Budynków masa, taka dzielnica,
Kilka chodników, jedna ulica.
Domy do nieba poustawiali,
Wszystkie widoki pozasłaniali.
Nisko, tam w dole, na małym trawniku,
Rośnie też drzewo tuż przy śmietniku.
W blokach balkony jeden nad drugim,
Wiszą tak sobie w szeregu długim.
Balkon wiadomo, nie dla ozdoby,
Można nań wchłonąć dym tytoniowy.
I mi czas przyszedł sobie zapalić,
Naprawdę nie wiem jak się ustawić.
Bo jak wieczorem dymem się raczysz,
Nawet jak nie chcesz i tak zobaczysz.
Z okna naprzeciw para wciąż leci,
Obiad na jutro będą mieć dzieci.
Obok sąsiedzi mają dziś gości,
W Remika grają ku swej radości.
Wyżej zaś tańczy dziewczyna młoda,
Widać już taka w pandemii moda.
Wtem niżej światło włącza sąsiadka,
Teraz dopiero to będzie gratka.
Bluzkę zdejmuje, stanik rozpina,
Z biustem na wierzchu lata dziecina.
I zaraz majtki sobie zdejmuje,
Przy odsłoniętym oknie pozuje.
Tam znowu facet kolegę przytula,
Nic nie poradzisz, taka kultura.
Później jak żona z pracy powróci,
Też ją przytuli, po co się kłócić?
Pomyślisz sobie: jestem podglądacz,
Ja wymuszony jestem oglądacz.
Nie cieszę się z tego, lecz nie chcę się smucić,
Chyba mi przyjdzie palenie rzucić.
Wracam do domu fest sfrustrowany,
Od czego masz w domu zasłony oraz firany?
.
Andrzej Pawłowski, Warszawa 10.12.2021