Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

mmmarian

Użytkownicy
  • Postów

    113
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mmmarian

  1. mmmarian

    Nocne cienie

    Chodźmy gdzieś w miasto poszukamy nocnych cieni. Do świtu jeszcze daleko i nam się poszczęści, na pewno odnajdziemy kilka smakowitych kąsków. Wykroimy je starannie z czerni i będzie na powrót. Podzielimy się tym tortem jakby były urodziny. Takie przy świecach, z mnóstwem czarodziejskich minut i bez winy, że na rozmowy nie mamy czasu. Ja opiszę Ci dokładnie co znalazłem. Ty wysłuchasz i odpowiesz niedbale, że rozumiesz albo wręcz przeciwnie. A potem się zamienimy. Nie będę Ci przerywał, obiecuję. Wejdę tylko w Twoje oczy i zrozumiem. Nie ważne zresztą co będziemy mówić. Uszyjemy coś ładnego z dostępnych kawałków i nie pokłujemy sobie palców jak zazwyczaj. Chodźmy więc, jest już ciemno. Pytasz co czuję? Nie wiem. Ale obiecuję, że będę szukał i znajdę. Każdy swój skrawek nocnego cienia opiszę Ci. Bo nocnych cieni nie widzi nikt prócz Ciebie. Ty nie zobaczysz moich, ja Twoich też. Będziemy je sobie długo opowiadali.
  2. @Annie Ktoś już kiedyś powiedział, że teraźniejszość to historia, która już dawno została zapomniana. Tak więc pozwól sobie potraktować tę wtórność, jako coś zupełnie nowego :)
  3. Jasny Księżyc. Mówią, że taki piękny! Wwiercił mi się w mózg, mentalny pasożyt. Obudził mnie? Miałem zamknięte oczy, przecież spałem. Wiem, bo miałem SEN. To na pewno był SEN. Takie rzeczy nie zdarzają się, po prostu. Bo sny nie są rzeczywiste, są piękne. To co rzeczywiste, to nie sny. Wtedy oczy są otwarte. Dlaczego płaczę? Miałem zamknięte oczy, przecież spałem. I to był sen. On to wie, cholerny ekspert. Wwiercił mi się w mózg. I zabrał. Złodziej SNÓW. Jest taki piękny!
  4. Świat oszalał. Poważnie! Nigdy nie było tylu wariatów. Instastory, tiktokery i ten cały neuronalny szał. Nawet Tofflerowi nie przyszło to do głowy. Osiągamy prędkość światła we wszystkim. Rzeczywistość się skraca, upraszcza i memizuje. Za moment przejdziemy na pismo obrazkowe. I wtedy ziemia się spłaszczy. Dosłownie. Trzy wymiary spadną z geometrycznej szachownicy. Przyjdzie mróz, tak potężny, że wszystko skrystalizuje, nawet czas. Wyobrażasz sobie piękne diamenty tylko jednowymiarowe? Ja nie. I nie będzie nikogo by otworzyć usta ze zdziwienia. Beznadzieja, nuda i placek na stole, który nawet nie spleśnieje. Tak było. I zniknęła ptasia kupa na szybie, szarość bloku w oddali za którym wody Bałtyku iskrzą pierwszymi chwilami wiosny. Zniknęła książka, mały kaktus i drzewa. Zniknął pies i kot co potrafią spać obok siebie. I drukarka, która swój wieczny bunt pomyliła z nieśmiertelnością. Zniknęłaś Ty i ja i wszystkie postaci kreskówek. Wszystko roztarte i ujednolicone walcem entropicznej sprawiedliwości. Diabli wzięli. Pustka Cisza Placek Raz, dwa trzy, cztery, traktem idą oficery. Idą swarno, nogi kładą, I pieśń wznoszą oto taką: Być szybko! Móc mocno! Cel nadać! I działać! I działać! I działać! I nie pytać o nic wcale! Życie takie doskonałe!
