili w końcu jak się to obsługuje i zarezerwowali sobie skrytki numer 78,79 i 80. Wynajęli je na tydzień. Dochodziła godzina trzynasta. - Dobra Georg, spadamy stąd i dzwonimy do Thomasa. - Thomas, jesteśmy gotowi, czekamy. Obaj przeszli do dworcowej restauracji w oszklonym budynku dworca. Zajęli stolik przy oknie z którego można było obserwować parking. Punktualnie o 14 zobaczyli dwóch mężczyzn, którzy wysiedli z zaparkowanego samochodu. Jeden z nich poszedł po wózek bagażowy i obaj włożyli do wózka trzy ciężkie, duże torby a następnie pojechali wózkiem w stronę budynku dworca. - Są. - Widzę, idziemy. Thomas i Georg wyszli z restauracji i udali się w stronę skrytek. Po drodze zobaczyli z daleka tych samych typów, którzy przed chwilą mieli torby. Teraz wracali szybko w stronę parkingu już bez bagażu. W tym czasie ja widziałem, że zapełnili skrytki i poszli z powrotem do samochodu a następnie w nim usiedli. Zadzwoniłem do Georga. - Georg teraz, oni są już w samochodzie, nie obserwują skrytek, kasa jest w skrytkach. - Wiem, widzimy, idziemy tam. Georg i Jack założyli znowu okulary, maseczki i czapki, podeszli do skrytek, rozejrzeli się nerwowo. Jacyś ludzie się kręcili, ale nikt ich nie obserwował. Starali się stać cały czas tyłem do kamery monitoringu. Podeszli do pulpitu panelu sterującego, otwarli wszystkie sześć skrytek a następnie najszybciej jak się dało, przełożyli torby ze skrytek o numerach 11,12 i 13 do skrytek o numerach 78,79 i 80. Zamknęli wszystkie skrytki i opuścili dworzec. Kiedy wychodzili z powrotem na parking, to zauważyli, że wjeżdża tam duża czarna limuzyna a z niej zdecydowanym krokiem wysiadło czterech rosłych, wytatuowanych, umięśnionych typów i wszyscy udali się w stronę dworca. Była godzina czternasta dziesięć. Georg i Jack spokojnie poszli na piechotę do hotelu. Był nie dalej jak 10 minut drogi od dworca. Wtedy się zaczęło. Rozpętało się piekło. Obserwowałem doktora jak niecierpliwie czeka na sms-a z kodem do bomby, ale nic się nie działo. Po 10 minutach zadzwonił do Iwana: - Gdzie kod, dlaczego nie wysyłasz? - Słuchaj zasrańcu, gdzie kasa? Pogrywasz sobie ze mną? - Przecież jest w skrytkach, tak jak chciałeś. - Skrytki są puste!!! - Co takiego?! Słuchaj no gnido, dawaj kod. Bomby i tak nie dostaniesz z powrotem. Była umowa!!! Wiesz gnoju ile mnie kosztowało żeby to wszystko zorganizować !!! - Pytam ostatni raz, gdzie moja kasa jeb..ny doktorku!!! Słyszałem, że Iwan wpadł w szał i darł się bez opamiętania, klnąc przy tym niemiłosiernie. Po chwili kontynuował, nie bacząc już na żadną konspirację: - Słuchaj kutasie. Będziemy czekać na ciebie w Sydonie. Jak do jutra nie dostanę kasy albo nie oddasz nam bomby, to twoje poje..ne dzieło będą za ciebie kontynuować już inni tobie podobni, pojeb...ńcy. I gwałtownie się rozłączył. Na monitorze wyobraźni doktorka zobaczyłem czerwony pasek strachu. Doktorek trzęsącymi się rękami zadzwonił do Pierre‘a. - Co zrobiłeś z kasą? - Jak to co? To co chciałeś. Jest w skrytkach. - W jakich skrytkach? - Jak to ku..a jakich? Na dworcu ! Dworcu głównym w Tampie! W skrytkach numer 11,12 i 13. Przed chwilą tam je włożyliśmy! - Gdzie jesteście? - Pod dworcem. - Idźcie zobaczyć czy kasa tam jest. Może te palanty coś pokręcili. Po pięciu minutach Pierre dzwoni do doktora: - Kasy nie ma, ktoś wyciągnął! - Skrytki są uszkodzone? - Nie. Ten kto to zrobił, musiał znać hasło. Usłyszałem myśl doktora: - “Ktoś Iwana wyrolował. Pewnie mendy takie jak on, z jego otoczenia. A może Iwan roluje nas. Wziął kasę i chce bombę z powrotem.” Doktor dokończył rozmowę z Pierre‘m: - Uciekajcie do Europy jak najszybciej. Tam może być niebezpiecznie. Dla was to koniec zadania. I się rozłączył. Przełączyłem się na Iwana. Trafiłem akurat jak rozmawiał ze swoim człowiekiem, który miał obserwować doktora i jego ludzi. - Gdzie oni są? - W Izraelu, rano pojechali, nie wiem gdzie dokładnie. Eskortowałem ich aż do granicy. - Jak pojechali? Samochodem? - Nie autobusem. - Dlaczego nie pojechałeś za nimi? - Nie mogłem, do Izraela mnie nie wpuszczą. Mają mnie w kartotece. - Gdzie jest bomba? Przecież nie wzięli jej ze sobą do autobusu. - Szefie ku..a nie wiem. Nie spuszczałem ich z oczu ani na chwile. Albo zostawili ją w Sydonie w hotelu albo wynieśli ją gdzieś w nocy. - Idź do hotelu, sprawdź i zadzwoń. Potem usłyszałem myśli Iwana z których wynikało że pośle pilnie swoich ludzi do Libanu aby odebrali doktorkowi bombę. Doktor w międzyczasie uciekał ze swoimi kompanami z Izraela. Wiedział doskonale, że Iwan będzie chciał go dopaść, ale nie spodziewał się, że był obserwowany przez jego człowieka i że Iwan namierzy go tak łatwo i szybko. Wrócił do hotelu do Sydonu i z przerażeniem stwierdził, że ktoś włamał się do ich pokoi i je splądrował. Szybko zarezerwował bilety lotnicze z Damaszku do swojej europejskiej stolicy i wynajął samochód w hotelowej wypożyczalni. Wspólnie z kompanami udali się w stronę granicy Syryjskiej. Aby dojechać do Syrii musieli przejechać samochodem przez góry Liban. To właśnie te góry z których król Salomon polecił trzy tysiące lat temu sprowadzić olbrzymie cedry, aby wykończyć wnętrze swojej świątyni. To właśnie wystój libańskich cedrów pierwszej świątyni, nadał temu szlachetnemu drzewu miano boskiego a wzmianki o libańskich cedrach znalazły się w Biblii. Doktor chciał zniszczyć “Ścianę Płaczu” świątyni jerozolimskiej, co prawda nie tej sprzed trzech, ale sprzed dwóch tysięcy lat, odbudowaną przez Heroda, jednak w końcu o żydowską świątynię mu chodziło, odbudowaną w miejscu tej poprzedniej i również zdobnej w cedrowe wykończenie. Doktor ze swoimi kompanami pędzili krętymi drogami przez góry Libanu. Za jednym z zakrętów rósł on, już tak rzadki, będący zapewne kolejnym pokoleniem tych dorodnych drzew, których drewno zdobiło pierwszą królewską świątynię. Doktor wraz z kompanami zorientowali się, że w pewnym momencie dołączył do nich z tyłu drugi samochód, który ciągle jechał za nimi i koniecznie chciał ich dogonić. Wtedy to w panice zaczął poganiać swojego kierowcę, który choć był doświadczony i potrafił nawet jeździć tirem, to jednak nie był kierowcą rajdowym. Stara renówka z wypożyczalni też nie była specjalnie użyteczna do górskich ucieczek i pościgów na krętych, niebezpiecznych drogach. Koła piszczały na zakrętach a doktor widział już w tylnej szybie zajadłe, pełne złości i nienawiści, spojrzenia siepaczy Iwana. W śród nich tego, który śledził ich przez ostatnie dwa tygodnie. Jego wyobraźnia podpowiadała mu, co oni mogą chcieć mu zrobić, aby dowiedzieć się gdzie jest głowica i pieniądze. I wtedy właśnie nastąpił kulminacyjny moment, kończący całą tą ponurą historię, której finałem miało być zniszczenie rękoma niewiernego, świętych miejsc kultu religii monoteistycznych naszego świata. Kierowca wszedł w zakręt zbyt szybko i nie przewidział, że ten akurat zakręt był dłuższy i ciaśniejszy od tych poprzednich. Renówka przebiła barierę i poszybowawszy kilkanaście metrów nad stromym nasypem drogi, trafiła centralnie wprost w potężny pień tego właśnie, mającego historyczne konotacje, libańskiego cedra, czekającego cierpliwie z woli Bożej na doktorka, przez ostatnie czterysta lat. Tak historia za sprawą tego świętego drzewa, zatoczyła swoiste koło sprawiedliwości. Doktor w towarzystwie swoich kompanów, niezwłocznie stanął przed obliczem niebiańskich sędziów oskarżony o bezeceństwa których się dopuścił, ale szczególnie o te, których zamierzał dokonać. Miejscowa, libańska telewizja zamieściła wzmiankę o tym, że w wyniku tragicznego wypadku drogowego w górach Liban, zginęło trzech europejskich turystów. Dodano jeszcze, że przyczyną wypadku była nadmierna prędkość. Niestety dla Iwana, lewaccy ekstremiści zabrali ze sobą sekret lokalizacji jego taktycznej głowicy jądrowej. Spoczęła ona w najściślejszej tajemnicy w grobie szanowanego Żyda na wieki, a pewnie i tysiąclecia, pod murami świętego Jeruzalem. Bateria, która zasilała komputer umożliwiający uzbrojenie bomby, wyczerpie się po kilkunastu miesiącach, chipset komputera oraz skomplikowany zapalnik, zardzewieją po kilkudziesięciu latach a głowica będzie swoistą “kapsułą czasu”. Pojemnikiem na wzbogacony uran, wykonanym z tak solidnej nierdzewnej stali, że pierwsze objawy niewielkiego skażenia żydowskiego cmentarza, dadzą się pewnie zauważyć dopiero po kilku tysiącach lat. My tymczasem, spokojnie dowieźliśmy trzy torby, pełne dolarów i schowali je w piwnicy wynajętego przeze mnie mieszkania. Postanowiliśmy, że na razie dziewczynom o nich nie powiemy. Zresztą nie były nam pilnie potrzebne. Kilka prób inwigilacji Iwana upewniło nas, że nie udało mu się uzyskać dostępu do dworcowego monitoringu. Zresztą był pewny, że zmarły tragicznie doktor filozofii, cenionego europejskiego uniwersytetu, został oszukany przez swoich wspólników, a może w ogóle kasy dla niego nie miał, a chciał tylko oszustwem pozyskać bombę. Po kilku dniach zebraliśmy się razem i zastanawiali wspólnie. Jack rozpoczął: - Co o tym wszystkim sądzicie? - Z naukowego punktu widzenia to czysty przypadek. Odpowiedziałem a Jack i Georg komentowali: - Czysty przypadek, akurat. To połączenie, ten moment, że akurat trafiliśmy na przemówienie tego doktorka. - Tak przypadki nie działają. To taki przypadek, jak trafienie ustawieniami detektora w ten szum. Przypadek to przypadek. Przypadek to była Chinka w kiblu. Przypadek to byłby doktor w łóżku albo gdziekolwiek indziej, na zajęciach na uczelni, w samochodzie, na panienkach, gdzieś, a my trafiliśmy dokładnie na przemówienie, które było skierowane... do nas. Trafiliśmy precyzyjnie w miejsce i czas a właściwie Teddy trafił za nas. - Może to niezbyt naukowe podejście, ale też tak myślę. - Ja też. - Kim lub czym było To, co do nas przemówiło? Spojrzeliśmy razem na siebie trochę wystraszeni, pewnie to samo przyszło nam do głowy. - “W końcu uratowaliśmy grób Chrystusa. Wyobraziłem sobie misję którą już wykonaliśmy. Może On wcale nie chce, abyśmy dzielili się z kimś naszym odkryciem? Może nasze odkrycie było dane nam, tylko na chwilę i nadal ma pozostać Jego tajemnicą?” Pomyślałem. Już wkrótce bardzo żałowałem, że nie wypowiedziałem wtedy tej myśli na głos. Może zmieniłoby się coś w nadchodzącej przyszłości. ........................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  15. Rok 2045. Północny Liban. 16 miesięcy po Lilian Day. Doktor wraz ze swoimi bandytami wynajęli pokoje w tanim hotelu w Sydonie, a głowicę trzymali pod łóżkiem nie spuszczając jej z oka. Siedzieli bezczynnie w tym hotelu już drugi tydzień, a doktor najwyraźniej na coś czekał. W końcu poinformował ich, że jutro rano powie im co będą dalej robić, dzięki czemu my mogliśmy być czujni i go we właściwym momencie podsłuchiwać. My już trochę się domyślaliśmy bo często myślał o tej właśnie części swojego planu i mieliśmy okazje już fragmenty podglądnąć, bo obserwowaliśmy go przez ostatnie kilka tygodni regularnie. Otóż dalszy plan doktora nie był dla niego rzeczą nową. Już od lat zastanawiał się, jak przeszmuglować do Jerozolimy materiały wybuchowe, choć nigdy nie miał nadziei na to, że to może być głowica jądrowa. Doskonale wiedział o bardzo skrupulatnej kontroli wszystkiego, co wjeżdża do Izraela. Państwo to, z racji swojej sytuacji geopolitycznej, niejako z założenia, jest celem ataków terrorystów arabskich. Dzięki temu do perfekcji opanowano ochronę swojego terytorium przed sabotażystami i wwożeniem tam niebezpiecznych materiałów i broni. Samochody osobowe są na granicy szczegółowo sprawdzane i generalnie niechętnie wpuszczane a żadna, nawet niewielka ciężarówka ani autobus, za mur nie wjedzie. Wszystko jest przeładowywane i szczegółowo sprawdzane na granicy. Doktor był bardzo dobrze wykształcony i oprócz wielu najczęściej używanych języków świata, znał również arabski, choć może nie biegle. Utrzymywał kontakty z fundamentalistami arabskimi, choć nie był to nurt ideologiczny, który przyświecał akurat jemu w jego anarchistycznej działalności. Otóż już od lat zgłębiał temat przemycenia terrorystycznej kontrabandy w ciałach zmarłych w Libanie bogatych Żydów, którzy często chcieli być chowani na żydowskich cmentarzach, tuż przy murach Jeruzalem. Był to jego autorski pomysł z którego był dumny. Jak dowiedział się, że ma szansę kupić głowicę jądrową to postanowił swój pomysł zrealizować. Znalazł zaufany kontakt w Libanie i jego bratni towarzysze, oczywiście za stosowną opłatą, rozpoznali możliwość włamania się do największej kostnicy w Sydonie. Poinformowali go, że aby dostać się do prosektorium i pomieszczenia lodówek, wystarczy otworzyć tylko jedne drzwi, zamykane na zwykły, pojedynczy zamek, a cały teren w nocy nie jest strzeżony. Towarzysze zorganizowali mu klucz do tych drzwi i szczegółowy plan pomieszczeń. Poinstruowano go, gdzie trzymane są ciała i jak są identyfikowane oraz gdzie jest stół do przeprowadzenia sekcji zwłok. Libańscy towarzysze zachodzili przy tym w głowę, po co mu to wszystko wiedzieć. Doktor dowiedział się również, że ciała Żydów do Izraela transportuje się w trumnach, które są przygotowywane do takiego transportu właśnie w tym prosektorium. Zaczął tłumaczyć kompanom swój plan, a cała nasza trójka słuchała z zainteresowaniem i obrzydzeniem, ale również podziwem dla przebiegłości filozofa. - Panie doktorze, jaki jest dalszy plan? Nic nam pan nie mówi a siedzimy tu już dwa tygodnie bezczynnie. - Nie mówię, bo wszystkiego będziecie dowiadywać się w stosownym czasie. Najważniejsze jest utrzymanie tajemnicy. - Jak długo będziemy tu czekać? - Nie musimy już czekać, to na co czekaliśmy już się stało. Jutro zaczynamy. Po analizie myśli profesora, wykoncypowaliśmy, że czekał on aż jeden z szanowanych obywateli narodu żydowskiego zmarł w szpitalu w Syjonie. Profesor tak dobrze przygotował swoją akcję, że wiedział, że taka osoba jest w szpitalu w stanie terminalnym i niedługo musi umrzeć. Wiedział również, że człowiek ten załatwił sobie pochówek pod murami Jerozolimy, choć koszt takiej usługi to mała fortuna. Byliśmy pod wrażeniem perfekcji planu i wysiłku, jaki został włożony w przygotowania. Jednak nadal byliśmy sceptyczni co do szans powodzenia. Doktor kontynuował przekazywanie swoich instrukcji: - Jutro w nocy weźmiemy nasz “gadżet”, zaniesiemy go do kostnicy i schowany w ciele nieboszczyka. - Co takiego? W ciele nieboszczyka? Przecież to duża bomba. Jak to schowamy? - No normalnie, weźmiemy sekator, wytniecie co trzeba, tak żeby pasowało. Schowamy, zaszyjemy, ubierzemy nieboszczyka, wsadzimy z powrotem do trumny i gotowe. Resztę dokończymy już w Jerozolimie. - Doktorze co to znaczy, wytniecie co trzeba? My mielibyśmy to robić? - No przecież ku..a jesteście bandytami i dobrze wam płacę. Jakie macie wątpliwości? - Nie jesteśmy rzeźnikami! - Ani kanibalami! Dodał drugi. - Przecież nie każę wam go zjadać. To nieboszczyk, sztywniak, do tego zamrożony nie będzie krwawił. Pół godzinki i po robocie. My słuchając, nie mogliśmy w to uwierzyć, nie wiedzieliśmy czy mamy się śmiać czy ubolewać nad obrzydliwością tego planu. Jednak uśmiechów nie umieliśmy powstrzymać. Bandyci nie bandyci, ale obserwowaliśmy oczami doktora miny tych nieszczęśników, którzy będą musieli zrobić coś takiego. Wtedy Georg