Nie zbieram już dłonią wiatru,
nie proszę o deszcz,
uczę się patrzeć, jak ptaki odlatują,
choć skrzydła zostają we mnie.
Zazdrość była jak mróz, zostawiła biel,
barwy otuliła swetrem.
Nie podejmuję walki z losem,
on płynie niczym rzeka, mi pozostał brzeg.
Serce, które pękło, stało się jedynie echem.