  5. Cześć Zdzisiu! Wreszcie przyszła góra do Mahometa, c'nie? Nie wpadasz do nas, to mówię sobie, odwiedzę chłopka w tym jego studio, bo pewnie samiuteńki marnieje w wielkim mieście, a co! To chodź na małą kawkę, pogadamy, co będziesz sam tu siedział.... Słuchaj, sprawa jest. Słyszałeś o Mareczku? No, głupio nie? Dotknęło mnie to, mnie i Zenusia. Widzisz, Mareczek zniknął, słyszałeś prawda? No, dobrze. Nikt bracie nie wie gdzie on jest. I to w takich smutnych okolicznościach! Nagi, nagusieńki z naszego lasku uciekł. Podobno pałętał się samotnie po Pekinie, co? Nieee, jakich Chinach? Tam wiesz, te działki po miastem... Boli nas to Zdzisiu, boli bardzo. Bo czy on od nas uciekł? I tak sobie pomyślałem Zdzisiu drogi, że ta historia, i to jego dziwne zachowanie… wiesz, a może on był chory? Co? No nie, pewnie że żyje, na pewno żyje! Tak więc nie że był chory, tylko że jest... dobra, po prostu myślimy, że on może był, tfu! jest chory śmiertelnie i uciekł, zaszył się. Co? Nieee, nie że na plecach, bądźmy poważni! No, że zaszył się gdzieś w jakiejś swojej samotni. A jak nie żyje? Wiem! Wiem! Tak nie można, wiem. Ale jak on na prawdę nie żyje? No posłuchaj, posłuchaj mówię! Bo my z Zenusiem chcielibyśmy go - tak w razie czego przecież - upamiętnić. No i Zdzisiu kochany, że Ty taki obrotny jesteś, i nasz przyjaciel z lasku, i winko z nami popijasz, i sobie o wszystkim dyskutujemy... i że generalnie taki tłusty kot jesteś… no co? Nie przesadzam wcale - pluszowy fotelik masz, te swoje produkcje filmowe ogarniasz, i znasz tych wiesz wszystkich celebrytów, reżyserów nie przypadkiem, prawda? No to pomyśleliśmy sobie, że Ci podrzucimy… pomysł na film! Pomyśl tylko! Film o Mareczku naszym. On taki delikatny, niewielki wzrostem, ale zawsze był wielki, wiesz, duszą swoją, serducho miał jak dzwon! Dla nas, dla Ciebie! Wszystkich kochał. Co? Co nie ma szans? Jak nie ma? My tu mamy HITA Zdzisiu! Nie przychodzimy na żebry. Sławy ekranu na wycieraczce będą Ci spały! Ty wyprodukujesz, zarobisz kasiorę, a my czyste sumienie będziemy mieli, i łezkę sobie popuścimy co jakiś czas, przy winku, wspólnie oglądając dzieło. Posłuchaj więc tylko, taką historię ułożyliśmy z Zenusiem... Uważaj! Zobacz to! No więc dwóch kumpli, z których jeden choruje, to znaczy umierający jest - tak, dobrze kombinujesz, chory, jak Mareczek być może - i widzisz, ten zdrowy, koniecznie chciałby coś dla kolegi zrobić, ale za bardzo nie wie co. No wiesz, niby chłopaki znają się jak łyse konie, od małego bracie wszystko razem robili. I widzisz, ten kumpel, ten zdrowy, wpada na pomysł! Uważaj! Postanawia stworzyć z kolegi KRASNALA! Widzisz to Zdzisiu? Widzisz? Takiego ogrodowego! No poważnie, no co tak patrzysz? Uważaj tutaj, uważaj mówię, a nie się oglądasz. Ja Ci tu HITA opisuję! HITA! Mówiłem już zresztą. No więc ten zdrowy namawia przyjaciela mówiąc, że to taki szalony, ostatni być może, wspólny wybryk. Namawia i namawia - oczywiście, nie że w filmie tak długo, w filmie to wiesz, ze dwie sceny i cięcie do wyścigu. W końcu udaje mu się przekonać przyjaciela i w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed rodziną, zaczynają tworzyć tego KRASNALA. I teraz uważaj! Że ten nasz bohater, no