wpadł na pomysł. - Słuchajcie, mam pewien pomysł. - Jaki? Zapytałem. - Chodźcie dopiszemy kilkanaście linijek kodu do oprogramowania Teddy‘ego. Tak żeby analizował czy w promieniu trzystu metrów od profesora nie pojawiają się ciągle te same identyfikatory innych osób. Od razu zrozumieliśmy o co mu chodzi. - Jesteś geniuszem. Georg podejrzewał, że azjatycki oligarcha nie pozostawił swojego towaru, zupełnie bez “opieki” profesorowi i jego ludziom i będzie chciał mieć jakieś rozeznanie, gdzie jest głowica, dopóki nie dostanie za nią pieniędzy. Jak się okazało Georg miał racje i głowicę dyskretnie eskortowali nie tylko ludzie profesora, ale również zaufany bandyta, komandos Iwana, który cały czas podążał ich tropem. Na rozkaz swojego szefa w każdej chwili był gotowy pozbyć się doktorka i jego ludzi oraz odzyskać “towar”. Nazajutrz. Wiedzieliśmy o której profesor zaplanował nocną akcję w prosektorium, więc czekaliśmy w napięciu w trójkę w laboratorium, co będzie działo się dalej, choć pora dnia była dla nas trochę nietypowa i ochrona instytutu podejrzanie na nas patrzyła. Jednak o nic nie pytali, byli przyzwyczajeni do tego, że naukowcy potrafią czasem siedzieć do nocy przy swojej pracy. Po ustanowieniu połączenia widzieliśmy, że profesor ze swoimi zbirami jest już pod zakładem pogrzebowym. Widzieliśmy jego oczyma, jak zbiry wyciągają bardzo ciężką torbę z bagażnika samochodu i niosą ją z trudem do drzwi piwnicznej części prosektorium, a profesor otwiera drzwi dorobionym dla niego kluczem. Wszystko szło sprawnie. Wewnątrz było ciemno i nikt prosektorium nie pilnował. Profesor szybko znalazł gotową do transportu trumnę i zidentyfikował ją po oznaczeniu. Wiedział już, że wewnątrz był “jego” nieboszczyk. Trumna była zamknięta jednak w taki sposób, aby po odkręceniu czterech wkrętów łatwo było ją otworzyć. Profesor wiedział, że takie trumny są na granicy otwierane i sprawdzane. Choć nie znał szczegółów tej kontroli to miał nadzieje, że po prostu się do nich zagląda i jak wszystko “wygląda dobrze” to ponownie zamyka i przepuszcza przez granicę. Ponieważ trumna była w znacznej części metalowa, to do jej kontroli nie stosowano wykrywacza metalu. Profesor ryzykował konfiskatę przesyłki, ale nie miał wyjścia. Cała trójka założyła na głowy latarki czołowe i otworzono trumnę. Rzeczywiście wewnątrz był bardzo gustownie ubrany i przygotowany do pogrzebu Żyd. Plan profesora był tak precyzyjny, że wiedział on nawet, że osoba ta jest bardzo wysoka, potężnej budowy ciała i bardzo otyła. Szukał ciała w którym byłoby “dużo miejsca“. Cała trójka z największym trudem wyciągnęła nieboszczyka z trumny i rozebrała ze wszystkiego w co był ubrany, a następnie korzystając z wózka, który był na wyposażeniu prosektorium, zawieziono go do pomieszczenia sekcyjnego. To co działo się potem nie daje opisać się żadnymi słowami. Z obrzydzeniem odwracaliśmy głowy od monitora, widząc co te wynaturzone palanty robią z ciałem. Teddy i tak, ku naszej uldze przerwał połączenie. Zdążyliśmy jedynie zobaczyć, że głowica nie chce się zmieścić i trzeba ją siłą upychać. Po ponownym ustanowieniu połączenia, z czym specjalnie się nie śpieszyliśmy, zobaczyliśmy, że “zboczona brygada” zaszywa ciało przygotowaną wcześniej nicią chirurgiczną a plastikowy duży worek w torbie w której przyniesiono bombę, jest teraz wypełniony tym, co trzeba było usunąć. Następnie doktor z kompanami umyli nieboszczyka oraz całe pomieszczenie sekcyjne wykorzystując do tego myjkę, która była tam zainstalowana. Potem przewieziono nieboszczyka z powrotem do pomieszczenia z trumną, starannie go wytarto, ubrano i do trumny włożono. Choć całe to przedsięwzięcie budziło naszą odrazę, to podziwialiśmy dzieło. Wszystko naprawdę wyglądało dobrze a kanty trefnego cylindra naciągnięte skórą, maskował skutecznie obszerny garnitur. Profesor z brygadą zamknęli trumnę, przetarli wszelkie ostatnie ślady, zabrali torbę i narzędzia, wyszli, zamknęli drzwi i spokojnie poszli do samochodu. To co miało trwać pół godziny trwało prawie cztery, ale rzeczywiście wszystko im się udało. Zainstalowali głowicę jądrową w ciele nieboszczyka. Zwróciliśmy uwagę na jeszcze jedną istotną okoliczność. Komandos Iwana przegapił nocną akcję profesora i jego brygady. Inwigilując w nocy profesora widzieliśmy, że w jego pobliżu nie ma człowieka Iwana. Zbir ten śledził głowice, ale tylko od świtu do nocy. Był tam w końcu sam i musiał kiedyś iść do hotelu. Widać nie przyszło mu do głowy, że profesor może wynieść gdzieś głowicę w nocy. Niestety dla bandytów, stara głowica nie była wyposażona w nadajnik GPS który pozwalałby śledzić jej lokalizacje. Wpadliśmy w panikę. Widzieliśmy, że zupełna bierność może okazać się niewystarczająca. Profesor na razie skutecznie realizuje swój plan. Tak na wszelki wypadek, postanowiłem jednak jakieś przygotowania poczynić, gdyby przyszło nam wykazać aktywność w tej sytuacji. Mianowicie poszedłem kilka dni wcześniej na znany w mieście bazar i rozpytałem się, gdzie można kupić telefon komórkowy. Domyślałem się, że pewnie będzie kradziony. W końcu wskazano mi właściwego sprzedawcę. Był to młody, nerwowy chłopak. Był trochę nieufny, ale pokazał mi swój asortyment. Miał kilka sztuk do wyboru. - Daj taki najtańszy. - To ten. 20 baksów, ale do tego niestety nie mam ładowarki. - A do którego masz? - Do żadnego nie mam. - Tak drogo za taki szajs? Podroczyłem się z nim trochę. - Chcesz lepszy to idź do salonu. - Muszę kupić jakikolwiek bo mój mi przed chwila zwinęli. Nie masz go czasem? Zagadałem z głupim uśmiechem. - Spadaj, gościu. I zaczął zwijać towar. - Dobra masz te dwadzieścia baksów i dawaj, ale muszę mieć taki z kartą, żebym mógł zadzwonić do żony, chciałbym aby po mnie przyjechała. - Działających nie sprzedaję, nie jestem złodziejem. Wyciągnąłem kolejne dwadzieścia dolarów. Chłopak wziął z pewną obawą, rozglądając się nerwowo, ale w końcu pokazał mi wzrokiem kosz na śmieci, kilkanaście metrów dalej. Podszedłem i zobaczyłem że ktoś wyrzucił do niego kilka kart do telefonów. W ten prosty sposób dysponowaliśmy już sprzętem, aby w ostateczności powiadomić jakieś służby w Izraelu. Przygotowaliśmy sobie również stosowne numery. Zorganizowaliśmy krótką naradę. - Trzeba chyba zacząć coś działać. Zagaiłem. - Chcesz powiadamiać jakieś służby w Izraelu? - No chyba sprawy zaszły już tak daleko, że nie mamy wyjścia? Myśleliśmy dłuższą chwilę, aż na twarzy Jacka zajaśniał szeroki uśmiech. - Jack, ja nawet nie wiem czy chcę słuchać twoich pomysłów. Zareagował Georg. - Ja też się boję, co on zaś wymyślił? - To mogę w końcu powiedzieć czy nie? Z głupią miną zapytał Jack. - No dobra gadaj, jakoś to przeżyjemy. - Wiem co zrobić żeby bomba nie wybuchła, obejdzie się bez żadnych służb. - No, słuchamy? - Podpierniczymy im kasę. Na twarzy Jacka rozpromieniał świetlisty banan. - No co się tak gapicie? W końcu młodzi jesteśmy, na starcie życia... to się przyda. Przecież to nie będzie kradzież, tylko bohaterska próba ratowania dziedzictwa kulturowego całej ludzkości. I to jeszcze trzech kultur. Akurat też będą trzy torby to będzie łatwo się podzielić. - No tak, jedna torba, jedna kultura. Słuchaj przyjacielu, to całe towarzystwo to najbardziej brutalni mordercy, jacy chodzą po tym ziemskim padole. Jak chciałbyś to zrobić? - A normalnie, przecież znamy hasło do skrytek. Jak jedni kasę tam zostawią to zanim następni przyjdą to my ją zagospodarujemy. - To niby co chciał byś z nią zrobić? To 150 kg. - Nic. Wynajmiemy sąsiednie skrytki i torby się przełoży. To wszystko, wystarczy polecieć do Tampy. Pięć minut roboty. A jak wszystko się uspokoi i towarzystwo powyrzyna się nawzajem to spokojnie za kilka dni się kasiorkę przywiezie i tyle. Odpowiedź nie chciała przejść mi przez gardło. Ale w końcu poczucie analitycznej, naukowej poprawności wewnętrznie we mnie zwyciężyło z poczuciem rozsądku i instynktu samozachowawczego. Skwitowałem z głupim uśmiechem: - W sumie, dobry pomysł. Twarz Georga również zajaśniała szyderczym uśmiechem. ....................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  16. Trochę to chyba rzeczowo niespójne. Córeczka rozmawia z mamą dosyć dojrzałym językiem, używając bogatego słownictwa. Wskazywałoby to raczej nie na dwulatka ale na dziecko kilkuletnie. Takie dzieci nie będą już "fruwać" nieświadome konsekwencji, ich umysł jest już wystarczająco rozwinięty żeby je przed tym bronić. Raczej wypadną z okna w wyniku wypadku. Nastolatek chory na schizofrenię w trakcie ataku choroby, prędzej mógłby tak zrobić. Tekst buduje nastrój grozy, ale wydaje mi sie mało realny, co mocno osłabia efekt. Oczywiście to moje zdanie. Ech, zazdroszczę wam tu wszystkim pięknego pióra. @Dziadek grafoman Jest w nas, dorosłych tendencja do niedoceniania dzieci. One potrafią znacznie więcej niż nam sie wydaje.
  17. Wielkie jak berety ...to raczej chyba jaja? Łzy, czy ja wiem? No i na koniec to tak raczej żegnaj chyba? No ewentualnie: do zobaczenia. Piękne na mowę pogrzebową. Widzę oczyma wyobraźni tego gostka w sędziowskiej todze, jak na świeckim pogrzebie zapodaje taki tekst. I te zapłakane (ze śmiechu) oczy rodziny pogrążonej w .. rechocie. Piękne pióro Pozdrawiam @Dziadek grafoman "Ten mały na środku, też leży, skapciały niczym zwłoki w trumnie, by już nigdy nie powstać. Biedny flaczek nieboraczek"...bardzo sugestywne :). Tak mogłaby sie zaczynać porządną reklama tabletek na erekcję.
  18. Rok 2045. San Jose. 16 miesięcy po Lilian Day. Było to jedno z tych popołudni kiedy to wspólnie we trzech, po zakończeniu swoich bieżących zadań, nad którymi pracowaliśmy aktualnie w instytucie, zasiadaliśmy do naszego technicznego studia. Było to zaraz po moim przyjeździe z Australii. Wszyscy myśleliśmy o tym, żeby wreszcie jakoś pokazać nasze odkrycie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że może to spowodować nieprzewidywalne konsekwencje w życiu ludzi na całym świecie. Ale byliśmy naukowcami i to młodymi. Każdy naukowiec, który odkryje coś naprawdę ważnego, odczuwa niepohamowaną chęć podzielenia się tym, a uczciwie mówiąc pochwalenia się tym, przed całym światem. A w szczególności przed naukowcami całego świata. Niestety, a może i stety, pewnie po naszych praprzodkach walczących na sawannie czy stepie o jedzenie i możliwość odbycia seksu z najatrakcyjniejszymi kobietami w grupie, obdarzeni jesteśmy pierwotną żądzą wzajemnej rywalizacji. Często wzruszeni pięknem artystycznego przekazu, słuchając wybitnego pianisty czy skrzypka w filharmonii, nawet przez moment nie przyjdzie nam do głowy, że pierwotnym, rzeczywistym źródłem mistrzostwa artystycznego mistrza, jest oprócz wrodzonego talentu, właśnie sportowa wręcz rywalizacja pomiędzy podobnymi mu adeptami zdobywającymi artystyczne umiejętności na etapie edukacji. Większość ludzi odczuwa potrzebę bycia choć trochę lepszymi od tych, z którymi los sprawił, że mogą się porównywać. Choć nie jest to może zbyt szlachetna pobudka, to skutecznie potrafi mobilizować nas, z natury leniwych ludzkich osobników do wytężonej pracy. Nie jeden już zwykły człowiek, którego nie podejrzewalibyśmy o specjalnie ukierunkowane talenty, na przykład napisał książkę, zgłębił umiejętności porozumiewania się w obcym języku, gry na instrumencie muzycznym, ułożenia kostki Rubika, zdobycia naukowych tytułów, a nawet zdobycia fortuny, nie z racji potrzeb praktycznych, zawodowych czy chęci samodoskonalenia własnych zainteresowań czy rozwoju talentu, ale wyłącznie z potrzeby czy wręcz niepohamowanej żądzy bycia lepszym od innych. Ludzie w większości chcą być postrzegani jako lepsi, a są i tacy i jest ich naprawdę sporo, którzy kochają taplać się w perwersyjnej chęci pokazania innym, że oni, ci inni są gorsi. Czasem, a może nawet szczególnie w stosunku do tych, których w swojej świadomości uważają jako przyjaciół albo w stosunku do własnego rodzeństwa czy innych bliskich członków rodziny. Dla takich ludzi pokazanie komuś ze swoich bliskich czy znajomych, a najlepiej zaskoczenie ich gwałtownie swoim lepszejstwem, to coś, co potrafi sprawić im wielką frajdę. To naprawdę potrafi zrobić im dobrze. Czym ich przekaz silniej zaskakuje i dołuje psychicznie adresata do którego jest skierowany, tym frajda jest im większa. Jednym z najbardziej prymitywnych przejawów takiej właśnie potrzeby, jest ku uciesze koncernów motoryzacyjnych całego świata, posiadanie droższego samochodu od tych, z którymi możemy się porównywać. Deweloperzy budowlani również wiele wiedzą na ten temat. Cała nasza trójka w kontekście naszego naukowego odkrycia, też z pewnością chciała poczuć się lepsza od innych. Byliśmy młodzi. Nie mieliśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu aby rozumieć podstawowe zależności i wartości. Po prostu chcieliśmy się pochwalić przed światem naszym absolutnie wybitnym i topowym odkryciem. Słusznie uważaliśmy, że mamy do tego prawo. Nie mieliśmy oczywiście pojęcia jaką cenę wkrótce przyjdzie nam za to zapłacić. Byliśmy już wszyscy trzej w szczęśliwych związkach. Posiedliśmy już wymarzone przez siebie kobiety. Mieliśmy już satysfakcjonującą nas pracę i zarobki pozwalające nam godziwie żyć, ale chcieliśmy więcej. Chcieliśmy jeszcze więcej. Chcieliśmy ciągle jeszcze dużo więcej. Bóg więc postanowił nas sprawdzić. - Słuchajcie, co w końcu zamierzamy zrobić? Zagaiłem rozmowę. Nie musiałem nic dodawać, oni dobrze wiedzieli o co mi chodzi. - Po prostu napiszemy artykuł i opublikujemy go w „Nature” albo w„Science”. - A co potem? Georg po chwili ciszy: -“Bi-smi l-Lahi r -rahmani r-rahim” *. A reszta się okaże sama. - Reszta to awantura. - Haja na dwa jaja. - Bóg jeden raczy wiedzieć. - Nie prościej po prostu pokazać wszystko Edwardowi? - Pewnie prościej, tylko co nasz szef z tym zrobi? - No właśnie, pamiętajcie, że ten ośrodek współpracuje z ośrodkami wojskowymi. Jak przekażemy to szefowi to nikt się o tym nie dowie jeszcze przez dwieście lat. A nasz żywot również nie wydaje mi się wtedy zbyt bezpieczny. Ktoś tam z tych wojskowych, może dojść do wniosku, że nasza rola w tym odkryciu i tak jest już zakończona a to, że my je znamy, może stanowić zagrożenie dla tajemnicy wojskowej i może korzystnie byłoby zakończyć nasz żywot. - Myślę tak samo. - Ja też. - No więc zostaje „Science” . Chyba, że po prostu weźmiemy tą tajemnicę ze sobą do grobu, a właściwie to do grobów. - Ta opcja najmniej mi odpowiada. - Mnie też, choć wydaje się najrozsądniejsza. - Nawet jak to opublikujemy oficjalnie to nikt nam nie uwierzy. Trzeba by to było jakoś udowodnić a przecież dostęp do urządzeń od razu nam odbiorą. Powtórzenie tego gdzie indziej naprawdę byłoby trudne. Nie mamy dostępu do ośrodka badań cząstek elementarnych, nie wyprodukujemy sami detektora cząstki. A nawet gdyby, to życia nam na to może nie wystarczyć. Wszystkiego o cząstce nie wiemy. Jack się wtrącił: - Moglibyśmy to dowieść w jakiś inny sposób. - Na przykład? - No na przykład moglibyśmy w artykule opublikować link do filmiku, na którym nagralibyśmy sceny seksu, przywódców dwudziestu najbogatszych państw świata ze swoimi kochankami w dwóch wariantach, to znaczy widziane oczyma przywódców oraz ich kochanek. No wtedy, to by wszyscy uwierzyli. Roześmialiśmy się. - Jack twoje pomysły nie przestają mnie