Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pavlokox

Użytkownicy
  • Postów

    108
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Pavlokox

  1. Pavlokox

    Głupi wiek

    Okres gimnazjum był naprawdę głupim wiekiem. Czasem trzeba popłakać nad rozlanym mlekiem. W mej klasie założyły się dwa takie dzwońce, Kto z nich dłużej wytrzyma, patrząc wprost na słońce! Ten, kto chciał udowodnić, że ma więcej w kroku, Musiał się liczyć z bolesną utratą wzroku. Poparzona siatkówka oraz nerw wzrokowy. Tragedia z jaką musiał zmierzyć się człek młody. Za to innym razem, podczas szkolnej wycieczki, Napotkaliśmy po drodze wybieg pasterski. Podpuszczono mnie, bym nasikał na pastucha, Lecz całkiem nie opłacała mi się ta fucha. Poleciały iskry, gdy drut napotkał siusiu. Ku memu zdziwieniu, poczułem ból w dyndusiu. Generalnie nie ma jednak niczego gorszego, Niż otarcie się o śmierć kolegi własnego. Ojciec tegoż kamrata pędził w domu bimber, Który posiadał bardzo wysoki kaliber. Pewnego razu kumpel pozbierał nas licznie Z zamiarem nauki, jak pić ekonomicznie. Nalał bimbru do miednicy, pokazu celem. Następnie zdjął galoty. Zajechało serem. Chłopię rozsiadło się w miednicy rozkraczone I dłońmi trzymało pośladki rozchylone. Bimber pluskał żwawo. Chłop brał głębokie wdechy, Chcąc by zassały samogon jego bebechy. Wstał jednak dość szybko, tłumacząc nam, że piecze Tak jak, kiedy łyka się procentowe ciecze. Następni usiąść w miednicy już nie chcieliśmy. Po naszym koledze trochę się brzydziliśmy. Bimber wylano i poczęliśmy się szlajać. Byliśmy głośno. Zaczęto się na nas hajać. Rzucił butelką kolega, który pił dupą, Po czym zachwiał się i uderzył w chodnik głową. Nieprzytomnego odebrało pogotowie. Tylko czekać, aż któryś z rodziców się dowie. Zawsze, gdy rodzice wracali z wywiadówki, Nerwowo podrygiwały moje półdupki. Mówiono, że w mym domu używa się pasa. Był to na mnie straszak, jak na matkę kiełbasa. Ojciec rzekł, że za to, że w tym uczestniczyłem, Na srogie lanie pasem sobie zasłużyłem. Stwierdziłem, że na bank tanio skóry nie sprzedam Oraz z ojcem dyskutować o tym zacząłem. Ojciec na to rzekł, że skoro tak stawiam sprawę, Przed laniem czeka mnie też bojowe zadanie. Podał mi kilka pasków oraz wojskowy nóż I kazał mi starannie pokroić pasy wzdłuż. Splotłem je jak warkocz, zawiązałem supełki I zgodnie z rozkazem wetknąłem w nie igiełki. Zdążyłem jeszcze otrzymać niedługą burę, Nim wygłodniały pejcz szarpał łapczywie skórę. „Jak ty go lejesz! W ogóle nie widać śladów!” – Krzyknęła głośno matka, wypatrując smagów. Po wszystkim ojciec dał mi szmatę do podłogi. Mogłem otrzeć łzy z twarzy i z krwi tyłek błogi. Gdy w następstwie tej chłosty leżałem w bolączce, Kumpel, który pił dupą, cały czas był w śpiączce, Lecz odzyskał przytomność po kilku tygodniach. Z niedowładem zwracał uwagę przy przechodniach. Myślę, że lepiej jest mieć mięsień porażony, Niż przez własnoręczny pejcz tyłek rozkwaszony.
  2. Krzepice, 1899 r. To wszystko w XIX wieku się zdarzyło I blizny po dzień dzisiejszy mi przyprawiło. Ojciec powierzył mi wielką odpowiedzialność. Jego oczekiwaniom nie stało się zadość. Ojciec zwykł prowadzić interes transportowy. Dzień w dzień wozić ludzi furmanką był gotowy. Na całej długości wsi biegła trasa wozu. Z kościoła – na targ – do najdalszego obozu. O trzeciej rano wstawałem szykować konie. Potem z ojcem wyprowadzałem je na błonie. Któregoś dnia, ojciec poważnie zachorował. Nie wstał rano oraz z gorączką leżał. Poprosił mnie, bym usiadł za sterem furmanki I samodzielnie woził dziadów oraz babki. Ucieszyłem się, że zostałem wyróżniony. Wyjechałem dorożką w trasę zachwycony. Kiedy odebrałem już pierwszych pasażerów, Odkryłem, że nie mam jednego z akcesoriów. Zapomniałem koniowi opaskę założyć, Która pole wzroku mogła mu ograniczyć. Choć nasze konie były zazwyczaj spokojne, Bez opasek mogły okazać się dość bojne. Lecz nie mogłem już do gospodarstwa zawrócić, Bo musiałbym pasażerom drogi ukrócić. Stanąłem na targu. Automobil się zjawił. Głośno terkocząc zza zakrętu się wychylił. Na ich widok ojcu zawsze powieka drżała. Bał się, by technologia koni nie wyparła. Patrząc na automobil, baby się żegnały. Za to dzieci w pojazd kamieniami rzucały. Psy szczekały, a automobil jechał dalej. Farosz jebnął swojemu młotkiem najzagorzalej. Starałem się odwrócić uwagę mych koni. Karmiąc sianem zasłaniałem im oczy dłońmi. Lecz gdy pojazd się zbliżył, konie rżeć zaczęły Oraz wlekąc furmankę przed siebie wybiegły. Roztrzaskały w drobny mak kramiki targowe. Głośno krzyczeć zaczęły baby przerażone. Wierzchowce w popłochu przechodniów tratowały. W końcu usłyszałem cztery głośne wystrzały I spłoszone konie martwe poupadały. Sprawa znalazła swój finał w sądzie ludowym. Zasłabłem przestraszony wyrokiem surowym. Okrutnej sprawiedliwości nie żałowano. Na tuzin razów grubym pejczem mnie skazano. Nie mniej niż ja, przeraziła się moja matka, Gotowa zawsze chronić swojego gagatka. Ojciec za to uznał, że przyda mi się lanie, Bo przeze mnie wynikło to całe zdarzenie. Zapomniałem też od każdego wziąć zapłatę I naraziłem działalność ojca na stratę. Wbrew jego woli, do miasta jechać mieliśmy. Orzeczenie od lekarza zdobyć chcieliśmy, Ażebym mógł z kary chłosty zwolniony zostać. Żadnych środków od ojca nie mogliśmy dostać. Pomoc udzielił automobilu właściciel, Imieniem Ulrich – pruskich orderów nosiciel. Zawiózł mnie z matką pod sam gabinet lekarski. Wszedłem samemu. Od ręki dostałem świstki. Z daleka słyszałem intensywne sapanie. Gdy wróciłem, Ulrich leżał na mojej mamie. „Schneller*, Ulrich!” – jęczała matka z nogą w górze. „Ja, ja!” – dyszał Ulrich. Obok leżały róże. Potem matka kwadrans w gabinecie spędziła. Do automobilu ledwo żywa wróciła. „In Zukunft, wird man nur Automobile fahren.