
kinsv
Użytkownicy-
Postów
65 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez kinsv
-
Życie to nie wyścig, Jesteś tam, gdzie powinnaś być, Życie to nie wyścig, Nie wybór "wszystko albo nic". Nawet kiedy myślisz, Że pozostałaś w tyle, Życie to nie wyścig, I wiem, że się nie mylę. Powiedz mi kto ustalił Jakieś powszechne tempo? Życie to nie jest wyścig Żeby narzucać prędkość. Naprawdę sobie radzisz, W porządku jest zawracać, Wciąż pędzić w złym kierunku- To jest dopiero strata. Piękna bywa świadomość, Że popełniamy błędy, Bo dzięki nim wiadomo Gdzie warto iść, którędy, I chociaz trudna bywa Prawda i własne myśli, Pewności wciąż przybywa, Że życie to nie wyścig.
-
@Łukasz Jasiński Sama prawda...
-
@Hiala Dziękuję bardzo 😊
-
Dlaczego tak trudno jest mieć dwadzieścia jeden lat? Podobno teraz otworem stoi cały świat... A ja bym chyba chciała trochę zamkniętych drzwi, Gdy wszystkie są otwarte, skąd mam wiedzieć gdzie iść? Codziennie coś nowego i boli wciąż inaczej, A ja jestem dorosła i ja przecież nie płaczę, Codziennie nowy plan, codziennie możliwości, I wszystko na pół gwizdka, nic nigdy po całości. Chciałabym tyle zrobić, w teorii nawet mogę, Ale wciąż stoję w miejscu, nie wiem jak wybrać drogę, I wszyscy coś budują ze strasznym zapałem, A ja na starość powiem, że tylko wszystko chciałam, Chciałam a nie zrobiłam bo nie wiem co zbudować , Na co postawić wszystko by nic zacząć od nowa, I po co przyszłam tutaj, choć mogłam być już dalej, Czasami mam wrażenie, że od środka się palę. A we mnie są zamknięte, jak na złość, wszystkie drzwi, Spalają mnie powoli te niespełnione sny, Dwadzieścia jeden lat, wciąż dwoję się i troję, Czy te jebane sny w ogóle były moje?
-
Czasami łapie mnie uczucie, Że wszystko wokół jest banałem, I wtedy chciałabym żyć krócej, Chyba, że później, poza ciałem. Czasami wszystko jest konstruktem, Nie wyłączając samej mnie, A skoro "jebać to, co sztuczne" To znaczy, że wszystko jest złe. Czasami myślę, że już wszystko, Co można było- powiedziano, Że nawet, gdy upadnę nisko, Tysiące padły już tak samo, Każde cierpienie jest plagiatem, I chyba zaczyna mnie nudzić Ten ciągły bój z przegniłym światem Miliona takich samych ludzi, Czasami brzydzi mnie świadomość, Że ja też jestem taka sama, I nie ma nic wyjątkowego Nawet w najbardziej krwawych ranach.
-
Kocham się z tobą chwiać na krawędzi, Z ryzykiem, że spadnę w przepaść, Kocham podrywać się w niebo i pędzić, Choć nie wiem, czy coś mnie tam czeka, Z tobą codzienne niepewne jutro Jest bardziej snem, niż koszmarem, I nawet jeżeli skończy się smutno, Chcę wiedzieć, co będzie dalej. Jesteśmy dokładnie tak niezniszczalni, Jak zawsze się nam wydawało, I nawet jeżeli pojutrze umrzemy, To przecież to tylko ciało.
-
Powiedz mi, ile waży miłość? Czy każda z nich po tyle samo? Czy więcej, niż trzynaście kilo, Niż moje ciało wczoraj rano? Zmierz jej wysokość i mi powiedz, Czy sięga wyżej, niż twój blok, Czy może być większa niż człowiek, Dłuższa niż tysiąc lat i rok? I jak głęboko może sięgać, Czy głębiej, niż nasze ramiona? Jak wielka może być potęga Miłości, która nie chce skonać? Jak długa może być godzina, I jak szybko się kończy wieczność, Jak ciężko czasem jest wspominać... Ale czasami to konieczność.
-
Obiecałeś, że to nie będziemy my, Że nie będziemy, jak nasi rodzice, Nie przewidziałeś, że to ich gry Stworzyły nasze pozorne życie. Mówiłeś, że zbudujemy dom I uciekniemy razem do Stanów, Że dobro zawsze zwycięża zło, Musimy tylko trzymać się planu. Co z nami teraz, po tylu latach I tylu połamanych miłościach, Próbach uratowania świata I wystających chorobą kościach? Co z nami teraz, gdzie obietnice, Gdzie dom, zburzony naszymi kłamstwami, Staliśmy się tym, co nasi rodzice... Tak strasznie tęsknię za dawnymi nami.