zadziwiać. Skonstatowałem. - Myślcie panowie, czas upływa, musimy coś jednak z tym zrobić. - Do pół roku trzeba to opublikować. Kto wie co się wydarzy. - Trzeba założyć, że to będzie koniec naszej pracy tutaj, a może nawet zamiast Nobla, koniec naszej kariery. Myślcie też o naszych kobietach i ewentualnych rodzinach. To wcale nie musi się dla nas dobrze skończyć. Zgodziliśmy się wszyscy. Uruchomiliśmy sprzęt i zastanawialiśmy się z kim chcemy się połączyć. I wtedy, po raz pierwszy z naszym sprzętem stało się coś dziwnego. Bez ustawiania parametrów połączenia, Teddy losowo, bardzo gwałtownie, z pominięciem zwykłych procedur, ustanowił połączenie. Wyglądało to tak, jakby Teddy‘emu zależało, abyśmy niczego nie przegapili. Zobaczyliśmy zebranie kilkunastu ludzi w jakimś dziwnym pomieszczeniu pozbawionym okien. Przypominało to piwnicę czy podziemną kotłownię. Domyśliliśmy się, że to zgromadzenie oglądamy oczyma tego, który zamierza zwrócić się do zebranej gromadki. Byli to wyłącznie młodzi mężczyźni, zasadniczo niechlujnie ubrani i zarośnięci, rożnych ras i jak domyślaliśmy się, różnych narodowości. Niektórzy rozmawiali ze sobą w językach, których nie rozumieliśmy. I wtedy on, w domniemaniu ich przywódca, rozpoczął przemówienie po angielsku: - Bracia! Wezwałem was tutaj bo nareszcie nadszedł czas abyśmy pokazali światu na co nas stać! Nareszcie pokażemy wszystkim, że czas skończyć już z zabobonem i wyrwać ludzkość z obłędu ograniczeń i przesądów związanych z dawnymi tradycjami i bzdurami dawnych religii! Żyjemy w połowie XXI wieku i ludzkość musi zrozumieć, że pora rozpocząć nowy, świetlany okres naszego rozwoju. Okres w którym my ludzie, zaczniemy być naprawdę wolni i sami decydować o naszym losie! Nadszedł już koniec ideologii ograniczeń i decydowania za nas, jak mamy żyć! Tylko my sami będziemy wreszcie decydować co jest dobre a co złe! Koniec z pouczaniem i moralizowaniem. Już nigdy żaden fałszywy książę czy prorok średniowiecznych zabobonów nie będzie nas pouczać! - Bracie, o czym mówisz? Co chcesz zrobić? Zapytał jeden z siedzących. - Nasi towarzysze ze wschodu mogą zdobyć dla nas wreszcie to, o co od dawna zabiegaliśmy. Nareszcie ją dostaniemy. - Ale co? - Jak to co. Nie rozumiecie? Nareszcie możemy kupić głowicę jądrową. - Naprawdę? Skąd? W jaki sposób? - Pojawiła się na rynku głowica skonstruowana przez duże państwo które dysponuje arsenałem atomowym i została już kilkadziesiąt lat temu potajemnie wykradziona. A teraz my ją kupimy. Jest wciąż w dobrym stanie. W pełni sprawna. - Co z nią zrobimy? - Zdetonujemy ją w Jerozolimie. Ma wystarczającą moc, aby za jednym razem zniszczyć jedne z najważniejszych symboli trzech największych religii. Zniszczymy żydowską Ścianę Płaczu, islamskie meczety: Na Skale i Al-Aksa oraz Bazylikę Grobu Pańskiego. Zaniemówiliśmy przerażeni. Pierwszy odezwał się Jack. - Georg zapisz jego identyfikator. - O ja pierniczę. Panowie co to było? - Co to za typ i co to za ludzie? - No i skąd to połączenie? Akurat teraz. Zaczynam się bać tej maszyny. Tu zaczynają dziać się naprawdę dziwne rzeczy! Na monitorze wyobraźni zobaczyliśmy potężną eksplozję i oślepiający blask wybuchu jądrowego, a następnie rozpadające się w tym blasku, “Ścianę Płaczu“ i meczet “Al-Aksa“. Z głośnika popłynęła myśl przywódcy: - “Nareszcie, nareszcie. To ma szanse się udać. Trzeba tylko nazbierać pieniądze. Oni muszą się złożyć.” Przywódca dokończył przemówienie i na zakończenie dodał: - Wszystko, co ode mnie usłyszeliście, jest najściślejszą tajemnicą. Nikomu nie wolno wam o tym mówić. A następnie przeszedł do szczegółów, czyli wyjaśniał zebranym o co konkretnie mu chodzi i jaki jest cel tego spotkania. Poczuliśmy prawdziwy strach. - Skąd to było? - Chwilę, przelicza to. No tak, jasne, “świątynia wolności i sztuki” stolica państwa europejskiego. - Musimy dowiedzieć się czegoś więcej. - Trzeba coś temu zaradzić. - Też tak myślę. - Ja też. Od kilku dni zaczęliśmy się przyglądać typowi, który wygłosił tą kasandryczną przemowę i wiedzieliśmy o nim coraz więcej. Zdobywaliśmy również wiedzę na temat organizacji, której był przywódcą. Każdy z nas coś tam o tym słyszał, ale tak naprawdę to nie interesowaliśmy się żadnymi formami społecznego czy ideologicznego ekstremizmu oraz religijnego fundamentalizmu. Nie mieliśmy o takich ruchach bladego pojęcia. W kolejnych dniach zaczęliśmy zbierać stosowne informacje. Ten, którego pokazał nam Teddy, był przywódcą skrajnego odłamu lewackiej organizacji terrorystycznej, znanej na całym świecie. Zaprezentowany nam płomienny i to w dosłownym tego słowa znaczeniu mówca, był szanowanym na co dzień, spokojnym doktorem filozofii na znanym uniwersytecie humanistycznym. Prowadził zajęcia ze studentami a tym, którzy słuchali jego wykładów z większym zainteresowaniem, zaszczepiał filozoficzne idee wolnego i idealnego świata, w którym każdy człowiek może zrobić wszystko co tylko mu się spodoba. I to bez względu na obowiązujące normy kulturowe, obyczajowe czy nawet uregulowania prawne. Jeśli myśl jakaś przyszła ci wolny człowieku do głowy, to wolny umysł, który jest uosobieniem piękna świata przyrody, a stanowi wypełnienie twojej czaszki, jest tak idealny sam w sobie, że skoro to wymyślił, to na pewno jest to dobre. Bez względu na to czy akurat przyszło ci do głowy wyrwać staruszce torebkę, zburzyć czterystuletni, artystycznie i architektonicznie doskonały, ale niepotrzebny już kościół, oblać benzyną i podpalić zamroczonego tanim alkoholem bezdomnego czy zabić milion ludzi za pomocą bomby atomowej, którą przecież równie piękny umysł musiał wcześniej też wymyślić. Pod powłoką niewinnie wyglądającego, brodatego szczupłego doktorka w okrągłych okularkach, kryła się w istocie prawdziwa bestia albo jak ktoś woli, wcielenie żywego diabła. W swoim tajnym środowisku jemu podobnych typów, był to typ znany, a sława mocy przekazów jego ideologicznych spiczów wykraczała poza granicę swojego wolnego, oświeconego, wielokulturowego i bardzo nowoczesnego państwa. My ochłonęliśmy już trochę z pierwszego wrażenia i zaczęliśmy z uwagą przysłuchiwać się szczegółom “akcji życia”, którą z zapałem organizował nasz inteligentny doktorek. Pierwsze, czego dowiedzieliśmy się, przyglądając mu się uważniej był fakt, że rzeczywiście jeden z oligarchów azjatyckiego państwa o pseudonimie Iwan, który przez całe życie zajmował się nielegalnym handlem bronią i dorobił się na tym procederze fortuny, a jednocześnie dysponował małą kilkudziesięcioosobową armią gotowych na wszystko najemników, zaoferował mu w najściślejszej tajemnicy, możliwość zakupu taktycznej głowicy jądrowej o mocy 10 kiloton. Oligarcha, który de facto był bezwzględnym, cwanym gangsterem, wiedział co nieco o czarnej stronie charakteru i “ideałach” społecznych doktora, psychopaty. Broń ta była już bardzo wiekowa, skonstruowano ją bowiem ponad 50 lat temu. Jednak sprzedający zaręczał, że jest w pełni sprawna a odpalenie jej nie nastręczałoby żadnej trudności. Głowica ta pochodziła podobno z zagubionej czy skradzionej kilkadziesiąt lat temu rakiety. Państwo to oficjalnie posiadało broń jądrową. Ewentualny kupiec zostałby wyposażony w szczegółową instrukcję obsługi a w razie konieczności sprzedawca oferował “wsparcie techniczne”. Nas zaskoczyła niska cena “towaru”. Otóż głowica oferowana była w promocyjnej cenie 12 milionów dolarów. Mieliśmy wątpliwości czy na pewno jest sprawna, a już szczególnie, że ktoś nieuprawniony potrafiłby ją użyć, ale nie bardzo na tym się znaliśmy. Uznaliśmy, że choć oferta nie wygląda zbyt poważnie to ryzyko istnieje. Powoli zaczęliśmy dowiadywać się o szczegółach tej transakcji. Otóż nasz doktor zwołał swoje zebranie dlatego, że kwota dwunastu milionów dolarów była dla niego absolutnie nieosiągalna. Choć jego idee cieszyły się pewnym “poparciem społecznym” i doktor posiadał grono swoich tajnych, zamożnych popleczników, którzy sponsorowali jego działalność, co pozwalało mu dostatnie żyć, to jak słyszano, że potrzebne są miliony, to każdy z nich odwracał się od niego z niechęcią. Zwłaszcza, że doktor nie mógł przecież ogłosić publicznie, po co mu taka kasa. W takiej sytuacji, choć niechętnie, bo groziło to dekonspiracją jego niecnego planu, postanowił zwrócić się do zaufanych liderów organizacji na całym świecie o zbiórkę funduszy na ten cel. Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że jego apel spotkał się z dużym zrozumieniem, zwłaszcza w kilku wysokorozwiniętych państwach europejskich, uważanych za kolebkę demokracji i myśli wyzwolonej i “bratni przywódcy” lewackich organizacji zaoferowali wsparcie. W efekcie na koncie doktorka w szwajcarskim banku zaczęły pojawiać się pokaźne kwoty, aż w końcu zbiórka zakończyła się sukcesem i cała potrzebna kwota była już w jego dyspozycji. Starczyło i na “towar” i na równie drogą, bo bardzo trudną operację dostarczenia go do Izraela. Kolejną rzeczą która nas trochę zdziwiła był fakt, że Iwan czyli wspomniany wcześniej oligarcha, choć pochodził z azjatyckiego kraju, to luksusowe życie urządził sobie u nas, a konkretnie jego rodzina była właścicielem pokaźnej rezydencji na Florydzie, nad Zatoką Meksykańską. I tudzież na Florydzie zażyczył sobie otrzymać pieniądze. Jak doktorek to zrobi to go nie interesowało. Udało nam się po kilkutygodniowej inwigilacji zarejestrować osobistą rozmowę doktora z przedstawicielem oligarchy. Konkretnie jego “prawą ręką” od najtrudniejszych transakcji. Typ ten był już absolutnie gangsterem, bandytą bez żadnych niedomówień. Ta rozmowa była dla nas bardzo ważna. Była kluczem do zrozumienia tego, co doktor planuje oraz ewentualnej naszej ingerencji, gdyby taka okazała się potrzebna. Panowie rozmawiali szeptem, siedząc blisko siebie na ławce pod śmietnikiem jednego ze znanych metropolitalnych cmentarzy europejskiej stolicy. Jednak ich wzrok nie spotykał się ze sobą. - Chcesz zabawkę to dostarcz gotówkę w używanych banknotach stu i pięćdziesięcio dolarowych do miasta Tampa*. - Co takiego? Nie ma mowy, podajcie numer konta a zrobię wam przelew i to dopiero po zakończeniu akcji, czyli jak towar okaże się pełnowartościowy. - Słuchaj no doktorku, chcesz towar to dostarczysz gotówkę. O żadnych przelewach nie ma mowy. My już od dawna tak nie pracujemy. Szef nie życzy sobie żadnych przelewów. Za dużo w tym ryzyka. Za dużo wpadek było już z kontami. Tylko gotówka, tam gdzie ci powiem. Inaczej nie gadamy. Masz towar w promocyjnej cenie, ale musisz załatwić gotówkę i dostarczyć do Tampy. Doktor głęboko się zamyślił. Bardzo mu to nie odpowiadało. Musiał znaleźć kogoś w Stanach do współpracy. W końcu się odezwał: - Nawet jeśli dostarczę gotówkę, to nie zobaczycie jej dopóki nie odbierzemy “towaru”, to chyba oczywiste. - Myślisz że dostaniesz “towar” i nam nie zapłacisz? - Tego nie powiedziałem, ale chcę mieć pewność. - Możemy dać ci “towar”, ale jest tam laptop z nim w komplecie. Żeby“towar” uzbroić, trzeba w tym laptopie wpisać odpowiedni kod. Inaczej nie da się tego odpalić. Damy ci “gadżet” ty sobie zrobisz z nim co chcesz. Przygotujesz sobie. Jak będziesz gotowy, dajesz nam kasę a my dajemy ci kod. Bez kodu towar jest bezwartościowy. Pomimo tego, że to było zrobione 50 lat temu, to zabezpieczenie jest tak skomplikowane, że bez kodu nikt tego nie uruchomi nawet dzisiaj. Doktor chwile myślał, a my te myśli odczytywaliśmy: - “Jak coś pójdzie nie tak, to te ścierwa mnie zabiją. Im chodzi tylko o moją kasę. Nie interesuje ich dzieło. Jeśli będą umieli mnie oszukać to na pewno to zrobią. Trzeba z nimi uważać!” W końcu się odezwał: - Ok, niech tak będzie. Kasa będzie czekać gdzieś w Tampie. Jak będę gotowy i wszystko pójdzie dobrze, to dostaniecie kasę a wy dacie mi kod i odpalimy fajerwerk. - Tak, teraz słuchaj uważnie co jest ustalone. To bardzo ważne. Bandzior oligarchy rozejrzał się nerwowo. Szczegółowe instrukcje dostał od samego szefa. Otóż Iwan był doświadczonym handlarzem i dziesiątki razy otrzymywał pieniądze od swoich klientów. W związku z tym miał bardzo złe doświadczenia z wszelkiego rodzaju akcjami, związanymi z przekazywaniem walizek czy toreb z poważną gotówką. Zawsze z tym były kłopoty. Wiedział już z doświadczenia, że w wyniku nieufności sprzedających do nabywców i odwrotnie, takie transakcje dokonywane są w skrajnym wręcz napięciu a bandziory które w tym uczestniczą, często sięgają po broń. W jednej z takich akcji, zakończonych krwawa jatką, zginął jego najbardziej zaufany współpracownik w którym Iwan w przyszłości widział swojego następcę. Ponieważ Iwan nie akceptował przelewów bankowych, to w ostatnich latach zawsze starał się aranżować takie spotkania biznesowe w ten sposób, aby strony nie miały bezpośredniego ze sobą kontaktu. Nawet kosztem pewnego ryzyka. Posłaniec Iwana kontynuował, mówiąc szeptem wprost do ucha doktora: - Na dworcu głównym w Tampie jest automatyczna przechowywania bagażu. To bardzo solidne, pancerne skrytki, które wynajmuje się na dni i otwiera za pomocą ustalonego hasła. Jak ci powiemy to dostarczysz tam gotówkę. Gotówka ma być w trzech torbach a w każdej ma być równo po cztery miliony dolarów w banknotach stu i pięćdziesięciodolarowych. Twoi ludzie włożą gotówkę do skrytek nr 11, 12 i 13. Wszystkie trzy skrytki będą przez nas wynajęte i będą otwierać się na hasło. - Jakie to będzie hasło? - A jakie chcesz? Wybierz sobie. Doktorek chwilę się zastanowił. - “Wolny świat.” - No dobra, niech będzie “wolny świat”. My do godziny odbierzemy kasę, ale nie życzymy sobie tam niczyjej obecności. Wtedy poślemy ci sms-a z kodem do bomby. Bomba wybuchnie dokładnie 20 minut po uzbrojeniu. Żeby ją uzbroić trzeba zbliżyć się z laptopem do niej na odległość nie większą niż trzy metry. To działa na radio. Zresztą instrukcje dostałeś. Zrozumiałeś wszystko? - Tak, skrytki 11,12 i 13, Tampa, dworzec główny hasło do skrytek “wolny świat”. - Dokładnie. Jesteśmy umówieni. Zapamiętaj to hasło, bo przez telefon nikt ci go nie powie. - Żaden problem, zapamiętam. W końcu sam je wymyśliłem. Posłaniec po namyśle zapytał jeszcze: - Doktorku po co ci bomba? - Nie twoja sprawa. Zobaczysz. Powiedzą o tym w telewizji. Taki fragment rozmowy doktorka z bandziorem oligarchy zarejestrował Teddy. Jak to usłyszałem, to nie wiedzieć dlaczego, pierwsze co przyszło mi do głowy to ile taka kasa może ważyć. Szybko w pamięci policzyłem, że to będzie od 120 do 150 kg. Po przemyśleniu sprawy postanowiliśmy, że nie będziemy się do niczego wtrącać, ale tylko spokojnie obserwować rozwój sytuacji z nadzieją, że akcja doktorka się nie powiedzie. Szczerze mówiąc baliśmy się jak diabli tych typów i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jakakolwiek forma zwrócenia na siebie uwagi w kontekście posiadania wiedzy czy wtrącania się do tego przedsięwzięcia, jeśli zostalibyśmy przez bandytów zidentyfikowani, to natychmiast źle się dla nas skończy. Ustaliliśmy, że na razie nigdzie nie dzwonimy. Wiedzieliśmy, że to towarzystwo jest naprawdę groźne, a zdolni naukowcy, znający się na technikach przekazu informacji, też się w tym gronie mogą znaleźć. A poza tym, nie wieszczyliśmy doktorkowi sukcesu. Trudno było nam sobie wyobrazić to, że temu towarzystwu uda się przemycić głowicę jądrową do Jerozolimy. Wiedzieliśmy, że nie ma