protagonista tak? no więc, że ten gościu mocno chory jest, leżący przecież praktycznie, to wszystkie perypetie związane z przygotowaniami - no bo to jakiś wzorzec trzeba wykonać, formę trzeba odlać, zlecić gdzieś produkcję… Co? Nieee, nie produkowałem nigdy żadnych krasnali, to już raczej Ty… Co? A tak bracie! Nie wzniecaj się tak, bo to może nie u CIebie widziałem w ogrodzie tyle tych plastykowych pelikanów? Doooobra, mniejsza, uspokój się, ładne są, takie różowe hehe - no więc słuchaj mnie tutaj jak Boga kocham, wstrzymaj konie! Słuchaj dalej... Zatem wstępne te perypetie wypełniają film smutno-gorzkimi klimatami. To szczegóły, dopracuję Ci je potem. Ważne, że nie są długie i to się dzieje przez jakieś 90 minut. Przewiduję retrospekcję, złamiemy tę, linię czasu, czy coś tam wymyślimy, wiesz przecież, trochę realności, jakiegoś humoru... na przykład jak w "Dniu Świra"! O! Jak Kondrat rozmawia z synem... super... może wprowadzimy syna! Dobra, nie ważne teraz. W każdym bądź razie, w 91 minucie Hitchcock! Cała akcja idzie łeb! Nie, to znaczy film trwa dalej, po prostu akcja się zmienia. No wiesz, dzieje się jakieś przysłowiowe trzęsienie ziemi, czy coś innego, kluczowego, żeby tylko było z przytupem. No więc cała akcja - ta akcja w filmie, nie akcja-akcja, rozumiesz? Dobrze - no więc ta ich akcja z krasnalem idzie w łeb. Nie udaje się. Coś tam nie wyjdzie, wzorzec krasnala się spieprzy, czy coś innego. Ważne, że na końcu całej tej krasnalowej historii przygotowawczej, ten chory gościu umiera. No tak. Niestety. Cisza na sali, widownia płacze, wiesz... Trudno! Coś musi się dziać! Akcja bracie! Akcja musi być! Gość zatem, zanim zejdzie, to docenia nie efekt - bo nie udało się go osiągnąć, przecież umarł, pamiętasz? - ale dziękuje przyjacielowi za całą drogę, za wysiłek, przygody, jakieś tam inne pierdolety, może miłosne? Generalnie ZEN i Coelho musi być! Jak u nas przy winku w lesie! Gościu więc odchodzi szczęśliwy i spełniony. Kurtyna. Koniec… Koniec? Ha ha! Nieeee bracie! Nie ma bata! Tu Cię mam i trzymam za batutę! Co? Zdziwiony co? Wirtuoz i symfonia jestem co nie? Dobry jestem! A co? A nie mówiłem? Teraz się nie oglądasz co? Szczena z podłogi cooo? No dobra bracie, uważaj! To nie koniec arcydzieła! Podsumujmy więc - nasz hit smutny jest, ale i wesoły zarazem musi być. Taki wiesz, pozytywny. Zatem główny bohater umiera. I teraz przebitka. PRZE-BIT-KA! Hit bracie, Będziesz ryczał! Gwarantuję! Zobacz to! Tak więc główny bohater - ten zdrowy, on jest teraz główny, bo ten wcześniejszy, główny właśnie zszedł, pamiętasz? No więc ten główny teraz, ten zdrowy, jedzie autem. Zobacz to! Piękna szosa wijąca się wśród bujnego lasu. Taka trasa na przykład, jaka leci przy Czernicy na Kaszubach, tam wiesz, na Chojnice. Las chłopaku, pola, rozgrzana wstęga asfaltu, słońce w zenicie, pusta droga... I nagle, przejeżdżając wolno przez małą, uroczą wioskę, w obejściu zadbanego domku, w otoczeniu zielonego trawnika, widzi stojącego ogrodowego KRASNALA! Mordo Ty moja! Widzisz! No widzisz to? I głowa tego krasnala, i postawa, i wszystko kurde, wszystko wypisz wymaluj... on! To znaczy