“** – Rzekł Ulrich. „Ja, ja…“ – nic nie rozumiejąc, odparłem. W domu schowaliśmy orzeczenie przed ojcem. On w międzyczasie zjadł pół chleba ze smalcem. Pierwszy jadał on, potem matka, ja na końcu. Ojciec powiedział: „Dziś nic nie dostaniesz, Dzwońcu.” Nazajutrz, zawitał do nas sołtys z obstawą. Wezwano mnie na karę stanowczą postawą. Nikt z nich nie baczył, że byłem jeszcze matołem. Udaliśmy się wszyscy na plac przed kościołem. Na sygnał wystąpiłem z szeregu na środek. Szedłem ze zwieszoną głową niczym wyrodek. Zapomniałem zdjąć powyżej pasa odzienie. Ktoś podbiegł i zrobił to za mnie na skinienie. Ręce zawiązano mi postronkiem za słupem. Wtedy matka wyszła na środek z orzeczeniem. Sołtys potargał świstek i rzucił go z wiatrem. Zaczęło się spięcie między matką a ojcem. Rodziciel starał się trzymać ją nieruchomo. „Będziesz patrzeć na każdy cios! Jak leci mięso!” Usłyszałem świst i poczułem ból straszliwy. Moment później rozległ się mój ryk przeraźliwy. Pejcz ciął moje ciało żywcem. Matka krzyczała. Siłą woli, z uścisku ojca się wyrwała. Podbiegła do mnie i zasłoniła mnie ciałem. „Zamiast mojego syna, ukażcie mnie laniem!” Sołtys zdjął okulary. Rzekł by odpuściła, Lecz matka wciąż kurczowo mnie obejmowała. Sołtys skinął głową. Usłyszałem głośny trzask I do mego ucha rozległ się matczyny wrzask. Matka pozostałe dla mnie razy przyjęła. Potem nieprzytomna na plac się osunęła. Miała krew z tyłu sukni i moją krew z przodu. Ulrich, obserwując z ukrycia, doznał wzwodu. W domu, ojciec odgrażał się nam obu pasem. W końcu jebnął matce gorącym pogrzebaczem. Niecały rok później zrodziło się rodzeństwo. Ojciec, myśląc że to jego, tulił maleństwo… * Z niem. – „Szybciej” ** Z niem. – „W przyszłości będzie się jeździć tylko automobilami”
  3. Pavlokox

    Akumulator

    Oto i jest kolejna historia z zimą w tle. Poznacie znów osoby i zachowania złe. W mojej rodzinie było kilka samochodów. Mój ojciec zwykł mieć zamiłowanie do dieslów. Dwadzieścia lat skończył nasz stary passat B5. Na jego tle dochodziło do różnych spięć. Matka liczyła na zakup czegoś nowego Lub realizację remontu domowego. Ojciec stwierdził, że pojeździ jeszcze tę zimę, A za nowym „gnojem” rozejrzy się za chwilę. Mrozy nadeszły jednak szybko niespodziewanie. Fiaskiem zakończyło się auta odpalanie. Pomogłem więc ojcu wyjąć akumulator. Wzięliśmy prostownik i jakiś regulator Oraz zaczęliśmy go w łazience ładować. Podczas podłączania zwykł iskry wywoływać. Bałem się być z akumulatorem w łazience, Choć ojciec rzekł, iż ładowanie jest bezpieczne. Zbliżał się Sylwester. Kupiono ognie sztuczne. Nie mogłem dłużej czekać na zabawy huczne. Zabroniono mi je dawać młodszemu bratu, Lecz dałem i nie obyło się bez dramatu. W trakcie, kiedy rodzice byli na zakupach, Skończyłem wartę przy gotujących się zupach Oraz wyciągnąłem zimne ognie z szuflady. Na mojego brata nie padł wtedy strach blady. Zaczął mnie błagać, żebym dał mu zimne ognie. Uległem, prosząc by uważał na swe dłonie. Po całym mieszkaniu ganiać się zaczęliśmy. W którymś momencie w łazience się zamknęliśmy. Zimny ogień w ręku brata ciągle się palił. Do akumulatora przy gniazdku się zbliżył. Wtedy właśnie urządzenie eksplodowało. Mojego brata elektrolitem oblało. Kilka bezpieczników natychmiast wyleciało. W całym naszym mieszkaniu prądu brakowało. Przydałby się nam zapasowy generator. W łazience świecił płonący akumulator. Brat zaczął głośno płakać i się do mnie łasić. Nie wiedziałem, czy mam pomóc bratu, czy gasić. Elektrolit musiał go w twarz boleśnie parzyć. Taki wypadek nie miał prawa się zdarzyć. Powinienem brata zimną wodą opłukać, Lecz dym sprawił, że zaczęliśmy się podduszać. Jak najszybciej z łazienki się wydostaliśmy Oraz przez przedpokój do kuchni pobiegliśmy. Kazałem bratu płukać twarz i oczy w zlewie. Wtedy dostrzegłem, że brat załatwił się pod siebie. Zaczynali się do nas sąsiedzi dobijać. Nim jeden zaczął drzwi wejściowe wyłamywać, Otwarłem je i mieszkanie opuściliśmy. Natychmiast pogotowie i straż wezwaliśmy. Nasi rodzice również szybko się zjawili, Bowiem o niedzieli bez handlu zapomnieli. Brat miał spuchnięte oczy i liczne pęcherze. Chciałem już zapomnieć o tej całej aferze. Poparzonego brata wzięto do szpitala. Straż pożarna nasze mieszkanie przewietrzała. Wcześniej, szczątki akumulatora wynieśli. Na kilka godzin do sąsiadów mnie przenieśli. Akumulator wybuchł przez zapłon wodoru. Ciężko jest się pozbyć spalenizny odoru. Wieczorem rodzice ze szpitala wrócili I od przemiłej sąsiadki mnie odebrali. Gdy rzuciła im się w oczy łazienka stara, Ojciec powiedział, że czeka mnie sroga kara. Matka spytała ojca, czy jest przekonany. Ojciec milczeniem potwierdził, że będę lany. Wiedziałem już na co się szykować. Zacząłem mej uległości bardzo żałować. Ojciec kazał mi położyć się na fotelu I zerwał ze mnie majtki jak kurwie w burdelu. Następnie związał mi ręce i nogi sznurem. Do ust dał kijek, bym łatwiej mierzył się z bólem. Przypiął mnie do fotela pasem transportowym Tak trywialnie, że prawie oddychać nie mogłem! Następnie wyjął z szafy rzemień z supełkami, Które miały spotkać się z mymi pośladkami. Ojciec wziął zamach i siarczyście mnie uderzył. Piekący ból z tyłu mego ciała mnie przeszył. Łzy gwałtownie do mych oczu się cisnęły. Za każdym razem pośladki bardziej paliły. Ojciec zadał mi pięć serii po dziesięć razów. Wypuściłem w trakcie sporo śmierdzących gazów. Cały czas drewniany kij mocno zagryzałem. Z końcem drugiej serii na fotel się zeszczałem. Równocześnie wyłem, krztusząc się własną śliną Oraz rozważając nad swoją wielką winą. Matka na to uwagi zbytniej nie zwracała. Gdy ojciec mnie lał, krzyżówkę rozwiązywała. Rozpaczliwie próbowałem się jakoś wyrwać, Jednak pas dawał radę skutecznie mnie trzymać. Przy piątej serii już milczałem patrząc w ścianę. Nie czułem już pośladków, które były lane. Gdy było po wszystkim, ojciec odłożył rzemień. By poprawić resztki włosów, sięgnął po grzebień, A potem zluzował pas i zdjął ze mnie sznury. Podduszony miałem twarz w kolorze purpury. Krztusząc się wyplułem drewniany kijek z mych ust. Upadł na leżącą na fotelu stertę chust. Stanąłem niepewnie na silnie