Wypełniam płuca dymem, powoli
Tęskniąc za czymś, co nie wydarzyło się nigdy
A boli
Mogłabym tworzyć, lecz chyba już nie chcę
Oddycham świeżym, zatrutym powietrzem
Kilka zduszonych świateł, może siedem
Kreśli granicę między mną
A niebem
Wydech- zostaję sama, wokół krzyk
Zmurszałych murów, tych, co nie poznali, czym jest wstyd
Czekam na wybuch, przebłysk, kometę
Ze smutną ironią rzucając petem
Znów ogień, przedłużam chwilę, czuję smak
Przebrzmiałych rozmów, mar nocnych widzianych nie w snach
Wypełniam myśli dymem, pospiesznie
Patrząc na zegar- druga czterdzieści -wcześnie
Może dziś zasnę, może obudzę się, by znów
Szukać kolejnych, beznamiętnych słów