ten kierowca! TAK! Ten gościu w aucie rozpoznaje w krasnalu... SIEBIE! Za moment jego wzrok wyłapuje następnego, i w kolejnym obejściu znowu, zwolnił oczywiście i jedzie ostrożnie spoglądając z rozdziawioną gębą na następnego, i cała pieprzona wioska kuźwa w KRASNALACH! Takich brzydkich jak noc, takich, jakich jeszcze nikt nie widział! Rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz! Zobacz to! Czujesz? Gość jest w szoku! Zrozumiał momentalnie, że tamten, ten co zszedł, że tamten skurczybyk, ten jego przyjaciel, z tego swojego łóżka, taaaki mu numer wykręcił! Sam, samiusieńki - tutaj oczywiście jakaś retrospekcja, takie tam rzuty z przeszłości, jak ten chory gdzieś dzwoni, załatwia tematy, ukrywa, może z łóżka niech spadnie, no wiesz przecież, ma się dziać! Zatem teraz tutaj, ten kierowca sobie to wszystko uzmysławia! Miał być tamten, jest on! Ale jaja! Uśmiech rozlewa się na jego twarzy, wciska pedał gazu do dechy i odjeżdża. The End. Finish, Finito. I brawa chłopie, jakie brawa! Wszyscy kurde płaczą, poklepują, całują się, przytulają. Widzisz to? Widzisz? No daj pyska! Wczujemy się... Hehe... Żartuję! No dobra, przed końcówką jest jeszcze jakiś finał oczywiście, no wiesz, tył odjeżdżającego auta, wijąca się szosa wśród lasu, troszkę pola. Trąbka w tle! Koniecznie trąbka! Iggy Pop we Free ma coś takiego, posłuchaj sobie potem. I kamera z wnętrza pojazdu na drogę, dźwięk przestrajanego radia - dobre auto bracie, ale analogowy odbiornik radiowy musi być - wiesz, szukanie stacji pokrętłem, takie tam... jak z filmu drogi. Co ja Ci będę mówił. Nie ma popeliny! No i jeszcze krótka przebitka z boku na twarz kierowcy - wiesz, taki zamyślony i skupiony, może jakaś płynąca łza... no dobra, żartuuuuję... Uhhh... bracie, ale się podnieciłem... Słucham? Nie, nie do Pani! Koledze mówię, opowiadamy sobie... słucham? Ależ nie, dziękujemy… No dobra Zdzisiu, kończymy, zapłacisz rachuneczek? I co myślisz?
  6. Zenuś! Jak ja na Ciebie czekałem! Słoneczko popatrz świeci, nasz lasek, drzewka pachnące, a Ciebie nie ma! A ja i winko bracie i kromusię chlebka przyniosłem dla nas. I czekam, i czekam, a Ciebie nie ma! Tu wiosna, przyroda, spokój ducha - tak Mareczek mówi, spokój jest najważniejszy! Winko więc w spokoju i na łonie matki natury wypić trzeba! Spokój, popatrz ile spokoju, Eden bracie! No ale już jesteś, już mi lepiej, bo samotności nie lubię najbardziej. Winka bym nie tknął bez Ciebie. Sam? Co to, to nie! Już myślałem że i Ty mnie zawiedziesz, jak Mareczek... Co? Nie wiesz? Przykra sprawa, cholera. Nie słyszałeś? No więc nie wiem, nie wiem tak naprawdę co się stało, smutne to i mówiąc szczerze w szoku jestem. Co? Już Ci opowiadam, tylko daj popiję, bo jak sobie przypomnę… poczekaj mówię! Łyknę i opowiem Ci. Słuchaj bracie. Otóż w środę wstałem wcześniej, o dwunastej chyba i od razu się ubrałem. Jak nigdy, rozumiesz? Jakbym coś przeczuwał! Zapaliłem sobie papieroska, kawka, powoli buteleczki z wczoraj układam, rytuał bracie, tak-jak-trzeba. A tu nagle pukanie. Kie licho myślę, tak z rana? Otwieram bracie drzwi, stoi Mareczek! Jakiś taki nijaki, niby ten sam, ale inny. - Zmieniłem