na świecie państwa, które lepiej od Izraela pilnuje wszystkiego, co jest tam przywożone, właśnie w kontekście poszukiwania terrorystycznej kontrabandy. Doktor zamierzał osobiście pofatygować się ze swojej pięknej europejskiej stolicy do Libanu, ale zanim to zrobił to szczęśliwie udało nam się podsłuchać jego rozmowę z najbardziej zaufanym bandytą, który na razie pozostał na miejscu. Typ ten miał na imię Pierre. Rozmowa ta odbyła się tuż przed wyjazdem. - Jutro jadę osobiście nadzorować akcje a ty masz być w gotowości. Jak ci zadzwonię to weźmiesz Gilberta i polecicie razem do Stanów. Zamówcie sobie bilety za tydzień. Powiem wam skąd w Stanach weźmiecie kasę. Wiedzieliśmy w wyniku wcześniejszych inwigilacji, że doktorek znalazł w Stanach zamożnego celebrytę o podobnych poglądach ideologicznych, który zgodził się za “niewielką prowizją” w wysokości trzystu tysięcy dolarów, przyjąć od doktorka przelew i przygotować mu w zamian gotówkę. Doktorek kontynuował: - Następnie wynajmiecie samochód i spokojnie, tak żeby nie zwracać niczyjej uwagi, pojedziecie do Tampy i tam znajdziecie sobie jakiś hotel. Będziecie czekać na moje dyspozycje. Nie wolno wam kasy spuszczać z oka. W odpowiednim momencie powiem wam dokładnie kiedy macie ją dostarczyć. - Szefie jeszcze raz, żeby nie było wątpliwości. Ty dzwonisz, a wtedy ja i Gilbert wkładamy kasę do skrytek bagażowych numer 11, 12 i 13 na dworcu głównym w Tampie. Wszystkie trzy skrytki będą tak ustawione, że otworzą się po wpisaniu hasła “wolny świat“. Do każdej skrytki wkładamy jedną torbę z czterema milionami dolarów i na tym nasze zadanie się kończy. - Dokładnie tak. Pierre, bądźcie na wszelki wypadek gdzieś w okolicach dworca aż zadzwonię, że wszystko jest ok. Po włożeniu toreb, skrytek już nie pilnujcie. Sprzedający sobie tego nie życzą, nie chcą nikogo spotykać. Gdyby coś poszło nie tak, to dam wam znać i zabierzecie kasę z powrotem do hotelu. My zdążyliśmy sobie zanotować identyfikator Pierre‘a i w ten sposób wiedzieliśmy czy gość jest jeszcze w Europie albo czy już jedzie do stanów. Wiedzieliśmy, że bez przekazania pieniędzy głowica na pewno nie będzie zdetonowana. Zanotowaliśmy sobie również szczegóły planowanej akcji w Tampie. Spokojnie, przez wiele kolejnych dni, podglądaliśmy rozwój sytuacji. Wiedzieliśmy już jak towar wygląda. Było to coś w rodzaju metalowego cylindra o długości 70 cm, średnicy około 30 cm i wadze około 90 kg. Widzieliśmy że “gadżet” został fachowo przygotowany do transportu przez dobrze opłaconych rzemieślników, współpracujących na co dzień z przestępcami. A mianowicie, na polecenie doktora bomba została zalutowana w specjalnie w tym celu wydrążonym, miedzianym walcu i wraz z takimi samymi, ale już litymi walcami z czystej miedzi, przeznaczonej do dalszej obróbki, została załadowana na tira i wysłana do Libanu. Azjatycki kraj, z którego przesyłka rozpoczęła swoją drogę, znany jest właśnie z eksportu wstępnie przetworzonej miedzi, do wielu światowych hut i walcowni. Fabryka w Libanie była jednym z tych zakładów, które regularnie odbierały takie właśnie miedziane walce. Terroryści postanowili to wykorzystać i po dwutygodniowej, cały czas dyskretnie eskortowanej podróży, trefny tir szczęśliwie dla terrorystów dotarł na miejsce. Profesor zabrał ze sobą do Libanu dwóch zaufanych zbirów, którzy nie zawahaliby się zabić człowieka i byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Obaj mieli już “krew na rękach“. “Gorący“ walec surowej miedzi, o wadze półtorej tony i długości 1,2 metra, został przez nich na parkingu przy drodze podmieniony. Towarzystwo było świetnie przygotowane i wraz z doktorem kontynuowało akcje. Na tira, na wyznaczonym parkingu, czekał już gotowy do użycia wózek widłowy i mała półciężarówka. Na podmianę zgodził się, nie mający o niczym pojęcia kierowca tira, za sowitą opłatą. Z jego punktu widzenia nie ryzykował niczym bo towar w całej swojej deklarowanej masie i kształcie dotrze do libańskiej walcowni. Dowiedział się jedynie, że przemytnicy coś szmuglują. Stawiał na narkotyki, ale tak naprawdę nic nie wiedział. Choć wcześniej przekupiono pracowników, którzy ładowali tira, to kierowcy nic nie powiedziano. Dopiero jak przejechał ostatnią z kilku granic, którą musiał przekroczyć i był już w Libanie, to współpracownicy doktora zatrzymali go na drodze przebrani w policyjne mundury. Poprosili żeby wyszedł z kabiny i jak zbliżył się do przebierańców to jeden z nich bez ogródek powiedział mu po rosyjsku: - Nie jesteśmy policjantami, jesteśmy przemytnikami a ty wieziesz nasz towar. Podmienimy jeden walec a ty dostaniesz za to 10 tys. dolarów. To potrawa 10 minut, nikt niczego się nie domyśli. Kierowca zaniemówił z wrażenia. Nie wiedział jak się zachować. Czy ma uciekać czy wołać o pomoc. Ale po chwili namysłu dotarło wreszcie do niego, że 10 tysięcy dolarów to całkiem sporo pieniędzy a typom “źle z oczu patrzy“ i lepiej z nimi nie zadzierać. Uśmiechnął się szeroko i skwitował: - Dobra. - Jedź za nami, za 10 minut będzie parking przy drodze. Tam zjedziemy, my wszystko załatwimy, weźmiesz kasę i pojedziesz dalej. A i jeszcze jedno. Jak komuś wygadasz to cię znajdziemy i ci podziękujemy. Biedak nie zdawał sobie sprawy, że gdyby przyszło mu do głowy akurat odmówić albo się targować, to jego żywot natychmiast by się zakończył. Brygada doktorka była przygotowana również na taką ewentualność i jeden z przebranych za policjantów bandytów posiadał umiejętności i uprawnienia do kierowania tirem i dowiózłby miedź do docelowego zakładu. W niedalekim zagajniku wykopano już nawet płytki grób, no tak na wszelki wypadek, jakby okazał się potrzebny. Bandziory wraz z doktorkiem rozcięli na parkingu miedziany walec za pomocą szlifierki kątowej i uwolnili głowice a miedź zakopali w przygotowanym grobie. Byliśmy pod wrażeniem sprawnej organizacji. Zachodziliśmy w głowę co doktorek zamierza dalej. Wiedzieliśmy że ma jakiś plan, ale nie byliśmy w stanie inwigilować go bez przerwy. Mieliśmy się wkrótce przekonać jaki był obrzydliwy i bezwzględny a jednocześnie sprytny. I do czego miał być potrzebny zakupiony w libańskim markecie duży, ręczny sekator. .................... * Bi-smi l-Lahi r-rahmani r-rahim - (arab.) W imię Boga Miłosiernego i Litościwego. Cytat z Koranu. Bardzo znane powiedzenie muzułmańskie, rozpoczynające czynności, przemówienia czy pisma. * Tampa - Duże miasto na Florydzie w Stanach Zjednoczonych, położone w pobliżu Zatoki Meksykańskiej. ........................ Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  19. @Ula86 Wszystko to pewnie prawda, przynajmniej w odczuciu ludzi wierzących, którę z pewnością jesteś. Jednak mam wrażenie ze zaczęłaś od najtrudniejszego pomijając na początku rzeczy proste. Chrystus to gość, który na tym forum powinien być wożony Rolls Roycem o Ty wsadziłaś go do Syrenki. Ale to taka moja uwaga. Pozdrawiam
  20. Historia Elen. Ciąg dalszy. Georg coraz bardziej angażował się w związek z Elen. Przeprowadził się do niej na stałe, dzięki czemu i dla Evy u mnie zrobiło się miejsce. Georg zakochał się w Elen. Zakochał się z wzajemnością. Elen u boku Georga zawsze była pogodna i uśmiechnięta. Jednak Georg poznawał Elen na co dzień i wiedział, że miewa również złe dni, a koszmary zdarzeń z przeszłości ciągle ją prześladują. W końcu podobnie jak Jack, postanowił ją inwigilować. Wiedział doskonale, że to niemoralne i złe. Miał takie same wyrzuty sumienia jak Jack, jednak to zrobił bo chciał jej pomóc. Chciał sprawdzić jaki jest rzeczywisty stan jej duszy, o czym naprawdę myślała. Był zaskoczony że jest aż tak źle. Zobaczył że Elen wciąż czuje się upokorzona i skrzywdzona i że wspomnienia z chwili gwałtu, jak również z sali sądowej, gdzie jej słuszne racje przegrały ze sprytem dobrze opłacanych adwokatów, są ciągle żywe, jakby zdarzenia miały miejsce wczoraj. Nosiła w sobie wielkie poczucie niesprawiedliwości a koszmary z przeszłości prześladowały ją niemal codziennie. Wiele pozornej radości, którą eksponowała w kontaktach z nami wszystkimi oraz z samym Georgiem, była udawana. Georg ją kochał i jak tylko nadarzyła się okazja, postanowił jej pomóc. Chciał wyciągnąć ją z depresji, jednak nie tak, jak robią to terapeuci ze swoimi pacjentami, to znaczy przez długotrwałe budowanie poczucia własnej wartości, ale w inny, szybszy sposób. Georg wiedział, że depresję można leczyć w wielokrotnych seansach wsparcia psychologicznego, ale równie dobrze a nawet znacznie lepiej jest usunąć przyczynę depresyjnego stanu. To metoda niezawodna, choć nie zawsze możliwa do zrealizowania. Georg wiedział, że tego co Elen zrobiono nie da się odwrócić, ale poczucie sprawiedliwości da się jednak odzyskać. Zwłaszcza jeśli dysponuje się potężną bronią o wielkich możliwościach. Z tego właśnie powodu miejscem ostatnio odwiedzanym podczas jego indywidualnych sesji z naszymi technicznymi zabawkami stała się siedziba firmy, której właścicielami byli dwaj biznesmeni o imionach Carl i Michael. Pierwszym co zaobserwował Georg było to, o czym najczęściej myślał Michael. Otóż pomimo tego, że miał młodą żonę i dwójkę małych dzieci, to równie często a nawet zdecydowanie częściej jak o interesach i rodzinie, myślał o Isli. Georg szybko zorientował się kim dla Michaela była Isla. Podsłuchał kilka rozmów telefonicznych pomiędzy nią a Michaelem. Takich rozmów było po kilkanaście dziennie i podsłuchiwanie ich nie stanowiło dla Georga specjalnego problemu. Isla pracowała w korporacji i zanim Michael nie podjął wraz z Carlem własnego biznesu, to była jego sekretarką. Choć wspomnienia o niej, które przelatywały przez głowę Michaela były zazwyczaj kilku czy kilkunasto- sekundowe, to Georg podglądał je z żywym zainteresowaniem. Mogłyby być inspiracją dla hinduskich mistrzów do napisania kolejnej, wyuzdanej części Kamasutry. W czasie każdego z piętnastominutowych seansów, Michael myślał o niej przynajmniej dwa lub trzy razy. Rozstanie z korporacją w żadnym razie nie było przyczynkiem do zakończenia ich słabo ukrywanego związku. Spotykał się z nią tak często, jak to tylko było możliwe, a głównym tematem poruszanym w bardzo skąpych namiastkach rozmów, było gdzie i jak. Mógł to być hotelowy pokój, ale równie dobrze polana w podmiejskim parku, parking w lesie czy kabina przebieralni w markecie. Wyłączną treścią ich spotkań był seks w formie niemalże zezwierzęconej. Podstawową formą komunikacji werbalnej pomiędzy Michaelem a Islą był szeroki katalog westchnień, jęków i zmysłowych krzyków. Rozumieli się tak dobrze, że byliby w stanie wyjęczeć i wywzdychać sobie nawzajem, babcine przepisy na ciasteczka. Angażowali się w istotę swojego związku bez opamiętania. Można by rzec, że w najbardziej dosłownym znaczeniu, pasowali do siebie. Jednak Georga przede wszystkim interesowały sprawy biznesowe Carla i Michaela. Przy jednej z prób połączenia natrafił na ich rozmowę w siedzibie firmy. Tym razem trafił na to, czego szukał. Wspólnicy rozmawiali o interesach. Georga zainteresował jeden z fragmentów ich rozmowy: - Carl, zobacz na tą listę referencyjną, są dwie nowe oferty, wyglądają obiecująco. Warto się nimi zainteresować, można nieźle zarobić. - Pokaż, no rzeczywiście, fajne działki. Zaraz polecę żeby dział nieruchomości się nimi zajął. Niech tam dzwonią i jadą. Trzeba się pośpieszyć, żeby nam korpo ich nie zwinęło. - Dobrze że ją mamy. - To prawdziwy skarb. Stary jesteś świetny, robisz robotę. - W czwartek prześle nam następną listę. - Niech uważa na siebie. Dałeś jej kasę? - Pewnie, tyle co zawsze. - Zasłużyła, zuch dziewucha. Nie za mało dostaje? - No coś ty. Resztę daję jej w naturze. Obaj wybuchnęli śmiechem a Georg zobaczył krótkie wspomnienie Michaela, w którym ten bierze Islę w kabinie windy. Długo zastanawiał się nad tym co usłyszał. Postanowił, że wieczorem porozmawia o tym z Elen. Kilka godzin później. - Elen, chodź do mnie na chwilę. Elen usiadła koło Georga i przytuliła się do niego. Była smutna w tym dniu. Depresja ciągle ją prześladowała. - Nie będziesz się gniewać jak cię o coś zapytam? Elen popatrzyła z ciekawością na Georga. - Pytaj o co chcesz. - Powiedz mi kto to jest Isla? - Skąd o niej wiesz? - Coś wiem, trochę się dowiadywałem, mówiłem ci, że znam ludzi którzy wiele wiedzą. - Czy ci ludzie to jakieś służby? - W pewnym sensie. - Z kim ty się zadajesz? Jakiegoś detektywa wynająłeś? Isla to kochanka Michaela. Jego była sekretarka. Całe korpo o tym wie. Sama kiedyś weszłam po coś do niego i widziałam jak leżała na jego biurku. - Ona była wtedy w tym hotelu? - Nie, nie mogła jechać choć bardzo chciała, miała jakieś rodzinne sprawy. Jej dziecko było chyba na coś chore. - Ok, a powiedz mi co to jest lista referencyjna? - Ci twoi znajomi naprawdę sporo wiedzą. Czy to ktoś z korporacji? - Nie ważne, co to jest ta lista? - To efekt pracy całego działu. Byliśmy tam podzieleni na rejony i każdy ze swoich dzielnic miasta i jego przedmieść szukał atrakcyjnych działek. Byli nawet tacy, co jeździli w teren, rozpytywali i szukali potencjalnych sprzedających. - Co się działo potem? - No, zbieraliśmy te wszystkie oferty do czwartku każdego tygodnia i robili z tego listę referencyjną. Na tej liście jest krótki opis działki, rodzaj działki, powierzchnia, cena jaką sobie za nią życzą i kontakt do sprzedającego. Tej listy się nie drukuje, jest tylko w komputerze i każdy z nas ją uzupełniał. W każdy piątek ta lista szła na zarząd korpo i tam decydowano którymi ofertami mamy się dalej zajmować, a które nie rokują dużych zysków. - Czyli taka lista to efekt pracy całego działu? - Tak, to efekt pracy kilkudziesięciu ludzi przez cały tydzień. - Elen czy Jenifer dalej tam pracuje? - Oczywiście, a czemu pytasz? - Jesteś za nią pewna? - Wiesz, tak naprawdę to na świecie mam tylko swoich rodziców, ciebie i ją. Nigdy mnie nie zawiodła. - Jak myślisz, byłabyś w stanie namówić ją, aby umieściła w czwartek na tej liście jedną działkę, a potem w piątek, zanim lista pójdzie na zarząd, to tą działkę usunęła. - Na pewno, ale po co? Co kombinujesz? Jaką działkę? Georg przytulił mocniej Elen. - Santa Clara Street 230. Georg poczuł jak Elen na moment zesztywniała w jego ramionach. Przez chwilę zaniemówiła, ale w końcu się odezwała: - Co ty kombinujesz? Isla? Ta ździra szpieguje dla nich? - Nie wiem na pewno, ale co nam szkodzi to sprawdzić? Poczuł jak serce przytulonej do niego Elen zaczęło bić mocniej i szybciej. - Dobry Boże, coś ty wymyślił? ***** Trzy miesiące później. Elen przejeżdżała ulicą Santa Clara i ze zdziwieniem zauważyła, że działka którą przyjeżdżała tu oglądać niecałe trzy miesiące temu, teraz wygląda zupełnie inaczej. Po placu zabaw dla dzieci nie ma śladu, a działka ogrodzona jest nowym blaszanym płotem. Zaparkowała i podeszła do ogrodzenia. Za płotem słychać było hałas. Pracowały ciężkie koparki a z działki wyjechała załadowana ziemią, wielka ciężarówka. Na nowym ogrodzeniu wisiała informacyjna tablica budowlana. Elen przeczytała napis: - “Santa Clara Street 230. Budowa wielokondygnacyjnego budynku mieszkalnego. Inwestor: Carl Martin & Michael Borreto - Partnership.” Z jej oczu popłynęły łzy. Pierwszy raz od wielu miesięcy przestała czuć ten niedookreślony uścisk, który do tej pory dławił jej oddech i ściskał jej