Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

idan

Użytkownicy
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez idan

  1. Dostałam od ciebie tylko białą kartkę Bez żadnych linii, czy choćby ozdób Bym mogła napisać słowa dręczące Tak bez ogródek, tak prosto z mostu Lecz samą kartką nic nie napiszę Ni słów wybranych, ni poematu Do tego potrzebny jeszcze atrament Co nada barwy białemu światu Jeśli atrament masz oraz kartkę Nadal potrzeba ci jeszcze czegoś Pióro się znajdzie, lecz skąd wziąć talent Cóż bez talentu zdziałasz wielkiego? Ja nie dostałam ani atramentu Ani pióra, choć tak prosiłam A więc napiszę na kartce palcem "Żegnaj. Mnie tu nigdy nie było"
  2. Zapraszam do czytania II rozdziału. Rozdział II Pomysł ten przyszedł mu do głowy niespodziewanie, pod wpływem nagłego natchnienia. Było mu źle, toteż zastanowił się nad swoją samotnością. Nie miał przyjaciół, w klasie uchodził za „tego, co ma dziwacznych rodziców”. Zawsze był sam. Sam się uczył, sam się bawił, sam dorastał. Miał, co prawda mamę i tatę, ale oni nie zastąpią prawdziwego przyjaciela, któremu powierza się najtajniejsze sekrety. A skoro nie mógł zyskać przyjaciela, postanowił zrobić go własnoręcznie. Ostrożnie podszedł do drzwi. Cicho, najciszej jak tylko mógł, obrócił klucz w zamku. Nie chciał, aby rodzice wiedzieli, że wychodzi. Od razu zaczęłyby się pytania, a Michał potrzebował chwili spokoju. Niosąc w rękach pudełko z gliną, skradał się do łazienki. Na szczęście ich dom był nowy, więc podłoga nie trzeszczała, ale za to skarpetki ślizgały się po gładkich panelach. Bezszelestnie otworzył drzwi. Stał teraz pośrodku obłożonego małymi, niebieskimi płytkami pomieszczenia. Wzory na nich przeplatały się ze sobą, tworząc turkusowo-jasnoniebieską mozaikę. Po prawej stronie stał idealnie czysty zlew. Nad nim wisiało dziwne, powyginane lustro w drewnianej oprawie. Naprzeciwko zlewu, po lewej stronie od drzwi znajdowała się okazała wanna. Obłożona była wodoodpornym drewnem, takim samym jak lustro, i płytkami, takimi jak podłoga i ściany. Naprzeciwko wejścia stała ubikacja, a nad nią, w podświetlonych wnękach w ścianie leżały różnego rodzaju muszle i koralowce. Na ścianach wisiały obrazki przedstawiające motywy morskie i półki z przyborami łazienkowymi. Całość wyglądała bardzo pięknie i okazale. Michał podszedł do zlewu i rozwinął glinę z szeleszczącej folii. Włożył ją do środka i odkręcił niewielki strumień wody; po części dlatego, ponieważ większy nie był mu potrzebny, a po części dlatego, żeby nie słyszeli go rodzice. Zamoczył ją i zręcznymi ruchami starał się „bezszwowo”, jak to nazywał, połączyć wszystkie kawałki materiału. Szło mu to całkiem sprawnie i szybko. Po kilku minutach pracy wszystkie kawałki gliny były połączone w jedną, sporą kulę. Nagle poczuł się niezmiernie zmęczony. Klasówka z matematyki, dwója, gniew ojca, płacz i lepienie – dla Michała było to o wiele za dużo jak na jeden dzień. Zakręcił ciągle płynącą strużkę wody i owinął glinę w folię. Skradając się, wszedł do swojego pokoju. Kiedy odłożył pudełko z gliną do szafki, znów wyjrzał za okno. Paliły się już uliczne latarnie, zapadał zmrok. Deszcz prawie przestał padać, tylko od czasu do czasu spadały pojedyncze krople. Kilku ludzi idących chodnikiem zostało ochlapanych przez przejeżdżający