drżących nogach. Poczułem strużki krwi na pośladkach i udach. Ojciec kazał mi się skłonić i podziękować. Braku rozsądności powinienem żałować. Matka podała mi zimny okład z rumianku. Leżałem na brzuchu, tylko z górą we wdzianku. Zanim ojciec niemalże zatłukł mnie w amoku, Było jasne, że brat stracił wzrok w jednym oku. Przez tydzień nie byłem w stanie chodzić normalnie. Z trudnością przychodziło mi też załatwianie. Zamiast siadać na desce, musiałem przykucać, A potem tyłek ostrożnie wodą wypłukać. Miast siadać w wannie, nauczyłem się brać prysznic. To lanie miało mi się jeszcze nie raz przyśnić. Zazwyczaj musiałem potem zmieniać piżamę, Bowiem w śnie było przyjemne niespodziewanie. Fotel w salonie starannie umyć musiałem, Gdy byłem bity, obficie się nań zeszczałem. Ojciec postanowił w końcu sprzedać passata. Zszedł segment niżej i kupił tipo (fiata). Kiedy tylko robiło się zimniej na dworze, Przypominałem sobie o akumulatorze…
  4. Pavlokox

    Dziadek mróz

    W dzieciństwie nieomalże otarłem się o śmierć. Stało się to dokładnie, kiedy miałem lat sześć. Był wtedy styczeń. Zapanował siarczysty mróz. Leżący na chodnikach śnieg zamienił się w gruz. W domu trwał remont. Wymieniono drzwi wejściowe. Matka uparła się na antywłamaniowe. Rodzice pojechali przeglądać tapety. Za to mnie zostawili samego niestety. Gdy obejrzałem już kreskówki dozwolone, Usłyszałem jakieś hałasy niespokojne. Mimo mrozu, wyszedłem w piżamie na zewnątrz. Zamierzałem od razu wrócić, by nie zziębnąć, Lecz drzwi przede mną się zatrzasnęły I na lodowatym dworze mnie uwięziły. Nie mogłem otworzyć. Chciałem pójść do sąsiadów. Poślizgnąłem się na wjeździe dla samochodów. Uderzyłem się oraz przytomność straciłem. W piżamce na podwórku, prawie że zamarzłem. Kilka dni później obudziłem się w szpitalu. Czułem się trochę jak po firmowym balu. Było mi niedobrze i czułem się zaspany. Wraz ze złamaną ręką unieruchomiony. Temperatura mego ciała znacznie spadła. Szansa na dalsze życie była całkiem marna. Miałem dwadzieścia stopni, gdy mnie znaleziono. Jak najszybciej do szpitala mnie przewieziono. Lekarze powoli mój organizm ogrzewali. Rodzice o me życie śmiertelnie się bali. W śpiączkę farmakologiczną mnie wprowadzono I w odpowiednim momencie mnie wybudzono, A potem już szybko mogłem wrócić do domu. Rodzice nie rzekli o tym cudzie nikomu. Zamknęli mnie w pokoju i modlić się poszli. Po kwadransie do najbliższej parafii doszli. Tam, na przemian, leżeli krzyżem przed ołtarzem, Dziękując Bogu, że obdarowałem nas darem. Usłyszałem przekręcający się w drzwiach zamek I metaliczne odgłosy następnych klamek. Ojciec zajrzał do mnie i na dół mnie poprosił. Wiadomo, że nie po to, bym trawnik skosił. Wszedłem do pokoju. Przed rodzicami klękłem. Wiedziałem, co mnie może czekać i zmiękłem. Rodzice rzekli, że na stres ich naraziłem, A na przeprosiny jeszcze się nie siliłem. Ojciec rzekł, że skoro lubię na mrozie bywać, Mam w tej chwili się ruszyć i zacząć ubierać. Ojciec wszedł do przedpokoju, by drzwi otworzyć I zapiął mi smycz, nim zdążyłem buty włożyć! Ojciec pociągnął mnie. Wypadłem na bosaka. Nie myślałem, że czeka mnie aż taka draka. „No i co tu, kurwa, chciałeś robić gówniarzu?! Zapierdalaj teraz jak twój ojciec na stażu!” Krzyknęła matka i łopatę mi wcisnęła. Odśnieżałem podjazd, a rodzina patrzyła. Dość szybko w dłoniach i stopach poczułem kłucie, A potem już całkowicie straciłem czucie. Musiałem więc stawiać kroki na krawędziach stóp, Tak jakby podjazd był wyłożony warstwą kup. Przewróciłem się i rodzice mnie chwycili. Wlokąc mnie po schodach, do kuchni mnie wciągnęli. Rzucili mnie na zol. Nogi na krzesło dali I pogrzebaczem po podeszwach stóp mnie lali. Matka trzymała mnie i dusiła me wrzaski. Z ulicy słychać było pewnie same trzaski. Kiedy rodzice już czucie mi przywrócili, Postawić mnie na równe nogi się silili. Nie mogłem utrzymać się na pobitych stopach. Mogłem zacząć iść dopiero, gdy byłem w butach. Wgramoliłem się do komórki pod schodami. Bywało, że trzymano mnie tam tygodniami! Wisiał tam ogromny zegar kuchenny, Bym zawsze widział, które godziny minęły. Lecz teraz, że jadę do dziadków oznajmiono. Gdy ojciec rozgrzał samochód, mnie przewieziono. Nim wysiadłem pod domem dziadków, przepięto smycz. Dziadek otworzył drzwi i rzekł, bym szykował rzyć…
  5. Byli sobie dziad i baba. Pewnego dnia rozpalili ognisko, Rozpalilililili ognisko… Łoj! Babina wpadła do ogniska! „Łoj! Płomienie liżą me ciało! Łoj! Żar wrzyna się w me stare kości! Łoj! Swąd mego palonego ciała czuć już u sąsiadów! Łoj! Jak to boli! Łoj! Łooj!! Łoooj!!!” Dziad złapał się za głowę I pobiegł po wodę. Nie zdążył… Zwęglona babina leży w łogniu i jęczy: „Łoj, jo zła była w życiu…”
  6. Wybacz, nie zwróciłem wystarczającej uwagi na edycję ;)
  7. Ja teraz przechodzę z Janusz-firmy budowlanej (projektowej) do korpo. :)
  8. Gdy słońce zachodziło na naszej plantacji, Oznaczało że zbliża się pora kolacji. Odchodziliśmy od stanowisk. Stawaliśmy I aż przyjdzie do nas Pan oczekiwaliśmy. Przychodził zazwyczaj spóźniony i pijany, Śmiertelnie poważny i wiecznie rozgniewany. Nim wszyscy mogliśmy przystąpić do posiłku, Sprawdzał owoce całodziennego wysiłku. Jeśli postępy były niewystarczające, Skazywał wybieranych losowo na chłostę. Raz Pan przywiązał biedną murzynkę do słupa I kazał mi ją lać, aż krwią spłynęła dupa. W tym czasie pistolet do głowy mi przystawił I patrzył jak korbacz ciało do ścięgien ranił. Po festiwalu przemocy Biblię nam czytał. Kiedy już wszystkich z treści kazania przepytał, Każdy mógł otrzymać porcję wystygłej strawy I wypocząć przed kolejnym dniem przeprawy. O szóstej rano siadaliśmy do laptopów, By wykonywać kolejne porcje projektów. W tym czasie Pan negocjował nowe projekty Lub rekrutował narybek do naszej sekty. Dwustu trzydziestu było nas na pierwszym roku. Z uczelni wracaliśmy, jak teraz, po zmroku. Dziki kapitalizm porwał nas na plantację, Gdzie w naszych bólach rodziły się inwestycje.