-
Z przerażenia, rozpaczy, miłości Wczoraj, sto, albo pięć lat temu, Tylko zdjęcie, wspomnienia i kości, Garść nierozwiązanych problemów. Z bólem i bez, wciąż w chaosie, W pełni obecni tracąc świadomość, Innych poznając tylko po głosie, Choć tak naprawdę to nie wiadomo. W domu, w szpitalu i na ulicy, W toni jeziora i gdzieś pod drzewem, W wilgotnej, zapleśniałej piwnicy, Z ulgą, spokojem, smutkiem i gniewem. To wszystko tylko pozorne różnice, To bez znaczenia, czy tego chcemy, Bo każde życie ma swoje granice Wszyscy dokładnie tak samo umrzemy.
-
1
-
Jesteś remedium na całe cierpienie W tym świecie samookaleczonym, Gdzie wszystko wydaje mi się złudzeniem I chaos przytłacza mnie z każdej strony. Świadomość śmierci traci znaczenie, Chociaż tak boję się umierania, Liczy się tylko nasze współdrżenie I ciągły proces współodczuwania. Napiszę dla ciebie i tysiąc wierszy, Mikroelementów tworzących całość, Bo tak jak było mówione w pierwszym Zawsze ich będzie o wiele za mało.
-
Cis czuję że jak zwykle rytm jest absolutnie zaburzony, ale nie umiem go zmienić ? Krytykują nas w tramwaju Z nadzieją, że usłyszymy, Że to przez nas tak źle w kraju, Że to wszystko z naszej winy. I mówią: "Pokolenie bez łaski i racji, Bez serca, rozumu i ciała, Zadające kłam demokracji, Nie wiedzące nawet, jak działa, Agresywne, mordercze, dzikie, Bez kultury, żyjące w złudzeniach, Bez tradycji, na bakier z słownikiem, Zmyślające fałszywe cierpienia". A ja nie mogę się zgodzić, Z tych jestem, co się nie wstydzą, Że po to jesteśmy młodzi, By słuchać, jak nas nienawidzą. I stojąc w tramwaju naprzeciw, Widzę te antagonizmy I nie chce dla moich dzieci Tak podzielonej ojczyzny, Więc dajcie mi wytłumaczyć Teraz, już poza tramwajem, Co to pokolenie znaczy I zrobić chce z tym krajem: Pokolenie krzyczącej ulicy Tak naprawdę nie chce się bić, Pokolenie chłopca w spódnicy Chce, tak samo jak inne, żyć, Dla nas wolność to co innego Niż dla was czterdzieści lat temu, Chcemy dążyć do czegoś lepszego Mierzymy się z setką problemów, Nie zmuszę was do rozumienia, Ale wasz czas już przeminął, Więc teraz nam dajcie zmieniać... Przestańcie obarczać nas winą.
-
@Franek K ooo tak jest zdecydowanie lepiej, bardzo dziękuję za radę ☺️ wiem, że mam często problem z rytmem ):
-
Dlaczego nadal jestem, Pomimo i wbrew wszystkiemu? Dlaczego o ciebie walczę, Pomimo wszystkich problemów? Bo: Chcę wizji, chcę idei, Czegoś, co nie przemija, Co łączy, a nie dzieli, Stwarza, a nie zabija, Kogoś, kto dałby radę Być dla mnie tym wszystkim, I pomógłby poskładać Porozbijane myśli, Kogoś, kto płakałby ze mną Tymi samymi łzami, A kiedy byłoby ciemno Czytał pomiędzy słowami, Kogoś, kto byłby różny, A tak jednocześnie podobny, Kogoś, kto byłby równy, Ale pozostał osobny, Kto uspokoiłby serce, Gdy niespokojne drży, Nie chcę nic mniej i nic więcej. Tym kimś zawsze będziesz ty.
-
Złote dziecko tego miasta, Wybitne i ukochane, Boi się, że to nie prawda, Że jest tylko pozłacane. Dwa miesiące przed maturą Jak zwykle nie może spać, Umysł zakroplony kawą Nie może przestać się bać. Jak najdalej, jak najwyżej, Od przedszkola chciało latać, Teraz wątpi, że dorosło Do standardów tego świata. Łatwo być wielkim człowiekiem W świecie pięć razy za małym, Ale jest już dużo ciężej, Gdy zwiększy swoje rozmiary, Więc co jeśli poza miastem, W którym zaraz się udusi, Nie da rady być kimś więcej...? Nie wie. Czy spróbuje? Musi.