serce. Elen wydawało się, że stoi pod niewidzialnym wodospadem, a cudowna woda zmywała z niej brud, który trwale przywarł do jej ciała wiele miesięcy temu. Zobaczyła świat w innych barwach, jaśniejszych i żywszych. Po powrocie do domu, płacząc popatrzyła w oczy Georga. - Przejeżdżałam przez Santa Clara Street. Ty wiedziałeś? Skąd ty to wszystko wiesz? Georg, co wyście tam wymyślili w tym laboratorium? W tym momencie, bez żadnego powodu, Georg poczuł silny ból w lędźwiowej części kręgosłupa. Nigdy przedtem tego nie odczuwał. Usiadł nagle na kanapie. Elen zauważyła że cierpi. - Co ci jest? - Nie wiem, bardzo mnie zabolało, ale już przechodzi. Elen zaczęła ratować Georga, masując jego plecy. Ból przeszedł po kilku minutach, ale szczęśliwa, zakochana w Georgu Elen, ku jego uciesze wcale nie chciała przestać. ***** Trzy miesiące wcześniej, dziesięć dni po tym jak Georg prosi Elen o to, aby Jenifer umieściła działkę na liście referencyjnej. Georg podsłuchuje rozmowę Carla i Michaela w ich gabinecie. - Ależ ci ze Schmitta są naiwni. Przecież mogli tą działkę sprzedać znacznie drożej, jakby trochę dłużej poszukali. - Nie chciało im się, lenistwo w biznesie nie popłaca. - Carl, to był świetny interes, ale powiem ci więcej, to może być interes naszego życia. Może będziemy mieli tyle pieniędzy, że już do końca życia nic nie będziemy musieli robić. - Coś wykombinował? - Pomyślałem, że mając już tak atrakcyjną działkę w najlepszej z możliwych lokalizacji w City, wcale nie musimy szukać od razu na nią kupca. - Co chcesz z nią zrobić? - Jest inwestor z którym dzisiaj rozmawiałem, który ma już gotowy projekt sześćdziesięciopiętrowego apartamentowca. To duży gracz na rynku drogich mieszkań dla bogaczy. Jego projekt idealnie pasuje do naszej nowej działki. Warunki zabudowy są odpowiednie do naszego projektu. Rozmawiałem dzisiaj z prezesem. Powiedział, że może zlecić nam wybudowanie tej wieży w stanie surowym a firmy z którymi oni od lat współpracują, by ją wykańczały. Jest tylko jeden problem. - Jaki? - Oni chcą żeby za rok stał już gotowy budynek. Musielibyśmy zrealizować inwestycje za osiem miesięcy. Szybko załatwią wszystkie zezwolenia. Biorą to na siebie, mają dobry kontakt z burmistrzem. - Chcesz budować wieżowiec? Nigdy takiej dużej inwestycji jeszcze nie robiliśmy. - No to co? pora zrobić. Wynajmiemy podwykonawców, już wstępnie się pytałem, taką wieżę wybudują nam w osiem miesięcy. Zarobimy fortunę. Zobacz, ten inwestor przysłał nam już nawet wymagania do umowy. - Pokaż, co tam pisze? - Same oczywistości, że budynek ma być wykonany zgodnie z projektem, że ma być zabezpieczony przeciwpożarowo zgodnie z wymaganymi przepisami, że stosowane technologie mają być bezpieczne, że działka ma mieć warunki geologiczne zapewniające stabilność posadowienia fundamentów, że musi być możliwość podłączenia instalacji grzewczej, elektrycznej, kanalizacyjnej, wodociągowej, że należy przeprowadzić badania toksyczności zastosowanych materiałów budowlanych i gruntu pod kątem dopuszczalnych stężeń substancji szkodliwych. Takie tam oczywistości. - Badał ktoś toksyczność gruntu? - Co tam chcesz badać? Przecież ten teren jest otoczony wieżowcami. Jak będą chcieli, to zbadają sobie sami po odebraniu budynku. Żadne przepisy tego nie nakazują. Czym ta działka miałaby się różnić od sąsiednich. Nie mamy czasu i szkoda pieniędzy na takie badania. - No właśnie Michael, odnośnie pieniędzy, to powiedz mi najważniejsze. Skąd weźmiemy ich tyle żeby to sfinansować? - To właśnie jest problem. Weźmiemy kredyt, ale takiego żeby starczyło na całość inwestycji nie dostaniemy. - To co? - Przecież możemy zainwestować własne oszczędności. - Myślisz że to wystarczy? - Pewnie nie, ale przecież możemy zastawić swoje domy. - Mam zastawić dom? Baba się ze mną rozwiedzie. - Nie musisz jej wszystkiego mówić. Carl chwilę się zastanawiał. - Choćby nawet to i tak jeszcze brakuje prawie pół miliona dolarów. - Ten inwestor nie mógłby nam dać zaliczki? - Niestety nie, nigdy tak nie działają. Od odbioru budynku do dwóch tygodni przelewają całą kasę na nasze konto, ale zaliczek nie udzielają. - Wiem gdzie możemy pożyczyć. - Gdzie? Michael wymienił nazwę instytucji pożyczkowej. - Co takiego? Zwariowałeś? Chcesz od nich pożyczać pieniądze? Przecież obaj wiemy, że to meksykańska mafia. - No to co? Biorą wysoki procent, ale my potrzebujemy od nich tych pieniędzy tylko na kilka miesięcy. - A jak coś pójdzie nie tak? - Co może pójść nie tak? Przecież wszystko przemyślałem. Stary, jesteśmy bogaci, bardzo bogaci. Jak tylko odbiorą budynek, to w przeciągu dwóch tygodni dostaniemy kasę. Jedziemy potem na miesiąc na Hawaje. Na delegację służbową, bez rodzin! Obaj radośnie się roześmiali. Tedy przerwał połączenie a Georg zamyślił się głęboko nad swoim planem. Pomyślał przy tym: - “ Czy ja jestem zły? Elen, chyba mam dla ciebie prezent.” ................................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  21. Czy ta struktura to brzytwa? ?‍♂️ Co ja tam wiem o czym Wy tu piszecie
  22. Fajny, zabawny tekst. Ech poziom emocji naszego życia społecznego został tak podgrzany, że ja już we wszystkim węszę kolejny manifest polityczny. Obym sie mylił. Pozdrawiam
  23. Brisbane, wschodnie wybrzeże Australii, 16 miesięcy po Lilian Day. Wychodząc z klimatyzowanej kabiny samolotu poczułem falę gorącego powietrza, z lekka tylko złagodzoną wilgocią pobliskiego oceanu. Wreszcie tu trafiłem. Do Brisbane. W okolice, które wielu nurków na świecie uważa za część ziemskiego raju. Bardzo cieszyłem się na ten wyjazd. Cieszyłem się z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że spotkam żywą Evę, która tak mi się spodobała, choć nie miałem pojęcia co z tego wszystkiego wyniknie, ale również cieszyłem się, że wreszcie będę mógł zanurkować w tej części oceanu, o której marzą miłośnicy tego sportu na całym świecie. Będę mógł również na własne oczy zobaczyć i wszystkimi zmysłami poczuć najpiękniejsze fragmenty Wielkiej Rafy. Jakoś nie przejmowałem się specjalnie tym, co się stanie jak spotkam Evę. I tak cieszyłem się, że uratowałem jej życie i to już samo w sobie było dla mnie wielką wartością. Nie wiedziałem czy jej się spodobam czy uda mi się zwrócić jej uwagę, ale jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że będzie dobrze. Zresztą przecież tak naprawdę jej nie znałem. Postanowiłem całą tą przygodę traktować tak, jak na to zasługiwała, czyli na luzie i na wesoło. Nawet jakby moja misja okazała się totalną porażką, to przecież jak nie z Evą to bez niej, uda mi się dostać na jakąś nurkową marinę. Postanowienie miałem proste, bez nurkowania na rafie do domu nie wracam. Niestety jedynym hotelem na wyspie Moreton, oddalonej o około 30 km od City, był ten w którym niedawno jeszcze pracowała Eva. Był szczyt sezonu turystycznego a hoteli na Moretonie jest niewiele. Niemal cała wyspa jest terenem chronionym przyrodniczo. Ten hotel był największy i dlatego tylko tam było jeszcze dla mnie miejsce. Bezpośrednio z lotniska udałem się taksówką do miejscowości Scarborough niedaleko centrum a stamtąd promem na Moreton. W końcu kolejną taksówką trafiłem do hotelu. Zrobiło się późne popołudnie kiedy znalazłem się w pokoju. Rozpakowałem walizkę w której bagaż osobisty zredukowałem do minimum, biorąc tylko t-shirty, krótkie spodenki i kąpielówki oraz jedną porządniejszą koszule i spodnie, a główną jego częścią był osobisty sprzęt do nurkowania. No i oczywiście z wielkim pietyzmem i ostrożnością wyciągnąłem najważniejszą reklamówkę. Musiałem sprawdzić czy nic nie uległo uszkodzeniu. Oceniałem swój warsztat, jak chirurg przed operacją. W tej reklamówce miałem zestaw narzędzi, który miał mi posłużyć do dokonania operacji serca. Jej celem było pozyskanie serca wymarzonej dziewczyny dla siebie. W reklamówce był profesjonalnie wydrukowany dyplom, który zamówiłem w zakładzie poligraficznym. Sprawdziłem jeszcze raz treść dedykacji: -”Eva Ryan - za zajęcie pierwszego miejsca w plebiscycie Uniwersyteckiego Międzynarodowego Towarzystwa Nurkowania Swobodnego w mieście San Jose w Kalifornii, na najładniejszą nurkę na świecie.” - “It’s good.” Pomyślałem. Sprawdziłem stan drogiego pucharu, który zamówiłem w sklepie sportowym, z wygrawerowaną dedykacją o podobnej treści oraz ozdobną kopertę na pięć tysięcy dolarów. W sumie to trochę zastanawiałem się, dlaczego kurde akurat przyszło mi do głowy pięć tysięcy dolarów a nie na przykład dwa tysiące. No, ale byłem wtedy silnie zestresowany i uznałem, że moja podświadomość, budowana na dotychczasowych kontaktach z kobietami podpowiadała mi, że mniejsza suma mogłaby nie przekonać Evy do odstąpienia od swojego okropnego zamiaru. Na szczęście pięć tysiaków wystarczyło. Włożyłem je do przygotowanej koperty z mieszanymi uczuciami. Ale przecież w końcu to dla mojej Evy. Przekonywałem sam siebie. Pocieszałem się iluzoryczną nadzieją, że przecież może kiedyś będziemy z Evą razem, to mi się trochę zwróci. Może coś mi ugotuje albo upierze, to trochę się straty zminimalizują. Ogarnąłem się po długiej podróży i zdecydowałem, że jestem gotowy. Wziąłem telefon i wybrałem znajomy numer: - Czy Pani Eva Ryan? - Tak słucham. - To ja Thomas, rozmawialiśmy na temat odbioru nagrody plebiscytu naszego towarzystwa. - Gdzie jesteś? - Miałem dzwonić z Brisbane, ale w końcu już jestem na Moretonie w hotelu... Wymieniłem nazwę hotelu. - Już tu jesteś? Wyraźnie wyczułem niepewność w jej głosie. - Gdzie i kiedy moglibyśmy się spotkać? - Wolałabym nie wchodzić do tego hotelu, może podjedziemy do jakiejś knajpki przy plaży? Mogę po ciebie przyjechać samochodem. - Świetnie by było. Kiedy przyjedziesz? - Może za pół godziny? - Super, będę czekać na ciebie przed hotelem. - A jak cię poznam? - Będę miał puchar dla ciebie. - A no tak, puchar. Ewa się roześmiała. - Ok, już jadę do ciebie. Wyszedłem przed hotel trzymając w ręku duży puchar i zwój z dyplomem. W przedniej kieszeni koszuli miałem kopertę pełną pieniędzy i czekałem z niepokojem na to, co za chwilę się wydarzy. Dobry nastrój mnie nie opuszczał, ale pewność siebie już trochę tak. Nie miałem pojęcia jak będzie. Musiałem skupić się na tym, aby się nie zdemaskować i nie powiedzieć jej niczego, czego nie powinienem wiedzieć. Gdyby tak się stało, to na pewno wzbudziłoby to w niej jeszcze większą nieufność, której i tak się obawiałem. Tak naprawdę to wątpiłem aby choć przez chwilę uwierzyła w ten bajer, który jej wcisnąłem. Pomimo późnego popołudnia na dworze wciąż był nieznośny upał. Evę poznałem od razu. Zaparkowała samochód na parkingu przed hotelem i wysiadła niepewnie się rozglądając. Była ładnie ubrana w różową letnią sukienkę i białe tenisówki. Wyglądała ślicznie, czyli tak, jak powinna wyglądać laureatka plebiscytu na najładniejszą nurkę na świecie. - “Co teraz aferzysto zrobisz?” Pomyślałem, ale jednocześnie naprawdę się cieszyłem, że udało mi się umówić z tą fascynującą mnie dziewczyną. Zainstalowałem na swojej twarzy najmilszy uśmiech, jaki bylem w stanie wygenerować i czekałem w napięciu a Eva szła w moją stronę. Musiałem udawać, że nie wiem na pewno, że to właśnie ona. Eva podeszła. - Cześć, to ty jesteś Eva? - Tak a ty Thomas, jak myślę. - Oczywiście, mam dla ciebie naszą nagrodę, tak jak się umawialiśmy. Włożyłem jej w ręce puchar i rozwinąłem dyplom a następnie w uroczysty sposób przeczytałem dedykację. Następnie zwinąłem dyplom i wsadziłem jej rulon pod pachę bo ręce miała już zajęte pucharem i dałem jej buziaka w policzek. Nawet nie mogła się bronić, bo nie miała jak, z zajętymi rekami i dyplomem pod pachą. - Thomas dziękuję, ale powiedz mi prawdę co to za bajery mi wciskasz? Czy to jakiś TV show? Czy gdzieś tam patrzy na nas jakaś kamera? W co mnie wkręcasz? - Co ty Eva mówisz? Masz nagrodę za to, że jesteś bardzo fajną miłą instruktorką, którą naprawdę wszyscy lubią. - No tak, ale kto mi ją daje? - No przecież widzisz... ja. Zrobiłem przy tym tak głupią minę że Eva się roześmiała. - I słuchaj to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze nagroda pieniężna. Wyciągnąłem kopertę. - Tylko nie wiem gdzie mógłbym ci ją włożyć... no to znaczy wręczyć, bo nie masz w sukience kieszeni. Może włożę ją do pucharu? - Ok, Thomas słuchaj, puchar i dyplom biorę, choć nie wiem kto mi go daje i za co, ale jest mi naprawdę miło. Ty też jak widzę jesteś bardzo uprzejmy i miły. Ale żadnej kasy od ciebie nie wezmę. W żadne plebiscyty nie wierzę, bajerujesz mnie i tak niech będzie, ale nie próbuj mnie kupić, bo nie czuję się z tym dobrze. - Eva dobrze, zostawmy tą nagrodę na razie u mnie. Naprawdę nie chcę abyś mnie źle zrozumiała. Bardzo bym chciał żeby ta sytuacja była dla ciebie miła a nie krępująca. Naprawdę nie ma tu żadnych podtekstów ani żadnej zasadzki na ciebie. Dowiedziałem się, że jesteś bardzo fajna i miła i świetnie znasz się na nurkowaniu, dlatego z ciekawości i chęci poznania cię, tu przyjechałem. I tak bym tu w końcu przyjechał. Jestem ciekawy rafy. Proszę cię tylko, żebyś pomogła mi tu na Moretonie bo chciałbym ponurkować. Przecież z tym będą związane jakieś koszty. Trzeba zapłacić miejsce na łodzi, pożyczyć butle. No i wiedzieć, co i jak. Potraktuj mnie jak turystę, a ja sfinansuję wszystkie koszty. Jak widzisz kasy nam nie zabraknie. - No dobra niech ci będzie bogaty turysto, chodźmy już nad morze i bierz coś ode mnie, bo trzeba wsadzić to do bagażnika. Mam nadzieję, że nie jesteś jakimś oszustem czy złoczyńcą. Po czasie dowiedziałem się, że tak naprawdę Eva nie czuła lęku przede mną. Jak tylko usłyszała na żywo moje pierwsze słowa, to natychmiast skojarzyła barwę dźwięku mojego głosu jako ten, który uratował jej życie. Eva w swojej prostocie umysłu myślała, że przecież Bóg nie po to zesłał jej mnie w najtragiczniejszym momencie jej życia, żebym teraz chciał jej zrobić krzywdę. Była mi wdzięczna, choć nie mogła tego okazywać. Nie miała oczywiście pojęcia, że czas wykonania tego telefonu nie był wybrany przypadkowo. Zresztą widziała, że jestem zmieszany i zawstydzony tą dziwną sytuacją nie mniej od niej. No i do tego wszystkiego stwierdziła że... jestem fajny i jej się podobam. Włożyliśmy precjoza do samochodu Evy. - Słuchaj, ja mieszkam stąd pół godziny na piechotę. Proponuję żebyśmy zostawili tu samochód i możesz odprowadzić mnie w stronę domu a potem sobie tu sam wrócisz. To prosta droga wzdłuż plaży. Po drodze możemy przysiąść gdzieś w kafejce nad morzem, no jeśli mnie zaprosisz, oczywiście. - Fajny plan, idziemy, ciekawi mnie jak to tutaj wygląda. Prowadź. Ale do domu mnie nie zapraszasz? Zażartowałem i byłem ciekawy jej reakcji. - Ty, no wiesz co? Pewnie że nie, przecież jesteś obcy, kto wie co z ciebie za ziółko. A poza tym, po co miałabym cię zapraszać do domu...? Co? - No nie, nie, no co ty. Ja absolutnie bym się nie zgodził na takie zaproszenie. Tak tylko chciałem wiedzieć. No dla swojego bezpieczeństwa. Na pewno mieszka tam twój mąż albo facet i jeszcze bym oberwał. - Jak tak myślisz to i dobrze. Dodaj jeszcze trójkę dzieci. Absolutnie byś się nie zgodził? Akurat, już ja was znam. Roześmialiśmy się oboje. Szliśmy promenadą wzdłuż plaży, trochę speszeni sytuacją, próbując ze sobą rozmawiać o błahostkach. Po kilku minutach doszliśmy do klimatycznej