Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Piotr Kuśmirek

Użytkownicy
  • Postów

    36
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Piotr Kuśmirek

  1. wystartował listopad a my bawimy się w ubywanie. ubywa dnia, chwilami gwałtownie i łapiemy się na tym zbyt późno, kiedy trzeba już wstawać i powtarzać rytuał, oko w oko, rok w rok, tak jak powtarza się szczepienia, błędy, wpisy w rejestrach, słowa w złą godzinę. zwłaszcza te ostatnie. i niczego nie odwlekać, nie przekładać. w czasie nie ma wyrwy, którą moglibyśmy opuścić się kilka pięter niżej, znaleźć niszę i rzucać pestkami w przechodniów. o tej porze roku rosną tylko włosy, same zmieniają kolor, kolor zmienia się szarość bez naszego udziału, zajmuje jedno z wolnych miejsc przy stole, wyciąga swoją talię i widać braki, ubytki. próba oszustwa jest tak oczywista, że nawet nie próbujemy jej negować. i krąży. krąży jak odbezpieczony granat, z rąk do rąk i nikt nie zastanawia się, kiedy wybuchnie, tylko czy uda się coś uratować. ciągłe pytania. a więc jestem tutaj i czekam. na stole bałagan: pełna popielniczka, pusta paczka, telefon, klucze do drzwi, których zapominam zamknąć, których nigdy nie powinienem otworzyć. nie znasz tych krecich uliczek, syku jarzeniówek, który tnie powietrze na setki małych szkieł, takich właśnie jakie wbijają się w skórę, nie znasz tego, kiedy jest tak lepko, że ubranie lepi się do ciała ciało lepi się wszystkiego i zastyga zdziwione tym stanem. nie znasz ścian przytulonych do siebie jakby szukały ciepła, suchej nitki po deszczu. tylko w szpitalu początek świata dzieje się bez końca, stałych punktów. wyjścia są zamknięte, a reszta jest tym o czym boisz się myśleć, takim rodzajem ciszy, o który boisz się spytać. są jeszcze miejsca: mapy zakopane pod murem, takie ścieżki, po których chodzi się z zamkniętymi oczami, z rękoma w kieszeniach, bo nie można niczego dotknąć, zniszczyć kruchych jak skorupki ścianek, pokaleczyć roślin. nie można patrzeć, żeby nie dać się oszukać, bo wszystko jest inne. tam można tylko wracać. listopad nabiera rozpędu i traci kolory. o tej porze powroty są wszystkim na co można sobie pozwolić. jest jeszcze obraz, który znika, zanim zdążysz go nazwać, dotknąć do żywego. reszta jest ciszą, którą trzeba zagadać.
  2. ta zima będzie miała imię mężczyzny i pomarszczoną twarz skutych lodem winnic. teraz jeszcze wygląda niewinnie, drażni cię tylko zapowiadając się w ustach szczupłej brunetki o nieostrych rysach, w żakiecie koloru wysuszonej trawy. dzisiaj mowa jest o tym, żeby unikać skutków, a ty nadal śpisz przy otwartych oknach i zdarza ci się mówić przez sen, przez przypadek, choć nawet nie ustały deszcze. mnie nie powinno tutaj być. wciąż zapominam o przesadzaniu roślin: pamięć jest wypadkową zgubionych przedmiotów, krzywą lotu monety wrzucanej do wody. dlatego znam ryby. dlatego potrafię wychodzić ciszej niż przyszedłem i nie zostawiać śladów. w wodzie nie ma śladów. w wodzie są rośliny bez korzeni i drzewa bez liści.
  3. siny świt, inne kolory zbędne. parasol, choć już nie pada. i buty, a jednak chodzisz boso. sukienka przemoczona do kości odcina się od ścian. ty odcinasz się od wszystkich. brak połączeń. wydawać by się mogło, że znaliście się wcześniej, że znaleźliście się przypadkowo w tym samym miejscu, o tej samej porze. jak w głupiej komedii. i jeszcze ten banalny deszcz. tak naprawdę mnie nie ma. słychać tylko, kiedy wtapiam się w papier. nazwij mnie szybko, albo wyschnę jak ubrania, które masz na sobie. aha, jeszcze jedno: unikaj świateł. pamiętasz ćmy?
