I choćby trąba jerychońska miała rozwiać moje mury
wybuduję na szczątkach woli świątynię dla Twej duszy,
gdy los wypisze wiersze lipcowe na ogniste wióry
rozpalę z nich ogień i dam ciepło poezji zimnym dłoniom.
Jeśli marazmu dobermany rozszarpać nas zapragną
ostrością samotności zagonię je do klatki,
gdzie serce tętniące odwagę o zapachu żywicy
w transfuzyjnej szybkości odda pierwiastek człowieczeństwa.
I każąc mi czekać na granicy absolutu
wypatrywać będę smaku ciemnych źrenic.
Nawet jeśli Bóg zapragnie bym rozbił armię dawidowską - rozbiję ją.
Gdy pomiędzy nami wzleci przeszłość galaktyczna - zniszczę ją.
A gdy umrę to walczyć będę wiecznie o światło nad wieczorną drogą,
staniemy przy smukłym drzewie wiśni
skąpana w ramionach, skąpany w ramionach...