nadmorskiej kafejki, w której zamówiłem nam butelkę białego wina i rozsiedliśmy się wygodnie patrząc na siebie. Eva była ciekawa kim właściwie jestem. Zacząłem opowiadać jej o sobie. O tym kim jestem z wykształcenia i na czym polega moja praca. O tym, że niedawno skończyłem studia i że pracuję ze swoimi przyjaciółmi nad trudnymi i ciekawymi zagadnieniami technicznymi. Że atmosfera w tej pracy jest miła. Pytała mnie o rodziców i gdzie się wychowałem. Aż w końcu niepewnie mnie zapytała: - Thomas, jesteś żonaty? Masz tam w Kalifornii żonę czy dziewczynę? - Teraz akurat nie mam, ale miałem trzy żony i z każdą mam po jednym dziecku. W pierwszym momencie zobaczyłem przerażenie w jej oczach, ale po sekundzie uśmiechnęła się radośnie. - Aha, jak rozumiem przyjechałeś tutaj dorobić sobie czwartego dzieciaka? No i jak rozumiem... ze mną? - Eva, no co ty? Nie chciałbym nadużywać twojej uprzejmości. Ja tylko ponurkować. A poza tym, po co ci więcej dzieci jak już masz trójkę swoich? Śmialiśmy się oboje. Długo rozmawialiśmy, aż słońce zaczęło zachodzić. Rozmowa stała się coraz łatwiejsza i coraz zabawniejsza, a dno w naszej butelce zbliżało się coraz szybciej, tak jak my zbliżaliśmy się do siebie. Jak Eva zrobiła się swobodniejsza, to wyczułem, że za zasłoną humoru kryje się niepewność i niezaspokojona potrzeba rozmowy z kimś o swoich problemach, które ją ostatnio prześladowały i przerastały. W istocie była na tej wyspie sama. Nie zwierzała się nikomu, bo w jej środowisku nie miała tak bliskich przyjaciół. Nie chciała również zwierzać się mnie, bo przecież prawie mnie nie znała, ale wydawało mi się, że odczuwa taką potrzebę. Odniosłem wrażenie, że potrzebuje wsparcia bliskich osób. Mnie było łatwiej to zauważyć, bo wiedziałem o niej więcej niż inni. Patrzyłem w jej oczy, mrużąc swoje przed blaskiem zachodzącego słońca i widziałem w nich ciekawość, radość, ale i smutek. Te oczy bardzo mi się podobały. Byłem naprawdę szczęśliwy, że wszystko na razie się udaje i to, że chciałem tu przyjechać i być blisko niej, było świetnym pomysłem. W końcu jak słońce już zaszło i zrobił się półmrok, to odprowadziłem Evę pod jej dom. Na zakończenie zapytała mnie o kilka technicznych szczegółów dotyczących moich umiejętności nurkowania i sprzętu jaki ze sobą przywiozłem i umówiliśmy się na jutro. Powiedziała, że przyjdzie rano do hotelu, podjedziemy razem jej samochodem do niej po sprzęt i pojedziemy na marinę aby zacząć nurkować na rafie. Na pożegnanie zaryzykowałem, przytuliłem ją do siebie i pocałowałem ją w czoło. Stała trochę zaskoczona uśmiechając się, ale się nie broniła. Czułem że nie sprawiło jej to przykrości. A przytulając ją do siebie, wydawało mi się, że sama lekko się do mnie przytuliła. Wróciłem sam do hotelu myśląc o tym co się wydarzyło tego popołudnia. Byłem szczęśliwy i czułem się jak zakochany nastolatek. -“Ech, chciałbym teraz uruchomić nasze techniczne zabawki i podglądnąć co o mnie myśli.” Pomyślałem. Nazajutrz. Czekałem na Evę obładowany pianką, maską, płetwami i aparatem do nurkowania przy jej samochodzie o dziesiątej rano, tak jak się umówiliśmy. Przyszła punktualnie. Była uśmiechnięta, wyluzowana, ubrana w szorty i t-shirt. Widziałem, że perspektywa wspólnego nurkowania bardzo ją nakręca i dodaje jej śmiałości. Wiedziała, że to ona ma prawo czuć się “szeryfem”. Zadzwoniła rano na marinę, na której do niedawna pracowała z zapytaniem czy może przyprowadzić prywatnego klienta. Nie raz wcześniej tak robiła, ale wtedy również była tam zatrudniona, a koszty związane z obsługą prywatnych klientów odliczano jej od wypłaty a teraz została zwolniona z pracy. Szef, doświadczony nurek na początku zażartował: - A go nie utopisz? Co ją bardzo zabolało, ale zaraz dodał: - Przychodź kiedy chcesz, wszystko co mamy jest do twojej dyspozycji. Tak w ogóle to chciałbym z tobą porozmawiać. Zapytał jeszcze: - Ile chcesz butli? - Po dwie, czyli razem cztery. - Kiedy przyjedziecie? - O 10.30 - Butle będą czekać. Łódka wypływa o 11. Nie spóźnijcie się. Jest dużo turystów. - Jasne, wiem. ***** Kolejne dni stanowiły najciekawszą i najfajniejszą przygodę mojego życia. Nurkowanie z Evą na Wielkiej Rafie Koralowej było czymś, czego na pewno nigdy nie zapomnę. Z różnych przyczyn. W skutek kontaktu z czarodziejskim podwodnym światem, pełnym kolorów i tropikalnych ryb, które całymi ławicami towarzyszyły nam bez przerwy, jak spokojnie przemierzaliśmy najciekawsze fragmenty rafy zanurzeni w kryształowo przejrzystej jasnobłękitnej toni. Również dlatego, że moją przewodniczką i mentorką była młoda mistrzyni w swoim nurkowym, przewodnickim fachu. Choć w istocie Eva była ode mnie o kilka lat młodsza, to swoim profesjonalizmem, niejako z automatu budowała relacje, przynależne mistrzowi i jej uczniowi. Ja oczywiście czułem się jak uczeń. No i przede wszystkim dlatego, że niemal całymi dniami przebywałem z nią, Evą. Dobrą, ciepłą, miłą, uprzejmą, grzeczną ponad miarę i ponad miarę szczerą i skromną. Każda godzina spędzona z nią pod wodą czy na marinie, bezpowrotnie odbierała mi wolność i niezależność. Zakochiwałem się w niej coraz bardziej i jak widziałem, ze wzajemnością. Szef mariny, którego poznałem, a u którego pracowała wcześniej Eva, poinformował ją, że ponieważ widzi, że jej stan psychiczny jest już lepszy to jeśli chce, to może z powrotem przyjąć ją do pracy. Evę bardzo to ucieszyło, ale powiedziała, że nie wie jeszcze co będzie robić przez najbliższe tygodnie. W trzecim czy czwartym dniu pobytu trafiłem do jej małego domku. Mój sprzęt nurkowy było nam wygodniej przechowywać u niej w domu i po południu, jak odwoziliśmy go do niej to zapytała: - Chcesz wejść na chwilę? Poczęstuję cię herbatą i pomożesz mi to wszystko zanieść. - Jak zapraszasz to pewnie że tak. - Tylko nie spodziewaj się zbyt wiele. Żyję bardzo skromnie. Od razu po wejściu doznałem swoistego deja vu. Przecież już tu byłem i oglądałem te pomieszczenia oczami Evy i Nilsa. Musiałem panować nad sobą, żeby niczym się nie zdradzić. Widziałem znajomą półkę ze zdjęciami z dzieciństwa oraz trafiłem nawet do sypialni, która była jednocześnie magazynem nurkowego sprzętu. - Nic nie komentujesz? Nie podoba ci się jak mieszkam? - Bardzo tu fajnie. Eva mogę tu z tobą zostać? - Ty, tutaj zostać? Ze mną? Jak długo? - No na stałe, zestarzejemy się tu razem. Eva się roześmiała. - A... na stałe. Akurat, a co fizyk teoretyczny miałby tu robić? - No, kochalibyśmy się ze sobą, a w przerwach nurkowali. - A twoja naukowa praca? - Napisze rozprawę naukową na tym stoliku, dostanę Nobla i będziemy bogaci Eva śmiała się długo z moich żartów. - Skąd wiesz, że mi się spodobasz? Przecież tak naprawdę to cię nie znam, może przyjechałeś mnie skrzywdzić a wpraszasz się do mnie na resztę życia. Muszę się nad tym zastanowić. Ty Thomas jakiś chyba podejrzany jesteś. - Ja podejrzany? No co ty? Po kilku dniach wspólnego nurkowania, zaprosiłem Evę do hotelu w którym mieszkałem, do restauracji na kolację. Byłem ciekawy jak zareaguje. Ja wiedziałem, że to ta restauracja w której ona do niedawna była kelnerką, ale ona oczywiście nie wiedziała, że ja o tym wiem. - Thomas, dlaczego akurat tam? - Chciałem zaprosić cię na kolację, bo chyba tak postępuje się z kobietami które wzbudziły zainteresowanie mężczyzny. A ta restauracja jest jedyną, którą znam na tej wyspie. No, ale jak ci się nie podoba. - No dobra już dobra, pójdę tam z tobą, ale muszę ci coś powiedzieć najpierw. - Tak? - Mnie tam wszyscy znają? - Naprawdę? Skąd? - Bo do niedawna tam pracowałam. - Ty, tam pracowałaś? Udałem zdziwionego. - Tak, dorabiałam tam jako kelnerka. - Byłaś tam kelnerką? - No tak, czy to źle? - Nie, no co ty? Przecież to nie ma znaczenia. Eva wieczorem przyszła na spotkanie do tej restauracji ubrana w ładną wyjściową czerwoną sukienkę i w szpilkach. Miała zrobiony prosty, lekki makijaż, ale wyglądała wspaniale. Byłem wpatrzony w nią jak w obrazek, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Widziałem jednak, że ona czuje się tam niepewnie i od czasu do czasu rozgląda się nerwowo. Kelnerka, która podeszła odebrać zamówienie, tak ucieszyła się że ją spotkała, że wyściskała ją z radością. Po kolacji wyszedłem z nią, aby odprowadzić ją do domu. Kiedy wychodziliśmy z sali restauracji do hotelowego holu, to Eva gwałtownie cofnęła się w drzwiach. Ponieważ stałem tuż za nią, to wpadła na mnie odwrócona tyłem. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało, ale zorientowałem się, że na korytarzu stoi Nils i właśnie ją zauważył. Objąłem ją mocno a następnie wziąłem ją za rękę i zdecydowanie przeprowadziłem ją obok Nilsa. Widziałem że robi się czerwona na twarzy. Nils obrócił się za nami i z wyraźną złością popatrzył na nas oboje. Zauważyłem to kątem oka, kiedy już go minęliśmy. W istocie Nils tęsknił za nią i żałował, że zniweczył ten związek. Widząc jak na nas patrzy pomyślałem: - “Ty kolego miałeś już swoją szansę. Co z nią zrobiłeś to twoja sprawa. O niej możesz już zapomnieć.” Po wyjściu z hotelu, choć nic nie mówiła, to czułem że jest mi wdzięczna za to, że pomogłem jej , dając Nilsowi wyraźnie do zrozumienia, że ona teraz jest już z kimś innym. Całą drogę do domu szła przytulona do mnie, nic nie mówiąc. Ja też jej o nic nie pytałem. Szła boso a mnie w udziale przyszło nieść jej szpilki. Była smutna, chyba ta kolacja nie była dobrym pomysłem. Jednak na pożegnanie czule mnie objęła i pocałowała. To nie był przyjacielski ciumaszek, ale pełen czułości romantyczny pocałunek. Objąłem jej głowę i odwzajemniłem się tym samym. Zaraz potem w milczeniu, zawstydzona, szybko uciekła do domu. ***** Dziesięć dni na Moretonie bardzo szybko minęło. Czułem się tu świetnie. Jednak mój pobyt się kończył. Jutro musiałem wracać do Stanów. Wiedziałem, że spodobałem się Evie i że ona dobrze się ze mną czuje. Chciała spędzać ze mną coraz więcej czasu, co bardzo mi odpowiadało. Bardzo podobało jej się, że dzielę z nią jej pasję i dobrze daje sobie radę z nurkowaniem. Pod koniec pobytu byliśmy już niemal cały czas ze sobą, obdarzając się nawzajem czułymi gestami, słowami i pocałunkami. Widziałem, że moja miłość do niej jest odwzajemniona i było mi z tym bardzo dobrze. Dokonałem na Moretonie tego, po co tu przyjechałem. Rozkochałem w sobie dziewczynę, o której od dawna marzyłem. W ostatnim dniu nurkowania Eva zaproponowała, że oddalimy się trochę od głównych turystycznych miejsc i kazała motorówce podpłynąć w stronę otwartego morza, na rafę do której już normalnie się nie nurkowało. Wzbudziło to pewne obawy sternika, zwłaszcza że wiedział on o jej niedawnej, dramatycznej przygodzie z niemieckim turystą. Ale w końcu desantowaliśmy się kilka kilometrów od brzegu. Nurkowaliśmy a Eva wyraźnie za czymś się rozglądała. I wtedy wzięła mnie za rękę. Kazała mi popatrzeć w górę, we wskazanym kierunku. Zauważyłem to, co chciała mi pokazać. Byłem pod wielkim wrażeniem. W odległości kilkudziesięciu metrów od nas zobaczyłem dwa olbrzymie cienie na tle jasnobłękitnej wody. Podpłynęliśmy bliżej i zobaczyłem parę dorosłych Humbaków. Walenie o wielkości autobusu, majestatycznie przesuwały się kilka metrów pod powierzchnią wody i płynęły wprost w naszą stronę. Minęły nas górą w ogóle nie zwracając na nas uwagi. Widziałem każdy szczegół budowy ich ciał. Odczułem obojętne spojrzenie patrzących na mnie oczu, wielkiego podwodnego ssaka. Byłem zachwycony. Na pożegnanie Eva zaprosiła mnie wieczorem do siebie. Przyszedłem z butelką wina. Siedzieliśmy i szczerze ze sobą rozmawiali. - Thomas, chciała bym ci coś powiedzieć. - Tak? - Wiele ci zawdzięczam, nawet tego nie wiesz. - W jakim sensie? - Wtedy jak zadzwoniłeś pierwszy raz, pamiętasz? - No pewnie. - Byłam psychicznie zdołowana. Byłam w bardzo złym stanie. Ten twój telefon bardzo mi pomógł. - Dlaczego? - Wyciągnąłeś mnie wtedy z wielkiej depresji. Miałam wielkiego doła. Nic się nie udawało. Nawet nie wiesz ile ci zawdzięczam. - Cieszę się. - Słuchaj, sprawdzałam w internecie, nie ma żadnego Uniwersyteckiego Międzynarodowego Towarzystwa Nurkowania Swobodnego. Bajerujesz mnie od początku. - Pewnie ze tak. - Dlaczego wtedy dzwoniłeś? Skąd wiedziałeś że ja tu żyję, tysiące kilometrów od ciebie i cię potrzebuje? - Słyszałem kiedyś jak młodzi chłopcy, którzy nurkowali tutaj z tobą, mówili dobrze o tobie. Usłyszałem o jaką marinę chodzi i znalazłem cię... no przy pomocy komputera. Byłem ciekawy jaka jesteś. I stąd ten bajer, chciałem cię poznać ale nie wiedziałem jak to zrobić. - I co? Jaka jestem? - Jesteś fantastyczna. - Znowu mnie łotrze bajerujesz. Ewa przysiadła się do mnie na kanapie na której siedziałem i przytuliła się. - Thomas powiedz no wreszcie prawdę. Czujesz coś do mnie? - Nie widzisz? - Nie. Popatrzyłem w jej radosne oczy. - Kocham cię. - Skąd się wziąłeś? Kto cię przysłał do mnie? Jutro pojedziesz, zapomnisz o mnie? - Chce być z tobą i żyć z tobą. Nie wiem jeszcze jak to urządzić, ale coś wymyślę, nie oddam cię nikomu. Będziesz ze mną? - A nie zawiedziesz mnie? - Nie. Eva przytuliła się jeszcze mocniej. - Nie wiem czy wiesz? - O czym? - Dzisiaj stąd nie wyjdziesz. Powiedziała szeptem. To, co stało się potem, będzie zawsze najpiękniejszym wspomnieniem mojego życia. To był cudowny seks z wymarzoną dziewczyną. Pełen czułości, namiętności i miłości. Przez chwilę przebiegła mi przez głowę myśl, że wtedy jak widziałem ją z Nilsem, tak bardzo mu zazdrościłem, a to że w niedługim czasie ja mogę znaleźć się z nią tutaj, w tym samym łóżku, nie przyszłoby mi do głowy nawet w najśmielszych marzeniach. Byłem szczęśliwy. Nie umiałem zasnąć prawie do rana. Cieszyłem się z tego, że na moim ramieniu spokojnie śpi, przytulona do mnie, naga, moja już Eva. Obudziłem się rano. Eva leżała jeszcze ze mną. Też już nie spała. Jak się obudziłem to dostałem buziaka. - Cieszysz się jankesie? - Z czego? - Ze uwiodłeś prostą dziewczynę z Brisbane. Odwdzięczyłem się całuskiem. Ewa łobuzersko łaskotała nosem mój sutek. - Thomas co z moją nagrodą? - Chcesz ta kasę? - Nie tą głupku. Miała być jeszcze jedna. Nie pamiętasz? - Nie. Zrobiłem głupią minę, jakbym niczego nie rozumiał i nie pamiętał. - A...z tą? Zwiedzanie Kalifornii, a była taka? Śmialiśmy się razem. - Przyjedziesz do mnie? - A zaprosisz mnie? - Wezmę cię dzisiaj ze sobą. - Nie, nie, tak się nie da. Muszę pozałatwiać tu parę rzeczy. - Kiedy przyjedziesz? - Pod koniec miesiąca mogłabym polecieć do ciebie na kilka tygodni, jeśli oczywiście tego chcesz? Zamiast mojej odpowiedzi spontanicznie odświeżyliśmy przeżycia wspólnie spędzonej nocy. Szło nam to może z mniejszą już egzaltacją, ale jeszcze większą radością. No i krócej, bo musiałem jechać do hotelu i zbierać się na samolot. Eva pojechała ze mną aż do Brisbane na lotnisko i czule mnie pożegnała. - Eva, Eva czekaj jeszcze. - Tak? - Zapomniałem się zapytać, wiedziałaś że tam będą. - Co? - Humbaki. - A, nie byłam pewna, miałam nadzieję. O tej porze roku można je tam czasem spotkać. Ale raczej rzadko. Ja widziałam je tylko kilka razy. - W takim razie mieliśmy szczęście. - Tak, mieliśmy szczęście, może będziemy mieć je dalej, może to ty jesteś moim szczęściem? No idź już. .................