samochód. Przez chwilę słychać było głośną, hip-hopową muzykę, potem pojazd skręcił w sąsiednią ulicę. W domu z naprzeciwka zapaliły się światła. Miasto zaczęła spowijać ciemna noc. „Zwykle po takich wydarzeniach bohaterzy książek czy filmów nie są głodni, ale ja chętnie bym coś przekąsił” – pomyślał Michał. Jeśli jednak zszedłby na dół, do kuchni, rodzice od razu by go zauważyli. Byłoby to przyznaniem się do winy, zaniechaniem kłótni, a tego nie miał zamiaru robić. Jednak głód wzmagał się coraz bardziej. „Tylko zajrzę, czy rodzice mogliby mnie spostrzec” – rozważał. Po raz drugi wymknął się na korytarz i podszedł do poręczy schodów. Wyjrzał spoza ciemnego drewna, z jakiego zrobione były pojedyncze szczeble. Widział stąd pracownie rodziców, ze starannie zamkniętymi drzwiami, kawałek słabo oświetlonego salonu, a jeśli dobrze się przechylił – także kuchnię. - Tak, pójdzie z nami. – usłyszał przyciszony głos z telewizora – O której zaczyna się przyjęcie? „Rodzice znowu wypożyczyli jakiś beznadziejny film” – skrzywił się Michał. On sam wolał science fiction albo przygodówki. Te pierwsze lubił za niezwykłość, te drugie czasem dawały mu natchnienie do lepienia. „Nawet nie zainteresują się moim samopoczuciem” – myślał z goryczą. „W każdym razie – droga wolna. Jak coś ich wciągnie to nie wstaną z kanapy dopóki film się nie skończy. Po cichutku zszedł na dół, po cichutku posmarował bułkę masłem i dżemem (oglądając się, czy rodzice go nie usłyszeli), po cichutku położył kanapki na talerz i po cichutku wrócił na górę. Tak jak się spodziewał – nikt go nie usłyszał. Prawie zasnął z twarzą w talerzu. Nie fatygował już się kąpać – po prostu rzucił się w ubraniu na łóżko i natychmiast zasnął. * * * Następnego popołudnia, po szkole i odrobieniu lekcji (odpuścił sobie fizykę i geografię) Michał znowu zamknął się w swoim pokoju. Nie ze złości – chciał w samotności popracować nad swoją nową rzeźbą. - Natychmiast wyjdź z pokoju! – Zaraz po zamknięciu drzwi usłyszał zagniewany głos ojca. - Nie jadłeś nic od wczorajszego obiadu! – Zawtórowała zaniepokojona mama. „ No tak, nie wiedzą o mojej kolacji” – przypomniał sobie. - Jadłem kanapki z dżemem! – Krzyknął, nie otwierając. - Wyjdź! – Wrzasnął ojciec. Ale chłopakowi, choć wiedział, że jeśli nie otworzy będzie miał kłopoty, podobała się ta bezsilność rodziców. Nie wyszedł i nie reagował na krzyki zza drzwi. Nad rzeźbą trudno jest się jednak skupić, jeśli obok ktoś wydziera się na całe gardło, więc usiadł na łóżku, czekając aż atak się skończy. Nie kończył się. Wrzaski trwały. Były coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. - Wyjdź! - Wychodź, natychmiast! - I tak w końcu będziesz musiał iść do szkoły! Wcale nie musiał. Mógł tu sobie siedzieć ile dusza zapragnie. - Jak zmądrzejesz, to przyjdź na dół – powiedziała mama. „Nareszcie skończyli” – ucieszył się Michał. Usłyszał jak rodzice schodzą po schodach. Zabrał się do lepienia. Zaczął od formowania kształtu głowy. Z początku wychodziła mu zbyt podłużna – rzadko lepił ludzi. Później kolejno poprawiał ją na: kwadratową, prostokątną, okrągłą i nieco trójkątną. Ta ostatnia wydała mu się najlepsza, o delikatnych rysach. Następnie wyżłobił w głowie dwa duże otwory, które miały pełnić funkcję oczodołów. Z kawałków gliny, którą wydłubał, ulepił coś na kształt