  9. Siostra często umawiała się z facetami. Od czasów liceum miało to trwać latami. Rodzice mieli dość liberalne podejście, Odkąd siostra ukończyła lat siedemnaście. Mieliśmy małe mieszkanie, lecz blisko działkę. Siostra postanowiła urządzić tam schadzkę. Tydzień później na zebraniu w domu działkowca, Światło dzienne ujrzała sytuacja nocna. Monitoring uwiecznił moją siostrę nagą, W miłosnym uścisku o żywopłot opartą. Działkowcy poświęcili temu temat szerszy. Nasz ojciec spalił się ze wstydu po raz pierwszy. Ciekawiście, kiedy spalił się po raz drugi? Zaraz się dowiecie, ten wiersz nie będzie długi… Po zebraniu ojciec poszedł do swojej córki. Poprosił, by nie było tej akcji powtórki. Raz chciałem z siostrą napić się w ruinach kina. Musiałem wrócić do domu – zapomniałem wina. Wszedłem do pokoju. Ojciec, z ręką w spodenkach, Przeglądał nagrania uwiecznione na działkach. Wideo miał od ciecia za pół litra wódki. Odniosło to poważne dla rodziny skutki…
  10. 95% wyobraźni i 5% prawdy :) w sumie to mógłbym przedstawić genezę pomysłów na większość wierszy ;)
  11. Dzięki :) jest ten utwór dosyć kinestetyczny :) Bonus: "Niektóre gwoździe oderwały się od deski. Potem wbiły się matce w stopy jak pineski. Ojciec wymierzył mi deską razów tuziny, Wspinając się przy tym na sadyzmu wyżyny" Pozdrawiam :)
  12. Miło, że to co pisałem dotychczas ktoś pamięta :)
  13. Dwa lata minęły od śmierci ojca mego. Matka znalazła se szaleńca nowego. Magister inżynier i kierownik projektu. Zamartwiony wizjami nowego obiektu. Był to mężczyzna chorobliwie małostkowy, Nerwicowo i depresyjnie zaburzony. Matka była chyba jego pierwszą kobietą. W pracy był męczącym i despotycznym estetą. Gruby malkontent, praktykujący katolik; Jak się okazało: pedofil i alkoholik. Na wakacjach byliśmy w Krynicy Morskiej – Miejscowości na obrzeżach tylko swojskiej. Nie chciał z nami pojechać do Zakopanego. Rzucał „kurwami” w geście zdania przeciwnego. Od początku różne problemy się zdarzały. Już pierwszego dnia zagubiłem się na plaży, Lecz ojczyma łatwo było zlokalizować. Na materacu jak wieloryb zwykł wyglądać. Robił wszystko wolno i w każdym widział winę. Dmuchanie materaca zajęło godzinę. Pragnąłem przejażdżki do Rosji wodolotem, Ale musiałem zadowolić się Fromborkiem. Lubiłem też kręgle i chodzić na strzelnicę, Ale to kąpiel w falach łagodziła hicę. Nie umiałem jeszcze w morzu zbyt dobrze pływać Tak jak matka, więc ojczym musiał mnie pilnować. Płynąłem na materacu. On po dnie brodził. W stronę mielizny coraz to bardziej mnie zwodził. Zatoka Gdańska kryła licznych statków wraki. Niespodziewanie ojczym nadepnął na taki. Rozległ się wrzask i ojczym złapał się za stopę. Tymczasem ja odpłynąłem na dalszą wodę. Potem fala materac ze mną wywróciła. „Wiedziałam, że tak będzie…” – matka się zmartwiła. Ojczym wziął mnie na materac z powrotem wrzucił Oraz powolnym tempem w stronę plaży zawrócił. Matka przejęła się, że głowę zamoczyłem. Jak najszybciej więc, ręcznikiem ją osuszyłem. Ranny ojczym, z miną przemoczonego kota, Oznajmił wobec, że nadepnął na U-Boota. Matka poszła po czepek, a ja z nim zostałem. Nie chcecie wiedzieć, co było za parawanem…
  14. Jaką powierzyć odpowiedzialność i komu? Większość poważnych wypadków zdarza się w domu. Moi rodzice musieli wyjść na imprezę, A wcześniej mój ojciec śmiałą postawił tezę: Jestem już odpowiedzialny wystarczająco, By opiekę nad bratem pełnić śpiewająco. Można było zaoszczędzić na starej niani. Uśpię brata nim rodzice wrócą pijani. Mama przykazała mi rosołu pilnować. Niedzielny obiad nie mógł się przecież zmarnować. Rodzice wyszli. Usiadłem przed komputerem. Zamknąłem drzwi i bieliznę z siebie ściągnąłem. Rozpocząłem swój godzinny seans rozkoszy. Nagie kobiety obdarowały me oczy. Kiedy skończyłem, poszedłem zajrzeć do brata. Bawił się klockami, jak zostawił go tata. Rosół na kuchence wrzał. Zdławiłem więc płomień. Wróciłem przed monitor, by poczuć znów ogień, Lecz wcześniej braciszek upomniał się o picie. Mój późny powrót do kuchni zmienił mu życie. Wszedłem do kuchni, by obmyć ręce plugawe, Gdy spostrzegłem, że brat urządził se zabawę. Sięgnął rękoma gotującego się garu. Nie mogłem zapobiec straszliwemu koszmaru. Wrzący rosół wylał mu się na szyję i brzuch. Od jego krzyku można było wręcz stracić słuch. Zamarłem przerażony niczym słupek soli, A braciszek poparzony krzyczał, że boli. W końcu zaciągnąłem braciszka do łazienki. Jego krzyk przeszedł stopniowo w płacz oraz jęki. Zamierzałem schłodzić go woda na początek. Przez nieuwagę z prysznica poleciał wrzątek. Brat rozdarł się, a ja zerwałem mu ubranie Wraz ze skórą. Wiedziałem, że czeka mnie lanie. Próbowałem odkazić rany spirytusem, Lecz braciszek odskoczył z wrzaskiem jednym susem. Zostawiłem płaczącego brata w łazience. Zadzwoniłem do mamy zamiast po karetkę. Wydusiłem, że brat w rosole się okąpał. Najgorsze było, żech po cienkim lodzie stąpał. Rodzice krzyczeli, żebym wezwał karetkę. Byłem pewien, że dostanę od ojca rżniętkę. Sanitariusze zastali mnie w przedpokoju. Mieszkanie wyglądało jak po ciężkim boju. Położono braciszka ostrożnie na noszach. Odetchnąłem na chwilę przy sanitariuszach. Potem zjawili się rodzice i policja. Ojciec olał, że za kółkiem jest prohibicja. Mama pojechała z braciszkiem do szpitala. Policja ojcu prawo jazdy odebrała. Ojciec wiedział, gdzie szukać powodów mej winy. Sprawdził