  4. pierwszy z brzegu jak ostatni na ziemi. oderwany, przepołowiony i zimny. wypełniony miąższem jak niedojrzały orzech. jeszcze nie wiem co opisuję i dlatego wszystko wygląda znajomo. melodia, którą słychać prowadzi pod górę.
  5. wbrew pozorom nie będzie słowa o ogniu. ta historia zaczyna się później, może teraz, może trwa od dawna albo od nigdy. wiem tylko, że nie powinienem zaczynać od wątpliwości. skoro tutaj jesteś, to znaczy że zostaliśmy przemienieni w najprostsze cząstki, ścinki, fragmenty rozmów. musisz już iść. jest czas łamanych zapałek. nie oglądaj się. to co zobaczysz wydarzy się tylko dla ciebie i nie będziesz umiał tego nazwać. a to gorsze od głodu. od pragnienia, żeby wrócić po swoich śladach. ten chodnik, który przyprowadził cię tutaj będzie pusty jak szachownica po ostatnim ruchu dziadka, kiedy po raz pierwszy pozwolił ci wygrać. to nie prawda, że mówię o sobie. jesteś już duży. możesz nie wiedzieć, co to oznacza. co znaczą naręcza sopli, połamane światło i chłód, który mówi we mnie każdego dnia, który sprawia, że marznie marzenie, gaśnie wrzesień. idź już. muszę pozbierać odłamane łebki. drzazgi siarki zanim wejdą w pamięć. poznać jego narzecze, zrozumieć zaklęcia.
  6. najpierw się układa: znak po znaku, ukłucie po ukłuciu. później łamie. szyfry nie są niczym nieznanym. przekleństwo, lotny okruch, cegiełka. ruch i stawanie. zaczynam żałować, że straciłem umiejętność pisania ołówkiem i ostrożnie wymawiam imiona. znam pułapki. stawanie się w ruchu. mówisz, że to nie jest dobry dzień dla ptaków, że nie ma już dobrych dni, ale ja nauczyłem się nie słyszeć. najpierw bolą kolana. później dudni. niż stawia ciężkie kroki, będzie zamieć, podkurczone drzewa i wir w środku, pod sękiem.
  7. dziwny jest ten czerwiec i już na początku wszystko wygląda jak zapożyczenie. woda ma kolor caffe latte, na dokładkę kożuch z chmur na wierzchu. zgroza. otwieram usta, tak jak kiedyś otwierałem się na ciebie, łatwo. ale teraz trudniejsze jest to otwieranie. poważne. uważnie zamykam drzwi, furtkę, klucz ląduje pod wycieraczką (to też jest ważne), trzeba zostawić sobie drogę ucieczki, kawałek niedopalonego mostu. ostrożności nigdy za wiele. zwłaszcza, kiedy łóżko kołysze się jak łódeczka a samochód zrywa się z asfaltowej smyczy, przerywa krawężnik i pędzi wprost w objęcia drzewa. zawsze w takiej sytuacji otwieram oczy. za każdym razem, kiedy chcę zobaczyć jak to się kończy. ty też tak masz? mogę się założyć, że zasypiasz przy zapalonym świetle. mogę się założyć, że długo przewracasz się z boku na bok, wiercisz, układasz poduszki i słowa, których ona wcale nie chce usłyszeć. nie ma przebacz! jest jasno, ciepło i cienie powoli wychodzą zza pleców. podchodzą do gardła i zapewne już tam zostaną zatrzaśnięte w krtani. klucz miał być pod wycieraczką a wylądował w żołądku. porażka. więc teraz wracamy do mnie? nie ma problemu, poza tym, że nie słuchasz uważnie. najważniejsze jest to, o czym zapominam, a to wszystko o czym pomyślę staje się. jest. zaczyna odstawać.