oczu. Jego mama nazwałaby jego dotychczasową pracę „glinianym szkicem”. Lepiło mu się coraz trudniej. Glina – z początku wilgotna – teraz zrobiła się twarda i sucha. Jedyne, co mogło ją zmiękczyć to woda. A jedynym źródłem wody na piętrze jest łazienka, do której na pewno nie pójdzie. Był na to zbyt dumny. Teraz już właściwie z materiałem nic nie dało się zrobić – co najwyżej porysować jego powierzchnię paznokciem. Michał niechętnie odłożył go do pudełka i zamknął wieczko. Rysować też umiał. Wychodziło mu to, co prawda, o wiele gorzej od lepienia, ale i tak z plastyki miał szóstkę. Z braku zajęcia wyciągnął kartkę i ołówek. Przez chwilę kreślił dziwne, nieregularne linie, potem z tych nieregularnych linii powstał piękny, zacieniowany żbik. Nie wiedział dlaczego go narysował. Lubił zwierzęta – wszystkie, bez wyjątku. Od zwykłych psów przez wieloryby i delfiny aż po skorupiaki i owady. Żałował, że w domu nie może mieć chociaż chomika – ojciec miał uczulenie na sierść prawie każdego zwierzaka. Dodał do rysunku jeszcze kilka szczegółów – kępki trawy między łapami i odblask w oczach. Zaczęło mu się nudzić, miał w zanadrzu kilka książek, ale nie miał ochoty na czytanie. Zaczął rozmyślać jak nazwie swoją przyjaciółkę. Mógł ją nazwać jak tylko zechce – koniec z obciachowymi imionami. Ta swoboda spodobała mu się i zastanowił się, co by się stało, gdyby jej imię brzmiało Genowefa albo Marianna. Uśmiechnął się na samą myśl. Jej los, wyśmiewanie się w szkole lub podziwianie zależał wyłącznie od niego. Michałowi podobały się takie imiona żeńskie jak Kasia (choć było trochę obciachowe), Ania, Magda lub Ewa. Kasia, Ewa i Ania pasowały mu do blond włosów, Magda do ciemnobrązowych. Jego rozmyślania przerwał jakiś stukot dochodzący z okna; jakby ktoś uderzył w szybę czymś tępym. Obejrzał się. Zza okna widać było kawałek… drabiny. Od razu zrozumiał. Jego tata próbuje dostać się do pokoju przez okno. „Ale chyba nie wywali szyby?” – Pomyślał z przestrachem. Zobaczył ojca. Nieco ociężale wspinał się po szczeblach drabiny. Ociężale, ale zawzięcie. Z determinacją stawiał nogę za nogą, rękę za ręką. „Co zrobi, jak dotrze na górę?” – myślał rozgorączkowany chłopak – „Chyba mam przechlapane”. I nie mylił się.
  3. Reakcja matki wynika z jej roztargnienia. Stworzyłam ją taką mało odpowiedzialną. Cieszę się, że podoba ci się reszta opowiadania. Dopiero zaczynam, należę do "grona młodszych" na tym serwisie. Teraz tylko miejmy nadzieję że nie znudzi mi się pisanie, jak to zwykle bywa. Czekam na dalszą krytykę, a może i pochwały...
  4. Jeden z moich pierwszych wierszy... Skrępowana uczuciami Zakneblowana brakiem słów Poruszyć się chcę Lecz zabrania mi bezbronność Czym jest świat i gdzie zmierza? Po raz kolejny płyną lata Kap, kap i plusk w nicość Czym jestem? Dziki błysk oczu, ciemność To cała ja Upadam wcześniej, niż się potknęłam Znużenie nie daje mi radości Spadam by wstać Wstaję by upaść Już nigdy się nie podniosę Ktoś patry na mnie z nienawiścią To Śmierć Przewracam się na drugi bok Zasnęłam
  5. Chyba już wszystkie błędy ci pokazali ;) Opowiadanie mi się podoba, takie lekkie, a jednocześnie dające do myślenia. Spodobało mi się jak opisałaś końcówkę opowiadania. I masz rację - wiosna to jednak cudowna rzecz. Pozdrawiam - Dominika J (niegdyś Dominika Stara).