historię w zależności od godziny. Próbowałem go powstrzymać, lecz zdzielił mnie w twarz. Trudna sytuację sprawił mu ojcowski staż. Potem milczał przez pół godziny w przedpokoju. Wiedziałem, lecz że nie zostawi mnie w spokoju. W końcu poszedł do kuchni i grzebał w narzędziach. Czy powinienem był już wtedy odczuwać strach? Usłyszałem wielokrotne tłuczenie młotkiem. Rozluźniłem zwieracze. Zapachniało smrodkiem. Ojciec wyszedł trzymając deskę do krojenia, Która w postaci gwoździ miała ozdobienia. Zamiast uciekać, niemal stanąłem jak wryty. Ojciec z deską podszedł i chwycił mnie za szmaty. Potem błyskawicznie rzucił mnie na komodę. Jednym ruchem zerwał ze mnie spodnie dresowe I zaczął walić mój tyłek deską z gwoździami. Darłem się jeszcze głośniej niż poparzony brat. Mimo to nie ustawał w biciu mój ojciec-kat. Oprócz uderzeń deski czułem kłucie gwoździ, Gdy kaleczyły pośladki w bólu powodzi. Nie zmniejszyło to furii, gdy ojciec przestał bić. Podniósł mnie, a ja zacząłem się jak węgorz wić. Wszedł ze mną do kuchni. Jak w makabrycznej scence Chciał mnie posadzić na rozpalonej kuchence. Niemalże udało mu się tego dokonać. Jak po wylaniu barszczu musiała wyglądać. Wyrwałem się i przez pokój krwią zachlapany Zwiałem do łazienki i wskoczyłem do wanny. Chciałem opłukać pośladki perforowane. Zapaskudziłem krwią niemalże całą wannę. Dostrzegłem ma kafelkach skórę mego brata. Tymczasem w zamknięte drzwi deską walił tata. Nie mogłem zapomnieć o ojcowskim kazaniu. W nocy spuściłem się obficie śniąc o laniu. Miesiąc goiły się pośladki zharatane Deską z gwoździami, przez tatusia wcześniej lane. Mój braciszek spędził w szpitalu trzy miesiące. Póki ojciec nie zgnije w więzieniu nie spocznę.
  15. Mój ojciec… Mój ojciec miał niezwykle stresującą pracę. Zarabiał mało. Nie stać nas było na dacię. Już dziesięć lat był asystentem projektanta. Nie otrzymał nigdy jakiegokolwiek granta. Zwykł pić alkohol oraz krzywdzić mnie i mamę. Starczył zły dzień w pracy, by czekało mnie lanie. Czasem jednak obiecywał swoją poprawę. Mieliśmy na to nadzieje nikłe i marne. Szóstego grudnia, chcąc niespodziankę wywołać, W ubiór Mikołaja postanowił się przebrać. Siedliśmy w pokoju. Spytał, czy byłem grzeczny. Wyciągnął z worka na śmieci prezent dość liczny. Dostałem piżamę, majtki oraz łakocie, Komiksy oraz „Pszczółkę Maję” na kasecie. Ucieszyłem się oraz zacząłem wygłupiać. Począłem ojca-Mikołaja wypytywać: Spytałem, dlaczego ma oczy jak mój tato I bliznę na brwi, którą zrobił sobie w lato. Mikołaj spojrzał na mnie bardzo zaskoczony. Przez chwilę milczał. Potem westchnął przygnębiony. Wyczułem wódkę zza doklejonego wąsa. Nie musiał se przyczepiać czerwonego nosa… Potem zaczął zdejmować swój strój Mikołaja. Przeczuwałem, że kroi się poważna haja. Z narastającą pasją zrzucał części stroju, Gdy podeszła mama, zaprawiona już w boju. Ojciec chwycił ją, podniósł i o tapczan cisnął. Gorący mocz między nogami mi wytrysnął. „Czy wy każdo zabawa musicie spierdolić?! Nawet krisbaumu nie umicie dobrze stroić!” W stronę choinki latały moje prezenty. Taśma wysunęła się z rozbitej kasety. Gdy do magnetowidu szczątki taśmy wpychał, Mama wstała i szepnęła mu coś do ucha. Ojciec poszedł z nią do kuchni już spokojniejszy. Liczyłem na koniec wrażeń na dzień dzisiejszy, Lecz z kuchni dobiegały dźwięki niespokojne. Czerwone spodnie Mikołaja miał spuszczone. Włochaty tyłek trząsł się w falbanach spódnicy. Takie już potrzeby mieli alkoholicy…
  16. Paryż, 1610 r. Nie zapomnę nigdy egzekucji ojca mojego – Królobójcy, człowieka bardzo pobożnego. Kiedy nadszedł czas na wykonanie wyroku, Pojechaliśmy na jeden z placów po zmroku. Myślałem, że ojciec trafi pod gilotynę. Zgotowano mu jednak tortury wymyślne. Próbowano wydusić nazwiska wspólników. Prawicę włożono do rozgrzanych węgielków. Za to lewicę za grzeszną z góry uznano I pod żadnym pozorem jej nie dotykano. Dłoń, którą mnie tłukł i lał, do kości spalono. Następnie, skórę ojca szczypcami szarpano. Zdarto ją z jego rąk, nóg i klatki piersiowej. Przygotowano roztwór cieczy rozpalonej. Mieszanka siarki i wosku zalała rany. Modląc się oraz krzycząc, ojciec był przytomny. Następny w kolejce był olej i żywica. Na końcu ciekły ołów wlano mu do pępka. Po pół godzinie przyprowadzono rumaki. Przytroczono je do kończyn ojca przez haki. Wystrzelono z armaty i konie pobiegły. Grube łańcuchy błyskawicznie się napięły. Ojciec został rozpruty na kilka partycji. Wtem tłum rzucił się na szczątki, celem konsumpcji. Próbowano częstować polskiego magnata, Jednak nie chciał wiedzieć, jak smakuje mój tata… Co poradzić bez ojca, nie dano mi rady. Takie już w dawnych czasach były Żabojady. Fransła Ravalła, Stracony na Placu de Gewła…
  17. Szambo brunatne wybiło razem z racami I wyjącymi po południu syrenami. Pośród ostatnich Powstańców stanął szereg zer. To jak zwykle Młodzież Wszechpolska i ONR. Do bycia Polakami prawo uzurpują. Historii jednak kompletnie nie rozumieją. To ich ideologia hackenkreuz nosiła. To ich ideologia Warszawę spaliła. Historia kołem się toczy – mówi przysłowie. W chłopcach z falangą traumę widzą staruszkowie. „Bóg! Honor! Ojczyzna!” – skanduje ta obora. „A gdzie w tym wszystkim jest człowiek?” – pytała Kora. „Raz sierpem i raz młotem czerwoną hołotę”. Nietrudno coś zawłaszczyć i obrzucić błotem. Maszerujący przez Polskę nacjonaliści. Niespełnieni kibole i akwareliści.