  8. upał wylewa się na ulicę jak gęsty sok z przewróconej szklanki. na stół, dalej na posadzkę, wpływa pod podeszwy i grzęznę teraz na przystanku, wlepiony w obwieszczenie o poborze do wojska. jeszcze nie jestem za stary, jeszcze, mimo 26 lat, nadaję się na armatnią potrawkę, ale na samą myśl o niej żółć podchodzi do gardła i dalej, a w zasadzie głębiej, skąd nie ma wyjścia, schody zatarasowane a winda utknęła między piętrami. sprawiasz, że zachowuję się jak dziecko, ale w dobrym stanie. mózg pracuje na przyspieszonych obrotach, formalina tej cholernej historii czyni cuda. za dużo wątków, obrazów, myśli kończą się jak karnawał. i nagle mróz, sople, nie wiadomo skąd, gilotyna sanek przecina skórę, pogotowie, zbyt głośny sygnał, który sprawia, że każde skrzyżowanie stoi otworem jak hipermarket, jedenaście szwów, igły, nici, guziki, obce pulsowanie pod bandażem i zapamiętamy na zawsze zapach pielęgniarki - kobiety, która zna umarłych, zanim jeszcze ci znajdą się w ciemni. prześwietlenia? a może kalki i klisze. zwoje przejęzyczonych myśli, zadrukowane obie strony kartki i każda strona świata, w którą można odwrócić głowę nie odrywając stóp od podłoża. to istotne. zostać na miejscu, na swoim miejscu, wybranym, a nie zmuszonym i podnieść się z łóżka trzeciego dnia, tylko po to, żeby uniknąć odleżyn. bo tak mówi pismo? nie słyszę. nie słyszę też liści, a przecież wiem, że są tam, żywe, z całą tą plątaniną żyłek i nerwów, które puszczają tylko pod wpływem obcej siły, ręki, siekiery, lub igrzysk wiatru. nie, nie szamocz się teraz, nie wykręcaj. skoro jesteś już tutaj wypijmy coś, albo chociaż zjedzmy, zatrzymajmy tę godzinę na najbliższym przystanku, wyrwijmy ją z czasu, z korzeniami jak mleczny ząb. może w jej miejsce wyrośnie coś, co zasklepi rankę, wypełni to miejsce pełne urojeń i język przestanie wymykać się spod kontroli. więc na to czekam? wiesz - moje ciało zmienia się nocą, wiotczeje, kiedy nie widzisz, skóra zaczyna odpływać w każde miejsce, które odwiedzasz, żeby zatrzeć ślady, pieczątki obietnic, odebrać paczki po papierosach nadane na odległej poczcie, zanim nadgorliwy listonosz zniszczy ich tajemniczy sens. ważne jest tylko to, co porusza się w próżni. zanim pozwolę ci czegokolwiek dotknąć, pamiętaj, że raz zatrzymany poruszę się znowu. teraz już możesz zadawać pytania. więc chodź - wiesz przecież, że nie musisz tego robić.
  9. Źrenica, cętki gniewu tuż nad nią jak pierwsi posłańcy, którzy już wiedzą, że wiadomość dotarła przed nimi. Listy otrzymane pół roku po czasie, w czerwcu. Telegramy szare jak sierść. Ślady – tłuszcz na kuchence, cukier puder rozsypany na stole. Można jeszcze głębiej: w fugę, w kurz, wprost do istot w kurzu, jak do tajemniczego centrum opisanego na razie naszymi gestami, które wyrośnie w tobie i zatknie nasze dłonie u wezgłowia łóżka. Zatopi nasze słowa. Kruche jak stateczki z kory. Blisko. Tuż przy brzegu ust.