się. On to mówi Zenuś tak z progu, ani cześć, ani kukuryku, ani żadne chodźmy na winko, nawet się nie uśmiechnął. - Zmieniłem się Marian. I cisza. Cisza bracie, ale jakaś taka głośna że, aż ciary! Patrzę, brodę zapuścił, świecący na czole, blask jakiś, chyba się umył, ale ubranie fatalne, włosica taka narzucona, niby czysta, ale żadnego polotu, a żeby to krateczka z paskami, jakieś ładne kolory, czerwonawe coś, dodatek jakiś fioletowy, no wiesz, jak to on potrafi. Nic Zenuś, nic! Szarość, żal było patrzeć. No więc stoi i milczy. Oczy mu się świecą, zrobiło się dziwnie. Coś mnie tknęło Zenuś, już wtedy coś mnie tknęło! - A cześć Mareczku! Witaj. Popatrz! Akurat wychodziłem! Chodź przejdziemy się do naszego lasku, powdychamy powietrza. Szwagier bimberek własnej roboty podrzucił, to spróbujemy! Mówiąc to cofnąłem się po siatkę i klucze, złapałem go za to zgrzebne co miał założone, w tył zwrot i wychodzimy z klatki. Wiesz Zenuś, od razu wyczułem, że mu powietrza trzeba, oddechu, coś było nie tak.... Idziemy więc w ciszy, do naszego zagajniczka. Pogoda bracie jak teraz, słoneczko, szelest liści, bzyczenie owadów, no wiesz, jak to wiosną. Stajemy pod naszym dąbczakiem. Mareczek nic nie mówi, wciąż na mnie patrzy. Ja to tu spojrzę, to tam oko zawieszę, powiem Ci szczerze trochę zmieszany rozglądałem się na boki, a on wbija bracie te swoje błękitne oczy prosto we mnie! Wyciągam więc do niego czym prędzej butelkę - brązowiutki, jak olej bracie, spirytusik szwagra, ambrozja, już kiedyś piłem, to wiem. - Marian, ja się zmieniłem. No jakby mnie piorun strzelił! Znasz mnie Zenuś, napięty mogę chodzić długo, jak struna, i nikt nie zauważy, bo trzymam w sobie i przetrawiam. Nikomu złego słowa nie powiem. Bliźniego miłuję, jak Ciebie Zenuś i Mareczka. - Mareczek! Ty nie przeginaj! Rano mnie budzisz, po ludzku się nie odezwiesz, bimberku wypić teraz nie chcesz… Jak rozumiem, aparycja, zmiana stylu, ten worek, czy co tam masz na sobie, i ta broda! Okey! Ale nadal jesteś Mareczek! Tak? Winko pijemy, tak? Pamiętasz? Tutaj, pod naszym drzewkiem, słoneczko, dyskusje, spokój. I z retrospekcją mu między oczy wyjeżdżam Zenuś, bo tu z grubej rury trzeba było! Nie tam bułkę przez bibułkę, jemu do łba trzeba było się dobrać! Incepcja bracie incepcja! Widziałeś? Tam pokazywali jak coś może w głowie namieszać. A Mareczek bracie ewidentnie był jakiś taki nieobecny. - Marian, ja się zmieniłem, medytuję. Powiedział to, trzeba przyznać, dobitnie i spokojnie. - Co robisz? Dobra myślę, trzeba go wysłuchać, moja zawsze mnie o to prosi, Słuchaj! mówi, Słuchaj jak do Ciebie mówię! Czemu Ty mnie nigdy nie słuchasz! - Co robisz Mareczek? No dobra! Mów mi tu jak na spowiedzi o co chodzi. - To medytacja Marian, medytacja i ZEN. No jak Boga kocham zatkało mnie! Myślałem, że żartuje, że zaraz odpali jakąś racę i że prezent, że urodziny, wy wyskoczycie zza krzaka, czy inna ukryta kamera… - Jakie znowu ZEN!? Wywrzeszczałem to, bo jak on mówił, to nalewałem sobie bimberku - i Zenuś! - wylałem trochę cennego napitku! - No jasna cholera! Schyliłem się i spiłem szybko z kolana, uratowałem trochę - znasz mnie