  6. Jestem Dominiką Starą, tyle że coś popsuło mi się z tamtym kontem. Jak zwykle - zaczynam pisać coś nowego. Rozdział I Pusta, szara ulica, podobna do tysiąca innych w mieście. Wzdłuż drogi ciągną się dwa rzędy bezlistnych drzew, których gałęzie smaga deszcz i wiatr. Jakiś kundel biegnie chodnikiem, spiesząc się do domu swojego pana, który zapewne z niecierpliwością na niego czeka – nawet psów nie wypuszcza się w taką pogodę. W taki właśnie dzień, kiedy niebo jest zachmurzone i ciężkie, na ulicę wszedł wysoki chłopak. Idąc, wdeptywał w kałuże, nawet tego nie zauważając. Jego ortalionowa kurtka była całkiem przemoknięta, a po ciemnobrązowych, kręconych włosach spływały krople deszczu. Na plecach niósł plecak, także do cna mokry. Ręce trzymał w kieszeniach jeansów. Po błyskach jego ciemnych oczu można było poznać, że jest zły. Szedł w kierunku sporego, bananowożółtego domu. Był on dosyć osobliwy, z wieloma wieżyczkami i balkonami w dziwnych miejscach. Ogród na otaczającej go niewielkiej działce był bardzo zaniedbany; rosły tam nieregularnie posadzone drzewa owocowe a trawa przykryta warstwą liści powinna być już dawno skoszona. Chłopak doszedł do zielonej, starej furtki prowadzącej do domu. Zdjął plecak i szukał czegoś przez chwilę, po czym wyjął klucz i wsunął go w zardzewiały zamek. Coś szczęknęło i furtka, skrzypiąc, stanęła otworem. Nie kwapiąc się żeby ją zamknąć, chłopak ruszył żwirową ścieżką w stronę budynku. W jego domu panowała cisza. Żadnych rodziców witających syna, który wrócił ze szkoły, żadnego odgłosu ekspresu do kawy, którą domownicy mogliby sobie zrobić po ciężkim dniu pracy. Zapewne był do tego przyzwyczajony, bo jego mina nie zdradzała zaniepokojenia albo strachu. Zrzucił z ramion plecak i rozebrał się. Potem otworzył jedne z licznych drzwi, prowadzących do dobrze oświetlonego pokoju. Był on dosyć duży, ale stał tu tylko jeden mebel – wielki, prosty stół. Siedziała przy nim dosyć ładna, rozczochrana kobieta, energicznie ugniatająca glinę leżącą na blacie. - Cześć, mamo. – Rzucił chłopak z dezaprobatą patrząc na walające się wszędzie papiery i kubki z niedopitą herbatą. - Cześć, kochanie! – Odpowiedziała jego mama. Odwróciła się i popatrzyła na syna niebieskozielonymi oczami z mocnym makijażem. Miała dobrze wykrojone usta pomalowane niemalże niewidoczną szminką. Widocznie robiła to w pośpiechu, ponieważ oprócz ust miała pomalowaną także część policzka. – Jak w szkole? - OK. – Odpowiedział chłopak i chociaż jego mina mówiła coś wręcz przeciwnego, jego mama nie zwróciła na to uwagi. Czasami zauważała wszystko: ciągle wołała „Michał, nie odrobiłeś lekcji!”, „Michał, nie podlałeś kwiatów!”, ale najczęściej była tak mało spostrzegawcza, że jej syn często zastanawiał się jak taka osoba może prowadzić dom. - To ja już pójdę, nie będę ci przeszkadzał. – Dorzucił jeszcze, po czym ruszył do drzwi. Zatrzymał się w połowie drogi, po czym zapytał – Co tak właściwie lepisz? Jego mama była artystką. Zajmowała się lepieniem w glinie dziwnych, bezkształtnych rzeźb. Michał nie