  10. Zwoje, zalążki, zarodniki pleśni: pieśń szeptana przez ściany i wpadająca w ucho jak natrętny owad. Upał był nieuleczalną chorobą przywleczoną przez lipiec. Gorączka, bo tak też można o tym powiedzieć, była drogowskazem, osmaloną mapą z jednym wyraźnie zaznaczonym punktem. Miejsce, do którego wciągnął nas przeciąg okazało się niemal martwe. Pierwszy zaginął słuch. Później dobieraliśmy myśli do gestów, żeby oszukać się choć na chwilę, że tak miało być, że nie jesteśmy tutaj przypadkowo. W domu, w którym ktoś zabił okna.
  11. to było surowe lato. wiecznie brudne dzieci sąsiadów nawoływały zaginionego psa. szczeniaka jeszcze, którego dwa dni wcześniej oślepiła śmierć, kiedy zajrzał w reflektory ciężarówki. ogień będzie wracał w to miejsce. ogień zawsze wraca. przyłożyłem dłonie do trawy; zaczęły płonąć i skwierczeć jak smolne szczapy. pobiegłem przez krzyk. przez rdest i oset.
  12. ci chłopcy, z którymi notorycznie uciekałaś z ostatnich lekcji, i którzy objaśniali ci śmiertelne tajemnice miejskiego parku do dzisiaj nie potrafią powiedzieć czy lepiej smakuje pierwszy papieros, czy pierwszy pocałunek. nie zmuszaj ich. niech będą nieruchomi jak wtedy, kiedy muskałaś wargami ich karki. drżący. (ale o tym niżej) pytasz czy są jeszcze pod twoimi drzwiami, jak kiedyś, kiedy odprowadzali cię do domu a później warowali na progu czekając aż wyjdziesz. a więc są - wystarczy, że się odwrócisz i zobaczysz tę rękę, która trzymała twoją. ukradkiem, żeby nie widział ojciec. zobaczysz też zadrapanie między kciukiem i palcem wskazującym - i nie pytaj mnie, dlaczego to wszystko musi być tak cholernie symboliczne... czekają na ciebie, wytłoczeni na liściach, w za ciasnych podkoszulkach i przykrótkich spodniach poocieranych do krwi - biegną dalej uchylając się od pytań i przed ciosami gałęzi. zapytasz dokąd dobiegną. zapytasz dokąd dobiegną ich głosy. nie wiem, ale spójrz: goni ich trawa. 01-03-2004
  13. budził się często. gasił i zapalał światło. pozornie wszystko się zgadzało: stół był stołem. kobieta w łóżku obok niego dalej była tą samą kobietą, dla której zostawił inną kobietę. okno było oknem i w dalszym ciągu pokazywało tą samą ulicę. obce zaczyna się za zakrętem. jest niewidoczne dla oka. trudne dla języka. pozbawione znaczeń i odcisków palców. zaczajone kilka centymetrów pod powietrzem, na granicy duszności. czeka żeby złapać za gardło jak astma - naznaczyć tym niewyraźnym śladem i wyjść przez usta w twoim albo moim kierunku. leżał już spokojniejszy. zlekceważył dźwięk, który towarzyszy rozdzieranemu materiałowi lub ulewie chwilę po tym, kiedy pęknie chmura. później nie dosłyszał. zauważył tylko, że stół zestarzał się o kilka drobin kurzu, kobieta poruszyła się niespokojnie a okno patrzyło na inną ulicę. zasnął i obudził się rano. nigdy nie zrozumiał skąd te ślady. skąd piski.
  14. tamtej nocy zasypiała myśląc o tych wszystkich rzeczach, które kryły się za zaciągniętą bladym, przeraźliwie zimnym światłem szybą. poznasz mnie po odbiciu - przemknęło jej przez głowę z pewnością cienia snującego się za kotem. chłodne jest to, o czym chcę napisać. chłodne tym chłodem, który zawsze zostaje w kościach, nawet po wyssaniu szpiku i przeszkadza jak źle zrośnięty nos. biegun jest blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, wystarczy go tylko poszukać i zerwać a później przez dziurę w siatce, lub miejsce po zębie wyrwanym z muru wyrwać się z oblężenia, i po powrocie schować do woreczka, między inne kości. ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. nikt nie mówił, że dotknięcie to nadanie nazwy i że imiona bolą. poznasz mnie po imieniu - przemknęło jej przez głowę a chwilę później karłowate niebo odezwało się głosem dziecka.