Zenuś, oszczędny jestem, a tu jeszcze takie delikatesy. - Dobra Marek, co to znaczy? O co Ci chodzi? - Marian. Ja medytuję, moje życie się zmienia. Nie wiedziałem, nie wierzyłem na początku… Zaczęło się od książki - znalazłem taką na śmietniku, „KOANY zmieniają życie”. I zaczyna opowiadać, a ja się rozglądam, czy czasem czegoś mi nie upił gdzieś z boku, ale nie. - Wziąłem do ręki Marian, wertuję, czytam, siedziałem na tej makulaturze do nocy Marian. Wzięło mnie. KOANY Marian, to klucz, zagadka do życia! Aha! Zagadki? Te życiowe? To akurat Zenuś mam obcykane na co dzień, jestem - że nieskromnie powiem - jestem spe-cja-lis-tą. Dylematy dnia codziennego bracie, to u mnie standard. No ale to nic, nie przerwałem mu i nawet zadałem pytanie - No dobra Mareczek, a te całe kanoe, czy inne koeny, to co to jest? Trochę mnie poniosło Zenuś, znasz mnie. Ale co tam, miałem prawo, nie? No powiedz! Miałem, prawda! Za dużo już wtedy dla mnie było Zenuś, już wtedy… dobrze, że sztosika walnąłem, mówię Ci bimberek był palce lizać! - Ja wiem Marian co sobie myślisz, ja też tego teraz nie rozumiem, męczy mnie to, ale jak czytam taki koan, siadam sobie i rozmyślam i tak mi dobrze, jasno jakoś, jakbym się właśnie do jakiejś latarni zbliżał. Oooo Zenuś! O bracie! Wtedy to już zrobiło się poważne. Bo on, widzisz Zenuś, dawno w lasku z nami nie był, może on jest w depresji jakieś? Olśniło mnie! - Mareczek. Mareczek! Ja Ciebie proszę ładnie, bardzo proszę, Ty nie idź tylko do żadnej lampy! Do żadnego światła! Jak zobaczysz, to spójrz za siebie, lasek przypomnij, nas druhów swoich najbliższych i uciekaj z powrotem! Nie patrz mi w żadne dziadostwo! Oczy sparzysz i diabła narobisz! Mówię do niego, a on milczy, wzrok wbity w ziemię. Kurcze Zenuś, jak mnie serce zabolało. - Mareczek, już dobrze, już dobrze, rozumiem, No może nie rozumiem… ale wiesz co? Pokaż mi! Zademonstruj te, no medytacje! A nuż razem coś wymyślimy! Strzał w dziesiątkę Zenuś! Jakbyś winko w dobrej cenie znalazł. Trafiony zatopiony! Zażyłem go Zenuś! Psychologicznie go podszedłem! Ożywił się, książkę zza pazuchy wyciągnął. - Bbo widzisz Maran, tu jest jeden taki koan, od początku mnie męczy. Patrzy biedaczysko w te kartki i czyta drżącym głosem JAKI BRZMI DŹWIĘK JEDNEJ KLASZCZĄCEJ DŁONI? No i wydukał to. Zenuś, on to przeczytał takim drżącym głosikiem i patrzy na mnie jak ten baset przed spacerem. I co ja leśny psychoanalityk? Co ja miałem z tym zrobić? - I co? Co teraz? Jakaś zagadka? Kurna jaja sobie robisz, ktoś banialuki wypisuje, albo jakiś błąd w druku? - Nie Marian, to o to właśnie chodzi! Siadasz sobie w lesie, zamykasz oczy i myślisz. I czym dłużej tak siedzisz, oddychasz, myślisz i myślisz, to ten koan w głowie robi cuda. Dzieją się takie rzeczy… zmieniasz się Marian! Dobra myślę, otworzył się, ustami rusza, gada, to już coś, wyciągnę go z tego kanoe, jeszcze się bimberku dzisiaj napijemy Mareczku! Tak sobie Zenuś wtedy pomyślałem. Kto wiedział? Kto mógł przewidzieć? - Okey mój drogi, zademonstruj proszę zatem, pokaż mi co i jak. Odetchnął jakby z ulgą, kiwnął głową, uśmiechnął się i usiadł. Zrobił to powoli, opuścił się