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  24. Rok 1842. Osada El Pueblo de San José de Guadalupe. W przyszłości miasto San Jose w Kalifornii. Manufaktura wytwarzająca farby i barwniki. - William. Choć szybko. Przywieźli dostawę. Widzę wozy jadące z portu. - Jesteś pewny, że do nas? - Na pewno, zobacz co wiozą. - Dębowe beczki, to na pewno dla nas. - Tak, nasz Vermilion *. Długo trzeba było czekać. - W końcu płynął z Hiszpanii. - John, idź po więcej ludzi. Trzeba to bezpiecznie rozładować. - W przyszłym tygodniu powinni przywieźć Natron*. Wtedy będziemy mogli zacząć produkcję. Wiliam i John to dwaj młodzi, zaradni osadnicy i rzemieślnicy jednocześnie, którzy przypłynęli do byłej zamorskiej kolonii brytyjskiej w celu dorobienia się majątku. Inni osadnicy przywozili ze sobą chęć do pracy i siłę własnych rąk, lecz Wiliam i John przywieźli coś więcej. Obaj pracowali w dużej londyńskiej wytwórni barwników i przywieźli ze sobą wykradzioną tajemnicę technologii ich produkcji. Wiedzieli już, że zapotrzebowanie w niedawno powstałym państwie na różnego rodzaju chemikalia wciąż rosło, a ich ceny, w związku z koniecznością transportu morskiego i lichwą gildii kupieckich były bardzo wysokie. Posiadali już pewien dorobek i zainwestowali w stworzenie manufaktury do produkcji barwników. Jednym z procesów technologicznych, jaki zamierzali zastosować, było ługowanie zasadą sodową, siarczku rtęci. Wiedzieli jak robiono to w Londynie i mieli nadzieję, że uda im się odtworzyć proces w Stanach Zjednoczonych. W wyniku tego uzyskiwano cynober, czyli jeden z najbardziej cenionych barwników wykorzystywanych do trwałego farbowania tkanin oraz do produkcji farb. Zamierzali produkować również inne barwniki na bazie siarczku rtęci w reakcjach z różnymi chemikaliami, tak jak robiono to w Londynie. Cena cynobru, tak jak i innych barwników była bardzo wysoka a popyt spory. Problemem jednak był ciekły odpad, który powstawał w trakcie procesów i płukania instalacji. - John co zrobimy z odpadem? Będziemy spuszczać na drogę? - Nie, tak nie wolno. Myślałem o tym. Z drogi odpad dostanie się do rzeki i zdechną wszystkie ryby. Mogliby mieć do nas pretensje a poza tym ochrona środowiska to bardzo ważna sprawa. (opowiadanie pisałem dwa lata temu ? ) - Wiec co? No przecież nie na naszą działkę. Zatrujemy się tym świństwem. - Oczywiście, że nie na działkę. Wiliam, nie ma problemu. Przecież tam gdzie jest stara chałupa, jest ta stara studnia i tak z niej nie korzystamy bo mamy nową. - Myślisz że weźmie? - A czemu nie? Wszystko wsiąknie, dowiadywałem się, pod pięciometrową warstwą gliny jest piasek. - Musimy więc poprowadzić tam jakiś rów. - Z tym nie będzie problemu, wykopiemy rów. Jest dużo chętnych ludzi do roboty. ***** Pół roku później. - Wiliam, te ostatnie są jeszcze lepsze od tych poprzednich. - Świetnie wyszły. Mówiłem, żeby trochę zwiększyć temperaturę. - Miałeś rację, mają głębszy kolor. - I tak wszystko zeszło. Ściągają do nas z połowy Stanów. - Wszyscy są zadowoleni. John, wkrótce będziemy bogaci! - Już jesteśmy. Na drodze w oddali pojawił się jakiś jeździec. Widocznym było, że jedzie z daleka. Juki miał wypełnione bagażem i był solidnie ubrany. - Ktoś jedzie. Chyba do nas. - Wygląda jakby kupiec. - Na wszelki wypadek przynieś Petersona*. Jeździec zatrzymał się przed manufakturą i zsiadł z konia. - Hej, czy to wy wytwarzacie barwniki? - Tak. - Dostałem próbki waszych wyrobów. - I co? - Spełniają moje wymagania. Przyjechałem z daleka. Chciałbym złożyć zamówienie. - Na cynober? - Tak i na pozostałe barwniki również. - Mamy jeszcze trochę, ile chcesz? - Chcę zamówić w sumie 100 centarów*. Potraficie tyle wyprodukować? - Co takiego? Chcesz 100 centarów naszych barwników. Wiesz ile to kosztuje? - Wiem, nie ma problemu. Odbieram towar i płacę gotówką. - Na kiedy potrzebujesz? - Kiedy zrobicie? - 100 centarów? Jakie byś chciał? I ile z każdego? - Mam tu listę, zobaczcie. - Jakieś dwa miesiące. Nie mamy tyle składników. Musimy sprowadzić. - Może być, za 8 tygodni przyślę cztery wozy po towar. - Po co ci tyle? - Niedawno otwarliśmy fabrykę tkanin. Testujemy nowe krosno mechaniczne. - Spiszmy umowę. - Wiozę ją ze sobą, w umowie macie dokładnie ile i czego potrzebuję, tylko ją podpiszcie. Po dziesięciu minutach. - Nie wiecie gdzie mógłbym znaleźć nocleg? - Jedź dalej do miasteczka, tam jest karczma i tam cię przenocują. - To do zobaczenia. - Trzymaj się. Klient odjechał a John i Wiliam spojrzeli na siebie. - Stary jesteśmy bogaci - 100 centarów. Dobry Boże. Widziałeś kwotę na tej umowie? - Damy radę tyle zrobić? - Vermilionu i reszty chyba nam starczy, trzeba tylko sprowadzić Natron. No i zamówić beczki. - Jutro poślemy posłańca, za miesiąc dowiozą. Beczki zrobią nam na miejscu. Zatrudnimy kilkunastu ludzi na czas produkcji. Będziemy robić po 16 godzin dziennie. - Wiliam, studnia nie weźmie tyle ścieku. - Myślę o tym. Od jutra każemy kopać trzy następne obok tej starej. To majątek nie kosztuje. - Świetny pomysł. Że też o tym sam nie pomyślałem. ***** Historia Elen. Ciąg dalszy. Osiem miesięcy po Lilian Day. Elen bez trudu znalazła pracę podobną do tej, jaką już miała, tyle że w mniejszej firmie. Firma ta również zajmowała się handlem nieruchomościami w okolicach San Jose i w samym City. Jej nowy szef aniołem nie był a raczej starą, ciągle narzekającą i wszystkiego czepiającą się zrzędą, ale Elen po doświadczeniach w korporacji była odporna na wszystkie możliwe złośliwości, jakie mogły ją w pracy spotkać i nie przejmowała się niczym. Była już jak doświadczony szczurzy ninja, zaprawiony w szczurzych podgryzach i wyścigach. Zresztą jak się szybko przekonała, w istocie nikt nie chciał jej dokuczać i być w stosunku do niej złośliwy, a szefowi chodziło tylko o efektywną pracę. Kiedy się zorientowano, że naprawdę dobrze zna się na swojej robocie, to od razu zaczęto ją cenić i dano jej wprost do zrozumienia, że na kogoś takiego właśnie w firmie czekano. Korporacja przez kilka lat inwestowała aktywa w rozwój zawodowy Elen, a nowy pracodawca dostał ten bagaż doświadczeń i umiejętności gratis. W efekcie bardzo szybko awansowała na szefową swojego małego, trzyosobowego działu i powierzono jej odpowiedzialne zadania, kluczowe dla funkcjonowania firmy. Elen wyceniała i skupowała niewielkie działki na przedmieściach, pod budowę domów jednorodzinnych, a firma po ich technicznym uzbrojeniu i przygotowaniu prawnym, sprzedawała je z zyskiem. Interes dobrze się kręcił i Elen zaczęła dobrze zarabiać. Jednak pewnego dnia szefostwo jej firmy poinformowało ją, że dostało poufną informacje z pewnych źródeł, że na rynku pojawi się wkrótce działka w samym centrum San Jose. Działka pod budowę wieżowca w City. Elen dostała zadanie przygotować rekomendacje do ewentualnego kupna tej działki. Doskonale rozumiała, że jej cena wielokrotnie będzie przekraczać cenę wszystkich działek jakie firma sprzedała wszystkim swoim klientom od początku swojej wieloletniej działalności. Na tej działce firma może zarobić krocie i może to być dla firmy interes życia, ale najpierw trzeba by wziąć ogromny kredyt na jej kupno. Takie działki pojawiają się raz na kilka lat. Jeśli transakcja okazałaby się niewypałem, to doprowadziłoby to do bankructwa. Elen znała się już na tyle dobrze na tej robocie, że czuła, że to zadanie ją przerasta. Takimi właśnie działkami handlowano w korporacji. Wiedziała, że takie działki potrafią mieć najróżniejsze wady techniczne i prawne, a sprzedający zrobią wszystko, żeby tych wad nie ujawnić. Wiedziała również, że efektywne wykorzystanie takiej działki może nawet zależeć od relacji politycznych nabywcy w stosunku do aktualnie panujących władz miasta albo nawet od terminu wyborów i tego kto je wygra. Działka rzeczywiście pojawiła się na rynku i to w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Wszystko wyglądało bardzo dobrze i kierownictwo naciskało Elen na pilną rekomendację pozytywną. Zaczęto już załatwiać kredyty. Elen zwlekała i kierownictwo zaczęło być w stosunku do niej bardzo nieprzychylne. Szef ją opierniczył i polecił wskazać, jakie według niej są przyczynki ku temu, żeby tej działki nie kupować. Elen ze łzami w oczach podzieliła się swoim problemem z Georgiem. Relacje pomiędzy Elen a Georgiem były już tak bliskie, że Georg częściej nocował u niej, niż w naszym wspólnym mieszkaniu. - Elen gdzie jest ta działka i kto ją sprzedaje? - Po co ci to wiedzieć? - No gadaj. - Santa Clara Street 230. Sprzedaje agencja Shmith. - Dzielnica wieżowców. Wstrzymaj decyzję jeszcze o jeden dzień, spróbuję coś sprawdzić. Elen bardzo to zdziwiło i zaskoczyło. - Co ty jesteś w stanie sprawdzić? Przecież zupełnie się na tym nie znasz. - Oczywiście że się nie znam, ale może znam kogoś kto się zna. Tam gdzie pracuję mają kontakty naprawdę z wpływowymi ludźmi w tym mieście. Elen była bardzo zdziwiona tym co jej Georg powiedział. Nazajutrz. Elen jest w biurze i słyszy że Georg do niej dzwoni. - Kupiliście już? - Jeszcze nie, powiedzieli że kupią bez mojej rekomendacji, a mnie wywalą z roboty. - Elen, idź do nich natychmiast. Rekomendacja jest prosta. Nie kupować! - Co ty gadasz? - Nie kupować!!! - Dlaczego? Elen przez chwile słuchała Georga, a następnie wparzyła od razu do gabinetu szefa. - Nie kupujemy! - Co takiego? Dlaczego? - Nie mam pewności, ale nie kupujemy. Wstrzymaj transakcję! - Spokojnie, jeszcze chyba niczego nie podpisywaliśmy. - Nie kupujcie ! Ta działka jest trefna! - Jesteś pewna? - Tak, mam informację na którą czekałam, dlatego zwlekałam. - Już dzwonię do zarządu. Po kilku minutach szef przyszedł do Elen. - Ubieraj się, kontrahenci już są w drodze do siedziby zarządu. Jedziemy tam razem. Ale jak się pomyliłaś to zwolnią i mnie i ciebie a wtedy ja zrzucę cię z mostu do rzeki... i z czego się śmiejesz? Po trzydziestu minutach Elen z szefem weszła do gabinetu zarządu firmy w której oboje pracowali. Było tam kilku mężczyzn w tym prezes i dyrektor do spraw finansowych oraz dwóch przedstawicieli spółki Smith, która sprzedawała działkę. Prezes od razu przeszedł do rzeczy: - Panowie, zanim podpiszemy papiery to nasi przedstawiciele działu rekomendacji chcieliby zadać wam jeszcze kilka pytań. Na twarzach sprzedających Elen zauważyła lekkie objawy zdenerwowania, które obaj próbowali ukryć. - O co ta młoda dama chciałaby nas jeszcze zapytać? Co cię panienko niepokoi? Bo jak tu usłyszałem, tylko ty masz jakieś wątpliwości. Elen również przeszła od razu do meritum: - Czy przeprowadzaliście badania środowiskowe dla tej działki? - Jakie badania? - Czy grunt nadaje się do zabudowy? - To chyba oczywiste, to działka budowlana, można na niej wybudować wieżę do samego nieba. - No tak, do nieba. Czy badaliście toksyczność gruntu? Obaj panowie na chwilę zaniemówili. Ich oblicza w tej samej chwili zapłonęły takim rumieńcem, jakiego nie powstydziłby się zwycięzca konkursu jedzenia papryczek chili. - Po co mielibyśmy to robić? Żadne przepisy tego nie wymagają. - Przy sprzedaży działki nie wymagają, ale przy odbiorze budynku a zwłaszcza apartamentowca w którym jedno mieszkanie kosztuje kilka milionów dolarów, to już może być inaczej. Inspektorzy budowlani choć nie muszą, to mogą zażyczyć sobie takich badań. Bardzo bogaci ludzie lubią oddychać bardzo zdrowym powietrzem w swoich bardzo drogich mieszkaniach. - Nie chcecie tej działki to wasza sprawa, jak jej nie kupicie to sprzedamy komuś innemu. Sami możecie sobie to przebadać. Wtedy wtrącił się szef Elen: - No właśnie, o to nam chodzi, poczekajmy jeszcze parę dni. My pilnie zlecimy badania gruntu na nasz koszt, tak że nic was to panowie nie będzie kosztować i jak będzie wszystko w porządku, to kupimy działkę. - Chcecie badać działkę, która do was nie należy, a z jakiej racji, nie ma mowy, sprzedamy ją komuś innemu. Wtedy wtrącił się prezes zarządu: - No to w takim razie sprzedajcie nam ta działkę o 5% taniej, bez żadnych badań. Zapadło milczenie. - Musimy wyjść i się zastanowić, zaraz wrócimy. Przedstawiciele firmy Smith wyszli na korytarz a szef Elen zapytał się prezesa zarządu: - Chcesz to kupić taniej pomimo wątpliwości? - Jak wrócą i powiedzą, że się zgadzają to wykopię ich na zbity pysk. Po minucie wrócili. - Zgadzamy się. - Dzięki panowie, ale my jednak odstąpimy od umowy, szukajcie innego kupca. Zdenerwowany prezes wsadził umowę i inne dokumenty do neseseru i od razu wyszedł. Elen widziała w oczach panów od Smitha, którzy bacznie się jej przyglądali, że gdyby oni dzisiaj dorwali ją na tym moście, to wcale nie musiałaby sama z niego skakać. Kilka godzin wcześniej. Georg przyszedł do pracowni i od razu zaczął uruchamiać całą aparaturę. Ja i Jack byliśmy już tam również. - Georg, co robisz? Na razie pracujemy, zabawki po południu. - Wiem, ale muszę coś sprawdzić, od tego zależy los Elen. - Coś jej los coraz częściej zależy o Teddy‘ego. Mam nadzieję, że wiesz co robisz i pamiętasz, że zabawki są tajne. - Wszystko pamiętam, ale muszę sprawdzić. - Pomożemy ci, co chcesz wiedzieć? - Agencja nieruchomości Shmith. Trzeba namierzyć tam kilku gości. Zaczęliśmy szukać i w końcu trafiliśmy na prezesa w swoim gabinecie. Cicho rozmawiał ze wspólnikiem. Przeszli do tematu a Georg usłyszał to, o co mu chodziło. - Nie wiem dlaczego tak to odwlekają? Mieliśmy to załatwić już dwa dni temu. - Podobno jakaś smarkata baba jeszcze to blokuje. - Nie wiesz co to za jedna? - Słyszałem że jakaś ździra, wywalili ją z korpo, źle się prowadziła, sprawiała im kłopoty. Jakaś afera z nią była. - Może coś wiedzieć? - Nie sądzę, niby skąd? - Po cośmy tą gównianą działkę kupili. Trzeba to było porządnie sprawdzić. - Daliśmy się zrobić w... nie powiem w co. Teraz trzeba to sprzedać i minimalizować straty. I tak stracimy na tym fortunę. - Ile tej rtęci wyszło? - Dopuszczalna norma przekroczona 1300 razy. - Rany Boskie, na drugi raz sprawdzamy wszystko. Ale to naprawdę wszystko! Skąd to gówno się tam wzięło? - Kartograf sprawdził to na starych mapach. Tam w XIX wieku była jakaś farbiarnia. - Co? - No jakaś wytwórnia farb czy coś takiego, używali rtęci, taka wtedy była technologia. - Gnoje, spuszczali do gruntu, akurat na naszą działkę. - Ci co nam sprzedali, wiedzieli? - A jak myślisz? Georg usłyszał myśl prezesa: - “Ja was zasrańcy jeszcze dorwę. Zapłacicie za to. A tobie wspólniku też podziękuję. Miałeś to palancie zbadać zanim kupiliśmy a nie już po fakcie.” Dalej rozmawiali: - Jedźmy już, czas to mieć za sobą. Nikt nie może się nigdy dowiedzieć, że coś wiedzieliśmy i że to badaliśmy. Oni przez to zbankrutują i będą nas ciągać po sądach. - Spokojnie, mamy dobrych prawników i jesteśmy w prawie. - Gdzie jest ta ekspertyza? - Wszystko zniszczyłem, nie ma żadnej ekspertyzy. - Ta firma co to badała, jest pewna? - Na 100%, to fachowcy, wiedzą o co chodzi, nie raz już dla nas pracowali. Nikomu nie udzielą żadnych informacji. - Jak się nazywa? - Geotech. - No dobra, jedziemy, sprzedajmy to wreszcie. Tedy przerwał połączenie a Georg chwycił za telefon i dzwonił do Elen. Po krótkiej rozmowie stał przez chwilę w milczeniu, aż w końcu zwrócił się do Jacka: - Umiałbyś się włamać do komputerów tego Geotechu i to dla mnie znaleźć? - Ja? Przecież znasz się na tym lepiej ode mnie. - Widziałem, że dobrze ci idzie z tym translatorem. - Pogrzebię trochę potem. Gdzie ta działka? - Santa Clara street 230. - Po co ci to? - Mam pewien pomysł. Popatrzyliśmy Georgowi w oczy. - Ty łotrze. - Ja chyba też wiem co kombinujesz. Roześmialiśmy się jak zawsze. Nazajutrz. Jack zwrócił się do Georga: - Mam te ekspertyzy o które prosiłeś z tego Geotechu. - Włamałeś się na ich serwer? - Ani serwerem bym tego nie nazwał ani włamaniem. Ten serwer to zwykły komputer, a ich sieć to jeszcze dwa inne komputery i to wszystko. To malutka firma. Lista płac ma siedem nazwisk. O włamaniu też bym raczej nie mówił. Wszystko zajęło 10 minut. Po prostu tam wszedłem. Hasło zgadłem za piątym czy szóstym razem bez żadnych sztuczek. Wiesz jakie było? - Jakie? - Geotech1. - No tak. Georg się uśmiechnął. - Czemu mówisz że ekspertyzy? - Bo są dwie, identyczne, dotyczą tej samej działki, Santa Clara street 230. - Dwie? - No tak, jedna sprzed miesiąca dla agencji Shmith a druga sprzed dwóch miesięcy dla firmy która tą działkę Shmith‘owi sprzedała. - Jak Shmith jej zlecił ekspertyzę to nie powiedzieli im, że już robili ją dla kogoś innego? - No pewnie że nie. Po co mieliby to robić? Nie będą się wtrącać do czyichś interesów a poza tym wzięli kasę dwa razy za to samo. Zmienili tylko tytułową stronę i zmienili daty otworów i badań. Za drugim razem niczego już nie badali. Wyniki i przekroje geologiczne są takie same. Wielkie przekroczenia dopuszczalnego stężenia rtęci i to aż do 30 metrów w głąb gruntu. Georg się roześmiał. - Świat jest zły. Wydrukujesz mi ją tak, żeby nie było wiadomo kto ją zlecił i kiedy była robiona? - No masz, już to zrobiłem, Masz w dwóch kopiach bo jak się domyślam, tyle będziesz potrzebował. …………….. * Vermilion- (cynober) historyczna nazwa siarczku rtęci. Dawniej powszechnie używany pigment do produkcji czerwonego barwnika. Silnie trujący związek rtęci. * Natron- historyczna nazwa sody (węglanu wapnia). Minerał pozyskiwany z osadów jeziornych w klimacie gorącym, również z terenów obecnej Kalifornii. Służył do produkcji ługu sodowego. * Peterson - od nazwy miasta, pierwszy pistolet produkowany przez Colta. * 100 centarów - około 5 ton. ...................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