  15. dzień kołysze się jak pijany rzeźnik. zatacza koła. a my właśnie dzisiaj odkryliśmy, że musimy zatrzymać się w pół kroku. co pół godziny. ignorować całości i wyskakiwać w biegu z nabierającego prędkości pociągu. a ty nazwij to jak ci się tylko podoba. ciekawe, prawda? a czy widzisz jeszcze to jezioro - ukryte w puszczy, idealnie czyste. martwe. zaludnione jedynie przez skarlałe okonie i dzieci kąpiące się pod czujnym okiem sosen.
  16. ziemia przykryta suknem. blizna torowiska przyciąga jak fosforyzująca smuga w wodzie. pod pancerzykiem z żelaznych opiłków żarzy się słabo wypalony znak; płytka wyspa. istnieją jeszcze takie miejsca, gdzie uda się zasnąć, nie budząc podejrzeń. a tlące się w nas dziecko odłoży nożyczki i wklei nasze postaci w krajobraz wycięty w dymie.
  17. hip hip huraaaaa, niech zyje zdolność uzasadniania swoich werdyktów żenujące
  18. Wiesz co Marcinie, bardzo mi się kojarzy z wierszami E. Pasewicza, z ksiązki, która ukaze się wiosną. Jest tam cylk tekstów p.t. Krucha serbska pizza, bardzo serdecznie polecam (zakładam, ze nie czytaleś, a nie pamietam czy byly publikowane już w prasie), bo smakuja wysmienicie. a co do wiersza, nie mam uwag, sprawnie, z pomysłem, ale końcówka nie do końca przekonuje. pozdrawiam
  19. stary owczarek collie sprawdza przechodzące za mną powietrze. może szuka zapachu osiedlowych kotów lub pieczonego kurczaka, którego kości stanęły w gardle zsypu. znika nagle - jak za machnięciem czarodziejskiego ogona. narasta szum. tłusty cumulonimbus obrał kurs na punkt oddalony jedynie o kilka zdziwień stąd. wkrótce ulice zabrzmią parasolami. ożyją odciskami kropel na wysuszonej skórze i dziewczętami w przemoczonych sukienkach, spod których uciekł już wstyd. - będę za dziesięć minut. krzyczy kilkuletni chłopiec w kierunku wychylonej z okna młodej kobiety. z rozbitego kolana sączy się złość. - będzie za dziesięć minut. niemal czuję jak bezgłośnie porusza wargami. dokąd biegnie most, który zwodzi ją ciągle na tę samą stronę?
  20. Marcinie, poszukaj u Sosnowskiego i Pasewicza :-), bez tego tekst może wydawać się strasznie hermetyczny ... ale nie musi
  21. nęci mnie myśl, że jestem tylko w połowie. druga znajduje się teraz w wierszu, że można jednocześnie być w środku i poza. składam się z odprysków dymu w kościach, poszarpanych fraz. odłupanych łusek. zamiast rozliczenia wypełniam kupon. jesień umarła śmiercią naturalną. herbata zamarzła i ciało uśmiecha się zbiorem aforyzmów. rozprasza mnie myśl, że poza taka ilością tonów składowych istnieją jeszcze słowa, że słowa zapisane nie potrafią wybrzmieć. w tobie, kiedy rozrywasz opakowanie a w środku jest pusto jak w autobusie o świcie. dopóki nie zamkniesz oczu, dopóki zamykasz w kieszeni przystanki i pętle.
  22. wiersz, momentami całkiem ciekawy ma dwie wady: jest całkowicie zarżnięty przypadkową wersyfikacją (entery jeszcze poezji nie zrobiły w ani jednym wypadku) i zdecydowanie nudny i przegadany. jeśli wybrać z niego esencje, czyli to co autorka ma do powiedzenia, a usunąc całe poetyckie pustosłowie, to zrobiłoby się calkiem ciekawie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...