  18. Pavlokox

    Góral

    W gimnazjum zabrano nas w Tatry na wycieczkę. Świetny pomysł, by ograniczyć w głowach sieczkę. Sam już wcześniej bywałem z rodzicami w Tatrach. Nudziło mnie chodzenie tylko po dolinach. Wolałem rozmyślać o koleżance śliskiej. Na drugi dzień zabrano nas do Kościeliskiej. Wychowawca stanął w kolejce po bilety. Kumple schowali w swoich plecakach kastety. Nagle usłyszałem straszliwe konia rżenie. Momentalnie poczułem zaniepokojenie. Zwykłem być bardzo wrażliwy na krzywdę zwierząt. Trudno było żyć, o bestialstwie ludzi wiedząc. Podążałem przez parkingi za odgłosami, Które wypełniały się jakimiś świstami. Dostrzegłem dwóch górali. Jeden fajkę palił, A drugi z nich stał na środku i konia walił! Biedne zwierzę cyrkowym biczem obrywało. Najprawdopodobniej za nic mu się dostawało. Dostrzegłem na brązowym zadzie pręgi krwiste. Powinienem był wtem zadzwonić na policję, Lecz wziąłem sprawy w swoje ręce rozwścieczony. Popchnąłem górala, który był zaskoczony. Przewrócił się na ziemię, odebrałem mu bat I zdzieliłem go nim prosto w zarośniętą twarz. Góral zaczął wrzeszczeć i złapał się za czoło. W naszą stronę kilku górali się rzuciło. Wtem dostrzegłem, że góral bardzo mocno krwawi. Trzymał się za oko, a krew między palcami Skapywała obficie na parkingowy żwir. „Moje oko! Nie mam oka!” – wydzierał się zbir. Pożałowałem mego czynu zuchwałego. Szybki przyjazd pogotowia ratunkowego Tej sytuacji polepszyć nie był już w stanie. Mogłem być pewien, że czeka mnie ciężkie lanie. Oko częściowo wypłynęło z oczodołu. Potwierdziłem swą winę w ramach protokołu. Policja zabezpieczyła pejcz i stadninę. Próbowałem jakoś odwrócić swoją winę. Tłumaczyłem, że góral nad koniem się znęcał. Komendant lecz rzekł, bym policji nie wyręczał. Z wycieczki mą osobę oddelegowano. Doniesienie do prokuratury złożono. Na rozprawę przybyła pisowska hołota. Górala uznano za dobrego człowieka. Liczyło się, że codziennie w kościele bywał, Ale już nie, że nad zwierzętami się znęcał. Ponoć raz kobyłkę nad Morskim Okiem zatłukł, A ojciec za odwagę na kwaśne jabłko mnie stłukł. Sąd odkrył moją opozycyjną działalność. Wysłuchałem wyroku, odczuwając marność. Dopadł mnie kurator. Musiałem płacić rentę W wysokości pięciuset złotych miesięcznie. Nie mogła mi pomóc nawet mej matki miłość. Takie oto mamy prawo i sprawiedliwość…
  19. Jest mi niezmiernie miło, zapraszam do czytania pozostałych rzeczy, które opublikowałem. Możliwe, że niektóre zaktualizuję. :)
  20. No właśnie, to w końcu moja gwara;) Używam od czasu do czasu. Bardzo mi miło :)
  21. Dzięki :) zaskoczyło mnie, że larmo nie występuje w SJP. I wyszło na to, że mogłem napisać "klamorem" ;)
  22. Ale do "garnitur" ciężko o inny rym ;)
  23. Wiele dzieci Dzień Pierwszej Komunii stresuje. Mnie martwi, jak mój ojciec alkohol kupuje. Zjadłem na śniadanie cały słoik konfitur. Ojciec powoli ubrał się w stary garnitur. Obawiałem się, że on może coś odwalić, Choć obiecał ostatnio, że chce się poprawić. Lecz przed mszą popijał z piersiówki za filarem. Martwiłem się, że skończy się to zaraz larmem. Wybrane dzieci niosły do ołtarza fanty I wtedy ojciec zaczął nucić morskie szanty. Moim marzeniem było zapaść się pod ziemię, A ojciec niewzruszony śmiał się sam do siebie. Dzięki Bogu, przy Komunii się uspokoił, Ale tuż po niej potknął się i wypierdolił. Głęboka cisza zapadła wtedy w kościele. Z pomocą przybiegł ksiądz oraz parafian wiele. Szybko wznieśli ojca z łukiem brwiowym krwawiącym, A on wyrwał się i odszedł krokiem chwiejącym. Po chwili leżał przy kościelnej bramie w rowie. Miałem nadzieję, że nikt tego nie rozpowie. Nie stać nas było na lokalu wynajęcie, Zatem w mieszkaniu urządziliśmy przyjęcie. Wraz z matką, ojca do domu przytaszczyliśmy I w sypialni, pod kocem, go położyliśmy. Ojciec zdawał się być w coraz gorszym stanie. Z duszą na ramieniu jedliśmy drugie danie. Wydawało się, że już zaczął pochrapywać, Gdy począł od ściany do ściany się odbijać. W końcu wlazł do salonu i spojrzał na wszystkich. Zaczął się drzeć, nie oszczędzając przekleństw licznych. Wreszcie, gdy się zmęczył, rzekł: „No i chuj, no i cześć.” Zrzucił obrus z zastawą. Nie było już co jeść. Kiedy w końcu po tym przykrym dniu zasypiałem, Że moje drzwi się otwierają usłyszałem. „Komuniści jeszcze niedawno zabijali… Kto to widział, żeby prezenty dostawali…” – Wymamrotał ojciec i wlazł na moje łóżko. Przygniótł mnie swym ciałem, widziałem tylko biurko. Poczułem, jak zsuwa mi spodnie od piżamy I wkłada mi coś siłą między pośladkami. Jakby to było mało, pchał mnie wgłąb pościeli. Odtąd spotykało mnie to każdej niedzieli. Po wszystkim włożył dychę do skarbonki mojej. Na drugi dzień tyłek bolał mnie tak, że ojej. Pierwszy raz z ojcem do przyjemnych nie należał. Krem nawilżający sytuacji nie zmieniał. Odtąd wolałem więc spać w pokoju mamuni. Taki oto był Uroczysty Dzień Komunii…
  24. Pavlokox

    Prawicowiec