  25. Nazajutrz. Musiałem coś chłopakom powiedzieć. - Słuchajcie koledzy, chcę was o czym poinformować. - No nawijaj. - Od wtorku nie będzie mnie parę dni. - Co takiego? - No tak, muszę trochę odpocząć, no zregenerować siły, może z tydzień. - Co ty Thomas musisz? - No parę dni. Już dzisiaj szefowi mówiłem, nie miał nic przeciwko a wręcz przeciwnie, powiedział że powinniśmy wszyscy wyjechać na miesiąc lub dwa a najlepiej na pół roku, bo za długo tu siedzimy i pewnie jesteśmy przemęczeni. - Thomas, ty coś kręcisz, co to ma być? Gadaj prawdę, ty jesteś przemęczony? - Oj tam, oj tam, przemęczony czy nie, wyjeżdżam na parę dni, ponurkować. - A... łotrze, ponurkować, pewnie do Australii? Georg musiał jednak coś podsłuchać, jak mnie wtedy rano przyłapał. - Georg o czym on mówi? Zapytał Jack. - Wiesz co Jack, ja chyba wiem, nasz kolega poszukał sobie dziewczynę. - Thomas to prawda? - No, a choćby, przecież młody jestem, nie? - Tyle że on, zamiast poszukać sobie dziewczynę w pubie albo ewentualnie przez internet, na przykład na Facebuku albo jakimś komunikatorze, to sobie poszukał za pomocą najnowocześniejszego na świecie komputera kwantowego, za miliony dolarów. - No choćby? A co to za różnica? Przecież to i tak tylko komputer,“wsio z Tajwana”. - Ale nie twój, tylko instytutu i dziewczyna znaleziona w taki sposób należy do całego zespołu. - He? Po co wam ona, nawet jej nie znacie? - Pewnie brzydula jakaś? Przedstawisz nas? Może on ją chce tam sobie kupić? - W Australii? Thomas ile tam taka dziewczyna kosztuje? - Pięć tysięcy dolarów. - Oooo, to chyba nie brzydula. Przywieziesz ją ze sobą? - Nawet jak bym ją przywiózł to i tak wam łachudry nie pokażę. Roześmialiśmy się razem. ***** Historia Elen. Ciąg dalszy. Pół roku po Lilian Day. Mieliśmy wspólną sesję i w trójkę siedzieliśmy wyluzowani w naszym “czarodziejskim studio”. Przeszukiwaliśmy świat bez konkretnego celu w poszukiwaniu jakiś ciekawych ludzi i sytuacji. I wtedy Jack wpadł na dziwny pomysł. - Słuchajcie, wczoraj mówili w lokalnej telewizji, że z racji krótkiego dnia i specyficznych warunków pogodowych w naszym mieście w ostatnich dniach jest dużo samobójstw. Zwłaszcza jeden z mostów cieszy się podobno złą sławą. Może byśmy tam zajrzeli? - Jack tobie to takie myśli same przychodzą do głowy czy stymulujesz swój umysł jakimiś substancjami chemicznymi? - Może coś wyjarał? Stwierdził rzeczowo Georg a ja dodałem: - Możliwe, że Susan mu coś dosypuje do jedzenia, żeby sprawdzić co mu po głowie chodzi. - Co się złośliwcy czepiacie. No nie mam pojęcia co mi do głowy przyszło. Jakoś tak samo. Wiem, że to idiotyczne. Wtedy analitycznie oceniłem sytuację: - Skoro mu to samo do głowy przyszło i on nie wie skąd, to może to jakieś przeznaczenie? Jakiś znak? Może jakieś nieznane moce mu tą bzdurę do łba włożyły? Chłopaki dziwnie na mnie popatrzeli. - Co nas kurde straszysz? Mało to dziwnych rzeczy dzieje się w tym laboratorium. Georg zapytał Jacka: - Jack, a zanim ci ta bzdurna myśl przyszła do głowy, to czułeś może coś dziwnego? Niecodziennego? - Tak, zrobiło mi się was prawdziwie żal, że ja mam Susan a wy chłopaki takie samotne. - Co takiego ??? - Georg tyś to słyszał? Jemu się nas żal zrobiło! - To absolutnie normalne nie jest, nie pasuje do profilu jego osobowości, a poza tym logicznie rzecz ujmując, to my wolni ludzie powinniśmy żałować ciebie a nie ty nas. Roześmialiśmy się. - W takim razie przez Jacka Coś przemówiło! On nie mógł tego sam wymyślić! - Dawajcie tą mapę, Jack gdzie ten most? Namierzyliśmy wskazany przez Jacka most i ustanowiliśmy połączenie. Choć most był duży i dwa przejścia dla pieszych miały każde po kilkaset metrów, to w jego lokalizacji Teddy znalazł tyko trzy rekordy. Pozostałe należały do ludzi szybko się poruszających, czyli tych, którzy przez most jechali samochodami. - Te nas nie interesują. - No chyba, że ktoś postanowiłby wskoczyć do wody wprost z jadącego samochodu. Rzeczowo zauważył Jack. - Jack, ty to już nic nie mów dzisiaj. Nawiązaliśmy połączenie. Jedną z trzech zlokalizowanych na moście osób był jakiś bezdomny, który zamartwiał się o to, że jest zaopatrzony w żywność, ale nie ma niczego co zawiera alkohol. Myśl, że przyjdzie mu spędzić noc, nie napiwszy się niczego, napawała go szczerym lękiem. Drugą osobą był jakiś młody biegacz, który szybko pokonywał kolejne odcinki pomiędzy przęsłami o niczym nie myśląc i miał podwyższone tętno. Mieliśmy już odpuścić, ale postanowiliśmy sprawdzić całą trójkę. I wtedy okazało się, że durnowaty pomysł Jacka był proroczą wizją. Na dworze była już ciemna noc. Na początku wydawało nam się, że ekran jest czarny, ale po krótkiej chwili zauważyliśmy, że wcale tak nie jest, bo na czarnym tle połyskują słabe odbicia światła, tak jakby światło odbijało się od ciemnej powierzchni wody. Teddy informował nas, że sygnał nadaje kobieta. Widzieliśmy, że musi stać w niebezpiecznym miejscu, bo od powierzchni wody, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów pod nią, nic jej nie odgradzało. Wtedy usłyszeliśmy jej myśl: - “Dobrze że tu jestem. Tego właśnie potrzebuję, teraz czuję się choć trochę spokojniejsza. Jeszcze chwilka, minutka i będzie po wszystkim. Mój smutek nareszcie się skończy. Jeszcze chwilka, zaraz to zrobię, jestem gotowa. Jeszcze chwilka. Mamo, tato, nie gniewajcie się na mnie, zawsze was kochałam.” Zwróciliśmy uwagę, że detektor niepokoju pokazuje maksymalną wartość. Kobieta bardzo się bała. Zaniemówiliśmy z przerażenia. Z barwy głosu wnioskowaliśmy, że chyba jest młoda. Cały czas słyszeliśmy również jej cichy płacz, bijące szybko serce i szum przejeżdżających czasem samochodów. Wtedy Georg gwałtownie się ożywił. - Gdzie dokładnie jest? Czytajcie dokładnie współrzędne! O nic nie pytaliśmy. Czytaliśmy tak jak nam kazał. Georg w tym czasie wkładał na siebie kombinezon i buty do jazdy na motocyklu. - Macie? - Tak. Od naszej strony szóste przęsło po lewej stronie. Wiesz gdzie to jest? - Tak, znam ten most, jakieś trzy kilometry stąd. Georg chwycił kask i wybiegł z pracowni. Po kilkunastu sekundach usłyszeliśmy głośne wycie jego Hondy, które szybko oddalało się od instytutu. Przełączyliśmy się na chwilę na Georga, bo i tak nie byliśmy w stanie w żaden sposób pomóc dziewczynie. Georg cisnął jak szalony. Na drodze był bardzo mały ruch. Walczył z unoszącym się przednim kołem w trakcie gwałtownego przyśpieszania. Leżał na maszynie tak nisko, że głowa zwisała mu nad silnikiem. Nie patrzył przed siebie, ale na przednie koło i jezdnie. To była szaleńcza jazda a licznik dwustukonnej Hondy chwilami sięgał podziałki 150 mil. Po kilkudziesięciu sekundach wróciliśmy do dziewczyny. Nie chcieliśmy oglądać tego, jak Georg przelatuje na czerwonym świetle przez puste skrzyżowania. Dziewczyna jeszcze stała. Od razu usłyszeliśmy, na razie z daleka, wycie motocykla. Dźwięk szybko narastał aż w końcu gwałtownie się zakończył, serią głośnych uderzeń systemu ABS, po tym jak Georg nacisnął klamkę przedniego hamulca. Jeszcze pięć sekund i usłyszeliśmy głos Georga: - Wyłaź stamtąd. Nie skoczysz! Dziewczyna pomyślała: - “Puść mnie wariacie, udusisz mnie! I tak to zrobię.” Teddy przerwał połączenie a my odetchnęliśmy z ulgą. Po kilku minutach zadzwoniliśmy do Georga. - Georg i co z nią? - A co ma być? Ma na imię Elen. - No, ale mówi coś, albo co? - Nic nie mówi płacze, chce iść do samochodu i jechać do domu. Wyrywa się. - Puścisz ją? - Trzymam ją na razie. - Jak to trzymasz? - No trzymam ją za pasek od płaszcza. - Georg nie puszczaj jej bo przyjdzie do domu i dokończy sprawę. Tak myślała, słyszeliśmy. - No wiem, ale co mam z nią zrobić? - Może wezwij ambulans? - Mówiłem jej, ale nie chce, błaga żeby tego nie robić... i beczy cały czas. - A ciekawe czy jechała kiedyś na motocyklu? Pytałeś? - Nie. Elen jechałaś kiedyś na motocyklu? Kiwa głową że nie jechała. - No to niech pojedzie z tobą, to się nauczy. - Po pierwsze nie mam drugiego kasku a po drugie najważniejsze, to gdzie mam ją przywieźć? Poradźcie coś. Jack pomyślał i powiedział mu: - Poczekaj, zadzwonię do Susan. Trzymaj ją. Zaraz oddzwonimy. Jack połączył się z Susan. - No cześć. - Gdzie jesteś, już późno, czekam na ciebie. - Susan wiesz, jest taka sprawa, bo Georg jechał na motocyklu przez most i zobaczył dziewczynę co chciała skoczyć i się zabić i teraz ją trzyma i nie wie, co ma z nią zrobić. - Jack, pijecie beze mnie? Jesteś w pubie? - Nie żartuję, to prawda. - Niech zadzwoni po ambulans to ją wezmą do psychiatryka. - Ale ona nie chce. Susan może on ją przywieźć do nas? - Cooo??? takiego??? Tobie całkiem odwaliło. Z wami wszystkimi jest coś nie tak. Jack co ty gadasz? - No tylko na jedną noc, może jej zły nastrój przejdzie? Susan po dłuższej chwili. - Róbcie sobie co chcecie, w końcu to twoje mieszkanie, wracaj do domu, czekam na ciebie. I gwałtownie się rozłączyła. Jack ponownie zadzwonił do Georga. - Georg możesz ją zawieźć do nas, Susan się zgodziła. Po pół godzinie w mieszkaniu Jacka i Susan dzwoni dzwonek do drzwi. - Cześć Susan, Jack powiedział, że mogę tu przywieźć Elen. Georg ciągnął za sobą broniącą się dziewczynę. Trzymał ją za rękawy i pasek od płaszcza. Na głowie miała kask Georga. Susan stała w przedpokoju i nie wierzyła własnym oczom. Zaniemówiła z wrażenia, ale w końcu się odezwała: - Aresztowałeś ją? Porwałeś? Ukradła coś? Kto to jest? - Dziewczyna, Elen ma na imię a co? - Jak wygląda? - Nie wiem, w świetle jej nie widziałem, ale trzeba zobaczyć. Susan ściągnęła zbyt duży kask Georga z głowy Elen, odsłaniając jej zapłakane a jednocześnie zawstydzone oblicze. - Puśćcie mnie, chcę jechać do domu. Ten wariat omal mnie nie zabił na tym motocyklu. Bardzo się bałam. On mnie porwał! - Chciałaś skoczyć a bałaś się z nim jechać? - Tak, co wam do tego? To moja sprawa. Susan sformułowała krótkie ultimatum: - Masz dwa wyjścia; albo tu zostaniesz z nami na noc albo dzwonię po karetkę. Innej opcji nie ma, sama stad nie wyjdziesz. Elen skapitulowała i usiadła na fotelu, pogrążając się w niemym smutku. Było jej już wszystko jedno, co z nią będzie. Susan przygotowała jej łóżko w gościnnej sypialni. Po chwili przyjechaliśmy z Jackiem i rozmawialiśmy z nią wszyscy, żeby wyperswadować jej nieodpowiedzialną decyzję. Elen na początku nie chciała z nami gadać, ale w końcu przekonała się, że jesteśmy dla niej w porządku i coś w niej “pękło”. Płacząc opowiedziała nam całą swoją historię. Rozmawialiśmy do późnej nocy, aż udało się podać jej środki uspakajające i położyć do łóżka. Susan długo jeszcze przy niej siedziała i trzymała ją za rękę. Elen zapadła w nerwowy sen. Na drugi dzień Elen odebrana została od Jacka i Susan przez jej koleżankę Jennifer, która obiecała im, że nie zostawi jej samej nawet na chwilę, weźmie wolne w pracy i przeprowadzi się do niej na kilka dni. A Georg zadzwonił do Elen i namówił ją na spotkanie. Elen na początku trochę speszonai sceptyczna, w końcu dała się namówić na burgera i kawę. - No jak naprawdę chcesz to przyjdę, w końcu uratowałeś mi życie. Rozmowa była długa a Georg cierpliwym słuchaczem. Elen przepraszała Georga za to, że narobiła tyle zamieszania i było jej bardzo głupio, że wszystko nam opowiedziała. I o jej byłych szefach i o tym co się stało w hotelu i o tym co ją później spotkało. Georg najwyraźniej się tym nie przejął, tylko od razu zaczął dziewczynę uwodzić. Starał się być przy tym bardzo subtelny i delikatny, zważając na jej stan psychiki. Elen bardzo mu się spodobała, a poza tym, w pewnym sensie czuł się za nią odpowiedzialny. Skutkiem tego było następne spotkanie i następne i w końcu takie, które można by już nazwać pierwszą randką. Elen coraz więcej dowiadywała się o Georgu. On opowiadał jej o sobie, o tym gdzie pracuje i jak trudno było znaleźć się w tym ośrodku, o tym że ja i Jack z nim pracujemy i choć się wygłupiamy i jesteśmy młodzi, to jesteśmy już bardzo cenionymi naukowcami. Elen zaczęło to imponować i Georg coraz bardziej zaczął się Elen podobać. To ona zaczęła przejmować inicjatywę nad rozwojem ich znajomości. Po kilkunastu dniach Elen i Jenifer zostały zaproszone na nasze wspólne, no niemalże rodzinne spotkanie, bo akurat Susan miała imieniny. Spotkaliśmy się wszyscy w naszym pubie. Już od drzwi zobaczyliśmy, że to nie ta sama dziewczyna. Elen była uśmiechnięta. O tym, że myśli samobójcze już ją opuściły, mogliśmy się wszyscy od razu przekonać, jak przysiadła się do Georga i się do niego przytuliła. Spojrzeliśmy z Jackiem na siebie a następnie skupiliśmy wzrok na naszym koledze. Ten nie wytrzymał presji i w końcu się zapytał: - Co się tak głupio na nas łotry gapicie? - Nie widzieliśmy cię Georg w takim romantycznym anturażu. - Tak ładnie razem wyglądacie. - I jakie ma maniery. Nie ten Georg. Normalnie, już by drugie piwo kończył. Elen dodała od siebie: - Bo to dzięki mnie. Wieczór był długi, wariacki i alkoholowy. Radości nie było końca. Kilkanaście razy wznosiliśmy toast za nowe życie Elen a ona na stałe już dołączyła do naszego grona. Georg i Elen byli już razem. ........................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
×
×
  • Dodaj nową pozycję...