Skromna żona poety, w naiwnej niewiedzy,
sweterek śliczny dzierga swemu mężusiowi.
Oczka płyną po drutach, nie wchodzą sąsiedzi,
dziś pan mąż posiadł wenę, więc niech sobie tworzy.
Wzrok na niego kieruje, od czasu do czasu,
czy aby z nim dobrze i czy nie zachorzał.
Bo on jest jakiś dziwny, oczy pełne blasku,
rozpromienione lico - duszę trawi pożar.
Myśli, że wieszcz przeżywa, dla niej przecież pisze,
dozgonne swe uczucia, przemienia w wyrazy.
Więc bardzo się postara, by sweterek wyszedł;
zrobi z przodu warkocze - będzie mu do twarzy.
Północ dawno minęła, kończą już oboje.
Ona zszywa sweterek, i rękawy składa.
On dobrał metafory, dał się wenie ponieść,
Ostatnią strofę kończąc, sens chce dziełu nadać.
"Przymierz moje kochanie ten piękny sweterek
Może na mnie wylejesz swych uczuć strumienie?"
A tu ranią z ust słowa, aż do bólu szczere:
"Wybacz, nie mam ochoty, rozbierałem wenę."
Przemiłe żony wieszczów: wy miejcie baczenie.
Gdy wasz chłop wiersze pisze, wzdychając zbyt mocno,
czy aby z jakąś weną przeżywa spełnienie,
aż wam do końca życia - zostanie samotność.