lubił, kiedy rzeźba nic nie przedstawiała, sam lepił wyłącznie przedstawiające coś rzeczy: ptaki, koty i inne zwierzęta. Natomiast jego mama używała gliny do robienia wielkiego „nic”. Zdaniem jej syna było to marnotrawstwo materiału i czasu. - A, nic takiego. – Uśmiechnęła się mama – Będzie nazywać się „Ulotność chwili”. - Aha. – Mruknął Michał i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi. Stanął w korytarzu, niezdecydowany. Wiedział, że jeśli pójdzie do taty będzie musiał mu opowiedzieć całą prawdę, zrobi to odruchowo. Ojcowi nigdy nie kłamał. Jeżeli jednak pójdzie do swojego pokoju, a tata później odkryje, że ma problem, a zrobi to na pewno, nie dość, że na niego nakrzyczy to jeszcze nie pomoże. A pomocy Michał potrzebował najbardziej. Po co odwlekać sprawę? Otworzył drzwi obok pracowni jego mamy. W przeciwieństwie do pokoju zajmowanego przez matkę, tu wszystko miało swoje określone miejsce. Na podłodze nie walał się ani jeden papier, nie było tu też żadnych szklanek lub kubków - panował idealny porządek. Zamiast biurka stały tu dwie sztalugi. Jedna cała poplamiona jaskrawymi farbami, druga, mniejsza, była czysta, miejscami tylko zarysowana ołówkiem. Przy większej sztaludze stał wysoki mężczyzna ubrany w śnieżnobiałą koszulę wpuszczoną w brązowe, sztruksowe spodnie. Na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się. Miał mocno zarysowaną szczękę i srogie spojrzenie błękitnych oczu. Srogie, ale wyczuwało się, że pod tym niemiłym wzrokiem kryje się jakaś taka opiekuńczość, dobroć. Za to spojrzenie Michał kochał swojego tatę trochę więcej od mamy, choć wiedział, że tej drugiej może być przykro. - Cześć, tato. – Przywitał się chłopak. Kiedy tata przesunął dłonią po ciemnobrązowych włosach, wiedział już że się domyśla. - Chciałeś mi o czymś powiedzieć? – Spytał – Bo jeśli tak, to się pośpiesz, muszę oddać obraz do dwudziestego szóstego listopada. Mam mało czasu, nawet nie zacząłem. - Tak… - Zaczął Michał – Chciałem ci coś powiedzieć. Dziś w szkole był sprawdzian… - Dlaczego nic mi o tym nie mówiłeś?! Sprawdziany są zapowiadane, pouczylibyśmy się! - Nie powiedziałem, bo nie chciałem żebyś kazał mi wkuwać do późnej nocy. – Tłumaczył chłopak - Uczyłem się sam, naprawdę! I wydawało mi się, że nauczyłem się całkiem sporo, ale okazało się, że nie… - No właśnie! - Ryba… To znaczy Poniedziałkowa… To jest… No wiesz, nauczycielka matmy! Ona zawsze sprawdza klasówki na lekcji. Dostałem dwóję. - Znowu zawaliłeś matematykę! – Krzyknął ojciec – Trzeba było nam powiedzieć! Dlaczego nie możesz nauczyć się najprostszych działań? Kto to słyszał żeby chłopak w pierwszej klasie gimnazjum nie wiedział jak wykonuje się dzielenie na ułamkach?! - Przepraszam – Michał zwiesił głowę. – Ale to nie do końca moja wina. Do pokoju weszła mama Michała, zaniepokojona krzykami, które przeszkadzały jej w pracy. - Co się stało? – Zapytała – Dlaczego tak wrzeszczycie? - Nasz syn dostał dwóję z matmy i próbuje wciskać mi kit, że to nie jego wina. - To prawda? – Zwróciła się do Michała, który pokiwał