    Kiedy poszedłem do drugiej klasy technikum Zmian dokonało nauczycielskie prezydium. Nowy kolega miał się w mej klasie pojawić, Który nie zdał, gdyż zamiast uczyć, zwykł się bawić. Nieznane nam były całkiem jego wybryki. Wiedzieliśmy tylko, że nie zdał z matematyki. Przywitał się z nami uściskiem dłoni mocnym. Nazywał się Sebastian i był prawicowcem. Powtarzał to bardzo często na każdym kroku. Powiedział też, że bardzo nie lubi lewaków. Dwa razy w tygodniu na lekcji geografii Opowiadał o międzynarodowej mafii. Nie było takiego tematu na lekcji WOS-u, By Prawicowiec nie zabrał podczas niej głosu. Niemal zamieniał się z księdzem w czasie lekcji religii, A przysypiał zazwyczaj na lekcjach biologii. Natomiast w poniedziałki na lekcjach historii, Prawicowiec doznawał prawdziwej euforii. Codziennie nosił tą samą bluzę z kotwicą, Nawet gdy pogoda odznaczała się hicą. Raz kiedyś przyszedł w niebieskiej bluzie z gwiazdkami, Które tworzyły krąg z sierpami i młotami. Nosił też koszulkę z zakazem skrętu w lewo I skreśloną parą ubraną na tęczowo. Fascynował się Wyklętymi Żołnierzami. Wieczorem spamował naszą grupę postami. Był zagorzałym fanem lokalnej drużyny I wiernym chłopakiem atrakcyjnej dziewczyny. Kiedyś zamiast do szkoły poszedł na wagary, Dlatego ominęły go kolejne zmiany. Nowy uczeń zaskoczył nas swoim wyglądem. Albowiem, jak się okazało, był murzynem. Nie wiedziałem jak Sebastian zareaguje. Według niego imigranci to nędzne chuje. Na drugi dzień, kiedy przyszedł, stanął jak wryty. Zignorował murzyna i siadł jakby skryty. Podczas przerwy jednak zaczął go zagadywać. Zapytał, jak tu trafił i czy chce pracować. Murzyn odparł, że przyjechał tu z takiej racji, Że jego ojciec znalazł pracę w korporacji, A specjalizował się on w informatyce. „Dlaczego nie wspiera gospodarki w Afryce?” - Prawicowiec wnikliwie o to dopytywał. Murzyn rzekł, że dotąd we Francji pomieszkiwał. Sebastian spytał jeszcze, czy jest chrześcijaninem I czy regularnie żyje chlebem i winem. Murzyn odpowiedział, że każdy z nas w coś wierzy, Na co Prawicowiec przenikliwie go zmierzył. Wydawało się, że nic złego się nie zdarzy, Lecz nie obyło się bez przykrych komentarzy. Prawicowiec w różny sposób niechęć wyrażał. Na przykład przy nim bananami się zajadał. Postanowił zwracać się do niego per „Bambo”. Robił w klasie prawdziwe rasistowskie szambo. Czasami też dźwięki rodem z buszu wydawał, Ale murzyn to wszystko dzielnie wytrzymywał. Prawicowca ignorował bardzo cierpliwie Oraz nie poskarżył się nikomu właściwie. Tydzień później Sebastian nie przyszedł do szkoły. Pobiły go na placu miejscowe matoły. Były to pewnie kibicowskie porachunki, Które regularnie prowadziły do bójki. Zdarzyło się to jednak na terenie szkoły W miejscu, które miały obejmować kamery. Nie ustalono lecz, kto pobicia dokonał, Gdyż obraz z kamery szybko się nadpisywał. Zdarzenie trafiło na rodziców zebranie. Ojciec murzyna chciał pomóc niespodziewanie! Jako informatyk często dane ratował. Odzyskał film z pobiciem i na płytkę nagrał. Policja bardzo szybko więc sprawców ujęła, A postać Prawicowca do szkoły wróciła. Jego rodzice dyrekcji podziękowali, Jednakże murzynowi ręki nie podali... Mógłbym napisać długi morał tego wiersza. Postanowiłem jednak, że będę się streszczał. Trzeba walczyć z nacjonalizmem i rasizmem, Chyba że chcemy mieć do czynienia z nazizmem. Wtedy nie będzie ani białych ani czarnych, A jedynie popiół i zgliszcza ludzi marnych.
  25. UWAGA: Wydarzenia przedstawione w poniższym utworze są całkowicie fikcyjne. Poniższy utwór dotyczy problematyki zaburzeń społecznych, wynikających m.in. z silnego stresu i przepracowania. Temat jest poważny, jednak treść należy traktować z przymrużeniem oka. Fragmenty mogą być zarówno bardzo drastyczne jak i humorystyczne. Utwór podzielony jest na części: I - wypadek podmiotu lirycznego (syna) na rowerze II - pijacka awantura i śmierć ojca III - retrospekcje na temat alkoholizmu i zboczeń ojca IV - wyjaśnienie zaburzeń ojca (traktować jako genezę, a nie usprawiedliwienie) Wydarzyło się to w latach dziewięćdziesiątych Po tym jak uświadczyłem urodzin dziesiątych. W prezencie licznik rowerowy otrzymałem. Mogłem więc sprawdzać z jaką prędkością jeździłem. Wybrałem się zatem do pobliskiego parku. Rzecz jasna, wziąłem rower stojący na ganku. Rodzice szli wolno, a ja naprzód gnałem. Kilka chwil później wypadek spowodowałem. Do parku wchodziło się szerokim tunelem. Jadąc z górki, prosto w niego się rozpędziłem. Licznik wskazywał aż dwadzieścia na godzinę, Lecz w mojej nieuwadze łatwiej znaleźć winę. Nagle, tuż przede mną, ujrzałem matkę z dzieckiem, Które biegło wprost na mnie ze swym małym pieskiem. W ostatniej chwili odbiłem kierownicą w bok, Odbiłem się od ściany i upadłem w rynsztok. Natychmiast przybiegła do mnie zmartwiona mama. Płakałem na widok rozbitego kolana. Rower leżał obok ze zrzuconym łańcuchem. Dzieciak z pieskiem patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem. Ojciec podniósł rower i wyprostował koło. Parę elementów licznika się zgubiło. Matka oznajmiła, że wraca po apteczkę. Wraz z ojcem odwiedziłem pobliską knajpeczkę. Ojciec zamówił setkę wódki i dwa piwa. Wypił je czym prędzej, zanim matka wróciła. Wiem, że bardzo nie lubił takich sytuacji. Kiedy się zdarzały – poddawał się libacji. Mama w różne sposoby go uspokajała: Na przykład cicho w kuchni dupy mu dawała. Mama po powrocie kolano odkaziła Oraz by wrócić do domu, nas zachęciła. Ojciec na tyłach wolno powłóczył nogami. Zazwyczaj kończyło się to awanturami. Podczas mej Pierwszej Komunii też był pijany. Zamiast