na ten mech pod drzewem, dłonie na kolanach złożył i zamknął oczy. Minęło może z 5 minut, to łyknąłem sobie bimberku i czekam. Cisza Zenuś, tylko bąki brzęczą, cieplusieńko, słoneczko, zapach trawy, no wiesz Zenuś, jak to w naszym lasku. Zacząłem się w końcu lekko niecierpliwić. Patrzę na niego, siedzi, oczy zamknięte, kulasy jakieś takie powykrzywiane, lotosy, czy te inne pozycje - najpierw myślałem, że żartuje, ale on tam ten performance normalnie odwalał na poważnie! Zaniepokoiłem się, bo wcale się nie ruszał. No wiec stoję dalej lekko skonfundowany i już chcę podejść i sprawdzić, czy nie zasnął, patrzę, a tu nagle horror bracie się zaczyna! Masakra! Nie uwierzysz! Uważaj Zenuś! Gdzieś w dziesiątej minucie, prawą rękę, jak drąg jakiś wyprostowaną, unosi na wysokość oczu, jakby bracie po coś sięgał… Widzę wszystko dokładnie Zenuś, jak w zwolnionym filmie, no wiesz, korytarz się wydłuża, a ty biegniesz i biegniesz i końca nie widać… No więc jego ręka bracie taka jakaś długa mi się wydaje i powoli płynnym ruchem wyprostowana jak struna bracie sięga po coś… Jak ja się przeraziłem chłopaku! Jak ja się przestraszyłem! Nie o niego Zenuś, o siebie się przestraszyłem! O swoje oczy! Czy ja dobrze widzę Zenuś! Może ten bimber, wiesz, licho nie śpi! Szwagier pszczoły hoduje, może one, te pszczoły coś tam dopyliły, kto wie? Przecieram więc oczy nadgarstkami i nic, widzę cały czas to samo, jest dobrze. To znaczy dobrze, że widzę, niedobrze, że on dalej, siedzi i sięga tą łapą na wprost. Powietrze jest przejrzyste, skupiam się, ale nic tam przed nim nie fruwa, kie licho? I wtedy Zenuś… Co? Nieee, nie teraz, nie łap mnie za rękę, bo wyleję! NIe panikuj! Czekaj! Teraz najważniejsze, skup się! I wtedy Zenuś… jak on tą wyprostowaną ręką nie walnie się w czoło! Jak ta jego naprężona dłoń nie chlaśnie! Zenek! Ty nigdy nie słyszałeś takiego przerażającego dźwięku! Taki jakiś świszczący i grzmot! Bat Boży Zenuś i dudnienie z Hadesu rozniosły się po naszym lasku ukochanym! No więc chlasnął się własną dłonią w ten swój barani łeb, zerwał z miejsca i otworzył oczy. Nawet się nie przestraszyłem. Dziwne… Blask bił jakiś od niego, dzicz w oczach i usta otwarte w niemym zdumieniu. Patrzę na czoło - o dziwo ani śladu kataklizmu. A Mareczek zrzuca nagle ten swój marny łachman, odwraca się i nagi, nagusieńki ucieka w las! Zamurowało mnie Zenuś, stałem tam jeszcze wiele minut zadziwiony całą sytuacją, potem posmutniałem. Co też te jakieś kanoe porobiło z naszym Mareczkiem! Może to jakieś zaklęcia, czarna magia? Rozpaliłem małe ognisko - spaliłem ubranie i przeklętą księgę. Licho nie śpi! A Mareczek? Od tamtej pory nikt go nie widział, podobno pojawił się na moment w Pekinie, na tych działkach pod miastem, ale pewności nie ma. I tak widzisz Zenuś, Mareczek w jednym miał rację, biedaczysko. Spokój jest najważniejszy! Słoneczko, lasek, ptaków śpiew, bzyczenie pszczółek, i dobre winko i nasze dysputy Zenuś. ZEN bracie! ZEN jest najważniejszy! Acha! Zenuś! A Ty nie wiesz czasem jak brzmi ten dźwięk jednej klaszczącej dłoni?
  7. cicho na wsi, sza szumi wiatrem sad i drewniane okiennice
  8. mmmarian