głową. – Nie bardzo rozumiem… - Nie kłamię! Wszyscy dostali grupę I, która zawsze jest łatwiejsza, a tylko ja grupę II, nie mogłem sobie z nią poradzić… Ryba się na mnie uwzięła! - Uważaj, bo ci uwierzę! – Powiedział tata. Marszczył brwi, co było oznaką intensywnego myślenia. – Dam ci karę. Mam dosyć skarg na ciebie! Zastanowię się, co będzie dla ciebie najlepszą nauczką, a na razie idź do swojego pokoju i nie wychodź, póki nie przyjdę! - Ale… - zaprotestował Michał. - Wynocha! – Ryknął ojciec. Był naprawdę wściekły, takiego jeszcze nie widział. Wiedział, że nie ma szans na wytłumaczenie się. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. „Nie dość, że w szkole Poniedziałkowa daje mi inną grupę niż wszystkim innym i dostaję dwóję to jeszcze rodzice zamiast mi pomóc dadzą mi karę” – myślał rozgoryczony. Wspiął się po schodach prowadzących na pierwsze piętro, potem na strych. Otworzył drzwi, zamknął je na klucz i rzucił się na łóżko. Przez dłuższy czas leżał bez ruchu wpatrując się w drewniany sufit. Był zły już w drodze do domu, a tata tylko pogorszył sytuację. W końcu usiadł na materacu, rozglądając się po pokoju. Był całkiem spory, ale przytulny. Obok, przy oknie, stało biurko. Ścianę równoległą do łóżka zajmowały regały z książkami i rzeźbami Michała. Wszystkie meble były drewniane i nowe. Prawie całą podłogę zajmował niebieski dywan w nieregularną, kremową kratkę. Pomieszczenie nie było brzydkie, może trochę zaniedbane; półki pokrywał kurz a na suficie wisiały pajęczyny. Michałowi to nie przeszkadzało, dla niego było ważne, że wszystko miało jakieś miejsce, więc zawsze wiedział gdzie i co jest. Usiadł przy biurku i wyjął glinę. Próbował coś ulepić, ale nic mu nie wychodziło. Ze złością rzucił niedokończoną rzeźbę w kąt. A potem, choć nigdy mu się to nie zdarzało, zapłakał gorzko. Wstrząsały nim szlochy, które bez powodzenia próbował w sobie dusić. Zakrył oczy dłońmi. Niby płakał tylko z powodu jakiejś głupiej klasówki, ale nie mógł się powstrzymać – wszystko go denerwowało. I właśnie w tym momencie, kiedy Michał chciał być sam, ktoś zapukał do drzwi. - Idź sobie! – Krzyknął płaczliwym głosem. - Dlaczego płaczesz? – Usłyszał zaniepokojony głos mamy. - Idź sobie! – Powtórzył, zdenerwowany. - Dobrze, tylko powiedz mi co chcesz na kolację. - Niewiem! Daj mi spokój! Usłyszał jak mama odchodzi. Przestał płakać tak samo nagle jak zaczął. Wyjrzał za okno, ocierając twarz z łez. Krople deszczu bębniły w parapet. Wiatr hulał po pustej ulicy. Nagle wpadł na pewien pomysł. Podniósł z podłogi kawałek gliny, który w złości cisnął obok regału. Wyjął z szafki jeszcze całe pudełko starannie opakowanego materiału, tak, aby nie wysechł. Przyjrzał się swoim zapasom. „Wydaje mi się, że wystarczy na głowę” – pomyślał – „Będę musiał dokupić albo pożyczyć jeszcze dużo, ale to chyba będzie najlepsza rzeźba w moim życiu”. Wpadł na pomysł ulepienia przyjaciela, a dokładniej – przyjaciółki. Proszę o krytykę, bo może kiedyś zostanę pisarką... :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...