psalmów nucił szanty – tak najebany. Po przyjęciu przeze mnie tegoż sakramentu, Wyjebał się na zol, szukając firmamentu. Podczas przyjęcia spał na łóżku z wielkim guzem. Potem szalał i ściągnął zastawę z obrusem. Wstyd naszej rodzinie zrobił też na kolędzie. Ksiądz się modlił, a flaszki walały się wszędzie. W domu, gdy mama kolano opatrywała, Wtem postać ojca do łazienki wparowała. Odepchnął matkę, która do wanny upadła I zdjął z siebie pas, upuszczając nieco sadła. „Jak tylko go uderzysz, to pakuj manatki!” – Krzyknęła matka, gdy ojciec ściągał mi majtki. Gdy się ich pozbył, przez taboret mnie przerzucił. Jedną ręką mnie lał, a drugą matkę dusił. Pas bił na przemian w jeden i drugi pośladek. Z każdym sieknięciem czułem, jak puchnie mi zadek. Matka wyrwała się, a ojciec zaczął krzyczeć: „Czy wy każdo wycieczka musicie zniweczyć? Jak mosz na mnie sapać, to sap, ino nie w doma.” Po czym sam wyszedł i wsiadł do starego opla. Po drodze rozbił telewizor panasonic. Kineskop pękł, a telewizja to mój konik. Przez balkon, natomiast, wyleciał mój rowerek. W konsekwencji czekał na niego napraw szereg. Pijak odjechał i potrącił dwójkę dzieci. Przyjechał policjant, gdy wyrzucałem śmieci. Po rozjechaniu bajtli rozbił się o drzewo. Potem auto od razu w płomieniach stanęło. Prędkościomierz zatrzymał się na stu czterdziestu. Ojca znaleziono w kawałkach kilkunastu. Wyjąłem ze spodni piżamy stertę kocy. Nie musiałem się bać, że znów zgwałci mnie w nocy. Nazywał to wtedy zabawą w rurę-parówę. Gdy skończył, dawał mi dychę. Zebrałem stówę. Pomimo faktu, że ból nie był bardzo silny, Przeszkadzał mi w zaśnięciu zapach wazeliny. Z ostrożnością się przez jakiś czas podmywałem, Bowiem zdarzało się, że trochę podkrwawiałem, Lecz mama nigdy się o tym nie dowiedziała. Wiele ważniejszych problemów rozwiązywała. Zazwyczaj wchodził we mnie tylko na minutę. Raz wysunął się czym prędzej, gdyż wyczuł kupę. Zdzielił mnie w twarz i kazał wysrać się na dywan. Nim zdążyłem się podetrzeć już kontynuował. Czasem jak nabitego na pal mnie podnosił. By wymyślił inną zabawę, żech go prosił. Czasem wystarczyło uchylić rąb piżamy. Pociągali go i mali chłopcy i damy. Na mą koleżankę zrobiła mu się chrapka. Matka musiała w kuchni nadstawić mu zadka. Pewnej nocy sprzeciwiłem mu się nieśmiało. Spuścił mi wtedy kablem lanie jakich mało. Mama również nie raz od niego oberwała. Raz, gdy się dowiedział, że orgazm udawała. Ja nie umiałem jeszcze orgazmu udawać, Choć powiedział mi, że powinienem się starać. Nie sprawiał mi przyjemności masaż prostaty, Wykonany przez kuśkę pijanego taty. Umieszczał obok nas kamerę na statywie. Później przegrywał taśmy na magnetowidzie. Musiał wtedy na mamę bardzo uważać. Kasety planował zagranicą sprzedawać. Martwiłem się, że będą kurzyć się latami. Skremowaliśmy je razem z jego szczątkami. Jedną zachowałem następnym generacjom. W końcu służyć mogłaby czyimś masturbacjom. Po latach do „Full HD” je przeskalowałem. O formacie panoramicznym pamiętałem. Ciąłem „cztery na trzy” do „szesnaście na dziewięć”. Chciałem uniknąć przekłamujących rozciągnięć. Obraz stał się bardzo wyraźny i czytelny. Z tym urywkiem dzieciństwa robiłem się senny. Ojciec z zawodu był projektantem technicznym, Dlatego zapewne uległ kryzysom licznym. Jego praca była niezwykle stresująca. Do tego doszła jeszcze komputeryzacja. Bardzo źle koniec lat dziewięćdziesiątych znosił. O pomoc przed ekranem wszystkich wokół prosił. Jego szef był bardzo małym i złym człowiekiem. Przez niego ojciec krzyczał schlany, że jest nikim. Dzielił z gnojem pokój na każdej delegacji, Które miały miejsce jeszcze w Czechosłowacji. Szef zasypywał go zbędnymi pytaniami Oraz niepotrzebnymi w projektach zmianami. Gdy raz mój ojciec postanowił się sprzeciwić, Przełożony nie był w stanie się nadziwić. Konus zezłościł się i ojca spoliczkował. Groził mu sądem, jak dalej będzie pyskował. Nie płacił mu ani grosza za nadgodziny I nie widział w swej polityce żadnej winy. Odreagował na nas to upokorzenie. Krzyczał, że zrobi nam zaraz w domu drugą Czeczenię. Stało się raz tak, że cały projekt spierdolił. Wtedy właśnie pierwszy raz pił i mi przysolił. Mało powietrza dmuchało w jakimś obiekcie I kilka sprzątaczek zasłabło w toalecie. Nie mogliśmy pojechać na wczasy pod gruszą. Siedział w pracy po nocach na temblaku z duszą. Zapłacił karę. Nie mogłem jechać na ferie. W furii, w dużym pokoju, zerwał boazerię. W rzeczywistości nigdy nie chciał tak pracować. Zmuszano go, by swe marzenia pozostawiać. Rzucił więc pasje i zainteresowania. Sprostane zostały dziadków oczekiwania. Dlaczego zatem mój ojciec pracy nie zmienił? Nie było to możliwe – wszystkiego się boił. Wyciągnąć z tego wnioski trzeba oczywiście. Czym się to skończyło – sami przeczytaliście. Na szczęście takowe doświadczenia analne Nie wpłynęły na moje życie seksualne. Lubiłem, jednakże przylać pasem dziewczynie. Zrobiłem to nawet przy zaręczynach w Rzymie I właśnie dzięki posługiwaniu się pasem, Zwany byłem najprawdziwszym łóżkowym asem. Jeśli kiedyś będę musiał iść do więzienia, Będę przygotowany na akt przecwelenia. Co powinno się z tej lektury zapamiętać? Patrz na drogę – nie licznik – jeśli chcesz zapieprzać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...