    Kim Pani jest?

    @goździk bardzo dziękuję. Trafnie ujęte, dokładnie o to mi chodziło :) Co do intencji - chciałem oddać perspektywę osoby do której z powodu choroby bodźce zewnętrzne docierają z trudem, zmęczonej, rozedrganej.
  9. mmmarian

    Kim Pani jest?

    Stoję tak, zimno. Zimno. Stoję. Dlaczego tak stoję? Czekam na Ciebie. Na co czekam? Nie pamiętam. Smyczki szaleją, szaleją po strunach, góra-dół, dół-góra, szybko, szybciej, spadają, wspinają, rozcinają, sklejają fragmenty pamięci. Moje myśli. Myśli moje? Coś tu siadło! Przysiadło tu coś. Coś tu rękę trzęsie. Coś? Ktoś? Smyczki, smyczki mi zostawcie! Rozpływa, zanika, zanika muzyka, muzyka znika... Pozwólcie mi usiąść. A Pani? Kim Pani jest?
  10. Ciągle nowe dni pytasz? Nic pewnego? Bo widzisz kolego Świat wszystkim porusza, ty teraz tutaj, ja potem tam, a nieoznaczoność, przeklęta taka, nie daje szans i nigdy to samo się nie zdarza. Lecz wiedz, że na rogu, przy Bema, smakuje porankiem i bryzą morską zawsze tak samo, nie do uwierzenia! Tylko te talerze i sztućce, takie tam jednego chłopa marudzenia, co tylko wącha i maca. No więc cały ten Heisenberg w grobie się przewraca, bo nieoznaczone znika, w jajecznicy z kawałkiem chleba i czarnej kawie, w naszej knajpce na rogu, przy Bema.
  11. @Natalka16 no cóż, rzeczywiście groźnie może być podczas wychodzenia, ale nie myślę to tym teraz, bo dopiero co się zanurzyłem i tworzę ;)
  12. I zdarzyły się kawy nie kawy, jedna mocna. Nocne włączyć, dostroić, wyłączyć. Odnotowano wichurę na Bałtyku! Łapię tutaj takie rzeczy. A ty już pewnie na łóżku, skrawkiem, z podciągniętą spódnicą. I pasma mokrych włosów, kosmyki spływające po szyi - jak wierzba po szybie. Widać odbicie, używasz suszarki, nie obudzisz mnie tym razem. Ujemne pejzaże nie sumują się - kwaśne jabłko u Ciebie, kwaśne espresso u mnie, kwaśna niecałkowita liczba godzin. Wiesz, że tęsknota tnie czas na porcje? Roleta Kurek Klucz Kanapka Torba Szminka Sufit Tykanie Szklanka Szpilki Parasol Klakson Dekomponuję sobie nasze rozstanie.
  13. mmmarian

    tak będzie

    przygięta gałąź skłoni się ku ziemi obficie ścieląc jabłkami tam się położę i skieruję wzrok ku starej brzozie co tuż obok zafaluje zazdroszcząc trawie i będę tak leżał w porannej poświacie tworząc nowe światy
  14. @GrumpyElf Widać młody ten kaktus, uczy się, jeszcze nie wie, że też zakwitnie zanim umrze. Bardzo ciekawy utwór. Bardzo.
  15. @OloBolo "koślawy" - to niefortunne sformułowanie nie jest moim, zaczerpnąłem je z wypowiedzi przedmówcy, zresztą nie bez kozery wstawiłem w cudzysłowie. Zresztą to tylko etykieta, która ma się nijak do przestrzeni, którą kreuje autor i którą otwiera przed odbiorcą. To on w tej przestrzeni rządzi, odpowiednio stawia, rozkłada akcenty, a czy użyje rymu, rytmu, czy innych technikaliów.... jak dla mnie to jest wtórne. Dużo ważniejsze uważam, jest samo zaproszenie i to, że mogę się tej przestrzeni rozgościć, posmakować jej po swojemu :)
  16. @Voitus Hm... przeczytałem obie wersje - w tym "koślawym" autora czuję Olobola, w Twojej wersji czuję... każdego, czyli raczej nikogo, aczkolwiek zgrabnie sobie poradziłeś.
  17. @emwoo To opisz nam chociaż ból życia bez nałogów, to musi być straszne! ;)
  18. @Dekaos Dondi No to polecam jeszcze film Jenningsa, obejrzyj i zaraz dzwoń do producenta - masz genialny prolog :) Prześwietnie napisane, jeszcze raz gratuluję!
  19. Fajne te myszy, tutaj chyba już się dorobiły swojego statku, bo zawsze to raczej było autostopem przez galaktykę ;) Tak mi się skojarzyło. Super opowiadanie!
  20. Rysujesz nam obrazy przed oczami. Wcale nie tak proste krajobrazy. To niewiele powiadasz?
  21. Ech... Panowie! Leci sobie Hiroshi Miyagawa & His band w tle, a ja Was czytam. I wpis, i komentarze, złoto, ZŁOTO!
  22. mmmarian

    Róg obfitości

    @huzarc Nie ma za co - pukładałem tylko Twoje słowa :)
  23. mmmarian

    Róg obfitości

    @huzarc Ty nawet komentujesz pięknymi rymami... ...i potem się zbiera to ciastko, ten lament jakby był koniec świata depresja, zgubienie co mają powiedzieć? gehenna chwil się zakrada myśl ważna zatem w tych słowach ukryta by przyjąć zasadę na lata dnia partię rozgrywać z mym Panem u boku złemu na zawsze dać mata ;)
  24. Dobry ten podmiot, taki pergaminowy, przepuszcza do środka, czy na zewnątrz? Bo jak to drugie, to bije świętością, chociaż słabe ;) Bardzo mi się utwór podoba.
  25. mmmarian

    Samobójca

    rytmiczne, ja bym dał swą
×
×
  • Dodaj nową pozycję...