-
Chciałoby się zostawić ten umysł niedobry i ciało, Którego zawsze za dużo, a jednak ciągle za mało, Chciałoby się odlecieć, odejść, tragicznie zginąć, Może być jeszcze czymś więcej, czymś mniej i po prostu przeminąć, Na nowo się narodzić i żyć z otwartymi oczami I jednocześnie nie istnieć, chyba, że między słowami, Zostać w najprostszym rymie, wśród kiczowatych zwrotek, Ale móc przestać się martwić, o to, co będzie potem, I znaleźć święty spokój, zasłużyć na własną ciszę, Bo nawet gdy jestem sama nie mogę przestać słyszeć, Nie mogę przestać widzieć, nie ma ucieczki z tej głowy, Chciałabym pękać jak inni- tylko na dwie połowy.
-
Nauczyłaś mnie odwagi międzyplanetarnej I odeszłaś wtedy, kiedy byłam gotowa Wiedzieć, że nic na świecie nie jest biało czarne I widzieć to, co zakopane jest w słowach. Nauczyłaś mnie kochać: ludzi, książki, świat, Pokazałaś jak nigdy się nie poddawać I odeszłaś, gdy miałam osiemnaście lat: Dla ciebie światło zgasło, dla mnie bili brawa. Nauczyłaś mnie iść przez życie w ciszy, Kontrolować swoje niszczące płomienie, Nauczyłaś śpiewać, kiedy nikt nie słyszy, Przez pustkę podążać za każdym marzeniem. Nauczyłaś mnie mówić o ważnych problemach, Opierać rzeczywistość na spokoju i woli, Dlaczego więc teraz, kiedy ciebie nie ma, Chociaż wiem to wszystko, tak bardzo mnie boli?
-
2
-
Znalazłam wlasnie w notatkach takie coś, pisane jakoś w wakacje, kompletnie o tym zapomniałam i nie jestem nawet pewna o co mi chodziło XD Słońce już zaszło, my nadal nie, My wciąż siedzimy na ziemi za kinem, A moja dłoń zaciska się w pięść Powstrzymywaną butelką z winem. Mówisz, że trzeba w końcu coś zmienić, Że rzeczywistość to wielki chaos, Musimy zrobić porządek w przestrzeni, Bo zawsze było jej dla nas za mało. Za mało miejsca w tym ciasnym mieście, Klaustrofobicznym i zahukanym, Tu nie ma dla nas szansy na szczęście, Dlatego, mówisz, dziś czas na zmiany... . . . Słońce już wschodzi, my nadal nie, Budzę się patrząc na ciebie i kino, A moja dłoń zaciska się w pięść- Jedyną zmianą jest wypite wino.
-
W tej naszej podupadłej ojczyźnie Wszystko od lat stacza się w dół, Rana za raną, blizna na bliźnie- My, społeczeństwo przedarte na pół. Śmierć świata zaczyna się lokalnie, Degeneracja to procent składany Z tych wszystkich osób, które wulgarnie Krzyczą, kto może być akceptowany, Z każdego pobicia i każdej kobiety, Z obojętności, kłótni, prowokacji, Z doszczętnie zniszczonych kawałków planety, Z łamanych praw i polaryzacji... Mogłabym jeszcze długo wymieniać, Mnożyć kryzysy na każdej płaszczyźnie, Ale to przecież niczego nie zmienia W tej naszej podupadłej ojczyźnie, Więc może zamiast się krytykować, I przeklinając obrażać nawzajem Może możemy chociaż spróbować I w końcu stać się prawdziwym krajem, Bo nie uwierzymy, że niebo się wali Dopóki nie spadnie nam wszystkim na głowę, Więc ważne, żebyśmy się postarali, Nim niebo będzie na to gotowe.
-
Na parapecie na siódmym piętrze Myśli formują się trochę inaczej Deszcz stuka głucho o moje wnętrze A ja tylko siedzę i (dzisiaj) nie skaczę. Ja tylko patrzę na małe postacie Pod maleńkimi parasolami Robiące w swoje malutkie gacie, Ze strachu płacząc maleńkimi łzami. Powtarzam w kółko te same słowa, A oni na dole robią to samo I każda jedna maleńka głowa, Myśli, że rozum tylko jej dano, A tak naprawdę nie ma rozumu, Ani na dole, ani tu u mnie, Wszyscy jesteśmy tylko częścią tłumu, Czasowo zamknięci w tej samej trumnie. I ja w tym oknie cudzego mieszkania Na parapecie siódmego piętra Szukam resztek siebie w moich własnych zadaniach, W stu pięćdziesięciu ohydnych dźwiękach.
-
Są we mnie dwie odrębne siły, A żadna z nich nie jest pozytywna, Obie najchętniej by mnie zabiły I obie wstydzą się do tego przyznać. I nienawidzę się za ten dualizm, Za brak decyzji przez paniczny lęk, Za to, że kiedy wszystko się wali, Dla mnie nigdy nie jest dostatecznie źle. Choć nic nie przeraża mnie tak jak ogień Od lat pozwalam innym się podpalać, Wciąż bezsensownie wmawiając sobie: "Jest dokładnie tak, jak bym tego chciała".
-
Twarze i głosy zaczynają się topić, A ja nie mogę tego zatrzymać, Słyszę wciąż coraz głośniejsze kroki- To z nożem skrada się po mnie zima, By pod pozorem tandety grudnia Poderżnąć mi gardło przerywanym śmiechem, Zima jest głupia, brudna i nudna, Jest wystygłą kawą, smogiem i grzechem. Jest szarą fasadą postsowieckich bloków, Dzieckiem z popiołem w wypalonych źrenicach, Jest "szczęśliwego nowego roku" I najobrzydliwszym samym sednem życia. I gdyby chociaż śnieg z tamtych czasów Pokrył chodniki żółcią i szarością, To może wtedy byłoby mi prościej Zachować kontakt z rzeczywistością.
-
Nie podoba mi się rytm i generalnie układ jakby dźwiękowy?¿ Więc byłabym wdzięczna, gdybyście pomogli mi poprawić i dali jakąś opinię Miałam sen, w którym stałam przed trybunałem Z niepokojem drżąc umysłem oraz ciałem, Wiedząc, że sądzić mnie w planach Ma najbardziej bezlitosny sędzia, bo ja sama. Wszystkie grzechy były więc dokładnie znane, Co na sali, wśród przysięgłych siało zamęt, Chociaż oni również przecież byli mną, Więc już wcześniej znali całe moje zło. Oskarżała mnie przeszłość, za którą tęskniłam, Przyszłość, której, choć kusiło, nie zabiłam, Perfekcjonizm, i wieczny syndrom oszusta, I nałogi, przez które czułam się pusta. Zapadła cisza, obrońca nie miał nic do powiedzenia, Słychać było tylko wątpliwości i złudzenia, Zapadł wyrok, usłyszałam i nie wierzę, Że sąd w mojej głowie mówi szczerze, Że jedyna krew na moich rękach należy do mnie Jedyna cela, której jestem więźniem, to ta z wspomnień I ze schematów, w które nikt oprócz mnie nie wierzy, A wyrok zabrzmiał ostatecznie: przeżyć.
-
Spragniona twojej drapieżnej bliskości, Zdesperowana, raz jeszcze nad ranem Chciałabym cię wdychać do nieprzytomności, Przeżyć raz ostatni to, co zakazane. Świt wpadałby cicho poprzez żaluzje Barwiąc powietrze, skórę i ściany, A ja bym wiedziała, że już nigdy później Nikogo tak samo nie pokochamy. Splotła bym palce z twoimi w pościeli I zatopiła bym się w twoim wzroku, Zniknęłoby wszystko, cokolwiek nas dzieli, Tak samo jak to, co byłoby wokół. Bo za każdym razem wypełniasz mnie sensem I to dzięki tobie czułam się spełniona, Wiedziałam, że kiedy świat się zatrzęsie Zawsze mogę ukryć się w twoich ramionach. A teraz mogę już tylko wspominać, Choć za tamte chwile oddałbym wszystko, To wiem, że to nie jest niczyja wina, Że nigdy nie wróci ta drapieżna bliskość.
-
Nie krzyczysz w strachu, że trafisz w próżnię, Nie dajesz, bo boisz się stracić, co masz, Przeraża cię to, co stanie się później, Krytyka, którą ktoś rzuci ci w twarz. Kolejne zwycięstwa to tylko przypadek, Bo ty cały czas się czujesz jak oszust, Nie możesz uwierzyć, że sam dałeś radę, Wciąż się spodziewasz kolejnego ciosu. Przepraszasz, zanim cokolwiek powiesz, By zredukować prawdopodobieństwo, Że wszystko to, co siedzi ci w głowie Zostanie uznane za zwykłe błazeństwo. Czarny scenariusz to wszystko, co widzisz, "Nie wierzysz w nic", w tym w siebie samego, Więc prewencyjnie zaczynasz się brzydzić Tym, co masz w sobie najpiękniejszego.